Dzisiaj podzielę się z Wami tekstem na temat, który jest dość kontrowersyjny. Panie i Panowie, porozmawiajmy o pracy w korporacji. Jedni się z tego śmieją, inni zwalniają się po okresie próbnym, a pozostali (tak jak ja) pracują w korpo (Mordorze lub Korpogułagu) i żyją z tym faktem. Bez względu na to, czy Wasza praca wymaga większego myślenia, czy po prostu kopiujecie dane z jednego arkusza do drugiego, to w pewien sposób identyfikujecie się z Waszą korporacją. Między innymi poprzez język. Korpojęzyk, czyli specjalistyczny slang, którego używamy w biurze, może być niezrozumiały dla osób spoza branży. Ostatnio mój tata podsłuchał rozmowę z moim bratem (też korposzczurem) i zdziwiony był tym, że mówimy „Zrób to, ale wiesz asap”. Nie powiem, ile czasu zajęło mi tłumaczenie o co chodzi i że nie używam polskiego odpowiednika, bo jest za długi itd.
Zapraszam Was do świata asapów i dedlajnów!
Skąd się wzięła korpomowa? Wielkie zagraniczne korporacje, które mają swoje oddziały w naszym kraju, chcą, żeby wszyscy pracownicy byli w stanie się ze sobą porozumieć. W tym celu używają języka angielskiego, który jest najbardziej zrozumiały i rozpowszechniony. Ponadto język angielski jest dużo bardziej zaawansowany technologicznie od naszej polszczyzny, dlatego też trudno znaleźć polskie odpowiedniki angielskich słówek specjalistycznych. Proces zapożyczania angielskich słówek dla języka korporacji rozpoczęła branża IT, która potrzebowała zasobów językowych do komunikowania się z innymi pracownikami. Dużo łatwiej było je zapożyczyć, niż szukać polskiego ekwiwalentu. Poza tym, warto też wspomnieć o poczuciu przynależności do pewnej grupy społecznej, jaką jest dana branża. Język, którym posługują się osoby pracujące w korporacji, jest swoistą mieszanką polskiego i angielskiego, co więcej, słowa pochodzące z angielskiego podlegają zasadom koniugacji.
Poniżej znajduje się mój subiektywny słownik korpomowy, w którym znajdują się kluczowe wyrażenia w pracy każdego korporacyjnego pracownika.
ASAP – (ang. as soon as possibile), czyli jak najszybciej. Gdy przychodzi mail z ASAPem, trzeba go potraktować priorytetowo. Oczywiście ASAPem może być nazwane wszystko. Co więcej, istnieją różne typy ASAPów: są takie, nad którymi pracuje się niezwłocznie, ale istnieją też i takie przypadki, że ASAP musi swoje odleżeć w skrzynce odbiorczej, zanim ktoś się nim zainteresuje.
DEADLINE – termin, data oddania projektu. Przeważnie pracuje się po to, żeby zdążyć przed deadlajnem. Często zdarza się tak, że zaległości się zbyt duże, żeby je nadrobić w regulaminowym czasie pracy i trzeba zostać po godzinach. Wtedy czeka nas tzw. crunch time.
MEETING – spotkanie. Chociaż polski odpowiednik został już zupełnie wyparty i korporacje przewidują tylko i wyłącznie meetingi w sprawach rozwoju czy kadrowych.
CALL – konferencja telefoniczna. Może to być też wideo lub telekonferencja. Nikt nie mówi „Mam konferencję z klientem”, bo przeważnie mówi się tylko „Mam calla” albo „Jestem na callu”.
CASE – konkretny przypadek, sprawa, projekt. Czasem zostajemy oddelegowani do pracy nad specjalnym casem, który wymaga od nas większego skupienia.
HOME OFFICE – Biuro w domu, czyli praca w zaciszu własnego pokoju z laptopem. Praca zdalna jest bardzo popularna, można wykonywać obowiązki pracownika, siedząc w piżamie. Jeśli ma się home office na przykład w piątek i poniedziałek, to w pracy pojawiamy się de facto trzy dni w tygodniu.
FYI – (ang. For Your information), czyli dla Twojej wiadomości. Maile, które są oznaczone FYI (efłajajem – serio tak się mówi w korpo) czasem nie mają z Tobą nic wspólnego, bo dotyczą oddziału na drugim końcu Polski, ale miło wiedzieć, że w Bydgoszczy mają nowe miejsca parkingowe.
FW – (ang. forward), czyli prześlij dalej. Niezastąpiony przycisk w skrzynce odbiorczej pracownika korporacji. Często można usłyszeć „Jestem zajęta forwardowaniem maili”.
OPENSPACE – otwarte biuro, czyli nic innego jak komputery ustawione obok siebie oddzielone boxami. Na ogół openspace nie jest przedzielony ściankami, więc można usłyszeć, co mówią do siebie ludzie z innej części biura. Wiąże się to zazwyczaj z wysokim poziomem hałasu w biurze: albo ludzie głodno rozmawiają między sobą, albo tak trzaskają w klawiaturę, że nie słychać własnych myśli.
KPI – (ang. key performance indicator) to nic innego jak wskaźnik efektywności. Każdy pracownik pracuje na własne kejpiaje, a te z kolei są składową kejpiaji dla całego zespołu. Mierzone cele różnią się w zależności od branży firmy. Mogą to być na przykład: ilość odebranych telefonów, rozwiązanych spraw czy podpisanych kontraktów.
WORKFLOW – podział pracy w ciągu danego dnia. Na spotkaniach (daily huddle) przeważnie menadżer albo team lider rozdziela dzienną dawkę pracy pomiędzy cały zespół. Czasem wysyła też maila z przypomnieniem, kto i kiedy ma się zająć konkretnym zadaniem.
TARGET – cel. W każdej korporacji przy ocenie pracownika są mu wyznaczane roczne lub półroczne cele, które musi osiągnąć. Na przykład poprawienie umiejętności komunikacji w zespole i podniesienie team spirit level. Chociaż już w reklamie target odnosi się raczej do potencjalnych odbiorców.
UPDATE – znaczy tyle co aktualizować, często używane w znaczeniu „być na bieżąco z czymś. Można powiedzieć: „Proszę Cię o update tego case'a co godzinę” czyli „Proszę Cię informuj mnie o stanie tej sprawy co godzinę”.
BACKUP – czyli wsparcie. Nie do końca chodzi tutaj o zapisywanie dodatkowej kopii danych. Bardziej jest to stosowane w kontekście osoby. Pracujesz nad projektem, ale mimo crunch time'u Twój goal się oddala, więc Twoim backupem będzie koleżanka X, która będzie Cię wspierać i/lub zastępować.
Przyznajcie się kto z Was ma za sobą przygodę z korpo? Albo jest w trakcie takiej pracy? Może znacie jakieś inne wyrażenia, które na stałe weszły do Waszego słownika branżowego?
Jak widzicie, mój artykuł już widnieje na stronie. Oznacza to, że osiągnęłam mój goal i zdążyłam przed dedlajnem, a to z kolei świadczy o jednym – dzisiaj czelendżuję czilałt!!!
"Ponadto, język angielski jest dużo bardziej zaawansowany technologicznie od naszej polszczyzny, dlatego też trudno znaleźć polskie odpowiedniki angielskich słówek specjalistycznych" Aż coś mi się robi czytając takie brednie. Faktycznie słowa podane w przykładach sa tak trudne do wyjaśnienia i nie posiadają polskich odpowiedników. Meeting, call, asap. Pewnie jestesmy zacofanym narodem, porozumiewającym sie jakimś antycznym jezykiem i dopiero wprowadzenie angielskiego słownictwa powduje zrozumienie i unowocześnienie polskiego.
Ja też się oburzam, a jednak. Zastanawiając się nad tym chodzi za pewne o efektywność komunikacji. Jeśli chcesz coś szybko zalatwic, użycie tych słów zdecydowanie przyspiesza proces komunikacji. Nie mówiąc już o słowach których po polsku nie ma. Call to rozmowa telefoniczna między więcej niż dwoma osobami ( czyli nie dokońca rozmowa telefoniczna, bo to jednak spotkanie telefoniczne), mój backup (zastępca ? Nie…To nie to samo)zastąpi cię gdy jesteś chory ale nie we wszystkim. Team leader – kierownik? Trąci PRLem. A jej buddy? To przecież ktoś kto ma pomóc jej- swiezakowi odnaleźć się w firmie. Przyjaciel?Kolega? No nie… Z tymi słowami nie wiąże się funkcja, a z buddym tak.
Oczywiste tłumaczenia nie leza, z braku pomysłu stosuje się te angielskie potworki. Brak tu jednak drogowskazów jak to zastępować.
Osobiście zgadzam sie z przedmówca. Życzyłbym sobie w Polsce plebiscytów na nowe słowa albo jakiejś rady językowej,która mowilaby jak te anglicyzmy zastępować i który czym. Jeśli bowiem większość nie używa polskich odpowiednikow, to ty też nie będziesz ich używać, bowiem narażasz się na niezrozumienie czyli potencjalny problem komunikacyjny.
Pisząc o zaawansowaniu technologicznym angielskiego nie miałam na myśli tego, że jesteśmy w głębokim średniowieczu. Angielski ma po prostu te słowa gotowe, a nasz język je tylko zapożyczył. NIe uważam, żeby było coś w tym złego czy niestosownego.
ah tak. Niektórzy mówią nawet "Kii pi aj". Do tego forwardnij, draft, szeruj skrin, zasejwuj, telco (teleconference), rikłest, wyczekuj, ticket, approval, zapdejtować, komjunity intranet, oraz niekończąca się liczba skrótów i nieskończenie wiele zdań w passivie. 🙂
Fajny i bardzo praktyczny artykuł! Zapożyczenia z angielskiego, gdy brak polskich prostych, krótkich i zrozumiałych odpowiedników, są jak najbardziej pożądane. Pewien problem stanowi ortografia- proponuję na razie w mianowniku stosować zapis orginalny a w przypadkach zależnych formę spolszczoną- np. FYI ale maile oznaczone efłajajem. Potem raczej i mianownik się spolszczy na efłajaj ale z tym trzeba troszkę poczekać.
Alternatywą są sprytne polskie odpowiedniki ale muszą być naprawdę konkurencyjne w swojej prostocie i precyzyjności.
Gdy pierwszy raz spotkałem się ze skrótem FYI, zapytałem o jego znaczenie kolegów (też nowych w firmie). Ne wiedzieli i w końcu zinterpretowaliśmy go jako "F*ck you, idiot".
Też spotkałam się kiedyś ze skrótem RTFM – ale jego znaczenie mnie urzekło – Read the f***ing manual 😀
Teraz już wiem dlaczego w każdym ogłoszeniu korpo o pracę wymagany jest angielski ;p
To proste: żeby się dogadać z Polakami.
Co do wymowy skrótów: HR wymawia się z polska "haer", ale PR to już "pijar". 🙂
haer – HR
peer – PR
wskaźnik (zazwyczaj i tak wiadomo o który wskaźnik chodzi), kapei – KPI
esela – SLA
lider (wiadomo że drużyny) – team leader
nadzorca – supervisor
młodszy/starszy – junior/senior
zadanie – case
na wczoraj/na teraz/natychmiast ew. na już – asap
więcej grzechów nie pamiętam ale nie miałem w pracy w korporacji w komunikacji z Polakami po polsku. tak, niektórzy się dziwili ale (o dziwo?) każdy mnie rozumiał.