Ludność Ukrainy charakteryzuje się dość znaczną różnorodnością etniczną i językową. W swoich kolejnych artykułach postaram się przybliżyć czytelnikom niektóre z mniejszości narodowych i językowych, zamieszkujących ten kraj. Zacznę dziś od Greków, ponieważ mieszkam w regionie, w którym stanowią oni sporą i dobrze zorganizowaną mniejszość, a od września 2015 roku studiuję filologię nowogrecką na Mariupolskim Uniwersytecie Państwowym, który jako jedyny uniwersytet w Europie (poza Grecją i Cyprem rzecz jasna) posiada odrębny Wydział Filologii Greckiej. W Mariupolu – mieście stanowiącym największe skupisko Greków na Ukrainie, działa również grecki konsulat, kilka greckich organizacji kulturalnych… Na pierwszy rzut oka wszystko to wygląda logicznie: region z dużą mniejszością grecką, organizacje pozarządowe i uczelnia dbające o zachowanie języka i kultury tej mniejszości… Ale czy na pewno? Okazuje się, że w rzeczywistości jest to o wiele bardziej skomplikowane.
Zacznijmy od tego, kim właściwie są ukraińscy Grecy i dlaczego mieszkają właśnie w okolicach Mariupola. Według oficjalnych danych, na Ukrainie zamieszkuje 91 tysięcy Greków, w tym ponad 77 tysięcy w obwodzie donieckim. Nazywani są oni „Grekami Przyazowia”, ponieważ zdecydowana ich większość mieszka właśnie w miejscowościach położonych wzdłuż wybrzeża Morza Azowskiego. Pierwsi Grecy przybyli do tego regionu z Krymu po wojnie rosyjsko-tureckiej w 1774 roku. Historycy nadal spierają się co do tego, na ile to przesiedlenie było dobrowolne, a na ile wymuszone przez carycę Katarzynę II. Grecy uzyskali od rosyjskich władz wiele przywilejów, ale musieli opuścić ziemie swoich przodków i zamieszkać na terenach, które w owych czasach były bardzo słabo zaludnione. Przyglądając się mapie azowskiego wybrzeża i okolic można dostrzec wiele „krymskich” nazw miejscowości: Jałta, Urzuf, Stary Krym, Chersones… Zostały one założone właśnie przez Greków, którzy w ten sposób pragnęli zachować pamięć o swoich rodzinnych stronach. Również nazwa samego Mariupola, chociaż nie ma swojego odpowiednika na Krymie, ma greckie pochodzenie.
Skoro jednak już wiemy, że Grecy nie przybyli na terytorium obecnej Ukrainy bezpośrednio z Grecji, lecz z Krymu, na którym mieszkali od wieków, logicznie dochodzimy do kolejnego pytania: jakim językiem się oni posługiwali? Otóż były to dwa języki, diametralnie różniące się od siebie nawzajem: rumejski i urumski. Rumejski (w angielskich źródłach często nazywany jest po prostu „Mariupol Greek”) jest dialektem pontyjskiego greckiego, czyli odmiany języka greckiego używanej przez Greków zamieszkujących w basenie Morza Czarnego. Natomiast urumski jest w zasadzie dialektem języka krymskotatarskiego, czyli należy do grupy języków turkijskich. Samo określenie „Urumowie” jest pochodzenia tureckiego i oznaczało prawosławną, grecką ludność Imperium Osmańskiego. Dlaczego Grecy posługiwali się językiem turkijskim? Legenda głosi, że Urumowie zostali postawieni przez muzułmańskie władze przed wyborem: język lub religia. Wyrzekli się więc swego języka, lecz pozostali prawosławnymi chrześcijanami. Całkiem jednak możliwe, że było na odwrót: Urumowie mogą być potomkami Tatarów, którzy przeszli na prawosławie, a w związku z tym zaczęli uważać się za Greków. Wydaje mi się to bardziej prawdopodobne, tym bardziej, że Urumowie różnią się od Rumejów nawet wyglądem – jest wśród nich sporo osób o typowo „tatarskich” rysach twarzy. Po przesiedleniu nad Morze Azowskie Rumejowie i Urumowie osiedlali się w odrębnych wioskach, natomiast Mariupol został założony przez przedstawicieli obu grup etnicznych.
W miarę upływu czasu i rozwoju przemysłu, region ten stawał się coraz bardziej wielokulturowy, Grecy stali się mniejszością i stopniowo asymilowali się z rosyjskojęzyczną większością. Pewną poprawę mogła przynieść polityka „korienizacji” (zakładająca troskę o wszystkie grupy etniczne, zamieszkujące ZSRR oraz o ich języki), prowadzona przez władze radzieckie w latach 1923-1929. Stworzono wówczas uproszczony wariant alfabetu greckiego, służący do zapisu języka rumejskiego, założono szkoły z greckim językiem nauczania. W praktyce jednak działania te nie były do końca przemyślane. Ani nauczyciele, ani tym bardziej uczniowie nie rozumieli treści podręczników napisanych w języku nowogreckim, jedynie częściowo zrozumiałym dla Rumejów i całkowicie obcym dla Urumów. Wkrótce zakończył się również ten krótki okres „tolerancji językowej” w ZSRR, a Grecy – zwłaszcza Urumowie, których ze względów językowych kojarzono z Tatarami Krymskimi – często byli ofiarami represji. Niestety, doprowadziło to do praktycznego wymarcia obu języków. Żaden z nich nie jest oficjalnie uznany za wymarły: oba nadal badane są przez językoznawców, wydawane są słowniki, można znaleźć przykłady poezji i prozy tworzonej po rumejsku i urumsku (zwykle zapisywane cyrylicą). Ale nie ma już ani jednej wioski, w której można byłoby usłyszeć żywe języki miejscowych Greków. Czytałam niedawno artykuł, napisany około 10 lat temu, autor którego już wtedy stwierdził, że językami tymi w miarę swobodnie posługiwały się jedynie osoby powyżej osiemdziesiątego roku życia. To samo wynika z obserwacji moich znajomych, pochodzących z tradycyjnie greckich wiosek. Po rumejsku lub urumsku mówiło pokolenie ich pradziadków, dziadkowie wciąż jeszcze używali pewnych słów i wyrażeń, natomiast pokolenie ich rodziców i oni sami są już całkowicie rosyjskojęzyczni, chociaż zachowują poczucie pewnej odrębności etnicznej i kulturowej.
Po zdobyciu przez Ukrainę niepodległości rozpoczęło się odrodzenie kulturalne Greków, o przejawach którego wspomniałam na początku artykułu. Niektórzy greccy działacze są jednak rozgoryczeni tym, że językiem tego odrodzenia jest standardowy język nowogrecki, który niewiele ma wspólnego z językami ich przodków. Nawet z prawnego punktu widzenia rumejski i urumski niejako nie istnieją. W trakcie spisu ludności oba zapisywane były po prostu jako „grecki” (nie ma więc żadnych wiarygodnych danych dotyczących ilości użytkowników każdego z nich), a na liście języków, które mogą uzyskać status języka regionalnego na Ukrainie figuruje wyłącznie nowogrecki. Z jednej strony, podchodząc do tej kwestii zdroworozsądkowo, muszę przyznać, że nie ma większego sensu nauczanie de facto wymarłych języków, które – poza nielicznymi próbami i eksperymentami – nigdy nie miały własnej literatury i istniały w zasadzie wyłącznie w formie ustnej. Z drugiej strony, nieco dziwi mnie to, że przez ponad rok studiowania filologii nowogreckiej nie dowiedziałam się od wykładowców absolutnie niczego o języku rumejskim i urumskim. Dla uczelni o wiele większe znaczenie ma współpraca międzynarodowa z Grecją i Cyprem, a każdy chętny (i posiadający trochę pieniędzy) student może wyjechać na staż do jednego z tych krajów, co oczywiście stanowi o wiele bardziej atrakcyjną perspektywę, niż nauka języków-zombie. Osoba, która nie jest zorientowana w temacie, może odnieść wrażenie, że kiedyś mieszkali tu Grecy, posługujący się językiem urzędowym Grecji, którzy następnie ulegli rusyfikacji, a teraz po prostu wracają do swych korzeni.
A jakie jest moje osobiste zdanie na ten temat? Muszę przyznać, że samo nawet czytanie o procesie wymierania języków wywołuje we mnie pewien smutek. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że jest on naturalnym skutkiem globalizacji, ze zdobyczy której bardzo chętnie korzystam, dlatego nie podejmę się jej krytykowania. Natomiast w następnym artykule opowiem o przypadku zgoła przeciwnym – o języku mniejszości narodowej, któremu udało się zachować na tyle mocną pozycję, że wielu jego użytkowników nie zna ani ukraińskiego, ani rosyjskiego.
Zobacz także…
Sytuacja językowa na Ukrainie – mity i rzeczywistość (część 1/2)
Sytuacja językowa na Ukrainie – mity i rzeczywistość (część 2/2)