język hiszpański

Portugalski i hiszpański naraz, czyli o transferze językowym słów kilka

„Portugalski jest bardzo podobny do hiszpańskiego, prawda?” – to pytanie, które słyszę dość często. Odpowiedź brzmi: i tak, i nie. Hiszpański i portugalski należą do tej samej grupy językowej (języki romańskie), wywodzącej się z łaciny ludowej (latin vulgar), istnieje więc między nimi wiele niezaprzeczalnych podobieństw np. w słownictwie czy gramatyce. Nie należy jednak zapominać, że to osobne języki, które w swojej ewolucji podążyły nieco inną drogą i czerpały z różnych źródeł, a jako że język jest tworem żywym, nadal się rozwijają. Zanim jednak przejdę do konkretnych przykładów, należałoby wyjaśnić zasadniczą kwestię:

Czym jest transfer językowy?
Według definicji zawartej w „Encyklopedii językoznawstwa ogólnego”, transfer językowy to „przenoszenie wzorów z języka ojczystego na język obcy w procesie jego opanowywania. Zjawisko to występuje zarówno fonetyce, jak i gramatyce i słownictwie (…). Niektórzy rozróżniają t. pozytywny i t. negatywny. Pierwszy ma miejsce wtedy, kiedy w wyniku przeniesienia wzoru z jęz. ojczystego na obcy powstaje w tym jęz. struktura poprawna. Zachodzi to wtedy, gdy obydwa jęz. wykazują w danym zakresie podobieństwo strukturalne. (…) T. negatywny bywa też nazywany interferencją językową.”1 Jak widać w powyższej definicji, o transferze językowym najczęściej mówi się w kontekście wpływu języka ojczystego (L1) na język drugi (L2). Nie jest to jednak jedyna możliwość: coraz częściej zainteresowanie budzą związki między językiem ojczystym (L1) oraz językami obcymi. Na rzecz tego wpisu pozwoliłam sobie więc użyć tego terminu w kontekście uczenia się dwóch języków obcych, z których jeden (hiszpański) jest moim językiem wiodącym. Podczas zajęć z języka portugalskiego na uniwersytecie bazujemy na podręczniku „Entre Nós – Método de Português para Hispanofalantes” który, jak wskazuje tytuł, skierowany jest do osób hiszpańskojęzycznych. Książka ta kładzie nacisk właśnie na różnice między tymi dwoma językami, by uczulić na nie uczącego się i pomóc mu uniknąć błędów. Niestety, czasami nie jest prosto „przełączyć się” z jednego języka na drugi. Jednym z najczęściej występujących (i tępionych przez nasze nauczycielki) przejawów mieszania hiszpańskiego i portugalskiego było używanie jako „ale” hiszpańskiego „pero” zamiast portugalskiego „mas”. Co w tym problematycznego? Otóż, „pero”, wymawiane z „u” na końcu, staje się… indykiem (peru), co może znacznie zaburzyć przekaz 😉

Strzeż się fałszywych przyjaciół!
Hiszpan zaczynający się uczyć portugalskiego dostaje na starcie ogromną bazę słownictwa, które np. jedynie nieznacznie różni się zapisem. Należy jednak zwrócić uwagę na litery przestawione (np. dzielnica: hiszp. barrio, port. bairro, pytać: hiszp. preguntar, port. perguntar) bądź „nadprogramowe” (np. ustanawiać: hiszp. establecer, port. estabelecer). Kolejną kwestią są tzw. fałszywi przyjaciele (ang. false friends, franc. faux amis), czyli pary słów lub wyrażeń brzmiących w dwóch językach tak samo lub podobnie, ale mających inne znaczenia. Warto być świadomym tych różnic, gdyż mogą one prowadzić do niezrozumień. Na przykład:

hiszp. polvo – kurz, port. polvo – ośmiornica, podczas gdy

port. pó – kurz

A co z gramatyką?
Gdy uczymy się portugalskiego, znając już dość dobrze hiszpański, możemy odetchnąć z ulgą, gdyż jesteśmy przyzwyczajeni do mnogości czasów i trybu Subjuntivo. Język portugalski kryje jednak w sobie więcej niespodzianek. Jedną z nich jest Infinitvo Pessoal, czyli bezokolicznik osobowy. Tak, dobrze przeczytaliście. W portugalskim poza „zwyczajnym” bezokolicznikiem używany jest także inny, który ma przypisaną kategorię osoby. Jak to wygląda?

Os alunos estudam para obterem boas notas. – Uczniowie uczą się, by uzyskać (oni) dobre oceny. Dzięki użyciu bezokolicznika osobowego („obterem” zamiast „obter”), wiemy, kto otrzyma dobre oceny.

Kolejnym odkryciem jest Futuro do Conjuntivo (Subjuntivo), czas, który w hiszpańskim niemalże wyszedł z użycia: można się z nim zetknąć głównie w tekstach prawniczych, literaturze czy powiedzeniach. W portugalskim czas przyszły trybu łączącego jest używany na co dzień. Różnic jest oczywiście więcej, między innymi łączenie przyimka z rodzajnikiem w portugalskim, co w hiszpańskim nie ma miejsca (np. „w miastach” = hiszp. „en las ciudades”, port. „nas cidades”, gdzie „nas” powstaje z połączenia przedimka „em” i rodzajnika „as”).

O wymowie słów kilka
Zanim przejdę do kwestii teoretycznych, chciałabym powiedzieć jedno: portugalski brzmi zupełnie inaczej, niż hiszpański. Posłuchajcie sami! Sam hiszpański, niezwykle bogaty w dialekty, czasem niełatwo jest zrozumieć (zwłaszcza podczas pierwszych dni w Andaluzji – sprawdzone empirycznie ;)). Trudno jednoznacznie określić liczbę fonemów w hiszpańskim właśnie ze względu na jego ogromne zróżnicowanie. W portugalskim sytuacja jest podobna, poszczególne dialekty i warianty różnią się pod względem wymowy. W hiszpańskim pewno możemy wyróżnić 5 samogłosek i minimum 18 spółgłosek, których możemy posłuchać sobie tutaj. Portugalski z kolei może się poszczycić jedną z najbogatszych fonologii samogłoskowych wśród języków romańskich: posiada samogłoski ustne i nosowe, dyftongi i tryftongi. Tutaj dobra wiadomość dla Polaków uczących się portugalskiego (i vice versa): nasz język ojczysty może nam pomóc (pozytywny transfer językowy). Tym sposobem niestraszne nam będzie dźwięk charakterystyczny dla europejskiego wariantu portugalskiego, odpowiadający naszemu swojskiemu „sz”. Oczywiście, poza samym zasobem spółgłosek i samogłosek, pozostają istotne kwestie takie jak akcent czy intonacja.

Podsumowanie, czyli: uczyć się naraz, czy nie?
Oczywiście, że się uczyć! Znajomość jednego języka z danej grupy językowej może być bardzo pomocna podczas nauki kolejnego. Nie wystarczy jednak zmienić trochę akcentu na bardziej wschodni, żeby polski stał się rosyjskim, i dodać kilku „sz” by z hiszpańskiego zrobić portugalski. Myślę jednak, że tego wszyscy jesteśmy świadomi, i mając to na uwadze możemy odkrywać unikalne piękno różnych języków, które są tak jak hiszpański i portugalski „próximos, mas diferentes” („zbliżone, ale odmienne”).

Przytoczone przykłady oczywiście nie wyczerpują szerokiego tematu, jakim jest porównanie hiszpańskiego i portugalskiego. Również wewnętrzne zróżnicowanie tych języków to temat-rzeka, który jeszcze kiedyś chciałabym poruszyć.

PS. Ważna kwestia, która została poruszona w komentarzach, a którą przeoczyłam: najlepiej nie zaczynać jednocześnie nauki tych dwóch języków od podstaw jednocześnie.

Może cię zainteresować również:

Mój zestaw samouka

O "łatwości" języka hiszpańskiego

75% samouctwa, czyli czarna owca na Woofli

75Ostatnio sporo myślałam na temat metod, dotychczasowych rezultatów i celów mojej nauki języka. Próbowałam też odpowiedzieć sobie szczerze na pytanie, ile miejsca widzę w tej nauce na zorganizowane jej formy w postaci zajęć w grupie z nauczycielem. Jedno miłe doświadczenie sprzed kilku dni sprawiło, że temat ten nie dawał mi spokoju i przyćmił wszelkie chęci poważniejszego zajęcia się pomysłami na kolejne artykuły. Aż w końcu sam stał się takim pomysłem.

Owym miłym doświadczeniem było uczestnictwo w konwersacjach z pewnym szalonym Kolumbijczykiem. (Zapisując się w zeszłym roku na kurs w szkole językowej, dostałam pakiet dodatkowych konwersacji. Do tej pory nie wykorzystałam ich wszystkich, bo rzadko trafia się coś, co mnie interesuje i ma miejsce w odpowiednich godzinach). Konwersacje te zapewniły mi taką dawkę nowej energii i motywacji do dalszej nauki, jakiej nie odczuwałam od czasu… poprzednich konwersacji, z innym Kolumbijczykiem (a może te ostatnie były z Polakiem? nie pamiętam, to było dość dawno). Gdyby popatrzeć na te 1,5 godziny zegarowej okiem kogoś o ortodoksyjnym podejściu do samodzielnej nauki języków, można by dojść do wniosku, że w zasadzie straciłam tam czas. Bo co robiliśmy? Rozmawialiśmy trochę o kulturze latynoamerykańskiej, o zwierzętach i roślinach czczonych przez Indian, po czym wymyślaliśmy, każdy dla siebie, jakieś indiańskie imię. Jeśli chodzi o same umiejętności, które mogłabym zaklasyfikować jako kolejne "punkty" na drodze do przyswojenia języka, odhaczyłabym zaledwie trzy nowo poznane słowa i ćwiczenie rozumienia ze słuchu – bo musiałam się koncentrować, żeby nadążyć za prowadzącym. Jednak ogromnie przyjemne i pobudzające, zarówno intelektualnie jak i emocjonalnie, było dla mnie przebywanie w grupie osób o podobnych zainteresowaniach, pracujących wspólnie nad jednym zadaniem, nawet jeśli to zadanie było z lekka absurdalne. (Ostatecznie wymyśliłam, że będę nazywać się Luna Quieta. Pod koniec zajęć prowadzący przez pomyłkę powiedział do mnie Ramo Azul. To była bardzo miła dla mnie pomyłka, być skojarzoną z tytułem znakomitego opowiadania).

Mam nadzieję, że ten przydługi wstęp posłuży za wystarczające uzasadnienie następującego wyznania: olśniło mnie w dwóch sprawach. I jak to zwykle z olśnieniami bywa, okazały się to sprawy proste i w zasadzie dość oczywiste: 1) zorganizowane formy nauki mają przede wszystkim znaczenie psychologiczne i 2) podobnie jak zdecydowana większość ludzi, mam silną potrzebę, aby jakaś część mojej nauki opierała się na zajęciach z nauczycielem. Wiem, że moje wyznanie jest dość nietypowe na tle pozostałych autorów Woofli, jak i niektórych komentatorów – bezwzględnych zwolenników nauki samodzielnej w 100%. Nie oznacza to jednak, że przeszłam do "przeciwnego obozu" osób, które nie widzą możliwości nauczenia się języka bez nauczyciela – tego typu przekonania uważam za równie błędne, a pewnie i nieco bardziej szkodliwe niż lekceważenie czysto psychicznej potrzeby interakcji z nauczycielem i/lub grupą w procesie nauki.

Nie da się zanegować faktu, że najważniejszą składową w uczeniu się języka obcego – czy jakiejkolwiek innej nowej rzeczy – zawsze będzie nauka samodzielna, czyli podejmowana z własnej inicjatywy, podążająca za własnymi poszukiwaniami. Idealny dla mnie stosunek czasu poświęcanego na tak rozumianą naukę własną do czasu spędzonego na nauce zorganizowanej (zajęcia i prace domowe), szacuję jako 75%  – 25%. Stąd też ten nieco żartobliwy i nieco prowokacyjny tytuł artykułu. Oczywistością jest, że dla każdego te idealne proporcje będą się rozkładały nieco inaczej. Dla kogoś będzie to 65 – 35, dla kogoś innego 80 – 20, a dla niektórych, z różnych powodów (brak finansów na naukę płatną, brak możliwości pozwolenia sobie na kolejne studia, czy też absolutny brak potrzeby interakcji z nauczycielem) będzie to 100 – 0.

No dobrze, wyznałam już, że wymarzonym dla mnie obrazem nauki języka jest 75% samouctwa i 25% nauki zorganizowanej. Co z takiego wyznania wynika dla Czytelników? Dla większości nic. Bo nie przekonam (i nie zamierzam tego robić) żadnej ze stron mających ugruntowany pogląd w temacie pożytku z zajęć prowadzonych przez nauczyciela. Mam jednak szczerą nadzieję przekonać osoby, które korzystały z takich form nauki, ale pod wpływem skrajnie negatywnych opinii zaczęły się wstydzić, że uległy własnej "słabości" lub "głupocie". Sprawa jest prosta: jeśli chodziłeś/-aś na zajęcia, czy to w szkole językowej, czy w ramach lektoratu na studiach i czujesz, że te zajęcia bardzo Ci pomogły i bez nich byś dużo stracił/-a, to najprawdopodobniej właśnie tak jest. Pomogły Ci i kropka. Nie dajmy się zwariować, wierzmy własnym odczuciom, nie lekceważmy własnych potrzeb. Bezwzględne potępianie zorganizowanych zajęć to symetryczne odbicie głoszenia, że "tylko z nauczycielem naprawdę się nauczysz, sam/-a nigdy nie dasz rady". Ani jedno ani drugie nie prowadzi do niczego dobrego.

A skoro już zachęcam do odrzucenia niepotrzebnego wstydu z powodu bycia zbyt mało heroicznym i zawziętym na naukę w 100% samodzielną, postaram się uczciwie wypunktować potencjalne plusy i minusy wiążące się z poświęceniem części własnego czasu (a nierzadko i sporych pieniędzy) na naukę  z nauczycielem, w grupie bądź indywidualną.

PLUSY

1. Relacja nauczyciel – uczniowie/uczeń to naprawdę fajna rzecz i mocne wsparcie dla naszej motywacji. To nie przypadek, że wątek ten tak często pojawia się w (pop)kulturze. Przypomnijcie sobie różne baśnie, Star Wars, cykl o Harrym Potterze,…

2. Możliwość uzyskania wyjaśnień naszych wątpliwości. Tu i teraz, wprost. Bez zastanawiania się, jak sformułować pytanie i na ile możemy sobie pozwolić, żeby nie zamęczyć rozmówcy, co ma miejsce w kontaktach z native speakerami z portali wymiany językowej. Native speaker z internetu nie jest od uczenia nas. Nauczyciel – jak najbardziej.

3. Istnienie formalnych wymogów: przyjść na zajęcia, przygotować się, odrobić pracę domową. O ile bez motywacji wewnętrznej nauka nigdy nie będzie skuteczna, tak lekki przymus zewnętrzny potrafi być rewelacyjnym zapalnikiem dla tego rodzaju motywacji. Ileż to razy, za czasów kursu w szkole językowej, nie chciało mi się zabrać do nauki (bo zmęczenie, bo alternatywne atrakcje w zasięgu), ale zmuszałam się, bo po prostu głupio mi było przyjść na zajęcia nieprzygotowaną. Niemal za każdym razem efekt był taki, że nie kończyło się na odrobieniu pracy domowej, bo nauka po prostu mnie wciągała na długie godziny.

4. Relacja uczeń-uczeń (jeśli mówimy o nauce w grupie), czyli źródło współpracy i rywalizacji, też potrafi przynosić dobre owoce. Jeśli chodzi o moje prywatne doświadczenia, akurat rywalizacja mi nie służy, być może dlatego że zawsze we wszelkich porównaniach i wyścigach byłam daleko w tyle za grupą odniesienia (przeważnie) bądź mocno ją wyprzedzałam (rzadziej). Potrafię natomiast sobie wyobrazić, że zdrowa rywalizacja w sympatycznej atmosferze może sprzyjać kreatywnej pracy. Co do wartości współpracy, tego akurat nie muszę sobie wyobrażać, bo doświadczyłam.

MINUSY

1. Niestety, zdarzają się kiepscy nauczyciele (i nie ma to nic wspólnego z ich poziomem znajomości języka). Pół biedy, jeśli można zrezygnować z nauczyciela bądź zmienić grupę w ramach lektoratu na studiach czy kursu w szkole językowej. Czasem nie można nic zrobić. A nauka w niesprzyjających warunkach potrafi zniechęcić nawet najtwardszych.

2. Nauka z nauczycielem, szczególnie jeśli dodatkowo jest nauką w grupie, zmusza do cenzurowania myśli. Na zajęciach językowych niemal nieuniknione są rozmowy na tematy "życiowe", gdzie od każdego oczekuje się, iż będzie opowiadał o swoim udanym życiu, ciekawych wyjazdach wakacyjnych, fajnej pracy, licznej i kochanej rodzinie, a to wszystko w sosie akceptowalnych społecznie i poprawnych politycznie poglądów. Kto nie wpasowuje się w powyższy model, a nie lubi robić wokół siebie zamieszania, powinien mieć na podorędziu parę ładnych kłamstw. Ewentualnie nauczyć się udzielać asertywnych, wymijających odpowiedzi pozwalających ukazać w pełnej krasie aktualny poziom znajomości języka.

3. O ile nie jest się uczniem w szkole ani studentem, zorganizowane formy nauki wymagają sporych nakładów finansowych. Nie ukrywam, że to główny powód, dla którego przynajmniej przez najbliższe miesiące będę kontynuować naukę w 100% samodzielną.

 

 

Zobacz także:

Będąc niemłodą już iberystką: pierwsze wrażenia ze studiów
Co Polak może zaoferować światu? Wymiana nie tylko językowa
O szkołach językowych
Czy Polak może (na)uczyć się hiszpańskiego meksykańskiego?
Meksykanie i ich język: prawdy, półprawdy, ćwierćprawdy i słówka-jokery
Hiszpański na marginesach

 

Hiszpańskie filmy, które łatwo przeoczyć

Myślę, że wielu z Was zgodzi się ze mną, że Hiszpanie robią świetne filmy. Na pewno znacie, a przynajmniej słyszeliście o takich reżyserach jak Pedro Almodóvar, Carlos Saura czy Alejandro Amenábar. Nie ukrywam, uwielbiam Almodovara. Żaden inny reżyser (i scenarzysta) nie potrafi w tak uroczy i przekonujący sposób wywrócić świata do góry nogami i takim go pozostawić, wbrew instynktownym oczekiwaniom widza przyzwyczajonego do schematów fabularnych w których wszystko dąży do stanu szczęścia tożsamego ze zdrowiem i normalnością, w których nałogi zostają pokonane, problemy rozwiązane, a zło, jako jednoznacznie złe – potępione i ukarane. Wystarczy obejrzeć choćby Kwiat mego sekretu (La flor de mi secreto), Kikę (Kika) i Zwiąż mnie (¡Átame! )- i nic już (pod względem naszych oczekiwań jako widzów) nie będzie takie samo.

Ale nie o filmach Almodovara będę dziś pisać. Nie napiszę też, jak poruszył mnie film Poniedziałki w słońcu (Los lunes al sol) Fernanda Leóna de Aranoa ani jak zapadł mi w pamięć niepokojący i niezwykły Słodkich snów (Mientras duermes) Jaume Balagueró. Wspominam o wszystkich tych tytułach, bo gorąco polecam je osobom, które nie miały jeszcze okazji zapoznać się bliżej z kinem hiszpańskim. (W tym kontekście dodam jeszcze Nakarmić kruki (Cría cuervos) Carlosa Saury). Dziś jednak chcę przedstawić Wam cztery mniej znane produkcje, które łatwo można przeoczyć, jeśli się nie szuka gorączkowo filmów według kryterium "żeby tylko mówili po hiszpańsku". Nie będą to może arcydzieła kinematografii, ale na pewno filmy dobre, oryginalne i warte uwagi.

palabras-encadenadas1. Od słów do śmierci / Palabras encadenadas (reż. Laura Mañá, 2003)

Jest to thriller psychologiczny, w którym dwójka głównych bohaterów, mężczyzna i kobieta, prowadzą ze sobą niepokojącą i zagadkową grę. W tej grze kobieta wydaje się być na straconej pozycji, bo jest przywiązana do krzesła i zakneblowana, ale napięcie między obojgiem, a co za tym idzie i rozkład sił, cały czas dynamicznie się zmienia i podąża w nieoczekiwanych kierunkach. Stopniowo odkrywamy, jaki ciąg zdarzeń doprowadził do przestawionej w pierwszych scenach sytuacji, kim jest ten mężczyzna i ta kobieta oraz kto z kim gra – i o co. Z jednej strony, nic nie jest takie, jakie na początku się wydaje, a z drugiej strony – to też może być złudzeniem, prawda?

Polscy dystrybutorzy zrobili chyba wszystko, co mogli zrobić, żeby zniechęcić do filmu osoby, które w zasadzie byłyby tu, brzydko mówiąc, właściwą grupą docelową. Tłumaczenie tytułu zupełnie nie oddaje jego oryginalnego sensu: palabras encadenadas to po prostu nazwa gry, w którą grają bohaterowie. Opis z filmwebu sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z jakimś klonem Piły, pełnym niestrawnych okropności, a tymczasem nic bardziej mylnego. Spokojnie możecie zasiąść do oglądania przy dowolnej przekąsce i rozkoszować się świetną grą aktorską i niezwykłym scenariuszem. Zachętą (a zarazem dowodem, że w rzeczywistości, jak i w filmie, nic nie jest takie, na jakie początkowo wygląda) niech będzie komentarz zawiedzionego amatora krwi i flaków:

ktoś powiedział że będzie to druga PIŁA! Napewno nie! Film sie wlecze… nie wiadomo o co chodzi jak już wiadomo to sie kończy i znowu nic nie wiadomo… moze powinienem obejrzeć to jeszcze raz ale … nie zachwycił mnie!!

2. Dziwny lokator / El habitante incierto (reż. Guillem Morales, 2003)

el-habitante-inciertoZnowu zagmatwany, niepokojący i pełen niespodzianek thriller psychologiczny, Hiszpanie chyba się specjalizują w tego typu filmach. Młody mężczyzna, Félix, właśnie zerwał ze swoją dziewczyną i mieszka sam w ogromnym, 500-metrowym domu. Pewnego dnia wpuszcza tajemniczego gościa, który chce skorzystać z telefonu i… znika bez śladu. Od tego czasu Félix ma wrażenie, że ktoś ukrywa się w jego domu, trafia na różne ślady czyjejś bytności, ale nie jest w stanie nikogo przyłapać na gorącym uczynku. Coraz większy lęk związany z tą sytuacją popycha go do coraz bardziej szalonych działań. Aż wreszcie robi coś naprawdę przewrotnego.

Film emanuje wręcz atmosferą niepokoju. Nie wystarczy, że udziela nam się lęk głównego bohatera: następujące po sobie wydarzenia sprawiają, że stawiamy coraz więcej pytań, a zamiast odpowiedzi, otrzymujemy kolejne zagadki. Ale w finale wszystko ładnie się splata, niejasne staje się jasne, na każde pytanie znajduje  się odpowiedź, trzeba tylko uważnie oglądać. I nie obawiajcie się trywialnych rozwiązań w rodzaju "ktoś tu jest duchem" albo "Félix zwariował i ma urojenia". Nie tutaj. Dla osób nie znających hiszpańskiego dodam jeszcze, że o ile el habitante z oryginalnego tytułu faktycznie oznacza lokatora, tak incierto to nieprawdziwy, niepewny.

la-cara-oculta3. La cara oculta (reż. Andrés Baiz, 2011)

A oto film produkcji hiszpańsko-kolumbijskiej, dla odmiany thriller, któremu jak dotąd nie nadano polskiego tytułu (w dosłownym tłumaczeniu będzie to Ukryta twarz). Zanim napiszę cokolwiek więcej o tym filmie, zaapeluję: POD ŻADNYM POZOREM NIE WYŁĄCZAJCIE GO W POŁOWIE! Treść przedstawia się następująco: Belén i Adrián są młodą, kochającą się parą. On, dyrygent filharmonii, dostaje pracę w Bogocie, wyjeżdżają oboje. Tam coś się między nimi psuje, Adrián zaczyna romansować, odsuwa się od swojej dziewczyny. A ona pewnego dnia niespodziewanie znika, zostawiwszy mu nagranie wideo z pożegnaniem. On tymczasem, po pierwszym szoku, szybko przyzwyczaja się do nowej sytuacji, poznaje nową kobietę i sprowadza ją do siebie. A wtedy w domu zaczynają dziać się rzeczy niewyjaśnione… i wszystkie znaki na niebie i ziemi naraz wskazują, że świetnie zapowiadający się film skończy jako tani i przewidywalny horror. Trudno w pewnym momencie oprzeć się pokusie wciśnięcia przycisku off bądź kliknięcia w kwadracik.

Tak, wyłączyłam ten film w połowie i tylko fakt, że naprawdę nie miałam nic lepszego do roboty sprawił, że jednak zmieniłam zdanie i postanowiłam obejrzeć go do końca. I wiele bym straciła, gdybym tego nie zrobiła. Jeśli przetrwacie pozbawiającą wszelkich nadziei scenę przed lustrem i nie przerwiecie oglądania, dalsza część filmu wynagrodzi Waszą cierpliwość. Zobaczycie, jak wyglądała cała sytuacja z perspektywy zaginionej Belén i przekonacie się, że nie jest to żaden horror o duchach, a dramat psychologiczny o tych mniej chlubnych stronach ludzkiej natury.

dzien-bestii4. Dzień Bestii / El día de la Bestia (reż. Álex de la Iglesia, 1995)

Po tych wszystkich thrillerach czas na dobrą komedię (wprawdzie to czarna komedia, ale czego spodziewalibyście się po filmie hiszpańskim?). Pewien ksiądz podczas lektury Apokalipsy odczytuje zaszyfrowaną straszną informację: w dniu Bożego Narodzenia ma się narodzić Antychryst. Problem w tym, że nie wiadomo, gdzie. Aby poznać szczegóły i uratować świat, musi dotrzeć do szatana. W tym celu postanawia popełniać tyle zła, ile zdoła: a to popchnie jakiegoś ulicznego mima, a to komuś buchnie walizkę, a to porysuje kilka samochodów… (Jeśli czytaliście Ciotkę Julię i skrybę M. Vargasa Llosy, być może przypomina Wam się jedna z historii Pedra Camacho o człowieku, który potrącił samochodem dziewczynkę i w ramach terapii u pani doktor z szerokim czołem, orlim nosem i przenikliwym spojrzeniem, uczył się dokuczać każdemu napotkanemu dziecku). A zatem, mamy księdza, który musi grzeszyć ile się da, żeby uratować świat. W tej misji pomaga mu sprzedawca płyt z muzyką death-metalową oraz prezenter programów o zjawiskach nadprzyrodzonych, obaj nieco szaleni. Czy po serii najdziwaczniejszych przygód uda im się dotrzeć do szatana i unicestwić Antychrysta – tego nie zdradzę. Powiem tylko, że zakończenie całej afery jest przewrotne i takie… życiowe. Nie bez powodu podkreśla się, że Álex de la Iglesia jest wychowankiem Almodovara. A smaczku całości dodaje fakt, że iglesia oznacza kościół.

 

Jeśli widzieliście któryś z wymienionych filmów, chętnie poznam Wasze opinie. Równie chętnie poczytam o Waszych ulubionych hiszpańskich filmach – tych bardziej i mniej znanych. Zapraszam do dyskusji.

 

Zobacz także:

Urugwajskie głosy
Jak oglądać telenowele i nie zwariować
Hiszpański na marginesach
Dlaczego warto oglądać obcojęzyczne "talent shows"
Meksykanie i ich język: prawdy, półprawdy, ćwierćprawdy i słówka-jokery

 

 

Mój zestaw samouka

Nie powiem nic oryginalnego, jeśli stwierdzę, że dobry podręcznik to nieoceniona pomoc w nauce języka obcego. Praca z podręcznikiem ukierunkowuje, organizuje, a przede wszystkim – optymalizuje proces nauki. Jestem przekonana, że gdybym nie odnalazła "swojego" zestawu, przyswajałabym wiedzę znacznie wolniej. Oczywiście nie istnieje coś takiego jak wszystkomający podręcznik idealny – przekonałam się o tym już na początkowym etapie moich poszukiwań. Ostatecznie, metodą prób i błędów, odkryłam dwa podręczniki, które służą lub służyły mi jako podstawa codziennej pracy i dwa dodatkowe, które pomagają mi awaryjnie w przypadku różnych specyficznych problemów językowych. Zanim przedstawię Wam mój zestaw, podkreślę jeszcze, że nie uważam go za jakiś wzorcowy model, odpowiedni dla każdego, kto chce się uczyć hiszpańskiego. Jeśli jesteście akurat osobami poszukującymi materiałów do nauki, potraktujcie go po prostu jako propozycję i ewentualne źródło inspiracji. Istnieją wprawdzie podręczniki lepsze i gorsze, ale po odsianiu tych drugich wciąż pozostaje szeroka pula do wyboru, opartego na indywidualnych preferencjach każdego z nas… Teraz już mogę ze spokojnym sumieniem przedstawić moje ulubione tytuły wraz z krótszymi lub dłuższymi opisami.

aula11. Aula Internacional. To mój podręcznik podstawowy, wokół którego buduję cały proces nauki. Dużym jego plusem i powodem, dla którego wybrałam akurat tę serię, jest bardzo sensowna organizacja treści, zarówno wewnątrz rozdziałów, jak i pomiędzy nimi. Aula jest dla mnie czymś w rodzaju rozkładu jazdy – kolejnych zagadnień uczę się zgodnie z kolejnością rozdziałów. Oczywiście zdarza się, i to nierzadko, że czytam o czymś, co jest mi już dość dobrze znane, bo nabyte drogą serialową (z takim np. infinitivo compuesto czy imperfecto de subjuntivo mniej-więcej potrafiłam się obchodzić na długo przed tym, zanim zostały mi "oficjalnie" przedstawione pod swoimi nazwami), ale nawet wtedy dużą wartość ma dla mnie uporządkowanie i uzupełnienie chaotycznej i szczątkowej wiedzy.

Jak wygląda typowy rozdział tego podręcznika? Zaczyna się od dwóch dłuższych tekstów, w których możemy zobaczyć "w akcji" nowe zagadnienia będące bohaterami rozdziału. Następna strona to króciutkie teksty gdzie owe nowe zagadnienia są zebrane do kupy i wytłuszczone, a pod nimi szczątkowe ćwiczenia. Dalej – mamy najważniejszą stronę rozdziału, która krok po kroku pokazuje budowę i wyjaśnia zastosowanie każdej nowej konstrukcji. Kolejne dwie strony to, moim zdaniem, najsłabszy punkt Auli, zwłaszcza z punktu widzenia samouka: obrazki, ćwiczenia do słuchanek, ćwiczenia do pracy w grupie. Jeśli chodzi o słuchanki, zrobiłam eksperyment i przez cały okres korzystania z 3. części Auli, grzecznie włączałam discmana i słuchałam. Cóż, nie polecam. Lepiej wejść na  youtube, gdzie znajdziecie mnóstwo ciekawych filmów krótkometrażowych robionych przez Hiszpanów. Albo obejrzeć meksykański serial. Z tych źródeł nauczyłam się bez porównania więcej niż z irytujących nagrań z płyty dołączonej do podręcznika.

(Ciekawostka: w jednej ze słuchanek miały wypowiadać się osoby z trzech różnych krajów: Kolumbii, Argentyny i Kuby. I… nie wiem, może to moja paranoja, może niedostatki wiedzy, ale brzmiało mi to tak, jakby jacyś Hiszpanie udawali kolejno Kolumbijczyka, Argentyńczyka i Kubańczyka).

Wróćmy jednak do zawartości podręcznika. Część z ćwiczeniami do pracy w grupie oceniłam jako najsłabszą, ale podkreślę, że ogólnie uważam Aulę za podręcznik bardzo dobry. W związku z tym nie zdziwicie się pewnie, kiedy powiem, że wielokrotnie i te ćwiczenia były dla mnie czymś pożytecznym i inspirującym. Pomyślcie tylko, na ile możecie sobie pozwolić, kiedy piszecie sami dla siebie, wynajdując np. co byście zrobili na miejscu Any, która chce wyjechać na stałe do Australii, ale się waha, bo ma chłopaka, który kilka razy dziennie obsypuje ją balonami, serduszkami i miłosnymi liścikami – i nie chce tego stracić… Możecie być aspołeczni, niepoprawni, niecenzuralni, absurdalni. Umysł ludzki wyjątkowo dobrze zapamiętuje takie treści.

Ostatnia strona rozdziału to znowu tekst – zazwyczaj o różnych aspektach życia w Hiszpanii. Pierwsze trzy części Auli (A1 – B1) zawierają dwanaście rozdziałów. Czwarta i ostatnia część (B2) – dziesięć, ale za to dłuższych, bo każdy ich element jest bardziej rozbudowany. Poza tym, wszystkie części mają coś, co można by było nazwać dodatkami, gdyby nie to, że zajmują połowę objętości podręcznika. Pierwszy dodatek to kompendium gramatyczne, drugi dodatek to ćwiczenia, a trzeci, mój ulubiony, to zestaw autentycznych tekstów z różnych źródeł (artykuły z czasopism, fragmenty książek) na przeróżne tematy związane z kulturą Hiszpanii i Ameryki Łacińskiej.

Czym ujęła mnie Aula? Poza wspomnianą już sensowną kolejnością prezentowanych zagadnień, będą to: przystępny sposób wyjaśniania nowych treści, przyjemna szata graficzna, subtelny humor i całkiem interesujące teksty. Owszem, czasem trzeba zacisnąć zęby i przeczytać historię tankowca, z którego wyciekała ropa, ale czego się nie robi dla własnego rozwoju językowego. Z drugiej strony, to właśnie dzięki Auli zapoznałam się z rewelacyjnym opowiadaniem Octavio Paza "El ramo azul" (pod hiszpańskim tekstem jest jego angielskie tłumaczenie, polecam wszystkim, naprawdę warto!).

Jak każdy podręcznik, Aula też ma swoje wady. Niestety, należy z całym dobrodziejstwem inwentarza przyjąć fakt, że została ona zaprojektowana z myślą o nauce w grupie pod okiem nauczyciela. Do ćwiczeń nie ma klucza, znaczenia idiomów trzeba szukać w sieci. W niektórych miejscach obrazki przeważają nad treścią, ale nie jest pod tym względem aż tak źle, jak moglibyście sobie wyobrażać. Jako że książka jest w całości po hiszpańsku, nie polecałabym jej do samodzielnej nauki od podstaw. Ale już od momentu, kiedy jest się w stanie zrozumieć polecenia – jak najbardziej.

gramatica A1-B22. Gramática de uso del español. Teoría y práctica. Uczyliście się kiedyś gramatyki angielskiego z podręczników Murphy'ego? Podobało Wam się? Jeśli odpowiedzieliście "tak" na oba pytania, to mam dla Was dobrą wiadomość: istnieje hiszpańskojęzyczny odpowiednik Murphy'ego. Układ treści jest ten sam: jedna strona to objaśnienia gramatyczne, a druga – to ćwiczenia (próbka ze strony wydawnictwa). Całość zawiera 126 zorganizowanych w ten sposób krótkich rozdziałów. Uważam, że książka w niczym nie ustępuje swojemu angielskojęzycznemu odpowiednikowi i jest idealna, jeśli spotykamy się z danym zagadnieniem po raz pierwszy. Pamiętam, jakim objawieniem była dla mnie, kiedy zaczynałam uczyć się odmiany czasowników w pretérito indefinido (jeszcze wtedy nie wiedziałam, z czego konkretnie korzystam, bo była to kserówka ze szkoły językowej). Wszystkie ćwiczenia można porównać z kluczem odpowiedzi, umieszczonym na końcu.

Jakieś wady? Dziwi mnie trochę podział dwóch różnych części: A1-B2 i B1-B2. Jeśli miałabym Wam podpowiadać, to wybierajcie od razu tę drugą, nawet jeśli jesteście początkujący (ja niczym frajerka wybrałam pierwszą i szybko pożałowałam). I tak wszystkie zagadnienia są wyjaśniane od podstaw, większość rzeczy się dubluje, a różnica tkwi tylko w kilku dodatkowych rozdziałach, których nie ma w części pierwszej. Inna rzecz, którą można uznać za wadę, to powierzchowne potraktowanie każdego z tematów. Ale wynika to z samej formuły: książka służy do wstępnego zapoznania się z danym problemem, a nie do jego dogłębnej analizy. Do tego celu mam dwie inne pozycje.

3. Español para hablantes de polaco. Autor, Pedro Campos, przez lata nauczał Polaków języka hiszpańskiego i zaobserwował, co sprawia naszym rodakom najwięcej problemów. Książka składa się z dziesięciu rozdziałów, uwypuklających różnice między dwoma językami w odniesieniu do takich zagadnień jak np. interpunkcja, przyimki, mowa zależna itd. Układ jest następujący: dwie strony wyjaśnień + cztery strony ćwiczeń. Do ćwiczeń jest klucz. Podstawowa wada, jaką zauważam, to… objętość książki. Tytuł obiecuje tak wiele, a tymczasem treść rozwiewa tylko małą część wątpliwości, jakie mogą się narodzić w głowie osoby polskojęzycznej.

4. Sin duda. Usos del español: teoría y práctica comunicativa. Pozycja bardzo podobna do powyższej, tyle że autorzy analizują możliwe problemy językowe bez specyfikacji nacji, której miałyby one dotyczyć. Osiemnaście rozdziałów, układ taki jak u poprzedniczki. I moje zastrzeżenia są identyczne: za mało! Paradoksalnie jednak zauważam, że niektóre kwestie (np. moja największa zmora, straszniejsza nawet niż legendarne subjuntivo, czyli pretérito imperfecto i jego różnicowanie z innymi czasami przeszłymi), są w Sin duda wyjaśnione lepiej niż w książce przeznaczonej specjalnie dla Polaków.

A na koniec podzielę się z Wami najlepszą radą dotyczącą korzystania z podręczników, jaką jestem w stanie Wam dać. Miejcie umiar! Dobre korzystanie z podręcznika polega m.in. na tym, żeby wiedzieć, kiedy go odłożyć. Niech to będzie np. po 1/3 czasu, jaki zamierzacie przeznaczyć na naukę danego dnia. Niech podręczniki będą Waszą pomocą, akceleratorem, czynnikiem spajającym i organizującym przyswajanie wiedzy, ale niech nie przesłonią Wam kontaktu z realnym, żywym językiem. Oglądajcie seriale, filmy (jeśli jeszcze nie czujecie się na siłach, to z napisami), czytajcie El País, wyszukujcie w hiszpańskojęzycznej Wikipedii notek na szczególnie Was interesujące tematy, słuchajcie piosenek, szukajcie ich transkrypcji i tłumaczcie teksty, uczestniczcie w portalach wymiany językowej. W takim otoczeniu nauka z podręczników naprawdę ma sens.

 

Zobacz także:

Nie samymi podręcznikami… – czyli internetowe pomoce naukowe
75% samouctwa, czyli czarna owca na Woofli
Co Polak może zaoferować światu? Wymiana nie tylko językowa
Dlaczego warto oglądać obcojęzyczne "talent shows"
O "łatwości" języka hiszpańskiego

 

Hiszpański na marginesach

oscar-waoGdyby ktoś mnie zapytał o ten ostateczny, bezpośredni impuls, który pchnął mnie swego czasu do sformułowania postanowienia "od dziś zaczynam uczyć się hiszpańskiego", odpowiedziałabym, że było nim przeczytanie książki Junota Díaza "Krótki i niezwykły żywot Oskara Wao". W dużej mierze właśnie o tej książce będzie mój dzisiejszy artykuł: o tym, co w jej formie może zainteresować osoby uczące się hiszpańskiego – i co w jej treści może zachęcić pozostałych do przeczytania.

Ale najpierw cofnijmy się nieco bardziej w czasie.  Jeśli nie jesteście psychologami poznawczymi,  zgodzicie się zapewne, że idee w ludzkich głowach nie biorą się znikąd. A jeśli nie jesteście przy okazji psychoanalitykami, myślę, że zgodzicie się również, że wyjątkowo rzadko jednemu zjawisku można przyporządkować jedną, punktową przyczynę. Tak więc rodzenie się pewnej idei, takiej jak pomysł podjęcia nauki hiszpańskiego, jest procesem; czasem nawet dość długim. Cofnijmy się zatem do czasu, kiedy przeczytanie książki Díaza jeszcze by nie zadziałało, bo zdarzenie to nie miałoby odpowiedniego podłoża. W jaki sposób formowało się owo podłoże?

Początków początku szukałabym w momencie, kiedy oglądałam pierwsze sezony "Dextera" i czujnie nasłuchiwałam, kiedy porucznik LaGuercie albo sierżantowi Batiście zdarzy się powiedzieć coś po hiszpańsku. Byłam zafascynowana brzmieniem tego języka, nie miałam jeszcze wtedy pojęcia, że to w dużej mierze zasługa portorykańskiego pochodzenia aktorów grających obie postacie. No i poznałam moje pierwsze hiszpańskie słowo: puta. Póżniej był inny serial, genialny "Breaking Bad". Stan Nowy Meksyk, bliskość prawdziwego Meksyku i wszechobecny hiszpański w tle, czasem i w tytułach odcinków. Do puty doszły inne słowa: pollo, hermano, salud, tío, negro, azul

Równolegle też odkrywałam hiszpańskojęzycznych autorów takich jak J.C. Somoza i J.L. Borges. I w pewnym momencie przyszło duże olśnienie: przeczytałam "Święto Kozła" M. Vargasa Llosy. Do Vargasa zraziłam się kiedyś po niefortunnej przygodzie z "Pochwałą macochy" i długo po niego nie sięgałam. Tym razem jednak to było to. Nie dość, że pokochałam autora, to jeszcze zaczęłam się mocno interesować historią Republiki Dominikany. Na przemian z kolejnymi pozycjami MVL, zaczytywałam się we wszystkim, co mi wpadło w ręce i w wyszukiwarkę na temat wspomnianej wysepki. Aż dotarłam do książki, która będzie dzisiaj naszą bohaterką dnia: "Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao".

Co takiego szczególnego ma w sobie książka Junota Díaza, że przeczytana w odpowiednim momencie zadziałała jak impuls do podjęcia nauki hiszpańskiego? Tajemnica tkwi w… formie, w jakiej została wydana. Díaz jest z pochodzenia Dominikańczykiem, a mieszka w USA. Pisze po angielsku, ale często wplata tu i ówdzie różne ciekawe hiszpańskie słowa i zwroty. Nie wiem, czy był to pomysł samego autora, czy polskiego wydawcy (podejrzewam, że pierwszego z nich), ale na marginesach znajdziecie tłumaczenia każdego z tych hiszpańskich wtrętów

oscar-wao-strona(po kliknięciu w obrazek zobaczycie stronę w całej okazałości). Jak widzicie, pomysł jest genialny w swojej prostocie. Czytacie tekst, w którym pojawia się np. słowo escopeta, zerkacie na bok i już wiecie, że oznacza ono strzelbę. Jeśli po kilku, kilkunastu  lub kilkudziesięciu stronach znowu pojawi się escopeta, w ślad za nią znów pójdzie tłumaczenie, bo przecież mieliście prawo już dawno zapomnieć, co to takiego. W ten sposób nie dość że przeczytałam naprawdę dobrą powieść, to jeszcze przyswoiłam kilka wulgaryzmów i innych pożytecznych słów. I… to wtedy. Wtedy właśnie uderzyła mnie z całą siłą swojej oczywistości myśl: Czemu poprzestawać tylko na tym? Czemu po prostu nie zacząć się uczyć hiszpańskiego?

Dziś, kiedy patrzę na te hiszpańskie słowa na marginesach, mam świadomość, że nie wszystkie należą do powszechnie używanych standardów, czy to w Europie, czy w Ameryce Łacińskiej. Niektóre z nich można spotkać wyłącznie w Republice Dominikany, niektóre – także w pobliskich krajach karaibskich. Oto kilka ciekawych przykładów:
jaba – kobieta z mieszanki rasowej, o białej skórze, jasnych włosach i cechach negroidalnych,
prieta – ciemna nędzarka,
guagua – autobus
plepla – bzdura (brzmi jakoś znajomo, prawda?)
Truji-líos – Truji-kłopoty (neologizm wymyślony przez mieszkańców RD, za chwilę stanie się jasne, skąd się wziął)

Wiecie już wszystko o niezwykłej formie naszej książki-bohaterki, czas więc, żebyście się dowiedzieli co nieco o treści (ale nie za dużo, bo naprawdę polecam każdemu jej przeczytanie). W tej sprawie głos oddam wydawnictwu Znak – przy okazji niedowiarki przekonają się, że istnieją opisy z okładek, które warto czytać:

Fukú to wyjątkowo uporczywa klątwa, zwłaszcza jeśli mieszkasz na Dominikanie.
Chyba że uda ci się znaleźć zafa, która ją z ciebie zdejmie.
Chyba że jesteś wyjątkowym dziwakiem jak Oscar – nastoletni Dominikańczyk – cichy, gruby, brzydki i cudaczny. Fukú. Maniak literatury SF, gier komputerowych i Gwiezdnych Wojen. Jedyny w historii Dominikany prawiczek uzależniony od seksu, który zakochuje się na zabój średnio co dziesięć minut. Fukú. Po kolejnym zawodzie miłosnym i kolejnej próbie samobójczej matka wysyła go do babci, gdzie Oscar oczywiście od razu się zakochuje. W starszej od siebie prostytutce. Fukú. Wybrance szefa policji. Fukú. I nagle historia wielopokoleniowej rodziny zaczyna się powtarzać…

Wspomniana historia wielopokoleniowej rodziny jest ściśle związana z ponad trzydziestoma latami dyktatury Rafaela Leonidasa Trujilla Moliny. Kim był Trujillo? Złodziejaszkiem i półanalfabetą, który dzięki wstawiennictwu swojego wuja skorzystał z niepowtarzalnej okazji obecności wojsk Stanów Zjednoczonych na terenie Dominikany i w wieku 26 lat wstąpił do marines. Od tego momentu jego kariera potoczyła się niezwykle szybko, a to dzięki połączeniu szczególnych cech osobowości (których zestaw możecie znaleźć w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób ICD-10 pod numerem F.60-2), wsparcia ze strony Stanów oraz odrobiny szczęścia. Od 1930 aż do 1961 r., kiedy padł ofiarą zamachu, rządził wyspą, sukcesywnie zmieniając ją w swój prywatny folwark. Od koniokrada do dyktatora – chciałoby się podsumować. Junot Díaz pisze:

Korpulentny, sadystyczny Mulat o świńskich oczkach, który wybielał sobie skórę, chodził w butach na platformach i miał słabość do odzieży z czasów napoleońskich, z czasem przejął kontrolę nad niemal każdym aspektem życia politycznego, kulturalnego, społecznego i gospodarczego RD dzięki potężnemu (i znajomemu) połączeniu przemocy, zastraszania, rzezi, gwałtu, werbunku i terroru; Trujillo (zwany również El Jefe, Niewydarzonym Krowokradem i Popierdolem) traktował cały kraj, jakby był jego plantacją, a on jej właścicielem. [1]

Ciekawa jest historia powstawania "Oscara Wao". Díaz pracował nad książką od ładnych paru lat, kiedy znienacka ukazało się "Święto Kozła" M. Vargasa Llosy (2000). No jakże to tak! Znany pisarz, niemal celebryt z drugiego końca kontynentu, a właściwie to już Europejczyk (MVL ma obywatelstwo hiszpańskie), pod…biera jemu, Dominikańczykowi, temat! I w dodatku podejmuje go po mistrzowsku. Díaz musiał poczuć się mocno rozżalony. Jeszcze siedem lat upłynęło, zanim wydał swoją książkę, w której – a jakże – kilkakrotnie polemizuje z Vargasem, zarzucając mu, że "źle" patrzy na niektóre aspekty historii jego kraju (m.in. za bardzo polubił prezydenta Balaguera).

Historia Republiki Dominikany i literatura nią inspirowana (Vargas Llosa i Díaz nie byli jedynymi), to dla mnie tzw. temat-rzeka. Jeśli tylko znajdę pretekst – i jeśli nie będziecie szczególnie mocno protestować – napiszę kiedyś więcej o "Święcie Kozła", o groteskowej rodzinie Trujillo i o tajemniczym doktorze Balaguerze.

—–

[1] Junot Díaz, "Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao", przeł. Jerzy Kozłowski, wyd. Znak, 2009, s. 12.

 

Zobacz także:

Urugwajskie głosy
Hiszpańskie filmy, które łatwo przeoczyć
Dlaczego warto oglądać obcojęzyczne "talent shows"
Jak słuchać, żeby usłyszeć
Czy Polak może się (na)uczyć hiszpańskiego meksykańskiego?
Meksykanie i ich język: prawdy, półprawdy, ćwierćprawdy i słówka-jokery

 

O "łatwości" języka hiszpańskiego

hiszpanskiO tym, jak na uczenie się danego języka może wpływać powszechne przekonanie o jego wysokiej trudności, pisała niedawno Karolina w swoim artykule "Czy język szwedzki jest trudny?" Ja tymczasem zajmę się problemem przeciwnym: jak obiegowe opinie na temat rzekomej łatwości danego języka (na przykładzie hiszpańskiego) przekładają się na efekty w jego nauce?

Oprócz wspomnianego artykułu Karoliny do podjęcia tematu zainspirował mnie tekst Karola "Najłatwiejszy język świata" i dyskusja pod nim oraz wątek z forum How-to-learn-any-language.com (w tym ostatnim rodzimy użytkownik języka hiszpańskiego pyta innych rodzimych użytkowników, czy nie przeszkadza im, że powszechnie uznaje się ich język za tak łatwy; odpisują mu także osoby, dla których hiszpański jest językiem obcym).

Internet (polski i światowy) pełen jest opinii twierdzących, że hiszpański to najłatwiejszy język do nauki. Jeśli im wierzyć, jest to język o banalnej do nauczenia wymowie, słownictwie, które się samo zapamiętuje i bardzo logicznej gramatyce, której reguły są wręcz intuicyjne. (Niemal na równi z hiszpańskim wśród najłatwiejszych języków świata wymienia się włoski, czasem też angielski. Włoskiego nie znam, choć przeczuwam tu wiele analogii z hiszpańskim; jeśli chodzi o angielski, to do pewnego stopnia się zgadzam). Poniżej przeanalizuję trzy grupy takich obiegowych opinii spotykanych na polskich forach oraz portalach i postaram się podważyć ich prawdziwość, posiłkując się konkretnymi przykładami.

1. WYMOWA

Wymowa hiszpańska jest bardzo prosta. Dla Polaka wręcz banalna. To opinia bardzo popularna. I kompletnie nieprawdziwa. Kryje się w niej sugestia, że różne głoski po polsku są wymawiane dokładnie tak jak po hiszpańsku. Oczywiście każdy uczący się hiszpańskiego szybko się orientuje, że z, c i s, w wariancie z północy Hiszpanii (uznanym u nas za wzorcowy) brzmią zupełnie inaczej niż nasze, polskie z, c i s. Większość osób "uznaje" też fakt, że v  to to samo, co b. Na tym jednak nie koniec różnic.

Ważną charakterystyką hiszpańskiej wymowy jest to, że spółgłoski takie jak b/v, d, g, wymawia się różnie w zależności od miejsca w wyrazie / wypowiedzi "na jednym wdechu" oraz głosek, które je otaczają; w dodatku takie n w odpowiednim towarzystwie brzmi praktycznie jak m. (Zasady hiszpańskiej wymowy, w sposób bardzo przystępny dla osób początkujących, wyjaśnia w swoich programach Catalina Moreno, o której pisałam w artykule o internetowych pomocach naukowych).

Jeśli dobrze się wsłuchacie w dowolnego rodzimego użytkownika języka hiszpańskiego, zauważycie, że inaczej niż polskie brzmią również samogłoski hiszpańskie i ich połączenia, takie jak ue. Słowa "no te muevas" (nie ruszaj się) wypowiedziane przez np. Meksykanina, będą brzmiały zupełnie inaczej niż w przypadku Polaka zaczynającego naukę hiszpańskiego.

Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze różnice w dialektach hiszpańskiego. Nie zdziwcie się, jeśli usłyszycie, że ktoś "zjada" przedspółgłoskowe albo kończące wyraz s – to bardzo częste w Ameryce Łacińskiej, także w języku "oficjalnym". A taki Andaluzyjczyk z kolei – "zjada" o wiele więcej (polecam Wam posłuchać zespołu Chambao, najlepiej od razu z transkrypcją tekstu, jest tego sporo w internecie).

Oczywiście nie twierdzę, że hiszpańska wymowa jest super trudna i nie do nauczenia. Jest trudna dokładnie w takim samym stopniu jak wymowa angielska bądź niemiecka i opanowuje się ją jak każdą inną: słuchając jak najwięcej żywego języka i jak najwięcej mówiąc. Wówczas trudno nie być świadomym tego, jak bardzo różni się ona od wymowy polskiej i jak mało wspólnego z rzeczywistością mają opinie o jej rzekomej banalności.

2. SŁOWNICTWO

O słownictwie języka hiszpańskiego krąży plotka, że jest niesamowicie łatwe, samo wpada do głowy, a nawet – że nie znając konkretnego słowa, można je odgadnąć. A to wszystko przez podobieństwo hiszpańskiego do łaciny (a co za tym idzie, także do angielskiego). Popatrzcie na tę listę słów:
la industria
el volcán
frecuentemente
el cóndor
la estrategia
el carnaval
largo
la palmera
la anécdota
el ídolo
Nawet jeśli nie znacie / nie uczycie się hiszpańskiego i nie spotkaliście się z nimi wcześniej, bez problemu odgadniecie ich znaczenie. Problem zacznie się dopiero przy próbie ich powtórzenia. To jak był wulkan? El volcano? El vulcán? El vúlcano? A słowo "często"? Do dziś pamiętam moje niedowierzanie, kiedy zobaczyłam je, napisane przez osobę o teoretycznie zaawansowanej znajomości języka, jako "frequentamente". Mam szczerą nadzieję, że to był wynik roztargnienia…

Hiszpańskie słowa potrafią być naprawdę podstępne. Istnieje np. mnóstwo, mnóstwo par słów, które różnią się tylko jedną literą, a mają kompletnie odmienne znaczenia. Pelar – pelear (obierać – walczyć), la perra – la pera (suka – gruszka), pesar – pasar (ważyć – przechodzić, upływać, …). Istnieją słowa długie, w których łatwo pomylić samogłoski, tak jak wspomniane frecuentemente, pertenecer, permanecer, el amanecer.

Dodatkowo, całkiem dużo słów w języku hiszpańskim pochodzi z arabskiego. Kto odgadnie, że la almohada to poduszka, a la zanahoria to marchewka? Więcej na temat wpływu arabskiego na hiszpański możecie poczytać tu (artykuł po angielsku).

3. GRAMATYKA

Osoby, które głoszą tezę o nadzwyczajnej łatwości języka hiszpańskiego, o gramatyce wspominają jakoś tak niechętnie. Tym niemniej tu i ówdzie można zetknąć się z opinią, że gramatyka języka hiszpańskiego jest bardzo logiczna, a jej zasady stosuje się intuicyjnie. Wydaje mi się, że istotą każdego żywego języka jest pewna doza nielogiczności, choćby dlatego, że różne struktury języka ewoluują w różnym tempie – i być może w równym stopniu dlatego, że po prostu ludzie nie są i nigdy nie będą całkowicie logiczni.

Czy naprawdę takie oczywiste i logiczne jest to, że formy trybu rozkazującego z przeczeniem wyglądają zupełnie inaczej niż bez przeczenia? Albo że hipotezy na temat teraźniejszości formułuje się w czasie przyszłym? (To akurat, w formie szczątkowej, mamy też w języku polskim. Osoba pytana o to, która jest godzina, może odpowiedzieć: "Nie wiem, będzie jakaś trzecia"). Jeszcze ciekawiej jest z hipotezami na temat bliskiej przeszłości ("dokąd to ona mogła pójść, że jej tak długo nie ma?"), które tworzy się… tadaaaam! w czasie przyszłym złożonym.

A jak będzie z tą intuicyjnością? Czy ktoś, nie znając wcześniej tej formy, wpadnie na to, że "właśnie urodziłam dziecko" to "acabo de tener un hijo"? (dosłownie: "kończę mieć dziecko"). A jak powiedzieć, że ktoś podszywa się pod cudzą tożsamość? "Se hace pasar por alguien" (dosłownie: "robi się przechodzić przez kogoś"). Oczywiście podobnych przykładów jest mnóstwo, już dziś mogłabym zapełnić ładnych parę stron tymi, które znam.

Wiele osób powtarza też formułkę, że istnieje tylko jedna trudność w hiszpańskiej gramatyce i jest nią tryb subjuntivo, abstrakcyjny dla Polaków. Owszem, często na okołojęzykowych forach internetowych można spotkać się z dylematami: condicional czy subjuntivo?,  indicativo czy subjuntivo? Skłamałabym, gdybym stwierdziła, że nie znam tego problemu z autopsji.  Nie widzę jednak powodów, dla których akurat te rozterki miałyby być częstsze albo trudniejsze niż np. zastanawianie się, który z czasów przeszłych wybrać, jaki rodzajnik (określony/nieokreślony/brak) wstawić czy też który z licznych synonimów rzeczownika będzie najbardziej adekwatny w danym kontekście.

Tu także mimo wszystko nie chcę demonizować. Bo z drugiej strony gramatyka hiszpańska ma całkiem sporo logiki i regularności. A odmiana czasowników przy pewnej wprawie staje się rzeczywiście intuicyjna. Tego, co niekoniecznie jest logiczne i intuicyjne, można się nauczyć – najlepiej przez jak najczęstszy kontakt z żywym językiem.

PO CO TEN ARTYKUŁ?

Na koniec spróbuję odpowiedzieć na postawione w pierwszym akapicie artykułu pytanie: w jaki sposób przekonanie o nadzwyczajnej łatwości języka hiszpańskiego może wpływać na jego naukę? Otóż wiele osób podzielających to przekonanie uczy się języka w sposób niedbały. Skoro wymowa jest tak banalnie prosta, to po co się przykładać do jej nauki? A gramatyka i słownictwo? Grunt, żeby móc się dogadać i być zrozumianym. Skoro Hiszpanie na wakacjach chwalą i się cieszą, że dobrze mówi – to znaczy, że mówi dobrze, nad niczym już nie musi pracować. W efekcie takiej "nauki" osoba przekonana o nadzwyczajnej łatwości hiszpańskiego i o własnej wysokiej znajomości tego języka, popełnia mnóstwo błędów najróżniejszego rodzaju (niewłaściwa ortografia, źle użyte rodzajniki, nieprawidłowa odmiana czasowników, mylenie czasów i trybów etc.). A do tego brzmi jak polski ksiądz na łacińskiej mszy (oczywiście dotyczy to obu płci).

UPDATE: Półtora roku po napisaniu tego tekstu, po kolejnych niezliczonych setkach godzin kontaktu z językiem, który poznaję coraz lepiej pod każdym względem, podtrzymuję wszystko to, co wyżej napisałam. Dziś oczywiście użyłabym innych przykładów, niektóre kwestie bym rozbudowała, na inne położyłabym większy nacisk (na jeszcze inne z kolei mniejszy), ale nadal twierdzę, że język hiszpański jest trudny. 🙂

 

 Zobacz także:
Czy Polak może (na)uczyć się hiszpańskiego meksykańskiego?
Meksykanie i ich język: prawdy, półprawdy, ćwierćprawdy i słówka-jokery
Jak słuchać, żeby usłyszeć
Angielski z kryminałem + wyznania językowej monogamistki
Co Polak może zaoferować światu? Wymiana nie tylko językowa

Urugwajskie głosy

flaga-urugwajuDziś wcielę się w rolę Kermita Żaby, gospodarza programu "The Muppet Show" i z dużą przyjemnością zaprezentuję Wam dwóch wykonawców, którzy śpiewają po hiszpańsku, a ich teksty od wielu miesięcy pomagają mi w nauce tego języka. Łączy ich to, że pochodzą z Urugwaju, są w swoim kraju niezwykle popularni, a u nas mało kto o nich słyszał. Bardzo się ucieszę, jeśli choć w minimalnym stopniu przyczynię się do zmiany tego stanu rzeczy.

Panie i Panowie, oto pierwszy z nich: Fernando Cabrera. Gdyby nie przypadek, to i ja nie miałabym pojęcia o jego istnieniu. Na szczęście pewnego dnia, szukając czegoś do pooglądania po hiszpańsku, wpisałam w youtubową wyszukiwarkę słowa "la casa de al lado" (tak, chodziło mi o tytuł telenoweli) i zaintrygowana kliknęłam w jedną z pierwszych propozycji, przedstawiającą mężczyznę w średni wieku z gitarą. I, link po linku, spędziłam wieczór w towarzystwie Cabrery i innych urugwajskich muzyków. Zupełnie zapomniałam, że zamierzałam oglądać jakąś telenowelę.

Fernando Cabrera jest wokalistą, gitarzystą, kompozytorem i poetą. Jak to zwykle ze śpiewającymi poetami bywa, to właśnie teksty są jego najmocniejszą stroną. Patrząc obiektywnie, muszę przyznać, że jako gitarzyście znacznie bliżej mu do szarpidrutów niż wirtuozów, a z wokalem… coż, dobrze że trafia w nuty. A mimo to nie da się zaprzeczyć, że jest Artystą. I inspiracją dla dwóch pokoleń urugwajskich wykonawców.

Utwór, który wybrałam, aby zapoznać Was z Cabrerą, jest jednym z moich ulubionych, ale niekoniecznie reprezentatywnych dla jego repertuaru (jeśli chcecie samą esencję cabrerowatości, to na początek polecam wspomnianą "La casa de al lado" – ludzie na koncertach czasami przy tym płaczą; a zaraz potem, dla równowagi, posłuchajcie lekko prześmiewczego "Disolvente"). Tymczasem prezentuję Wam "El mal del sueño":

W komentarzach youtubowych można znaleźć zapis tekstu (żeby był bardziej czytelny, podzieliłam go na wersy):

Estás callada todo el día, mirando siempre para abajo
no contestás cuando te hablan, seguís tejiendo tu trabajo.
El portazo enfurecido no consiguió alterar tu paso,
dame algún día la alegría de ver pegados los pedazos.
Completamente estás dormida, o así parece totalmente,
te levantás a la cocina, caminás silenciosamente.
Tu mente parece sumida en una música inconciente,
estás callada todo el día, estás sonriente de repente.
Te conocí en el muelle un día, te habías clavado aquél anzuelo,
me enamoré de tu carita, me enamoró tu desconsuelo.
Eras un ciervo adolescente, muy apegado a tus abuelos,
eras la niña de mis sueños, me sometí a todos tus juegos.
Mi amor es tan desesperado, tu amor es tan inobediente,
vos nunca hablás ni das motivos, solo tu risa intermitente.
Tu mente está cerrada en vida, tu cuerpo es una flor demente,
está empedrado mi destino, atado al tuyo para siempre.
Te he regalado mil muñecas, ingenuamente esperanzado,
me rebajás como una diosa, inmisericordiosamente.
Quizá algún día abra y entre en tu dulzura enajenada,
en tu locura o en tu vientre, en tu niñez eternizada.

Osoby nieznające hiszpańskiego będą może ciekawe, o czym w ogóle ten Cabrera tutaj śpiewa. Jego słowa są skierowane do tajemniczej pani, która przez cały dzień się nie odzywa, nie reaguje, kiedy się do niej mówi, nie reaguje też na trzaśnięcie drzwiami, jest nieobecna myślami, zupełnie jakby spała – czasem tylko znienacka się uśmiecha. A on, tzn. podmiot liryczny, jest w niej beznadziejnie zakochany i chciałby wniknąć w to, co się dzieje w jej głowie (a chęć tę wyraża różnymi metaforami). Podarował jej nawet tysiąc lalek, ale ona go poniża, jak jakaś bogini, niemiłosiernie. "El mal del sueño" to "choroba snu". El mal dosłownie oznacza zło, el sueño – sen, spanie, marzenie.

Osoby znające hiszpański bądź uczące się tego języka, zwrócą pewnie uwagę na czasowniki w drugiej osobie liczby pojedynczej: mamy tu do czynienia nie z formą , a z formą vos, w jej typowej postaci, charakterystycznej dla rioplatense, czyli dialektu używanego w Argentynie i Urugwaju. (W jakich jeszcze krajach i w jakiej postaci występuje zjawisko voseo, możecie przeczytać TU [artykuł po hiszpańsku]).

Zauważcie, że utworzenie formy vos nie jest w naszym przykładzie niczym skomplikowanym. Wystarczy, że znacie drugą osobę liczby mnogiej vosotros, używaną w Hiszpanii (a ucząc się hiszpańskiego w Polsce, nie sposób jej nie znać), usuwacie każdorazowo literkę "i" w końcówce odmienianego czasownika i macie vos. (Powyższe zdanie nie dotyczy oczywiście czasowników zakończonych w bezokoliczniku na -ir, tutaj formy vos i vosotros wyglądają po prostu identycznie). Weźmy np. czasownik contestar (odpowiadać). Mielibyśmy [vosotros] contestáis, wyrzucamy "i" i mamy [vos] contestás, które widzicie w drugiej linijce tekstu piosenki. Biorąc z tej samej linijki seguir (tu: kontynuować), tworzymy [vosotros] seguís, a jako że nie mamy co wyrzucić, bo bezokolicznik kończył się na -ir, zostaje nam [vos] seguís. I tak dalej. W piosence, w formie vos,  pojawiają się praktycznie wyłącznie czasowniki w czasie teraźniejszym (z wyjątkiem czasownika ser – > eras). Jeśli chcecie prześledzić, jak "zachowuje się" ta forma we wszystkich czasach i trybach, polecam stronę DRAE (jako przykład, wrzuciłam do odmiany wspomniany wyżej czasownik seguir –  jeśli forma vos różni się od , jest podana obok niej, jeśli z kolei w 2. os. l. p. widnieje tylko jedna forma, to oznacza, że w tym wypadku vos = ).

Wróćmy jednak do naszych dzisiejszych gwiazd. Drugą osobą, którą chcę Wam przestawić, jest Eduardo Mateo. Wokalista, gitarzysta, kompozytor i autor tekstów, jest legendą w swoim kraju. Od połowy lat 60-tych aż do roku 1990, kiedy zmarł na raka w wieku zaledwie 50 lat, Mateo nagrywał i występował solo i w zespołach, niejednokrotnie współpracując z innymi urugwajskimi sławami. Jako elementy jego stylu wymienia się sambę, bossa novę, rock i candombe (muzyka pochodzenia afrykańskiego, oparta przede wszystkim na różnego rodzaju bębnach, bardzo popularna w Urugwaju). O ile Cabrerę w pełni docenią osoby znające hiszpański co najmniej biernie i na co najmniej średnim poziomie, tak Mateo polecam wszystkim, niezależnie od znajomości / nieznajomości tego języka. Po prostu świetnie się go słucha. Na pierwszy kontakt proponuję piosenkę "Esa tristeza" ("Ten smutek").

Pod piosenką na youtubie znajdziecie zapis tekstu. Tu też są słowa skierowane do jakiejś pani. Tym razem jednak w formie , a nie vos (przyznam szczerze, że nie mam pojęcia, dlaczego! Cabrera zawsze śpiewa vos, Mateo – chyba zawsze , a obaj urodzili się w Montevideo i o ile się dobrze orientuję, nigdy nie ruszali się stamtąd na dłużej).

Tak, Mateo i Cabrera nagrali wspólną płytę, z koncertu w 1987 r. (znajdziecie ją na youtubie po wpisaniu "Mateo y Cabrera"). Widać, słychać i czuć, że była to współpraca nie tylko owocna, ale i zwyczajnie przyjemna: spotkało się dwóch dobrych znajomych o podobnym spojrzeniu na życie. Kiedy ich słucham i oglądam ich wspólne zdjęcia, nie potrafię nie zastanawiać się, ile wódki razem wypili i ile godzin razem przegadali – nie tylko o muzyce…

 

Z oczywistych powodów nie napisałam o wszystkich wartych uwagi wykonawcach urugwajskich – ograniczyłam się tylko do dwóch moich ulubionych. Jeśli jesteście jednak zainteresowani tematem, polecam takie nazwiska jak Malena Muyala, Hugo Fattoruso, Liliana Herrero czy Jorge Drexler.

 

Zobacz także:

Dlaczego warto oglądać obcojęzyczne "talent shows"
Hiszpańskie filmy, które łatwo przeoczyć
Jak słuchać, żeby usłyszeć
Hiszpański na marginesach
Jak oglądać telenowele i nie zwariować
Meksykanie i ich język: prawdy, półprawdy, ćwierćprawdy i słówka-jokery

 

 

 

 

Jak oglądać telenowele i nie zwariować

telenovelasKiedy zaczynałam naukę hiszpańskiego na intensywnym kursie dla początkujących i ledwie potrafiłam się w tym języku przedstawić i powiedzieć skąd jestem, nie mogłam się nadziwić koleżance z grupy, która nie dość że znała wyrażenia typu ¡No me digas! (Nie mów!), ¡Fuera de aquí! (Wynocha stąd; tutaj fuera to dosł. na zewnątrz) i sporo słownictwa dotyczącego życia codziennego, to jeszcze miała całkiem ładną wymowę (a na pewno lepszą niż ktokolwiek z nas, pozostałych uczestników kursu). Skąd jej się to wzięło? Właśnie z seriali, jak wyznała. Dopytana sprecyzowała, że chodzi o telenowele.

Cała sprawa zaintrygowała mnie na tyle, że rozpoczęłam poszukiwania telenoweli, którą mogłabym od czasu do czasu obejrzeć bez szkód na zdrowiu i zobaczyć, co z tego wyniknie. Na wstępie odrzuciłam wszystko to, co akurat emitowała polska telewizja, bo niezbyt mi się podobał pomysł wyławiania poszczególnych fraz, których akurat nie zagłuszył polski lektor. Zdecydowałam się na jedną z produkcji logo telemundoTelemundo (którą konkretnie i dlaczego – o tym za chwilę), na początek wybrałam wersję z napisami i rozpoczęłam eksperyment, który – jak się wkrótce okazało – dawał i nadal daje całkiem ciekawe rezultaty. A w międzyczasie, w różnych miejscach w sieci, poczytałam trochę o popularności metody "na telenowelę" jako metody pomocniczej w nauce języka hiszpańskiego.

Co takiego jest w telenowelach hiszpańskojęzycznych, że potrafią służyć jako naprawdę dobre wsparcie w przyswajaniu języka?

1. Niezależnie w jakiej części świata i w którym roku serial został nakręcony, niezależnie jak szerokie spektrum umiejętności aktorskich wykazują osoby w nim występujące, jednego możecie być zawsze pewni: będą mówić powoli i wyraźnie. (No, może od czasu do czasu przyspieszą trochę – w końcu mamy do czynienia z opowieściami o wielkiej namiętności, zazdrości, zdradzie, rozpaczy itd. – ale zawsze bez szkody dla dykcji).

2. Ważniejsze kwestie są zawsze powtarzane. Na różne sposoby. Jeśli nie zdążycie się zorientować, co takiego don Renato powiedział swojej żonie Evie, że tej aż szczęka opadła, nie musicie nawet cofać odcinka do początku kwestii, bo jest bardziej niż prawdopodobne, że Eva, jak już odzyska zdolność mówienia, sama powtórzy słowa męża, żeby się upewnić, że dobrze usłyszała, i wszystko stanie się jasne. Albo inny przykład. Widzicie ten obrazek u góry? Pani trzymana przez pana mówi: ¡Suéltame! (Puść mnie!). Drugi pan popiera jej żądanie, krzycząc: ¡Suéltala, imbécil! (Puść ją, durniu!). Możemy sobie jeszcze wyobrazić, że wbiega służąca i woła zrozpaczona: ¡Señor, por favor, suéltela! (Proszę, niech pan ją puści!). Naprawdę tak to wygląda!

3. Bohaterowie telenowel ciągle coś od kogoś chcą, często komuś grożą, kompulsywnie zastanawiają się "co by było gdyby", gorączkowo próbują zrekonstruować utracone wspomnienia, a do tego podsłuchują i powtarzają to, co usłyszeli… Innymi słowy, mamy nieustanną okazję uczenia się i / lub powtarzania praktycznie wszystkich używanych w codziennej mowie czasów i trybów. Należy, rzecz jasna, wziąć poprawkę na to, że formy gramatyczne i słownictwo z serialu np. argentyńskiego będą się nieco różniły o tych z serialu np. meksykańskiego. Dlatego, jeśli nie macie szczególnych preferencji co do dialektu, jakiego chcecie słuchać, polecam produkcje wspomnianego już Telemundo z USA. Grają w nich aktorzy najróżniejszego pochodzenia (najczęściej: Meksyk, Argentyna, Kolumbia), a używają wystandaryzowanej wersji hiszpańskiego (z lekkim przechyłem w stronę meksykańskiej).

4. Niezależnie od tego ile trupów i ile zmian sojuszy między bohaterami przypada na jeden odcinek, niezależnie od tego, jak piętrowe okazują się tożsamości niektórych i jak często uznani za zmarłych okazują się żywi, trzeba przyznać, że fabuła dowolnej telenoweli jest w gruncie rzeczy przewidywalna, bo oparta na podobnych schematach, a słownictwo – niewyszukane. Dzięki temu (i dzięki wspomnianym w poprzednich punktach rzeczom) na stosunkowo wczesnym etapie nauki języka można zrezygnować ze wspierania się napisami.

To tyle o potencjalnym zastosowaniu telenowel jako pomocy w nauce języka. A teraz czas na kwestię zasadniczą: jak wybrać telenowelę, którą dałoby się oglądać przez dłuższy czas bez uszczerbku dla zdrowia?

La casa de al lado - plakatZacznijmy od tego, że nie każdy musi je oglądać, a nawet nie każdy powinien. Powiedzmy sobie szczerze: telenowele są głupie. Czy naprawdę chcecie patrzeć, jak młoda dziewczyna, której życie jest w niebezpieczeństwie, słysząc dzwonek do drzwi, radośnie biegnie otworzyć i nawet nie pyta, kto tam? Albo jak młody mężczyzna, będąc kochankiem swojej lekarki, wciąż zwraca się do niej usted (pani)? Jeśli jednak charakteryzujecie się dużą odpornością na absurd i chcecie spróbować coś obejrzeć, mam dla Was dobrą wiadomość: współczesne telenowele odchodzą już od schematu "biedny kopciuszek po wielu perypetiach wreszcie poślubia księcia", a przypominają raczej seriale sensacyjne, a czasem thrillery. Akcja w nich pędzi, ciągle ktoś ginie, można nie nadążyć ze zliczaniem trupów.

Jako pierwszy serial do oglądania wybrałam "El rostro de la venganza" (polski tytuł: "Oblicze zemsty"), przede wszystkim dlatego, że dużo w nim strzelają, no i ze względu na tę zemstę w tytule. Główny bohater został niesłusznie skazany za zabójstwo i spędził w więzieniu 20 lat… Czy coś Wam to przypomina? Ale nie, to nie on będzie się mścił. On będzie tylko próbował nauczyć się żyć w społeczeństwie, jako jedyny dobry i naiwny w otoczeniu samych intrygantów. (A to? Z czymś się Wam kojarzy?) Będzie też próbował przypomnieć sobie, co tak naprawdę się stało 20 lat temu, a mnóstwo osób będzie mu w tym przeszkadzało, nie przebierając w środkach.

To nie jest tak, że męczyłam się oglądając i że robiłam to wyłącznie ze względu na naukę języka. Ten serial naprawdę mnie wciągnął, a kilka wątków i postaci uważam za całkiem nieźle nakreślone. Podobał mi się biznesmen-bandyta, grany przez Saúla Lisazo, elegancki, uprzejmy i niebezpieczny. I podobał mi się sposób, w jaki została sportretowana jego rodzinka. Po kilkudziesięciu odcinkach na scenę wkracza też najciekawsza i kluczowa dla serialu (i świetnie zagrana!) postać pielęgniarki z interesującym zaburzeniem osobowości. Oczywiście momentów żenujących jest sporo, w końcu mamy do czynienia z telenowelą, ale poziom żenady określiłabym jako porównywalny z pierwszym lepszym filmem hollywoodzkim. Jeśli miałabym Wam polecić jakąś telenowelę, to na pewno "El rostro…"

Teraz z kolei oglądam "La casa de al lado" (polski tytuł: "Dom po sąsiedzku") i nadal jest interesująco, choć współczynniki absurdu i żenady dużo wyższe. Mamy tu dom rodziny Conde, w którym, jak co chwila słyszymy, "nic nie jest takie, na jakie wygląda" (i już od pierwszego odcinka domyślamy się, co konkretnie takie nie jest), mamy też dom po sąsiedzku, w którym dla odmiany wszystko jest do bólu takie, na jakie wygląda: mąż zły-że-aż-strach i jego niemożliwie zahukana żona. Są oczywiście romanse, intrygi, co chwila ktoś pada trupem, a całość stylizowana jest na opowieść gotycką (nie żartuję!). Ten tytuł też polecam, ale z pewną taką ostrożnością.

Jeśli macie jakieś swoje ulubione seriale (niekoniecznie telenowele), które pomogły bądź nadal pomagają Wam w nauce języków – zapraszam do dzielenia się tytułami.

 

Zobacz także:

Hiszpańskie filmy, które łatwo przeoczyć
Czy Polak może (na)uczyć się hiszpańskiego meksykańskiego?
Meksykanie i ich język: prawdy, półprawdy, ćwierćprawdy i słówka-jokery
Dlaczego warto oglądać obcojęzyczne "talent shows"
Jak słuchać, żeby usłyszeć

Nie samymi podręcznikami… – czyli internetowe pomoce naukowe

flaga-hiszpaniiMoja nauka hiszpańskiego to – poza wszystkim innym – ciągłe odkrywanie, jak wiele ciekawych, przydatnych i rzetelnie przygotowanych źródeł wiedzy o tym języku można znaleźć w internecie. Nie będę tu pisać o zagranicznej prasie czy telewizji, bo do tych źródeł każdy potrzebujący bez problemu dotrze sam w ciągu kilkudziesięciu sekund, a pożytków z korzystania z nich chyba nie muszę wymieniać. Czasem jednak człowiek najzwyczajniej w świecie potrzebuje materiałów o charakterze ściśle dydaktycznym. (Mam tu, rzecz jasna, na myśli człowieka, któremu podobnie jak mi jeszcze wiele brakuje do biegłości językowej, a wątpliwości gramatyczne i leksykalne są jego / jej standardowym punktem w rozkładzie dnia).

Poniżej podzielę się linkami do stron, które odkryłam w czasie mojej dotychczasowej nauki, a które nieraz okazały się dla mnie bezcenną pomocą. Aby z nich skorzystać, potrzebujemy podstawowej znajomości angielskiego i / lub hiszpańskiego (z wyjątkiem pierwszej, która moim zdaniem wymaga minimum średniej znajomości co najmniej jednego popularnego języka obcego – i ostatniej, która jest w całości po polsku).

1. Forum WordReference. Z tą stroną sytuacja jest o tyle specyficzna, że każdy wcześniej czy później na nią trafia, szukając w google odpowiedzi na swoje wątpliwości językowe. Pamiętam, że mnie po raz pierwszy przywiodła tam wpisana w wyszukiwarkę fraza "por todo lo alto meaning" i to co znalazłam, w zupełności mnie usatysfakcjonowało. Forum zorganizowane jest w ten sposób, że użytkownicy zadają najróżniejsze pytania z zakresu frazeologii, gramatyki itp., a odpowiedzi udzielają im rodzimi użytkownicy języka. Zauważcie, że WordReference ma działy poświęcone wielu różnym językom (m. in. włoskiemu, chińskiemu, niemieckiemu, francuskiemu,…), więc mogę zaryzykować stwierdzenie, że dla większości z Was strona będzie w jakiś sposób pomocna.

2. Seria programów PRACTIQUEMOS. Prowadząca, Catalina Moreno, w bardzo klarowny sposób, na przykładach, wyjaśnia zasady wymowy poszczególnych hiszpańskich głosek, z uwzględnieniem różnic w wariantach z Hiszpanii i z Ameryki Łacińskiej. Powyższy link prowadzi bezpośrednio do programu o wymawianiu y i ll. Seria przeznaczona jest dla osób początkujących. Pani Moreno mówi powoli, a to co mówi, jest dodatkowo widoczne w postaci transkrypcji. Przykłady opatrzone są obrazkami i przetłumaczone na angielski.

3. Lecturas paso a paso.

lecturas-paso-a-pasoStrona przygotowana przez Instytut Cervantesa oferuje nam teksty do czytania (przeważnie fragmenty opowiadań), podzielone na trzy różne grupy według stopnia skomplikowania językowego: inicial, intermedio i avanzado, przy czym nawet te z grupy avanzado są zdecydowanie prostsze od zwykłej beletrystyki, niech Was nie zmyli nazwa. (Logiczne jest, że osoby o zaawansowanej znajomości języka, chcąc coś poczytać, wezmą do rąk jakąś hiszpańskojęzyczną powieść albo zbiór opowiadań, a jest w czym wybierać). Teksty są tak skonstruowane, że raczej nie wymagają intensywnego wertowania słownika. Wyrazy uznane za trudniejsze występują w postaci czerwonych odnośników: klikamy i pojawia się okienko z tłumaczeniem hiszpańsko-obrazkowym. UWAGA! Czasami tłumaczenie dotyczy nie samego słowa, a formy, w jakiej zostało użyte (np. wyjaśnia, co robi czasownik w formie "recibe" w tekście o wydarzeniach historycznych), dlatego zawsze warto klikać w czerwone, nawet jeśli wydaje się to z pozoru zbędne. Przed i po każdym z tekstów  znajdują się ćwiczenia utrwalające słownictwo i formy gramatyczne w nich użyte (trzeba zainstalować stosowną wtyczkę w przeglądarce, żeby się wyświetlały).

4. Conjugador de verbos en español. Stron z odmianą czasowników jest wiele, ale ta ma pewną szczególną cechę, która wyróżnia ją spośród pozostałych: odmienia także czasowniki w formie zwrotnej i z przeczeniem. Chcąc np. otrzymać formę "no te preocupes" nie musimy wpisywać do odmiany samego "preocupar", a reszty doczytywać w tabelkach z podręcznika albo z innych miejsc w sieci. Wpisujemy po prostu "no preocuparse" i gotowe, szukaną przez nas formę znajdujemy w tabelce Imperativo.
Na tej samej stronie możemy też poodmieniać sobie czasowniki francuskie, angielskie i niemieckie.

5. Hiszpański na luzie. Blog, który pewnie części z Was jest dobrze znany, a który pozostałej części naprawdę gorąco polecam. Autorka jest iberystką, mieszka na co dzień w Walencji i tak pisze o swojej stronie:

  • nazwa bloga jest aluzją do hiszpańskiego, o którym chcę tu pisać: codziennym, ulicznym, kolokwialnym. Jednocześnie chcę zaznaczyć, że język kolokwialny to nie tylko wulgaryzmy, przede wszystkim interesują mnie wyrażenia i konstrukcje używane w codziennych "luźnych" rozmowach, a nie przekleństwa

Ten blog to prawdziwa skarbnica wiedzy o kolokwialnym hiszpańskim z Hiszpanii, ale nie tylko. Poruszane treści podzielone są na kategorie tematyczne: wyrażenia i zwroty, przydomki i epitety, powiedzenia, dźwięki i brzmienia, kultura, dialekty i odmiany, imiona i nazwiska, zwyczaje i etykieta, kryzys (chodzi o kryzys ekonomiczny i jego wpływ na język), nauka języka, z życia (w Hiszpanii, rzecz jasna). Prawda, że wygląda zachęcająco? W takim razie dodam jeszcze, że autorka oprócz tego, że wie o czym pisać, wie też jak pisać w sposób naprawdę interesujący.

Takich stron, pomocnych w nauce języka hiszpańskiego jest oczywiście w sieci niezliczona ilość. W moim artykule ograniczyłam się do tych, które znam i lubię. Jeśli macie swoje ulubione strony, o których tutaj nie wspomniałam, a które warte są polecenia – zapraszam do dzielenia się w komentarzach.

 

Zobacz także:

75% samouctwa, czyli czarna owca na Woofli
Będąc niemłodą już iberystką: pierwsze wrażenia ze studiów
Jak oglądać telenowele i nie zwariować
Dlaczego warto oglądać obcojęzyczne "talent shows"
Jak słuchać, żeby usłyszeć

 

 

Jak słuchać, żeby usłyszeć

W pierwszym artykule, jaki mam przyjemność opublikować na Woofli, podzielę się moją metodą na naukę rozumienia ze słuchu, która pomaga zredukować ten specyficzny rodzaju stresu, który sprawia, że często nawet osoby nieźle znające język obcy w formie pisLa Candelaria, Bogota, Colombiaanej i potrafiące tworzyć poprawne i sensowne wypowiedzi, zaczynają odczuwać blokadę przy próbie zrozumienia żywego języka mówionego.

Kiedy zaczęłam uczyć się hiszpańskiego, obiecałam sobie nie powtarzać błędów, które przez lata popełniałam w nauce angielskiego, a dzięki którym nigdy nie nauczyłam się tego języka w stopniu dla mnie satysfakcjonującym. Jednym z takich błędów był brak osłuchania z językiem. O ile bez problemów czytałam beletrystykę czy teksty naukowe, tak mój poziom rozumienia spadał gwałtownie w kontakcie z mówiącym native speakerem. Do dziś wpadam w lekką panikę, kiedy próbuję obejrzeć program albo film angielskojęzyczny bez napisów. (Jedyny wyjątek to odcinki "Breaking Bad", na które rzucałam się, kiedy tylko były dostępne, ale jak jeszcze nie raz pewnie podkreślę, niecierpliwość i wysoka motywacja czynią cuda).

Kiedy zatem najlepiej zacząć się osłuchiwać z naturalnym, żywym językiem? Im wcześniej, tym lepiej. W moim przypadku był to drugi, a może trzeci tydzień nauki. Ten moment jest wręcz idealny, z prostego powodu: słuchając sobie takiego Hiszpana, Kubańczyka czy Meksykanina, a mając praktycznie zerową znajomość języka, nie oczekujemy, że cokolwiek zrozumiemy. Słuchamy więc bezstresowo, chłonąc melodię języka i koncentrując się na tym, co słyszymy, a jak od czasu do czasu z tego całego chaosu wyłoni się jakieś znajomo brzmiące słowo, to w ogóle super! Satysfakcja gwarantowana, mówię wam. Dodatkowo, język hiszpański ma tę świetną cechę, że (ujmując rzecz w dużym uproszczeniu) "tak się czyta, jak się pisze", więc jest idealny do nauki ze słuchu. Dlatego zawsze, oglądając jakiś program na YouTube, warto mieć w drugiej karcie przeglądarki otwarty słownik (np. Ponsa; zaletą słowników internetowych jest to, że jeśli nie jesteśmy pewni, jak zapisać dane słowo, otrzymujemy podpowiedzi). Jedno z pierwszych słów, jakie w ten sposób poznałam, to ridículo. Dziś to jedno z moich ulubionych, bardzo przydaje się w opisywaniu rzeczywistości.

Jak wybierać programy / filmy do oglądania? A to już każdy sam wie najlepiej. Wybieramy coś, co a) dobrze znamy i b) jest dla nas bardzo interesujące. Bo, powiedzmy sobie szczerze, kto byłby w stanie wytrzymać dłużej niż pięć minut, słuchając Kolumbijczyka mówiącego nie wiadomo o czym, ale za to z pięknym kolumbijskim akcentem? Ważne jest, aby to było coś, co przykuje naszą uwagę na co najmniej pół godziny (na początek). A czy to będzie program o koszykówce, czy dubbingowany po hiszpańsku Harry Potter, czy program o zamachu na Trujillo – to już tylko od nas zależy. Obcowanie z materiałem, który odbieramy jako ważny i atrakcyjny podnosi motywację, żeby zrozumieć jak najwięcej i zmniejsza ryzyko szybkiego poddania się. Dodatkowo, względna znajomość problematyki bardzo pomaga domyślić się z kontekstu, o czym w danym momencie jest mowa i spokojnie wyłapywać to, co uda nam się zrozumieć. Na początku będą to pojedyncze słowa. Po pewnym czasie – jeśli tylko będziemy równolegle systematycznie uczyć się gramatyki, słownictwa i tych wszystkich innych niezbędnych rzeczy – zorientujemy się, że wyłapujemy już nie tylko słowa, ale całe zdania. I będzie ich coraz więcej i więcej. A wszystko to – praktycznie bezstresowo. (Co nie znaczy, że bezwysiłkowo, ale przy motywacji wewnętrznej zupełnie inaczej się ten wysiłek odczuwa).

Osłuchiwanie się z żywym językiem ma na celu przede wszystkim oswojenie się z tym, jak wymawiane są poszczególne słowa i zbitki słów w toku dłuższej i szybszej wypowiedzi rodzimego użytkownika. Jest to kompetencja językowa równie ważna jak każda inna i nie można jej zaniedbywać. Co komu po tym, że nauczy się znaczenia słowa abuelo (dziadek), jeśli brzmienie tego słowa w jego wyobraźni będzie inne niż faktyczne (w rzeczywistości nie słychać tam wyraźnego, zwartego "b" i niewprawione ucho może usłyszeć coś w rodzaju "auelo"). Tym niemniej, warto wszystko to, co usłyszymy i co przykuje naszą szczególną uwagę, gdzieś zapisywać i później analizować (np. pod kątem gramatyki, bo żaden podręcznik nie wyjaśni wystarczająco dobrze każdego możliwego zastosowania danej struktury).

Dzięki wyżej opisanej metodzie po kilku miesiącach nauki zorientowałam się, że jestem w stanie oglądać coraz bardziej różnorodne programy publicystyczne, popularnonaukowe i telenowele – bo w końcu przychodzi taki moment, że nie musimy się już kurczowo trzymać wytyczonego na samym początku zaklętego kręgu tematycznego. Próbowałam oszacować mój procent zrozumienia treści, ale zrezygnowałam z tego pomysłu, bo trudno byłoby to zrobić rzetelnie, biorąc pod uwagę rzeczy tak zmienne jak stopień skomplikowania wypowiedzi, używany przez mówiącego dialekt, możliwość domyślenia się z kontekstu tego, czego nie zrozumiałam itd. Mogę natomiast powiedzieć, że w miarę upływu czasu coraz częściej zdarzały się (i były coraz dłuższe) fragmenty, które rozumiałam w 100%. Oczywiście w tej chwili daleko mi jeszcze do oglądania w oryginale np. filmów Almodovara, co jest efektem nie tylko lekkopółśredniej obecnie znajomości języka, ale i nieosłuchania z hiszpańskim z północy Półwyspu Iberyjskiego – bo to akurat najmniej lubiana przeze mnie wersja hiszpańskiego, i nie wiem, czy nie jedna z najtrudniejszych w zrozumieniu, mimo że w Europie uznawana za wzorcową. Ale i na to przyjdzie kiedyś czas.

 

 

Dialekty języka hiszpańskiego i ich nauka – autor: Piotr

Zawsze uważałem, że w kwestiach, w których sami nie jesteśmy specjalistami powinniśmy oddawać głos innym osobom, które mają trochę więcej do powiedzenia na dany temat. Dlatego też na "Świecie języków obcych" istnieje takie coś jak gościnne artykuły. Kilka miesięcy temu mieliście okazję przeczytać znakomity gościnny artykuł o języku arabskim i o tym jak się go uczyć. Sądząc po komentarzach okazał się to strzał w dziesiątkę. Wiedząc o tym, że sporo osób uczy się, bądź myśli o nauce języka hiszpańskiego (do którego mi na razie, niestety, nie jest zbytnio po drodze) postanowiłem oddać głos koledze Piotrowi, który już niejeden raz przekazywał swoje cenne uwagi w komentarzach do innych artykułów i którego wiedza na temat języków iberoromańskich jest znacznie większa niż moja. Zachęcam więc do przeczytania jego artykułu i do komentarzy!

Za uprzejmością, jak również zachętą ze strony Karola mam przyjemność podzielić się na ramach Jego blogu informacjami na temat dialektów języka hiszpańskiego i kilkoma moimi osobistymi doświadczeniami. Aby artykuł był "czytalny" również dla osób nie uczących się hiszpańskiego rezygnuję w nim ze szczegółowej charakterystyki gramatycznej, fonetycznej i leksykalnej poszczególnych grup dialektów, natomiast osobom zainteresowanym ich nauką spróbuję pod koniec również krótko poradzić i podpowiedzieć.

Język hiszpański zdaje się cieszyć coraz większym zainteresowaniem w naszym kraju. Mimo coraz bogatszego wyboru podręczników możliwości nauki tego bogatego języka wyłącznie na ich podstawie są jednak skromnie ograniczone zaledwie do jednego z wariantów używanych na Półwyspie Iberyjskim. W Polsce bowiem tradycja nakazuje nauczać europejskich dialektów języków obcych, takich jak angielski z Wielkiej Brytanii, lub właśnie hiszpański z Hiszpanii, a nie ich wariantów zamorskich. Przyjrzyjmy się teraz szerzej sytuacji językowej w świecie hiszpańskojęzycznym, w tym również zobaczmy na ile sprawdza się w komunikacji przyjęty w polskim systemie nauczania "standard" z Hiszpanii.

Rodzimi użytkownicy języka hiszpańskiego na świecie. Źródło – wikipedia.org.

Język hiszpański dotarł do Ameryki wraz z jej podbojem przez Hiszpan, począwszy od przełomu wieku XV i XVI. Na początku warto powiedzieć, że kolonizacja Ameryki następowała w większości z południowych regionów Hiszpanii, tj., głównie z Andaluzji. Używany w Hiszpanii standard literacki (jak również ten nauczany w Polsce) oparty jest natomiast na dialektach północnych. Język przeważającej części kolonizatorów od początku się więc różnił, z biegiem czasu w wyniku izolacji od Hiszpanii (i poszczególnych regionów Ameryki od siebie wzajemnie) zmiany się nasilały. Trzeba jednak wyraźnie zauważyć, że od czasów konkwisty język ewoluował po obydwu stronach oceanu i od wieku XVI lub XVII również na Półwyspie Iberyjskim zdążył się zauważalnie zmienić. Co ciekawe, w efekcie czego wiele słów w powszechnej świadomości ludzi uważanych za amerykanizmy, jest tak naprawdę archaizmami, które przetrwały w pewnych regionach Ameryki, a w Hiszpanii już wyszły z użycia, choć dawiej używane były. Podobnie w Hiszpanii nadal używane są słowa, które w Ameryce zdążyły już wyjść z użycia. Dwa etnolekty rozdziera więc zarówno powstawanie nowych, jak i zanikanie użycia dawnych wyrazów i struktur gramatycznych. Po obu stronach oceanu język był też pod wpływem innych języków obcych. Szczególnie interesujące jest to w Ameryce, gdzie wśród kolonizatorów pomiędzy Hiszpanami byli obecni ludzie innych narodowości, a zwłaszcza afrykańscy niewolnicy pochodzący w większości z okolic dzisiejszej Nigerii. W Ameryce kolonizatorzy zmieszali się z lokalną ludnością indiańską. O ile w przypadku brytyjskiego podboju Ameryki powiemy raczej o wyparciu ludności rdzennej na skolonizowanych terenach, takie kompletne wyparcie nie powiodło się Hiszpanom na wielu obszarach położonych bardziej na południe, w mniej korzystnym klimacie. Ludzie czystej "rasy białej" stanowią dziś mniejszość populacji Ameryki Łacińskiej, przeważa natomiast w różnych proporcjach mieszanka "rasy białej" (konkwistadorzy), "czarnej" (niewolnicy) i napotkanych tubylczych. Nawet na obszarach gdzie miejscowa ludność indiańska została doszczętnie wyparta (np. wyspiarska część Karaibów, od której rozpoczęła się konkwista) zachowała się do dziś pewna ilość wyrazów wywodzących się z lokalnie używaych języków. Niektóre z indiańskich i afrykańskich zapożyczeń weszły do ogółu zasobu języka hiszpańskiego (w tym tego z Półwyspu Iberyjskiego), wiele natomiast używanych jest współcześnie jedynie lokalnie na określonych obszarach. Rówież w gramatyce i fonetyce zaznacza się wpływ języków obcych. Wśród języków jakie wywarły wpływ na dialekty amerykańskie można wymienić m.in. język angielski, włoski, yoruba, ogromną liczbę języków lokalnej ludności w tym nahuatl, keczua, aymara, taíno, języki majów. 

Skończmy już przynudnawą część teoretyczną i zobaczmy jak wygląda współczesna sytuacja w języku hiszpańskim w praktyce. Poszczególne dialekty łączy pewien wspólny szkielet gramatyczny i leksykalny, który choć i w dość zasadniczych elementach (typu odmiana czasowników) nieraz się różni pomiędzy dialektami, spaja je w jeden… waham się użyć słowa "język". Na tym zbliżonym do siebie szkielecie wisi jednak nieco zróżnicowane słownictwo i tak dla przykładu w Hiszpanii fasolę nazywają "judía", w Argentynie "poroto", w Republice Dominikany "habichuela", w Wenezuelii "caraota", w Peru "frejol", w Kolumbii "fríjol", a w Meksyku "frijol". Fasolkę szparagową natomiast w Hiszpanii nazywają "judía verde", w Argentynie "chaucha", w Republice Dominikany "guandul", w Wenezuelii i Peru "vainita", w Kolumbii "habichuela", a w Meksyku "ejote". Prawdą jest jednak, że w innych krajach często powtarza się któreś z już powyżej wymienionych słów, lub jest dość podobne i zrozumiałe. Dla nas istotne jest, po pierwsze, na ile sami rodowici użytkownicy języka hiszpańskiego rozumieją słowa z innych regionów, po drugie, na ile istniejące różnice utrudniają komunikację pomiędzy rodowitymi użytkownikami języka i po trzecie, jak duże utrudnienie sprawią osobie uczącej się języka hiszpańskiego jako obcego. Wyrazy nie wchodzące w skład słownictwa potocznego, są zwykle w pewnym stopniu rozumiane na szerszym obszarze, choć nie jest to regułą i tyczy się gł. sąsiadów. Jako jednak, że dochodzi do tego zbliżony "szkielet" języka (czyli większość wypowiadanych słów, choćby mało kluczowych dla przekazu to jednak wspólnych) nie uniemożliwia to komunikacji pomiędzy rodowitymi użytkownikami języka hiszpańskiego z oddalonych obszarów, ale o tym i czy na pewno później. Z pewnością dochodzi do wielu nieporozumień i utrudnień. Celowo dałem przykład fasoli i fasolki szparagowej gdyż zdarzyło mi się właśnie z początku nie porozumieć z pewną dziewczyną z Republiki Dominikany, gdy użyłem słowa "habichuela", które jak widzimy powyżej w Kolumbii oznacza fasolkę szparagową, a w Republice Dominikany zwykłą fasolę, czyli już inne warzywo. Trzeba jedynie dodać, że im język bardziej potoczny, tym różnice leksykalne się nasilają w zasadzie czyniąc dwa dialekty niezrozumiałymi.

Pomiędzy dialektami istnieją również liczne różnice gramatyczne takie jak inne użycie czasów, trybów, przyimków, zaimków, ogólnie różnorodnego rodzaju konstrukcji gramatycznych. Podobnie jak w przypadku słownictwa, różnice nasilają się przechodząc do języka coraz bardziej potocznego lub gwarowego. Również język oficjalny jest w pewnym, choć niewielkim stopniu zróżnicowany gramatycznie, a różnice gramatyczne można odnaleźć już przeglądając prasę.

Niewątpliwie najbardziej skomplikowana do opisania jest kwestia akcentu, oraz wymowy. Sytuacja jest na tyle skomplikowana, że np. w Kolumbii można wyznaczyć kilkanaście lokalnych dialektów o pewnych różnicach gramatycznych, leksykalnych i tak silnych różnicach fonetycznych, to brzmienie jednego Kolumbijczyka może być bardziej podobne do brzmienia mieszkańca Madrytu niż do brzmienia drugiego Kolumbijczyka z innego regionu kraju. Punktem wyjścia jest z jakiego regionu Hiszpanii pochodziła przeważająca część kolonizatorów. O ile słownictwo standardowe w całym kraju będzie wspólne, to jednak cechy silniej gwarowe nie wchodzące w skład języka oficjalnego, jak również kwestie fonetyczne nie układają się zgodnie z granicami państw, a raczej geograficznie. W ten sposób mowa Kolumbijczyka z Barranquilli na wybrzeżu Morza Karaibskiego, bardziej przypomina mowę mieszkańca Panamy, Wenezuelii lub nawet Kuby, czyli innych regionów Karaibów, niż mowę mieszkańca Bogoty w kolumbijskich Andach. Tutaj jako ciekawostę dodam, że znajoma ze wschodniej Kuby powiedziała mi niedawno, że nie potrafi po mowie odróżnić między sobą mieszkańców zachodniej Kuby i mieszkańców Portoryko. Niestety nie jestem dobrze osłuchany z brzmieniem zachodniokubańskim, by oceniać, na ile jest podobne do portorykańskiego (choć możliwe, że faktycznie dostrzegam podobieństwo), jednak jej dość charakterystyczny dla mnie środkowo-wschodniokubański akcent różni się od dominikańskiego (czyli wyspę dalej) lub portorykańskiego (dwie wyspy dalej) dość wyraźnie. W ten więc sposób kwestie fonetyczne są niezwykle złożone lokalnie i np. mieszkańcy Republiki Dominikany też w zasadzie mówią na kilka różnych sposobów. Tutaj w ramach ciekawostki mogę się pochwalić, że na podstwie błędów ortograficznych (w postaci przybliżania zapisu do wymowy, co przez fatalny poziom edukacji na wyspie jest normą) jestem w stanie przybliżyć, z której części Republiki Dominikany jest dziewczyna. Sztuczka opiera się na tym, że w jednych częściach państwa istnieje wyłącznie głoska "l", a w innych wyłącznie "r". Znacznie łatwiej numer powtórzyć jest jednak w Kolumbii, gdzie jak już wspomniałem różnice w wymowie, jak rówież pewne różnice w gramatyce i słownictwie są znacznie większe. Ogólnie trzeba powiedzieć, że wymowa każdego człowieka w pewnym stopniu odbiega od pisma. Różne dialekty charakteryzują się odejściem w różnym stopiu i na odmienne sposoby, dochodzi do tego ogólna różnica w akcencie.

Spróbujmy odpowiedzieć na dwa, jak myślę, podstawowe dla nas pytania, czyli po pierwsze, na ile rodowici użytkownicy języka z różnych regionów się ze sobą dogadują w praktyce, a po drugie, jak przekłada się to na możliwości komunikacyjne osoby uczącej tego języka i trudność jego nauki. To na ile się dogadują osobiście znam najlepiej z relacji Wenezuelki (od m.in. której się uczę), która na pół roku wyjechała do Madrytu. Jak wynika z opowieści po przyjeździe "nic nie rozumiała z tego co mówią". W ciągu tygodni przywykła do nowego akcentu, nowej wymowy i rozumiała normalnie. Opowiadała mi z przykładami jakie to dziwne rzeczy usłyszała w Hiszpanii, kiedy czegoś nie zrozumiała, lub Jej nie zrozumieli. Jako, że ja koncentruję się na wariantach z Jej części Ameryki przyznaję, że sam byłem słuchając tego zaszokowany i też na Jej miejscu bym nie zrozumiał. Z zabawniejszych sytuacji – poszła kiedyś do salonu i interesował Ją telefon LG. Ogłupiała kobieta w salonie rozgląda się i nie może znaleźć takiego telefonu, a to dlatego, że "LG" w Wenezuelii przeliterowują jak po angielsku, tymczasem gdy w Hiszpanii po hiszpańsku. Funkcjonowanie Wenezuelczyka w Madrycie jest możliwe; w ciągu kilku miesięcy Wenezuelczyk nauczy się rozumieć wszystko co istotne, jednocześnie jednak jest nieco utrudnione. Główny problem stanowi język potoczny, czyli dwa wzajemnie niezrozumiałe światy oraz różnice w wymowie i akcencie. W dalszej kolejności liczne różnice w słownictwie standardowym, na końcu pewnie różnice gramatyczne, które choć umiarkowane, również często zmieniają dokładne znaczenie wyrażenia. Poza Hiszpanami, w świecie hiszpańskojęzycznym za szczególnie ciężkich do zrozumienia uchodzą Kubańczycy, czasem Argentyńczycy, choć niektórzy oglądając telenowele są z nimi akurat osłuchani. Ja osobiście słuchając np. piosenki w hiszpańskim z Hiszpanii niby rozumiem, ale nie opuszcza mnie wrażenie, że słucham czegoś po czesku lub w jakimś innym języku obcym. Warto zauważyć, że w świecie hiszpańskojęzycznym nie panuje zgoda w kwesti tego, czy posługują się jednym, czy wieloma różnymi językami. Wśród szczególnie obstających za podziałem języka na kilka są Argentyńczycy, którzy sami przy tym posługują się jednym z bardziej specyficznych etnolektów.

Zanim dojdziemy do tego jakiego dialektu się uczyć i jak to robić, najpierw krótko ich podział. Dialekty można przypisać do kilku szerszych grup:
1. Hiszpania. Hiszpania to ogromna liczba zróżnicowanych gwar, mieszczących się jednak pod wspólnym standardem literackim. Standard ten jest szczególnie specyficzny i odrębny od dialektów zza oceanu. Jak wspomiałem w części historycznej, spośród tych gwar odmiany z Ameryki najbardziej przypomina mowa z Andaluzji.

2. Meksyk. Wariant ten jest spośród amerykańskich najczęściej nauczany i łatwo o podręczniki do niego. Wymowa meksykańska jest względnie prosta do nauki i zrozumienia jako, że spółgłoski są z reguły dość wyraźnie wymawiane, natomiast samogłoski mogą być na pewne sposoby redukowane.
3. Ameryka Środkowa. Dialekty te mają w słownictwie i gramatyce najwięcej cech wspólnych z Meksykiem, z drugiej strony wyraźne są też różnice. Wymowa charakteryzuje się bardzo silnym odejściem od pisma i może sprawiać trudności, w tym przez przekształcenia niektórych spółgłosek. Na język w tym regionie wpływ miały wysoki analfabetyzm, dość silna izolacja, oraz języki rdzenne tych obszarów. Brak materiałów szkoleniowych, relatywnie ciężki dostęp do "żywych materiałów" i native speakerów.
4. Karaiby. Obejmują wyspy Karaibskie, oraz w nieco mniej czystej postaci również karaibskie wybrzeża Ameryki Południowej, Środkowej i Panamę. Wymowa dość podobna do tej z Ameryki Środkowej, liczna redukcja spółgłosek, pewne przekształcenia samogłosek. Jest natomiast różnica w akcencie, który w moim odczuciu może być trudniejszy od środkowoamerykańskiego. Poza tym jest trochę łatwiejszy dostęp do native speakerów i żywych materiałów do nauki, w tym choćby dość ekspansywna w świecie muzyka.
5. Andy. Generalnie podobnie jak Meksyk powinny być względnie proste do nauki. Powinno być łatwo o "żywe materiały", czasem trafiają się w internecie nawet jakieś materiały szkoleniowe.
6. Chile. Ponoć różni się dość znacznie od północnej części łańcucha górskiego, niestety mało o nim wiem. Według mojego osobistego wrażenia trudniejszy od wariantów północnych.

7. Rioplatense, czyli Argentyna, Urugway i Paragwaj. Dialekty te są dość specyficzne, widać m.in. wpływ jezyka włoskiego. Łatwo o "żywe materiały" i native speakerów z Argentyny.

Który z dialektów wybrać do nauki? Jeśli celem nauki jest pomyślne zdanie matury lub zrobienie certyfikatu, to w zasadzie nie ma wyboru i trzeba się uczyć hiszpańskiego z Półwyspu Iberyjskiego. Jeśli jednak uczymy się "dla siebie" i z pasji, mamy wybór. Najłatwiej dostać anglojęzyczne materiały do nauki wariantu z Meksyku. Chcę jednak zaznaczyć, że nauka danego dialektu, podobnie jak ogólnie nauka języka i tak zawsze pozostanie jednak gł. samodzielnym czytaniem źródeł w nim napisanych (typu gazet online, książek), wyłapywaniem słówek, słuchaniem nagrań (choćby lokalnego radia online), czytaniem źródeł lingwistycznych na temat danego dialektu (naprawdę wystarczy internet) i rozmową z rodowitymi użytkownikami danego dialektu (osobiście, lub choćby przez internet). W ten sposób możemy się nauczyć dowolnego dialektu, brak podręczników nie stanowi przeszkody. Jeśli więc kogoś pasjonuje np. Argentyna, nie widzę przeszkód, dlaczego miałby nie spełniać swojej pasji przez naukę tamtego języka. Osobiście sporo koncentrowałem się na Kolumbii i jej okolicach, po pierwsze ze względu na dość znaczną liczbę rodowitych użytkowników, a po drugie i ważniejsze, przez położenie geograficzne mieszają się tam warianty andyjskie, karaibskie i środkowoamerykańskie, dając względnie uniwersalne komunikatywnie połączenie. Chyba jedyną dotąd rzeczą, w której ja i Benny (autor bloga "Fluent in 3 months") się zgadzamy jest wybór wariantu kolumbijskiego, w przypadku, gdy ktoś ma trudności z określeniem się geograficznie, co mu jest potrzebne, lub go interesuje.

Podsumowując zaryzykuję wyciągnąć wniosek, że język hiszpański przez swoje zróżnicowanie geograficzne jest niezwykle trudny, jeśli chcemy go doprowadzić do stanu faktycznej użyteczności. Native speakerzy mają większą od nas wiedzę ogólną i możliwości domyślania się sensu wypowiedzi. My Polacy natomiast musimy się bardzo wiele nauczyć. Wszystkim uczącym się życzę dużo sukcesów i stale narastającej pasji. Piotr

Podobne posty:
Język arabski – MSA, dialekty, od czego zacząć i jak się uczyć – autor: Mahu
Najłatwiejszy język świata
Najtrudniejszy język świata
Jakiego języka warto się uczyć?
Języki egzotyczne – jak, gdzie i czy warto?