Junot Díaz

Hiszpański na marginesach

oscar-waoGdyby ktoś mnie zapytał o ten ostateczny, bezpośredni impuls, który pchnął mnie swego czasu do sformułowania postanowienia "od dziś zaczynam uczyć się hiszpańskiego", odpowiedziałabym, że było nim przeczytanie książki Junota Díaza "Krótki i niezwykły żywot Oskara Wao". W dużej mierze właśnie o tej książce będzie mój dzisiejszy artykuł: o tym, co w jej formie może zainteresować osoby uczące się hiszpańskiego – i co w jej treści może zachęcić pozostałych do przeczytania.

Ale najpierw cofnijmy się nieco bardziej w czasie.  Jeśli nie jesteście psychologami poznawczymi,  zgodzicie się zapewne, że idee w ludzkich głowach nie biorą się znikąd. A jeśli nie jesteście przy okazji psychoanalitykami, myślę, że zgodzicie się również, że wyjątkowo rzadko jednemu zjawisku można przyporządkować jedną, punktową przyczynę. Tak więc rodzenie się pewnej idei, takiej jak pomysł podjęcia nauki hiszpańskiego, jest procesem; czasem nawet dość długim. Cofnijmy się zatem do czasu, kiedy przeczytanie książki Díaza jeszcze by nie zadziałało, bo zdarzenie to nie miałoby odpowiedniego podłoża. W jaki sposób formowało się owo podłoże?

Początków początku szukałabym w momencie, kiedy oglądałam pierwsze sezony "Dextera" i czujnie nasłuchiwałam, kiedy porucznik LaGuercie albo sierżantowi Batiście zdarzy się powiedzieć coś po hiszpańsku. Byłam zafascynowana brzmieniem tego języka, nie miałam jeszcze wtedy pojęcia, że to w dużej mierze zasługa portorykańskiego pochodzenia aktorów grających obie postacie. No i poznałam moje pierwsze hiszpańskie słowo: puta. Póżniej był inny serial, genialny "Breaking Bad". Stan Nowy Meksyk, bliskość prawdziwego Meksyku i wszechobecny hiszpański w tle, czasem i w tytułach odcinków. Do puty doszły inne słowa: pollo, hermano, salud, tío, negro, azul

Równolegle też odkrywałam hiszpańskojęzycznych autorów takich jak J.C. Somoza i J.L. Borges. I w pewnym momencie przyszło duże olśnienie: przeczytałam "Święto Kozła" M. Vargasa Llosy. Do Vargasa zraziłam się kiedyś po niefortunnej przygodzie z "Pochwałą macochy" i długo po niego nie sięgałam. Tym razem jednak to było to. Nie dość, że pokochałam autora, to jeszcze zaczęłam się mocno interesować historią Republiki Dominikany. Na przemian z kolejnymi pozycjami MVL, zaczytywałam się we wszystkim, co mi wpadło w ręce i w wyszukiwarkę na temat wspomnianej wysepki. Aż dotarłam do książki, która będzie dzisiaj naszą bohaterką dnia: "Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao".

Co takiego szczególnego ma w sobie książka Junota Díaza, że przeczytana w odpowiednim momencie zadziałała jak impuls do podjęcia nauki hiszpańskiego? Tajemnica tkwi w… formie, w jakiej została wydana. Díaz jest z pochodzenia Dominikańczykiem, a mieszka w USA. Pisze po angielsku, ale często wplata tu i ówdzie różne ciekawe hiszpańskie słowa i zwroty. Nie wiem, czy był to pomysł samego autora, czy polskiego wydawcy (podejrzewam, że pierwszego z nich), ale na marginesach znajdziecie tłumaczenia każdego z tych hiszpańskich wtrętów

oscar-wao-strona(po kliknięciu w obrazek zobaczycie stronę w całej okazałości). Jak widzicie, pomysł jest genialny w swojej prostocie. Czytacie tekst, w którym pojawia się np. słowo escopeta, zerkacie na bok i już wiecie, że oznacza ono strzelbę. Jeśli po kilku, kilkunastu  lub kilkudziesięciu stronach znowu pojawi się escopeta, w ślad za nią znów pójdzie tłumaczenie, bo przecież mieliście prawo już dawno zapomnieć, co to takiego. W ten sposób nie dość że przeczytałam naprawdę dobrą powieść, to jeszcze przyswoiłam kilka wulgaryzmów i innych pożytecznych słów. I… to wtedy. Wtedy właśnie uderzyła mnie z całą siłą swojej oczywistości myśl: Czemu poprzestawać tylko na tym? Czemu po prostu nie zacząć się uczyć hiszpańskiego?

Dziś, kiedy patrzę na te hiszpańskie słowa na marginesach, mam świadomość, że nie wszystkie należą do powszechnie używanych standardów, czy to w Europie, czy w Ameryce Łacińskiej. Niektóre z nich można spotkać wyłącznie w Republice Dominikany, niektóre – także w pobliskich krajach karaibskich. Oto kilka ciekawych przykładów:
jaba – kobieta z mieszanki rasowej, o białej skórze, jasnych włosach i cechach negroidalnych,
prieta – ciemna nędzarka,
guagua – autobus
plepla – bzdura (brzmi jakoś znajomo, prawda?)
Truji-líos – Truji-kłopoty (neologizm wymyślony przez mieszkańców RD, za chwilę stanie się jasne, skąd się wziął)

Wiecie już wszystko o niezwykłej formie naszej książki-bohaterki, czas więc, żebyście się dowiedzieli co nieco o treści (ale nie za dużo, bo naprawdę polecam każdemu jej przeczytanie). W tej sprawie głos oddam wydawnictwu Znak – przy okazji niedowiarki przekonają się, że istnieją opisy z okładek, które warto czytać:

Fukú to wyjątkowo uporczywa klątwa, zwłaszcza jeśli mieszkasz na Dominikanie.
Chyba że uda ci się znaleźć zafa, która ją z ciebie zdejmie.
Chyba że jesteś wyjątkowym dziwakiem jak Oscar – nastoletni Dominikańczyk – cichy, gruby, brzydki i cudaczny. Fukú. Maniak literatury SF, gier komputerowych i Gwiezdnych Wojen. Jedyny w historii Dominikany prawiczek uzależniony od seksu, który zakochuje się na zabój średnio co dziesięć minut. Fukú. Po kolejnym zawodzie miłosnym i kolejnej próbie samobójczej matka wysyła go do babci, gdzie Oscar oczywiście od razu się zakochuje. W starszej od siebie prostytutce. Fukú. Wybrance szefa policji. Fukú. I nagle historia wielopokoleniowej rodziny zaczyna się powtarzać…

Wspomniana historia wielopokoleniowej rodziny jest ściśle związana z ponad trzydziestoma latami dyktatury Rafaela Leonidasa Trujilla Moliny. Kim był Trujillo? Złodziejaszkiem i półanalfabetą, który dzięki wstawiennictwu swojego wuja skorzystał z niepowtarzalnej okazji obecności wojsk Stanów Zjednoczonych na terenie Dominikany i w wieku 26 lat wstąpił do marines. Od tego momentu jego kariera potoczyła się niezwykle szybko, a to dzięki połączeniu szczególnych cech osobowości (których zestaw możecie znaleźć w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób ICD-10 pod numerem F.60-2), wsparcia ze strony Stanów oraz odrobiny szczęścia. Od 1930 aż do 1961 r., kiedy padł ofiarą zamachu, rządził wyspą, sukcesywnie zmieniając ją w swój prywatny folwark. Od koniokrada do dyktatora – chciałoby się podsumować. Junot Díaz pisze:

Korpulentny, sadystyczny Mulat o świńskich oczkach, który wybielał sobie skórę, chodził w butach na platformach i miał słabość do odzieży z czasów napoleońskich, z czasem przejął kontrolę nad niemal każdym aspektem życia politycznego, kulturalnego, społecznego i gospodarczego RD dzięki potężnemu (i znajomemu) połączeniu przemocy, zastraszania, rzezi, gwałtu, werbunku i terroru; Trujillo (zwany również El Jefe, Niewydarzonym Krowokradem i Popierdolem) traktował cały kraj, jakby był jego plantacją, a on jej właścicielem. [1]

Ciekawa jest historia powstawania "Oscara Wao". Díaz pracował nad książką od ładnych paru lat, kiedy znienacka ukazało się "Święto Kozła" M. Vargasa Llosy (2000). No jakże to tak! Znany pisarz, niemal celebryt z drugiego końca kontynentu, a właściwie to już Europejczyk (MVL ma obywatelstwo hiszpańskie), pod…biera jemu, Dominikańczykowi, temat! I w dodatku podejmuje go po mistrzowsku. Díaz musiał poczuć się mocno rozżalony. Jeszcze siedem lat upłynęło, zanim wydał swoją książkę, w której – a jakże – kilkakrotnie polemizuje z Vargasem, zarzucając mu, że "źle" patrzy na niektóre aspekty historii jego kraju (m.in. za bardzo polubił prezydenta Balaguera).

Historia Republiki Dominikany i literatura nią inspirowana (Vargas Llosa i Díaz nie byli jedynymi), to dla mnie tzw. temat-rzeka. Jeśli tylko znajdę pretekst – i jeśli nie będziecie szczególnie mocno protestować – napiszę kiedyś więcej o "Święcie Kozła", o groteskowej rodzinie Trujillo i o tajemniczym doktorze Balaguerze.

—–

[1] Junot Díaz, "Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao", przeł. Jerzy Kozłowski, wyd. Znak, 2009, s. 12.

 

Zobacz także:

Urugwajskie głosy
Hiszpańskie filmy, które łatwo przeoczyć
Dlaczego warto oglądać obcojęzyczne "talent shows"
Jak słuchać, żeby usłyszeć
Czy Polak może się (na)uczyć hiszpańskiego meksykańskiego?
Meksykanie i ich język: prawdy, półprawdy, ćwierćprawdy i słówka-jokery