Artykuł ten piszę niejako w związku z postem zamieszczonym na blogu LangSpot o metodzie nauki języka polegającej na nauczeniu się najpierw 1000 najczęściej używanych słów. Od wielu lat ludzie próbują znaleźć jakieś metody, które ułatwią im naukę języka w taki sposób, aby opanować go jak najszybciej i jak najmniejszym nakładem sił. W tym wypadku badania mówiące, że w przypadku opanowania 1000 słów człowiek będzie rozumiał 70% tekstu w obcym języku wygląda całkiem obiecująco. Czy metoda ta sprawdza się w praktyce?
Mamy tendencję do czytania o różnych metodach nauki w taki sposób, aby wydawały nam się bardzo dobre. Na pierwszy rzut oka bowiem wygląda to niesamowicie – nauczyć się 1000 słów i rozumieć 70% czytanego tekstu. Spotkałem się również z ogłoszeniami głoszącymi, że z firmą "x" nauczysz się 1000 słów w ciągu tygodnia i nauczysz się języka obcego. Podobne reklamy każą mi się zastanawiać dlaczego świat nie jest pełen poliglotów, a ludzie uczą się języków obcych przez wiele lat.
Prawda jest taka, że owe 70% rozumianego tekstu to bardzo mało. Podam przykład z życia wzięty:
Ponad rok temu notorycznie czytałem gazety obcojęzyczne w pięciu językach (rosyjski, angielski, niemiecki, serbski i ukraiński) i skrupulatnie zapisywałem ilość słów przeczytanych oraz tych, których nie potrafiłem dokładnie zdefiniować, bądź musiałem zgadywać. W każdym z nich nieznane słowo trafiało mi się w przedziałach od raz na 100 (niemiecki i serbski ) do raz na 600 słów (rosyjski). Oznaczałoby to, że znałem w każdym z tych języków przynajmniej 99% czytanej treści. Ktoś powie, że to wynik imponujący i też chciałby do takiego poziomu dojść. Sęk jednak w tym, że powyższe statystyki są bardzo mylne.
Po pierwsze – czytałem materiały z moich dziedzin zainteresowań czyli wszelkiego rodzaju rzeczy związane z polityką zagraniczną, muzyką, piłką nożną i językami. Gdybym miał czytać prozę wynik ten byłby zapewne ciut niższy. Po drugie – statystyki te dotyczyły jedynie znajomości pojedynczych słów, a nie całych zdań. Jeśli dotyczyłyby całych zdań wynik byłby jeszcze gorszy. Po trzecie – rozumienie ponad 99% słów miało się nijak do umiejętności władania językiem. Dowodem na to był fakt, że całkiem nieźle wypadał w tych statystykach język ukraiński, którego aktywną znajomość mam dość ograniczoną. Po czwarte – sprawdzanie co setnego słowa w słowniku jest bardziej czasochłonne niż się wydaje. W efekcie radość czytania czegoś poniżej 99,5% znajomości bywało trochę wkurzające.
Jak zatem miałbym być zadowolony ze znajomości 1000 słów i rozumienia 70% słów? Oznaczałoby to przecież sprawdzanie co trzeciego słowa w słowniku. I nawet jeśli niektóre rozumiałbym z kontekstu, to na pewno byłoby to za mało, żeby chociaż odgadnąć jakie stanowisko zajmuje autor danego artykułu.
Wniosek z tego jest taki, że nauka języka obcego nie jest rzeczą, która ogranicza się do wykucia w ciągu maksymalnie krótkiego czasu 1000 słów. To coś co wymaga ciągłej pracy przez lata i opanowania nieporównywalnie większej ilości materiału.
Zawsze byłem też przeciwnikiem uczenia się słów podawanych zupełnie bez kontekstu. Osobiście szkoda by mi było czasu siedzieć i zakuwać setki wyrazów bez ich osadzenia w konkretnych sytuacjach, w jakich są używane. Zamiast tego lepiej jest wziąć jakiś lepszy podręcznik i go przerobić – najpopularniejsze słowa zapewne się w nim znajdą, a dodatkowo będą podparte przykładami oraz gramatyką. Gdy do tego będziemy odpowiednio dużo czytać i słuchać, to wejdą one do głowy jeszcze szybciej i, co najważniejsze, nie wylecą z niej. Nauczymy się owych 1000 słów tak czy tak, ale w nieco bardziej konstruktywny i dużo ciekawszy sposób.
Jeśli jednak ktoś nie ma na ten temat wyrobionego zdania to polecam spróbować – a nuż będzie to akurat sposób, który dla kogoś innego zadziała. Sam jestem ciekaw jakie wrażenia z nauki tą metodą mają inni.