Po jakiemu uczyć się szwedzkiego?

szwedzki_polski_angielski

No, jak to po jakiemu, po …

Jaka była twoja pierwsza myśl, drogi czytelniku? Czy język obcy jest w twoim umyśle bytem na tyle specyficznym i osobno pojmowanym, że w trakcie jego nauki wolisz ograniczyć udział języka pomocniczego (ojczystego) do minimum? Może nie potrafisz całkowicie zrezygnować ze wspomagania się polskim na żadnym z etapów kursu lub samodzielnej nauki? A może lubisz uczyć się dwóch języków jednocześnie, przy czym ten, który znasz dużo lepiej niż drugi staje się twoim językiem pomocniczym? W poniższym artykule postaram się nakreślić różne podejścia do opisanej powyżej sprawy, zarówno wyznawane przez samouków jak i zawodowych lektorów. Zaprezentuję także krótkie recenzje kilku pomocy naukowych (w większości podręczników) do języka szwedzkiego, zarówno tych wyprodukowanych przez wydawnictwa polskie, jak i publikacji monojęzycznych (szwedzkich), a także wspomnę o źródłach przydatnych tym, którzy władają i lubią władać angielskim.

PO POLSKU

Ci z was, którzy uczestniczyli w jakikolwiek kursie dla początkujących w jakiekolwiek ze szkół językowych, zetknęli się prawdopodobnie ze specyficzną metodologią stosowaną przez lektorów tam nauczających. Dostępne w ofercie kursy są (zazwyczaj w dość sztuczny sposób) podzielone na etapy, z czego kilka pierwszych posiada w nazwie wyróżnione określenie „dla początkujących”. Dopóki testy poziomujące nie wykażą zadowalającego wyniku, kursant pozostaje w bezpiecznej dla siebie loży laików, dla których jeszcze za wcześnie na konwersacje/zrezygnowanie z języka pomocniczego/zabranianie im mówienia po polsku. Użycie języka ojczystego zaczyna być mocno ograniczane przez lektora w momencie przekroczenia magicznej granicy poziomu B1 lub B2.

Czym to grozi?
Wśród skutków ubocznych powyższej metodologii (które – identycznie jak w przypadku farmakoterapii – mogą, lecz NIE MUSZĄ się pojawić) wyróżnić można m. in.:

  • Przymus formułowania każdej wypowiedzi (ustnej lub pisemnej) najpierw w języku polskim, co przynajmniej dwukrotnie wydłuża czas operacji umysłowej;
  • Paniczny lęk przed samodzielnym formułowaniem wypowiedzi w języku obcym;
  • Nieumiejętność wytworzenia w sobie nawyku myślenia w języku obcym;
  • Tworzenie bezsensownych kalek z języka polskiego na obcy (i odwrotnie);
  • Upośledzenie metod przyswajania materiału (największy koszmar to wkuwanie listy słówek ze sztywno przyjętymi tłumaczeniami polskimi – dotyczy to również wszelkich publikacji typu „Norweski w 3 miesiące”, „Niemiecki nie gryzie” czy też „Język bułgarski w podróży”).
  • Wytworzenie u kursanta poczucia bezradności językowej;

Czy to znaczy, że powinniśmy wyrzucić wszystkie polskojęzyczne książki, pomoce naukowe, kserówki, a lektora publicznie wyszydzić?

Ależ skąd.

Jedyny wydźwięk wszystkiego, co powyżej napisałam, zamyka się w tych dwóch prostych radach:

  1. Stawiaj sobie wyzwania
  2. Unikaj braku stawiania sobie wyzwań

Lecz o tym nieco później.

W swojej szwedzkojęzycznej podróży chętnie sięgam do wydawnictw polskich/przełożonych na język polski, głównie w celu nieco głębszego i czysto teoretycznego zapoznania się z teorią gramatyki tego pięknego języka. W tej kategorii znajdują się dwa tytuły, z którymi nigdy nie zamierzam się rozstawać.

  1. Dymel-Trzebiatowska H., Mrozek-Sadowska E. (2011) Troll 1 & 2 – Język szwedzki. Teoria i praktyka. Poziom podstawowy i średnio zaawansowany. Gdańsk: Wydawnictwo Słowo obraz/terytoria.

troll-2-jezyk-szwedzki-teoria-i-praktyka-poziom-srednio-zaawansowany

Kompleksowe, przekrojowe kompendium wiedzy gramatycznej i leksykalnej, obejmującej poziomy podstawowy i średnio zaawansowany. Surowa (lecz bardzo wysmakowana) szata graficzna książki pozwala na całkowite oddanie się szaleństwu wykonywania różnorodnych, pisemnych ćwiczeń językowych, podczas którego nie rozproszą nas zbędne ilustracje. Mimo tej minimalistycznej i czysto praktycznej formy, książka doskonale nadaje się do samodzielnej pracy. Połowę zawartości Trolla stanowi skondensowana wiedza teoretyczna (która w zupełności wystarczy, by wypełnić wszystkie ułożone pod nią ćwiczenia),zaś na ostatnich kartach podręcznika znajduje się kompletny klucz odpowiedzi. Relatywnie niska (jak na podręcznik językowy na dobrym poziomie) cena oraz szeroka dostępność to kolejne argumenty przemawiające za tym, by nabyć Trolla 1&2. Przebrnięcie przez wszystkie rozdziały obu części może okazać się fantastyczną formą powtórki i utrwalenia zatartego już w pamięci materiału.

Seria Troll dostępna jest także w wersji dla miłośników języka norweskiego i duńskiego.

  1. Viber Å., Ballardini K., Stjärnlöf S., Kubitsky J. (1992) Mål. Gramatyka szwedzka po polsku. Svensk grammatik på polska. Sztokholm: Natur och Kultur.

gramatyka_szwedzka_kubitsky

Svensk grammatik på polska to zaadaptowana do potrzeb polskiego czytelnika pomoc naukowa, stanowiąca niejako uzupełnienie do szwedzkojęzycznego podręcznika Mål. Podobnie jak Troll, idealnie sprawdza się jako pierwszy „przewodnik gramatyczny” po języku szwedzkim, przydatny zarówno kompletnemu żółtodziobowi, jak i „staremu wyjadaczowi. Problemem może okazać się słaba dostępność książki, jednak warto o nią zawalczyć dla samego komfortu przyswajania bardzo lekkiego pióra pana Jacka Kubitsky’ego.

PO SZWEDZKU

Słyszeliście kiedyś o blogu All Japanese All The Time? A o artykule Karola na jego temat? Swego czasu był to mój ulubiony tekst na poprzedniku Woofli – blogu Świat Języków Obcych. Opisana w nim metoda, jeśli przypadnie któremuś z moich czytelników do gustu, z powodzeniem może być realizowana poprzez korzystanie z podręczników, w których nie znajdziemy ani jednego słowa w innym narzeczu, niż tym, który jest przedmiotem naszego zainteresowania. Jednym słowem – uczymy się szwedzkiego po szwedzku, angielskiego po angielsku, włoskiego po włosku, zaś japońskiego – po japońsku.

Czy jest to rada użyteczna, patrząc z punktu widzenia ucznia całkowicie początkującego? I tak i nie. Tak, jeżeli będziemy potrafili uciec się do języka pomocniczego tylko w sytuacjach awaryjnych, nadal czerpiąc przyjemność z tego zanurzenia się w obcej rzeczywistości językowej. Wola jak zwykle stanowi tu element kluczowy. Jeżeli jednak taki sposób nauki jest dla nas zbyt stresogenny, ograniczmy się do zanurzenia kulturowego tylko w przypadku zagranicznej podróży, lub w formie opisanej powyżej, lecz raczej epizodycznej, niźli ciągłej.

Korzyści, jakie wyciągnęłam dla samej siebie ucząc się języka szwedzkiego „po szwedzku” praktycznie od początku mojej nauki, to m. in.:

  • wytworzenie osobnej „tożsamości językowej” (bo na naturalną dwujęzyczność jest już dla mnie o jakieś 20 lat za późno – nad czym szczerze ubolewam);
  • umiejętność nabywania nowego słownictwa oparta na bazowaniu na synonimach;
  • ograniczenie do minimum zjawiska negatywnego transferu językowego;
  • satysfakcja i językowa „pewność siebie”;

Obranie przeze mnie takiej, a nie innej formy początkowej nauki to bardziej dzieło przypadku, niż celowe i zaplanowane działanie. Szwedzkim zainteresowałam się poważniej mając lat 16, a w takim wieku trudno mówić o szerszym rozeznaniu w rynku wydawniczym. Najczęściej polecanym (choć nie wiem, z czego to dokładnie wynika) podręcznikiem szwedzkojęzycznym do języka szwedzkiego jest znane i lubiane Svenska Utifrån.

utifran

Choć książka ta to tylko (lub aż) zbiór czytanek zilustrowanych czarno-białymi obrazkami/fotografiami ze zdawkowym tylko komentarzem gramatycznym, to cenna jest głównie ze względu na dwa jej zastosowania:

  1. ćwiczenie głośnego czytania (każda czytanka zapisana jest w formie dźwiękowej na płytach dołączonych do SU)
  2. trening translatorski (poziom trudności tekstów rośnie wraz z numeracją stron)

Minusem może okazać się cena i dostępność SU, bowiem jeśli nie uda nam się przechwycić używanej Svenska Utifrån, to sprowadzenie jej zza Bałtyku może okazać się całkiem kosztowne.

PO ANGIELSKU

Czas na tło teoretyczne, czyli częściej lub rzadziej doświadczane przez miłośników języków obcych zjawisko transferu językowego.

Transfer językowy, nazywany także interferencją (pojęcie znane także z lekcji fizyki z liceum) to nic innego jak wpływ języka pierwszego (L1 – np. ojczystego, pomocniczego lub jednego z obcych) na produkcję lub odbiór języka drugiego (L2).

Nie jest to jednak zjawisko jednoznacznie szkodliwe i niepożądane. Transfer pozytywny występuje np. u dzieci dwujęzycznych, które potrafią formułować poprawne wypowiedzi w jednym języku i przenosić je na język drugi. Transfer negatywny zachodzi wtedy, gdy błędnie przenosi się struktury językowych z L1 na L2 lub odwrotnie.

Jeżeli to właśnie język angielski (użyty tu tylko jako przykład; może to być każdy inny język – najlepiej germański – który opanowaliśmy w stopniu bardzo dobrym lub biegłym) stanie się naszym językiem pomocniczym, to czy powinniśmy obawiać się transferu negatywnego między tymi dwoma językami?

Moim zdaniem (co wynika z mojego bezpośredniego doświadczenia) mamy szansę nie tylko uniknąć szkodliwej interferencji językowej, ale wręcz zwiększyć częstotliwość występowania transferu pozytywnego. Osłabiamy także prawdopodobieństwo interferowania któregokolwiek z tych języków z językiem polskim.

Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, iż zdecydowanie więcej materiałów, książek i interesujących nas publikacji i pomocy (zwłaszcza internetowych) uda nam się znaleźć w rzeczywistości anglojęzycznej, niźli polskiej.

TO W KOŃCU JAK?

 W moim przypadku, nauka języka szwedzkiego przy udziale ojczystego języka pomocniczego nadal stanowi chyba najmniejszy ogólny procent wszystkich wyróżnionych przeze mnie propozycji. Lecz jak to zwykle bywa w kwestiach metodyki: każdemu według uznania.

Może dobrym pomysłem na nowy rok będzie podjęcie nauki norweskiego lub duńskiego… po szwedzku?

Zobacz także…

Chcesz opanować podstawy języka obcego? Wypróbuj metody Assimil.

O szkołach językowych.

Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz?

Najpiękniejszy z językowych przełomów.

A nie mylą ci się te języki?

5 komentarze na temat “Po jakiemu uczyć się szwedzkiego?

  1. @Karolino, a jak oceniasz Teach Yourself Swedish (Ivo Holmqvist & Croghan Vera)? Jest zresztą również polskie wydanie tej książki, przeglądałem niedawno w księgarni. Nie żebym zaczął uczyć się szwedzkiego ;), ale często czytam recenzje (i 'podglądam' zawartość) podręczników / książek na stronie najbardziej znanego zagranicznego sklepu wysyłkowego. Zauważyłem, że jeśli średnia ocena (wielu recenzentów) oscyluje w okolicach 4 (na 5) i opublikowano już kilka(naście) wydań, tak jak w tym przypadku, to jest to bardzo dobra / znakomita pozycja, jeśli w okolicach 5, to zwykle 'za łatwa', a niższe świadczą o sporej ilości błędów, wiejącej nudzie lub (w przypadku języków azjatyckich) wynikają z faktu, że autorzy nie stosują zapisu ideograficznego, żeby nie 'obciążać' zbytnio głowy uczącego się. Jestem ciekaw Twojej opinii.
    Pozdrawiam,
    Michał

    1. @Michał
      Karolina póki co nie odpowiada, więc pozwól, że wyraże swoją opinię. Podręcznik ów posiadam i parę lat temu (jeszcze dawno przed założeniem "ŚJO") próbowałem się z niego nauczyć przynajmniej podstaw szwedzkiego. Jedyne co mi pozostało z tamtych lat to zdanie z czytanki: "Göteborg är Sveriges andra stad, men Göteborg har den största hamnen i Skandivien". Pracę z samą książką wspominam jednak bardzo miło. Szwedzkiego się nie nauczyłem, ale to raczej z braku czasu i samozaparcia.

      Teraz z racji świąt miałem okazję zawitać do domu rodzinnego, więc sięgnąłem po wyżej wspomniany podręcznik na świeżo i muszę powiedzieć, że mi się podoba. Wiadomo, że odczuwa się fakt, iż jest on pisany pod osoby anglojęzyczne, ale niekoniecznie musi to być wada – nauka języka germańskiego w oparciu o książkę dla użytkowników innego języka z tej samej grupy, zwłaszcza gdy ów drugi język znamy, zdaje się być przeważnie dużo sensowniejsza z racji tego, iż zakłada znajomość pewnych konceptów przez ucznia. To z kolei często implikuje wyższy poziom, do jakiego można dojść kończąc podręcznik.

      1. @Karolu
        Dzięki za odpowiedź.
        A propos tego co napisałeś, zastanawiam się jakie miałbym odczucia ucząc się np: francuskiego po angielsku; tzn. ile informacji oczywistych z punktu widzenia Anglików (a dla mnie niekoniecznie) byłoby pominiętych choćby w komentarzach gramatycznych.
        Wydaje mi się, że wbrew pozorom "wygodniej" uczyć się np: chińskiego po angielsku, niż właśnie choćby szwedzkiego. Pierwsza moją książka do języków azjatyckich była polskim tłumaczeniem niemieckiego podręcznika do chińskiego – mandaryńskiego i ucząc się z niej nie odczuwałem jakiegoś dyskomfortu. Po prostu chiński jak tak niepodobny zarówno do polskiego jak i niemieckiego (które zresztą też nie są do siebie szczególnie zbliżone), że nie ma to istotnego znaczenia.
        Z kolei, gdy ze względu na brak jakichkolwiek polskich materiałów do języka kantońskiego zamówiłem książkę "Cantonese Today" (dałem się przechytrzyć wydawcy 😉 ), to okazało się, że jest to podręcznik mandaryńsko – kantoński, a jedyne słowa w jakimś 'ludzkim języku' to tylko te dwa z okładki 😉 . Chyba nigdy tak bezproduktywnie nie spędziłem czasu jak w trakcie przedzierania się przez rozdział dot. fonetyki wyjąśnianej z punktu widzenia użytkownika języka mandaryńskiego (żeby nie było 'zbyt łatwo' do podręcznika nie była załączona żadna płyta). Potem, w każdym rozdziale, oczom uczącego ukazywały się kolumny słówek: w jednej po kantońsku, w drugiej ich, często opisowe, wyjaśnienia po mandaryńsku, potem teksty po kantońsku (z zamieszczoną na końcu podręcznika wersją mandaryńską), sporo wyjaśnień gramatycznych, ale dot. oczywiście tylko tych aspektów, które są odmienne w tych "dialektach" i moje ulubione ćwiczenia polegające na tłumaczeniu zdań z kantońskiego na mandaryński i vice versa. Nigdy jednak tej książki nie przerobiłem do końca.
        Gdy po jakimś czasie przerzuciłem się na (genialny wręcz) samouczek "Teach Yourself Cantonese" z narracją prowadzoną po angielsku, znakami tradycyjnymi (a nie jak w, pisanym pod adepta języka kantońskiego z Guangzhou, "Cantonese Today" – uproszczonymi), z 'ludzką' romanizacją (Yale, a nie Guang Dong Romanization), oraz płytą z nagraniami pięciu lektorów – komfort uczenia się był zupełnie inny. To jak po wypadnięciu z dziesiątego piętra na beton zsunąć się z łóżka na miękki dywan.

      2. @Michale,
        nie miałem na myśli całego procesu nauki – objaśnienia gramatyczne są rzeczywiście najlepsze wtedy, kiedy zostają przedstawione w najlepszym ze znanych Ci języków. Zgodzisz się chyba jednak, że poziom, jaki osiągnie osoba po ukończeniu kursu dla ludzi władających już przynajmniej jednym językiem z tej samej rodziny, jest zdecydowanie wyższy niż w przypadku podręcznika opracowanego dla kogoś uczącego się od zera.
        Przyznam, że na książkach do nauki chińskiego znam sie gorzej niż na produkcji kosmetyków – miałem za to okazję przeglądać różnojęzyczne publikacje dotyczące języków słowiańskich, germańskich oraz romańskich i w większości przypadków panowała reguła, że im bliższy językowi docelowemu jest język nauczania tym wyższy był poziom czytanek/dialogów w ostatnich lekcjach.

  2. Bardzo mi się spodobał ten wpis, muszę się jednak przyznać, że szwedzki to mój wyrzut sumienia, bo trzy razy podchodziłam do nauki, niestety nie udało się osiągnąć sukcesu. Za pierwszym razem, zafascynowana Szwecją, zaczęłam się uczyć z samouczka WL-u i praktycznie przerobiłam go w całości, zdobywając jakąś wiedzę leksykalno-gramatyczną z równoczesnym poczuciem, że wymowa i słuchanie leży i kwiczy. Kilka lat później, będąc na Erasmusie w Niemczech, wkręciłam się na zajęcia początkowe dla skandynawistów. To było to! Lektor, pół-Szwed, pół-Niemiec, niesamowicie potrafił zachęcić do nauki i choć grupa była dość duża, nikt nie czuł się pominięty i każdy mógł skorzystać, jeśli przy tym pracował też w domu. Nawiasem mówiąc, korzystaliśmy właśnie z "Svenska Utifrån". Niestety, po pół roku tych zajęć mój pobyt w Niemczech się skończył, a z nim skończył się też szwedzki… Po powrocie do Polski znalazłam osobę udzielającą korepetycji i uczyłam się u niej prawie rok – i znowu musiałam przestać, bo urodziła dziecko i zrobiła sobie przerwę w pracy. Zdaję sobie sprawę, że nie mogę zrzucać winy na okoliczności, bo gdybym miała więcej motywacji, ciągnęłabym ten szwedzki samodzielnie, ale takie właśnie były moje doświadczenia z tym językiem – a piszę to w związku z tym, że najlepiej uczyło mi się szwedzkiego po niemiecku.

Skomentuj Michał Nowacki Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Teraz masz możliwość komentowania za pomocą swojego profilu na Facebooku.
ZALOGUJ SIĘ