Author: Karol Cyprowski

Języki słowiańskie 3 – języki słowiańskie w rodzinie indoeuropejskiej

Po długim okresie milczenia (ostatni tekst mojego autorstwa ukazał się na Woofli niemal przed rokiem, we wrześniu 2016) spowodowanym przede wszystkim zmianą pracy i skupieniem się na rzeczach innych niż lingwistyka postanowiłem się przypomnieć wszystkim naszym czytelnikom. Mimo początkowych planów napisania krótkiego artykułu na temat roli protestanckiej reformacji w rozwoju współczesnych języków słowiańskich pragnąłbym dziś powrócić do cieszącego się sporą popularnością cyklu rozpoczętego w kwietniu zeszłego roku. Rok temu mogliśmy przeczytać na łamach Woofli o rekonstrukcji hipotetycznego języka praindoeuropejskiego, dziś omówimy natomiast miejsce języków słowiańskich na indoeuropejskim drzewie genealogicznym oraz niegdyś bardzo popularną, obecnie natomiast coraz częściej podawaną w wątpliwość teorię rodziny bałtosłowiańskiej.

Podział języków indoeuropejskich

Obecnie najczęściej rozróżniamy przynajmniej 11 indoeuropejskich podrodzin językowych:
– języki tocharskie (wymarłe po IX w. n.e.)
– języki indo-irańskie, w których można wyodrębnić przynajmniej dwie duże podgrupy: indyjską oraz irańską
– języki ormiańskie
– języki anatolijskie (wymarłe pod koniec VI w. p.n.e.)
– języki iliryjskie (do których najprawdopodobniej można zaliczyć dzisiejszy język albański)
– języki helleńskie
– języki italskie, do których należy łacina. Ta z kolei dała początek dzisiejszym językom romańskim.
– języki celtyckie
– języki germańskie
– języki bałtyckie
– języki słowiańskie

Uczeni rozróżniają też inne języki takie jak tracki czy frygijski, co do których przynależności do jakiejkolwiek z wymienionych wyżej grup nie ma żadnej pewności. Nie dziwi zatem, że jeszcze większe kłopoty sprawiało i nadal sprawia badaczom ustalenie stopnia pokrewieństwa między poszczególnymi podrodzinami.

Języki satemowe i kentumowe

W komentarzach na Woofli już nieraz wspominano o podziale rodziny indoeuropejskiej na języki kentumowe oraz satemowe, który opiera się na różnicach w rozwoju tzw. spółgłosek dorsalnych w poszczególnych grupach i bierze swoją nazwę od liczebnika oznaczającego '100' w języku awestyjskim (satem) oraz w łacinie (centum — dla osób nieznających łaciny chciałbym przypomnieć, że słowo to, wbrew temu, co możemy zaobserwować w nowoczesnych językach romańskich, starożytni Rzymianie nie wymawiali przez /c/ lub /s/ lecz przez /k/). Podział na języki kentumowe i satemowe, będący sztandarową częścią każdego wstępnego kursu do językoznawstwa, bywa nierzadko nadinterpretowany przez osoby zainteresowane językami obcymi jako pierwsza rewolucja w indoeuropejskiej rodzinie, która doprowadziła do rozbicia monolitu na dwie przeciwstawne grupy, które odtąd rozwijały się niezależnie od siebie. Grupę satemową, do której należą języki słowiańskie, często utożsamiano z grupą języków centralnych, bardziej konserwatywnych, które zachowały więcej cech charakterystycznych dla hipotetycznego języka praindoeuropejskiego, mimo że, co ciekawe, sam proces satemizacji bywa traktowany jako innowacja. Wyznawcami tej teorii było wielu XIX-wiecznych badaczy, jednak wraz z rozwojem nauki oraz odkryciem nowych izoglos, które dzielą języki indoeuropejskie wzdłuż innych granic, przestała ona być tak jednoznacznym wyznacznikiem pokrewieństwa.

Językowe drzewa genealogiczne

Pokrewieństwo osób w danej rodzinie można łatwo przedstawić, budując jej drzewo genealogiczne. Nic zatem dziwnego, że XIX-wieczni badacze podobne podejście zaczęli stosować w odniesieniu do języków. Drzewa genealogiczne stały się bardzo popularnym schematem przedstawiającym pokrewieństwo języków i nie ma w tym nic dziwnego, gdyż rzeczywiście są bardzo łatwe do zrozumienia nawet dla kompletnego laika. O ile jednak względnie dobrze nadają się one do przedstawiania nowożytnego rozwoju języków, o tyle zupełnie nie sprawdzają się, gdy próbujemy dotrzeć do praindoeuropejskich korzeni, gdzie jedyne, na czym możemy się oprzeć to porównywanie cech dystynktywnych poszczególnych języków. Jeśli uczeni do dziś spierają się o to, czy faktycznie istniało coś takiego jak wspólny język bałto-słowiański albo nawet bałto-słowiańsko-germański to trudno się dziwić, że jeszcze większy problem mają przy ustalaniu genealogii sięgającej kolejne kilka tysięcy lat wstecz. Drzewa genealogiczne są zresztą wodą na młyn dla fanatyków chcących udowodnić, że to właśnie ich język jest praprzodkiem pozostałych, że jest najstarszy itp., a wszystkie inne są tylko jego zmutowanymi dziećmi, przeważnie nie dopuszczając do swojej świadomości informacji o tym, że zmiana języka jest raczej procesem ewolucyjnym niż jednostkowym wydarzeniem. Jednocześnie warto sobie uświadomić fakt, że nie ma żywych języków, które się nie zmieniają.

Teoria falowa

Od drzew genealogicznych, które zawsze w pewien sposób są zależne od charakterystycznej struktury, w której znajdujemy starsze elementy nadrzędne i młodsze podrzędne, znacznie bardziej podoba mi się koncepcja teorii falowej Johannesa Schmidta. Teoria ta zakłada, iż każda innowacja językowa dokonuje się na określonym terytorium, a następnie rozchodzi się we wszystkich kierunkach w sposób podobny do fali powstającej na wodzie po wrzuceniu doń kamienia. Im bliżej epicentrum znajduje się pewnie punkt X, tym większe prawdopodobieństwo, że innowacja zostanie w nim przyjęta w sposób najbliższy oryginałowi. Przyjęcie innowacji nie oznacza natomiast od razu, że ludność zamieszkująca w punkcie X zacznie nagle mówić w innym języku czy też dialekcie. Teoria falowa zakłada właśnie stopniową ewolucję języka na podstawie całych zespołów innowacji wewnętrznych oraz zewnętrznych (poprzez kontakt z innymi językami), tworzenia się osobliwych kontinuum językowych i model ten moim zdaniem znacznie lepiej się sprawdza w przedstawieniu obecnej różnorodności języków indoeuropejskich.

Najbliżsi krewni Słowiańszczyzny. Czy istniał język bałtosłowiański?

Większość uczonych, bez względu na to, czy preferuje przedstawiać rodzinę indoeuropejską na drzewie genealogicznym, czy też na diagramie falowym, wskazuje na dość znaczne pokrewieństwo dwóch grup językowych — bałtyckiej i słowiańskiej. Pierwszy zwrócił na to uwagę, wspomniany już w poprzednim artykule z tego cyklu, August Schleicher, który przedstawił hipotezę języka bałtosłowiańskiego, z którego na przestrzeni dziejów wytworzyły się podrodziny języków słowiańskich i bałtyckich. Teoria Schleichera w dużej mierze przetrwała do naszych czasów, ale zdawała się prezentować rozwój językowy tych grup w zbyt uproszczony sposób. Jedno z najpopularniejszych jej rozwinięć zaproponował polski językoznawca Jan Michał Rozwadowski. O ile nie kwestionował on istnienia jednego języka bałtosłowiańskiego, to wyznaczył przynajmniej trzy fazy następujące po jego rozbiciu. Najpierw miał być okres izolacji, który doprowadził do pogłębienia się różnic pomiędzy językami bałtyckimi i słowiańskim, następnie wieki bardzo bliskich kontaktów oraz slawizacji rejonów zamieszkałych przez Bałtów, które wpłynęły na ponowne zbliżenie się grup, a na końcu, wraz z wykształtowaniem się nowoczesnego narodu litewskiego i łotewskiego, nastąpił ponowny etap cementujący różnice (w XX wieku można zaobserwować tak popularny w innych częściach Europy trend polegający na powrocie do korzeni i odrzucania obcych naleciałości — w przypadku litewskiego były to rutenizmy i polonizmy). Podobną chronologię stosował zresztą jeden z ojców standardowego języka łotewskiego Jānis Endzelīns, z tym wyjątkiem, że odrzucał on teorię istnienia w przeszłości jednego języka bałtosłowiańskiego. Bywają też uczeni, którzy są zdania, iż w którymś momencie istniała pewna makrogrupa językowa, z jakiej zaczęły ewoluować języki bałtyckie, słowiańskie oraz germańskie.

Kwestia ewentualnego pokrewieństwa języków bałtyckich i słowiańskich jest na tyle skomplikowana, że poświęcimy jej kolejny odcinek naszego cyklu, tym razem wchodząc już trochę głębiej w językowe niuanse.


Zobacz również:
Języki słowiańskie 2 – Trochę o języku praindoeuropejskim
Języki słowiańskie – wstęp
Przewodnik po różnych rodzajach cyrylicy – języki słowiańskie
Co każdy powinien wiedzieć o sytuacji językowej na Białorusi
O Gotach, Wandalach i ich językach

Rosyjskie gazety, portale informacyjne oraz stacje radiowe

gazetyPonad pół roku temu opublikowałem na łamach Woofli krótki artykuł o niemieckich gazetach, portalach informacyjnych oraz stacjach radiowych, który, sądząc po liczbie odwiedzin, nadal wzbudza zainteresowanie osób chcących nauczyć się języka naszych zachodnich sąsiadów. Myślę, że jest to dobry powód, by kontynuować serię takich praktycznych wpisów i z tego względu poświęcę dziś trochę miejsca językowi rosyjskiemu, który mimo różnych zawirowań polityczno-społecznych, jakie miały miejsce w ciągu ostatnich 30 lat, nadal cieszy się sporą popularnością w naszym kraju. Cieszę się również z samego faktu możliwości opublikowania wpisu, który od początku istnienia "Świata Języków Obcych" (pamięta ktoś jeszcze?) znajdował się na mojej liście tematów, które powinny się ukazać w serwisie poświęconym językom obcym. Warto zaznaczyć, że materiały jakie przedstawię nie będą czymś stricte edukacyjnym. Patrząc jednak wstecz muszę powiedzieć, że odegrały one w moim procesie nauki większą rolę, niż którykolwiek z podręczników czy 4-letni kurs na uniwersytecie. Obok przekazania wiedzy o języku były dla mnie jednocześnie oknem na zupełnie inny świat, pomogły mi zrozumieć jak Rosjanie postrzegają otaczająca ich rzeczywistość i jestem przekonany, że każda osoba rzeczywiście interesująca się obszarem postradzieckim powinna do swojej codziennej prasówki dorzucić przynajmniej jedno ze wspomnianych przeze mnie źródeł, żeby poszerzyć swoje horyzonty i jednocześnie zderzyć to z informacjami przekazywanymi w mediach polskich – dla mnie osobiście było to niesamowicie interesujące zajęcie.

Rosyjskie gazety
Liczba tytułów gazet ukazujących się w Rosji może początkowo przyprawić o zawrót głowy osobę próbującą wybrać coś do przeczytania. Osobom, które nie są zainteresowane samodzielnymi poszukiwaniami chciałbym przede wszystkim polecić dwa tytuły: Izwiestija oraz Kommiersanta. Osoby zainteresowane Ukrainą i tamtejszym punktem widzenia mogą dorzucić do tego zestawu rosyjską wersję Ukrajinskiej Prawdy (jeśli oczywiście nie znają języka ukraińskiego). Te trzy gazety wybrałem nieprzypadkowo – po pierwsze, prezentują bardzo wysoki poziom merytoryczny (proszę zauważyć, że nie zawsze musi to oznaczać, że zgodzimy się z ich treścią, ale znacznie bliżej im do czołowych dzienników europejskich niż do "Faktu"); po drugie, każda z nich przedstawia nieco inne spektrum rosyjskojęzycznego świata, o czym za chwilę; po trzecie wreszcie, ich lektura towarzyszy mi już od kilku dobrych lat i mogę polecić je całkiem szczerze bez jakiegokolwiek zawahania.

Izwiestija powstały w roku 1917 i w czasach Związku Radzieckiego stanowiły one razem z Prawdą tubę propagandową Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. O ile jednak ta druga pozostała w rękach komunistów i dziś niespecjalnie ciekawą skamieliną, o tyle Izwiestija po prywatyzacji przekształciły się w czołową gazetę Federacji Rosyjskiej, nie zatracając jednocześnie wcześniejszego mainstreamowego charakteru. Do dziś jest to więc gazeta, w której znajdziemy oficjalną rosyjską interpretacją rzeczywistości zbieżną z kursem obieranym przez Moskwę, co czasem jest ciężkie w odbiorze, ale mimo to daje dość dobrą okazję do zapoznania się z realiami panującymi u naszego sąsiada.

Nieco inny charakter ma Kommiersant (rus. Коммерсантъ). Pierwotnie gazeta ta ukazała się po raz pierwszy jeszcze w carskiej Rosji w roku 1907, ale po rewolucji październikowej została zakazana przez władze komunistyczne. Jej wydawanie wznowiono dopiero wraz końcem lat 80., a głównym znakiem rozpoznawczym gazety została wybrana litera "ъ", która dawniej była finalnym znakiem dla słów zakończonych na spółgłoskę (pozostałość po systemie otwartej sylaby języka staro-cerkiewno-słowiańskiego – więcej o ъ oraz ь oznaczających niegdyś tzw. jery pisałem w artykule pt. O dwóch legendarnych słowiańskich literach). Коммерсантъ szybko stał się wiodącym tytułem w środowiskach nowych elit i prezentuje naprawdę bardzo wysoki poziom dziennikarstwa, dzięki czemu niczym nie ustępuje tak znanym gazetom jak New York Times, El Pais, Le Monde czy Frankfurter Allgemeine Zeitung. W odróżnieniu od Izwiestiji, czyniących wyraźny ukłon w stronę obozu rządzącego, Kommiersant stara się być obiektywny i zdarza się w nim przeczytać głosy ostro krytykujące poczynania ekipy prezydenta Putina, bądź całkiem pozytywnie wyrażające się o rosyjskiej liberalnej opozycji.

Trzecim tytułem o jakim wspomniałem jest Ukrajins'ka Prawda (ukr. Українська Правда) będąca moim zdaniem najciekawszą pozycją ukraińskojęzyczną, a jednocześnie posiadającą wersję w języku rosyjskim. Gazeta ta (choć słowo "portal" ze względu na wyłącznie elektroniczny charakter byłoby tu znacznie bardziej na miejscu) zyskała sobie na Ukrainie niemal kultowy status najpierw ze względu na to, że jej pierwszym redaktorem był Georgij Gongadze, dziennikarz, którego zabójstwo w 2000 roku odbiło się szerokim echem na ukraińskiej scenie politycznej, a następnie dokładną 24-godzinną relacją z kijowskiego Majdanu w 2014, która spowodowała, że przez ten burzliwy okres znajdowała się ona na liście kilku najczęściej odwiedzanych serwisów informacyjnych na świecie. Wybór treści jest niezwykle szeroki i pozwala zaznajomić się bliżej z ukraińskimi realiami.

Z rozpędu jeszcze chciałbym dorzucić do powyższego zestawu białoruską Naszą Niwę, która również posiada swoje rosyjskie wydanie (choć de facto czytanie po białorusku przy znajomości rosyjskiego i polskiego nie powinno nikomu sprawić większego problemu) i jest ciekawą próbką niezależnego dziennikarstwa u naszego wschodniego sąsiada.

Rosyjskie stacje radiowe
Ubóstwiam wręcz Radio Majak, którego bogate archiwum audycji jest prawdziwą kopalnią materiałów audio, których można użyć do nauki języka. Łączą w sobie bardzo dobrą jakość dźwięku, interesującą treść oraz możliwość obcowania z bardzo różnymi rejestrami języka mówionego, co jest niezwykle ważne w przypadku, gdy nie mamy możliwości obcowania z językiem na co dzień. Pisząc ten tekst słucham zresztą jednego z odcinków cyklu Великий XIX (pl. Wielki wiek XIX), na który składają się rozmowy o XIX wieku ze specjalistami z dziedzin historii, literatury, nauk społecznych oraz pokrewnych nauk. Jestem świadom tego, że nie każdemu może przypaść do gustu podobna tematyka, ale gwarantuję, że na Majaku zawsze znajdzie coś interesującego. Bogactwo materiałów dostępnych w archiwach tej stacji spowodowało, że w zasadzie nigdy specjalnie nie szukałem dla niej alternatywy w języku rosyjskim. Wiem jednak, że równie ciekawą opcją dla osób pragnących mieć kontakt z językiem rosyjskim może być Echo Moskwy.

Nauka języka a poszerzanie swoich horyzontów
Powyższa lista oczywiście w żadnym wypadku nie wyczerpuje tematu rosyjskojęzycznych gazet i stacji radiowych – tych jest tak naprawdę zbyt wiele by zmieścić je w ramach krótkiego artykułu na Woofli. Zwłaszcza jeśli chodzi o gazety nie wspomniałem szerzej o takich tytułach jak Argumienty i Fakty, Rossijskaja Gazieta, Niezawisimaja Gazieta, Nowaja Gazieta czy Moskowskij Komsomolec, które nierzadko bywają cytowane w zagranicznych mediach. Wolałem się jednak skupić akurat na tych źródłach, z którymi miałem największy kontakt i które z jednej strony pomogły mi w swoim czasie w nauce języka rosyjskiego, a z drugiej pozwoliły poszerzyć wiedzę o świecie, w którym jest on używany. Wielka szkoda, że często chcąc opanować język obcy skupiamy się jedynie na jego czysto użytkowej funkcji. Chcemy się przede wszystkim dogadać w określonych sytuacjach, móc wpisać nowy język do naszego CV, a zapominamy o tym drugim aspekcie, którym jest rzeczywiste wsiąknięcie w świat danego języka i czerpanie z jego bogactwa kulturowego, co, przynajmniej w moim odczuciu, znacznie ułatwia samą naukę (wynika to z prostego faktu, iż znacznie łatwiej jest uczyć się czegoś co jest dla nas samych interesujące), przeważnie jest od niej ciekawsze i pozwala na swobodne przejście z etapu nauki na poziomie podstawowym na poziom zaawansowany, kiedy to żywy język powinien stać się głównym źródłem nauki. Zdecydowanie łatwiej jest przejść z podręcznika na gazety, radio, rozmowy z obcokrajowcami, jeśli mieliśmy z tymi rzeczami pewien kontakt już wcześniej.

Zobacz także – jak uczyć się z pomocą gazet i radia:
Nauka języka bez podręcznika – część 1
Nauka języka bez podręcznika – część 2
Niemieckie gazety, portale informacyjne oraz stacje radiowe

Zobacz także – język rosyjski:
Sytuacja językowa na Ukrainie – mity i rzeczywistość – część 1
Sytuacja językowa na Ukrainie – mity i rzeczywistość – część 2
Co każdy powinien wiedzieć o sytuacji językowej na Białorusi
O dwóch legendarnych słowiańskich literach
Jak się nauczyć rosyjskiego?

Języki słowiańskie 2 – Trochę o języku praindoeuropejskim

praCzytając biografię jakiejś sławnej osoby nie da się uniknąć rozdziału poświęconego rodzinie i okresowi dziecięcemu, w olbrzymim stopniu kształtującymi zachowanie bohatera również w życiu dorosłym. Nie inaczej jest z językami. Żeby rozmawiać o Słowiańszczyźnie trzeba znać przynajmniej podstawy lingwistycznego kontekstu, w jakim jest ona osadzona. W przeciwnym wypadku grozi nam otrzymanie obrazu spłyconego, otwierającego następnie pole dla snucia teorii, które mają nierzadko więcej do czynienia z bliżej nieokreślonym kompleksem niż z naukową wiedzą, jaką posiadamy. Artykułem tym nie chcę więc odkrywać Ameryki, ale przekazać w zwięzły sposób to wszystko czego potrzebujemy, by iść z naszym cyklem dalej, mając jednocześnie świadomość o stopniu pokrewieństwa pomiędzy językami słowiańskimi a pozostałymi indoeuropejskimi. Zacznijmy od cofnięcia się w czasie o okres od 5 do 6 tysięcy lat.

Na początku był chaos… – chciałoby się powiedzieć nawiązując do greckiej mitologii, ale w świecie języków obcych znacznie bliższa rzeczywistości jest prawdopodobnie biblijna historia o wieży Babel, której budowa doprowadziła do powstania barier komunikacyjnych między ludźmi porozumiewającymi się wcześniej tym samym kodem. Gdzie jednak mogło się znajdować to miejsce, z którego nasi przodkowie wyruszyli w poszukiwaniu nowych siedzib? Gdzie wybrzmiewał jeden język praindoeuropejski? Ze względu na skąpy zasób źródeł jakimi świat naukowy obecnie dysponuje, musimy uciekać się do różnych teorii umiejscawiających kolebkę języków praindoeuropejskich w różnych punktach leżących pomiędzy Skandynawią a Indiami. Najczęściej przyjmuje się, że były to stepy leżące pomiędzy Morzem Czarnym i Kaspijskim (orędowniczką tej teorii, zwanej też kurhanową, była słynna antropolog Marija Gimbutas), skąd języki praindoeuropejskie rozprzestrzeniły się w kierunku kontynentu europejskiego oraz terenu dzisiejszych Indii oraz Iranu.

Niełatwo stwierdzić, jaki był tak naprawdę charakter tej ekspansji. Są teorie mówiące o wielkich masach ludzi władających indoeuropejskimi dialektami, które zdominowały zamieszkiwaną przez inne ludy Europę na przestrzeni kilku tysięcy lat. Jest też jednak możliwe, że Indoeuropejczycy byli stosunkowo nieliczną kastą, która przeniknąwszy na kontynent przejęła władzę nad większymi skupiskami ludzi, narzucając im swój język. Jedyne czego możemy być pewni to faktu, iż w okresie rozciągającym się do I wieku n.e. Europa przeżyła swoistą rewolucję językową. Wskutek braku źródeł pisanych ciężko jest dziś określić, jak kształtowała się lingwistyczna mapa kontynentu przed nadejściem Indoeuropejczyków. Nawet w przypadku języków względnie dobrze udokumentowanych, jak to ma miejsce w przypadku etruskiego, dysponujemy przeważnie listą pojedynczych słów, które nie zawsze pozwalają określić z całą pewnością ich wzajemny stopień pokrewieństwa oraz zasięg występowania. Zdawałoby się, że jedyną żywą pozostałością tamtych zamierzchłych czasów są dziś dialekty baskijskie na pograniczu francusko-hiszpańskim. Pewne jest jednak, że starzy mieszkańcy Europy wnieśli do języka przybyszy elementy pochodzenia nieindoeuropejskiego (tubylcy przejmowali język przybyszy dostosowując go jednocześnie do swoich przyzwyczajeń artykulacyjnych, co w dłuższej perspektywie wpłynęło na zmiany w obrębie całej populacji) , które istotnie wpłynęły na wyodrębnienie się poszczególnych grup językowych, dziś wzajemnie niezrozumiałych.

Jak wyglądał język praindoeuropejski?
W związku z brakiem jakichkolwiek źródeł pisanych możemy tylko snuć domysły opierając się na porównaniu najstarszych poświadczonych na piśmie języków indoeuropejskich. Biblią indoeuropeistów oraz językoznawstwa historyczno-porównawczego można nazwać dzieło niemieckiego lingwisty Franza Boppa pt. "O systemie koniugacyjnym sanskrytu w porównaniu z greką, łaciną, perskim i germańskim" (niem. "Über das Konjugationssystem der Sanskritsprache in Vergleichung mit jenem der griechischen, lateinischen, persischen und germanischen Sprache"), w którym zebrał podobieństwa pomiędzy pięcioma językami indoeuropejskimi, zauważył zmiany zgłoskowe, jakie zaszły na przestrzeni dziejów i na tej podstawie stwierdził, że możliwym jest, iż istniał niegdyś wspólny trzon, od którego języki te się oderwały. Bopp w latach późniejszych poszerzył zakres swojej pracy również o języki słowiańskie oraz litewski (ten ostatni szczególnie interesujący ze względu na zachowanie wielu archaizmów, których brak już w pozostałych językach indoeuropejskich), a całość (dostępna obecnie do ściągnięcia w formacie pdf) stała się punktem wyjścia dla przyszłych entuzjastów, którzy studiując gramatykę komparatywną starali się wykazać jak mógł wyglądać hipotetyczny język praindoeuropejski. Chyba najbardziej popularnym tekstem rekonstrukcyjnym jest bajka Augusta Schleichera pt. Owca i konie (*p-i-e: Avis akvāsas ka), której oryginalny tekst z 1868 roku przytaczam poniżej:

Avis, jasmin varnā na ā ast, dadarka akvams, tam, vāgham garum vaghantam, tam, bhāram magham, tam, manum āku bharantam. Avis akvabhjams ā vavakat: kard aghnutai mai vidanti manum akvams agantam. Akvāsas ā vavakant: krudhi avai, kard aghnutai vividvant-svas: manus patis varnām avisāms karnauti svabhjam gharmam vastram avibhjams ka varnā na asti. Tat kukruvants avis agram ā bhugat.

Warto nadmienić, że rozwój nauki spowodował powstanie w międzyczasie kilkunastu redakcji, w pewnym stopniu różniących się od pierwowzoru i kładących większy nacisk na fonetyczne detale, jakich brak w tekście Schleichera. Jedną z nich jest praca Craiga Melcherta, której wersji mówionej wykonanej przez Andrew Byrda, językoznawcy z Universytetu Kentucky, możemy wysłuchać na stronie Archeological Institute of America, do czego szczerze zachęcam wszystkich zainteresowanych.

Nie ulega wątpliwości, że hipotetycznego Praindoeuropejczyka byśmy nie zrozumieli, a poszczególne słowa (jak chociażby avis-ovis – owca, akvās – equus-koń czy varnā –wełna) jest w tekście niezwykle ciężko wychwycić nawet osobie znającej podstawy klasycznej greki czy łaciny. Ciężko mi niestety na chwilę obecną powiedzieć, na ile pomocny byłby tutaj sanskryt, bo nigdy nie miałem okazji się go systematycznie uczyć, a jest to element kluczowy w indoeuropejskim językoznawstwie porównawczym. Warto jednak w tym miejscu zaznaczyć, że nie jest on, wbrew głosom niektórych, przodkiem pozostałych języków indoeuropejskich, lecz zaledwie najwcześniej poświadczoną pisemnie redakcją indoeuropejskiego makrojęzyka, w jakiej już można zaobserwować charakterystyczne dla grupy indoaryjskiej zapożyczenia pochodzące z austroazjatyckich języków mundajskich oraz rodziny drawidyjskiej. Świadczy to o tym, że już 3,5 tys. lat temu (bo szacuje się, iż mniej więcej tak stary jest tekst najstarszych Wed) nie mieliśmy do czynienia z czystym językiem indoeuropejskim. Jeśli było tak w przypadku sanskrytu, dlaczego sytuacja miałaby wyglądać inaczej w przypadku jego europejskich krewnych?

Puryzm językowo-etniczny a ewolucja – czy wszyscy mówimy po kreolsku?
Językiem kreolskim zwykło się nazywać język naturalny powstały na przestrzeni dłuższego czasu ze względu na wymieszanie cech bazowego języka A z elementami innych języków, z którymi A wchodził w intensywny kontakt. Przykładem języka omawianego już na Woofli, który można pod pewnymi względami uznać za kreolski, jest afrikaans. Mimo oczywistego pokrewieństwa z niderlandzkim wpływy języków, z którymi wchodził on w kontakt na przestrzeni ostatnich 300 lat były tak duże, że doprowadziły do powstania zupełnie odrębnego tworu różniącego się od swojego pierwowzoru zarówno pod względem gramatyki jak i słownictwa czy wymowy. Warto też dodać, że ogromna część użytkowników afrikaans nie jest spokrewniona z nosicielami języka bazowego, jacy przybywali do Afryki od XVII wieku. Wbrew bowiem popularnej tezie język nie jest dziedziczony przez mleko matki lub grupę krwi, lecz przez kulturę – jego transfer przypomina raczej długotrwały proces społeczny. Warto mieć to na uwadze i nie stawiać znaku równości pomiędzy językiem, grupą etniczną, czy więzami krwi, zwłaszcza gdy mówimy o czasach, w których narody – w dzisiejszym rozumieniu tego słowa – nie istniały. Dlatego artykuł chciałbym zamknąć stwierdzeniem, iż ciężko uznać indoeuropejskich najeźdźców jednoznacznie za naszych przodków. Z pewnością jednak byli nosicielami języka, którego wariant dał początek tworowi określanemu w lingwistyce mianem dialektu prasłowiańskiego. Ale o tym wspomnimy w kolejnym odcinku naszego cyklu.

Zobacz również: 
Języki słowiańskie – wstęp
Przewodnik po różnych rodzajach cyrylicy – języki słowiańskie
Jakiego języka z byłej Jugosławii należy się uczyć
Co każdy powinien wiedzieć o sytuacji językowej na Białorusi
O Gotach, Wandalach i ich językach

Czy znajomość wielu języków na poziomie podstawowym może się przydać?

a1W związku z zapytaniem jednego z Czytelników postanowiłem na chwilę odejść od tematów związanych ze Słowiańszczyzną, starając się jednocześnie rozwiązać dylemat, przed którym może stanąć każda osoba ucząca się języków obcych. Wielokrotnie na Woofli pisałem o tym, że sprawne posługiwanie się jakimś językiem to coś w rodzaju związku na całe życie, takiego, który należy pielęgnować, bo w przeciwnym wypadku się rozpadnie. Już znajomość dwóch czy trzech języków obcych, nawet na przeciętnym poziomie funkcjonalności, wymaga sporej inwestycji czasu, która w ogromnym stopniu uniemożliwia nauczenie się kolejnych. To nie jest bowiem jak jazda na rowerze i nauka zna przypadki osób, które zapomniały nawet swojej mowy ojczystej na skutek utraty kontaktu z innymi posługującymi się nią osobami. To jakże praktyczne stwierdzenie jest czymś trudnym do zaakceptowania przez osoby aspirujące do zostania poliglotami, którym ciężko znaleźć złoty środek pomiędzy pielęgnowaniem tego, co już potrafią, a nauką czegoś nowego. Nieraz sam miewałem takie dylematy, zaczynałem się uczyć czeskiego, albańskiego, bułgarskiego, niderlandzkiego czy arabskiego i wydobywać z siebie podstawowe frazy, które po paru latach braku jakiegokolwiek kontaktu uciekły niemal całkowicie z mojej pamięci. Tym bardziej z ogromną sympatią odniosłem się do tego, co napisał nasz Czytelnik w komentarzach do artykułu pt. Jakiego języka warto się uczyć:
"Nie potrafię zdecydować się na żaden konkretny język, któremu miałbym poświęcić resztę swojego życia. Chciałbym nauczyć się dziesięciu, może nawet piętnastu języków na poziomie podstawowym, poznać choćby w minimalnym stopniu kultury różnych krajów i… na tym zakończyć swoją językową przygodę. Przygodę, do której być może kiedyś bym wrócił, kto wie? Przez nauczenie się języków na poziomie podstawowym rozumiem nauczenie się podstawowych słówek + popularnych zwrotów + elementarnej wiedzy z zakresu gramatyki".

"Perspektywa zgłębiania jednego, może dwóch języków, i poświęcania na to reszty mojego życia wydaje mi się nudna i przytłaczająca. Lubię poznawać to, co nowe".

Mam kilka pytań.

1. Czy nauka wielu języków na takim podstawowym poziomie ma jakikolwiek sens? Czy nie jest to marnotrawienie cennego czasu?

Natura problemu jest w tym przypadku bardzo subiektywna i przede wszystkim należy zastanowić się, co rozumiemy poprzez marnotrawienie czasu. Jeśli nie jesteś pasjonatem języków obcych, to ciężko o większą stratę czasu, niż ich nauka na podstawowym poziomie. Zaryzykowałbym wręcz tezę, że obejrzenie kolejnego odcinka "Klanu" czy spotkania Ligi Mistrzów miałoby większy sens praktyczny, bo przynajmniej zapewnia pewien relaks po ciężkim dniu w pracy. Jeśli natomiast lubisz się uczyć języków, jest to twoją pasją i interesujesz się różnorodnością kulturową otaczającego nas świata, to możesz potraktować przerabianie podręcznika na poziomie początkującym jako intelektualną zabawę, coś, co w ograniczonym stopniu nawet relaksuje. Marnotrawieniem czasu bym tego nie nazwał, bo uważam, że każdy potrzebuje tej odrobiny czasu dla siebie, w której zajmuje się tym, co mu sprawia przyjemność. Ale też byłbym ostrożny w stwierdzeniu, że jest to coś nobilitującego – tak naprawdę to czy czas ten przeznaczymy na szydełkowanie, bieganie, oglądanie ulubionego serialu czy naukę dziesiątego języka od podstaw nie ma większego znaczenia.

2. Jakie korzyści, oprócz oczywistej dla mnie satysfakcji z takiej nauki mógłbym wynieść?

Nie będę oszukiwał – korzyści praktyczne będą raczej nikłe. W najlepszym wypadku zaimponujesz osobom jednojęzycznym, którym nauka nigdy specjalnie "nie szła", a znajomość języka obcego nierzadko utożsamiają z kilkunastoma zwrotami grzecznościowymi. Z pewnością też znajomość podstawowych zwrotów zostanie w pewien sposób doceniona przez osoby władające tym językiem jako ojczystym, które mimo wszystko zawsze milej zareagują na kogoś, kto potrafi przynajmniej podziękować inaczej niż poprzez "Thank you". Stopień doceniania tych uprzejmości jest oczywiście zależny od języka – o ile Rosjanin czy Niemiec nie będą specjalnie zaskoczeni tym, że znasz podstawy ich języka, o tyle Albańczyk zupełnie zmieni nastawienie do Twojej osoby za "faleminderit". I to by było w zasadzie na tyle.

3. Czy znajomość wielu języków na poziomie podstawowym może się do czegoś w życiu przydać? Do czego?

Oprócz podanego wyżej przykładu wymiany uprzejmości przychodzi mi do głowy jedynie umiejętność czytania w językach, które są podobne do tych uprzednio opanowanych. O ile zawsze z pewną rezerwą podchodzę do osób chwalących się aktywną znajomością kilkunastu języków, o tyle uważam za całkiem możliwe opanowanie wszystkich blisko spokrewnionych języków (słowiańskie, germańskie, czy romańskie) na poziomie umożliwiającym czytanie tekstów z dziedziny naszych zainteresowań, co niewątpliwie otwiera możliwości do lepszego poznania obcej kultury. Dodatkowo warto zauważyć, że umiejętność czytania nie zanika tak szybko, jak zdolność porozumiewania się, więc można na nią przeznaczyć mniej czasu. Trzeba jednak zaznaczyć, iż warunkiem jest tu opanowanie przynajmniej podstawowych języków na wysokim poziomie. Jako przykład mogę podać moją (nie)znajomość bułgarskiego, która, aktywnie niemal zerowa, nie przeszkadza mi specjalnie czytać gazet czy artykułów w tym języku, ale oprócz poznania podstaw gramatycznych i podstawowego słownictwa posiłkuję się znajomością serbskiego, rosyjskiego, polskiego oraz ogólną wiedzą slawistyczną. Bez tych ostatnich na nic zdałaby się znajomość na poziomie podstawowym.

4. Jak to wygląda z punktu widzenia pracodawcy? Czy byłoby o czym pisać w CV?

Pracodawca jest przede wszystkim zainteresowany tym, byś wykonywał dobrze swoją pracę, za którą będzie zobowiązany wypłacać Ci pieniądze. Dlatego też najważniejsze będzie dla niego to, czy posiadasz poziom znajomości języka X umożliwiający Tobie pracę na danym stanowisku. Ten można bardzo łatwo sprawdzić poprzez rozmowę bądź test pisemny, których nie da się zdać z podstawową znajomością. Niewiele natomiast interesuje go fakt posiadania przez Ciebie certyfikatów z języka Y, którego w pracy wykorzystywać nie będziesz. Zamiast teoretyzować, przytoczę historię z życia wziętą. Do niedawna miałem okazję pracować w obcojęzycznym callcenter, do którego byłem przyjmowany na podstawie mojej znajomości niemieckiego i mimo że znałem ówcześnie przynajmniej 3 języki znacznie lepiej (zdarzały się nawet sporadyczne sytuacje ich użycia), to nie stanowiły one jakiejkolwiek karty przetargowej w samym procesie rekrutacyjnym. Kiedy później sam już przyjmowałem ludzi do pracy na naszym projekcie, było mi w ogromnej mierze obojętne, czy dana osoba zna jakikolwiek język poza niemieckim, mimo że naprawdę należę do osób, które doceniają pozapracownicze pasje osób, z którymi przychodzi mi spędzać parę godzin dziennie. Pracowaliśmy jednak po niemiecku, więc nawet przy najlepszych chęciach nie zatrudniłbym kogoś z jego podstawową znajomością, tylko dlatego, że umie 10 pozostałych języków tak samo słabo. Osobiście wpisuje w CV jedynie języki, które znam przynajmniej na poziomie B2. Na niższym poziomie ciężko mówić o wykorzystaniu języka w pracy. A jeśli nie można ich wykorzystać, to po co je w ogóle wpisywać?

Ucz się języków na własną odpowiedzialność

Wyżyłem się trochę powyżej na podstawowej znajomości języka obcego, ale nie chciałbym jednocześnie zostać źle zrozumianym. Uczę się po prostu od lat, spędzając większość czasu właśnie na dłuższych (francuski, ukraiński, afrikaans, może nawet serbski) czy krótszych (nawet szkoda wspominać) romansach z językami, których de facto nie potrzebuję i z doświadczenia wiem, że odbywa się to przeważnie kosztem innych, zdecydowanie bardziej przydatnych umiejętności, również tych językowych. Jeśli masz więc, Czytelniku, podobny plan jak ja kiedyś (zainteresowanych odsyłam do listy języków, jakie chciałbym opanować, którą opublikowałem niemal 6 lat temu), to wiedz, że musisz to naprawdę ponadprzeciętnie lubić – w przeciwnym wypadku może Ci rzeczywiście grozić swoiste uczucie straconego czasu w momencie, gdy przyjdzie wykonywać rachunek zysków i strat. Jeśli natomiast uwielbiasz każdą wolną chwilę spędzać nad językami, to droga wolna. Ja do dziś uważam, że mimo wspomnianej już niepraktyczności przedsięwzięcia, nauka wielu z nich jest zajęciem niezwykle interesującym i na pewno poszerzającym horyzonty oraz umożliwiającym obcowanie ze znacznie większym odcinkiem kultury niż ten, z którym można obcować, znając jedynie polski i angielski. Ale żeby taki język rzeczywiście horyzonty poszerzał, trzeba dojść przynajmniej do poziomu pozwalającego na samodzielny odbiór informacji, oglądanie filmów, czytanie książek, słuchanie radia. I na osiągnięciu tego bym się skupił.

Podobne artykuły:
Automotywacja i potrzeba zmiany
Poziom znajomości języka po 80 godzinach nauki, czyli podsumowanie eksperymentu językowego
Angielski w 3 miesiące i 5 języków jednocześnie
Jak czytać w języku, którego jeszcze dobrze nie znamy
Nauka języka bez podręcznika – część 2. Czytanie.

Języki słowiańskie – wstęp

slavicOd dłuższego już czasu nosiłem się z zamiarem stworzenia na Woofli czegoś nowego – cyklu, który jednocześnie byłby dla mnie samego szansą na nadrobienie pewnych językoznawczych zaległości z ostatnich lat oraz materiałem przybliżającym Czytelnikowi naszego serwisu w przystępny sposób coś, co niemal zawsze było moim głównym polem językowych zainteresowań, czyli języki słowiańskie, ich historię, wzajemne relacje oraz podobieństwa. Chciałbym, aby cykl stał się czymś na kształt pomocy popularnonaukowej dla osób stawiających na tym polu swoje pierwsze kroki, tak by osoba, która przejdzie przez jego wszystkie części, nie tylko nie miała większych problemów z odczytaniem dowolnej słowiańskiej cyrylicy, ale również bez większych trudności była w stanie odróżnić na piśmie oraz w mowie język białoruski od macedońskiego, czy też słoweński od dolnołużyckiego i wiedziała o ewolucji każdego z nich więcej, niż może dowiedzieć się z internetowych memów, które urosły do rangi niezaprzeczalnych autorytetów wśród wielu osób spędzających swoje smutne wieczory przed ekranem monitora. Jeśli natomiast zainteresowany tematyką Czytelnik jest osobą bardzo ambitną i pracującą samodzielnie, to niewykluczone, że pomoże jej to osiągnąć, rzadką w dzisiejszych czasach, umiejętność czytania w wielu językach – czego wszystkim zresztą z całego serca życzę.

Czym natomiast cykl nie będzie? Na pewno nie będą to materiały stricte edukacyjne. Choć bardzo bym chciał, nigdy nie pretendowałem do roli osoby, która napisze podręcznik do nauki wszystkich języków słowiańskich. Po pierwsze, nie mam ku temu odpowiednich kwalifikacji i nie chciałbym brać odpowiedzialności za znajomość języka osób, które z opracowanych przeze mnie materiałów by korzystały. Drugim problemem jest bardzo względna znajomość poszczególnych języków słowiańskich. Owszem, na różnych etapach mojego życia używa(łe)m aktywnie pięciu z nich (polski, rosyjski, serbsko-chorwacki, ukraiński, macedoński), pasywnie korzystając z pięciu kolejnych (kaszubski, słowacki, bułgarski, białoruski, czeski), co dało mi pewien wgląd w różnorodność lingwistycznych form na obszarze całej Słowiańszczyzny i mogę śmiało powiedzieć, że w żadnym słowiańskim kraju nie czuję się jak obcy. Z drugiej jednak strony, uświadomiło mi to w ogromnym stopniu relatywizm stwierdzenia o znajomości języka oraz trudność (jeśli nie niemożliwość) władania wszystkimi standardami z danej rodziny językowej na jednakowo wysokim poziomie. Istotnym problemem bowiem nie jest to, jak języka się nauczyć, ale jak utrzymać kilka z nich na wysokim poziomie aktywnego użycia (pasywna znajomość języków słowiańskich, to zupełnie osobna kwestia, o której będzie jeszcze okazja podyskutować) i konia z rzędem temu kto potrafiłby tego dokonać bez znaczących interferencji. Potraktujmy więc cykl jak swojego rodzaju kompendium wiedzy, jak suplement nauki, który, mam nadzieję, niejednego z Was zachęci do zagłębienia się w tak niepowtarzalny, a zarazem bliski Polakowi świat.

Idąc śladami Piotra, który we wstępie do swojego cyklu Peterlin na Woofli zamieścił konspekt swojej wooflowej twórczości, postanowiłem w skrócie opisać czym będziemy się zajmować.

Zaczniemy przede wszystkim krótkim wstępem na temat kwestii podstawowych, bez znajomości których o Słowiańszczyźnie ciężko w ogóle dyskutować. Omówię krótko języki indoeuropejskie, relacje języków słowiańskich z pozostałymi członkami tej rozległej rodziny oraz przedstawię najbardziej prawdopodobne hipotezy dotyczące praojczyczny Słowian oraz używanego przez nich języka. Następnie przejdziemy krótko przez historyczną ewolucję i wyodrębnienie się poszczególnych standardów: nie zabraknie artykułu na temat zmory wszystkich studentów polonistyki jaką jest język staro-cerkiewno-słowiański, wspomnę też w odrębnym artykule o alfabetach używanych do zapisywania tych języków (i nie ograniczymy się tu do znanych nam łacinki oraz cyrylicy), omówię wreszcie bardzo specyficzny charakter statusu poszczególnych dialektów w historii. Okaże się, że niektóre z nich, dawniej niezwykle znaczące, dziś popadły w zapomnienie, a te uważane jeszcze w XIX wieku za zagrożoną wymarciem mowę osób niewykształconych przeżywają aktualnie swój renesans.

Po wstępie historycznym przyjdzie pora na omówienie stanu współczesnego. Trzonem całego cyklu będą artykuły poświęcone pojedynczym językom słowiańskim, w których chciałbym je przedstawić jako odrębne standardy literackiej, zwracając jednocześnie uwagę na ich cechy dystynktywne. Będzie dużo tekstów w poszczególnych językach, sporo map analizujących, opisów gramatyki oraz leksyki – jednym słowem chciałbym by stały się one w przyszłości kompendium wiedzy dla osób, które chcą posiąść elementarną wiedzę slawistyczną i odróżnić czeski od słowackiego oraz wiedzieć, że dupa po dolnołużycku nie oznacza pewnej części ciała. Trzy z artykułów będą jednocześnie uzupełnieniem cyklu "5 języków słowiańskich, o których nigdy nie słyszeliście", który w zeszłym roku cieszył się sporą popularnością. Zastanowimy się też nad przyszłością poszczególnych standardów literackich oraz ich teraźniejszą ewolucję.

Na koniec pozostawię kwestie czysto praktyczne. Porozmawiamy więc trochę o tym, jak uczyć się języków słowiańskich tak, aby w relatywnie krótkim czasie posiąść pasywną znajomość niemal każdego z nich (zakładając, że mówimy o standardach literackich) a aktywną przynajmniej trzech i o względności pojęcia tychże oraz zacieraniu się granic pomiędzy poszczególnymi językami (przykładowo: czy jest sens uczyć się chorwackiego, gdy znamy serbski? czeskiego, skoro znamy słowacki?). Pamiętam, jak rok temu miałem okazję zwiedzić muzeum w Wejherowie, gdzie właśnie była możliwość zwiedzenia wystawy poświęconej wybitnemu polskiemu mediewiście, ś.p. Profesorowi Henrykowi Labudzie. Ten wybitny polski badacz został niegdyś zapytany o to jakimi językami obcymi włada. Niestety nie jestem w stanie dokładnie przytoczyć wypowiedzianych przez niego słów, ale sens zdania brzmiał mniej więcej "niemieckiego uczyłem się w szkole, angielskiego, francuskiego na studiach itp. (…) No i języki słowiańskie – mówię od zawsze po polsku i kaszubsku, jest więc oczywiste, że władam każdym z nich." Stwierdzenie to, którego nie możemy oczywiście traktować dosłownie jeśli za kryterium znajomości języka uznać władanie nim na poziomie rodzimego użytkownika, jest w dużej mierze prawdziwe, gdy weźmiemy pod uwagę przede wszystkim umiejętność samodzielnego funkcjonowania w obszarze oddziaływania danego standardu językowego. Osiągnięcie tego ostatniego jest łatwiejsze, niż to się może na pierwszy rzut oka wydawać. Tym cyklem chciałbym przede wszystkim przekonać czytelników, by spojrzeli na swój język ojczysty, jak na jedną z wersji jednego makrojęzyka, a możliwość rozumienia i posługiwania się kilkoma innymi jego odmianami może być czymś tak naturalnym, jak zmiana rejestrów w życiu codziennym. Inaczej mówimy do rodziców, inaczej do kolegów, inaczej na spotkaniach biznesowych. Dlaczego nie mielibyśmy na tej samej zasadzie inaczej mówić w kontakcie z Bułgarem, Czechem czy Rosjaninem, używając ich wersji wzajemnie zrozumiałego kodu, jakim są języki słowiańskie? Dlaczego nie mielibyśmy bezpośrednio obcować z ich niesłychanie bogatą kulturą, której tylko namiastkę jesteśmy w stanie poznać poprzez publikacje w języku polskim czy, o zgrozo, angielskim? To wszystko wymaga naturalnie poświęcenia temu zagadnieniu swojego czasu, ale gwarantuję, że nie jest to czas stracony.

Dlatego wszystkich, a zwłaszcza tych, dla których świat języków słowiańskich jest czymś jeszcze całkiem nieznanym, zapraszam do lektury nowego cyklu.

Przeczytaj również:
O dwóch legendarnych słowiańskich literach
1/5 języków słowiańskich, o których nigdy nie słyszeliście: połabski
2/5 języków słowiańskich, o których nigdy nie słyszeliście: kajkawski
Przewodnik po różnych rodzajach cyrylicy: języki słowiańskie
Co każdy powinien wiedzieć o sytuacji językowej na Białorusi

Poziom znajomości języka po 80 godzinach nauki, czyli podsumowanie eksperymentu językowego

rpa28 listopada 2015 roku rozpocząłem w ramach przygotowań związanych z wyjazdem do RPA mój drobny eksperyment polegający na nauce używanego przez znaczącą część tamtejszego społeczeństwa języka afrikaans. Projekt trwał 11 tygodni (dokładnie 78 dni) i dobiegł końca wraz z rozpoczęciem podróży, podczas której próbowałem wykorzystać wiedzę zdobytą wcześniej. Teraz przyszedł czas na podsumowanie całego procesu oraz wnioski jakie z niego może wyciągnąć niemal każda osoba ucząca się języka, nawet jeśli nie jest miłośnikiem moich metod (o czym można było się dowiedzieć w komentarzach do wcześniejszych artykułów) – prawdy rządzące nauką języka są bowiem bardziej uniwersalne, niż się ludziom może, na pierwszy rzut oka, wydawać. Do zapoznania się z nimi zapraszam wszystkich, zarówno tych, którzy na bieżąco śledzili moje zmagania, jak i tych, którzy na Woofli są po raz pierwszy.

Proces nauki: metody oraz czas

Mimo że o samych metodach wspominałem już przynajmniej dwukrotnie, powtórzę ich główne założenia:
1. Przerobienie podręcznika Colloquial Afrikaans B. Donaldsona i utworzenie talii aktywnych w Mnemosyne polegających na tłumaczeniach z polskiego lub angielskiego na afrikaans. W chwili zakończenia eksperymentu oznaczało to 1417 unikatowych zdań, z których znaczną część potrafiłbym aktualnie powiedzieć oraz modyfikować bez chwili zawahania.
2. Czytanie afrykanerskich tekstów z ogólnodostępnych serwisów takich jak MaroelaMedia, Netwerk24 czy też afrykanerskiej Wikipedii. Jeśli starczało czasu, to również stosownie analizowałem te teksty, wypisując nie w pełni zrozumiałe zdania do mojego zeszytu (w omawianym okresie było ich 639) oraz do talii pasywnej w Anki (jej jedyny cel to sprawdzenie czy potrafię podać polski odpowiednik afrykanerskiego słowa). Czytałem przede wszystkim na temat współczesnej sytuacji politycznej w RPA oraz historii Afrykanerów – warto zaznaczyć, że ten wybór miał więcej wspólnego z moimi zainteresowaniami, niż jakimkolwiek praktycznym aspektem nauki języka.
3. Słuchanie w tle audycji radia RSG oraz ściąganie i wsłuchiwanie się uważniej w najciekawsze z nich (przede wszystkim poświęconej wydarzeniom współczesnym "Kommentaar").
4. Od stycznia pisałem już w afrikaans wiadomości tekstowe do osób, u których udało mi się znaleźć lokum na czas wyjazdu.

Proces nauki: Ile spędziłem czasu na nauce afrikaans?

Ciężko jednoznacznie powiedzieć, gdyż jednoznacznie mogłem dokłanie liczyć jedynie czas przeznaczony na pracę z SRSami (Anki i Mnemosyne). Na pracy z aktywną talią spędziłem w omawianym okresie 2099 minut (35 h), co daje 27 minut dziennie. Talia pasywna była znacznie mniej czasochłonna – jej przerabianie zabrało mi 585 minut, czyli 7,5 minuty dziennie. Jeśli wziąć pod uwagę, że średnio minutę zajęło mi wprowadzenie jednego zdania do każdej z talii dostajemy liczbę 4638 minut, czyli niemal godzinę pracy w skupieniu dziennie. Tyle jeśli chodzi o sesje mierzalne. Do tego dochodzą jeszcze ciężko mierzalne okresy, w których "żyłem w afrikaans", czego nie należy bagatelizować. Dojeżdżając do pracy (ok. pół godziny w jedną stronę) czytałem w afrikaans, zwłaszcza w późniejszym okresie, kiedy nie była to czynność wymagająca ode mnie zastanawiania się nad znaczeniem niektórych podstawowych wyrazów bądź struktur gramatycznych. Siedząc w domu w tle często leciała afrykanerska muzyka (Van Coke Kartel, Karen Zoid, Chris Chameleon, Jack Parow, Robbie Wessels, Die Heuwels Fantasies), oglądałem na YouTube wywiady w tym języku, które z początku niemal niezrozumiałe z biegem czasu odkrywały przede mną kolejne warstwy znaczeniowe. Najprościej mówiąc starałem się mieć kontakt z afrikaans również poza formalnym procesem nauki tak często, jak to tylko możliwe. Warto jednak zauważyć, że będąc osobą jednocześnie pracującą, studiującą i zajętą innymi rzeczami takimi jak choćby administrowanie Wooflą, nie zawsze byłem w stanie znaleźć odpowiednio dużo czasu, który na wyżej wspomniany kontakt mogłem poświęcić.

Rezultaty:

Jeśli ktoś spodziewał się, że na Woofli kiedyś przeczyta o tym, że można nauczyć się języka na wysokim poziomie spędzając na procesie jego nauki godzinę dziennie przez względnie krótki okres, to się grubo mylił. Na pewno jednak jest możliwe w ciągu 2-3 miesięcy dojść do poziomu pewnej samodzielności językowej, która pozwala nam już na bezstresowe zanużenie się w języku, korzystanie z jego dobrodziejstw w codziennym życiu i poznawanie świata z perspektywy obcej kultury. Zawsze powtarzałem, że znajomość języka należy podzielić na przynajmniej cztery umiejętności, które, choć się przenikają, niekoniecznie muszą ze sobą współgrać (czego przykładem są osoby niepiśmienne, bądź ludzie czytający po angielsku, ale bez zdolności płynnego mówienia w tym języku).

Przypomnijmy, jakie cele sobie postawiłem na początku grudnia:
Czytanie – Chciałbym po kilku miesiącach móc bez większych problemów czytać prozę w afrikaans.
Pisanie – Chciałbym jeszcze przed wyjazdem móc napisać parę maili, które ten wyjazd uczynią jeszcze bardziej atrakcyjnym.
Mówienie – Chciałbym rozmawiać na nieskomplikowane tematy, nie uciekając się do pomocy języka angielskiego.
Słuchanie – Chciałbym, obok prostych konwersacji, rozumieć audycje radiowe oraz reportaże Netwerk24.

Jak wygląda ich realizacja w praktyce?
Czytanie – zdecydowanie najmocniejsza zdolność, co zresztą nie dziwi biorąc pod uwagę fakt, iż czytać bardzo lubię, robię to często, a pisany afrikaans ze względu na podobieństwo do poznanych wcześniej języków germańskich wygląda całkiem zrozumiale nawet dla osób, które nie miały z nim nigdy kontaktu. Dlatego też cel, jaki sobie postawiłem przed trzema miesiącami, był zdecydowanie najbardziej ambitny, biorąc pod uwagę, iż wiele osób ma nierzadko problem z czytaniem literatury obcojęzycznej nawet po paru latach nauki. W trakcie wyprawy kupiłem pare pozycji książkowych w afrikaans, z czego dwie to powieści. F.A. Venter oraz André Brink należą do klasyki afrykanerskiej literatury i dzieło tego pierwszego pt. Kambro-kind miałem już okazję zacząć czytać. Nie jest to naturalnie "jazda bez trzymanki" jak w przypadku języka rosyjskiego, ale też nie powiedziałbym, iż sprawia duże kłopoty. Na stronie znajduję około 5-6 słów, których nie widziałem wcześniej, ale w zdecydowanej większości nie są one istotne dla zrozumienia fabuły. Mogę więc czytać prozę w afrikaans i sprawia mi to przyjemność – czegóż chcieć więcej?

Pisanie – przed oraz w trakcie podróży napisałem kilkanaście maili oraz smsów w afrikaans związanych z tak różnymi rzeczami jak kwestie noclegowe, lokalny transport czy też… przepis na pierogi ruskie, które zasmakowały moim gospodarzom w Bloemfontein. Ten poziom zupełnie mi do szczęścia wystarcza. Można powiedzieć, że i na tym polu eksperyment zakończył się sukcesem.

Mówienie – zadanie było utrudnione przynajmniej z trzech powodów. Pierwszym był fakt, że nauka mówienia ograniczała się u mnie do używania talii aktywnej i modyfikowania zdań przykładowych. Zatem na miejsce przyleciałem nie mając specjalnego doświadczenia w tej sferze. Drugim powodem jest urzędowy status języka angielskiego i względnie wysoki (przynajmniej w stosunku do pozostałych grup etnicznych zamieszkujących RPA) poziom wykształcenia Afrykanerów, co z kolei implikuje ich dwujęzyczność (do jakiego stopnia jest ona posunięta, to już temat na osobny artykuł). Po trzecie, nie jechałem sam, a towarzysząca mi osoba nie zna afrikaans. Naturalnym więc było, że większość czasu rozmawialiśmy po angielsku. Gdy jednak sygnalizowałem chęć przechodzenia na afrikaans, nie było z tym większych problemów, a moi rozmówcy okazywali ogromną cierpliwość, starali się mówić ciut wolniej, co znacznie ułatwiało komunikację, będąc jednocześnie pod autentycznym wrażeniem, że komuś z innego kontynentu wpadł do głowy pomysł nauki tak niszowego języka. Zresztą przynajmniej dwa razy nagrano mnie telefonem komórkowym w celu udowodnienia znajomym i rodzinom, że rzeczywiście do RPA przyjechał Polak, który mówi w afrikaans. Bardzo słabo, ale czegóż więcej oczekiwać po tak krótkim czasie nauki.

Słuchanie – o ile na początku niełatwo było mi z afrykanerskich audycji wychwycić cokolwiek, poza zaimkami osobowymi, o tyle po dwóch miesiącach kontaktu z tym językiem mogłem już przysłuchiwać się dyskusjom rozumiejąc zdecydowaną większość przekazu. Dalej jednak nie było to pełne rozumienie, podobnie jak z kontaktem na żywo. Tak długo jak moi rozmówcy mówili powoli i wyraźnie oraz rozmawialiśmy na bliski mi temat, nie miałem z tym większego problemu. Gdy jednak jadąc pociągiem z Johannesburga do Bloemfontein miałem okazję siedzieć w wagonie z dwiema kolorowymi kobietami (o społeczności tzw. Koloredów pisałem w artykule "Język (nie) tylko białego człowieka") żywo komentującymi niedole podróży, byłem przeważnie bezradny, gdyż odmiana jakiej używały w dużej mierze różniła się od standardowego języka, którego miałem się okazję uczyć.

Wnioski:

Nie jestem wielkim fanem sztywnej kwalifikacji znajomości języka, ale jeśli przyjęlibyśmy za wyrocznię zatwierdzone przez Radę Europy oraz powszechnie znane poziomy biegłości mógłbym z całą pewnością stwierdzić, że doszedłem do słabego B1 z odchyleniami w stronę B2 w zakresie czytania oraz A2 jeśli chodzi o mówioną interakcję, co odzwierciedla dokładnie na co poświęciłem, nieprzypadkowo zresztą, najwięcej czasu. Wydaje mi się, że jest to przeciętny poziom, jaki można osiągnąć po przerobieniu podręcznika oraz dwumiesięcznym, dość regularnym acz krótkim (80h rzeczywistej nauki), kontakcie z językiem. Rezultat byłby najprawdopodobniej bardziej imponujący, gdybym mógł sobie pozwolić na znacznie częstsze obcowanie z afrikaans w formie skoncentrowanej nauki. Prawdą jest bowiem, że czas oraz koncentracja to najważniejsze czynniki, jeśli chodzi o skuteczność procesu uczenia się języka, dużo istotniejsze moim zdaniem, niż najbardziej wyszukane metody (całkiem częstym przypadkiem są zresztą osoby, które więcej czasu spędzają na szukaniu dobrych metod, podręczników zamiast na nauce języka). Te ostatnie nic nie dadzą, jeśli nie zainwestujemy odpowiednio dużo swojego wolnego czasu w ich zastosowanie. Mam tu na myśli przynajmniej godzinę dziennie – krótszy kontakt z językiem służy na pewnym poziomie już jedynie temu by języka wolniej zapominać.
Chciałbym artykuł zakończyć pewną refleksją na temat czasu. Otóż zdarzało mi się już otrzymywać maile od osób, które wspominały, iż 5 lat uczyły się niemieckiego i nadal nic nie potrafią powiedzieć. Mierzenie swojego procesu nauki w latach jest jednak czymś strasznie mylącym, dlatego gorąco zachęcam do wykorzystywania jako miary nie lat, lecz godzin spędzonych na skoncentrowanej nauce lub bezpośrednich rozmowach w danym języku. Gdy wybierzemy tę miarę, nagle okaże się, iż de facto kontakt z językiem w ciągu tych pięciu lat był po prostu fikcją i nie ma nic dziwnego w tym, że się go nie nauczyliśmy. Gdyby w tym czasie poświęcać na niemiecki godzinę dziennie uzbieralibyśmy około 1800 godzin, które zupełnie wystarczą, by osiągnąć bardzo wysoki poziom językowej biegłości. Powyżej opisałem czego można dokonać w 80 godzin prowadząc przy okazji dość intensywny tryb życia. Dlaczego więc nie przeznaczyć więcej czasu na to, by stać się biegłym w języku obcym, na którym nam naprawdę zależy?

Inne artykuły opisujące mój projekt nauki języka afrikaans:
Eksperyment językowy – pełen opis projektu
(Nie)płynny w 3 miesiące czyli eksperyment językowy
Język nie tylko białego człowieka
Dwa tygodnie i trzy pytania, czyli eksperymentu ciąg dalszy

Angielski w 3 miesiące i 5 języków jednocześnie, czyli pytania od czytelników

pytaniaPierwszą sprawą, jaką chciałem się zająć po powrocie na Wooflę z długo oczekiwanego urlopu miało być podsumowanie mojego małego projektu nauki afrikaans. W międzyczasie jednak otrzymałem na skrzynkę mailową wiadomości od dwóch czytelników z pytaniami dotyczącymi nauki języków obcych, na które, zgodnie z zasadą mówiącą, iż czytelnik jest najważniejszy, czuję się po dwóch tygodniach zwłoki zobowiązany odpowiedzieć. W związku z tym, że pytania są natury dość ogólnej postanowiłem utworzyć z nich bazę do pełnoprawnego wpisu, z którego będą mogły skorzystać bądź go uzupełnić osoby odwiedzające nasz skromny serwis. Czytelników oczekujących na podsumowanie "Eksperymentu językowego" chciałbym jednocześnie poinformować, iż szczegółowe omówienie tegoż pojawi się na Woofli już za trzy dni.

Chcę za 3 miesiące nie bać się popisać z kimś na forum po angielsku a w późniejszym czasie rozmawiać na "żywca".

Pierwsza zwróciła się do nas Magda:

(…) Postawiłam cel: za 3 msc mam nie bać się popisać z kimś na forum po angielsku a w późniejszym czasie rozmawiać na "żywca". U mnie ten język leży… Od czego zacząć naukę? Mam kilka książek z gramatyką. Co polecasz krok po kroku? Mam codziennie czas (ok. godziny) na naukę. Nie wiem czy to istotne ale posiadam słuch muzyczny (gram na skrzypcach). (…)

Przede wszystkim cieszy mnie, że cele są wyraźnie sprecyzowane – Magda chce w ciągu 3 miesięcy nie bać się popisać z kimś na forum, a w późniejszym czasu rozmawiać po angielsku. Szkoda natomiast, że oprócz skromnej wzmianki o tym, iż język leży nie wiadomo nic o poziomie jego znajomości. Sam uważam, że mój angielski leży mimo iż miesiąc temu bez specjalnego przygotowania zdałem egzamin potwierdzający jego znajomość zwalniający mnie z zajęć na studiach, na co dzień czytam angielskojęzyczną literaturę, słucham radia. Nie jest to jednak język, który kiedykolwiek mnie specjalnie pociągał, więc znacznie mi bliżej do czegoś co nazwałbym mianem "Standard-Central-European", co widać zwłaszcza w kontakcie z ludźmi, dla których język ten jest ojczystym. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Skupmy się więc przede wszystkim na tym co chcemy osiągnąć i przygotujmy się na parę stwierdzeń zahaczających czasem o truizm, ale ciężko mi inaczej udzielić szczerej odpowiedzi.
Chcesz znać angielski na tyle by pisać na anglojęzycznym forum? Możesz oczywiście przerobić podręcznik Wiedzy Powszechnej (poziom podstawowy zupełnie w tym wypadku wystarczy), robić tłumaczenia z polskiego na angielski w sposób podobny jak ja przy nauce afrikaans (uprzedzam jednak, iż bez pewnych skłonności do masochizmu ciężko wytrwać 3 miesiące), mieć włączone cały czas anglojęzyczne radio w tle, czytać brytyjskie gazety poświęcając na to prawie każdą wolną chwilę – tak zapewne zrobiłbym ja, gdybym chciał się nauczyć języka od podstaw. Ale wcale tego nie polecam.
Tak naprawdę najwięcej da Ci natychmiastowa rejestracja na wspomnianym forum i próby udzielania się na nim. Bo po co robić rzeczy poboczne, jeśli można się skupić się akurat na tym na czym nam najbardziej zależy? Nie chcę by zrozumiano mnie źle – uważam, że należy w pewnym stopniu znać każdy aspekt języka, ale przede wszystkim należy wiedzieć do czego danego języka chcemy używać i dostosować naszą znajomość do wymogów rzeczywistości tak by nie tracić niepotrzebnie czasu na coś co nam się w najbliższym czasie nie przyda. Przykładów takiego dostosowania jest mnóstwo. Duży odsetek Xhosa nie potrafi czytać i pisać w swoim ojczystym języku, ale zupełnie nie przeszkadza im to w rozmowie. Mój mówiony afrikaans jest słaby, ale absolutnie nie wpływa to ujemnie na moją umiejętność czytania w tym języku, która jest dla mnie znacznie ważniejsza. Do czego zmierzam? Choć byśmy nie wiadomo ile ćwiczeń wykonali, natura języka polega przede wszystkim na jego użyciu w praktyce, a poziom znajomości przeważnie jest zależny od jego obecności w naszym życiu (patrz wcześniejszy artykuł pt. Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz?). Tak jak już wspomniałem, warto przerobić przynajmniej jeden podręcznik, żeby mieć podstawy leksykalno-gramatyczne, ale nie można zapominać, że język to przede wszystkim jego praktyczne użycie. Dlatego jestem zwolennikiem nie tyle nauki co włączenia języka w swój życiowy rytm. Uczymy się pisać na forum poprzez pisanie na forum. Uczymy się mówić poprzez mówienie. Tego nie nauczą nas nawet najlepsze podręczniki i najbardziej wymyślne metody. Nie ma czegoś takiego jak droga na skróty. Wyobrażam sobie, że strach przed pisaniem na forum po angielsku może być przytłaczający, ale często jest to kwestia jakiejś kolejnej życiowej bariery, którą należy przekroczyć. Po co bać się czegoś czego pragniemy? Dlaczego nie robić tego czego pragniemy? Nikt za nas nie będzie pisać na forum. Nikt za nas nie będzie też rozmawiać. A to kiedy zaczniemy to robić w znacznie większym stopniu zależy od nas samych, a nie od naszej znajomości języka.

Angielski, niemiecki, norweski, hiszpański oraz francuski – jednocześnie

Parę dni później otrzymałem maila od Jacka, który tak opisał swoją znajomość języków obcych:

Angielski – nauczony głównie z filmów z napisami. Polskimi oczywiście. Jeszcze wcześniej z zamiłowania do Linuxa. Cała dokumentacja po angielsku więc czytanie i próba zrozumienia treści . O dziwo na przemienne korzystanie z tych dwóch źródeł pomogło mi na w miarę sprawny kontakt w tym języku.

Niemiecki – 4 lata w szkole podstawowej i 5 lat średniej. Generalnie forma nauczania wszystkim znana. Wkuwanie słówek i zaliczanie gramatyki jakiś tam efekt przyniosło ale żebym był z tego jakoś zadowolony to nie bardzo. "Dogadać" się potrafię ale dużo mi jeszcze brakuje.

Norweski – po znakomitym kursie(…). Poziom A1-A2. W planie rozszerzenie tego zagadnienia. Obecnie podjąłem pracę w Norwegii więc będę miał gdzie się rozwijać 🙂

Następnie Jacek zadał pytania:

Rozbudowane pytanie numer 1.
W jednym z wpisów na blogu polecałeś kurs Assimil. Niestety nie mam do tego zbytniego dostępu więc chciałbym zasięgnąć opinii co zakupić. Czy dwa kursy z polskim lektorem czy może obcojęzyczną. Na domiar tego obcojęzyczna ma dwie opcje:
angielsko-niemiecka
http://fr.assimil.com/methodes/german
albo
niemiecko-angieska
http://fr.assimil.com/methodes/englisch-ohne-muehe
Wszystko po to aby mniej więcej wyrównać poziom tych dwóch języków.
Z której opcji byś skorzystał w takiej sytuacji? (…) Bo generalnie to angielski i niemiecki w miarę ogarniam a dostępne są podręczniki z Assimila do francuskiego i hiszpańskiego… Więc jakby wszystkie cztery języki za jednym podejściem przeanalizować? Angielsko-feancuski i niemiecko-hiszpański. Sam nie wiem czy to dobry pomysł.
Daj znać jak Ty to byś widział.

Po pierwsze – lektorzy w podręcznikach Assimil to zawsze rodowici użytkownicy języka, jakiego się uczymy, więc to jaką wersję językową wybierzemy nie gra tak naprawdę dużej roli. Po drugie – jako że po angielsku potrafisz się porozumiewać to odpuściłbym sobie przerabianie kolejnego podręcznika dla początkujących i większą uwagę skupił na źródłach pozainformatycznych (dokumentacje są pisane językiem specyficznym mającym niewiele wspólnego z tym, czego używamy w codziennej komunikacji) oraz ewentualnie przerobił jakieś repetytorium gramatyczne. Po trzecie – nie polecam się językowo rozdrabniać. Mimo niesłychanie interesującej intelektualnie przygody, jaką jest nauka kolejnych języków obcych muszę powiedzieć, że znacznie sensowniejsze wydaje się szlifowanie 240px-Flag_of_Norway.svgjednego do wysokiego poziomu niż nauka kolejnych do poziomu A2/B1, a następnie ich zapomnienie ze względu na brak czasu, w którym można ich użyć. Równoległa nauka kilku języków to przedsięwzięcie tyleż ambitne co nieefektywne. O ile można starać się utrzymać kilka języków na znośnym poziomie (choć też zajmuje to sporo czasu – nasuwa się pytanie czy warto?), o tyle poczynienie postępów wymaga już sporych nakładów czasu – godzina dziennie, wbrew temu co niektórzy optymiści twierdzą, to moim zdaniem minimum.
Osobiście skupiłbym się na norweskim (mieszkasz w Norwegii, ciężko o lepsze warunki), szlifując przy okazji angielski. Gdy starczy Ci czasu i gdy osiągniesz wysoki poziom w tych językach podszedłbym do niemieckiego. Z innymi językami poczekałbym jeszcze przez przynajmniej dwa lata.

Mniej rozbudowane pytanie numer 2:
W jednym z wpisów polecasz podręczniki wydawnictwa Wiedza Powszechna. Mam jeden do norweskiego. Dobry, z tym tyko że ja posiadam Język norweski dla początkujących a Ty polecasz serię Mówimy po… . I tu rodzi się pytanie… Który lepszy?

O ile mi wiadomo wydawnictwo nie ma w swojej ofercie książki "Mówimy po norwesku", a "Język norweski dla początkujących" jest jedynym dostępnym tytułem. Nigdy jednak nie zawiodłem się na publikacjach Wiedzy Powszechnej i książka powinna Ci dobrze służyć jako baza do dalszego kontaktu z językiem. Od tego czy posiadamy dobre materiały dydaktyczne dużo ważniejszy jest jednak sam proces nauki i używania języka. Bardzo często problem ludzi polega na tym, że zbyt długo szukają konkretnych materiałów, podczas gdy mogliby ten czas przeznaczyć znacznie produktywniej. Dlatego polecam już dziś spędzać nad swoim norweskim przynajmniej godzinę dziennie – w ciągu pół roku powinieneś zrobić naprawdę spore postępy.

Lektura dodatkowa

Powyższe odpowiedzi w dużej mierze są oparte na tym co zawarłem we wcześniejszych artykułach, jakie ukazały się na Woofli, które polecam przeczytać wszystkim osobom zainteresowanym moją opinią na temat nauki języków obcych.
Praca własna z tekstem oraz audio gdy brak podręcznika
Nauka języka bez podręcznika czyli część 2 – czytanie
Myśl samodzielnie i nie patrz na innych czyli krytyka poliglotów
Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz
Ilu języków warto się uczyć jednocześnie
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych

Jakiego języka z byłej Jugosławii należy się uczyć? 6 pytań od Czytelników.

Former_Yugoslavia_Flag_Map_(With_Kosovo)W związku z pytaniami zadanymi w ciągu ostatnich miesięcy przez Czytelników, chciałbym powrócić dzisiejszym tekstem na bardzo bliski mi, głównie ze względu na moją ścieżkę edukacyjną, obszar językowy jakim są kraje byłej Jugosławii. Kwestia tamtejszych języków oraz ich podobieństwa była już poruszana dawno temu, jeszcze w "przedwooflowej" erze, jednak zdaję sobie sprawę z tego, że artykuł absolutnie nie wyczerpuje tematu i powstał w czasach tak zamierzchłych (6 lat to w dobie internetu prawie wieczność), iż warto byłoby go odświeżyć. Mój pogląd na tę kwestię zmienił się zresztą w pewnym stopniu, kiedy miałem okazję pomieszkać w Zagrzebiu i na własnej skórze doświadczyć tego, jak to jest być osobą porozumiewającą się po serbsku w Chorwacji.

Jak się nauczyć języka bośniackiego?

Paweł napisał: Są jakieś materiały/książki do nauki języka bośniackiego? Bo z bałkańskich utrzymuje się trend głównie na chorwacki i serbski. Ja jednak jestem zafascynowany kulturą i językiem Bośniaków, dlatego potrzebuję pomocy. (…) Czy czarnogórski to oddzielny język czy dialekt?
Trend na serbski to mocne określenie biorąc pod uwagę fakt, że zdecydowana większość osób, jakie studiowały ze mną filologię serbską, dostała się tam z przypadku, nierzadko mając problem z określeniem chociażby tego, z jakimi krajami Jugosławia sąsiadowała (Gruzja i Azerbejdżan to niektóre z autentycznych odpowiedzi, jakie padały na egzaminie pod koniec I roku). Materiałów do jego samodzielnej nauki też jest na polskim rynku raczej jak na lekarstwo, ale kto szuka, ten znajdzie (ze swojej strony mogę polecić samouczek Wiedzy Powszechnej Krukowskiej, o którym będzie mowa w drugiej części artykułu oraz Język serbski Korytowskiej, Duškov i Sawickiej wydany przez UMK w Toruniu). Sytuacja wygląda trochę lepiej w przypadku chorwackiego, gdzie by dostać się filologię, o ile pamiętam, trzeba było nawet zdać dość dobrze maturę,  w każdej zaś większej księgarni można było całkiem niedawno natknąć się na jakieś materiały dydaktyczne. Ich jakość pozostawiała często wiele do życzenia, ale coś, chociażby spolszczony TeachYourself, zawsze było. Materiałów do bośniackiego w polskich sklepach nigdy natomiast nie widziałem. I wcale mnie to nie dziwi.

Czy bośniacki jest osobnym językiem? Zacznijmy od tego, jak się nazywa. W języku polskim napotykamy już w tym momencie nie lada problem, bo uogólniamy dwa pojęcia, które dla bardziej wrażliwego Serba czy Chorwata mogą być wręcz przeciwstawne. W słownikach bowiem obok pojęcia Bosanac określającego po prostu "mieszkańca Bośni" (bez względu na przynależność narodową, wyznawaną religię) znajdziemy też słowo Bošnjak oznaczające z kolei Muzułmanina, który, uwaga, niekoniecznie mieszka w Bośni (Muzułmanów można spotkać również chociażby w serbskim Sandżaku). Po polsku, z wyjątkiem osób rzeczywiście obeznanych z tematem, którym zdarza się terminy odróżniać (do czego służą takie terminy jak Boszniak czy też bośniacki Muzułmanin), przeważnie używany jest w stosunku do obydwu grup wyraz Bośniak, język natomiast określa się mianem bośniackiego. Warto sobie zadać w takim wypadku pytanie, czy jest to język mieszkańców Bośni czy słowiańskich muzułmanów zamieszkujących byłą Jugosławię? Odpowiedź na to pytanie ma, prawdę mówiąc, więcej wspólnego z politycznymi poglądami niż jakąkolwiek wiedzą językoznawczą. Dla Boszniaków będzie to bosanski jezik (pl. język mieszkańców Bośni (w tym również Serbów i Chorwatów), dla Serbów i Chorwatów już bošnjački jezik (pl. język lokalnych muzułmanów), co zresztą świetnie odzwierciedla stosunki między tymi grupami etnicznymi w wielu innych kwestiach.

Do rozpadu Jugosławii oficjalnie wszyscy porozumiewali się w Bośni czymś, co nosiło bardzo neutralną nazwę srpskohrvatski odnosno hrvatskosrpski jezik ijekavskog izgovora. Po wojnie nastąpił motywowany politycznie podział, w którym próbowano nierzadko ludziom narzucić inny standard niż ten, do którego przywykli w byłej Jugosławii – prym wiedli Chorwaci, którzy w ciągu ostatnich 30 lat doprowadzili faktycznie do wytworzenia czegoś na kształt osobnego języka (zdecydowanie najbardziej wyróżnia się na tle sukcesorów serbsko-chorwackiego), ale nawet dość zachowawczy w tych kwestiach Serbowie w pewnym momencie próbowali przeforsować na terenie opanowanym przez bośniackich Serbów belgradzką ekawicę, którą w samej Bośni nikt nie mówił (bośniaccy Serbowie mówią, podobnie jak Boszniacy czy Chorwaci przeważnie jekawicą). Język bośniacki natomiast stał się wyrazem opozycji bośniackich Muzułmanów do pozostałych grup etnicznych. Trzeba było się jakoś odróżnić od wroga, więc dodano sporo turcyzmów i arabizmów, z których niektóre były bardziej, a niektóre mniej chętnie przyjęte w lokalnych wariantach niegdysiejszego serbsko-chorwackiego. Poczyniono także kosmetyczne, niemal niezauważalne dla kogoś, kto nie ma z tym językiem na co dzień do czynienia zmiany w ortografii (zawsze lubię przykład z kawą, która po serbsku nazywa się kafa, po chorwacku kava, a w bośniackim dodano jeszcze literę h i wyszła z tego kahva). Zmieniono też tradycję literacką, udowadniając, że muzułmańscy autorzy pisali inaczej niż serbscy czy chorwaccy (swoją drogą gorąco polecam poezję Izeta Sarajlicia). Z jednej strony ciężko nie docenić niewątpliwie unikalnego dorobku kulturowego muzułmańskiej społeczności byłej Jugosławii. Z drugiej pojawia się jednak pytanie, czy rzeczywiście język ten od serbskiego różni się w wystarczającym stopniu, by stać się zupełnie osobnym bytem i jakie to ma znaczenie dla naszego Czytelnika, który bośniackiego chce się nauczyć.

Biorąc pod uwagę niewielką ilość materiałów do bośniackiego, mimo wszystko wziąłbym się za serbski (chorwacki ma znacznie więcej cech odróżniających go od pozostałych), a następnie już na wyższym poziomie nauki bądź przy okazji dłuższego pobytu w Bośni dokonałbym stopniowej ewolucji mojego języka tak, by był on jak najbliższy tamtejszemu standardowi. W celach ułatwienia tego procesu po przerobieniu jakiegoś solidnego kursu, opartego prawdopodobnie na belgradzkiej ekawicy, przeszedłbym całkowicie na źródła jekawskie, bo z taką właśnie odmianą serbsko-chorwackiego mamy do czynienia w samej Bośni. Zapewniam, że nie jest to nic strasznego, ciężkiego i czasochłonnego – więcej ma to wspólnego z odkrywaniem używanych regionalizmów niż do nauki nowego języka.

Czy czarnogórski to oddzielny język czy dialekt?

Czarnogórski to najnowszy twór w kolekcji języków serbsko-chorwackich, który różni się od serbskiego w jeszcze mniejszym stopniu niż bośniacki. Największą zmianą jest dodanie do serbskiego standardu dwóch liter "Ś" oraz "Ź", przy czym miłośnikom językowych zabaw polecam przejrzeć czarnogórskie strony i znaleźć jakiekolwiek słowa oprócz predśednik (pl. prezydent) lub śednica (pl. posiedzenie, zebranie) zawierające którykolwiek z wymienionych znaków. Nie przesadzę pisząc, że uznając czarnogórski za odmienny język, mógłbym równie dobrze powiedzieć, iż moje teksty na Woofli nie są pisane po polsku, lecz po szamotulsku. Znowu mamy więc podział językowy, który w znacznie większej mierze wynika z przyczyn czysto politycznych niż językowych.

Flag_of_Croatia.svgPrzejdźmy teraz do tematu języka chorwackiego, który poruszył inny nasz Czytelnik o pseudonimie Jardan, pisząc pod artykułem na temat SRSów te oto słowa: Od roku (z przerwami) uczę się chorwackiego, ale ze względu na trudny dostęp do materiałów bez większych sukcesów. Aby wiedzę usystematyzować i przede wszystkim poszerzyć, chciałem kupić „Govorite li srpskohrvatski?" Panii Marii Krukowskiej, które udało mi się dorwać dopiero niedawno. Jednak język ukazany w książce różni się od tego, który dotychczas poznawałem. I tu pytanie, czy korzystając z tego podręcznika, nie nauczę się bardziej serbskiego niż chorwackiego? Czy będę Chorwatów rozumieć i czy będę przez nich rozumiany? I czy mówiąc w ten sposób, nie będę budził ich oburzenia?

Czy korzystając z podręcznika Krukowskiej, nie nauczę się bardziej serbskiego niż chorwackiego?

Tak. Podręcznik Krukowskiej zasadniczo uczy języka serbsko-chorwackiego sprzed rozpadu Jugosławii, temu natomiast najbliżej jest bez wątpienia do dzisiejszego języka serbskiego. Zdarzają się tam sporadycznie nawiązania do chorwackich słów, jakie można było najczęściej napotkać nawet w czasach federacji, ale muszę przyznać, że jest ich raczej niewiele i ciężko po tylu latach uznać go za dobre źródło do nauki czystego języka chorwackiego. Nie oznacza to jednak, że nie jest dobrym wyborem, o czym za chwilę.

Czy będę Chorwatów po jego przerobieniu rozumieć?

To zależy od tego, czy dany Chorwat będzie mówił językiem standardowym czy jednym z dialektów, co zwłaszcza na obszarach wiejskich wcale nie jest takie oczywiste. Jeśli to drugie, to nawet znajomość chorwackiego języka literackiego niewiele by pomogła w starciu z kimś nawijającym w jednym z dialektów kajkawskich. Jeśli natomiast Chorwat będzie posługiwał się standardem literackim, to sprawa jest znacznie prostsza, trzeba się tylko uzbroić w pewny zasób słów właściwych temu wariantowi. Nie należy też oczekiwać zbyt wiele od naszego poziomu zrozumienia. Przerobienie jednego podręcznika przeważnie nie wystarcza, by rozumieć dany język w większym stopniu. Bez wątpienia będziemy rozumieć ogólny sens wypowiedzi w językach takich jak słowiańskie, ale do wychwycenia niektórych niuansów potrzeba znacznie więcej praktyki.

Czy będę przez nich rozumiany?

Przez starszą generację na pewno. Młodsza generacja wypowiedź po serbsku zrozumie z pewnością (mimo stopniowego oddalania się od siebie, języki pod wieloma względami są nadal prawie identyczne), ale różny może być ich stopień reakcji na terminy, które z chorwackiego języka zostały wyrugowane. Sam jednak nie miałem nigdy większych problemów, mimo że przewaga serbskiej leksyki była u mnie aż nazbyt widoczna. Przy okazji bardzo ważna uwaga – serbskie słownictwo jest znacznie bardziej rozpowszechnione na obszarze całej Jugosławii, czego nie można powiedzieć o chorwackim, mającym charakter wybitnie regionalny.

Czy mówiąc w ten sposób nie będę budził ich oburzenia?

mapaFaktem mówienia po serbsku przeciętny Chorwat raczej nie jest oburzony, zwłaszcza gdy nie jesteśmy Serbami. W zasadzie rzadko zdarza się, że ktoś przyjeżdża do tego kraju i umie się dogadać po "tutejszemu", a serbski mimo wszystko pod kategorię "tutejszości" podpada. Często zdarzało mi się jednak bycie poprawianym w momencie używania niechorwackiej leksyki i wiem, że są ludzie, którzy tego rodzaju uwagi różnie mogą przyjąć, zwłaszcza że niektórzy mentorzy nie starają się być szczególnie delikatni w przekazywaniu takiej wiedzy. Z drugiej strony spotkałem też Chorwatów zdających sobie sprawę z odgórnego charakteru reform, jakie dotknęły ich język po upadku Jugosławii oraz absurdu, do jakiego w pewnym momencie one doprowadziły, co nieraz bywało powodem do żartów.

Chciałbym, kończąc już, zwrócić uwagę, że przedstawione wyżej poglądy są w dużej mierze moją subiektywną opinią na temat kwestii językowej na obszarze byłej Jugosławii i wynikają z moich dotychczasowych kontaktów z tamtejszą kulturą. Uważam po prostu, że nie warto się nastawiać na naukę czegoś takiego jak bośniacki czy czarnogórski i lepiej wziąć się za serbski, do którego znajdziemy znacznie więcej materiałów. Chorwackiego można się uczyć natomiast osobno, ale w chwili, gdy zaczęliśmy się już uczyć serbskiego, to najlepiej jak skończymy pierwszy podręcznik i przerzucimy się następnie na chorwackie materiały. Nie ma natomiast sensu traktować tych języków jako coś zupełnie osobnego w sytuacji, kiedy nie zamierzamy pracować np. jako tłumacze tych języków i konkretnie musimy znać odpowiedniki nazw chorób dróg moczowych czy też części pomp hydraulicznych (przykłady akurat wzięte z autopsji), które potrafią się w różnych wersjach nazywać inaczej. Tłumaczami jednak wielu z nas nie zostanie, więc polecałbym skupić się po prostu na serbskim (zapewne najszersze możliwości na obszarze byłej Jugosławii) lub chorwackim (jeśli interesuje nas tylko Chorwacja), nauczyć się jednego z nich dobrze, a następnie starać się go dostosować do lokalnych warunków w razie potrzeb.

Podobne artykuły:
5 języków słowiańskich, o których nigdy nie słyszeliście – kajkawski
Dlaczego serbski? Dlaczego chorwacki?
w jakim języku się mówi w byłej Jugosławii
Przewodnik po różnych rodzajach cyrylicy – języki słowiańskie
O dwóch legendarnych słowiańskich literach

9 kluczowych pytań na temat ANKI

ankipytaniaW zeszłym tygodniu otrzymałem od jednego z naszych czytelników następującego maila – "(…) Jak wygląda u Ciebie sprawa czytania obcojęzycznej Wikipedii w celach nauki języka? Ten problem był poruszany, ale prawdopodobnie nie zrozumiałem go dostatecznie dobrze. Przykładowo czytając, niemieckojęzyczną Wikipedię natrafiam na zdanie, którego znaczenia nie jestem w stanie wyciągnąć z kontekstu. Co w takim wypadku robię? Kopiuję do ANKI. Jednak co dalej? Z pomocą słownika staram się w miarę poprawnie napisać tłumaczenie tego zdania czy nie dodaję tłumaczenia?" Nieraz już pisano na Woofli o programach SRS (ang. Spaced Repetition System) takich jak Anki czy Mnemosyne, które w znacznym stopniu są w stanie wspomóc proces nauki języka obcego. Zwracałem uwagę zarówno na zalety tego typu rozwiązań, jak i ich wady, ale może faktycznie zbyt mało miejsca poświęciłem szczegółowemu opisowi samej metody pracy z aplikacją. Niniejszym artykułem spróbuję podsumować moje kilkuletnie doświadczenie pracy z Anki, omówić szczegółowo w jaki sposób można stosować elektroniczne fiszki do nauki języka z obcojęzycznych tekstów oraz zamknąć serię rozważań nad ich zastosowaniem w nauce języków obcych.

1.Jaki SRS jest najlepszy?
2.Czy lepiej korzystać z gotowych talii czy też tworzyć je samodzielnie?
3.Jaki format powinna mieć talia?
4.Jak wykonywać sesję elektronicznych fiszek? W głowie, pisemnie czy ustnie?
5.Jeśli informacje zapisywane ręcznie są lepiej zapamiętywane to dlaczego używasz elektronicznych fiszek?
6.Jakiego formatu sam używam?
7.Ile minut powinna trwać powtórka?
8.Jakiego rodzaju tekstów używać? Jakie zdania wpisywać do talii?
9.Czy to wystarczy, żeby nauczyć się języka?

1.Jaki SRS jest najlepszy?

Prawdę mówiąc różnica pomiędzy poszczególnymi programami SRS jest w dużej mierze wyłącznie kosmetyczna. Najpopularniejszy program obsługujący elektroniczne fiszki, jakim bez wątpienia jest Anki, od wydania wersji 2.0 znacznie zwiększył zakres swoich możliwości, ale tak naprawdę czynnikiem decydującym o poprawnym działaniu pozostaje niezmiennie ten sam algorytm rządzący naszymi elektronicznymi fiszkami. Głównym celem SRS-ów jest bowiem rozkładanie powtórek materiału w czasie tak aby najłatwiej było nam je trwale zapamiętać. Sam, po części ze względów sentymentalnych, po części z czysto praktycznych (problemy z konwersją utworzonych wcześniej talii do wersji 2.0) korzystam ze starej wersji Anki, którą nadal można ściągnąć z oficjalnej strony. Alternatywnym narzędziem jest Mnemosyne – nieco mniej znana aplikacja, której eksperymentalnie postanowiłem użyć do wspomagania nauki afrikaans i sprawdza się równie dobrze jak jej popularniejszy odpowiednik. Pozostałe SRS-y są już płatne, ale mając do dyspozycji tak kompletne darmowe oprogramowanie OpenSource jak Anki czy Mnemosyne, nie ma potrzeby o nich wspominać.

2.Czy lepiej korzystać z gotowych talii, czy też tworzyć je samodzielnie?

Sądząc po komentarzach, jakie ukazywały się pod poprzednimi artykułami poświęconymi tematyce SRS-ów, wiele osób ściągając Anki liczy na to, że program ma wbudowane moduły do nauki angielskiego (posłużę się najpopularniejszym przykładem) i wystarczy przysiąść 15 minut dziennie przed ekranem komputera, a język sam wejdzie do głowy dzięki przygotowanemu wcześniej materiałowi. Nic bardziej mylnego. Nie chciałbym w tym miejscu całkowicie deprecjonować wartości ogólnodostępnych talii – niektóre z nich są na pewno szczegółowo opracowane i zasługują na uwagę uczących osób. Problem jednak w tym, że korzystanie z gotowych materiałów w dużym stopniu uzależnia i jednocześnie opóźnia wykształcenie czegoś, co nazwałbym samodzielnością w nauce języka. Tworzenie własnych materiałów dydaktycznych jest sztuką, bez której ciężko samemu nauczyć się języka i którą warto wyrobić, żeby na dłuższy czas nie znaleźć się w fazie plateau lub mitycznym punkcie X, o którym pisałem w jednym z wcześniejszych artykułów. Dlatego zawsze będę polecał tworzenie własnych talii zawierających słownictwo, z jakim stykamy się w tekstach, które zdarzyło nam się w trakcie naszej językowej przygody przeczytać. Samodzielnie tworzonym taliom jest też ten artykuł w dużej mierze poświęcony.

3.Jaki format powinna mieć talia?

Sposobów tworzenia talii w Anki jest mnóstwo i wątpię, czy starczyłoby miejsca na omówienie każdego z nich dokładnie. Dlatego skupię się na najważniejszych układach, rozpatrując je pod względem kombinacji językowych(można tworzyć listy w formatach "L1-L2", "L2-L1", "L2-L2 z definicjami słownikowymi") oraz strukturalnym ("słowo-słowo", "zdanie-zdanie", "zdanie-słowo", automatyczne tworzenie talii dwustronnej).Przyjrzyjmy się różnym kombinacjom bliżej:
A) L2-L1 słowo-słowo – najprostszy z możliwych układów. Na pierwszej stronie wypisujemy obce słówko, na drugiej jego polski odpowiednik. Talia taka wspomaga jedynie pasywną znajomość języka, zupełnie nie rozwijając tej aktywnej, na której często znacznie bardziej nam zależy (czasem mniej, czasem bardziej słusznie). Jeśli więc liczymy na to, że karty w niej zawarte znajdą się w naszym arsenale aktywnego słownictwa to możemy przeżyć rozczarowanie. Kolejnym mankamentem jest również zawodność przy słowach posiadających więcej niż jedno znaczenie, co bardzo ciężko przedstawić bezkontekstowo.
B) L1-L2 słowo-słowo – odwrotność poprzedniego wariantu. Po pierwszej stronie mamy polskie słówko, po drugiej obcy odpowiednik. Talia taka, choć w teorii miałaby wspomagać aktywną znajomość języka, niestety zupełnie nie sprawdza się w kontakcie ze światem rzeczywistym. Fakt opanowania tłumaczenia zupełnie wyrwanego z kontekstu, gdy widzimy kartę w Anki ma się nijak do użycia danego słowa w rozmowie z użytkownikiem danego języka obcego. Na domiar złego nie gwarantuje nawet paradoksalnie tego, iż dane słowo zrozumiemy w czytanym przez nas tekście. Dlatego serdecznie format ten odradzam.
C) L2-L1 L1-L2 słowo-słowo – połączenie wyżej wymienionych wariantów, ale z jednoczesnym tworzeniem kart w dwie strony. To, co w zamyśle twórców SRS miało zaoszczędzić ludziom tworzącym swoją talię wysiłku, prowadzi tak naprawdę do utworzenia sporej grupy kart zupełnie nieprzydatnych. Talia ta bowiem w przypadku wyrazów wieloznacznych prowadzi do powstania zbyt wielu relacji "wiele do wielu" co, podobnie jak w konstrukcji relacyjnych baz danych przy nauce języka jest niemile widziane i wprowadza chaos.
D) L2-L1 zdanie-zdanie – rozszerzenie wariantu. Mamy już słowo w kontekście, co wydaje się rozwiązywać problem wieloznaczności (przynajmniej dla tego konkretnego znaczenia). Nie ma jednak potrzeby tworzenia tłumaczenia całego zdania na polski, zwłaszcza iż przeważnie chodzi nam o pojedynczy wyraz bądź zwrot. Będzie to jedynie strata czasu.
E) L2-L1 zdanie-słowo – uproszczona i zarazem mniej czasochłonna wersja wariantu D. Jak w przypadku wariantu A, sprawdza się jedynie w rozwijaniu słownictwa pasywnego.
F) L1-L2 zdanie-zdanie – format, z którym praca jest najcięższa, ale jednocześnie przynosi największy efekt. Tłumaczenie całych zdań z języka, który już umiemy na obcy, nie jest zajęciem łatwym i przeważnie unaocznia nam wszystkie językowe niedociągnięcia, co dla wielu może być nawet powodem frustracji i zniechęcenia do kontynuacji swoich zmagań (bardzo ciekawie problem ten opisał Piotr w 4 części swojego cyklu pt. Style twarde i miękkie, czyli czy być miłym czy okrutnym. Warto jednak w tym miejscu zaznaczyć, że ilość błędów jest w tym wypadku rzeczywistym miernikiem tego, czy rzeczywiście proces, który wykonujemy, można nazwać nauką. Jeśli natomiast jesteśmy w stanie przejść z marszu przez powtórkę, recytując niemal każde zdanie, to oznacza to nic innego jak to, że materiał jest zbyt prosty, a my powinniśmy zawiesić poprzeczkę trochę wyżej. Błędy należy natomiast traktować jak błogosławieństwo, zastanawiać się nad nimi (można nawet je podkreślić na fiszce, co stosuje w przypadku szczególnie ciężkich zagadnień), starać się zrozumieć przyczyny ich wystąpienia i zapamiętać właściwą formę tak, aby nie powtórzyć ich w przyszłości.
G) L2-L2 – choć jestem zwolennikiem korzystania z jednojęzycznych słowników na pewnym etapie nauki języka, to ciężko mi sobie wyobrazić korzystanie z jednojęzykowej talii SRS. Są jednak ludzie, którzy takowych używają – jednym z nich jest regularnie u nas komentujący autor bloga Los idiomas y el mundo, który pod wcześniejszym artykułem na temat Anki szerzej opisał to, w jaki sposób korzysta z dobrodziejstw elektronicznych fiszek.
H) talie zawierające elementy graficzne i dźwiękowe – ludzie interesujący się technikami zapamiętywania stwierdziliby zapewne, że grafika i dźwięk znacznie ułatwiają zapamiętanie danego słowa. Być może mają rację, ale z mojego doświadczenia wynika, że samo stworzenie talii posiadającej wyżej wymienione elementy jest na tyle czasochłonne, że nie pozostawia już czasu na rzeczywistą naukę. Pamiętajmy, że Anki to tylko narzędzie, a jego moc tkwi w prostocie, a nie tym, że daną kartę możemy przeładować dodatkowymi informacjami.

4.Jak wykonywać sesję elektronicznych fiszek? W głowie, pisemnie czy ustnie?

Logo AnkiTo co najwygodniejsze jest przeważnie niestety najmniej efektywne. Polecam więc powtórki ustne (i mam tu na myśli mówienie, a nie mruczenie pod nosem) bądź pisemne (albo obie formy jednocześnie), zwłaszcza gdy korzystamy z talii typu F (L1-L2 zdanie-zdanie). Te pierwsze znacznie poprawiają wymowę pełnych zdań. Te drugie są znacznie bardziej czasochłonne, ale nieodzowne w przypadku problemów z poprawnym zapisywaniem języka, jakiego się uczymy. Wiele osób wymieniało swego czasu brak pola odpowiedzi tekstowej jako jedną z głównych wad programu. W tym miejscu chciałbym przypomnieć o istnieniu takich dobrodziejstw naszej cywilizacji jak kartka i długopis, których nie dość, że można użyć do zapisu naszego tłumaczenia, to jeszcze pozwalają znacznie lepiej utrwalić informację w naszej pamięci, niż tekst zapisany na klawiaturze (zainteresowanych szerzej odsyłam do pracy P. Mueller i D.Oppenheimera (2014) pt. The Pen Is Mightier Than the Keyboard.
Advantages of Longhand Over Laptop Note Taking
gdzie szczegółówo omówiono eksperyment przeprowadzony na studentach Princeton, którzy mieli sporządzać notatki z obejrzanego wykładu. Choć notatki sporządzone na laptopach były znacznie obszerniejsze, to nie sprzyjały zapamiętaniu informacji tak dobrze, jak informacja zapisana ręcznie).

5.Jeśli informacje zapisywane ręcznie są lepiej zapamiętywane, to dlaczego używasz elektronicznych fiszek?

Powodem jest brak czasu na zarządzanie kilkunastoma taliami fiszek papierowych. W przypadku fiszek elektronicznych rozkładem powtórek rządzi algorytm (który w razie potrzeby jestem sam w stanie kontrolować, gdybym uznał, że jest błędny), co oszczędza mi mnóstwo czasu i energii, jakie niewątpliwie włożyłbym w manualne ustalanie przerw pomiędzy poszczególnymi sesjami z daną kartą. Starczy, że do każdego z języków mam czasem po kilka zapełnionych po brzeg zeszytów.

6.Jakiego formatu sam używam?

Jak już parokrotnie wspomniałem, użycie SRS sprowadza się u mnie do dwóch talii spełniających zupełnie odrębne funkcje:
a) talie pasywne, których używam do gromadzenia nieznanych mi słów spotykanych w trakcie czytania literatury lub gazet służące tylko i wyłącznie utrzymywaniu znajomości pasywnej danego języka na wysokim poziomie. Są zbudowane w dość specyficzny sposób, który łączy cechy typów A oraz E. Sama talia wygląda bowiem dokładnie, jak typ A, ale dodatkowo prowadzę osobny zeszyt, do którego wprowadzam zdania zawierające słówka wstawione do talii. Każda fiszka i każde zdanie mają przypisany swój numer. Przeprowadzając sesję z taką talią, widzę najpierw obce słowo, a jeśli nie znam znaczenia, spoglądam na przypisane do niego zdanie w zeszycie – widząc słówko w kontekście, potrafię w 90% sytuacji podać jego znaczenie. Zdaję sobie sprawę z tego, że system jest mało przejrzysty dla kogoś, kto dopiero zaczyna przygodę z Anki, ale w moim przypadku się sprawdza.
b) talie aktywne typu F, których używam do rzeczywistej nauki, tłumacząc z L1 na L2 – tutaj nie ma zeszytów ani numerów, jest czyste tłumaczenie z L1 na L2. Zawsze na głos.

7.Ile minut powinna trwać powtórka?

O ile kontakt z talią pasywną staram się przeważnie ograniczać do 10 minut, o tyle praca z talią F może trwać tak długo, jak czuję się skoncentrowany na przerabianym materiale i mogę podejmować się tłumaczenia zdań na język obcy. Postęp w nauce jest wprost proporcjonalny do długości powtórki oraz do stopnia naszej skupienia. Im aktywna sesja jest więc dłuższa, tym lepiej, ale jeśli nie mamy siły na dłuższą pracę, rozbijajmy ją na bloki 15- bądź 20-minutowe, by wykonać je na przestrzeni całej doby. Przeważnie jednak staram się na bieżąco przeprowadzać sesje talii aktywnej w objętości wyznaczonej przez rządzący talią algorytm. Jak to wygląda w praktyce można zobaczyć w dzienniku prowadzonego od grudnia Eksperymentu językowego.

8.Jakiego rodzaju tekstów używać? Jakie zdania wpisywać do talii?

Wybierzmy coś, co nas interesuje – co równie chętnie przeczytalibyśmy w języku, który już znamy – albo coś, czego rzeczywiście potrzebujemy (do dziś pamiętam, jak uczyłem się niemieckiego słownictwa z branży telekomunikacyjnej, którego przyswojenie w innych warunkach byłoby stratą czasu). Bez jednego z tych dwóch czynników jakakolwiek próba przerobienia tekstu na talię Anki będzie w długim okresie skazana na porażkę. Zdania można oczywiście wpisywać dowolne, ale z doświadczenia wiem, że nie powinny być zbyt długie i warto je dla potrzeb programu rozbijać na oddzielne jednostki o trochę mniejszym stopniu złożoności. Powinny to być również zdania, co do których znaczenia nie mamy absolutnie żadnych wątpliwości. Gdybym miał natomiast polecić od czego można zacząć taką talię budować, to bez wątpienia byłby to podręcznik o odpowiednim stopniu zaawansowania.

9.Czy to wystarczy, żeby nauczyć się języka?

Nie. Ludzie często mają tendencję do wyolbrzymiania zbawiennego wpływu, jaki dana metoda wywiera na ich proces nauki. Język natomiast jest bardzo złożonym tworem i tak naprawdę zawsze najlepiej sprawdza się atakowanie go od różnych stron. Czasem trzeba przerobić lekcję z podręcznika, poczytać gazetę, książkę, posłuchać radia, porozmawiać z osobami władającymi tym językiem – bez godzin spędzonych na tych czynnościach nikt się jeszcze obcej mowy nie nauczył. Jak już kiedyś natomiast wspomniałem, SRS-y są jedynie suplementem nauki, czymś, co wspomaga sam proces, ale go nie zastępuje. Pomoc ta jednak jest na tyle istotna, że każdemu radzę przynajmniej spróbować zaimplementować ją w swoim procesie nauki. Polecam też eksperymentować z różnymi rozwiązaniami – to, co bowiem działa w moim przypadku, niekoniecznie musi się sprawdzić u osoby o innych predyspozycjach.

Cykl artykułów poświęconych SRS-om natomiast zamykam, bo uznaję, że przekazałem wszystkie najbardziej istotne informacje w tej kwestii i cała reszta powinna już całkowicie zależeć od osoby uczącej się. Chciałbym więc, aby każdy po przeczytaniu tego tekstu i ewentualnym pozostawieniu komentarza (uwagi krytyczne zawsze będą mile widziane) rzucił się po prostu w wir nauki, jednocześnie starając się samodzielnie wyznaczać jej ramy. Bo jedna czy druga osoba może udzielić lepszej bądź gorszej rady, ale języka się za Ciebie, Drogi Czytelniku, nie nauczy.

Podobne artykuły:
Dwa tygodnie i trzy pytania, czyli eksperymentu językowego ciąg dalszy
Jak tworzyć i wykorzystywać listy frekwencyjne?
Wyznania ANKIoholika
Faza plateau – co to jest i jak przez to przejść?
Przewodnik po Anki

Niemieckie gazety, portale informacyjne oraz stacje radiowe

ARD_KarteJęzyk niemiecki jest drugim pod względem liczby osób uczących się go w Polsce, dlatego dzisiaj postanowiłem wyjść naprzeciw oczekiwaniom czytelników i zamiast pisać o swojej językowej przygodzie związanej z nauką afrikaans, przekazać garść linków przydatnych każdej osobie uczącej się mowy naszych sąsiadów zza Odry. Języka niemieckiego uczyłem się intensywnie tak naprawdę głównie w liceum i podczas pierwszych lat studiów. Później utrzymywałem go na poziomie umożliwiającym względnie swobodną komunikację, rozwijając głównie pasywną znajomość poprzez książki, gazety, radio oraz telewizję. I to właśnie im chciałbym poświęcić dzisiejszy artykuł, opisując przede wszystkim źródła, które z jednej strony doprowadziły mnie z niemieckim tam, gdzie jestem obecnie, z drugiej zaś stanowiły materiał poszerzający moją wiedzę na temat krajów niemieckojęzycznych oraz sposobu w jaki ich mieszkańcy patrzą na otaczający świat. Dlatego zapraszam do odwiedzenia zarówno tych, którzy dopiero zaczynają przygodę z tym językiem i szukają ciekawych tekstów bądź audycji do swoich ćwiczeń, jak i tych, którzy chcą swój arsenał prasowy wzbogacić o kolejne pozycje. Naprawdę warto.

Niemieckie gazety
Niemieckie stacje radiowe
Jak korzystać/uczyć się z gazet i radia?

Niemieckie gazety

Moim ulubionym tytułem jest zdecydowanie Frankfurter Allgemeine Zeitung – gazeta będąca dla mnie kwintesencją profesjonalizmu i bardzo krytycznego oraz, mimo zauważalnych tendencji centroprawicowych, bezstronnego podejścia do wielu kwestii społeczno-politycznych (co jest miłą odskocznią od polaryzacji, jaka dokonała się na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat w polskich mediach). Ilość materiału, jakiego popularny FAZ dostarcza nam codziennie, jest potężna i naprawdę mamy w czym wybierać, bo gazeta oprócz tradycyjnych wiadomości politycznych bardzo szeroko opisuje kwestie społeczne, gospodarcze, sport, szeroko pojętą naukę, obyczaje oraz nawet kuchnię.

Konkurencję dla FAZ stanowią przede wszystkim Die Welt będący flagową gazetą wydawnictwa Axel Springer oraz Süddeutsche Zeitung. Ich ocenę pozostawiam samym czytelnikom. Poziom prezentują podobny, ale przeważnie korzystam z nich wyłącznie jako ze źródeł dodatkowych, nie zaglądając do nich codziennie (od przejrzenia FAZ oraz kilku innych gazet obcojęzycznych rozpoczynam przeważnie każdą sesję w Internecie).

Ciekawe artykuły możemy znaleźć również w tygodnikach takich jak Der Spiegel czy Die Zeit. Osobiście preferuję ten drugi, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że to właśnie Der Spiegel bije rekordy popularności wśród studentów oraz nauczycieli niemieckiego.

Nie zapominajmy jednak też o innych krajach niemieckojęzycznych. Osobny rynek stanowią bowiem gazety austriackie (Kronen Zeitung jest zbyt tabloidowe jak na mój gust, ale tytuły Der Standard, czy Die Presse można czytać) oraz szwajcarskie (Neue Zürcher Zeitung), które potrafią rzucić jeszcze inne spojrzenie na wiele kwestii. Pewną ciekawostkę stanowi też obchodząca w tym roku swoje stulecie namibijska Allgemeine Zeitung. Mało kto obecnie zdaje sobie sprawę z tego, że w tej byłej kolonii niemieckiej nadal kilkadziesiąt tysięcy osób posługuje się Hochdeutschem jako językiem ojczystym, który do 1990 roku posiadał tam status urzędowy.

Niemieckie stacje radiowe

Bardzo bogatą ofertę prezentuje nam również niemieckie radio – obok stacji komercyjnych (których osobiście nigdy nie słuchałem, ale jeśli takowe znacie i uważacie je za wartościowe, będę wdzięczny za każdą wzmiankę w komentarzach) mamy tu do dyspozycji lokalne stacje państwowe, które pozwalają nam jeszcze bliżej zaznajomić się z interesującym nas regionem naszego zachodniego sąsiada i często można tam oprócz standardowych programów nadawanych w języku urzędowym znaleźć takie lingwistyczne rodzynki, jak audycje w językach górnołużyckim (w MDR nadającym w Saksonii oraz Turyngii), dolnołużyckim (w brandenburskim RBB) czy dolnoniemieckim (Plattdeutsch – w nadającym w Niemczech północnych NDR). Regionalny podział niemieckich rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych przedstawia poniższa mapa (stan na 14.01.2016):

ARD_Karte

Moimi ulubionymi i z punktu widzenia samej nauki języka ulubionymi stacjami są informacyjne NDR Info oraz RBB Inforadio, w których mowa prezenterów oraz ich gości zdecydowanie przeważa nad muzyką lecącą w tle. Mój wybór NDR czy RBB był natomiast czysto sentymentalny – zawsze większym uczuciem darzyłem Berlin czy Hamburg i kulturę Niemiec północnych (twórczość Thomasa Manna, Günthera Grassa, zanikający acz nadal żywy Plattdeutsch) niż np. Monachium. Z czysto praktycznego punktu widzenia mogę jednak śmiało powiedzieć, iż pozostałe rozgłośnie regionalne niewiele odbiegają od poziomu prezentowanego przez te wspomniane wyżej przeze mnie. Czy będzie to bawarskie Bayerischer Rundfunk, heskie HR, szwabskie SWR bądź też mające siedzibę w Kolonii WDR – każde z nich posiada szeroko rozbudowaną mediatekę, w której można znaleźć masę ciekawych materiałów audiowizualnych.

Wśród wielu moich znajomych, zarówno osób uczących się niemieckiego bądź nauczycieli tego języka, ogromną popularnością cieszy się z kolei Deutsche Welle, czyli główna stacja "eksportująca" niemiecką myśl medialną za granicę. DW posiada nawet specjalnie spreparowane materiały mające służyć pomocą osobom chcącym opanować język niemiecki na poziomie podstawowym – nigdy z nich nie korzystałem i nigdy nie byłem fanem kontaktu z językiem okrojonym, preferując raczej skok na głęboką wodę, ale jeśli ktoś czuje się bardziej komfortowo z tego typu udogodnieniami, to strona najbardziej znanej w świecie niemieckojęzycznej rozgłośni radiowej daje wam możliwość kontaktu z takim materiałem.

Jak korzystać/uczyć się z gazet i radia?

Pytanie nie jest wcale bezzasadne, bo wiele osób rozpoczynających swoją przygodę z językami obcymi nieraz słyszało o tym, że powinny dużo czytać oraz słuchać. Rzadziej natomiast mówiono im, jak mają czytać i jak słuchać. Nierzadko zdarza się więc, że po pierwszym zderzeniu z materiałem niespreparowanym tj. przygotowanym dla rodzimych użytkowników danego języka osoba początkująca traci jakąkolwiek ochotę do kontaktu z nim, uważając, że nic nie rozumie, mimo że ukończyła kurs, który rzekomo dał jej poziom w okolicach B1/B2. Rzecz w tym, że jest to zjawisko całkiem normalne i im wcześniej się z tym oswoimy tym lepiej. O tym, jak tego dokonać, a następnie wykorzystać materiały dla własnego użytku wspominałem na Woofli zarówno ja (Praca własna z tekstem oraz audio gdy brak podręcznika – część 1, Nauka języka bez podręcznika – część 2 czytanie), jak i Ada (Jak słuchać żeby usłyszeć) oraz Michał (mam tu na myśli przede wszystkim całą serię artykułów o nauce poprzez tłumaczenia) – do naszych tekstów odsyłam więc zainteresowanych. Nie ukrywam, że wymaga to wiele samozaparcia i organizacji pracy, ale naprawdę się opłaca, bo można sobie zaoszczędzić wielu kłopotów, wyjść poza sztampowe czytanki w podręcznikach, a przy okazji uczynić język obcy częścią swojego życia codziennego, co tak naprawdę jest warunkiem jego dobrego opanowania i pod wieloma względami celem samym w sobie (bo jeśli język nie jest Ci potrzebny to po co się go uczyć?).

Podobne artykuły:
Praca własna z tekstem oraz audio gdy brak podręcznika – część 1
Nauka języka bez podręcznika – część 2 czytanie
Jak słuchać żeby usłyszeć
Jak uczyć się w oparciu o tłumaczenie robocze
Jak nie uczyć się języków obcych – część 3 – niemiecki

Język (nie) tylko białego człowieka?

biali_kolorowi_afrikaansApartheid jest jedynym słowem pochodzącym z języka afrikaans, które przyjęło się w naszym słowniku (komandos, Bur, Afrykaner, trekking również przeszły do języka polskiego z afrikaans – patrz: komentarze). Nie trzeba być specjalnie wykształconym, żeby wiedzieć, co to słowo oznacza i jakie skojarzenia wywołuje wśród osób na całym świecie. Jedni powiedzą, że system segregacji rasowej był w gruncie rzeczy zły, bo ewidentnie dyskryminował większą część ludności zamieszkałej na terenie RPA, odmawiając jej prawa do uczestnictwa w życiu społecznym na równych warunkach z powodu koloru skóry; dla drugich natomiast był on jedynym ratunkiem na przetrwanie cywilizacji białego człowieka walczącej o przetrwanie na czarnym lądzie. Nikt jednak nie zaprzeczy, że podstawowym beneficjentem systemu byli biali Afrykanerzy, którzy stanowili główną część elektoratu forsującej apartheid Partii Narodowej (afr. Nasionale Party). Spowodowało to, że przez lata język afrikaans był kojarzony przede wszystkim z panującym reżimem, a walka z nim była przez czarną opozycję często traktowana na równi sprzeciwowi wobec opresyjnego systemu, stając się zresztą bezpośrednim powodem krwawych zamieszek jakie miały miejsce w 1976 roku w Soweto. Od tego czasu afrikaans utożsamiany jest przede wszystkim z białą dominacją, co przejawia się w znacznym zmniejszeniu jego roli w ciągu ostatnich 20 lat. Język ten jest jednak paradoksalnie mniej "biały", niż to się na pierwszy rzut oka wydaje.

Kapsztad jako tygiel kultur XVIII wieku

Założenie Kapsztadu w 1652 roku oraz postępujący napływ europejskich kolonizatorów zmienił całkowicie strukturę językową na zachodnim wybrzeżu RPA. Do XVII wieku obszar ten był zamieszkany wyłącznie przez ludy Khoisan – plemiona trudniące się parterstwem (Khoi – dawniej określani również w polskiej literaturze jako Hotentoci) oraz łowiectwem (San – do niedawna znani w Europie pod nazwą Buszmenów), które będąc pozbawionymi jakiejkolwiek organizacji państwowej, nie były w stanie stawić oporu Europejczykom, których liczba stale się zwiększała wraz z rozwojem kolonii. Tubylcy zostali zepchnięci do roli służących i niewolników, którą pełnili w majątkach białych właścicieli ziemskich wraz z przybyszami z dalekiej Indonezji (zachowujących do dziś pewną odrębność kulturową jako Kaapse Maleiers), będącej ówcześnie holenderską kolonią. Na teren Kolonii Przylądkowej przybywali oprócz Holendrów przybysze z całej Europy Zachodniej – pokaźną grupę stanowili przede wszystkim Niemcy oraz uciekający z Francji przed prześladowaniami religijnymi Hugenoci (francuskie nazwiska w stylu Fourie, Du Toit, Du Preez są niezwykle częste w afrykanerskim środowisku). Na wschodzie kolonia natomiast graniczyła z należącymi już do plemion Bantu ludami Xhosa, których przedstawiciele już dawno utrzymywali bardzo bliskie relacje z Khoisan (czego dowodem jest przyjęcie mlasków – obecne w xhosa i zulu, obce natomiast pozostałym językom tej rodziny). Dziś podobne tygle narodowe są domeną wielu metropolii, na przełomie XVIII/XIX wieku Kapsztad był jednak ewenementem na skalę światową.

Narodziny nowego języka

Intensywność relacji pomiędzy kolonizatorami a podbitymi ludami doprowadziła do wytworzenia się dwóch cech, które do dziś charakteryzują teren byłej Kolonii Przylądkowej i odróżniają go od wschodniej części RPA – język afrikaans oraz społeczność tzw. Koloredów (ang. Coloureds, afr. Kleurlinge / Bruinmense). Afrikaans powstał jako język służący do komunikacji między członkami różnych grup etnicznych i, jak każdy z języków o charakterze kreolskim, uległ znacznym uproszczeniom gramatycznym względem swojej niderlandzkiej bazy dialektalnej, a także czerpał pełnymi garściami ze słownictwa innych kultur (dość szeroką listę zapożyczeń można znaleźć w artykule "Roots of Afrikaans" napisanym na bazie literatury naukowej oraz danych dostarczonych przez Muzeum Języka Afrikaans w Paarl). Z racji swojej roli społeczno-ekonomicznej oraz przystępności (był prostszy w nauce niż niderlandzki) stał się na przełomie XVIII i XIX wieku głównym językiem niemal wszystkich grup etnicznych zamieszkujących Prowincję Przylądkową. Trudno oczywiście mówić o jakiejkolwiek standaryzacji afrikaans w tym okresie – wyglądał on bardzo różnie w zależności od środowiska, w którym nim władano. Inaczej mówili w afrikaans Khoi, inaczej Malajowie (mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że jedna z pierwszych publikacji w afrikaans pt. Bayaan-ud-diyn została wydrukowana przy pomocy pisma arabskiego), jeszcze inaczej Hugenoci czy grupy tzw. Trekburów, którzy, zwłaszcza po przejęciu władzy przez Brytyjczyków, wyruszali coraz liczniejszymi grupami na północny wschód w celu poszukiwań nowych terenów do zasiedlenia. Ci ostatni zresztą w oficjalnych sytuacjach posługiwali się standardowym językiem niderlandzkim, którego status został potwierdzony również w powstałej w 1910 roku Unii Południowoafrykańskiej. Dopiero 15 lat później, 8 maja 1925 roku, afrikaans doczekał się oficjalnego uznania przez władze RPA. Warto jedynie dodać, że chodzi tutaj o wersję języka afrikaans, którą władali biali Afrykanerzy, w znacznym stopniu zeuropeizowaną w stosunku do tej, jaką posługiwali się Koloredzi.

Kim są Koloredzi?

Samo określenie Koloredzi jest dość nieszczęśliwe – po pierwsze jest oczywistą kalką z języka angielskiego, po drugie wprowadza wymóg odniesienia do rasy, co w Europie nie zawsze kojarzy się pozytywnie, ale czego w RPA nadal nie sposób uniknąć. Mimo upadku apartheidu, podział rasowy jest nadal oficjalnie usankcjonowany przez rządzącą partię ANC, która, tym razem pod hasłem przywracania sprawiedliwości społecznej, faworyzuje przedstawicieli rasy czarnej (ludy Bantu) stanowiących prawie 80% populacji. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że Koloredzi (9% ogółu obywateli RPA), do których zaliczają się zarówno potomkowie mieszanych biało-czarnych małżeństw, jak i tak różne grupy etniczne Malajowie, Khoisan czy też tak zwani Griekwa mają w tej sytuacji najgorszą pozycję. Powód jest prozaiczny – niegdyś byli zbyt śniadzi, żeby być uznanymi za białych; teraz z kolei są zbyt jaśni, żeby być uznanymi za czarnych. Na dodatek zdecydowana większość mówi w afrikaans – języku utożsamianym z białą dominacją, który nie cieszy się specjalną sympatią obecnej władzy – i raczej rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, że jest on ich językiem ojczystym od przynajmniej od kilku pokoleń. Paradoksalnie, Koloredów władających afrikaans jako ojczystym jest więcej (3,4 mln) niż samych Afrykanerów (2,7 mln – ciekawostką jest fakt, że afrikaans jest też językiem ojczystym dla ponad pół miliona osób rasy czarnej). Już na pierwszy rzut oka widoczna jest zależność stopnia rozpowszechnienia języka afrikaans (po lewej) od udziału ludności kolorowej w danym regionie(po prawej):

Język afrikaans w RPAKoloredzi w RPA

Dlaczego jednak język ten utożsamiany jest nawet w samym RPA przeważnie jedynie z białymi Afrykanerami?

Trudne relacje Afrykanerów i Koloredów

Dużą rolę odegrały tutaj oczywiście czynniki historyczne – od czasu pozbawienia praw wyborczych, które Koloredzi w Prowincji Przylądkowej posiadali aż do lat 50. XX wieku, ich wpływ na ewolucję afrikaans znacznie zmalał. Wielu z nich posługuje się zresztą w życiu codziennym odmianami mniej lub bardziej odległymi od zeuropeizowanego standardu znanymi powszechnie jako Kaapse Afrikaans. Jednocześnie nawet obecnie, ponad 20 lat od upadku apartheidu nietrudno zauważyć, że mimo wspólnoty języka Koloredzi oraz Biali żyją w dwóch równoległych światach, które raczej rzadko się przenikają i nie darzą się nawzajem specjalnym zaufaniem. W konserwatywnych kręgach afrykanerskich dość powszechne jest przekonanie, że dla Koloredów afrikaans jest jedynie instrumentem komunikacji, podczas gdy dla Afrykanerów częścią ich samoidentyfikacji (afr. vir bruin mense Afrikaans ‘n instrument is, maar vir Afrikaners ‘n deel van hulle identiteit). W środowiskach kolorowych można natomiast usłyszeć głosy mówiące, że w 1925 roku tak naprawdę Biali ukradli im własny język i teraz należy go odzyskać. W efekcie relacje pozostają dość napięte nawet na gruncie, który, jak utrzymanie wiodącej roli afrikaans w dzisiejszym życiu społecznym RPA, przynajmniej w teorii powinien obydwie grupy jednoczyć.

Jedność tych dwóch grup jest natomiast potrzebna by język ratować. Podczas pertraktacji dotyczących końca starego systemu politycy NP nalegali na utrzymanie urzędowego statusu języka afrikaans obok angielskiego (ANC początkowo chciała pozostawić język angielski jako jedyny oficjalny). Ostatecznie doprowadziło to do kompromisu w postaci 11 języków urzędowych, który jest pod względem językowej różnorodności równie piękny, co fikcyjny. Angielski pożera pozostałe języki, stając się podstawowym środkiem komunikacji osób zamożnych, które stać na życie w takich miejscach jak Sandton, które z kolei stało się w RPA synonimem miejsca dla prawdziwych bogaczy (jest zresztą nazywane, nie bez powodu, mianem Africa's richest square mile). Języki lokalne mogą w tej sytuacji stawiać jedynie na tradycję oraz wsparcie państwa, które jest niewielkie nawet w przypadku bardziej bliskich ludności czarnej zulu czy xhosa. Zanik użycia jest natomiast najbardziej widoczny właśnie w przypadku afrikaans. Przed 1994 rokiem język ten z racji przewagi ilościowej Afrykanerów dominował nad angielskim. Obecnie, choć nadal całkiem mocny w sektorze prywatnym (nakład gazet i książek wydawanych w afrikaans jest znacznie wyższy niż publikacji we wszystkich pozostałych językach razem wziętych – oprócz angielskiego), został niemal kompletnie wyrugowany z przestrzeni publicznej przez państwo. Jednym z symboli świadczących o upadku tego języka jest anglicyzacja południowoafrykańskich uniwersytetów. Przed rokiem 1994 istniały cztery tradycyjne uniwersytety, w których zajęcia prowadzono przede wszystkim w afrikaans – były to uniwersytety w Pretorii (popularnie zwany Tukkies), Potchefstroom (Potch), Bloemfontein (Kovsies) oraz Stellenbosch (Maties). Od tego roku (2015) głównym językiem wykładowym w każdym z nich będzie angielski, co tłumaczy się przede wszystkim walką z dyskryminacją osób, które nie władają afrikaans jako językiem ojczystym. W praktyce jest to bolesnym ciosem zadanym odrębnemu językowi o sporym dorobku literackim i naukowym oraz kulturom powstałym na jego bazie.

Pocieszającym faktem jest jedynie to, że w ostatnich latach obydwie te kultury podnoszą się z marazmu otaczającego końcówkę lat 90., czerpią pełnymi garściami z języka afrikaans, są dumne ze swojego wspólnego dziedzictwa i mimo trudnej przeszłości starają się siebie nawzajem coraz lepiej rozumieć. Trudno o bardziej symboliczny przykład współpracy między społecznościami białych i kolorowych niż przeróbka utworu Pampoen, legendarnego już afrykanerskiego piosenkarza Steve'a Hofmeyra przy współpracy z kolorowym raperem (afr. kletsrymer) o pseudonimie artystycznym Hemelbesem, wykonana z okazji 90-lecia nadania językowi afrikaans urzędowego statusu w RPA. Bez względu na kwestie estetyczne pozwala to nam spoglądać z nadzieją na stopniowe zbliżenie wszystkich społeczności władających tym językiem i zmiany postrzegania go wyłącznie w kategoriach segregacji rasowej, jak to miało miejsce dotychczas. Bo w rzeczywistości żaden z języków nie łączy tak ludzi różnych ras i pozycji społecznych, jak właśnie afrikaans.

Podobne artykuły:
Niepłynny w 3 miesiące czyli eksperyment językowy
Dwa tygodnie i trzy pytania, czyli eksperymentu językowego ciąg dalszy
Afrikaans – krótki wstęp historyczno-kulturowy
RPA – państwo 11 języków urzędowych
Pierwsze wrażenia z nauki xhosa

Dwa tygodnie i trzy pytania – czyli eksperymentu językowego ciąg dalszy

praat_afrikaansMinęły już dwa tygodnie, od kiedy rozpocząłem swój eksperyment językowy mający na celu zbadanie, do jakiego stopnia można się w ciągu trzech miesięcy nauczyć języka całkiem samodzielnie w domowych warunkach, pracując jednocześnie na etat, studiując i mając wiele innych obowiązków (nieraz zdarzało się czytelnikom wytknąć, że normalny zabiegany człowiek nie jest w stanie znaleźć ani chwili czasu na naukę języka).  Ze szczegółami możecie się zapoznać w podsumowaniu, gdzie znajdują się dokładne wyliczenia dotyczące czasu spędzonego nad taliami, liczby przetłumaczonych w trakcie kolejnych sesji zdań, przeczytanymi tekstami itp. Tutaj chciałbym natomiast poruszyć trzy kwestie, które pojawiły się w komentarzach, jakie dotychczas pojawiły się w odniesieniu do tego projektu.

Czy język afrikaans jest łatwy?

Temat poziomu trudności poszczególnych języków cieszy się wśród czytelników sporą popularnością, na co zresztą dowodem jest, że wśród najczęściej czytanych na naszym portalu artykułów znajdują się przemyślenia dotyczące tego aspektu w odniesieniu do hiszpańskiego oraz szwedzkiego. Jak to się ma w przypadku afrikaans?
Jeden z naszych czytelników skomentował wiadomość o rozpoczęciu afrykanerskiego projektu na naszym profilu facebookowym jednym prostym zdaniem:

Mega łatwy język.

Dodam, że jest to opinia dość powszechna, wygłaszana zresztą przeważnie przez ludzi, którzy tego języka nie znają. Jak jest zaś w rzeczywistości? Język afrikaans powstał na bazie niderlandzkich dialektów, jakimi władali przybywający tu od drugiej połowy XVII wieku kolonizatorzy oraz języków właściwych ludom autochtonicznym (mam tu na myśli przede wszystkim Khoisan, kontakty ze stanowiącymi obecnie znaczną większość na terenie RPA plemionami Bantu miały miejsce znacznie później) oraz innym grupom przybywającym na przełomie najbliższych 300 lat do Afryki Południowej. W związku z tym, że jego głównym zadaniem było umożliwienie komunikacji międzyetnicznej, uległ on na przestrzeni wieków pewnym zmianom, z których tą najbardziej rzucającą się w oczy jest znaczne uproszczenie zasad gramatycznych znanych nam z innych języków germańskich. W afrikaans de facto nie ma przypadków. Brak też koniugacji, a znając odpowiedni czasownik, bez problemu jesteśmy w stanie go użyć w każdym czasie. Gdy dodamy tutaj, że słownictwo jest bardzo podobne do niemieckiego (z angielskim tych punktów wspólnych jest mimo wszystko mniej), to rysuje nam się przed oczyma język, który rzeczywiście można łatwo opanować. I tak jest, ale tylko w niektórych aspektach i jedynie do pewnego stopnia.

Osoba, która potrafi czytać po angielsku i niemiecku oraz mająca przynajmniej blade pojęcie o gramatyce i fonetyce języków germańskich po dwóch tygodniach czytania w afrikaans powinna być w stanie wychwycić większość słów z kontekstu. Znacznie trudniej jest w przypadku języka mówionego – oglądając afrykanerską telenowelę Sewende laan (pl. Siódma aleja), rozumiem przeważnie jedynie pojedyncze słowa. Nieco lepiej jest z audycjami radiowymi, gdzie temat jest mi w pewnej mierze znany. Poziom ich rozumienia spada jednak drastycznie w chwili, kiedy na antenę wchodzi korespondent nie siedzący aktualnie w studio, co powoduje, że jego wypowiedzi ulegają wszelkiego rodzaju zakłóceniom. Porównując to sobie z moimi odczuciami związanymi z nauką francuskiego, uważanego powszechnie za dość trudny język w odbiorze, nie odczuwam, by było w przypadku afrikaans pod tym względem zdecydowanie łatwiej.

Wspomniane wyżej podobieństwo do innych języków germańskich, o ile tak pomocne w odbiorze, niekoniecznie jest już pożyteczne w konstruowaniu własnych wypowiedzi i sprawia, że łatwo wpaść w podobną pułapkę, co studenci uczący się ukraińskiego, którzy znając rosyjski, kalkują go oraz używają właściwych dla moskiewskiego standardu słów (nierzadko nie przejmując się regułami ukraińskiej wymowy) i wydaje im się, że mówią po ukraińsku. Z afrikaans jest niestety podobnie. I nie mam tu nawet na myśli często w takich momentach przytaczanych "fałszywych przyjaciół", bo tych paradoksalnie jest dość łatwo zapamiętać. Chodzi mi przede wszystkim o zbyt częste sugerowanie się pozornym podobieństwem do niemieckiego czy angielskiego i użyciem słowa, które Afrykaner prawdopodobnie zrozumie, ale z afrikaans będzie miało niewiele wspólnego. Z drugiej strony, oglądając wywiady z południowoafrykańskimi gwiazdami showbiznesu, czy też wspomnianą przeze mnie telenowelę, można dostrzec, iż często mają miejsce wtręty w postaci całych zdań wypowiadanych w języku angielskim, które nadają konwersacji – dotyczy to zresztą nie tylko afrikaans, ale również języków bantu jak zulu czy xhosa – kolorytu. Z analogiczną sytuacją miałem już do czynienia w Alzacji, gdzie rozmówcy potrafili w ciągu swojego monologu co chwilę mieszać miejscowy dialekt z językiem francuskim.

Na pytanie czy afrikaans jest łatwy czy trudny odpowiem trochę wymijająco: opanowanie podstaw wydaje się być względnie proste (z naciskiem na "wydaje się"). Często jednak, mówiąc o nauce języka, mylimy pojęcia i te wątłe podstawy uważamy za fakt nauczenia się go, co jest ze wszech miar mylne. Rzeczywistość jest bowiem znacznie bardziej skomplikowana, a po przerobieniu podręcznika wypada dołożyć jeszcze starań, żeby swoją wiedzę poszerzyć, co zajmuje dodatkowy czas. Generalnie bowiem nie ma języków łatwych, zwłaszcza jeśli mówimy o ich dobrym opanowaniu. Bo czy można łatwym nazwać coś do czego nauki potrzeba przynajmniej kilkuset godzin?

Ile kart przerabiasz w sesji aktywnej i w sesji pasywnej?

vertaalDokładne cyfry znaleźć można w podsumowaniu mojego projektu. Liczba dzienna powtórek jest ściśle powiązana z dwoma czynnikami:
a) liczbą kart znajdujących się w talii;
b) liczbą kart dodanych do talii w dniu poprzedzającym powtórkę.

W przypadku talii aktywnej warto się trzymać zasady, która mówi, że jeśli jesteś w stanie czasowo się wyrobić z liczbą kart, jakie program wyznaczył Ci do powtórki, to znaczy, że prawdopodobnie masz ich w talii za mało i należy dodać więcej materiału. To właśnie tłumaczenia całych zdań (podkreślam – całych zdań, a nie pojedynczych wyrazów) z L1 (język oryginalny – w tym wypadku polski bądź angielski) na L2 (tu: afrikaans) są podstawą opanowania materiału i im więcej czasu na nie jesteśmy w stanie poświęcić tym lepiej i szybciej się danego języka możemy nauczyć. Nie jest to wcale łatwe, w przypadku nowego materiału bywa nawet, że zdanie tłumaczę kilka razy, zanim uznam, iż zrobiłem to poprawnie (tj. wypowiedziałem je na głos poprawnie bez znaczących przerw na przypominanie sobie kolejnych jego składników), ale nie mam żadnych wątpliwości, że działa (dotychczas wprowadzony materiał znam niemal na pamięć) i staram się dodawać do talii kolejne elementy, których bazą jest na razie przerabiany przeze mnie podręcznik.
WAŻNE! Tłumaczenie zawsze robię, mówiąc na głos w afrikaans. Ćwiczenie polegające na mówieniu pod nosem bądź odbywaniu procesu jedynie w pamięci mija się z celem. Po pierwsze nie ćwiczymy wymowy, a po drugie jest nam wtedy znacznie łatwiej oszukać samych siebie (łatwiej ukryć błędy).

Trochę inny mam stosunek do talii pasywnej, której powtórki dłuższe niż 10 minut uważam trochę za mało efektywne spędzanie czasu. W tym przypadku zamiast przeglądać kolejne karty lepiej wziąć coś do czytania w docelowym języku. Talia tam ma zresztą zupełnie inny cel. W przeciwieństwie do talii aktywnej, chodzi w niej głównie o utrwalanie wyrażeń, które przy czytaniu artykułu bądź książki (choć na te drugie póki co w afrikaans stanowczo za wcześnie) wzbudziły wątpliwość lub były totalnie niezrozumiałe, tak aby przy następnym ich spotkaniu nie mieć wątpliwości co oznaczają.

Czy robisz jakieś ćwiczenia na rozumienie ze słuchu?

luister_na_afrikaanse_radio_aanlynSkupienie się na rozumieniu języka mówionego zasugerował mi komentujący tu od dłuższego czasu Jacek. Rzeczywiście słucham dość dużo, ale póki co jestem raczej na etapie rozumienia głównych wątków rozmowy na podstawie wychwycenia słów kluczy, które znam z… przeczytanych przeze mnie tekstów. Nie ukrywam, że to właśnie materiał pisany jest dla mnie podstawowym źródłem nowo poznawanego słownictwa. Przede wszystkim dlatego, że jest znacznie łatwiejszy w deskrypcji, a nieznane słowo można natychmiast sprawdzić w słowniku i kontynuować czytanie. Równie niezrozumiałego materiału dźwiękowego nie potrafię wykorzystać w taki sposób. Nie wiem, czy jestem wzrokowcem – wiem tylko, że uczę się w taki sposób, bo w innym przypadku odczuwałbym zmęczenie materiałem (a to jest tak naprawdę najgorsze, co możemy sobie zafundować, ucząc się języka obcego). Dlatego ograniczam się przede wszystkim do słuchania w tle i wychwytywania znanych mi wyrażeń, a czasem nawet całych zdań, które rozumiem. Dziennie spędzam z mówionym afrikaans przynajmniej godzinę – tyle bowiem trwa audycja Kommentaar z Radio Sonder Grense oraz nagrania z podręcznika. Postępy w rozumieniu są stosunkowo niewielkie, ale trwałe, co przy zachowaniu obecnego, znowu nie aż tak podkręconego tempa daje nadzieję na dość dobry wynik na końcu naszej podróży.

Tyle, jeśli chodzi o pierwszą falę pytań dotyczących mojego eksperymentu językowego. W przyszłym tygodniu, żeby wprowadzić do cyklu trochę różnorodności (ile można przecież pisać o tym jak ktoś się uczy języka?) postaram się nieco poruszyć również kulturowo-polityczny aspekt tego przedsięwzięcia i nieco rozszerzyć to, co napisałem 5 lat temu jako wstęp historyczno-kulturowy do języka afrikaans. Ten tekst był, mimo zainteresowania jakie ówcześnie wzbudził, dość ubogi, warto byłoby więc go poszerzyć, zwłaszcza, że tematyki tej raczej próżno szukać w polskim internecie.

Podobne artykuły:
(Nie)płynny w 3 miesiące, czyli eksperyment językowy
Afrikaans – krótki wstęp historyczno-kulturowy
Wyznania ANKIoholika
Nauka języka bez podręcznika – część 1
Nauka języka bez podręcznika – część 2