Dziecko z Bullerbyn

Dziecko z Bullerbyn

Kiedy otrzymałam w mailu od Karola prośbę o napisanie artykułu "wstępnego, na zapoznanie się z czytelnikami" (cytat niedokładny), byłam absolutnie przerażona. Powitania i autoprezentacje są dla większości ludzi niezwykle krępujące i niekomfortowe, a tym bardziej mnie – językowego perfekcjonisty, który nieustannie kwestionuje swoje umiejętności redagowania tekstów.

Część tego ciężaru zdjęła ze mnie krótka notka "biograficzna", z którą możecie zapoznać się w zakładce "autorzy". Wyczytać z niej można chociażby to, że moje doświadczenia z hobbystyczną nauką języków obcych w większości wiążą się z poznawaniem absolutnie najbardziej melodyjnego z języków germańskich – języka szwedzkiego. Należę do osób, którym ciężko jest się wypowiadać z innej perspektywy niż moja własna. Tych, dla których nie brzmi to jak tzw. oczywista oczywistość, bardzo proszę o wyrozumiałość i wyważoną dyskusję. Filozofia, którą wyznaję, zapewne przyda się głównie osobom o podobnym do mojego podejściu do wykorzystywania własnego potencjału poznawczego. Z notki można bowiem także dowiedzieć się, jak ogromnie cenię sobie pracę samodzielną z językiem. Trudno mi sprowadzić pojęcie języka – wszak rozłącznego z pojęciem samej mowy – wyłącznie do funkcji komunikacyjnej, a więc takiej, której w zasadzie przeczy moja idea samotnej, językowej podróży. Nie oznacza to, że alergicznie reaguję na wszelkiego rodzaju kursy, zajęcia grupowe czy pracę z nauczycielem. Po prostu w moim odczuciu formy te w mniejszym stopniu przyczyniły się do rozwoju moich umiejętności niż "autonomiczne" realia nauki. Mogę tylko przypuszczać, że największą słabością nauczania "masowego" są różnice między uczniami w zakresie zarówno wiedzy, jak i tempa jej przyswajania, preferowanych stylów nauki, temperamentów, zdolności interpersonalnych i funkcjonowania w grupie, aż w końcu nieudolność niektórych nauczycieli. Rzadko kwestionuje się to, ile wiedzy i doświadczenia może przekazać nam lektor oraz kontakt i wymiana myśli między mniej i bardziej uzdolnionymi współuczestnikami kursu. Mało kto ufa jednak temu, jak wiele możemy dać sobie my sami. Być swoim własnym mistrzem to coś, do czego nieustannie dążę i od czego wychodzę wierząc, że nauka wypływa ze mnie – i tam też wraca – dając mi poczucie realnego spełnienia.

Konkludując moje "powitanie" podkreślam raz jeszcze, że poza opisem moich własnych doświadczeń nie jestem w stanie dać uniwersalnych rad i nie uzurpuję sobie prawa do dyktowania komuś metody, jaką powinien przyjąć. Prawdę mówiąc, o wiele łatwiej jest mi pisać o tym, jak według mnie NIE POWINNO wyglądać nauczanie języków obcych (kolejny "diss" na nauczanie grupowe). Przede wszystkim jestem tutaj po to, by nareszcie móc nazwać się internetowym pismakiem oraz nade wszystko dzielić się pasją ze wszystkimi, którym bliski jest świat języków obcych. Niniejszym następuje koniec artykułu wstępnego.

Aha, zapomniałam wspomnieć o rzeczach najważniejszych. W Szwecji byłam raz, przez dokładnie jeden dzień. Jestem dumną psychofanką Queens of the Stone Age, zaś moją ulubioną zupą jest rosół drobiowy.