Czas na drugą porcję przemyśleń zapoczątkowanych w sierpniowym artykule. Głównym zamysłem było (i nadal jest) napisanie trzech części – przedwyjazdowej, wyjazdowej i powyjazdowej – związanej z moim użyciem szwedzkiego w praktyce podczas studenckiej wymiany. Podstawowe fakty są nadal aktualne – pobyt odbywa się w ramach programu Erasmus, obejmuje okres od stycznia do czerwca 2016 roku, zakłada studiowanie w języku angielskim, zaś uczelnią docelowa jest Uniwersytet w Örebro w środkowej Szwecji. Jeżeli jesteście ciekawi, jak staram się udowodnić swoją znajomość języka szwedzkiego po kilku ładnych latach samodzielnej nauki, zapraszam do czytania.
W pierwszej części planowanej trylogii wymieniłam niemal wszystkie obawy, jakie kołatały się w mojej głowie w związku z językowym aspektem wyjazdu. Martwiła mnie przede wszystkim świetna znajomość angielskiego – zarówno moja, jak i większości Szwedów (niezależnie od wieku!), która mogłaby zniweczyć moje ambitne plany konwersacyjne. Bałam się także mnogości dialektów i wariantów wymowy, jakie można w tym studenckim miasteczku napotkać, oraz nastawienia samych Szwedów wobec szaleńców uczących się ich języka bez żadnego wyraźnego (imigranckiego) powodu. Nie byłam również do końca pewna, czy uda się z odpowiednią, reprezentatywną próbką rodzimych native'ów w ogóle zapoznać – wszak większość czasu na takiej wymianie spędza się w towarzystwie anglojęzycznym, międzynarodowym, niekoniecznie związanym kulturowo z krajem tymczasowego pobytu. I wreszcie – modliłam się o przełamanie własnych oporów, wstydu i fałszywej skromności, zwłaszcza, że szwedzki to właściwie jedyny język obcy poza angielskim, z którym doszłam do co najmniej komunikatywnego poziomu. Zatem zacznijmy od początku…
NEVER UNDERESTIMATE THE POWER OF ERASMUS
Będąc częścią ESN (Erasmus Student Network) trzeba się naprawdę nieźle nagimnastykować, aby uniknąć zawierania co najmniej kilkunastu znajomości tygodniowo, przynajmniej przez pierwsze tygodnie wymiany. Pomijając osoby ze wszystkich zakątków Europy i świata, grupami opiekuje się całkiem spora garstka Szwedów, choć oczywiście w samym akademiku zdarzają się Skandynawowie wręcz unikający jakiegokolwiek kontaktu z 'Erasmusami'. Wracając do przykładów nieco bardziej pozytywnych, już blisko 3 tygodnie po inauguracji letniego semestru, opiekunowie wyszli naprzeciw zapotrzebowaniu studentów międzynarodowych, chcących zaczerpnąć podstaw tajemniczego i melodyjnego języka szwedzkiego. Powstały dwa kółka semi-naukowe, z czego pierwsze zaczynało zupełnie od zera, zaś drugie czuło się mniej więcej na poziomie A1-A2. Nikt nie pytał po co, dlaczego, ani nie oczekiwał wynagrodzenia – ot, grupka szwedzkich studentów (część z nich studiująca pedagogikę) poświęcała 2-3 godziny tygodniowo na przekazanie wiedzy o swoim ojczystym języku. Rzecz jasna zapał obcokrajowców szybko się ostudził i, z tego co widzę obecnie, spotkania są nagminnie odwoływane z powodu mikroskopijnej liczby chętnych. Niemniej jednak brawa dla naszych nordyckich przyjaciół za odpowiedzialne i entuzjastyczne podejście do tematu.
Ja niestety nadal miałam problem – gdybym miała znowu uczyć się cyfr, kolorów, przedstawiania się czy pytania o drogę, najprawdopodobniej trafiłabym do szpitala psychiatrycznego w stanie ciężkiej katatonii. Należało się zatem postarać o prywatnego kolegę lub koleżankę z dodatkową funkcją nauczycielską.
I'M SORRY, I CAN'T UNDERSTAND SKÅNSKA AT ALL
Najbardziej absurdalną sytuacją było chyba chwalenie się swoją jako-taką znajomością szwedzkiego w rozmowie z rodzimym użytkownikiem tego języka, przeprowadzanej całkowicie w języku angielskim. Szybko zrozumiałam, że bez przymusu niewiele się uda, tak więc na lotniskach, w sklepach i innych punktach usługowych udawałam, że angielskiego po prostu nie znam. Szło wspaniale, niestety udawanie wannabe-Szwedki nie było już takie łatwe w sytuacji, gdy rozmówca wiedział, że jestem Polką na Erasmusie i angielski znam zapewne ponadprzeciętnie dobrze. Zdarzyło mi się także usłyszeć wymówkę, jakoby to usposobienie Szwedów kazało im pozostawać przy angielskim – nie chcą, by ktokolwiek czuł się niekomfortowo siląc się na zbudowanie zdania po szwedzku (nawet, jeśli ten ktoś się tego języka dzielnie uczy, a rozmowa z nativem jest jego niepowtarzalną szansą na trening).
Całe szczęście, znalazły się przynajmniej dwie osoby, które moje ambicje potraktowały z pełną powagą i do dziś zmuszają mnie do wyrażenia w ich języku wszystkiego, co chcę im przekazać. Z jedną z tych osób nie zamieniłam po angielsku ani jednego pełnego zdania, choć wierzcie mi, że nieraz go o to w zmęczeniu prosiłam.
Cudownym aspektem bycia częścią Uniwersytetu w Örebro jest możliwość uczestnictwa w jego naprawdę bogatym życiu studenckim. Kampusowy klub nocny, spełniający także funkcję pubu i kawiarni oraz możliwość wolontaryjnej pracy tamże bardzo pomogły mi zanurzyć się w całkowicie i prawdziwie szwedzkojęzycznej rzeczywistości.
Co zaś tyczy się dialektów – jest jedna koleżanka, z którą postanowiłyśmy pozostać przy angielskim, właśnie ze względu na wariant wymowy, jakim się posługuje. Szwedzki ze Skåne pokonał mnie już na etapie zrozumienia prostego pytania 'jak się masz', zaś używane przez innego kolegę finlandssvenska przypasowało mi chyba najbardziej.
SPRAWY WAŻNE I WAŻNIEJSZE
Poznając jakiegokolwiek Szweda lub Szwedkę (a w ostatnich tygodniach mam ku temu coraz więcej okazji), staram się od razu dać im znać o mojej chęci praktykowania szwedzkiego. Nie robię tego dla splendoru, bardziej po to, by jak najprędzej odzwyczaić ich od angielskiego, no i oczywiście sprawdzić, czy mam w ich języku jakiekolwiek zdolności przekonywania. Reakcje są praktycznie zawsze bardzo pozytywne, tym bardziej szkoda, gdy czar pryska, kiedy na angielski po prostu muszę przejść. Dzieje się tak w kilku następujących sytuacjach:
- ktoś chce powiedzieć mi coś bardzo osobistego i wymaga ode mnie równie osobistego komentarza – niestety na dyskusje o związkach i sensie życia i śmierci mój szwedzki jest nieco zbyt kulawy;
- chcę uzyskać pewność, że ktoś zrozumie mnie w jakiejś ważnej sprawie – zazwyczaj chodzi o odpowiedzialność w pracy;
- inna ważna sprawa musi być przedyskutowana szybko i sprawnie, tak aby żadna ze stron nie pomyliła się w dalszych działaniach;
- …lub po prostu w towarzystwie znajdują się osoby nie mówiące po szwedzku i kultura nakazuje włączenie je do rozmowy.
A DOBRZE ZNASZ TEN SZWEDZKI?
Dobre pytanie, które powinnam stawiać sobie praktycznie codziennie. Zawsze utrzymywałam, że moja znajomość szwedzkiego formowała się bardzo nierównomiernie – moje rozumienie ze słuchu znacznie przewyższa czytanie, zaś o mówieniu na głos przed wyjazdem w ogóle nie mogło być mowy. Zdarza mi się otrzymywać informacje zwrotne o zabarwieniu w zasadzie zawsze pozytywnym (w najgorszym wypadku neutralnym), choć chciałabym wspomnieć o zjawisku komplementów przyznawanych bardzo, bardzo na wyrost, które także słyszę. Ich podstawową wadą jest to, że bardzo zakłócają ogólny obraz feedbacku, który winien być raczej szczery i złożony zarówno z pochwał, jak i wskazania ZAWSZE obecnych niedociągnięć. Ludzie mają chyba różne rozumienie słowa 'płynny', gdyż ja swojego szwedzkiego bym z pewnością tak nie określiła. Jest wciąż bardzo wiele relatywnie prostych tematów, na które nie potrafię porozmawiać, przy jednoczesnej znajomości pojedynczych słów wykraczających poza mój ogólny poziom. Ważne jest zatem, by nie budować swojej samooceny językowej na zbyt małej liczbie 'ocen'.
CO DALEJ…
Trzecia (ostatnia) część cyklu powstanie już po moim powrocie (o którym w tej chwili nie umiem myśleć bez wszechogarniającego smutku), gdzie postaram się podsumować moje półroczne doświadczenie od strony wyłącznie językowej. Póki co, wracam do świata książek, kawy, piwa i napojów energetycznych. Hej då!
Zobacz także…
Szwedzie, porozmawiaj ze mną! Refleksje przedwyjazdowe
Jak ujarzmić szwedzkie samogłoski?
Szwedzkie plateau boli najbardziej
SWEDEX: luźne przemyślenia