Świat Języków Obcych

Praca własna z tekstem oraz audio, gdy brak podręcznika – część 1

Praca z tekstemParę dni temu znalazł się na Woofli pod wpisem o dominikańskiej literaturze bardzo konkretny komentarz, którego treść przytoczę jako wstęp do naszego artykułu:
(…) chciałbym nauczyć się dobrze słowackiego z naciskiem na słownictwo górskie/taternickie/wspinaczkowe. Niewiele jest z tego co widziałem materiałów do nauki. Choć „pozorna” łatwość języka dla Polaka pewne sprawy ułatwia, jednak jakbyś kiedyś opisał swoje wypracowane metody nauki byłoby super.
Dodam, że z pewnych względów (limitowany internet i ogólna niechęć do czatów, skype’ów) chciałbym maksymalnie oprzeć się (chociażby w początkowym etapie) na pracy własnej z tekstem i audio. Z tekstem rozumianym nie jako dedykowany podręcznik a raczej autentyczne fragmenty tekstu w interesujących mnie dziedzinach. Wskazówki jak ćwiczyć wymowę nie mając zbyt dużych zasobów audio (a jak już to bez transkrypcji tekstu) byłyby również bardzo pomocne.

Początkowo odpowiedź miała dotyczyć jedynie języka słowackiego i być możliwie krótka, ale liczba rzeczy i metod, o jakich chciałbym wspomnieć jest na tyle spora, że ciężko ograniczyć się tu do jednego artykułu. Zaczynamy więc kolejny cykl – zasady w nim przedstawione będą bardzo ogólne i pomocne do pracy nad każdym językiem, zwłaszcza tym, który jest w jakimś stopniu podobny do języka, którym już w pewnym stopniu władamy.

O ile znalezienie materiałów do nauki angielskiego czy niemieckiego nie sprawia przeciętnemu Kowalskiemu problemów (mamy tu raczej problem związany z przesyceniem rynku wydawniczego pozycjami często wątpliwej jakości), o tyle ciężko wyśledzić na półkach sklepów cokolwiek poświęconego nauce języka słowackiego. To co na pierwszy rzut oka zdaje się nam być jednak barierą nie do przejścia może mieć paradoksalnie swoje dobre strony i od początku nauczy nas właściwego podejścia do języka, który chcemy opanować. Przeważnie proces nauki wygląda bowiem następująco:

P9170668Mirek kupuje podręcznik do nauki francuskiego dla początkujących z płytami CD, jest nastawiony do języka bardzo pozytywnie i decyduje się codziennie poświęcać mu przynajmniej godzinę dziennie. W drugim miesiącu przydarzy się Mirkowi kilka dni, w których nie będzie miał możliwości by zająć się swoim nowym językiem – pojedzie w delegację, na wesele, będzie miał sesję – powodów, dla których nie mamy czasu na realizację ambitnych celów jest mnóstwo. Po tych kilku dniach nasz bohater powróci do swojego podręcznika i zauważy, że coś mu umknęło, co spowoduje powrót w przeszłość. Mimo przeciwieństw losu po kilku miesiącach Mirkowi uda się skończyć podręcznik i znajdzie się w punkcie X, w którym musi zadecydować co dalej z językiem robić. Jeśli do tego czasu nie miał on żadnego kontaktu z językiem żywym tzn. chociażby z francuskojęzycznym radiem, gazetami, telewizją, stronami internetowymi prawdopodobnie będzie to dla niego z wielu względów niesłychanie trudny moment, gdyż stanie przed zadaniem przejęcia kontrolę nad procesem nauki, którym wcześniej kierował podręcznik. Wiele osób w tym momencie rezygnuje stwierdzając, że oni jeszcze nie są gotowi na zetknięcie ze światem zewnętrznym, bo nie opanowali materiału z podręcznika wystarczająco dobrze.

Artykuł nie ma na celu zdeprecjonowania podręczników. Kto czytał pozostałe wpisy wie, że jestem gorącym zwolennikiem materiałów dydaktycznych, sam posiadam całkiem pokaźną kolekcję książek do języków, których nigdy nie zacząłem się uczyć i uważam, że w ogromnej mierze są one potrzebne do tego, by nauczyć nas podstawowych zasad gramatycznych oraz słownictwa. Podręczniki mają jednak jedną zasadniczą wadę, która może bardzo negatywnie odbić się na naszym procesie nauki (w pewnym sensie dotyczy to również innych dziedzin wiedzy), mianowicie absolutnie nie przygotowują nas one do nadejścia momentu kiedy ich zabraknie. Bardzo często osoba kończy jakiś kurs, znajduje się we wspomnianym wyżej punkcie X i nie potrafi znaleźć odpowiedzi na pytanie "co dalej?". Przez 100 dni potrafiła poświęcać na podręcznik godzinę dziennie, ale absolutnie nie ma pomysłu co zrobić z językiem gdy podręcznika zabraknie. Nierzadko stwierdza taki ktoś, że nie posiada jeszcze właściwej wiedzy, aby sięgnąć po takie materiały jak gazety czy serwisy internetowe i stara się znajdywać wymówki w stylu "muszę poprawić się w tym, w tym, w tym…" – proces wyliczania można ciągnąć w nieskonczoność. Im dłużej powyższy problem pozostanie nierozwiązany tym większe prawdopodobieństwo, że cały wielomiesięczny proces nauki pójdzie na marne. A straconego czasu szkoda. Pieniędzy też.

Ciężki dostęp do materiałów dydaktycznych powoduje, że od samego początku musimy sobie jakoś radzić z tym co jest dostępne poza półkami sklepowymi. Będzie na pewno trudniej, ale będzie też ciekawiej. Rzadziej poprowadzi nas ktoś za rękę, ale znacznie częściej będziemy czuć radość z tego powodu, że sami odkryliśmy coś co dotychczas było dla nas czymś kompletnie niezrozumiałym. Nie przeżyjemy punktu X, bo ten będziemy mieć dawno za sobą, a do każdego wyzwania podejdziemy raczej z nastawieniem, iż wszystko jest wykonalne niż z obawą, czy damy mu radę podołać. Jednemu z największych wyzwań musimy bowiem stawić czoła już na samym początku – trzeba dokonać selekcji materiału, który będzie nam służył do nauki. To zadanie, przynajmniej w przypadku języka takiego jak słowacki – nie jest wcale takie trudne. Dlaczego? Bo mamy dostęp przynajmniej do kilku rzeczy, które w ogromnym stopniu pomagają nam obyć się z językiem:

1.Rozmówki lub kursy pozwalające nam przećwiczyć podstawowe konwersacje
goetheverlagŻeby daleko nie szukać wspomnę tutaj o czymś, co pojawiło się już raz na łamach "Świata Języków Obcych", czyli o rozmówkach w 50 językach ze strony http://www.goethe-verlag.com/book2 . Do samego serwisu można mieć wiele zastrzeżeń, ale mając wiedzę niemal zerową ciężko o lepszy prezent niż ponad tysiąc podstawowych zdań konwersacyjnych z załączonym słownikiem obrazkowym z objaśnieniem 1946 słów. Czy to nas nauczy języka? Na pewno nie, ale z pewnością pozwoli nam zaznajomić się z podstawami komunikacji, wymową oraz pismem.

Z doświadczenia mogę powiedzieć, że niewiele znam lepszych ćwiczeń konwersacyjnych niż praca z nagraniami mp3 w formacie podobnym do tych oferowanych przez "Book2. Przyjmijmy, że ściągnęliśmy zestaw polsko-słowacki. Otwieramy lekcję 60 ("W banku / V banke"), w której najpierw słyszymy polskie zdanie "Chciałbym otworzyć konto.", później natomiast jego słowacki odpowiednik "Chcel by som si otvoriť účet.". Moja praca z takim plikiem wygląda następująco: a) słucham polskiego zdania; b) zatrzymuję nagranie i staram się w tym czasie podać, koniecznie na głos, tłumaczenie na język słowacki; c) słucham słowackiego zdania starając się przede wszystkim dostrzec jakie błędy popełniłem w tłumaczeniu oraz w mojej wymowie; d) mechanizm ten powtarzam aż do końca lekcji; e) jeśli zrobiłem wszystko bezbłędnie mogę przejść do następnej, jeśli natomiast popełniłem chociażby jeden błąd to powtarzam całą lekcję od nowa – tak naprawdę im częściej dane zdanie powtórzymy, tym lepiej je zapamiętamy. A im lepiej zapamiętamy podstawy, tym łatwiej będzie nam w następnym etapie nauki. Przypomniała mi się tu maksyma Bruce'a Lee, który powiedział kiedyś: "I fear not the man who has practiced 10000 kicks once, but I fear the man who has practiced one kick 10000 times." Warto zwrócić uwagę na to jak wiele ma ona wspólnego z nauką języka.

Jak każda, ma ona swoje wady i zalety, o których kiedyś może szerzej napiszę, ale osobiście nigdy jeszcze nie odkryłem czegoś co w krótszym czasie byłoby mnie w stanie nauczyć podstaw konwersacji bez pomocy drugiej osoby. Przede wszystkim w taki sposób zacząłem jeszcze przed studiami uczyć się rosyjskiego (acz z innych, lepszych materiałów) i jadąc po raz pierwszy w życiu za wschodnią granicę byłem w pełni gotowy do akcji. Dalszy rozwój był już tylko kwestią czasu i praktycznego użycia języka (o tym będzie m.in. w następnym artykule). Kilkanaście lekcji z tłumaczeniami rosyjsko-estońskimi z Book2 przerobiłem natomiast w zeszłym roku tuż przed wyjazdem do Estonii – ciężko było oczekiwać, iż będę mówić lub czytać w tym języku. Była to jednak dawka pozwalająca już dostrzec pewne zasady kierujące estońskim (wyczytywanie słów z kontekstu itp.) i umożliwiająca użycie go w podstawowych sytuacjach co na ogół spotykało się z bardzo miłym przyjęciem. Przy okazji mogłem też przekonać się na własnej skórze, iż lepiej ludzi żegnać słowem Nägemiseni! (lub po prostu nägemist!) niż Hüvasti! choć dwa były podane w kursie prawie jako synonimy. I tutaj nasuwa się również ciekawe spostrzeżenie – nawet jeśli w jakimś kursie jest błąd to życie prędzej czy później go zweryfikuje. Im błąd ten będzie większy, tym lepiej zapamiętamy poprawne rozwiązanie. Często nawet utrwali nam się ono w głowie bardziej niż gdyby było z początku poprawnie podane w podręczniku. Przyznaję, że "Book2" jest kursem fatalnym w swojej prostocie, pozbawionym opisów gramatycznym, ale jego forma pozwala na wdrożenie podstawowych struktur, których płynne opanowanie zwłaszcza na początkowym poziomie znajomości języka jest ważniejsze niż liczba słów jaką posiadamy w swoim arsenale czy hiperpoprawność gramtyczna.

Myli się też ten kto twierdzi, że tylko z jednego źródła można się języka nauczyć. Nie można. Dlatego już teraz zapraszam na drugą część tego artykułu, która ukaże się we wtorek 20-go stycznia.

Podobne artykuły:
Myśl samodzielnie i nie patrz na innych, czyli krytyka poliglotów
Ile języków tak naprawdę potrzebujesz?
Jak się nauczyć rosyjskiego?
Ilu języków warto się uczyć jednocześnie?
Gold List, podręczniki do serbskiego oraz konwersacje w 50 językach

Języki regionalne Francji – oksytański. Część 2.

160px-Flag_of_Occitania.svg_Nadszedł właśnie nowy rok i ciężko o lepszy termin ostatecznego wywiązania się ze starych zobowiązań i dokończenia projektu, nad jakim pracowałem przynajmniej od dwóch lat. Mowa oczywiście o cyklu poświęconym językom regionalnym Francji, którego części opisujące dialekty alzackie, bretoński oraz baskijski ukazały się jeszcze na "Świecie Języków Obcych". Tam też mieliście okazję przeczytać wstęp ukazujący czym język oksytański w ogóle jest i skąd pojawił się na terenach dzisiejszej południowej Francji – jeśli jeszcze tego nie wiecie to gorąco polecam przeczytanie. Podstawowa znajomość zagadnienia w znacznym stopniu ułatwi zrozumienie poniższego artykułu. Dziś przejdziemy do najnowszej historii języka, a w zasadzie jej najczarniejszego okresu związanego bezpośrednio z niemal całkowitym wymarciem oksytańskich dialektów. Temat ten jest niesłychanie ważny i w ogromnej mierze kształtuje dzisiejszą sytuację językową na południu Francji oraz oksytańską świadomość narodową, która mimo swej niszowości (o której przyczynach jeszcze na pewno wspomnę) jest zjawiskiem szalenie interesującym.

Opowieść zakończyliśmy ostatnio w okresie rewolucji francuskiej, która będąc powszechnie utożsamiana z pojawieniem się swobód obywatelskich i zrównaniem ludzi wobec prawa bez względu na przynależność stanową stała się jednocześnie źródłem jednej z pierwszych w dziejach ludzkości szerokiej kampanii mającej na celu zapewnienie nieograniczonej dominacji językowi oficjalnemu. Paryska wersja langue d'oil zyskała jako "język narodu francuskiego" oficjalny status i odtąd zaczął się stopniowy proces wypierania języków mniejszościowych. Główną ofiarą musiały stać się tutaj dialekty langue d'oc, które mimo utraty swojego znaczenia w ciągu poprzednich stuleci nadal były w południowej Francji używane przez zdecydowaną większolangues_regionalesść ludności, a pod względem ilości użytkowników w całej republice ustępowały jedynie dialektom rodaków z północy. Agresywna promocja jednego języka dla jednego narodu, jaką od ponad 200 już lat forsują kolejne rządy francuskie w oparciu o idee rewolucyjne położyła tej lingwistycznej dychotomii kres.

Główną rolę odegrały tutaj dwa zjawiska, których działanie na masową skalę zaczęło być zauważalne w XIX wieku. Mam tu na myśli powszechną edukację oraz industrializację. Program nauczania przewidywał wyłączne użycie języka francuskiego w szkołach oraz surowe kary dla uczniów, którzy w czasie zajęć lekcyjnych ośmieliliby się odezwać w swoim ojczystym dialekcie. Przeprowadzono też szeroką kampanię mającą na celu zdeprecjonowanie byłego języka trubadurów, co udało się w bardzo dużym stopniu. Z problemem oksytańskim do dziś nierozerwalnie są powiązane dwa terminy: vergonha oraz patois. Ten pierwszy oznacza "wstyd" i jest bezpośrednio związany z upokorzeniami jakich doznawali uczniowie z powodu swojego oksytańskiego pochodzenia na przełomie XIX i XX wieku. Często opisuje on językową politykę w południowej Francji na przestrzeni wspomnianego okresu i jest mocno zakorzeniony w nowoczesnym oksytańskim nacjonalizmie. Porównanie go do żydowskiego holocaustu byłoby naturalnie porównaniem znacznie na wyrost, ale nie ulega wątpliwości, iż  vergonha odgrywa bardzo istotną rolę martyrologiczną w oksytańskiej świadomości.

Drugi termin, patois, to według słownika języka francuskiego: Système linguistique essentiellement oral, utilisé sur une aire réduite et dans une communauté déterminée (généralement rurale), et perçu par ses utilisateurs comme inférieur à la langue officielle. Powyżej przytoczona definicja pochodzi już z dzisiejszej epoki i swoją ostrością w pewnym stopniu ustępuje odpowiednikom z pierwszych edycji legendarnego Larousse'a, ale zachowała główne elementy składające się na termin patois. Jest to:

a) system lingwistyczny określony jako essentiellement oral – mamy więc nacisk położony przede wszystkim na jego formę mówioną. Dziś brzmi to neutralnie, ale pogląd na temat braku możliwości zapisania dialektów oksytańskich zaowocował faktem, iż wielu jego użytkowników do dziś uważa, że nie posiadają one swojej formy pisemnej. Zakrawa to na paradoks, gdy weźmiemy pod uwagę, iż kilkaset lat temu był to jeden z najbardziej płodnych języków Europy.

b) Patois jest też utilisé sur une aire réduite – używany na ograniczonej przestrzeni oraz dans une communauté (…) généralement rurale – przede wszystkim w społeczności wiejskiej. Rzeczywiście obecnie ciężko usłyszeć oksytańskie dialekty w większych miastach południowej Francji – jedynym wyjątkiem zdają się być komunikaty nadawane w tuluzańskim metrze, choć i tutaj ograniczają się one do podawania nazw przystanków w dwóch wersjach językowych. Wiejski charakter został jednak narzucony w ciągu ostatnich stuleci – to właśnie miasta takie jak Tuluza stały się pierwszym celem językowej asymilacji, która miała wytrzebić oksytański nie tylko ze szkół, ale i z serc tubylców. Wiejskie pochodzenie nie było na przełomie XIX i XX wieku szczególnym powodem do dumy, a władze zrobiły bardzo wiele by pokazać, że to właśnie francuski jest językiem miast, pieniądza, wolności i jednego wspólnego narodu. Przyswojenie języka oficjalnego wiązało się z lepszym życiem i wyższym statusem społecznym. Langue d'oc został natomiast zepchnięty niemal dosłownie do stodół w wioskach na krańcu świata, bo miejsca te były na dobrą sprawę jedynymi, w których język nadal był przekazywany z pokolenia na pokolenie.

c) Powyższe elementy definicji niejako implikują element ostatni, który jest, zwłaszcza w naszych czasach, najcięższą barierą do przezwyciężenia w drodze do rewitalizacji języka. Patois jest bowiem perçu par ses utilisateurs comme inférieur à la langue officielle, czyli odbierany przez swoich użytkowników jako podrzędny, gorszy w stosunku do języka oficjalnego tj. francuskiego. I tą podrzędność rzeczywiście się widzi już na pierwszy rzut oka.

101_0890Nie prowadziłem we Francji badań terenowych – dwumiesięczna podróż nie może się równać poważnemu podejściu do problemu, ale diametralne różnice pomiędzy postrzeganiem niektórych zjawisk w zależności od odwiedzanego regionu pozwoliły mi przynajmniej przypuszczać, iż pobieżne obserwacje nie mogą się mijać w znacznym stopniu z prawdą. W Alzacji spotkałem osoby, które mówiąc między sobą potrafiły wymieniać francuski, alzacki i niemiecki w proporcjach właściwych tylko sobie i uważały to za powód do dumy. W Bretanii co prawda spotkałem zaledwie jedną osobę uczącą się jedynego celtyckiego języka na stałym lądzie, ale znajomość bretońskiego nie była czymś wstydliwym. Częstym motywem wystroju domów było chociażby umieszczenie na nich bretońskiego słowa ker oznaczającego niegdyś zamek, obecnie natomiast bliższe znaczeniowo domowi. Gdy pojedziemy bardziej na południe spotkamy się z jeszcze bardziej odmiennym językiem i jeszcze większą manifestacją dumy z tej odmienności. Mowa tu oczywiście o Baskach.

Jak wygląda na tym tle Oksytania? Bardzo blado. Na pytanie o jakąkolwiek znajomość oksytańskiego zadane niemal kilkudziesięciu osobom z południa Francji pozytywnie odpowiedziały zaledwie dwie. Pierwszą była pani pracująca w oficjalnej księgarni Institut d'Estudis Occitans. Drugą był chłopak z Pau, który w miejscowym dialekcie porozumiewa się nadal ze swoimi dziadkami w jednej z pirenejskich wsi. Spotkanie było niezwykle ciekawe, mieliśmy okazję wysłuchać na żywo kilku utworów w jednym z tamtejszych dialektów – nasz rozmówca okazał się mieć bowiem całkiem niezły głos, porozmawialiśmy na temat użycia dialektów w praktyce w tak oddalonych od centrum miejscach. Uderzało jednak niemal podręcznikowe opowiadanie o języku, które na dobrą sprawę przeradzało się w rozmowę o jego mankamentach. Przede wszystkim nie był to occitan, był to patois. I był to patois ze wszystkim cechami opisanymi w słowniku języka francuskiego – była to mowa, której się nie zapisuje (był ewidentnie zaskoczony gdy pokazałem mu kupiony kilka dni wcześniej podręcznik), którą mówią prawie wyłącznie starsi i jaka jest szalenie niepraktyczna, bo wioska obok używa już innej, niezrozumiałej wersji tejże. Z jednej strony biła od naszego znajomego szczera radość z tego, że oto może turystom z Polski opowiedzieć o swoich korzeniach, ale z drugiej było to bardzo smutne, bo jakże inne od tego co mogliśmy ujrzeć w innych regionach Francji. Podobnie było zresztą na całym Południu – na moje pytanie Parlez-vous occitan? najczęstszą odpowiedzią było Eh… Patois?. Tak jakby fakt istnienia tego odrębnego języka został zupełnie wymazany ze świadomości ogółu mieszkańców. Kto wie jak wyglądałaby jego sytuacja gdyby nie ludzie, jacy w pewnym momencie zdali sobie sprawę z tego, że oksytańskie dziedzictwo trzeba ratować. Ale o nich oraz ich osiągnięciach opowiem w następnym artykule.

Podobne artykuły:

Języki regionalne Francji – oksytański. Część 1.
Języki regionalne Francji – baskijski

Języki regionalne Francji – bretoński
Języki regionalne Francji – alzacki

Język kaszubski – nowe źródła

Myśl samodzielnie i nie patrz na innych, czyli krytyka poliglotów

najlepsza-radaSzalenie lubię dynamiczny aspekt pracy autora serwisu językowego, kiedy można rozwinąć wątek rozpoczęty już wcześniej przez swoich przedmówców (mam tu na myśli Michała oraz Piotra). Odejdę więc chwilowo od tematów polskich dialektów i Ukrainy na rzecz kwestii znacznie bardziej przyziemnej jaką są poligloci – z jednej strony stawiani za wzór do naśladowania ze względu na swoje niesamowite osiągnięcia (ich rzeczywista wartość jest tu kwestią drugorzędną – nie o tym zresztą tekst ma być), z drugiej natomiast prezentujący styl życia, jaki niekoniecznie jest najlepszym z możliwych dla zwyczajnego miłośnika języków obcych. Będzie o tym czy lepiej nauczyć się jednego języka perfekcyjnie czy trzydziestu na poziomie survivalowym. Wybiegnę też trochę w przeszłość, co może nieco przypomnieć bardzo stare artykuły z serii "Jak (nie) uczyć się języków obcych" (gdzie pisałem o angielskim, rosyjskim oraz niemieckim) i udokumentuje pewną ewolucję moich poglądów na temat poliglotów w trakcie ostatnich kilku lat. Przede wszystkim jednak tematem stanie się samodzielność i zdolność do podejmowania optymalnych decyzji, bo w nauce języka obcego prędzej czy później musi ona odegrać kluczową rolę.

 

POLIGLOCI I NAUKA JĘZYKA JAKO DYSCYPLINA SPORTU

Nie ma chyba słowa, które w całym lingwistycznym dyskursie irytowałoby mnie bardziej niż termin "poliglota". Wyraz, który według SJP oznacza zaledwie "człowieka władającego wieloma językami" i ma zabarwienie zasadniczo neutralne wraz z rozpowszechnieniem się internetu przeżył w pewnych kręgach swój renesans i stał się czymś w rodzaju nobilitującego tytułu, którym niektóre osoby lubią się od czasu do czasu pochwalić (co dla mnie brzmi osobiście bardzo pretensjonalnie, ale nie o tym ma być artykuł). W efekcie ci "poligloci" stają się dla wielu osób wzorem do naśladowania, co z jednej strony potrafi niektórym początkującym i mniej samodzielnym osobom doraźnie pomóc gdy brakuje motywacji (sam jestem zresztą najlepszym przykładem), z drugiej znacznie spłycają sam proces nauki języka do czegoś w rodzaju dyscypliny sportu. Nawet jeśli w nauce języka obcego znajdziemy punkty wspólne z profesjonalnym uprawianiem sportu (jak chociażby świetnie ujął to kiedyś peterlin w swoim artykule "Jak się uczyć?") to absolutnie nie jest ona dokładnie tym samym. Tu nie powinno być żadnych rankingów wskazujących kto jest gorszy, a kto lepszy, o kim można mówić, że umie język płynnie, a o kim nie. Jeśli ma w nauce języka obcego o cokolwiek chodzić to na pewno nie o nazwanie się poliglotą i nagranie filmów o tym, jak potrafimy opowiedzieć o naszej nauce języka w 10 językach przeznaczając na każdy po minucie. Kiedyś ktoś mądry powiedział, że ważniejsze od liczby języków, w których mówisz jest to by móc powiedzieć choćby w jednym z nich coś ciekawego. I to właśnie zdanie niestety najczęściej sobie przypominam, kiedy słyszę o jakimś kolejnym cudownym miłośniku języków, który zdecydował się zademonstrować swoje umiejętności światu. Nawiasem mówiąc przeciętny Kowalski byłby w stanie po uprzednim przygotowaniu takie filmy nagrać bez większych problemów i bez znajomości języka obcego – pytanie tylko po co.

 

POTRZEBA JEST MATKĄ (NIE TYLKO) WYNALAZKÓW

Jedną z najgorszych rzeczy, jakie może robić osoba ucząca się języka obcego to porównywanie się z innymi. Osobiście zdarzało mi się to bardzo często i doskonale rozumiem osoby, którym czasem ciężko jest się przed tym powstrzymać. Na dłuższą metę prowadzi takie zachowanie jednak wyłącznie do frustracji wynikającej chyba bardziej z naszych, często niemożliwych do spełnienia, marzeń niż rzeczywistych potrzeb. Warto zapamiętać, że tak naprawdę dany język umiemy zawsze na tyle na ile go rzeczywiście potrzebujemy. Dla osób o bardziej ścisłym umyśle:

L = a * N, gdzie a >= 1

gdzie "L" to poziom języka, "N" to rzeczywista potrzeba jego znajomości, zaś "a" to współczynnik zależny od umiejętności osoby uczącej się oraz stosowanych metod. Wiadomo, że mnożąc nawet największą liczbę przez 0 otrzymamy 0. Podobnie jest z językami – nawet stosując najlepszą metodę nauki, a nie widząc zastosowania dla języka w praktyce nie nauczymy się go nigdy.

TO STYL ŻYCIA A NIE METODA CZYNI NAJWIĘKSZĄ RÓŻNICĘ

Jeśli ktoś mi mówi, że nie zna hiszpańskiego, ale pół życia się go uczy to mogę mu tylko chłodno odpowiedzieć, że widocznie nie ma sensu sobie tym więcej zawracać głowy. Zaręczam jednak, że ta sama osoba nauczyłaby się komunikatywnie języka w ciągu paru miesięcy, gdyby tylko została zmuszona do posługiwania się nim w życiu codziennym lub w pracy (i tutaj uwaga – poziom byłby również dostosowany w ogromnym stopniu do wymogów życia czy pracy). Do czego zmierzam? Otóż poligloci uchodzą często za jakiś niedościgniony wzór, ludzie są ciekawi ich metod nauki i starają się ich naśladować zwracając bardzo niewielką uwagę na ogólny styl życia, jaki ci uprawiają. Bo styl życia generujący potrzebę używania więcej niż 6 języków na co dzień, a co za tym idzie umożliwiający rzeczywiste opanowanie ogromnej ich liczby na wysokim poziomie jest czymś nie do przyjęcia dla znacznej większości populacji i dla wielu osób wiązałby się z porzuceniem marzeń o miłości czy rodzinie, które tak naprawdę są zdecydowanie ważniejsze niż to czy do naszej prywatnej lingwistycznej kolekcji dorzucimy duński i ormiański, jakkolwiek kusząco by to nie brzmiało.

 

Kiedyś bardzo lubiłem oglądać wystąpienia poliglotów, łudząc się po troszę, że doznam jakiegoś oświecenia. Tak naprawdę wątpię, czy bez nich kiedykolwiek podjąłbym decyzję o tym by rozpocząć "Świat Języków Obcych" (nie mówiąc już o "Woofli", która jest w moim odczuciu czymś zdecydowanie lepszym), będący formą, moim zdaniem dość umiarkowanego, ale jednak językowego ekshibicjonizmu. Ale na tym wpływ owych poliglotów na mój stosunek do języków się w zasadzie skończył. Tak naprawdę zasadniczy trzon mojej nauki oparty na tłumaczeniach, czytaniu książek oraz gazet i kontakcie z żywym językiem pozostał niemal nietknięty. Wyjątkiem jest program Anki, o którym dowiedziałem się stosunkowo niedawno tj. 4 lata temu, ale i jego użycie mocno zmodyfikowałem zakładając obok talii osobne zeszyty będące integralną częścią moich powtórek. W nauce języka bowiem o to chodzi, żeby w pewnym momencie przejąć nad nią stery i samemu odkryć optymalną metodę, która nam najbardziej pomaga. I to w oparciu o nią i o nasze potrzeby należy się rozwijać.

Co do samego czytania i oglądania filmów dotyczących nauki języka obcego przypomniała mi się pewna historia z życia wzięta – jako licealista miałem przyjemność bycia członkiem zespołu rockowego. Wśród masy osób związanych z muzyką, jakich wtedy poznałem było dwóch gitarzystów, którzy drastycznie się między sobą różnili. Jeden oglądał dużo koncertów, słuchał muzyki, podniecał się filmami instruktażowymi, próbował opanowywać jakieś skale, miał też lepszy sprzęt. Drugi po prostu grał od rana do wieczora, czasem coś obcego, czasem coś improwizując stale podnosząc sobie poprzeczkę. Nie muszę chyba mówić, który z nich był lepszy i jak się to przekłada na naukę języków.

 

LEPIEJ WIĘCEJ I GORZEJ CZY MNIEJ I LEPIEJ?

Ach! Zapomniałbym. Wszak obiecałem jeszcze odpowiedzieć na pytanie czy lepiej nauczyć się jednego języka perfekcyjnie czy trzydziestu na poziomie survivalowym. Odpowiedź jest banalna – to zależy od potrzeb osoby, która języka się uczy. Jeśli ktoś chce zostać naturalizowanym Francuzem więcej pożytku przyjdzie mu z porządnej nauki francuskiego. Gdy jednak ktoś chciałby jeździć po świecie i w każdym kraju dogadywać się w lokalnym języku to zwykłym jest, iż zamiast jakości skupi się na ilości. Podobnie osoby, które więcej czytają niż mówią znacznie bardziej skupiają się na formie pisemnej. Osoby rozgadane przeważnie chcą się przede wszystkim nauczyć mówić i mówią fantastycznie, ale nierzadko mają problem z poprawnym przelaniem swoich myśli na papier. Nie uważam, by którekolwiek z tych podejść było lepsze lub gorsze. Każdy z nas jest przecież różny i ma różne potrzeby. I każdy z nas uczy się języka dla siebie, a nie po to by porównywać się z innymi.

Podobne artykuły:

Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz?

Czy to wstyd nie znać języka obcego?

Ilu języków warto się uczyć jednocześnie?

Najlepsza rada dotycząca nauki języków

Jak, z głową, wybierać materiały do nauki tak, aby nie męczyć się … bez potrzeby?

Lwowiaki nie mówią ino bałakają – czyli o języku polskim na Ukrainie

Szkoła w Dołbyszu / Школа у Довбиші

Gazetka z okazji 11 listopada w dołbyskiej szkole (obwód żytomierski)

W związku z komentarzem zawartym pod artykułem o sytuacji języka rosyjskiego na Ukrainie postanowiłem chwilowo pozostać myślami za wschodnią granicą naszego państwa i sięgnąć po nowy temat osadzony we wspomnianym wyżej obszarze. W pewnym sensie będzie to nawet połączenie wątku ukraińskiego z rozpoczętym równie niedawno polskim wątkiem dialektalnym. Mowa oczywiście o naszej mowie na Kresach, a zwłaszcza ich południowej części. Z różnych względów nie jest to temat prosty – pozorna bliskość zagadnienia i zabarwienie emocjonalne (jeden z moich dziadków urodził się we Lwowie i przez pewien czas mieszkał w miasteczku Skole w pobliżu Stryja) wcale nie ułatwia zadania rzetelnego podejścia do tematu. Tym niemniej myślę, że wielkim niedociągnięciem byłoby, gdyby Kresy nie znalazły na Woofli swojego miejca. Jak to więc z tymi Polakami w Ukrainie jest? I jak jest przede wszystkim z ich językiem?

Stosunkowo często możemy usłyszeć w mediach informacje na temat mniejszości polskiej na Litwie czy też na Białorusi, gdzie istnieją pojedyncze gminy, w których nasi rodacy stanowią nawet większość. O Ukrainie w tym kontekście mówi się niewiele – częściej wspomina się tak naprawdę trudną przeszłość polsko-ukraińską związaną z następstwami rzezi wołyńskiej oraz akcji "Wisła" poświęcając bardzo niewiele miejsca osobom, które pozostały za naszą wschodnią granicą i próbują utrzymać polską kulturę oraz język. Nie ma w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę tak naprawdę niewielki odsetek naszych rodaków zamieszkujących południowe Kresy.

Polaków na Ukrainie można, co ciekawe, w zasadzie podzielić na dwie odrębne grupy, które zamieszkują zupełnie oddzielne tereny i różnią się od siebie znacznie, przede wszystkim w kwestii, która nas najbardziej interesuje, czyli rzeczywistej znajomości języka polskiego. Podział pomiędzy nimi przebiega na rzece Zbrucz będącej w latach 1921-1939 granicą polsko-radziecką. Przeważnie myśląc o naszych rodakach na Ukrainie myślimy o resztkach populacji zamieszkującej niegdyś Galicję i Wołyń. Czas żeby głębiej się nad tym zastanowić.

Dziś przeważnie zapominamy o fakcie, że za wschodnią granicą II RP, głównie w okolicach Żytomierza pozostało ok. 1,5 miliona Polaków, którym nie było dane po wojnie polsko-radzieckiej świętować niepodległości i zmuszeni byli pogodzić się z faktem życia w granicach, jeszcze nawet nie "bratniego", Związku Radzieckiego, co zaważyło na ich losach. Polacy w granicach międzywojennego ZSRR byli z jednej strony narodem podejrzanym, z drugiej natomiast ówczesna polityka władz była oficjalnie bardzo przychylna wszelkiego rodzaju mniejszościom narodowym. W szeregach WKP(b) znajdowało się zresztą wielu Polaków (ze słynnym Feliksem Dzierżyńskim na czele), którzy nie porzucili myśli o eksporcie rewolucji na zachód. Z ich inicjatywy właśnie na terenach leżących dziś w obrębie obwodu żytomierskiego powstał w 1925 tak zwany Polski Rejon Narodowy, potocznie nazywany Marchlewszczyzną, w którym nasi rodacy stanowili 70-80% mieszkańców. Historia tego tworu jest wielce kontrowersyjna, również dlatego, iż władze radzieckie robiły wiele, żeby zatrzeć jakiekolwiek wspomnienia po nim. Wraz z nasileniem represji stalinowskich Marchlewszczyznę zlikwidowano, a wielu jej mieszkańców przesiedlono do Kazachstanu. Nie przeszkodziło to jednak renesansowi polskiej świadomości narodowej po odzyskaniu niepodległości przez Ukrainę. W samym miasteczku Dołbysz (ukr. Довбиш), które pełniło w latach 1925-35 funkcję administracyjnego centrum rejonu szacuje się, iż ponad połowę mieszkańców stanowią osoby pochodzenia polskiego, z których wiele deklaruje polską narodowość. Podobne grupy można znaleźć w okolicach Żytomierza oraz w Chmielnickim (stanowią odpowiednio 3,5% oraz 1,6% liczby mieszkańców wspomnianych obwodów) – i to właśnie one, a nie Lwów, Tarnopol czy Iwano-Frankiwsk (dawniej Stanisławów) są obwodowymi miastami z największym odsetkiem Polaków na Ukrainie. Wieki rozłąki (wspomniane ziemie odpadły od Rzeczpospolitej w 1793 roku) z państwem polskim robią jednak swoje – mieszkańcy byłej Marchlewszczyzny uważają za swój język ojczysty głównie ukraiński bądź rosyjski, których zdecydowanie łatwiej jest im używać w codziennej komunikacji (każdemu kto chciałby obejrzeć reportaż lokalnej żytomierskiej telewizji o tamtejszych Polakach i przekonać się jakim językiem mówią polecam zerknąć choćby na chwilę tutaj – https://www.youtube.com/watch?v=W_Lczdhcqoo). Rola polskiego jest ograniczona do sfery sakralnej – to właśnie wiara rzymskokatolicka jest dla wielu miejscowych Polaków wyznacznikiem ich świadomości narodowej. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że od czasu wywalczenia przez Ukrainę niepodległości jest też on nauczany w niektórych szkołach i jego znajomość jako języka obcego jest coraz wyższa. Osobiście całkiem spodobał mi się film prezentujący szkołę w Dołbyszu, który znalazłem przypadkiem na YouTube – pozwala przybliżyć nieco tamtejsze realia i daje nadzieję zarówno dla rozwoju polskiej kultury w regionie jak i przyjaźni polsko-ukraińskiej.

Dwie największe skupiska Polaków na Ukrainie dzieli przeszło 400 kilometrów.

Dwie największe skupiska Polaków na Ukrainie dzieli przeszło 400 kilometrów.

Przenieśmy się teraz 400 kilometrów na zachód, do Galicji stanowiącej niegdyś jeden z najbardziej spolonizowanych regionów na Kresach (drugim była Wileńszczyzna, na Wołyniu Polacy nigdzie natomiast większości nie stanowili). Dziś obwód lwowski zamieszkuje oficjalnie zaledwie około 20 tysięcy osób deklarujących polską narodowość (według spisu powszechnego 2001), które stanowią poniżej 1% ogólnej populacji. Teoretycznie więc Polaka ciężej znaleźć tam niż na dalekiej Żytomierszczyźnie. Teoretycznie, bo w praktyce szansa na spotkanie we Lwowie starszej pani wracającej z lub właśnie udającej się do kościoła zadowolonej z samej możliwości zamienienia paru zdań po polsku jest dość spora – tyle jeśli chodzi o własne doświadczenia. Tak czy inaczej nie usłyszymy już lwowskiej gwary, z której kiedyś miasto słynęło. Próbki możemy obecnie usłyszeć jedynie w rozmaitych archiwach – w jednej z nich możemy usłyszeć, że "Lwowiaki nie mówią ino bałakają". Osoby, które znają ukraiński wiedzą, że czasownik балакати (trans. bałakaty) znaczy ni mniej ni więcej, a "gadać, mówić". Wspomniana przeze mnie próba gwary lwowskiej jest bardzo ciekawa – obfituje w rozmaite smaczki ukraińsko-niemieckie (te drugie ze względu na obecność w składzie monarchii habsburskiej, której atmosfery nie udało się przyćmić nawet ponuremu reżimowi komunistycznemu) i trochę szkoda, że zanikła.

Nie ma co się oszukiwać – Polaków w okolicy wcale nie ma tak dużo. Zdecydowana większość z tych, którzy przetrwali okupację radziecką, niemiecką oraz akcje pacyfikacyjne UPA została deportowana po wojnie do Polski w ramiach przymusowej wymiany ludnościowej pomiędzy PRL a Ukraińską SRR. Pozostały wyłącznie resztki skupione głównie w okolicach przejścia granicznego w Medyce – w rejonie mościskim (ukr. мостиський район), przez który przejeżdżają wszyscy podróżujący z Przemyśla do Lwowa, Polacy stanowią niemal 8% ludności (warto zaznaczyć, że nadal jest to jednak mniej niż 10%, przy których dany rejon może wprowadzić status języka regionalnego). Mniejsze skupiska ludności można znaleźć również w okolicach Sambora (ukr. Самбір) oraz Żółkwi (ukr. Жовква). Największą różnicą pomiędzy mniejszością w Galicji, a tą na Żytomierszczyźnie jest przede wszystkim stosunek do języka polskiego. O ile, jak już wspomniałem wcześniej, na wschodzie nasza mowa ojczysta stała się czymś na kształt rzadko używanego reliktu, o tyle w przypadku rejonu przygranicznego mamy faktycznie do czynienia z wsiami, w których większość mieszkańców rzeczywiście mówi po polsku. Rekordowy odsetek osób deklarujących język polski jako ojczysty odnotowano w 2001 roku we wsi Strzelczyska (ukr. Стрілецьке) – 97,7%. W związku z bliskością polskiej granicy (wieś od Medyki dzieli ok. 20 kilometrów) znacznie łatwiej jest pielęgnować język, który dla wielu osób z okolicy jest też szansą na lepsze życie. Bardzo prężnie działa też rzymskokatolicka parafia, która skupia osoby narodowości polskiej w trójkącie Strzelczyska-Czyżowice-Radenice (ukr. Стрілецьке-Чижевичі-Раденичі).

polski_trojkat

Trójkąt polskojęzycznych wsi w rejonie mościskim (Strzelczyska-Czyżowice-Radenice)

Możemy podsumować, iż sytuacja mniejszości polskiej na Ukrainie jest dość nietypowa. Dwa największe skupiska Polaków oddalone są od siebie o ponad 400 kilometrów, w każdym z nich jest też zupełnie inny stosunek do języka polskiego, obydwie społeczności działają od siebie zupełnie oddzielnie (jeszcze do niedawna Polacy na Żytomierszczyźnie byli kompletnie zapomniani nawet przez polskie władze) i musiały przez lata stawiać czoła reżimowi komunistycznemu. Wydawałoby się, że gorzej być nie może. Teraz jednak powoli wszystko się zmienia – powstają polskojęzyczne szkoły, a język polski coraz bardziej jest kojarzony z możliwością znalezienia lepszej pracy niż z językiem odwiecznego wroga (zupełnie jak u nas niemiecki) i ma szansę stać się jednym z elementów pomostu, który łączy nasze narody posiadające czasami tak odmienną wizję własnej przeszłości. Bo liczy się przede wszystkim przyszłość i wzajemny szacunek.

Podobne artykuły:
Język rosyjski na Ukrainie
Czy i kiedy opłaca się uczyć ukraińskiego?
Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?
Języki regionalne Francji – oksytański
Jak się nauczyć rosyjskiego?

Język rosyjski na Ukrainie

598px-Discrimination_of_Ukrainian_languageDo napisania tego artykułu zbierałem się już od dwóch lat. Gdy pełną parą ruszyło Euro 2012, na Ukrainie stała się rzecz niebywała, która zwróciła uwagę osób zainteresowanych tamtejszą sytuacją językową. 5 czerwca Rada Najwyższa Ukrainy (ukr. Верховна Рада) przyjęła w pierwszym czytaniu projekt ustawy o językach regionalnych, który w znacznym stopniu poszerzył kompetencje języka rosyjskiego na południowo-wschodniej Ukrainie. Pytanie, jakie wtedy sobie zadawałem brzmiało: "Co to w praktyce będzie oznaczać dla rozwoju sytuacji lingwistycznej u naszego wschodniego sąsiada?" Dziś wiemy, że sytuacja na Ukrainie bardzo się skomplikowała – Krym stał się faktycznie częścią Rosji, na Donbasie trwa natomiast regularna wojna domowa. Daleko mi do stwierdzenia, że kwestia językowa jest główną przyczyną wybuchu konfliktu; odgrywa jednak bardzo istotną rolę w narodowej samoidentyfikacji mieszkańców. Uważam, że "Woofla" oprócz dyskusji na temat tego jak się uczyć języków powinna też zawierać czasem ambitniejsze artykuły na temat sytuacji lingwistycznej w rozmaitych zakątkach świata, dlatego serdecznie zapraszam do przeczytania oraz udziału w dyskusji.

Warto na początku nadmienić, że Ukraina pod względem językowym jest państwem bardzo niejednolitym, znacznie różniącym się od Polski, o czym pisałem już trzy lata temu przy okazji rozważań na temat tego czy warto się uczyć ukraińskiego. Mimo iż jedynym językiem urzędowym pozostaje właśnie ukraiński, to jego użycie w sferze komunikacji jest bardzo nierównomierne w zależności od miejsca zamieszkania. Śledząc dane zebrane podczas spisów powszechnych czy wszelkich badań opinii publicznych należy też odróżnić od siebie takie pojęcia jak "język ojczysty" (ukr. рідна мова) oraz "podstawowy język komunikacji (ukr. основна мова спілкування) – nie są one tożsame, co w przypadku naszych wschodnich sąsiadów (bo podobna sytuacja ma miejsce na Białorusi) ma ogromne znaczenie. Fakt uznania bowiem mowy ukraińskiej za ojczystą wcale nie implikuje używania tego języka w domu. Dodatkowo dochodzi kwestia tzw. surżyka. Surżyk (ukr. суржик) jest niezestandaryzowaną mieszanką rosyjskiego i ukraińskiego, która jest rozpowszechniona zwłaszcza w centralnej części kraju, gdzie granica pomiędzy obydwoma językami się zaciera i w zależności od przyjętych kryteriów można tą mieszankę przyporządkować każdemu z nich. Zwłaszcza nad Dnieprem surżyk pełni rolę swoistego języczka u wagi – wliczając go w obręb języka ukraińskiego możemy dowieść dominacji tegoż w regionie. Gdy uznamy, że surżyk jest bliższy rosyjskiemu możemy dojść do przykrych wniosków mówiących, że jedynym regionem, na którym ukraiński faktycznie dominuje jest Zachód. Dlatego analizując dane spisu powszechnego mówiące, że 67,5% mieszkańców Ukrainy uważa ukraiński za swój język ojczysty należy być bardzo ostrożnym i nie wyciągać pochopnych wniosków o jego zdecydowanej przewadze nad rosyjskim.

Ukraiński i rosyjski na Ukrainie

Język ojczysty na Ukrainie zgodnie ze spisem powszechnym 2001

KRYM
Powyższa mapa pokazuje lingwistyczną sytuację biorąc pod uwagę jedynie definicję "języka ojczystego". Nawet przy takich, bardzo optymistycznych, kryteriach widać, że są regiony, w jakich przewaga rosyjskiego jest zdecydowana. Za zdecydowanie rosyjski z językowego punktu widzenia można uznać Krym – region ten zresztą ze względu na swoją specyfikę (Rosjanie stanowią tu zdecydowaną większość) tuż po upadku ZSRR wywalczył sobie autonomiczny status w obrębie państwa ukraińskiego. Krym w ciągu ostatnich 25 lat żył w zasadzie własnym życiem – zwłaszcza Sewastopol będący symbolem rosyjskiego heroizmu w XIX i XX wieku, którego największą dumą była stacjonująca tam Rosyjska Flota Czarnomorska przypominał bardziej Rosję niż cokolwiek innego. Ostatnie wydarzenia natomiast tylko potwierdziły odrębność półwyspu od reszty państwa – i z jednej strony powinniśmy ubolewać nad łamaniem prawa międzynarodowego przez potężniejszego sąsiada, z drugiej natomiast warto zwrócić uwagę, że to wszystko nie stało się nagle i że większość mieszkańców Krymu od samego początku bardziej utożsamiała się z Rosją niż z Ukrainą. Co ciekawe, większość wyników badań opinii publicznej przeprowadzanych na ten temat ściśle wiązała się z tym, jaka była sytuacja gospodarcza Ukrainy w danym czasie – im bardziej ta pogrążała się w kryzysie, tym bardziej Krymczanie chcieli się od niej odłączyć. Fakt jednak pozostaje faktem – na dzień dzisiejszy najbardziej rosyjska część Ukrainy się odeń odłączyła i osobiście ciężko mi wyobrazić sobie powrót do sytuacji sprzed marca 2014 roku.

DONBAS I DUŻE MIASTA
Drugim regionem, w którym język rosyjski dominuje, nawet biorąc pod uwagę definicję "języka ojczystego" jest Donbas oraz większe miasta leżące w jego pobliżu, do których przez ostatnie dwa wieki ze względu na siłę tamtejszego okręgu przemysłowego przeprowadzała się ludność rosyjskojęzyczna. Rosyjskojęzyczny jest Charków, Donieck, Dniepropietrowsk, Zaporoże i Mariupol – czyli drugie, czwarte, piąte, szóste i dziesiąte miasto pod względem liczby ludności na Ukrainie. Gdy do tego dodamy położone bardziej na zachód Odessę i Mykołajiw (zajmują w tej klasyfikacji odpowiednio miejsce trzecie oraz dziewiąte) zauważymy, że w ukraińskich miastach dominacja rosyjskiego jest niepodważalna. A dodam, że mówimy tu jedynie o samoidentyfikacji dotyczącej języka ojczystego – przy faktycznym użyciu na ulicach wskaźniki byłyby tu jeszcze bardziej zatrważające. Z listy 10 największych miast jedynie w trzech więcej osób uważa ukraiński za swój język ojczysty – w dwóch z nich w życiu codziennym i tak musi on dzielić miejsce z rosyjskim (Kijów oraz Krzywy Róg). Jedynym faktycznie ukraińskojęzycznym miastem z tej listy jest Lwów, w którym i tak na tle mniejszych miast regionu jak Tarnopol czy Iwano-Frankiwsk (dawniej Stanisławów) zdaje się dość często usłyszeć osoby mówiące po rosyjsku.

CENTRUM I ZACHÓD
Patrząc na mapę możemy z pewną ulgą stwierdzić, że na prowincji oraz w mniejszych miastach centralnej i zachodniej Ukrainy większość osób uznaje język ukraiński za swój ojczysty. Trochę gorzej wygląda to zapewne w kwestii języka najczęściej używanego. Mówiąc szczerze, nigdy nie miałem okazji odwiedzić miasteczek i wsi na centralnej Ukrainie (w przeciwieństwie do Donbasu, czy Lwowa, gdzie bywałem wielokrotnie), więc mogę się tu opierać tylko i wyłącznie na danych statystycznych – nie wydaje mi się jednak, aby te znacznie fałszowały rzeczywistość. A według tych w centrum kraju panuje swoista dwujęzyczność, która wyraża się również w surżyku będącym tworem pośrednim pomiędzy dwoma standardami i przybierającym rozmaite formy – ciężko w związku z tym jednoznacznie stwierdzić jaki kod komunikacyjny jest preferowany przez mieszkańców tego regionu, aczkolwiek można z dużą dozą prawdopodobieństwa podać, że im bardziej na zachód, tym bardziej rozpowszechniony jest język ukraiński. W galicyjskich wioskach natomiast rosyjskiego prawie nie ma – był w nich zresztą obecny oficjalnie zaledwie przez niecałe 50 lat. Nie zapominajmy, że Galicja po rozbiorach znalazła się w obrębie zaboru austro-węgierskiego, bardzo mocna była tu też zawsze pozycja opozycyjnej w stosunku do prawosławia cerkwi grekokatolickiej, tu też działała mająca tak złą sławę w Polsce Ukraińska Armia Powstańcza (UPA), która przede wszystkim walczyła z Armią Czerwoną i rosyjską dominacją. Wszystko to powodowało, że język rosyjski na zachodzie kraju nigdy tak naprawdę nie miał szans się na dobre zadomowić, był kojarzony przede wszystkim z okupantem i stosunek do niego był zawsze bardzo wrogi. W życiu jest natomiast tak, że nienawiść rodzi nienawiść i siłą rzeczy prowadziło to do wzrostu napięcia pomiędzy grupami władającymi dwoma głównymi językami kraju.

EPILOG
Wprowadzone w 2012 roku prawo o podstawach państwowej polityki językowej (ukr. Зако́н «Про заса́ди держа́вної мо́вної полі́тики» № 5029-VI) dało możliwość poszczególnym regionom ukraińskim nadanie rosyjskiemu statusu języka regionalnego, z którego skorzystało, ku powszechnemu oburzeniu na zachodzie kraju, 8 południowo-wschodnich obłasti (Odessa, Mykołajiw, Cherson, Dniepropietrowsk, Zaporoże, Donieck, Charków, Ługańsk) oraz miasto Sewastopol (na Krymie rosyjski był już językiem oficjalnym).

Język regionalny na Ukrainie

Obszar, na którym język rosyjski posiada status języka regionalnego od 2012 roku.

Tekst ustawy nie jest sam w sobie zły i podobne prawa są czymś powszednim w Europie. Problemem jest jednak fakt dysproporcji pomiędzy siłą ukraińskiego czy rosyjskiego i doświadczenia polityki językowej na Białorusi, gdzie oficjalnie równorzędny język białoruski został niemal zepchnięty do roli reliktu. Wraz ze zniesieniem tej jedynej sztucznej przewagi ukraińskiego nad rosyjskim ciężko patrzeć z optymizmem na rozwój tego pierwszego w południowo-wschodniej części kraju. Wyżej wspomniany artykuł starano się w lutym 2014 roku unieważnić – jego anulowanie przegłosowano w Radzie (23 lutego) i dopiero po niemal dwóch tygodniach (4 marca) prezydent Turczynow stwierdził, że decyzji o anulowaniu nie podpisze. Na wschodnią Ukrainę poszła jednak fama, że w Kijowie siedzą przede wszystkim ukraińscy nacjonaliści, którzy zamierzają raz na zawsze rozprawić się z rosyjskojęzyczną mniejszością. Efekty oglądamy do dziś.

Podobne artykuły:
Czy i kiedy opłaca się uczyć ukraińskiego?
Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni
Jak się nauczyć rosyjskiego
Języki regionalne Francji – oksytański
Języki regionalne Francji – baskijski

Po naszemu… czyli kilka słów o gwarach wielkopolskich

"Cudze chwalicie, swojego nie znacie" – coś podobnego (na pewno nie był to dokładnie przytoczony tu związek frazeologiczny) powiedział mi kiedyś dziadek, kiedy będąc dzieckiem wychwalałem pod niebiosa spędzanie wakacji poza Polską. Od małego przejawiałem głęboką fascynację czymś obcym, ale ciężko było mi dostrzec piękno rzeczy znajdujących się tuż obok. Nie inaczej było w przypadku języków – o ile te obce interesowały mnie zawsze w mniejszym lub większym stopniu, o tyle ten ojczysty był dla mnie czymś powszednim, co w żadnym razie mnie nie pociągało. Zresztą nie jestem chyba odosobnionym przypadkiem – w artykułach autorstwa różnych miłośników języków obcych próżno szukać jakichkolwiek informacji o naszej ojczystej mowie. Szkoda, bo kto jak nie my jest w stanie o niej najwięcej powiedzieć? Ja polonistą nigdy nie byłem i prawdopodobnie nie będę, chciałbym jednak mimo to poświęcić dziś trochę miejsca odmianie języka polskiego używanej w miejscu, w którym spędziłem moje dzieciństwo, czyli w Szamotułach leżących 30 kilometrów na północny zachód od Poznania.

Na co dzień zupełnie nie zastanawiamy się nad faktem rozbicia dialektalnego języka polskiego. Nic zresztą w tym dziwnego – lata telewizyjnej propagandy spowodowały, że dziś w naszym państwie niepodzielnie króluje literacki standard, natomiast resztki czegoś co nazywamy dialektami można usłyszeć przeważnie jedynie w audycjach poświęconych jakimś umierającym tradycjom. Czasem naprawdę zazdroszczę Niemcom albo Włochom – w tych państwach dialekty faktycznie są czymś żywym, spełniają do dziś funkcję znacznie wykraczającą poza sferę folkloru i często ich używanie jest nawet powodem do dumy. Znacznie większy jest też ich wpływ na użycie języka standardowego – inaczej w Hochdeutschu mówi ktoś urodzony w Saksonii, Bawarii czy Fryzji. W Polsce dialekty zostały niestety zmarginalizowane – owszem są pewne wyjątki, jak kaszubski czy śląski, co do kwestii uznania których za osobne języki do dziś trwają poważne spory. Każdy też pewnie przynajmniej raz w życiu miał okazję usłyszeć charakterystyczny zaśpiew osób pochodzących z Podlasia, czy mowę tatrzańskich górali. Tym niemniej są to nieliczne wyjątki na polskiej mapie językowej – przeważnie tego co pozostało z neigdysiejszych dialektów trzeba uważnie szukać. Jak to wygląda w przypadku Wielkopolski?

dialekty_polskie

Dialekty języka polskiego. Źródło: www.dialektologia.uw.edu.pl

 

Wielkopolska wymowa
Powyższa mapa ukazuje, że wielkopolski jest najbardziej wysuniętym na zachód ze wszystkich polskich dialektów. Historia regionu miała niebagatelny wpływ na rozwój słownictwa i frazeologii – lata kontaktów z Niemcami (w XIX i na początku XX wieku w miasta, z których wywodzi się moja rodzina zjawisko dwujęzyczności było czymś naturalnym) spowodowały, że ilość germanizmów jest porównywalna z gwarami śląskimi czy kaszubskimi. Brak też w dialekcie wielkopolskim zaśpiewu znanego ze wschodnich regionów naszego państwa. Melodia (zwłaszcza w pytaniach) jest charakterystyczna, ale oszczędzę jej opisu. Zdarza się nam też wymówić dość specyficznie niektóre głoski: przeważnie liczbę "33" wymawiamy jako "czydzieści czy". W repertuarze samogłosek posiadamy na przykład długie "a" znane z niektórych dialektów niemieckich przez co przymiotnik "biała" często brzmi bardziej jak "bioło". Z tym dźwiękiem miałem kiedyś poważny problem w szkole, bo myślałem, iż wyraz "czasami" pisze się "czosami" (bo tak go faktycznie wymawiałem). Oprócz tego bywa, że inaczej wymawiane są samogłoski nosowe: "ę" wymawiamy jak "yn", a "ą" jak "un" (ksiunżka). Nierzadko występuje zjawisko podobne do języka kaszubskiego polegające na wymawianiu "o" jako "ue", "uy" lub "uo" (po kaszubsku oznaczane jako "ò") – w tradycyjnej gwarze mamy więc nie "okno" ale "uekno" (osoby z zacięciem slawistycznym mogą to sobie porównać z ukraińskim "вікно"). Z racji, iż nastąpiła w ciągu ostatnich lat znaczna standardyzacja języka powyższe różnice ciężko uznać obecnie za regułę. Przeważnie dotyczą one jedynie osób w starszym wieku – tak czy inaczej, jeśli ktoś się wychował w Wielkopolsce to musiał przynajmniej raz w życiu się o nie obić.

wuchta_wiary

Wielkopolskie słownictwo
Trochę lepiej niż charakterystyczna wymowa ma się natomiast gwarowe słownictwo, które, szczególnie ostatnimi czasy stało się wyznacznikiem bycia Wielkopolaninem. Jest ono na tyle rozpowszechnione w życiu codziennym, że przyswajają je nawet studenci, którzy przyjeżdżają studiować do Poznania z innych regionów Polski. Na odmienność używanego przeze mnie słownictwa zwróciło moją uwagę przede wszystkszypa,im częste obcowanie z osobami spoza Wielkopolski, kiedy zdarzało mi się powiedzieć coś czego nikt w towarzystwie nie rozumiał. Kto z Was potrafi wyjaśnić co znaczą takie wyrażenia jak: stetrany, bana, łe jery, pa to tej, klunkry, chynchy, plyndze, ajntopf, pamperek, bejmy, barzy gorzy, bimba, tej, korbol, wiara (nie w Boga), haferfloki, pyry, na szagę, fertyś, kejter, szlauch, bamber, fifny, tytka, szczun, wuchta, giry, szplejty ? Jeśli pochodzicie z okolic Poznania to zapewne połowę z nich rozpoznacie bez problemów. Bonus mają też osoby znające niemiecki, z którego pozostało w naszej gwarze sporo naleciałości (m.in. "to nie idzie" = "das geht nicht"). Wyrazy takie jak pyry czy tej stały się symbolem Wielkopolski i zdają się być powszechnie znane (niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę z tego, że tej jest tak naprawdę jedynym swojego rodzaju archaizmem – jest to po prostu zaimek osobowy 2 osoby l.poj. ("ty") w formie wołacza), reszta słów jest natomiast dla większości osób spoza regionu zapewne zagadką – odpowiedzi dla osób ciekawskich mogę naturalnie udzielić w komentarzach.

Źródła i słowniki gwary wielkopolskiej
Gwara jest oczywiście językiem żywym i niesłychanie ciężko jest jej używać, kiedy żyje się od niej z dala. Osoby zainteresowane tematem są jednak w stanie znaleźć całkiem sporo opracowań, jakie są w stanie przekazać więcej informacji niż mój artykuł, który z racji swojego charakteru może mieć jedynie charakter czysto opisowy. Trzy z nich chciałbym polecić na początek. Pierwszą książką na temat gwary poznańskiej, jaką miałem okazję nabyć był "Słownik gwary poznańskiej. Z naszego na polski. Z polskiego na nasze" Waldemara Wierzby. Autor miał okazję odwiedzić niegdyś bibliotekę w Szamotułach i stałem się dzięki szczęśliwym posiadaczem egzemplarzu z dedykacją autora. Nakładem wydawnictwa PWN ukazał się też "Słownik gwary miejskiej Poznania", którego hasła dostępne są on-line. Osobom natomiast zainteresowanym ogólnie dialektami języka polskiego i różnicami pomiędzy poszczególnymi wariantami polecam "Dialekty i gwary polskie. Kompendium internetowe". Na stronie można znaleźć masę interesujących rzeczy – od szczegółowych językoznawczy map po nagrania opowiadań ludzi zamieszkujących rozmaite regiony naszego kraju, które jak nic innego pokazują dawną różnorodność dialektalną języka polskiego. Różnorodność, jaka w dużej mierze już zanikła i najprawdopodobniej nigdy nie da się jej odbudować. Nadal jednak mamy pozostałości gwarowe, które są częścią naszej tradycji i nadal są żywe, mimo tego, iż przez ostatnie kilkadziesiąt lat wmawiano nam, że gwara to coś gorszego, czego należy się pozbyć, z czego nie można być dumnym. Zatrzymajmy się więc czasem i poświęćmy trochę uwagi czemuś w czym tak naprawdę byli zakorzenieni nasi dziadkowie, rodzice, a w ogromnym stopniu również my. Gwara to część każdego z nas i tylko my jesteśmy w stanie sprawić, że przeżyje przez następne pokolenia.

Podobne artykuły:
Język kaszubski – nowe źródła
Najbardziej zagrożony język w Polsce – wilamowski
Słownik polsko-kaszubski jest dostępny
Język kaszubski – jedyny język regionalny w Polsce
Języki regionalne Francji – oksytański

Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz?

Parę dni temu otrzymałem bardzo ciekawy komentarz do starego już wpisu pt. "Ilu języków warto się uczyć jednocześnie". Autor komentarza stwierdził, że, mimo swojej wieloletniej fascynacji hiszpańskim oraz językami Ameryki Południowej, tak naprawdę do życia potrzebny jest mu aktualnie ze wszystkich języków obcych jedynie angielski, i to wcale nie na wybitnie wysokim poziomie. Początkowo nie chciałem się z tą tezą zgodzić – później jednak pobudziła mnie ona do refleksji, którą teraz chciałbym się z Wami podzielić. No bo ilu języków tak naprawdę nam potrzeba?

Na pytanie to można paradoksalnie bardzo łatwo odpowiedzieć sobie samemu. Jak? Zrobiłem ostatnio mały eksperyment, mający określić do jakiego stopnia tak naprawdę są mi potrzebne obce języki w życiu codziennym. W tym celu kopiowałem każdy tekst, jaki zdarzyło mi się napisać w trakcie ostatniego tygodnia do osobnych plików, a następnie patrząc na statystyki zliczałem ilość słów w każdym tekście i w zależności od użytego w tekście języka przydzielałem do odpowiedniej kolumny. Dodam, że aby być zupełnie uczciwym brałem pod uwagę jedynie teksty napisane do konkretnych osób, tudzież publikowane w szerszym gronie – nie wliczałem w to rzeczy pisanych "do szuflady", starałem się też nie wpływać na wyniki tworząc obcojęzyczne wpisy na portalach w stylu lang8. Dlaczego właśnie pisanie wziąłem pod uwagę? Po pierwsze bardzo łatwo jest zmierzyć ile tekstu się napisało, po drugie tekst piszemy przeważnie w jakimś mniej lub bardziej określonym celu i wymaga to od nas znacznie więcej pracy i precyzji niż np. czytanie i mówienie. Wyniki eksperymentu ukazujące, jakich języków w ciągu tych dni używałem, przedstawiają się następująco:

jezyki_diagram

Trzeba mieć poważną wadę wzroku, żeby nie dostrzec zdecydowanej przewagi polskiej mowy (69,5% ogólnego użycia) nad pozostałymi. Pierwszą myślą, jaka mnie naszła po zamieszczeniu tego wykresu była chęć zredukowania użycia mojego języka ojczystego na rzecz obcych. Okazuje się jednak, że tak naprawdę byłoby to ciężkie do wykonania, zwłaszcza w krótkim czasie, bo poziom zakotwiczenia w środowisku, w którym jest on obowiązującym kodem komunikacyjnym jest ogromny. Moja rodzina oraz najbliżsi przyjaciele mówią po polsku, prawie wszystkie kwestie związane z administrowaniem Wooflą są z nim również związane(nasz dostawca serweru jest z Polski, wszyscy jesteśmy Polakami), w pracy gdy nie mam do czynienia z obcokrajowcami również używam polskiego, bo ten rodzaj komunikacji zdaje się być dla wszystkich najbardziej naturalnym, a moją pierwszą pracę zaliczeniową również napisałem w języku ojczystym. Czy mógłbym z dnia na dzień zamienić język polski na którykolwiek z języków obcych? Zakładając utrzymanie jakiejkolwiek stabilności życiowej byłoby to aktualnie niemożliwe. Nasuwa się więc pierwszy wniosek: do życia potrzebuję przynajmniej języka ojczystego, bądź tego w którym prowadzę swoje życie osobiste.

Na drugim miejscu pojawił się niemiecki (prawie 17%), co jest przede wszystkim wynikiem używania go w pracy. Języka tego teoretycznie mógłbym się pozbyć, jednocześnie jednak straciłbym swoją posadę, więc mogę zaryzykować stwierdzenie, że i jego w dużym stopniu potrzebuję. Możemy więc do zestawu dołączyć jeszcze język obcy, w którym pracujemy. I tutaj lista niespodziewanie się kończy. Ktoś mógłby się spytać co w takim razie z angielskim, rosyjskim, serbskim? Kontakt z nimi mam praktycznie na co dzień, ale w znacznej mierze polega on raczej na odbiorze informacji – czytaniu gazet, książek, słuchaniu radia, oglądaniu telewizji – stosunkowo rzadko natomiast zdarzało mi się w ostatnim miesiącu cokolwiek w tych językach napisać. Ich znajomość niewątpliwie mnie wzbogaca – czytam Rybakowa, Huxleya, Jergovicia czy Andruchowycza w oryginale, mogę śledzić na bieżąco sytuację na Ukrainie korzystając ze źródeł dostarczających znacznie więcej informacji niż polska telewizja (temat na zupełnie inną dyskusję, wykraczającą poza temat tego artykułu), ale w praktyce przeżyłbym i bez tego. Świadomie jednak staram się nie zatracać z nimi kontaktu i trzymam je w pogotowiu, bo nigdy nie wiem do czego mi się w życiu jeszcze przydadzą. Do czego bowiem zmierzam?

Potrzebuję języka – znam go, nie potrzebuję – nie znam

101_1262Często zdarzało mi się słyszeć westchnienia ludzi w stylu "chciałbym znać język x biegle, ale…" Tym "ale" bardzo często nie jest jakiś brak umiejętności, mało pracy włożonej w naukę, czy zbyt sędziwy wiek lecz właśnie brak praktycznego użycia języka w życiu. Bo to jak dobrze dany język znamy w ogromnej mierze zależy od tego, do czego jest on nam potrzebny. Przykład? Dwa lata temu zjechałem wraz z moją dziewczyną całą Francję autostopem. W rozmowach z kierowcami używałem tylko i wyłącznie francuskiego, który jakkolwiek bardzo kulawy zjednywał sobie autochtonów bardziej niż cokolwiek innego. Po dwóch miesiącach rozmów z kierowcami byłem niemal mistrzem francuskiego small-talku prowadzonego z perspektywy siedzenia pasażera. Mimo iż obiektywnie mój poziom samego języka wcale się aż tak nie podniósł. Teraz po dwóch latach braku kontaktu z mówionym językiem (pomijając sporadyczne okazje, takie jak przyjmowanie gości z Couchsurfingu) dobrze idzie mi w zasadzie jedynie czytanie artykułów na tematy historyczno-kulturowo-lingwistyczne, bo to jest właśnie moje główne zajęcie w tym języku. Gdybym miał natomiast coś napisać byłoby mi znacznie trudniej, bo nie zwykłem tego robić od dłuższego czasu. Podobne przykłady znajdziecie nawet w naszym ojczystym języku – nieprzypadkowo osoby, które piszą więcej piszą lepiej, a te które częściej muszą przemawiać do tłumów przeważnie są lepszymi oratorami niż osoby siedzące przez całe życie gdzieś w kącie.

Jak mam więc potrzebować języka jeśli go nie znam?
Na początek zacznij więc od znajomości pasywnej i uczyń korzystanie z języka w takiej formie swoją codziennością. Przeczytaj codziennie jeden artykuł z Wikipedii bądź obcojęzycznej gazety. To jest tak naprawdę pierwszy krok do tego by rzeczywiście języka używać w realnej potrzebie, wykraczając poza sztampowe czytanki, jakie znajdziemy w podręcznikach. Następnie po prostu szukaj okazji do kontaktu i jak już go znajdziesz to staraj się go utrzymać oraz w jakiś sposób rozwijać. Uważasz, że o kontakt trudno? Opowiem tylko co mi się ostatnio przydarzyło – otrzymałem parę dni temu maila po ukraińsku od osoby, która chce się nauczyć polskiego. Osoba ta wpisała po prostu w Google po polsku "Jak się nauczyć ukraińskiego" i tak trafiła na mnie. A ja, podobnie jak większość osób na moim miejscu, stwierdziłem, że z wielką chęcią pomogę. Żyjemy w naprawdę wyjątkowych czasach – dostęp do mediów jest wszechobecny, ale nadal jeszcze działa magia kontaktu ze znajomym, który mieszka w jakimś innym kraju. Od kontaktu z rodzimym użytkownikiem języka do jego profesjonalnego użycia jest naturalnie długa droga, ale jeśli mimo wszystko cały czas szukamy kontaktu z językiem to bez problemu znajdziemy coś do czego jest potrzebny. Musimy to zrobić, bo jeśli nie znajdziemy, to języka na wysokim poziomie nie opanujemy.

Podobne artykuły:
Czy to wstyd nie znać języka obcego?
Ilu języków warto uczyć się jednocześnie?
Jak tanio zorganizować językowe wakacje?
Jak znaleźć czas do nauki?
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych

Witajcie na WOOFLA.PL

 

woofla_logo_for_bloggerMiło mi Was wszystkich powitać na Woofli – nowym polskim serwisie językowym, który jest bezpośrednim kontynuatorem "Świata Języków Obcych". Zmiany, które na razie zauważyliście zdają się być stosunkowo niewielkie – ot, strona wygląda trochę inaczej od strony graficznej, posiada nowy adres oraz nazwę, ale artykuły pozostały zasadniczo te same. Rzeczywiście, stara treść "Świata Języków Obcych" została w całości przeniesiona do Woofli i będzie dostępna w autorskiej kolumnie "Świat Języków Obcych – stare wpisy". Nowe wpisy będą już zamieszczane jedynie na Woofli.

Pozytywnym zjawiskiem jest niewątpliwie fakt, iż Woofla nie będzie dziełem jednej osoby jak to miało miejsce wcześniej. Prowadzenie bloga wiąże się zawsze prędzej czy później z zastojem spowodowanym brakiem nowych rozbudowanych artykułów (przez rozbudowane wpisy rozumiem dłuższe wypowiedzi na konretny temat jak chociażby dywagacje na temat najtrudniejszego języka świata czy też cykl o językach Francji) oraz prezentacją tematu tylko z jednego punktu widzenia, co utrudnia krytyczne podejście do omawianej kwestii – chcąc tego uniknąć postanowiłem zaprosić do współpracy inne osoby zainteresowane językami obcymi. Nadal jesteśmy w trakcie zbierania zespołu – jeśli umiesz dobrze pisać, interesujesz się językoznawstwem bądź nauką języków i masz ochotę dołączyć do naszej grupy to nie wahaj się, wyślij do mnie wiadomość na adres karolcyprowski@gmail.com

W tym tygodniu ukażą się na blogu przynajmniej dwa nowe artykuły (pamięta ktoś kiedy ostatnio na "Świecie Języków Obcych" ukazały się dwa artykuły w ciągu tygodnia?). Na pewno trochę czasu zajmie wszystkim przyzwyczajenie się do nowej formy strony, tym bardziej, iż na razie, jak wszyscy zauważyli, jest ona w fazie rozwoju. Liczę jednak na to, że Woofla przypadnie do gustu wszystkim tym, którzy czytali "Świat Języków Obcych", a dzięki naszej współpracy będzie jeszcze ciekawiej.

Zawsze ceniłem sobie zdanie czytelników, dlatego jeśli mielibyście jakieś uwagi dotyczące funkcjonowania naszej strony nie wahajcie się ich zawrzeć w swoich komentarzach.
Pozdrawiam,
Karol

Język kaszubski – nowe źródła

Temat języka kaszubskiego pojawił się na "Świecie Języków Obcych" niemal na samym początku jego istnienia. Zafascynowany bowiem różnorodnością językową i jednocześnie szczerze przejęty zjawiskiem jej zanikania postanowiłem zaznajomić się trochę z jedynym oficjalnym językiem regionalnym w Polsce (gwoli ścisłości – śląski takiego statusu jeszcze nie posiada) i możliwościami jego nauki na własną rękę. Efektem tego były dwa wpisy ("Język kaszubski – jedyny język regionalny w Polsce" oraz  "Słownik polsko-kaszubski jest dostępny") poświęcone ciekawym kaszubskim źródłom, jakie znalazłem wtedy w internecie. Długość artykułów była niestety wprost proporcjonalna do liczby stron internetowych mogących rzeczywiście pomóc osobie zainteresowanej w nauce tego niszowego języka. Tym bardziej miło mi poinformować, że sytuacja w ciągu ostatnich czterech lat zmieniła się w tym względzie diametralnie, a mnogość sensownych materiałów pozwala rzeczywiście na mniej lub bardziej samodzielną naukę kaszubskiego.

Głównym mankamentem źródeł, do jakich dotarłem cztery lata temu był brak jakichkolwiek interesujących nagrań w tym języku. Jedynym linkiem naprawdę wartym polecenia była książka Aleksandra Majkowskiego "Żëcé i przigòdë Remùsa" czyli największe dzieło kaszubskiej literatury, które można znaleźć na stronie http://literat.ug.edu.pl/remus/ . Cała książka jest w formacie .pdf, a do wybranych fragmentów dołączono kilkuminutowe nagrania. Problem polega jednak na tym, że normy kaszubskiej ortografii używane w 1938 roku przez Majkowskiego znacznie różniły się od dzisiejszych, w związku z czym ciężko polecać to dzieło jako pomoc w nauce komuś dopiero rozpoczynającemu przygodę z tym językiem. Samego Remusa jednak polecam przeczytać każdemu kto byłby zainteresowany kaszubską literatura – tak po prawdzie ciężko przejść na Kaszubach obok tego dzieła.

We wrześniu kupiłem sobie wydaną w 2013 roku przez wydawnictwo Region książke Artura Jabłońskiego "Namerkôny" – jest to pierwsza od wielu lat powieść napisana po kaszubsku (z wyraźną dominacją północnych dialektów, co bez problemu wychwyci osoba zainteresowana tematem), której głównym tematem jest kwestia odrębności etniczno-kulturowej Kaszubów na przestrzeni ostatnich pokoleń. Autor porównuje też, słusznie zresztą, Kaszubów do innych grup etnicznych, które w ostatnich latach walczą o utrzymanie swojej odrębnej tradycji i języka – wspomina chociażby o Fryzach, Katalończykach oraz o języku oksytańskim, o którym ostatnio mieliście okazję przeczytać na łamach "Świata Języków Obcych". Książka jest naprawdę bardzo ciekawa, nawet z punktu widzenia osoby, która spogląda na kwestię kaszubskiej tożsamości trochę z boku. Fragmenty książki można wysłuchać na stronie Radia Kaszëbë – http://radiokaszebe.pl/namerkony-posluchaj-fragmentow-powiesci/ 

Odejdę jednak na chwilę od kaszubskiej prozy, żeby zwrócić uwagę na kolejne źródła, które można wykorzystać w nauce tego języka. Pierwszym jest strona mięsięcznika "Pomerania", poprzez którą możemy uzyskać dostęp do ponad stu kaszubskich nagrań. Są to wiadomości, fragmenty opowiadań, poezji – każdy znajdzie coś dla siebie. Zdecydowana większość z plików posiada również tekst, co w dużej mierze pomaga przyzwyczaić się do charakterystycznej kaszubskiej wymowy (warto zwrócić przede wszystkim uwagę na miękką wymowę dźwięków zapisywanych w polskim jako "sz", "cz", "ż", "dż") oraz zrozumieć relację języka pisanego i mówionego. Jako że mamy do czynienia z przedstawicielem języków zachodniosłowiańskich nie jest to coś specjalnie trudnego.

Drugim źródłem, które zresztą natchnęło mnie bezpośrednio do tego, żeby napisać dzisiejszy artykuł jest portal "Tu je nasza zemia", a konkretnie audycja "Gôdómë pò kaszëbskù". Jest to seria krótkich 15-minutowych filmów, która od roku ukazuje się co tydzień na antenie telewizji TTM, mająca na celu promocję i naukę języka kaszubskiego. Przeważnie składa się ona najpierw z parodii (bardzo dobrej zresztą) jakiegoś znanego programu telewizyjnego, a następnie z krótkiego wykładu nt. języka oraz kultury kaszubskiej. Wszystko odbywa się naturalnie po kaszubsku (z polskimi napisami dla osób, które kaszubskiego nie rozumieją), a całość jest wykonana przez młodych ludzi, którzy wykonują naprawdę kawał dobrej roboty promując naukę tego języka w atrakcyjny sposób, jakiego ewidentnie brakowało w ciągu ostatnich lat. Wchodząc bowiem jeszcze 4 lata temu na kaszubskie strony można było odnieść wrażenie, że ktoś wpadł na pomysł, że kaszubski można wypromować poprzez "kaszubskie nuty" oraz rozmaite zbiory wierszy i kolęd. Uważam, że tradycja jest bardzo ważna, ale naprawdę jestem wdzięczny, że ktoś wreszcie wpadł na pomysł, żeby pokazać język kaszubski jako coś żywego, z czym warto obcować, czego znajomość naprawdę poszerza horyzonty i potrafi ewidentnie sprawić radość.

Na tym jednak nie koniec internetowych źródeł do nauki kaszubskiego. Na stronie http://www.skarbnicakaszubska.pl/ znajdziemy przede wszystkim tak bezcenną rzecz jak polsko-kaszubski słownik Eugeniusza Gołąbka, który ma tą zaletę, że stosuje już współczesne zasady ortografii (w odróżnieniu od wcześniejszego słownika Trepczyka) oraz podręczniki kaszubskiego dla uczniów szkoły podstawowej – nadal nie jest to systematyczny kurs tego języka z nagraniami, ale dla kogoś dopiero rozpoczynającego przygodę z kaszubskim może to być całkiem przyzwoite źródło nowych zwrotów, prostych tekstów, które pozwoli na utrwalenie zdobytej wiedzy.

Na tym naturalnie nie kończy się lista rzeczy, jakie potrafią pomóc w nauce kaszubskiego. W internecie można znaleźć między innymi również kaszubską klawiaturę, ściągnąć kaszubską wersję przeglądarki MozillaFirefox. Mam też nadzieję, że w najbliższym czasie będzie powstawać więcej kaszubskich książek oraz miejsc, które w naprawdę ciekawy sposób będą promować ten język. Bo tam gdzie ùmierô jãzëk – ùmierô kùltura. Dla mnie, jako osoby zainteresowanej lingwistyczną różnorodnością jednym z największych marzeń jest właśnie ratowanie i promocja tych języków, jakie muszą w dzisiejszym świecie walczyć o przetrwanie. Czasem smuci mnie też fakt, że ludzie stawiający sobie za cel bycie poliglotami tak mało na tym polu robią, rzucając się na coś bardziej popularnego, podczas gdy mają tuż obok siebie język, dla którego ratowania rzeczywiście mogą zdziałać coś bardzo ważnego.  Nie łudzę się, iż każdy czytelnik bloga teraz odkryje w sobie powołanie do nauki kaszubskiego – jeśli jednak choć jedna osoba stwierdzi, że warto odwiedzić linki, które w tym artykule zamieściłem, a następnie opanuje ten język w stopniu umożliwiającym jego aktywne używanie będę się niezwykle cieszył.

Podobne posty:
Język kaszubski – jedyny język regionalny w Polsce
Słownik polsko-kaszubski jest dostępny
Najbardziej zagrożony język w Polsce – wilamowicki
Języki regionalne Francji – oksytański
Języki regionalne Francji – baskijski

Języki regionalne Francji – oksytański. Cześć 1.

Po sześciu miesiącach przerwy (zdecydowanie za długiej) nadszedł czas na odświeżenie "Świata Języków Obcych" i kontynuację cyklu poświęconego francuskim językom regionalnym. Temat dzisiejszego artykułu jest na tyle szeroki i zawiły, że postanowiłem podzielić go na kilka części. Oksytański (zwany również językiem prowansalskim bądź też langue d'oc) w odróżnieniu od omawianych już alzackiego, baskijskiego czy bretońskiego jest bowiem językiem romańskim, którego znaczenie dla historii Francji, a szczególnie jej południowej części, jest znacznie większe i nie ogranicza się do roli regionalnej. Zaryzykuję nawet tezę, że gdyby parę wieków temu historia potoczyła się inaczej to dziś w niczym nie ustępowałby językowi francuskiemu. Tak się, jak wiemy, nie stało i dziś oksytański jest dowodem na to jak język, w którym niegdyś powstawały dzieła na skalę europejską potrafi w ciągu kilkuset lat niemal zniknąć z ludzkiej świadomości. Jednak dorobek, historia, unikalna pozycja w rodzinie języków romańskich oraz coraz bardziej udane próby rewitalizacji sprawiają, że trudno przejść obok niego obojętnie.

W polskim językoznawstwie jeszcze do niedawna znacznie częściej można było się spotkać z nazwą prowansalski, zapożyczoną od jednego z regionów, w których oksytański był niegdyś rozpowszechniony. Nazwa ta wydaje mi się jednak myląca – po pierwsze nie uwzględnia pozostałych departamentów francuskich, w których język jest używany, po drugie sugeruje, jakoby właśnie Prowansja miała być jego bastionem, co nie przekłada się na rzeczywistość. Żeby wyjaśnić skąd się wziął oksytański musimy się cofnąć o 1600 lat, do czasów, kiedy przez Galię przetoczyły się hordy plemion germańskich, które wyrwały ją ostatecznie z rąk cesarstwa rzymskiego. Już wtedy południowa i północna część prowincji znacznie się od siebie różniły. O ile południe było bogatsze oraz leżało w bezpośredniej bliskości ścisłego centrum rzymskiej kultury, o czym świadczyła chociażby ogromna liczba miast, tak północ miała charakter bardziej peryferyjny, gdzie większe osady powstawały na bazie obozów wojskowych, a ogromny wpływ na lokalne dialekty miały dominujące przed rzymskim podbojem języki celtyckie. Różnica utrzymała się również po zajęciu całej Galii przez Franków, co nastąpiło w wyniku bitwy pod Vouillé w 507 roku. Żywioł germański nigdy tak naprawdę nie zagościł na południu, które pozostało rzymskie w swym charakterze. Miejscowe redakcje łaciny, jakkolwiek różniące się w średniowieczu już znacznie od starożytnego standardu, rozwijały się własnym rytmem, nie zatracając jednocześnie kontaktu z Italią czy Półwyspem Iberyjskim. Północ jednak została poddana znacznym wpływom frankijskim i odbiło się to istotnie na rozwoju języka francuskiego.

Langues d'oïl oraz langues d'oc.
Powszechnie przyjmuje się, że galijskie dialekty łaciny zostały rozbite na dwie główne grupy: langues d'oïl oraz langues d'oc. Ich zasięg terytorialny przedstawia poniższa mapa francuskich języków regionalnych.

Francuskie języki regionalne w połowie XIX wieku.

Nazwy grup dialektalnych pochodzą od wyrazów oznaczających partykuły twierdzące. Na północy było to oïl (pochodzi od łacińskiego hoc il, a przerodziło się w dzisiejsze oui), na południu natomiast oc (od łacińskiego hoc). Langue d'oïl, jak już wcześniej wspomniałem, w związku z wpływem substratu celtyckiego oraz germańskiego w dużej mierze oderwał się od innych języków romańskich i jego odmienność  (porównywalna chyba tylko z językiem rumuńskim) jest oczywista nawet dla osób, które nigdy specjalnie się tą rodziną nie zajmowały. Langue d'oc natomiast pozostał bliżej centrum i przez wieki stanowił coś na kształt pomostu łączącego język włoski oraz hiszpański. Cóż się stało, że niemal nikt już o tym, niegdyś ważnym dla europejskiej kultury, języku nie pamięta?

Okres świetności języka oksytańskiego
Średniowieczna Francja jest podawana często za wzorcowy przykład państwa o strukturze feudalnej. Poszczególne regiony były zarządzane przez możnych, którzy formalnie uznawali zwierzchnictwo króla. Faktycznie jednak, aż do XIII wieku  władza królewska była fikcją, co sprzyjało tendencjom odśrodkowym i samodzielnemu rozwojowi peryferyjnych państewek. Jednym z nich było hrabstwo Tuluzy , które stało się ważny ośrodkiem kulturowym oddziaływującym mocno również na tereny znajdujące się poza granicami korony francuskiej. Oddziaływanie to pociągało za sobą również  rozprzestrzenianie się langue d'oc, który dominował na dworze tuluzańskim (herb hrabiów Tuluzy – złoty krzyż na czerwonym tle – do dziś jest symbolem rozmaitych organizacji oksytańskich). Za sprawą znanych na całym kontynencie trubadurów język oksytański stał się głównym językiem poezji średniowiecznej. Warto pamiętać, że nawet król Anglii Ryszard Lwie Serce, będący jednym  z trubadurów nie tworzył po angielsku (którego najprawdopodobniej w ogóle nie znał), czy francusku, lecz właśnie w langue d'oc. Oksytański był też jednym z pierwszych wariantów łaciny, w którym rozwinęło się osobne piśmiennictwo i stał się pod tym względem prekursorem oddziałując znacznie na pozostałe języki romańskie. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że współczesny alfabet portugalski został oparty na pisowni oksytańskiej i to właśnie w południowej Francji po raz pierwszy zaczęto używać dwuznaków rh i lh, które dziś na pierwszy rzut oka wyróżniają portugalski spośród innych języków romańskich. 




Widok na most oraz katedrę w Albi – jeden z najprężniej działających ośrodków katarskich w XIII wieku.



Wyprawa przeciw albigensom i jej skutki dla rozwoju języka oksytańskiego
Pozycja języka oksytańskiego uległa zmianie dopiero pod koniec średniowiecza wraz ze wzmocnieniem władzy królewskiej, która preferowała paryską wersję langue d'oïl. Punktem zwrotnym w historii południowej Francji stała się wojna, jaka miała miejsce w latach 1209-1229. Wyprawy krzyżowe skierowane przeciwko herezji katarów (zwanych też albigensami – nazwa pochodzi od miasta Albi, jednego z ważniejszych miast średniowiecznego południa Francji) zamieniły się formalnie w krwawy podbój południa przez możnych z północy związanych bezpośrednio z królem. Wraz z nimi przybył na te tereny langue d'oïl, który już stopniowo zaczął dominować jako język rycerstwa i administracji. Ostatnią prowincją, w której język oksytański został wycofany z oficjalnego użytku w 1789 roku było Béarn położone przy granicy hiszpańskiej. Langue d'oc pozostał jednak mimo wszystko nadal obecny w miastach i wsiach południowej Francji. Decydujący cios zadały mu dopiero idee francuskich rewolucjonistów, o czym napiszę już w części drugiej. 

W następnych częściach postaram się też opowiedzieć trochę więcej o samym języku, jego pozycji w rodzinie języków romańskich, aktualnej sytuacji oksytańskiego języka, kultury oraz świadomości narodowej. Wspomnę też parę słów o podręczniku Parli Occitan, jaki udało mi się nabyć podczas pobytu w okolicach Tuluzy. Jeśli masz natomiast jakieś ciekawe spostrzeżenia, chciałbyś podziękować, ewentualnie skrytykować fakt długiego zastoju na blogu i zmotywować do dalszego pisania będę bardzo wdzięczny za każdy komentarz z Twojej strony. Tak czy inaczej, cieszę się, że wróciłem do pisania.

Podobne posty:
Języki regionalne Francji – baskijski
Języki regionalne Francji – bretoński
Języki regionalne Francji – alzacki
Język kaszubski – jedyny język regionalny w Polsce
Afrikaans – krótki wstęp historyczno-kulturowy

Języki regionalne Francji – baskijski

W trzeciej części cyklu dotyczącego języków regionalnych Francji z Bretanii przeniesiemy się kilkaset kilometrów na południe, do Kraju Basków, by poznać kolejną grupę etniczną zamieszkującą największy pod względem powierzchni kraj Unii Europejskiej oraz jej język. Baskowie są ewenementem na skalę europejską niemal pod każdym względem – szacuje się, iż są ostatnimi potomkami ludów zamieszkujących nasz kontynent przed przybyciem Indoeuropejczyków i mimo kilku tysięcy lat romanizacji udało im się zachować odrębny język, którego do dziś językoznawcy nie potrafią poprawnie skategoryzować. I który, co najciekawsze, jest językiem ze wszech miar żywym, który można bez problemu usłyszeć na ulicy, znaleźć w gazetach, telewizji, internecie.

Baskowie lubią o sobie opowiadać, że są pierwszym narodem, jaki kiedykolwiek zamieszkiwał Europę, a  ich język jest najstarszym językiem kontynentu, jeśli nie świata. Do przechwałek tego rodzaju warto zawsze mieć podejście krytyczne, bo przeważnie mają niewiele wspólnego z prawdą i bardziej odzwierciedlają dumę narodową czy zwyczajną niewiedzę niż faktyczny stan rzeczy. Baskowie jednak są bardzo specyficzną grupą i ich przechwałki mogą mieć wiele wspólnego z rzeczywistością. Władają bowiem jedynym językiem izolowanym w Europie, który najprawdopodobniej pojawił się tu znacznie wcześniej niż mowy indoeuropejskie stanowiące grupę zdecydowanie dominującą na kontynencie. Samych teorii dotyczących pochodzenia Basków jest wiele. Niektórzy badacze sugerują, że ich język jest ostatnim przedstawicielem odrębnej grupy rozsianej niegdyś na terenie całej zachodniej Europy, która najpierw straciła na znaczeniu po nadejściu Celtów (o których była mowa w ostatnim artykule) i ostatecznie zanikła po podboju tych terenów przez Rzymian. Ciężko jednak stwierdzić, jaki był faktycznie zakres geograficzny występowania języków baskijskich, czy w ich skład wchodziły inne poświadczone historycznie języki iberyjskie (więcej na ten temat znajdziecie w artykule peterlina pt. "Baskijski. Historia i pokrewieństwo") i jak wygląda ich stopień pokrewieństwa z poszczególnymi grupami językowymi świata. Próbowano już baskijski przypisać do tak odległych geograficznie języków jak gruziński, czeczeński. Najśmielsze teorie wiązały go nawet z językami drawidyjskimi, które do dziś używane są w południowych Indiach oraz na Sri Lance (najbardziej znanymi ich przedstawicielami sa telugu oraz tamilski) czy senegalskim wolof. Póki co nikt nie przedstawił przekonujących dowodów, które raz na zawsze rozwiązałyby tę kwestię i powszechnie baskijski jest uważany jako język sui generis.

Odsetek osób dwujęzycznych na terenie Autonomicznego Kraju Basków. Źródło: http://www.euskara.euskadi.net

Kraj Basków a język baskijskiKraj Basków (bądź też używając autochtonicznej terminologii Euskal Herria), jak powszechnie wiadomo, państwem niezależnym nie jest – jego większa część znajduję się w granicach Hiszpanii i obecnie jest podzielona pomiędzy Autonomiczny Kraj Basków (bas. Euskal Autonomia Erkidegoa) oraz Nawarrę (bas. Nafarroako Foru Erkidegoa). W tym pierwszym dwujęzyczność jest traktowana bardzo poważnie, a działania na rzecz popularyzacji języka baskijskiego są podejmowane na masową skalę, szczególnie wśród dzieci i młodzieży, do czego walnie przyczyniło się powstawanie baskijskich szkół (tzw. Ikastola). Spowodowało to sytuację, która jest ewenementem, przynajmniej na skalę europejską. W Autonomicznym Kraju Basków obejmującym prowincje Bizkaia (Bilbo/Bilbao), Gipuzkoa (Donostia/San Sebastian) oraz Alava (Gasteiz/Vitoria) najwyższy odsetek osób posługujących się językiem baskijskim nie stanowią ludzie starzy, ale właśnie osoby poniżej 24 roku życia, co każe patrzeć z optymizmem na rozwój języka baskijskiego w tym regionie i zdecydowanie różni strukturę wiekową jego użytkowników od tej, z jaką mamy do czynienia omawiając niemal każdy język regionalny na naszym kontynencie. Niegorzej radzą sobie Baskowie w północnej części Nawarry, aczkolwiek próżno ich szukać na południu zamieszkanym w znacznej większości przez Hiszpanów.

Północno-wschodni obszar zamieszkany przez Basków znajduje się natomiast pod jurysdykcją Francji i sytuacja przypomina w nim tą, jaką znamy już z omawianych poprzednio Bretanii oraz Alzacji. Ikastola nie jest tutaj tak dobrze zadomowiona jak po drugiej stronie Pirenejów, a samodzielnie języka mało kto chce się uczyć. Z bardzo zresztą praktycznych powodów. Bo język jest w życiu codziennym nieprzydatny, a na dodatek jest trudny. Jeśli w alzackim bez problemu można dojrzeć podobieństwa do niemieckiego, a w bretońskim przynajmniej ogólne zasady znane z indoeuropejskiego półświatka, o tyle baskijski jest totalną abstrakcją dla każdego bez wyjątku.

Tradycyjne zielono-czerwone proporce na jednej z uliczek Bajony – nieoficjalnej stolicy francuskiego Kraju Basków.

Czy język baskijski jest trudny?
Wydaje mi się, że zamiast bawić się w snucie teorii na temat rzekomej obcości baskijskiego należy zaprezentować przykłady jego używcia. Na początek proponuję deklarację praw człowieka, która będzie jeszcze mniej zrozumiała niż w wersji bretońskiej: Gizon-emakume guztiak aske jaiotzen dira, duintasun eta eskubide berberak dituztela; eta ezaguera eta kontzientzia dutenez gero, elkarren artean senide legez jokatu beharra dute. Dla tych, którzy nadal nie mają dosyć polecam jedną z baskijskich gazet – http://www.berria.info/
Jeśli natomiast ktoś chce próbkę języka mówionego można posłuchać online baskijskiego radia "Euskadi Irratia" – http://www.eitb.com/eu/irratia/euskadi-irratia/irratia-online/ . Dla osób, które nie mają styczności z hiszpańskim język ten będzie brzmiał bardzo podobnie, bo fonetyka jest dość zbliżona. Słownictwo jest jednak w tym przypadku barierą nie do przejścia.
Do zupełnie obcej leksyki dochodzi znacznie odmienna od indoeuropejskiej gramatyka, której motywem przewodnim są dwa przypadki – absolutivus i ergativus, z powodu których możemy baskijski nazywać językiem ergatywnym. Co to znaczy? Postaram się wytłumaczyć to w jak najprostszy sposób. Otóż w baskijskim coś tak podstawowego jak rola podmiotu i dopełnienia zdania różni się od tego co znamy z niemal wszystkich innych języków (oprócz baskijskiego ergatyw pojawia się jedynie w kilku językach kaukaskich, tybetańskim czy niektórych rdzennych językach obu Ameryk). O ile w polskich zdaniach "Przyjaciel idzie" oraz "Przyjaciel przynosi książkę", słowo "przyjaciel" nie zmienia swojego przypadku, o tyle w ich baskijskich odpowiednikach występuje sytuacja na pierwszy rzut oka dość dziwna. Przyjaciel to po baskijsku "laguna", a przetłumaczone zdania brzmią: "Laguna dator" i "Lagunak liburua dakar". Litera "k" na końcu podmiotu w zdaniu drugim symbolizuje użycie ergatywu, który opisuje agens (tj. wykonawcę orzeczenia) w zdaniu z czasownikiem przechodnim (tj. takim, które ma dopełnienie bliższe, wyrażane w języku polskim głównie poprzez biernik bądź dopełniacz). Nie zmienia się natomiast słowo "liburua", które jest w tym wypadku dopełnieniem – przeciwnie, jest opisane przez absolutyw, czyli przypadek, który w pierwszym zdaniu opisuje podmiot zdania z czasownikiem nieprzechodnim (tj. takim, które nie ma dopełnienia jak spać, iść). Dosłownie więc drugie zdanie baskijskie bardziej przypomina konstrukcję w stylu: "Przezprzyjaciela książka przynosi".
Ergatyw to tylko początek zmagań z baskijską gramatyką, o której, z uwagi na moją bardzo ograniczoną wiedzę na ten temat więcej pisać nie będę. Zainteresowanych odsyłam na stronę "Euskal Herriko Unibertsitatea" gdzie można ściągnąć "Krótką gramatykę języka baskijskiego".

Jak już wspomniałem językiem baskijskim nie władam nawet w najmniejszym stopniu, więc proszę powyższego artykułu nie traktować jako specjalistyczne opracowanie. Celem było przede wszystkim zaprezentowanie języka baskijskiego w sposób możliwie przystępny komuś kto nigdy nie miał z nim bliższego kontaktu. Jeśli chcesz artykuł pochwalić, skrytykować bądź dodać coś od siebie, to nie wahaj się dodać swojego komentarza.

Podobne posty:
Języki regionalne Francji – bretoński
Języki regionalne Francji – alzacki
O albańskim języku słów kilka
Afrikaans – krótki wstęp historyczno-kulturowy
Pierwsze wrażenia z nauki xhosa

Świat Języków Obcych na Facebooku – miesiąc 1

Mając na uwadze to, iż nie wszyscy czytelnicy posiadają konto na Facebooku postanowiłem podzielić się treścią, jaka znalazła się na facebookowym profilu "Świata Języków Obcych" w ciągu pierwszego miesiąca jego istnienia. Przeważnie były to rzeczy zbyt małe by napisać o nich cały artykuł. Nie oznacza to jednak, iż nie warto przyjrzeć się im bliżej.

Dwie z nich zasługują na szczególną uwagę:

30 lipca  zamieściłem na profilu link do wymowy niemal wszystkich dźwięków IPA, czyli Międzynarodowego Alfabetu Fonetycznego . Jego opanowanie w dużym stopniu ułatwia naukę poszczególnych języków, a przede wszystkim wyczula nas na dźwięki nieobecne w języku polskim, o czym szerzej napiszę w najbliższej przyszłości. Tabela z plikami dźwiękowymi obrazującymi wymowę każdej głoski opracowana przez University of Glasgow jest znakomitym wstępem do zaznajomienia się z IPA.

4 września zamieściłem linka do "The Great Language Game" czyli quizu sprawdzającego poziom umiejętności rozróżniania poszczególnych języków ze słuchu. Jest to kapitalna zabawa, która prędzej czy później uświadomi nam, jak mało języków znamy i jakimi pod tym względem jesteśmy europocentrystami (konia z rzędem temu kto potrafi odróżnić od siebie samoa, maori czy tamilski). O samej stronie dowiedziałem się dzieki peterlinowi, którego stronę już wielokrotnie polecałem.

Więcej na oficjalnym profilu "Świata Języków Obcych" na facebooku.

PS: Nowy artykuł na blogu ukaże się już niebawem.