Świat Języków Obcych

Rosyjskie gazety, portale informacyjne oraz stacje radiowe

gazetyPonad pół roku temu opublikowałem na łamach Woofli krótki artykuł o niemieckich gazetach, portalach informacyjnych oraz stacjach radiowych, który, sądząc po liczbie odwiedzin, nadal wzbudza zainteresowanie osób chcących nauczyć się języka naszych zachodnich sąsiadów. Myślę, że jest to dobry powód, by kontynuować serię takich praktycznych wpisów i z tego względu poświęcę dziś trochę miejsca językowi rosyjskiemu, który mimo różnych zawirowań polityczno-społecznych, jakie miały miejsce w ciągu ostatnich 30 lat, nadal cieszy się sporą popularnością w naszym kraju. Cieszę się również z samego faktu możliwości opublikowania wpisu, który od początku istnienia "Świata Języków Obcych" (pamięta ktoś jeszcze?) znajdował się na mojej liście tematów, które powinny się ukazać w serwisie poświęconym językom obcym. Warto zaznaczyć, że materiały jakie przedstawię nie będą czymś stricte edukacyjnym. Patrząc jednak wstecz muszę powiedzieć, że odegrały one w moim procesie nauki większą rolę, niż którykolwiek z podręczników czy 4-letni kurs na uniwersytecie. Obok przekazania wiedzy o języku były dla mnie jednocześnie oknem na zupełnie inny świat, pomogły mi zrozumieć jak Rosjanie postrzegają otaczająca ich rzeczywistość i jestem przekonany, że każda osoba rzeczywiście interesująca się obszarem postradzieckim powinna do swojej codziennej prasówki dorzucić przynajmniej jedno ze wspomnianych przeze mnie źródeł, żeby poszerzyć swoje horyzonty i jednocześnie zderzyć to z informacjami przekazywanymi w mediach polskich – dla mnie osobiście było to niesamowicie interesujące zajęcie.

Rosyjskie gazety
Liczba tytułów gazet ukazujących się w Rosji może początkowo przyprawić o zawrót głowy osobę próbującą wybrać coś do przeczytania. Osobom, które nie są zainteresowane samodzielnymi poszukiwaniami chciałbym przede wszystkim polecić dwa tytuły: Izwiestija oraz Kommiersanta. Osoby zainteresowane Ukrainą i tamtejszym punktem widzenia mogą dorzucić do tego zestawu rosyjską wersję Ukrajinskiej Prawdy (jeśli oczywiście nie znają języka ukraińskiego). Te trzy gazety wybrałem nieprzypadkowo – po pierwsze, prezentują bardzo wysoki poziom merytoryczny (proszę zauważyć, że nie zawsze musi to oznaczać, że zgodzimy się z ich treścią, ale znacznie bliżej im do czołowych dzienników europejskich niż do "Faktu"); po drugie, każda z nich przedstawia nieco inne spektrum rosyjskojęzycznego świata, o czym za chwilę; po trzecie wreszcie, ich lektura towarzyszy mi już od kilku dobrych lat i mogę polecić je całkiem szczerze bez jakiegokolwiek zawahania.

Izwiestija powstały w roku 1917 i w czasach Związku Radzieckiego stanowiły one razem z Prawdą tubę propagandową Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. O ile jednak ta druga pozostała w rękach komunistów i dziś niespecjalnie ciekawą skamieliną, o tyle Izwiestija po prywatyzacji przekształciły się w czołową gazetę Federacji Rosyjskiej, nie zatracając jednocześnie wcześniejszego mainstreamowego charakteru. Do dziś jest to więc gazeta, w której znajdziemy oficjalną rosyjską interpretacją rzeczywistości zbieżną z kursem obieranym przez Moskwę, co czasem jest ciężkie w odbiorze, ale mimo to daje dość dobrą okazję do zapoznania się z realiami panującymi u naszego sąsiada.

Nieco inny charakter ma Kommiersant (rus. Коммерсантъ). Pierwotnie gazeta ta ukazała się po raz pierwszy jeszcze w carskiej Rosji w roku 1907, ale po rewolucji październikowej została zakazana przez władze komunistyczne. Jej wydawanie wznowiono dopiero wraz końcem lat 80., a głównym znakiem rozpoznawczym gazety została wybrana litera "ъ", która dawniej była finalnym znakiem dla słów zakończonych na spółgłoskę (pozostałość po systemie otwartej sylaby języka staro-cerkiewno-słowiańskiego – więcej o ъ oraz ь oznaczających niegdyś tzw. jery pisałem w artykule pt. O dwóch legendarnych słowiańskich literach). Коммерсантъ szybko stał się wiodącym tytułem w środowiskach nowych elit i prezentuje naprawdę bardzo wysoki poziom dziennikarstwa, dzięki czemu niczym nie ustępuje tak znanym gazetom jak New York Times, El Pais, Le Monde czy Frankfurter Allgemeine Zeitung. W odróżnieniu od Izwiestiji, czyniących wyraźny ukłon w stronę obozu rządzącego, Kommiersant stara się być obiektywny i zdarza się w nim przeczytać głosy ostro krytykujące poczynania ekipy prezydenta Putina, bądź całkiem pozytywnie wyrażające się o rosyjskiej liberalnej opozycji.

Trzecim tytułem o jakim wspomniałem jest Ukrajins'ka Prawda (ukr. Українська Правда) będąca moim zdaniem najciekawszą pozycją ukraińskojęzyczną, a jednocześnie posiadającą wersję w języku rosyjskim. Gazeta ta (choć słowo "portal" ze względu na wyłącznie elektroniczny charakter byłoby tu znacznie bardziej na miejscu) zyskała sobie na Ukrainie niemal kultowy status najpierw ze względu na to, że jej pierwszym redaktorem był Georgij Gongadze, dziennikarz, którego zabójstwo w 2000 roku odbiło się szerokim echem na ukraińskiej scenie politycznej, a następnie dokładną 24-godzinną relacją z kijowskiego Majdanu w 2014, która spowodowała, że przez ten burzliwy okres znajdowała się ona na liście kilku najczęściej odwiedzanych serwisów informacyjnych na świecie. Wybór treści jest niezwykle szeroki i pozwala zaznajomić się bliżej z ukraińskimi realiami.

Z rozpędu jeszcze chciałbym dorzucić do powyższego zestawu białoruską Naszą Niwę, która również posiada swoje rosyjskie wydanie (choć de facto czytanie po białorusku przy znajomości rosyjskiego i polskiego nie powinno nikomu sprawić większego problemu) i jest ciekawą próbką niezależnego dziennikarstwa u naszego wschodniego sąsiada.

Rosyjskie stacje radiowe
Ubóstwiam wręcz Radio Majak, którego bogate archiwum audycji jest prawdziwą kopalnią materiałów audio, których można użyć do nauki języka. Łączą w sobie bardzo dobrą jakość dźwięku, interesującą treść oraz możliwość obcowania z bardzo różnymi rejestrami języka mówionego, co jest niezwykle ważne w przypadku, gdy nie mamy możliwości obcowania z językiem na co dzień. Pisząc ten tekst słucham zresztą jednego z odcinków cyklu Великий XIX (pl. Wielki wiek XIX), na który składają się rozmowy o XIX wieku ze specjalistami z dziedzin historii, literatury, nauk społecznych oraz pokrewnych nauk. Jestem świadom tego, że nie każdemu może przypaść do gustu podobna tematyka, ale gwarantuję, że na Majaku zawsze znajdzie coś interesującego. Bogactwo materiałów dostępnych w archiwach tej stacji spowodowało, że w zasadzie nigdy specjalnie nie szukałem dla niej alternatywy w języku rosyjskim. Wiem jednak, że równie ciekawą opcją dla osób pragnących mieć kontakt z językiem rosyjskim może być Echo Moskwy.

Nauka języka a poszerzanie swoich horyzontów
Powyższa lista oczywiście w żadnym wypadku nie wyczerpuje tematu rosyjskojęzycznych gazet i stacji radiowych – tych jest tak naprawdę zbyt wiele by zmieścić je w ramach krótkiego artykułu na Woofli. Zwłaszcza jeśli chodzi o gazety nie wspomniałem szerzej o takich tytułach jak Argumienty i Fakty, Rossijskaja Gazieta, Niezawisimaja Gazieta, Nowaja Gazieta czy Moskowskij Komsomolec, które nierzadko bywają cytowane w zagranicznych mediach. Wolałem się jednak skupić akurat na tych źródłach, z którymi miałem największy kontakt i które z jednej strony pomogły mi w swoim czasie w nauce języka rosyjskiego, a z drugiej pozwoliły poszerzyć wiedzę o świecie, w którym jest on używany. Wielka szkoda, że często chcąc opanować język obcy skupiamy się jedynie na jego czysto użytkowej funkcji. Chcemy się przede wszystkim dogadać w określonych sytuacjach, móc wpisać nowy język do naszego CV, a zapominamy o tym drugim aspekcie, którym jest rzeczywiste wsiąknięcie w świat danego języka i czerpanie z jego bogactwa kulturowego, co, przynajmniej w moim odczuciu, znacznie ułatwia samą naukę (wynika to z prostego faktu, iż znacznie łatwiej jest uczyć się czegoś co jest dla nas samych interesujące), przeważnie jest od niej ciekawsze i pozwala na swobodne przejście z etapu nauki na poziomie podstawowym na poziom zaawansowany, kiedy to żywy język powinien stać się głównym źródłem nauki. Zdecydowanie łatwiej jest przejść z podręcznika na gazety, radio, rozmowy z obcokrajowcami, jeśli mieliśmy z tymi rzeczami pewien kontakt już wcześniej.

Zobacz także – jak uczyć się z pomocą gazet i radia:
Nauka języka bez podręcznika – część 1
Nauka języka bez podręcznika – część 2
Niemieckie gazety, portale informacyjne oraz stacje radiowe

Zobacz także – język rosyjski:
Sytuacja językowa na Ukrainie – mity i rzeczywistość – część 1
Sytuacja językowa na Ukrainie – mity i rzeczywistość – część 2
Co każdy powinien wiedzieć o sytuacji językowej na Białorusi
O dwóch legendarnych słowiańskich literach
Jak się nauczyć rosyjskiego?

Czy znajomość wielu języków na poziomie podstawowym może się przydać?

a1W związku z zapytaniem jednego z Czytelników postanowiłem na chwilę odejść od tematów związanych ze Słowiańszczyzną, starając się jednocześnie rozwiązać dylemat, przed którym może stanąć każda osoba ucząca się języków obcych. Wielokrotnie na Woofli pisałem o tym, że sprawne posługiwanie się jakimś językiem to coś w rodzaju związku na całe życie, takiego, który należy pielęgnować, bo w przeciwnym wypadku się rozpadnie. Już znajomość dwóch czy trzech języków obcych, nawet na przeciętnym poziomie funkcjonalności, wymaga sporej inwestycji czasu, która w ogromnym stopniu uniemożliwia nauczenie się kolejnych. To nie jest bowiem jak jazda na rowerze i nauka zna przypadki osób, które zapomniały nawet swojej mowy ojczystej na skutek utraty kontaktu z innymi posługującymi się nią osobami. To jakże praktyczne stwierdzenie jest czymś trudnym do zaakceptowania przez osoby aspirujące do zostania poliglotami, którym ciężko znaleźć złoty środek pomiędzy pielęgnowaniem tego, co już potrafią, a nauką czegoś nowego. Nieraz sam miewałem takie dylematy, zaczynałem się uczyć czeskiego, albańskiego, bułgarskiego, niderlandzkiego czy arabskiego i wydobywać z siebie podstawowe frazy, które po paru latach braku jakiegokolwiek kontaktu uciekły niemal całkowicie z mojej pamięci. Tym bardziej z ogromną sympatią odniosłem się do tego, co napisał nasz Czytelnik w komentarzach do artykułu pt. Jakiego języka warto się uczyć:
"Nie potrafię zdecydować się na żaden konkretny język, któremu miałbym poświęcić resztę swojego życia. Chciałbym nauczyć się dziesięciu, może nawet piętnastu języków na poziomie podstawowym, poznać choćby w minimalnym stopniu kultury różnych krajów i… na tym zakończyć swoją językową przygodę. Przygodę, do której być może kiedyś bym wrócił, kto wie? Przez nauczenie się języków na poziomie podstawowym rozumiem nauczenie się podstawowych słówek + popularnych zwrotów + elementarnej wiedzy z zakresu gramatyki".

"Perspektywa zgłębiania jednego, może dwóch języków, i poświęcania na to reszty mojego życia wydaje mi się nudna i przytłaczająca. Lubię poznawać to, co nowe".

Mam kilka pytań.

1. Czy nauka wielu języków na takim podstawowym poziomie ma jakikolwiek sens? Czy nie jest to marnotrawienie cennego czasu?

Natura problemu jest w tym przypadku bardzo subiektywna i przede wszystkim należy zastanowić się, co rozumiemy poprzez marnotrawienie czasu. Jeśli nie jesteś pasjonatem języków obcych, to ciężko o większą stratę czasu, niż ich nauka na podstawowym poziomie. Zaryzykowałbym wręcz tezę, że obejrzenie kolejnego odcinka "Klanu" czy spotkania Ligi Mistrzów miałoby większy sens praktyczny, bo przynajmniej zapewnia pewien relaks po ciężkim dniu w pracy. Jeśli natomiast lubisz się uczyć języków, jest to twoją pasją i interesujesz się różnorodnością kulturową otaczającego nas świata, to możesz potraktować przerabianie podręcznika na poziomie początkującym jako intelektualną zabawę, coś, co w ograniczonym stopniu nawet relaksuje. Marnotrawieniem czasu bym tego nie nazwał, bo uważam, że każdy potrzebuje tej odrobiny czasu dla siebie, w której zajmuje się tym, co mu sprawia przyjemność. Ale też byłbym ostrożny w stwierdzeniu, że jest to coś nobilitującego – tak naprawdę to czy czas ten przeznaczymy na szydełkowanie, bieganie, oglądanie ulubionego serialu czy naukę dziesiątego języka od podstaw nie ma większego znaczenia.

2. Jakie korzyści, oprócz oczywistej dla mnie satysfakcji z takiej nauki mógłbym wynieść?

Nie będę oszukiwał – korzyści praktyczne będą raczej nikłe. W najlepszym wypadku zaimponujesz osobom jednojęzycznym, którym nauka nigdy specjalnie "nie szła", a znajomość języka obcego nierzadko utożsamiają z kilkunastoma zwrotami grzecznościowymi. Z pewnością też znajomość podstawowych zwrotów zostanie w pewien sposób doceniona przez osoby władające tym językiem jako ojczystym, które mimo wszystko zawsze milej zareagują na kogoś, kto potrafi przynajmniej podziękować inaczej niż poprzez "Thank you". Stopień doceniania tych uprzejmości jest oczywiście zależny od języka – o ile Rosjanin czy Niemiec nie będą specjalnie zaskoczeni tym, że znasz podstawy ich języka, o tyle Albańczyk zupełnie zmieni nastawienie do Twojej osoby za "faleminderit". I to by było w zasadzie na tyle.

3. Czy znajomość wielu języków na poziomie podstawowym może się do czegoś w życiu przydać? Do czego?

Oprócz podanego wyżej przykładu wymiany uprzejmości przychodzi mi do głowy jedynie umiejętność czytania w językach, które są podobne do tych uprzednio opanowanych. O ile zawsze z pewną rezerwą podchodzę do osób chwalących się aktywną znajomością kilkunastu języków, o tyle uważam za całkiem możliwe opanowanie wszystkich blisko spokrewnionych języków (słowiańskie, germańskie, czy romańskie) na poziomie umożliwiającym czytanie tekstów z dziedziny naszych zainteresowań, co niewątpliwie otwiera możliwości do lepszego poznania obcej kultury. Dodatkowo warto zauważyć, że umiejętność czytania nie zanika tak szybko, jak zdolność porozumiewania się, więc można na nią przeznaczyć mniej czasu. Trzeba jednak zaznaczyć, iż warunkiem jest tu opanowanie przynajmniej podstawowych języków na wysokim poziomie. Jako przykład mogę podać moją (nie)znajomość bułgarskiego, która, aktywnie niemal zerowa, nie przeszkadza mi specjalnie czytać gazet czy artykułów w tym języku, ale oprócz poznania podstaw gramatycznych i podstawowego słownictwa posiłkuję się znajomością serbskiego, rosyjskiego, polskiego oraz ogólną wiedzą slawistyczną. Bez tych ostatnich na nic zdałaby się znajomość na poziomie podstawowym.

4. Jak to wygląda z punktu widzenia pracodawcy? Czy byłoby o czym pisać w CV?

Pracodawca jest przede wszystkim zainteresowany tym, byś wykonywał dobrze swoją pracę, za którą będzie zobowiązany wypłacać Ci pieniądze. Dlatego też najważniejsze będzie dla niego to, czy posiadasz poziom znajomości języka X umożliwiający Tobie pracę na danym stanowisku. Ten można bardzo łatwo sprawdzić poprzez rozmowę bądź test pisemny, których nie da się zdać z podstawową znajomością. Niewiele natomiast interesuje go fakt posiadania przez Ciebie certyfikatów z języka Y, którego w pracy wykorzystywać nie będziesz. Zamiast teoretyzować, przytoczę historię z życia wziętą. Do niedawna miałem okazję pracować w obcojęzycznym callcenter, do którego byłem przyjmowany na podstawie mojej znajomości niemieckiego i mimo że znałem ówcześnie przynajmniej 3 języki znacznie lepiej (zdarzały się nawet sporadyczne sytuacje ich użycia), to nie stanowiły one jakiejkolwiek karty przetargowej w samym procesie rekrutacyjnym. Kiedy później sam już przyjmowałem ludzi do pracy na naszym projekcie, było mi w ogromnej mierze obojętne, czy dana osoba zna jakikolwiek język poza niemieckim, mimo że naprawdę należę do osób, które doceniają pozapracownicze pasje osób, z którymi przychodzi mi spędzać parę godzin dziennie. Pracowaliśmy jednak po niemiecku, więc nawet przy najlepszych chęciach nie zatrudniłbym kogoś z jego podstawową znajomością, tylko dlatego, że umie 10 pozostałych języków tak samo słabo. Osobiście wpisuje w CV jedynie języki, które znam przynajmniej na poziomie B2. Na niższym poziomie ciężko mówić o wykorzystaniu języka w pracy. A jeśli nie można ich wykorzystać, to po co je w ogóle wpisywać?

Ucz się języków na własną odpowiedzialność

Wyżyłem się trochę powyżej na podstawowej znajomości języka obcego, ale nie chciałbym jednocześnie zostać źle zrozumianym. Uczę się po prostu od lat, spędzając większość czasu właśnie na dłuższych (francuski, ukraiński, afrikaans, może nawet serbski) czy krótszych (nawet szkoda wspominać) romansach z językami, których de facto nie potrzebuję i z doświadczenia wiem, że odbywa się to przeważnie kosztem innych, zdecydowanie bardziej przydatnych umiejętności, również tych językowych. Jeśli masz więc, Czytelniku, podobny plan jak ja kiedyś (zainteresowanych odsyłam do listy języków, jakie chciałbym opanować, którą opublikowałem niemal 6 lat temu), to wiedz, że musisz to naprawdę ponadprzeciętnie lubić – w przeciwnym wypadku może Ci rzeczywiście grozić swoiste uczucie straconego czasu w momencie, gdy przyjdzie wykonywać rachunek zysków i strat. Jeśli natomiast uwielbiasz każdą wolną chwilę spędzać nad językami, to droga wolna. Ja do dziś uważam, że mimo wspomnianej już niepraktyczności przedsięwzięcia, nauka wielu z nich jest zajęciem niezwykle interesującym i na pewno poszerzającym horyzonty oraz umożliwiającym obcowanie ze znacznie większym odcinkiem kultury niż ten, z którym można obcować, znając jedynie polski i angielski. Ale żeby taki język rzeczywiście horyzonty poszerzał, trzeba dojść przynajmniej do poziomu pozwalającego na samodzielny odbiór informacji, oglądanie filmów, czytanie książek, słuchanie radia. I na osiągnięciu tego bym się skupił.

Podobne artykuły:
Automotywacja i potrzeba zmiany
Poziom znajomości języka po 80 godzinach nauki, czyli podsumowanie eksperymentu językowego
Angielski w 3 miesiące i 5 języków jednocześnie
Jak czytać w języku, którego jeszcze dobrze nie znamy
Nauka języka bez podręcznika – część 2. Czytanie.

Poziom znajomości języka po 80 godzinach nauki, czyli podsumowanie eksperymentu językowego

rpa28 listopada 2015 roku rozpocząłem w ramach przygotowań związanych z wyjazdem do RPA mój drobny eksperyment polegający na nauce używanego przez znaczącą część tamtejszego społeczeństwa języka afrikaans. Projekt trwał 11 tygodni (dokładnie 78 dni) i dobiegł końca wraz z rozpoczęciem podróży, podczas której próbowałem wykorzystać wiedzę zdobytą wcześniej. Teraz przyszedł czas na podsumowanie całego procesu oraz wnioski jakie z niego może wyciągnąć niemal każda osoba ucząca się języka, nawet jeśli nie jest miłośnikiem moich metod (o czym można było się dowiedzieć w komentarzach do wcześniejszych artykułów) – prawdy rządzące nauką języka są bowiem bardziej uniwersalne, niż się ludziom może, na pierwszy rzut oka, wydawać. Do zapoznania się z nimi zapraszam wszystkich, zarówno tych, którzy na bieżąco śledzili moje zmagania, jak i tych, którzy na Woofli są po raz pierwszy.

Proces nauki: metody oraz czas

Mimo że o samych metodach wspominałem już przynajmniej dwukrotnie, powtórzę ich główne założenia:
1. Przerobienie podręcznika Colloquial Afrikaans B. Donaldsona i utworzenie talii aktywnych w Mnemosyne polegających na tłumaczeniach z polskiego lub angielskiego na afrikaans. W chwili zakończenia eksperymentu oznaczało to 1417 unikatowych zdań, z których znaczną część potrafiłbym aktualnie powiedzieć oraz modyfikować bez chwili zawahania.
2. Czytanie afrykanerskich tekstów z ogólnodostępnych serwisów takich jak MaroelaMedia, Netwerk24 czy też afrykanerskiej Wikipedii. Jeśli starczało czasu, to również stosownie analizowałem te teksty, wypisując nie w pełni zrozumiałe zdania do mojego zeszytu (w omawianym okresie było ich 639) oraz do talii pasywnej w Anki (jej jedyny cel to sprawdzenie czy potrafię podać polski odpowiednik afrykanerskiego słowa). Czytałem przede wszystkim na temat współczesnej sytuacji politycznej w RPA oraz historii Afrykanerów – warto zaznaczyć, że ten wybór miał więcej wspólnego z moimi zainteresowaniami, niż jakimkolwiek praktycznym aspektem nauki języka.
3. Słuchanie w tle audycji radia RSG oraz ściąganie i wsłuchiwanie się uważniej w najciekawsze z nich (przede wszystkim poświęconej wydarzeniom współczesnym "Kommentaar").
4. Od stycznia pisałem już w afrikaans wiadomości tekstowe do osób, u których udało mi się znaleźć lokum na czas wyjazdu.

Proces nauki: Ile spędziłem czasu na nauce afrikaans?

Ciężko jednoznacznie powiedzieć, gdyż jednoznacznie mogłem dokłanie liczyć jedynie czas przeznaczony na pracę z SRSami (Anki i Mnemosyne). Na pracy z aktywną talią spędziłem w omawianym okresie 2099 minut (35 h), co daje 27 minut dziennie. Talia pasywna była znacznie mniej czasochłonna – jej przerabianie zabrało mi 585 minut, czyli 7,5 minuty dziennie. Jeśli wziąć pod uwagę, że średnio minutę zajęło mi wprowadzenie jednego zdania do każdej z talii dostajemy liczbę 4638 minut, czyli niemal godzinę pracy w skupieniu dziennie. Tyle jeśli chodzi o sesje mierzalne. Do tego dochodzą jeszcze ciężko mierzalne okresy, w których "żyłem w afrikaans", czego nie należy bagatelizować. Dojeżdżając do pracy (ok. pół godziny w jedną stronę) czytałem w afrikaans, zwłaszcza w późniejszym okresie, kiedy nie była to czynność wymagająca ode mnie zastanawiania się nad znaczeniem niektórych podstawowych wyrazów bądź struktur gramatycznych. Siedząc w domu w tle często leciała afrykanerska muzyka (Van Coke Kartel, Karen Zoid, Chris Chameleon, Jack Parow, Robbie Wessels, Die Heuwels Fantasies), oglądałem na YouTube wywiady w tym języku, które z początku niemal niezrozumiałe z biegem czasu odkrywały przede mną kolejne warstwy znaczeniowe. Najprościej mówiąc starałem się mieć kontakt z afrikaans również poza formalnym procesem nauki tak często, jak to tylko możliwe. Warto jednak zauważyć, że będąc osobą jednocześnie pracującą, studiującą i zajętą innymi rzeczami takimi jak choćby administrowanie Wooflą, nie zawsze byłem w stanie znaleźć odpowiednio dużo czasu, który na wyżej wspomniany kontakt mogłem poświęcić.

Rezultaty:

Jeśli ktoś spodziewał się, że na Woofli kiedyś przeczyta o tym, że można nauczyć się języka na wysokim poziomie spędzając na procesie jego nauki godzinę dziennie przez względnie krótki okres, to się grubo mylił. Na pewno jednak jest możliwe w ciągu 2-3 miesięcy dojść do poziomu pewnej samodzielności językowej, która pozwala nam już na bezstresowe zanużenie się w języku, korzystanie z jego dobrodziejstw w codziennym życiu i poznawanie świata z perspektywy obcej kultury. Zawsze powtarzałem, że znajomość języka należy podzielić na przynajmniej cztery umiejętności, które, choć się przenikają, niekoniecznie muszą ze sobą współgrać (czego przykładem są osoby niepiśmienne, bądź ludzie czytający po angielsku, ale bez zdolności płynnego mówienia w tym języku).

Przypomnijmy, jakie cele sobie postawiłem na początku grudnia:
Czytanie – Chciałbym po kilku miesiącach móc bez większych problemów czytać prozę w afrikaans.
Pisanie – Chciałbym jeszcze przed wyjazdem móc napisać parę maili, które ten wyjazd uczynią jeszcze bardziej atrakcyjnym.
Mówienie – Chciałbym rozmawiać na nieskomplikowane tematy, nie uciekając się do pomocy języka angielskiego.
Słuchanie – Chciałbym, obok prostych konwersacji, rozumieć audycje radiowe oraz reportaże Netwerk24.

Jak wygląda ich realizacja w praktyce?
Czytanie – zdecydowanie najmocniejsza zdolność, co zresztą nie dziwi biorąc pod uwagę fakt, iż czytać bardzo lubię, robię to często, a pisany afrikaans ze względu na podobieństwo do poznanych wcześniej języków germańskich wygląda całkiem zrozumiale nawet dla osób, które nie miały z nim nigdy kontaktu. Dlatego też cel, jaki sobie postawiłem przed trzema miesiącami, był zdecydowanie najbardziej ambitny, biorąc pod uwagę, iż wiele osób ma nierzadko problem z czytaniem literatury obcojęzycznej nawet po paru latach nauki. W trakcie wyprawy kupiłem pare pozycji książkowych w afrikaans, z czego dwie to powieści. F.A. Venter oraz André Brink należą do klasyki afrykanerskiej literatury i dzieło tego pierwszego pt. Kambro-kind miałem już okazję zacząć czytać. Nie jest to naturalnie "jazda bez trzymanki" jak w przypadku języka rosyjskiego, ale też nie powiedziałbym, iż sprawia duże kłopoty. Na stronie znajduję około 5-6 słów, których nie widziałem wcześniej, ale w zdecydowanej większości nie są one istotne dla zrozumienia fabuły. Mogę więc czytać prozę w afrikaans i sprawia mi to przyjemność – czegóż chcieć więcej?

Pisanie – przed oraz w trakcie podróży napisałem kilkanaście maili oraz smsów w afrikaans związanych z tak różnymi rzeczami jak kwestie noclegowe, lokalny transport czy też… przepis na pierogi ruskie, które zasmakowały moim gospodarzom w Bloemfontein. Ten poziom zupełnie mi do szczęścia wystarcza. Można powiedzieć, że i na tym polu eksperyment zakończył się sukcesem.

Mówienie – zadanie było utrudnione przynajmniej z trzech powodów. Pierwszym był fakt, że nauka mówienia ograniczała się u mnie do używania talii aktywnej i modyfikowania zdań przykładowych. Zatem na miejsce przyleciałem nie mając specjalnego doświadczenia w tej sferze. Drugim powodem jest urzędowy status języka angielskiego i względnie wysoki (przynajmniej w stosunku do pozostałych grup etnicznych zamieszkujących RPA) poziom wykształcenia Afrykanerów, co z kolei implikuje ich dwujęzyczność (do jakiego stopnia jest ona posunięta, to już temat na osobny artykuł). Po trzecie, nie jechałem sam, a towarzysząca mi osoba nie zna afrikaans. Naturalnym więc było, że większość czasu rozmawialiśmy po angielsku. Gdy jednak sygnalizowałem chęć przechodzenia na afrikaans, nie było z tym większych problemów, a moi rozmówcy okazywali ogromną cierpliwość, starali się mówić ciut wolniej, co znacznie ułatwiało komunikację, będąc jednocześnie pod autentycznym wrażeniem, że komuś z innego kontynentu wpadł do głowy pomysł nauki tak niszowego języka. Zresztą przynajmniej dwa razy nagrano mnie telefonem komórkowym w celu udowodnienia znajomym i rodzinom, że rzeczywiście do RPA przyjechał Polak, który mówi w afrikaans. Bardzo słabo, ale czegóż więcej oczekiwać po tak krótkim czasie nauki.

Słuchanie – o ile na początku niełatwo było mi z afrykanerskich audycji wychwycić cokolwiek, poza zaimkami osobowymi, o tyle po dwóch miesiącach kontaktu z tym językiem mogłem już przysłuchiwać się dyskusjom rozumiejąc zdecydowaną większość przekazu. Dalej jednak nie było to pełne rozumienie, podobnie jak z kontaktem na żywo. Tak długo jak moi rozmówcy mówili powoli i wyraźnie oraz rozmawialiśmy na bliski mi temat, nie miałem z tym większego problemu. Gdy jednak jadąc pociągiem z Johannesburga do Bloemfontein miałem okazję siedzieć w wagonie z dwiema kolorowymi kobietami (o społeczności tzw. Koloredów pisałem w artykule "Język (nie) tylko białego człowieka") żywo komentującymi niedole podróży, byłem przeważnie bezradny, gdyż odmiana jakiej używały w dużej mierze różniła się od standardowego języka, którego miałem się okazję uczyć.

Wnioski:

Nie jestem wielkim fanem sztywnej kwalifikacji znajomości języka, ale jeśli przyjęlibyśmy za wyrocznię zatwierdzone przez Radę Europy oraz powszechnie znane poziomy biegłości mógłbym z całą pewnością stwierdzić, że doszedłem do słabego B1 z odchyleniami w stronę B2 w zakresie czytania oraz A2 jeśli chodzi o mówioną interakcję, co odzwierciedla dokładnie na co poświęciłem, nieprzypadkowo zresztą, najwięcej czasu. Wydaje mi się, że jest to przeciętny poziom, jaki można osiągnąć po przerobieniu podręcznika oraz dwumiesięcznym, dość regularnym acz krótkim (80h rzeczywistej nauki), kontakcie z językiem. Rezultat byłby najprawdopodobniej bardziej imponujący, gdybym mógł sobie pozwolić na znacznie częstsze obcowanie z afrikaans w formie skoncentrowanej nauki. Prawdą jest bowiem, że czas oraz koncentracja to najważniejsze czynniki, jeśli chodzi o skuteczność procesu uczenia się języka, dużo istotniejsze moim zdaniem, niż najbardziej wyszukane metody (całkiem częstym przypadkiem są zresztą osoby, które więcej czasu spędzają na szukaniu dobrych metod, podręczników zamiast na nauce języka). Te ostatnie nic nie dadzą, jeśli nie zainwestujemy odpowiednio dużo swojego wolnego czasu w ich zastosowanie. Mam tu na myśli przynajmniej godzinę dziennie – krótszy kontakt z językiem służy na pewnym poziomie już jedynie temu by języka wolniej zapominać.
Chciałbym artykuł zakończyć pewną refleksją na temat czasu. Otóż zdarzało mi się już otrzymywać maile od osób, które wspominały, iż 5 lat uczyły się niemieckiego i nadal nic nie potrafią powiedzieć. Mierzenie swojego procesu nauki w latach jest jednak czymś strasznie mylącym, dlatego gorąco zachęcam do wykorzystywania jako miary nie lat, lecz godzin spędzonych na skoncentrowanej nauce lub bezpośrednich rozmowach w danym języku. Gdy wybierzemy tę miarę, nagle okaże się, iż de facto kontakt z językiem w ciągu tych pięciu lat był po prostu fikcją i nie ma nic dziwnego w tym, że się go nie nauczyliśmy. Gdyby w tym czasie poświęcać na niemiecki godzinę dziennie uzbieralibyśmy około 1800 godzin, które zupełnie wystarczą, by osiągnąć bardzo wysoki poziom językowej biegłości. Powyżej opisałem czego można dokonać w 80 godzin prowadząc przy okazji dość intensywny tryb życia. Dlaczego więc nie przeznaczyć więcej czasu na to, by stać się biegłym w języku obcym, na którym nam naprawdę zależy?

Inne artykuły opisujące mój projekt nauki języka afrikaans:
Eksperyment językowy – pełen opis projektu
(Nie)płynny w 3 miesiące czyli eksperyment językowy
Język nie tylko białego człowieka
Dwa tygodnie i trzy pytania, czyli eksperymentu ciąg dalszy

Angielski w 3 miesiące i 5 języków jednocześnie, czyli pytania od czytelników

pytaniaPierwszą sprawą, jaką chciałem się zająć po powrocie na Wooflę z długo oczekiwanego urlopu miało być podsumowanie mojego małego projektu nauki afrikaans. W międzyczasie jednak otrzymałem na skrzynkę mailową wiadomości od dwóch czytelników z pytaniami dotyczącymi nauki języków obcych, na które, zgodnie z zasadą mówiącą, iż czytelnik jest najważniejszy, czuję się po dwóch tygodniach zwłoki zobowiązany odpowiedzieć. W związku z tym, że pytania są natury dość ogólnej postanowiłem utworzyć z nich bazę do pełnoprawnego wpisu, z którego będą mogły skorzystać bądź go uzupełnić osoby odwiedzające nasz skromny serwis. Czytelników oczekujących na podsumowanie "Eksperymentu językowego" chciałbym jednocześnie poinformować, iż szczegółowe omówienie tegoż pojawi się na Woofli już za trzy dni.

Chcę za 3 miesiące nie bać się popisać z kimś na forum po angielsku a w późniejszym czasie rozmawiać na "żywca".

Pierwsza zwróciła się do nas Magda:

(…) Postawiłam cel: za 3 msc mam nie bać się popisać z kimś na forum po angielsku a w późniejszym czasie rozmawiać na "żywca". U mnie ten język leży… Od czego zacząć naukę? Mam kilka książek z gramatyką. Co polecasz krok po kroku? Mam codziennie czas (ok. godziny) na naukę. Nie wiem czy to istotne ale posiadam słuch muzyczny (gram na skrzypcach). (…)

Przede wszystkim cieszy mnie, że cele są wyraźnie sprecyzowane – Magda chce w ciągu 3 miesięcy nie bać się popisać z kimś na forum, a w późniejszym czasu rozmawiać po angielsku. Szkoda natomiast, że oprócz skromnej wzmianki o tym, iż język leży nie wiadomo nic o poziomie jego znajomości. Sam uważam, że mój angielski leży mimo iż miesiąc temu bez specjalnego przygotowania zdałem egzamin potwierdzający jego znajomość zwalniający mnie z zajęć na studiach, na co dzień czytam angielskojęzyczną literaturę, słucham radia. Nie jest to jednak język, który kiedykolwiek mnie specjalnie pociągał, więc znacznie mi bliżej do czegoś co nazwałbym mianem "Standard-Central-European", co widać zwłaszcza w kontakcie z ludźmi, dla których język ten jest ojczystym. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Skupmy się więc przede wszystkim na tym co chcemy osiągnąć i przygotujmy się na parę stwierdzeń zahaczających czasem o truizm, ale ciężko mi inaczej udzielić szczerej odpowiedzi.
Chcesz znać angielski na tyle by pisać na anglojęzycznym forum? Możesz oczywiście przerobić podręcznik Wiedzy Powszechnej (poziom podstawowy zupełnie w tym wypadku wystarczy), robić tłumaczenia z polskiego na angielski w sposób podobny jak ja przy nauce afrikaans (uprzedzam jednak, iż bez pewnych skłonności do masochizmu ciężko wytrwać 3 miesiące), mieć włączone cały czas anglojęzyczne radio w tle, czytać brytyjskie gazety poświęcając na to prawie każdą wolną chwilę – tak zapewne zrobiłbym ja, gdybym chciał się nauczyć języka od podstaw. Ale wcale tego nie polecam.
Tak naprawdę najwięcej da Ci natychmiastowa rejestracja na wspomnianym forum i próby udzielania się na nim. Bo po co robić rzeczy poboczne, jeśli można się skupić się akurat na tym na czym nam najbardziej zależy? Nie chcę by zrozumiano mnie źle – uważam, że należy w pewnym stopniu znać każdy aspekt języka, ale przede wszystkim należy wiedzieć do czego danego języka chcemy używać i dostosować naszą znajomość do wymogów rzeczywistości tak by nie tracić niepotrzebnie czasu na coś co nam się w najbliższym czasie nie przyda. Przykładów takiego dostosowania jest mnóstwo. Duży odsetek Xhosa nie potrafi czytać i pisać w swoim ojczystym języku, ale zupełnie nie przeszkadza im to w rozmowie. Mój mówiony afrikaans jest słaby, ale absolutnie nie wpływa to ujemnie na moją umiejętność czytania w tym języku, która jest dla mnie znacznie ważniejsza. Do czego zmierzam? Choć byśmy nie wiadomo ile ćwiczeń wykonali, natura języka polega przede wszystkim na jego użyciu w praktyce, a poziom znajomości przeważnie jest zależny od jego obecności w naszym życiu (patrz wcześniejszy artykuł pt. Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz?). Tak jak już wspomniałem, warto przerobić przynajmniej jeden podręcznik, żeby mieć podstawy leksykalno-gramatyczne, ale nie można zapominać, że język to przede wszystkim jego praktyczne użycie. Dlatego jestem zwolennikiem nie tyle nauki co włączenia języka w swój życiowy rytm. Uczymy się pisać na forum poprzez pisanie na forum. Uczymy się mówić poprzez mówienie. Tego nie nauczą nas nawet najlepsze podręczniki i najbardziej wymyślne metody. Nie ma czegoś takiego jak droga na skróty. Wyobrażam sobie, że strach przed pisaniem na forum po angielsku może być przytłaczający, ale często jest to kwestia jakiejś kolejnej życiowej bariery, którą należy przekroczyć. Po co bać się czegoś czego pragniemy? Dlaczego nie robić tego czego pragniemy? Nikt za nas nie będzie pisać na forum. Nikt za nas nie będzie też rozmawiać. A to kiedy zaczniemy to robić w znacznie większym stopniu zależy od nas samych, a nie od naszej znajomości języka.

Angielski, niemiecki, norweski, hiszpański oraz francuski – jednocześnie

Parę dni później otrzymałem maila od Jacka, który tak opisał swoją znajomość języków obcych:

Angielski – nauczony głównie z filmów z napisami. Polskimi oczywiście. Jeszcze wcześniej z zamiłowania do Linuxa. Cała dokumentacja po angielsku więc czytanie i próba zrozumienia treści . O dziwo na przemienne korzystanie z tych dwóch źródeł pomogło mi na w miarę sprawny kontakt w tym języku.

Niemiecki – 4 lata w szkole podstawowej i 5 lat średniej. Generalnie forma nauczania wszystkim znana. Wkuwanie słówek i zaliczanie gramatyki jakiś tam efekt przyniosło ale żebym był z tego jakoś zadowolony to nie bardzo. "Dogadać" się potrafię ale dużo mi jeszcze brakuje.

Norweski – po znakomitym kursie(…). Poziom A1-A2. W planie rozszerzenie tego zagadnienia. Obecnie podjąłem pracę w Norwegii więc będę miał gdzie się rozwijać 🙂

Następnie Jacek zadał pytania:

Rozbudowane pytanie numer 1.
W jednym z wpisów na blogu polecałeś kurs Assimil. Niestety nie mam do tego zbytniego dostępu więc chciałbym zasięgnąć opinii co zakupić. Czy dwa kursy z polskim lektorem czy może obcojęzyczną. Na domiar tego obcojęzyczna ma dwie opcje:
angielsko-niemiecka
http://fr.assimil.com/methodes/german
albo
niemiecko-angieska
http://fr.assimil.com/methodes/englisch-ohne-muehe
Wszystko po to aby mniej więcej wyrównać poziom tych dwóch języków.
Z której opcji byś skorzystał w takiej sytuacji? (…) Bo generalnie to angielski i niemiecki w miarę ogarniam a dostępne są podręczniki z Assimila do francuskiego i hiszpańskiego… Więc jakby wszystkie cztery języki za jednym podejściem przeanalizować? Angielsko-feancuski i niemiecko-hiszpański. Sam nie wiem czy to dobry pomysł.
Daj znać jak Ty to byś widział.

Po pierwsze – lektorzy w podręcznikach Assimil to zawsze rodowici użytkownicy języka, jakiego się uczymy, więc to jaką wersję językową wybierzemy nie gra tak naprawdę dużej roli. Po drugie – jako że po angielsku potrafisz się porozumiewać to odpuściłbym sobie przerabianie kolejnego podręcznika dla początkujących i większą uwagę skupił na źródłach pozainformatycznych (dokumentacje są pisane językiem specyficznym mającym niewiele wspólnego z tym, czego używamy w codziennej komunikacji) oraz ewentualnie przerobił jakieś repetytorium gramatyczne. Po trzecie – nie polecam się językowo rozdrabniać. Mimo niesłychanie interesującej intelektualnie przygody, jaką jest nauka kolejnych języków obcych muszę powiedzieć, że znacznie sensowniejsze wydaje się szlifowanie 240px-Flag_of_Norway.svgjednego do wysokiego poziomu niż nauka kolejnych do poziomu A2/B1, a następnie ich zapomnienie ze względu na brak czasu, w którym można ich użyć. Równoległa nauka kilku języków to przedsięwzięcie tyleż ambitne co nieefektywne. O ile można starać się utrzymać kilka języków na znośnym poziomie (choć też zajmuje to sporo czasu – nasuwa się pytanie czy warto?), o tyle poczynienie postępów wymaga już sporych nakładów czasu – godzina dziennie, wbrew temu co niektórzy optymiści twierdzą, to moim zdaniem minimum.
Osobiście skupiłbym się na norweskim (mieszkasz w Norwegii, ciężko o lepsze warunki), szlifując przy okazji angielski. Gdy starczy Ci czasu i gdy osiągniesz wysoki poziom w tych językach podszedłbym do niemieckiego. Z innymi językami poczekałbym jeszcze przez przynajmniej dwa lata.

Mniej rozbudowane pytanie numer 2:
W jednym z wpisów polecasz podręczniki wydawnictwa Wiedza Powszechna. Mam jeden do norweskiego. Dobry, z tym tyko że ja posiadam Język norweski dla początkujących a Ty polecasz serię Mówimy po… . I tu rodzi się pytanie… Który lepszy?

O ile mi wiadomo wydawnictwo nie ma w swojej ofercie książki "Mówimy po norwesku", a "Język norweski dla początkujących" jest jedynym dostępnym tytułem. Nigdy jednak nie zawiodłem się na publikacjach Wiedzy Powszechnej i książka powinna Ci dobrze służyć jako baza do dalszego kontaktu z językiem. Od tego czy posiadamy dobre materiały dydaktyczne dużo ważniejszy jest jednak sam proces nauki i używania języka. Bardzo często problem ludzi polega na tym, że zbyt długo szukają konkretnych materiałów, podczas gdy mogliby ten czas przeznaczyć znacznie produktywniej. Dlatego polecam już dziś spędzać nad swoim norweskim przynajmniej godzinę dziennie – w ciągu pół roku powinieneś zrobić naprawdę spore postępy.

Lektura dodatkowa

Powyższe odpowiedzi w dużej mierze są oparte na tym co zawarłem we wcześniejszych artykułach, jakie ukazały się na Woofli, które polecam przeczytać wszystkim osobom zainteresowanym moją opinią na temat nauki języków obcych.
Praca własna z tekstem oraz audio gdy brak podręcznika
Nauka języka bez podręcznika czyli część 2 – czytanie
Myśl samodzielnie i nie patrz na innych czyli krytyka poliglotów
Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz
Ilu języków warto się uczyć jednocześnie
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych

Jakiego języka z byłej Jugosławii należy się uczyć? 6 pytań od Czytelników.

Former_Yugoslavia_Flag_Map_(With_Kosovo)W związku z pytaniami zadanymi w ciągu ostatnich miesięcy przez Czytelników, chciałbym powrócić dzisiejszym tekstem na bardzo bliski mi, głównie ze względu na moją ścieżkę edukacyjną, obszar językowy jakim są kraje byłej Jugosławii. Kwestia tamtejszych języków oraz ich podobieństwa była już poruszana dawno temu, jeszcze w "przedwooflowej" erze, jednak zdaję sobie sprawę z tego, że artykuł absolutnie nie wyczerpuje tematu i powstał w czasach tak zamierzchłych (6 lat to w dobie internetu prawie wieczność), iż warto byłoby go odświeżyć. Mój pogląd na tę kwestię zmienił się zresztą w pewnym stopniu, kiedy miałem okazję pomieszkać w Zagrzebiu i na własnej skórze doświadczyć tego, jak to jest być osobą porozumiewającą się po serbsku w Chorwacji.

Jak się nauczyć języka bośniackiego?

Paweł napisał: Są jakieś materiały/książki do nauki języka bośniackiego? Bo z bałkańskich utrzymuje się trend głównie na chorwacki i serbski. Ja jednak jestem zafascynowany kulturą i językiem Bośniaków, dlatego potrzebuję pomocy. (…) Czy czarnogórski to oddzielny język czy dialekt?
Trend na serbski to mocne określenie biorąc pod uwagę fakt, że zdecydowana większość osób, jakie studiowały ze mną filologię serbską, dostała się tam z przypadku, nierzadko mając problem z określeniem chociażby tego, z jakimi krajami Jugosławia sąsiadowała (Gruzja i Azerbejdżan to niektóre z autentycznych odpowiedzi, jakie padały na egzaminie pod koniec I roku). Materiałów do jego samodzielnej nauki też jest na polskim rynku raczej jak na lekarstwo, ale kto szuka, ten znajdzie (ze swojej strony mogę polecić samouczek Wiedzy Powszechnej Krukowskiej, o którym będzie mowa w drugiej części artykułu oraz Język serbski Korytowskiej, Duškov i Sawickiej wydany przez UMK w Toruniu). Sytuacja wygląda trochę lepiej w przypadku chorwackiego, gdzie by dostać się filologię, o ile pamiętam, trzeba było nawet zdać dość dobrze maturę,  w każdej zaś większej księgarni można było całkiem niedawno natknąć się na jakieś materiały dydaktyczne. Ich jakość pozostawiała często wiele do życzenia, ale coś, chociażby spolszczony TeachYourself, zawsze było. Materiałów do bośniackiego w polskich sklepach nigdy natomiast nie widziałem. I wcale mnie to nie dziwi.

Czy bośniacki jest osobnym językiem? Zacznijmy od tego, jak się nazywa. W języku polskim napotykamy już w tym momencie nie lada problem, bo uogólniamy dwa pojęcia, które dla bardziej wrażliwego Serba czy Chorwata mogą być wręcz przeciwstawne. W słownikach bowiem obok pojęcia Bosanac określającego po prostu "mieszkańca Bośni" (bez względu na przynależność narodową, wyznawaną religię) znajdziemy też słowo Bošnjak oznaczające z kolei Muzułmanina, który, uwaga, niekoniecznie mieszka w Bośni (Muzułmanów można spotkać również chociażby w serbskim Sandżaku). Po polsku, z wyjątkiem osób rzeczywiście obeznanych z tematem, którym zdarza się terminy odróżniać (do czego służą takie terminy jak Boszniak czy też bośniacki Muzułmanin), przeważnie używany jest w stosunku do obydwu grup wyraz Bośniak, język natomiast określa się mianem bośniackiego. Warto sobie zadać w takim wypadku pytanie, czy jest to język mieszkańców Bośni czy słowiańskich muzułmanów zamieszkujących byłą Jugosławię? Odpowiedź na to pytanie ma, prawdę mówiąc, więcej wspólnego z politycznymi poglądami niż jakąkolwiek wiedzą językoznawczą. Dla Boszniaków będzie to bosanski jezik (pl. język mieszkańców Bośni (w tym również Serbów i Chorwatów), dla Serbów i Chorwatów już bošnjački jezik (pl. język lokalnych muzułmanów), co zresztą świetnie odzwierciedla stosunki między tymi grupami etnicznymi w wielu innych kwestiach.

Do rozpadu Jugosławii oficjalnie wszyscy porozumiewali się w Bośni czymś, co nosiło bardzo neutralną nazwę srpskohrvatski odnosno hrvatskosrpski jezik ijekavskog izgovora. Po wojnie nastąpił motywowany politycznie podział, w którym próbowano nierzadko ludziom narzucić inny standard niż ten, do którego przywykli w byłej Jugosławii – prym wiedli Chorwaci, którzy w ciągu ostatnich 30 lat doprowadzili faktycznie do wytworzenia czegoś na kształt osobnego języka (zdecydowanie najbardziej wyróżnia się na tle sukcesorów serbsko-chorwackiego), ale nawet dość zachowawczy w tych kwestiach Serbowie w pewnym momencie próbowali przeforsować na terenie opanowanym przez bośniackich Serbów belgradzką ekawicę, którą w samej Bośni nikt nie mówił (bośniaccy Serbowie mówią, podobnie jak Boszniacy czy Chorwaci przeważnie jekawicą). Język bośniacki natomiast stał się wyrazem opozycji bośniackich Muzułmanów do pozostałych grup etnicznych. Trzeba było się jakoś odróżnić od wroga, więc dodano sporo turcyzmów i arabizmów, z których niektóre były bardziej, a niektóre mniej chętnie przyjęte w lokalnych wariantach niegdysiejszego serbsko-chorwackiego. Poczyniono także kosmetyczne, niemal niezauważalne dla kogoś, kto nie ma z tym językiem na co dzień do czynienia zmiany w ortografii (zawsze lubię przykład z kawą, która po serbsku nazywa się kafa, po chorwacku kava, a w bośniackim dodano jeszcze literę h i wyszła z tego kahva). Zmieniono też tradycję literacką, udowadniając, że muzułmańscy autorzy pisali inaczej niż serbscy czy chorwaccy (swoją drogą gorąco polecam poezję Izeta Sarajlicia). Z jednej strony ciężko nie docenić niewątpliwie unikalnego dorobku kulturowego muzułmańskiej społeczności byłej Jugosławii. Z drugiej pojawia się jednak pytanie, czy rzeczywiście język ten od serbskiego różni się w wystarczającym stopniu, by stać się zupełnie osobnym bytem i jakie to ma znaczenie dla naszego Czytelnika, który bośniackiego chce się nauczyć.

Biorąc pod uwagę niewielką ilość materiałów do bośniackiego, mimo wszystko wziąłbym się za serbski (chorwacki ma znacznie więcej cech odróżniających go od pozostałych), a następnie już na wyższym poziomie nauki bądź przy okazji dłuższego pobytu w Bośni dokonałbym stopniowej ewolucji mojego języka tak, by był on jak najbliższy tamtejszemu standardowi. W celach ułatwienia tego procesu po przerobieniu jakiegoś solidnego kursu, opartego prawdopodobnie na belgradzkiej ekawicy, przeszedłbym całkowicie na źródła jekawskie, bo z taką właśnie odmianą serbsko-chorwackiego mamy do czynienia w samej Bośni. Zapewniam, że nie jest to nic strasznego, ciężkiego i czasochłonnego – więcej ma to wspólnego z odkrywaniem używanych regionalizmów niż do nauki nowego języka.

Czy czarnogórski to oddzielny język czy dialekt?

Czarnogórski to najnowszy twór w kolekcji języków serbsko-chorwackich, który różni się od serbskiego w jeszcze mniejszym stopniu niż bośniacki. Największą zmianą jest dodanie do serbskiego standardu dwóch liter "Ś" oraz "Ź", przy czym miłośnikom językowych zabaw polecam przejrzeć czarnogórskie strony i znaleźć jakiekolwiek słowa oprócz predśednik (pl. prezydent) lub śednica (pl. posiedzenie, zebranie) zawierające którykolwiek z wymienionych znaków. Nie przesadzę pisząc, że uznając czarnogórski za odmienny język, mógłbym równie dobrze powiedzieć, iż moje teksty na Woofli nie są pisane po polsku, lecz po szamotulsku. Znowu mamy więc podział językowy, który w znacznie większej mierze wynika z przyczyn czysto politycznych niż językowych.

Flag_of_Croatia.svgPrzejdźmy teraz do tematu języka chorwackiego, który poruszył inny nasz Czytelnik o pseudonimie Jardan, pisząc pod artykułem na temat SRSów te oto słowa: Od roku (z przerwami) uczę się chorwackiego, ale ze względu na trudny dostęp do materiałów bez większych sukcesów. Aby wiedzę usystematyzować i przede wszystkim poszerzyć, chciałem kupić „Govorite li srpskohrvatski?" Panii Marii Krukowskiej, które udało mi się dorwać dopiero niedawno. Jednak język ukazany w książce różni się od tego, który dotychczas poznawałem. I tu pytanie, czy korzystając z tego podręcznika, nie nauczę się bardziej serbskiego niż chorwackiego? Czy będę Chorwatów rozumieć i czy będę przez nich rozumiany? I czy mówiąc w ten sposób, nie będę budził ich oburzenia?

Czy korzystając z podręcznika Krukowskiej, nie nauczę się bardziej serbskiego niż chorwackiego?

Tak. Podręcznik Krukowskiej zasadniczo uczy języka serbsko-chorwackiego sprzed rozpadu Jugosławii, temu natomiast najbliżej jest bez wątpienia do dzisiejszego języka serbskiego. Zdarzają się tam sporadycznie nawiązania do chorwackich słów, jakie można było najczęściej napotkać nawet w czasach federacji, ale muszę przyznać, że jest ich raczej niewiele i ciężko po tylu latach uznać go za dobre źródło do nauki czystego języka chorwackiego. Nie oznacza to jednak, że nie jest dobrym wyborem, o czym za chwilę.

Czy będę Chorwatów po jego przerobieniu rozumieć?

To zależy od tego, czy dany Chorwat będzie mówił językiem standardowym czy jednym z dialektów, co zwłaszcza na obszarach wiejskich wcale nie jest takie oczywiste. Jeśli to drugie, to nawet znajomość chorwackiego języka literackiego niewiele by pomogła w starciu z kimś nawijającym w jednym z dialektów kajkawskich. Jeśli natomiast Chorwat będzie posługiwał się standardem literackim, to sprawa jest znacznie prostsza, trzeba się tylko uzbroić w pewny zasób słów właściwych temu wariantowi. Nie należy też oczekiwać zbyt wiele od naszego poziomu zrozumienia. Przerobienie jednego podręcznika przeważnie nie wystarcza, by rozumieć dany język w większym stopniu. Bez wątpienia będziemy rozumieć ogólny sens wypowiedzi w językach takich jak słowiańskie, ale do wychwycenia niektórych niuansów potrzeba znacznie więcej praktyki.

Czy będę przez nich rozumiany?

Przez starszą generację na pewno. Młodsza generacja wypowiedź po serbsku zrozumie z pewnością (mimo stopniowego oddalania się od siebie, języki pod wieloma względami są nadal prawie identyczne), ale różny może być ich stopień reakcji na terminy, które z chorwackiego języka zostały wyrugowane. Sam jednak nie miałem nigdy większych problemów, mimo że przewaga serbskiej leksyki była u mnie aż nazbyt widoczna. Przy okazji bardzo ważna uwaga – serbskie słownictwo jest znacznie bardziej rozpowszechnione na obszarze całej Jugosławii, czego nie można powiedzieć o chorwackim, mającym charakter wybitnie regionalny.

Czy mówiąc w ten sposób nie będę budził ich oburzenia?

mapaFaktem mówienia po serbsku przeciętny Chorwat raczej nie jest oburzony, zwłaszcza gdy nie jesteśmy Serbami. W zasadzie rzadko zdarza się, że ktoś przyjeżdża do tego kraju i umie się dogadać po "tutejszemu", a serbski mimo wszystko pod kategorię "tutejszości" podpada. Często zdarzało mi się jednak bycie poprawianym w momencie używania niechorwackiej leksyki i wiem, że są ludzie, którzy tego rodzaju uwagi różnie mogą przyjąć, zwłaszcza że niektórzy mentorzy nie starają się być szczególnie delikatni w przekazywaniu takiej wiedzy. Z drugiej strony spotkałem też Chorwatów zdających sobie sprawę z odgórnego charakteru reform, jakie dotknęły ich język po upadku Jugosławii oraz absurdu, do jakiego w pewnym momencie one doprowadziły, co nieraz bywało powodem do żartów.

Chciałbym, kończąc już, zwrócić uwagę, że przedstawione wyżej poglądy są w dużej mierze moją subiektywną opinią na temat kwestii językowej na obszarze byłej Jugosławii i wynikają z moich dotychczasowych kontaktów z tamtejszą kulturą. Uważam po prostu, że nie warto się nastawiać na naukę czegoś takiego jak bośniacki czy czarnogórski i lepiej wziąć się za serbski, do którego znajdziemy znacznie więcej materiałów. Chorwackiego można się uczyć natomiast osobno, ale w chwili, gdy zaczęliśmy się już uczyć serbskiego, to najlepiej jak skończymy pierwszy podręcznik i przerzucimy się następnie na chorwackie materiały. Nie ma natomiast sensu traktować tych języków jako coś zupełnie osobnego w sytuacji, kiedy nie zamierzamy pracować np. jako tłumacze tych języków i konkretnie musimy znać odpowiedniki nazw chorób dróg moczowych czy też części pomp hydraulicznych (przykłady akurat wzięte z autopsji), które potrafią się w różnych wersjach nazywać inaczej. Tłumaczami jednak wielu z nas nie zostanie, więc polecałbym skupić się po prostu na serbskim (zapewne najszersze możliwości na obszarze byłej Jugosławii) lub chorwackim (jeśli interesuje nas tylko Chorwacja), nauczyć się jednego z nich dobrze, a następnie starać się go dostosować do lokalnych warunków w razie potrzeb.

Podobne artykuły:
5 języków słowiańskich, o których nigdy nie słyszeliście – kajkawski
Dlaczego serbski? Dlaczego chorwacki?
w jakim języku się mówi w byłej Jugosławii
Przewodnik po różnych rodzajach cyrylicy – języki słowiańskie
O dwóch legendarnych słowiańskich literach

9 kluczowych pytań na temat ANKI

ankipytaniaW zeszłym tygodniu otrzymałem od jednego z naszych czytelników następującego maila – "(…) Jak wygląda u Ciebie sprawa czytania obcojęzycznej Wikipedii w celach nauki języka? Ten problem był poruszany, ale prawdopodobnie nie zrozumiałem go dostatecznie dobrze. Przykładowo czytając, niemieckojęzyczną Wikipedię natrafiam na zdanie, którego znaczenia nie jestem w stanie wyciągnąć z kontekstu. Co w takim wypadku robię? Kopiuję do ANKI. Jednak co dalej? Z pomocą słownika staram się w miarę poprawnie napisać tłumaczenie tego zdania czy nie dodaję tłumaczenia?" Nieraz już pisano na Woofli o programach SRS (ang. Spaced Repetition System) takich jak Anki czy Mnemosyne, które w znacznym stopniu są w stanie wspomóc proces nauki języka obcego. Zwracałem uwagę zarówno na zalety tego typu rozwiązań, jak i ich wady, ale może faktycznie zbyt mało miejsca poświęciłem szczegółowemu opisowi samej metody pracy z aplikacją. Niniejszym artykułem spróbuję podsumować moje kilkuletnie doświadczenie pracy z Anki, omówić szczegółowo w jaki sposób można stosować elektroniczne fiszki do nauki języka z obcojęzycznych tekstów oraz zamknąć serię rozważań nad ich zastosowaniem w nauce języków obcych.

1.Jaki SRS jest najlepszy?
2.Czy lepiej korzystać z gotowych talii czy też tworzyć je samodzielnie?
3.Jaki format powinna mieć talia?
4.Jak wykonywać sesję elektronicznych fiszek? W głowie, pisemnie czy ustnie?
5.Jeśli informacje zapisywane ręcznie są lepiej zapamiętywane to dlaczego używasz elektronicznych fiszek?
6.Jakiego formatu sam używam?
7.Ile minut powinna trwać powtórka?
8.Jakiego rodzaju tekstów używać? Jakie zdania wpisywać do talii?
9.Czy to wystarczy, żeby nauczyć się języka?

1.Jaki SRS jest najlepszy?

Prawdę mówiąc różnica pomiędzy poszczególnymi programami SRS jest w dużej mierze wyłącznie kosmetyczna. Najpopularniejszy program obsługujący elektroniczne fiszki, jakim bez wątpienia jest Anki, od wydania wersji 2.0 znacznie zwiększył zakres swoich możliwości, ale tak naprawdę czynnikiem decydującym o poprawnym działaniu pozostaje niezmiennie ten sam algorytm rządzący naszymi elektronicznymi fiszkami. Głównym celem SRS-ów jest bowiem rozkładanie powtórek materiału w czasie tak aby najłatwiej było nam je trwale zapamiętać. Sam, po części ze względów sentymentalnych, po części z czysto praktycznych (problemy z konwersją utworzonych wcześniej talii do wersji 2.0) korzystam ze starej wersji Anki, którą nadal można ściągnąć z oficjalnej strony. Alternatywnym narzędziem jest Mnemosyne – nieco mniej znana aplikacja, której eksperymentalnie postanowiłem użyć do wspomagania nauki afrikaans i sprawdza się równie dobrze jak jej popularniejszy odpowiednik. Pozostałe SRS-y są już płatne, ale mając do dyspozycji tak kompletne darmowe oprogramowanie OpenSource jak Anki czy Mnemosyne, nie ma potrzeby o nich wspominać.

2.Czy lepiej korzystać z gotowych talii, czy też tworzyć je samodzielnie?

Sądząc po komentarzach, jakie ukazywały się pod poprzednimi artykułami poświęconymi tematyce SRS-ów, wiele osób ściągając Anki liczy na to, że program ma wbudowane moduły do nauki angielskiego (posłużę się najpopularniejszym przykładem) i wystarczy przysiąść 15 minut dziennie przed ekranem komputera, a język sam wejdzie do głowy dzięki przygotowanemu wcześniej materiałowi. Nic bardziej mylnego. Nie chciałbym w tym miejscu całkowicie deprecjonować wartości ogólnodostępnych talii – niektóre z nich są na pewno szczegółowo opracowane i zasługują na uwagę uczących osób. Problem jednak w tym, że korzystanie z gotowych materiałów w dużym stopniu uzależnia i jednocześnie opóźnia wykształcenie czegoś, co nazwałbym samodzielnością w nauce języka. Tworzenie własnych materiałów dydaktycznych jest sztuką, bez której ciężko samemu nauczyć się języka i którą warto wyrobić, żeby na dłuższy czas nie znaleźć się w fazie plateau lub mitycznym punkcie X, o którym pisałem w jednym z wcześniejszych artykułów. Dlatego zawsze będę polecał tworzenie własnych talii zawierających słownictwo, z jakim stykamy się w tekstach, które zdarzyło nam się w trakcie naszej językowej przygody przeczytać. Samodzielnie tworzonym taliom jest też ten artykuł w dużej mierze poświęcony.

3.Jaki format powinna mieć talia?

Sposobów tworzenia talii w Anki jest mnóstwo i wątpię, czy starczyłoby miejsca na omówienie każdego z nich dokładnie. Dlatego skupię się na najważniejszych układach, rozpatrując je pod względem kombinacji językowych(można tworzyć listy w formatach "L1-L2", "L2-L1", "L2-L2 z definicjami słownikowymi") oraz strukturalnym ("słowo-słowo", "zdanie-zdanie", "zdanie-słowo", automatyczne tworzenie talii dwustronnej).Przyjrzyjmy się różnym kombinacjom bliżej:
A) L2-L1 słowo-słowo – najprostszy z możliwych układów. Na pierwszej stronie wypisujemy obce słówko, na drugiej jego polski odpowiednik. Talia taka wspomaga jedynie pasywną znajomość języka, zupełnie nie rozwijając tej aktywnej, na której często znacznie bardziej nam zależy (czasem mniej, czasem bardziej słusznie). Jeśli więc liczymy na to, że karty w niej zawarte znajdą się w naszym arsenale aktywnego słownictwa to możemy przeżyć rozczarowanie. Kolejnym mankamentem jest również zawodność przy słowach posiadających więcej niż jedno znaczenie, co bardzo ciężko przedstawić bezkontekstowo.
B) L1-L2 słowo-słowo – odwrotność poprzedniego wariantu. Po pierwszej stronie mamy polskie słówko, po drugiej obcy odpowiednik. Talia taka, choć w teorii miałaby wspomagać aktywną znajomość języka, niestety zupełnie nie sprawdza się w kontakcie ze światem rzeczywistym. Fakt opanowania tłumaczenia zupełnie wyrwanego z kontekstu, gdy widzimy kartę w Anki ma się nijak do użycia danego słowa w rozmowie z użytkownikiem danego języka obcego. Na domiar złego nie gwarantuje nawet paradoksalnie tego, iż dane słowo zrozumiemy w czytanym przez nas tekście. Dlatego serdecznie format ten odradzam.
C) L2-L1 L1-L2 słowo-słowo – połączenie wyżej wymienionych wariantów, ale z jednoczesnym tworzeniem kart w dwie strony. To, co w zamyśle twórców SRS miało zaoszczędzić ludziom tworzącym swoją talię wysiłku, prowadzi tak naprawdę do utworzenia sporej grupy kart zupełnie nieprzydatnych. Talia ta bowiem w przypadku wyrazów wieloznacznych prowadzi do powstania zbyt wielu relacji "wiele do wielu" co, podobnie jak w konstrukcji relacyjnych baz danych przy nauce języka jest niemile widziane i wprowadza chaos.
D) L2-L1 zdanie-zdanie – rozszerzenie wariantu. Mamy już słowo w kontekście, co wydaje się rozwiązywać problem wieloznaczności (przynajmniej dla tego konkretnego znaczenia). Nie ma jednak potrzeby tworzenia tłumaczenia całego zdania na polski, zwłaszcza iż przeważnie chodzi nam o pojedynczy wyraz bądź zwrot. Będzie to jedynie strata czasu.
E) L2-L1 zdanie-słowo – uproszczona i zarazem mniej czasochłonna wersja wariantu D. Jak w przypadku wariantu A, sprawdza się jedynie w rozwijaniu słownictwa pasywnego.
F) L1-L2 zdanie-zdanie – format, z którym praca jest najcięższa, ale jednocześnie przynosi największy efekt. Tłumaczenie całych zdań z języka, który już umiemy na obcy, nie jest zajęciem łatwym i przeważnie unaocznia nam wszystkie językowe niedociągnięcia, co dla wielu może być nawet powodem frustracji i zniechęcenia do kontynuacji swoich zmagań (bardzo ciekawie problem ten opisał Piotr w 4 części swojego cyklu pt. Style twarde i miękkie, czyli czy być miłym czy okrutnym. Warto jednak w tym miejscu zaznaczyć, że ilość błędów jest w tym wypadku rzeczywistym miernikiem tego, czy rzeczywiście proces, który wykonujemy, można nazwać nauką. Jeśli natomiast jesteśmy w stanie przejść z marszu przez powtórkę, recytując niemal każde zdanie, to oznacza to nic innego jak to, że materiał jest zbyt prosty, a my powinniśmy zawiesić poprzeczkę trochę wyżej. Błędy należy natomiast traktować jak błogosławieństwo, zastanawiać się nad nimi (można nawet je podkreślić na fiszce, co stosuje w przypadku szczególnie ciężkich zagadnień), starać się zrozumieć przyczyny ich wystąpienia i zapamiętać właściwą formę tak, aby nie powtórzyć ich w przyszłości.
G) L2-L2 – choć jestem zwolennikiem korzystania z jednojęzycznych słowników na pewnym etapie nauki języka, to ciężko mi sobie wyobrazić korzystanie z jednojęzykowej talii SRS. Są jednak ludzie, którzy takowych używają – jednym z nich jest regularnie u nas komentujący autor bloga Los idiomas y el mundo, który pod wcześniejszym artykułem na temat Anki szerzej opisał to, w jaki sposób korzysta z dobrodziejstw elektronicznych fiszek.
H) talie zawierające elementy graficzne i dźwiękowe – ludzie interesujący się technikami zapamiętywania stwierdziliby zapewne, że grafika i dźwięk znacznie ułatwiają zapamiętanie danego słowa. Być może mają rację, ale z mojego doświadczenia wynika, że samo stworzenie talii posiadającej wyżej wymienione elementy jest na tyle czasochłonne, że nie pozostawia już czasu na rzeczywistą naukę. Pamiętajmy, że Anki to tylko narzędzie, a jego moc tkwi w prostocie, a nie tym, że daną kartę możemy przeładować dodatkowymi informacjami.

4.Jak wykonywać sesję elektronicznych fiszek? W głowie, pisemnie czy ustnie?

Logo AnkiTo co najwygodniejsze jest przeważnie niestety najmniej efektywne. Polecam więc powtórki ustne (i mam tu na myśli mówienie, a nie mruczenie pod nosem) bądź pisemne (albo obie formy jednocześnie), zwłaszcza gdy korzystamy z talii typu F (L1-L2 zdanie-zdanie). Te pierwsze znacznie poprawiają wymowę pełnych zdań. Te drugie są znacznie bardziej czasochłonne, ale nieodzowne w przypadku problemów z poprawnym zapisywaniem języka, jakiego się uczymy. Wiele osób wymieniało swego czasu brak pola odpowiedzi tekstowej jako jedną z głównych wad programu. W tym miejscu chciałbym przypomnieć o istnieniu takich dobrodziejstw naszej cywilizacji jak kartka i długopis, których nie dość, że można użyć do zapisu naszego tłumaczenia, to jeszcze pozwalają znacznie lepiej utrwalić informację w naszej pamięci, niż tekst zapisany na klawiaturze (zainteresowanych szerzej odsyłam do pracy P. Mueller i D.Oppenheimera (2014) pt. The Pen Is Mightier Than the Keyboard.
Advantages of Longhand Over Laptop Note Taking
gdzie szczegółówo omówiono eksperyment przeprowadzony na studentach Princeton, którzy mieli sporządzać notatki z obejrzanego wykładu. Choć notatki sporządzone na laptopach były znacznie obszerniejsze, to nie sprzyjały zapamiętaniu informacji tak dobrze, jak informacja zapisana ręcznie).

5.Jeśli informacje zapisywane ręcznie są lepiej zapamiętywane, to dlaczego używasz elektronicznych fiszek?

Powodem jest brak czasu na zarządzanie kilkunastoma taliami fiszek papierowych. W przypadku fiszek elektronicznych rozkładem powtórek rządzi algorytm (który w razie potrzeby jestem sam w stanie kontrolować, gdybym uznał, że jest błędny), co oszczędza mi mnóstwo czasu i energii, jakie niewątpliwie włożyłbym w manualne ustalanie przerw pomiędzy poszczególnymi sesjami z daną kartą. Starczy, że do każdego z języków mam czasem po kilka zapełnionych po brzeg zeszytów.

6.Jakiego formatu sam używam?

Jak już parokrotnie wspomniałem, użycie SRS sprowadza się u mnie do dwóch talii spełniających zupełnie odrębne funkcje:
a) talie pasywne, których używam do gromadzenia nieznanych mi słów spotykanych w trakcie czytania literatury lub gazet służące tylko i wyłącznie utrzymywaniu znajomości pasywnej danego języka na wysokim poziomie. Są zbudowane w dość specyficzny sposób, który łączy cechy typów A oraz E. Sama talia wygląda bowiem dokładnie, jak typ A, ale dodatkowo prowadzę osobny zeszyt, do którego wprowadzam zdania zawierające słówka wstawione do talii. Każda fiszka i każde zdanie mają przypisany swój numer. Przeprowadzając sesję z taką talią, widzę najpierw obce słowo, a jeśli nie znam znaczenia, spoglądam na przypisane do niego zdanie w zeszycie – widząc słówko w kontekście, potrafię w 90% sytuacji podać jego znaczenie. Zdaję sobie sprawę z tego, że system jest mało przejrzysty dla kogoś, kto dopiero zaczyna przygodę z Anki, ale w moim przypadku się sprawdza.
b) talie aktywne typu F, których używam do rzeczywistej nauki, tłumacząc z L1 na L2 – tutaj nie ma zeszytów ani numerów, jest czyste tłumaczenie z L1 na L2. Zawsze na głos.

7.Ile minut powinna trwać powtórka?

O ile kontakt z talią pasywną staram się przeważnie ograniczać do 10 minut, o tyle praca z talią F może trwać tak długo, jak czuję się skoncentrowany na przerabianym materiale i mogę podejmować się tłumaczenia zdań na język obcy. Postęp w nauce jest wprost proporcjonalny do długości powtórki oraz do stopnia naszej skupienia. Im aktywna sesja jest więc dłuższa, tym lepiej, ale jeśli nie mamy siły na dłuższą pracę, rozbijajmy ją na bloki 15- bądź 20-minutowe, by wykonać je na przestrzeni całej doby. Przeważnie jednak staram się na bieżąco przeprowadzać sesje talii aktywnej w objętości wyznaczonej przez rządzący talią algorytm. Jak to wygląda w praktyce można zobaczyć w dzienniku prowadzonego od grudnia Eksperymentu językowego.

8.Jakiego rodzaju tekstów używać? Jakie zdania wpisywać do talii?

Wybierzmy coś, co nas interesuje – co równie chętnie przeczytalibyśmy w języku, który już znamy – albo coś, czego rzeczywiście potrzebujemy (do dziś pamiętam, jak uczyłem się niemieckiego słownictwa z branży telekomunikacyjnej, którego przyswojenie w innych warunkach byłoby stratą czasu). Bez jednego z tych dwóch czynników jakakolwiek próba przerobienia tekstu na talię Anki będzie w długim okresie skazana na porażkę. Zdania można oczywiście wpisywać dowolne, ale z doświadczenia wiem, że nie powinny być zbyt długie i warto je dla potrzeb programu rozbijać na oddzielne jednostki o trochę mniejszym stopniu złożoności. Powinny to być również zdania, co do których znaczenia nie mamy absolutnie żadnych wątpliwości. Gdybym miał natomiast polecić od czego można zacząć taką talię budować, to bez wątpienia byłby to podręcznik o odpowiednim stopniu zaawansowania.

9.Czy to wystarczy, żeby nauczyć się języka?

Nie. Ludzie często mają tendencję do wyolbrzymiania zbawiennego wpływu, jaki dana metoda wywiera na ich proces nauki. Język natomiast jest bardzo złożonym tworem i tak naprawdę zawsze najlepiej sprawdza się atakowanie go od różnych stron. Czasem trzeba przerobić lekcję z podręcznika, poczytać gazetę, książkę, posłuchać radia, porozmawiać z osobami władającymi tym językiem – bez godzin spędzonych na tych czynnościach nikt się jeszcze obcej mowy nie nauczył. Jak już kiedyś natomiast wspomniałem, SRS-y są jedynie suplementem nauki, czymś, co wspomaga sam proces, ale go nie zastępuje. Pomoc ta jednak jest na tyle istotna, że każdemu radzę przynajmniej spróbować zaimplementować ją w swoim procesie nauki. Polecam też eksperymentować z różnymi rozwiązaniami – to, co bowiem działa w moim przypadku, niekoniecznie musi się sprawdzić u osoby o innych predyspozycjach.

Cykl artykułów poświęconych SRS-om natomiast zamykam, bo uznaję, że przekazałem wszystkie najbardziej istotne informacje w tej kwestii i cała reszta powinna już całkowicie zależeć od osoby uczącej się. Chciałbym więc, aby każdy po przeczytaniu tego tekstu i ewentualnym pozostawieniu komentarza (uwagi krytyczne zawsze będą mile widziane) rzucił się po prostu w wir nauki, jednocześnie starając się samodzielnie wyznaczać jej ramy. Bo jedna czy druga osoba może udzielić lepszej bądź gorszej rady, ale języka się za Ciebie, Drogi Czytelniku, nie nauczy.

Podobne artykuły:
Dwa tygodnie i trzy pytania, czyli eksperymentu językowego ciąg dalszy
Jak tworzyć i wykorzystywać listy frekwencyjne?
Wyznania ANKIoholika
Faza plateau – co to jest i jak przez to przejść?
Przewodnik po Anki

Niemieckie gazety, portale informacyjne oraz stacje radiowe

ARD_KarteJęzyk niemiecki jest drugim pod względem liczby osób uczących się go w Polsce, dlatego dzisiaj postanowiłem wyjść naprzeciw oczekiwaniom czytelników i zamiast pisać o swojej językowej przygodzie związanej z nauką afrikaans, przekazać garść linków przydatnych każdej osobie uczącej się mowy naszych sąsiadów zza Odry. Języka niemieckiego uczyłem się intensywnie tak naprawdę głównie w liceum i podczas pierwszych lat studiów. Później utrzymywałem go na poziomie umożliwiającym względnie swobodną komunikację, rozwijając głównie pasywną znajomość poprzez książki, gazety, radio oraz telewizję. I to właśnie im chciałbym poświęcić dzisiejszy artykuł, opisując przede wszystkim źródła, które z jednej strony doprowadziły mnie z niemieckim tam, gdzie jestem obecnie, z drugiej zaś stanowiły materiał poszerzający moją wiedzę na temat krajów niemieckojęzycznych oraz sposobu w jaki ich mieszkańcy patrzą na otaczający świat. Dlatego zapraszam do odwiedzenia zarówno tych, którzy dopiero zaczynają przygodę z tym językiem i szukają ciekawych tekstów bądź audycji do swoich ćwiczeń, jak i tych, którzy chcą swój arsenał prasowy wzbogacić o kolejne pozycje. Naprawdę warto.

Niemieckie gazety
Niemieckie stacje radiowe
Jak korzystać/uczyć się z gazet i radia?

Niemieckie gazety

Moim ulubionym tytułem jest zdecydowanie Frankfurter Allgemeine Zeitung – gazeta będąca dla mnie kwintesencją profesjonalizmu i bardzo krytycznego oraz, mimo zauważalnych tendencji centroprawicowych, bezstronnego podejścia do wielu kwestii społeczno-politycznych (co jest miłą odskocznią od polaryzacji, jaka dokonała się na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat w polskich mediach). Ilość materiału, jakiego popularny FAZ dostarcza nam codziennie, jest potężna i naprawdę mamy w czym wybierać, bo gazeta oprócz tradycyjnych wiadomości politycznych bardzo szeroko opisuje kwestie społeczne, gospodarcze, sport, szeroko pojętą naukę, obyczaje oraz nawet kuchnię.

Konkurencję dla FAZ stanowią przede wszystkim Die Welt będący flagową gazetą wydawnictwa Axel Springer oraz Süddeutsche Zeitung. Ich ocenę pozostawiam samym czytelnikom. Poziom prezentują podobny, ale przeważnie korzystam z nich wyłącznie jako ze źródeł dodatkowych, nie zaglądając do nich codziennie (od przejrzenia FAZ oraz kilku innych gazet obcojęzycznych rozpoczynam przeważnie każdą sesję w Internecie).

Ciekawe artykuły możemy znaleźć również w tygodnikach takich jak Der Spiegel czy Die Zeit. Osobiście preferuję ten drugi, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że to właśnie Der Spiegel bije rekordy popularności wśród studentów oraz nauczycieli niemieckiego.

Nie zapominajmy jednak też o innych krajach niemieckojęzycznych. Osobny rynek stanowią bowiem gazety austriackie (Kronen Zeitung jest zbyt tabloidowe jak na mój gust, ale tytuły Der Standard, czy Die Presse można czytać) oraz szwajcarskie (Neue Zürcher Zeitung), które potrafią rzucić jeszcze inne spojrzenie na wiele kwestii. Pewną ciekawostkę stanowi też obchodząca w tym roku swoje stulecie namibijska Allgemeine Zeitung. Mało kto obecnie zdaje sobie sprawę z tego, że w tej byłej kolonii niemieckiej nadal kilkadziesiąt tysięcy osób posługuje się Hochdeutschem jako językiem ojczystym, który do 1990 roku posiadał tam status urzędowy.

Niemieckie stacje radiowe

Bardzo bogatą ofertę prezentuje nam również niemieckie radio – obok stacji komercyjnych (których osobiście nigdy nie słuchałem, ale jeśli takowe znacie i uważacie je za wartościowe, będę wdzięczny za każdą wzmiankę w komentarzach) mamy tu do dyspozycji lokalne stacje państwowe, które pozwalają nam jeszcze bliżej zaznajomić się z interesującym nas regionem naszego zachodniego sąsiada i często można tam oprócz standardowych programów nadawanych w języku urzędowym znaleźć takie lingwistyczne rodzynki, jak audycje w językach górnołużyckim (w MDR nadającym w Saksonii oraz Turyngii), dolnołużyckim (w brandenburskim RBB) czy dolnoniemieckim (Plattdeutsch – w nadającym w Niemczech północnych NDR). Regionalny podział niemieckich rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych przedstawia poniższa mapa (stan na 14.01.2016):

ARD_Karte

Moimi ulubionymi i z punktu widzenia samej nauki języka ulubionymi stacjami są informacyjne NDR Info oraz RBB Inforadio, w których mowa prezenterów oraz ich gości zdecydowanie przeważa nad muzyką lecącą w tle. Mój wybór NDR czy RBB był natomiast czysto sentymentalny – zawsze większym uczuciem darzyłem Berlin czy Hamburg i kulturę Niemiec północnych (twórczość Thomasa Manna, Günthera Grassa, zanikający acz nadal żywy Plattdeutsch) niż np. Monachium. Z czysto praktycznego punktu widzenia mogę jednak śmiało powiedzieć, iż pozostałe rozgłośnie regionalne niewiele odbiegają od poziomu prezentowanego przez te wspomniane wyżej przeze mnie. Czy będzie to bawarskie Bayerischer Rundfunk, heskie HR, szwabskie SWR bądź też mające siedzibę w Kolonii WDR – każde z nich posiada szeroko rozbudowaną mediatekę, w której można znaleźć masę ciekawych materiałów audiowizualnych.

Wśród wielu moich znajomych, zarówno osób uczących się niemieckiego bądź nauczycieli tego języka, ogromną popularnością cieszy się z kolei Deutsche Welle, czyli główna stacja "eksportująca" niemiecką myśl medialną za granicę. DW posiada nawet specjalnie spreparowane materiały mające służyć pomocą osobom chcącym opanować język niemiecki na poziomie podstawowym – nigdy z nich nie korzystałem i nigdy nie byłem fanem kontaktu z językiem okrojonym, preferując raczej skok na głęboką wodę, ale jeśli ktoś czuje się bardziej komfortowo z tego typu udogodnieniami, to strona najbardziej znanej w świecie niemieckojęzycznej rozgłośni radiowej daje wam możliwość kontaktu z takim materiałem.

Jak korzystać/uczyć się z gazet i radia?

Pytanie nie jest wcale bezzasadne, bo wiele osób rozpoczynających swoją przygodę z językami obcymi nieraz słyszało o tym, że powinny dużo czytać oraz słuchać. Rzadziej natomiast mówiono im, jak mają czytać i jak słuchać. Nierzadko zdarza się więc, że po pierwszym zderzeniu z materiałem niespreparowanym tj. przygotowanym dla rodzimych użytkowników danego języka osoba początkująca traci jakąkolwiek ochotę do kontaktu z nim, uważając, że nic nie rozumie, mimo że ukończyła kurs, który rzekomo dał jej poziom w okolicach B1/B2. Rzecz w tym, że jest to zjawisko całkiem normalne i im wcześniej się z tym oswoimy tym lepiej. O tym, jak tego dokonać, a następnie wykorzystać materiały dla własnego użytku wspominałem na Woofli zarówno ja (Praca własna z tekstem oraz audio gdy brak podręcznika – część 1, Nauka języka bez podręcznika – część 2 czytanie), jak i Ada (Jak słuchać żeby usłyszeć) oraz Michał (mam tu na myśli przede wszystkim całą serię artykułów o nauce poprzez tłumaczenia) – do naszych tekstów odsyłam więc zainteresowanych. Nie ukrywam, że wymaga to wiele samozaparcia i organizacji pracy, ale naprawdę się opłaca, bo można sobie zaoszczędzić wielu kłopotów, wyjść poza sztampowe czytanki w podręcznikach, a przy okazji uczynić język obcy częścią swojego życia codziennego, co tak naprawdę jest warunkiem jego dobrego opanowania i pod wieloma względami celem samym w sobie (bo jeśli język nie jest Ci potrzebny to po co się go uczyć?).

Podobne artykuły:
Praca własna z tekstem oraz audio gdy brak podręcznika – część 1
Nauka języka bez podręcznika – część 2 czytanie
Jak słuchać żeby usłyszeć
Jak uczyć się w oparciu o tłumaczenie robocze
Jak nie uczyć się języków obcych – część 3 – niemiecki

Język (nie) tylko białego człowieka?

biali_kolorowi_afrikaansApartheid jest jedynym słowem pochodzącym z języka afrikaans, które przyjęło się w naszym słowniku (komandos, Bur, Afrykaner, trekking również przeszły do języka polskiego z afrikaans – patrz: komentarze). Nie trzeba być specjalnie wykształconym, żeby wiedzieć, co to słowo oznacza i jakie skojarzenia wywołuje wśród osób na całym świecie. Jedni powiedzą, że system segregacji rasowej był w gruncie rzeczy zły, bo ewidentnie dyskryminował większą część ludności zamieszkałej na terenie RPA, odmawiając jej prawa do uczestnictwa w życiu społecznym na równych warunkach z powodu koloru skóry; dla drugich natomiast był on jedynym ratunkiem na przetrwanie cywilizacji białego człowieka walczącej o przetrwanie na czarnym lądzie. Nikt jednak nie zaprzeczy, że podstawowym beneficjentem systemu byli biali Afrykanerzy, którzy stanowili główną część elektoratu forsującej apartheid Partii Narodowej (afr. Nasionale Party). Spowodowało to, że przez lata język afrikaans był kojarzony przede wszystkim z panującym reżimem, a walka z nim była przez czarną opozycję często traktowana na równi sprzeciwowi wobec opresyjnego systemu, stając się zresztą bezpośrednim powodem krwawych zamieszek jakie miały miejsce w 1976 roku w Soweto. Od tego czasu afrikaans utożsamiany jest przede wszystkim z białą dominacją, co przejawia się w znacznym zmniejszeniu jego roli w ciągu ostatnich 20 lat. Język ten jest jednak paradoksalnie mniej "biały", niż to się na pierwszy rzut oka wydaje.

Kapsztad jako tygiel kultur XVIII wieku

Założenie Kapsztadu w 1652 roku oraz postępujący napływ europejskich kolonizatorów zmienił całkowicie strukturę językową na zachodnim wybrzeżu RPA. Do XVII wieku obszar ten był zamieszkany wyłącznie przez ludy Khoisan – plemiona trudniące się parterstwem (Khoi – dawniej określani również w polskiej literaturze jako Hotentoci) oraz łowiectwem (San – do niedawna znani w Europie pod nazwą Buszmenów), które będąc pozbawionymi jakiejkolwiek organizacji państwowej, nie były w stanie stawić oporu Europejczykom, których liczba stale się zwiększała wraz z rozwojem kolonii. Tubylcy zostali zepchnięci do roli służących i niewolników, którą pełnili w majątkach białych właścicieli ziemskich wraz z przybyszami z dalekiej Indonezji (zachowujących do dziś pewną odrębność kulturową jako Kaapse Maleiers), będącej ówcześnie holenderską kolonią. Na teren Kolonii Przylądkowej przybywali oprócz Holendrów przybysze z całej Europy Zachodniej – pokaźną grupę stanowili przede wszystkim Niemcy oraz uciekający z Francji przed prześladowaniami religijnymi Hugenoci (francuskie nazwiska w stylu Fourie, Du Toit, Du Preez są niezwykle częste w afrykanerskim środowisku). Na wschodzie kolonia natomiast graniczyła z należącymi już do plemion Bantu ludami Xhosa, których przedstawiciele już dawno utrzymywali bardzo bliskie relacje z Khoisan (czego dowodem jest przyjęcie mlasków – obecne w xhosa i zulu, obce natomiast pozostałym językom tej rodziny). Dziś podobne tygle narodowe są domeną wielu metropolii, na przełomie XVIII/XIX wieku Kapsztad był jednak ewenementem na skalę światową.

Narodziny nowego języka

Intensywność relacji pomiędzy kolonizatorami a podbitymi ludami doprowadziła do wytworzenia się dwóch cech, które do dziś charakteryzują teren byłej Kolonii Przylądkowej i odróżniają go od wschodniej części RPA – język afrikaans oraz społeczność tzw. Koloredów (ang. Coloureds, afr. Kleurlinge / Bruinmense). Afrikaans powstał jako język służący do komunikacji między członkami różnych grup etnicznych i, jak każdy z języków o charakterze kreolskim, uległ znacznym uproszczeniom gramatycznym względem swojej niderlandzkiej bazy dialektalnej, a także czerpał pełnymi garściami ze słownictwa innych kultur (dość szeroką listę zapożyczeń można znaleźć w artykule "Roots of Afrikaans" napisanym na bazie literatury naukowej oraz danych dostarczonych przez Muzeum Języka Afrikaans w Paarl). Z racji swojej roli społeczno-ekonomicznej oraz przystępności (był prostszy w nauce niż niderlandzki) stał się na przełomie XVIII i XIX wieku głównym językiem niemal wszystkich grup etnicznych zamieszkujących Prowincję Przylądkową. Trudno oczywiście mówić o jakiejkolwiek standaryzacji afrikaans w tym okresie – wyglądał on bardzo różnie w zależności od środowiska, w którym nim władano. Inaczej mówili w afrikaans Khoi, inaczej Malajowie (mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że jedna z pierwszych publikacji w afrikaans pt. Bayaan-ud-diyn została wydrukowana przy pomocy pisma arabskiego), jeszcze inaczej Hugenoci czy grupy tzw. Trekburów, którzy, zwłaszcza po przejęciu władzy przez Brytyjczyków, wyruszali coraz liczniejszymi grupami na północny wschód w celu poszukiwań nowych terenów do zasiedlenia. Ci ostatni zresztą w oficjalnych sytuacjach posługiwali się standardowym językiem niderlandzkim, którego status został potwierdzony również w powstałej w 1910 roku Unii Południowoafrykańskiej. Dopiero 15 lat później, 8 maja 1925 roku, afrikaans doczekał się oficjalnego uznania przez władze RPA. Warto jedynie dodać, że chodzi tutaj o wersję języka afrikaans, którą władali biali Afrykanerzy, w znacznym stopniu zeuropeizowaną w stosunku do tej, jaką posługiwali się Koloredzi.

Kim są Koloredzi?

Samo określenie Koloredzi jest dość nieszczęśliwe – po pierwsze jest oczywistą kalką z języka angielskiego, po drugie wprowadza wymóg odniesienia do rasy, co w Europie nie zawsze kojarzy się pozytywnie, ale czego w RPA nadal nie sposób uniknąć. Mimo upadku apartheidu, podział rasowy jest nadal oficjalnie usankcjonowany przez rządzącą partię ANC, która, tym razem pod hasłem przywracania sprawiedliwości społecznej, faworyzuje przedstawicieli rasy czarnej (ludy Bantu) stanowiących prawie 80% populacji. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że Koloredzi (9% ogółu obywateli RPA), do których zaliczają się zarówno potomkowie mieszanych biało-czarnych małżeństw, jak i tak różne grupy etniczne Malajowie, Khoisan czy też tak zwani Griekwa mają w tej sytuacji najgorszą pozycję. Powód jest prozaiczny – niegdyś byli zbyt śniadzi, żeby być uznanymi za białych; teraz z kolei są zbyt jaśni, żeby być uznanymi za czarnych. Na dodatek zdecydowana większość mówi w afrikaans – języku utożsamianym z białą dominacją, który nie cieszy się specjalną sympatią obecnej władzy – i raczej rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, że jest on ich językiem ojczystym od przynajmniej od kilku pokoleń. Paradoksalnie, Koloredów władających afrikaans jako ojczystym jest więcej (3,4 mln) niż samych Afrykanerów (2,7 mln – ciekawostką jest fakt, że afrikaans jest też językiem ojczystym dla ponad pół miliona osób rasy czarnej). Już na pierwszy rzut oka widoczna jest zależność stopnia rozpowszechnienia języka afrikaans (po lewej) od udziału ludności kolorowej w danym regionie(po prawej):

Język afrikaans w RPAKoloredzi w RPA

Dlaczego jednak język ten utożsamiany jest nawet w samym RPA przeważnie jedynie z białymi Afrykanerami?

Trudne relacje Afrykanerów i Koloredów

Dużą rolę odegrały tutaj oczywiście czynniki historyczne – od czasu pozbawienia praw wyborczych, które Koloredzi w Prowincji Przylądkowej posiadali aż do lat 50. XX wieku, ich wpływ na ewolucję afrikaans znacznie zmalał. Wielu z nich posługuje się zresztą w życiu codziennym odmianami mniej lub bardziej odległymi od zeuropeizowanego standardu znanymi powszechnie jako Kaapse Afrikaans. Jednocześnie nawet obecnie, ponad 20 lat od upadku apartheidu nietrudno zauważyć, że mimo wspólnoty języka Koloredzi oraz Biali żyją w dwóch równoległych światach, które raczej rzadko się przenikają i nie darzą się nawzajem specjalnym zaufaniem. W konserwatywnych kręgach afrykanerskich dość powszechne jest przekonanie, że dla Koloredów afrikaans jest jedynie instrumentem komunikacji, podczas gdy dla Afrykanerów częścią ich samoidentyfikacji (afr. vir bruin mense Afrikaans ‘n instrument is, maar vir Afrikaners ‘n deel van hulle identiteit). W środowiskach kolorowych można natomiast usłyszeć głosy mówiące, że w 1925 roku tak naprawdę Biali ukradli im własny język i teraz należy go odzyskać. W efekcie relacje pozostają dość napięte nawet na gruncie, który, jak utrzymanie wiodącej roli afrikaans w dzisiejszym życiu społecznym RPA, przynajmniej w teorii powinien obydwie grupy jednoczyć.

Jedność tych dwóch grup jest natomiast potrzebna by język ratować. Podczas pertraktacji dotyczących końca starego systemu politycy NP nalegali na utrzymanie urzędowego statusu języka afrikaans obok angielskiego (ANC początkowo chciała pozostawić język angielski jako jedyny oficjalny). Ostatecznie doprowadziło to do kompromisu w postaci 11 języków urzędowych, który jest pod względem językowej różnorodności równie piękny, co fikcyjny. Angielski pożera pozostałe języki, stając się podstawowym środkiem komunikacji osób zamożnych, które stać na życie w takich miejscach jak Sandton, które z kolei stało się w RPA synonimem miejsca dla prawdziwych bogaczy (jest zresztą nazywane, nie bez powodu, mianem Africa's richest square mile). Języki lokalne mogą w tej sytuacji stawiać jedynie na tradycję oraz wsparcie państwa, które jest niewielkie nawet w przypadku bardziej bliskich ludności czarnej zulu czy xhosa. Zanik użycia jest natomiast najbardziej widoczny właśnie w przypadku afrikaans. Przed 1994 rokiem język ten z racji przewagi ilościowej Afrykanerów dominował nad angielskim. Obecnie, choć nadal całkiem mocny w sektorze prywatnym (nakład gazet i książek wydawanych w afrikaans jest znacznie wyższy niż publikacji we wszystkich pozostałych językach razem wziętych – oprócz angielskiego), został niemal kompletnie wyrugowany z przestrzeni publicznej przez państwo. Jednym z symboli świadczących o upadku tego języka jest anglicyzacja południowoafrykańskich uniwersytetów. Przed rokiem 1994 istniały cztery tradycyjne uniwersytety, w których zajęcia prowadzono przede wszystkim w afrikaans – były to uniwersytety w Pretorii (popularnie zwany Tukkies), Potchefstroom (Potch), Bloemfontein (Kovsies) oraz Stellenbosch (Maties). Od tego roku (2015) głównym językiem wykładowym w każdym z nich będzie angielski, co tłumaczy się przede wszystkim walką z dyskryminacją osób, które nie władają afrikaans jako językiem ojczystym. W praktyce jest to bolesnym ciosem zadanym odrębnemu językowi o sporym dorobku literackim i naukowym oraz kulturom powstałym na jego bazie.

Pocieszającym faktem jest jedynie to, że w ostatnich latach obydwie te kultury podnoszą się z marazmu otaczającego końcówkę lat 90., czerpią pełnymi garściami z języka afrikaans, są dumne ze swojego wspólnego dziedzictwa i mimo trudnej przeszłości starają się siebie nawzajem coraz lepiej rozumieć. Trudno o bardziej symboliczny przykład współpracy między społecznościami białych i kolorowych niż przeróbka utworu Pampoen, legendarnego już afrykanerskiego piosenkarza Steve'a Hofmeyra przy współpracy z kolorowym raperem (afr. kletsrymer) o pseudonimie artystycznym Hemelbesem, wykonana z okazji 90-lecia nadania językowi afrikaans urzędowego statusu w RPA. Bez względu na kwestie estetyczne pozwala to nam spoglądać z nadzieją na stopniowe zbliżenie wszystkich społeczności władających tym językiem i zmiany postrzegania go wyłącznie w kategoriach segregacji rasowej, jak to miało miejsce dotychczas. Bo w rzeczywistości żaden z języków nie łączy tak ludzi różnych ras i pozycji społecznych, jak właśnie afrikaans.

Podobne artykuły:
Niepłynny w 3 miesiące czyli eksperyment językowy
Dwa tygodnie i trzy pytania, czyli eksperymentu językowego ciąg dalszy
Afrikaans – krótki wstęp historyczno-kulturowy
RPA – państwo 11 języków urzędowych
Pierwsze wrażenia z nauki xhosa

Dwa tygodnie i trzy pytania – czyli eksperymentu językowego ciąg dalszy

praat_afrikaansMinęły już dwa tygodnie, od kiedy rozpocząłem swój eksperyment językowy mający na celu zbadanie, do jakiego stopnia można się w ciągu trzech miesięcy nauczyć języka całkiem samodzielnie w domowych warunkach, pracując jednocześnie na etat, studiując i mając wiele innych obowiązków (nieraz zdarzało się czytelnikom wytknąć, że normalny zabiegany człowiek nie jest w stanie znaleźć ani chwili czasu na naukę języka).  Ze szczegółami możecie się zapoznać w podsumowaniu, gdzie znajdują się dokładne wyliczenia dotyczące czasu spędzonego nad taliami, liczby przetłumaczonych w trakcie kolejnych sesji zdań, przeczytanymi tekstami itp. Tutaj chciałbym natomiast poruszyć trzy kwestie, które pojawiły się w komentarzach, jakie dotychczas pojawiły się w odniesieniu do tego projektu.

Czy język afrikaans jest łatwy?

Temat poziomu trudności poszczególnych języków cieszy się wśród czytelników sporą popularnością, na co zresztą dowodem jest, że wśród najczęściej czytanych na naszym portalu artykułów znajdują się przemyślenia dotyczące tego aspektu w odniesieniu do hiszpańskiego oraz szwedzkiego. Jak to się ma w przypadku afrikaans?
Jeden z naszych czytelników skomentował wiadomość o rozpoczęciu afrykanerskiego projektu na naszym profilu facebookowym jednym prostym zdaniem:

Mega łatwy język.

Dodam, że jest to opinia dość powszechna, wygłaszana zresztą przeważnie przez ludzi, którzy tego języka nie znają. Jak jest zaś w rzeczywistości? Język afrikaans powstał na bazie niderlandzkich dialektów, jakimi władali przybywający tu od drugiej połowy XVII wieku kolonizatorzy oraz języków właściwych ludom autochtonicznym (mam tu na myśli przede wszystkim Khoisan, kontakty ze stanowiącymi obecnie znaczną większość na terenie RPA plemionami Bantu miały miejsce znacznie później) oraz innym grupom przybywającym na przełomie najbliższych 300 lat do Afryki Południowej. W związku z tym, że jego głównym zadaniem było umożliwienie komunikacji międzyetnicznej, uległ on na przestrzeni wieków pewnym zmianom, z których tą najbardziej rzucającą się w oczy jest znaczne uproszczenie zasad gramatycznych znanych nam z innych języków germańskich. W afrikaans de facto nie ma przypadków. Brak też koniugacji, a znając odpowiedni czasownik, bez problemu jesteśmy w stanie go użyć w każdym czasie. Gdy dodamy tutaj, że słownictwo jest bardzo podobne do niemieckiego (z angielskim tych punktów wspólnych jest mimo wszystko mniej), to rysuje nam się przed oczyma język, który rzeczywiście można łatwo opanować. I tak jest, ale tylko w niektórych aspektach i jedynie do pewnego stopnia.

Osoba, która potrafi czytać po angielsku i niemiecku oraz mająca przynajmniej blade pojęcie o gramatyce i fonetyce języków germańskich po dwóch tygodniach czytania w afrikaans powinna być w stanie wychwycić większość słów z kontekstu. Znacznie trudniej jest w przypadku języka mówionego – oglądając afrykanerską telenowelę Sewende laan (pl. Siódma aleja), rozumiem przeważnie jedynie pojedyncze słowa. Nieco lepiej jest z audycjami radiowymi, gdzie temat jest mi w pewnej mierze znany. Poziom ich rozumienia spada jednak drastycznie w chwili, kiedy na antenę wchodzi korespondent nie siedzący aktualnie w studio, co powoduje, że jego wypowiedzi ulegają wszelkiego rodzaju zakłóceniom. Porównując to sobie z moimi odczuciami związanymi z nauką francuskiego, uważanego powszechnie za dość trudny język w odbiorze, nie odczuwam, by było w przypadku afrikaans pod tym względem zdecydowanie łatwiej.

Wspomniane wyżej podobieństwo do innych języków germańskich, o ile tak pomocne w odbiorze, niekoniecznie jest już pożyteczne w konstruowaniu własnych wypowiedzi i sprawia, że łatwo wpaść w podobną pułapkę, co studenci uczący się ukraińskiego, którzy znając rosyjski, kalkują go oraz używają właściwych dla moskiewskiego standardu słów (nierzadko nie przejmując się regułami ukraińskiej wymowy) i wydaje im się, że mówią po ukraińsku. Z afrikaans jest niestety podobnie. I nie mam tu nawet na myśli często w takich momentach przytaczanych "fałszywych przyjaciół", bo tych paradoksalnie jest dość łatwo zapamiętać. Chodzi mi przede wszystkim o zbyt częste sugerowanie się pozornym podobieństwem do niemieckiego czy angielskiego i użyciem słowa, które Afrykaner prawdopodobnie zrozumie, ale z afrikaans będzie miało niewiele wspólnego. Z drugiej strony, oglądając wywiady z południowoafrykańskimi gwiazdami showbiznesu, czy też wspomnianą przeze mnie telenowelę, można dostrzec, iż często mają miejsce wtręty w postaci całych zdań wypowiadanych w języku angielskim, które nadają konwersacji – dotyczy to zresztą nie tylko afrikaans, ale również języków bantu jak zulu czy xhosa – kolorytu. Z analogiczną sytuacją miałem już do czynienia w Alzacji, gdzie rozmówcy potrafili w ciągu swojego monologu co chwilę mieszać miejscowy dialekt z językiem francuskim.

Na pytanie czy afrikaans jest łatwy czy trudny odpowiem trochę wymijająco: opanowanie podstaw wydaje się być względnie proste (z naciskiem na "wydaje się"). Często jednak, mówiąc o nauce języka, mylimy pojęcia i te wątłe podstawy uważamy za fakt nauczenia się go, co jest ze wszech miar mylne. Rzeczywistość jest bowiem znacznie bardziej skomplikowana, a po przerobieniu podręcznika wypada dołożyć jeszcze starań, żeby swoją wiedzę poszerzyć, co zajmuje dodatkowy czas. Generalnie bowiem nie ma języków łatwych, zwłaszcza jeśli mówimy o ich dobrym opanowaniu. Bo czy można łatwym nazwać coś do czego nauki potrzeba przynajmniej kilkuset godzin?

Ile kart przerabiasz w sesji aktywnej i w sesji pasywnej?

vertaalDokładne cyfry znaleźć można w podsumowaniu mojego projektu. Liczba dzienna powtórek jest ściśle powiązana z dwoma czynnikami:
a) liczbą kart znajdujących się w talii;
b) liczbą kart dodanych do talii w dniu poprzedzającym powtórkę.

W przypadku talii aktywnej warto się trzymać zasady, która mówi, że jeśli jesteś w stanie czasowo się wyrobić z liczbą kart, jakie program wyznaczył Ci do powtórki, to znaczy, że prawdopodobnie masz ich w talii za mało i należy dodać więcej materiału. To właśnie tłumaczenia całych zdań (podkreślam – całych zdań, a nie pojedynczych wyrazów) z L1 (język oryginalny – w tym wypadku polski bądź angielski) na L2 (tu: afrikaans) są podstawą opanowania materiału i im więcej czasu na nie jesteśmy w stanie poświęcić tym lepiej i szybciej się danego języka możemy nauczyć. Nie jest to wcale łatwe, w przypadku nowego materiału bywa nawet, że zdanie tłumaczę kilka razy, zanim uznam, iż zrobiłem to poprawnie (tj. wypowiedziałem je na głos poprawnie bez znaczących przerw na przypominanie sobie kolejnych jego składników), ale nie mam żadnych wątpliwości, że działa (dotychczas wprowadzony materiał znam niemal na pamięć) i staram się dodawać do talii kolejne elementy, których bazą jest na razie przerabiany przeze mnie podręcznik.
WAŻNE! Tłumaczenie zawsze robię, mówiąc na głos w afrikaans. Ćwiczenie polegające na mówieniu pod nosem bądź odbywaniu procesu jedynie w pamięci mija się z celem. Po pierwsze nie ćwiczymy wymowy, a po drugie jest nam wtedy znacznie łatwiej oszukać samych siebie (łatwiej ukryć błędy).

Trochę inny mam stosunek do talii pasywnej, której powtórki dłuższe niż 10 minut uważam trochę za mało efektywne spędzanie czasu. W tym przypadku zamiast przeglądać kolejne karty lepiej wziąć coś do czytania w docelowym języku. Talia tam ma zresztą zupełnie inny cel. W przeciwieństwie do talii aktywnej, chodzi w niej głównie o utrwalanie wyrażeń, które przy czytaniu artykułu bądź książki (choć na te drugie póki co w afrikaans stanowczo za wcześnie) wzbudziły wątpliwość lub były totalnie niezrozumiałe, tak aby przy następnym ich spotkaniu nie mieć wątpliwości co oznaczają.

Czy robisz jakieś ćwiczenia na rozumienie ze słuchu?

luister_na_afrikaanse_radio_aanlynSkupienie się na rozumieniu języka mówionego zasugerował mi komentujący tu od dłuższego czasu Jacek. Rzeczywiście słucham dość dużo, ale póki co jestem raczej na etapie rozumienia głównych wątków rozmowy na podstawie wychwycenia słów kluczy, które znam z… przeczytanych przeze mnie tekstów. Nie ukrywam, że to właśnie materiał pisany jest dla mnie podstawowym źródłem nowo poznawanego słownictwa. Przede wszystkim dlatego, że jest znacznie łatwiejszy w deskrypcji, a nieznane słowo można natychmiast sprawdzić w słowniku i kontynuować czytanie. Równie niezrozumiałego materiału dźwiękowego nie potrafię wykorzystać w taki sposób. Nie wiem, czy jestem wzrokowcem – wiem tylko, że uczę się w taki sposób, bo w innym przypadku odczuwałbym zmęczenie materiałem (a to jest tak naprawdę najgorsze, co możemy sobie zafundować, ucząc się języka obcego). Dlatego ograniczam się przede wszystkim do słuchania w tle i wychwytywania znanych mi wyrażeń, a czasem nawet całych zdań, które rozumiem. Dziennie spędzam z mówionym afrikaans przynajmniej godzinę – tyle bowiem trwa audycja Kommentaar z Radio Sonder Grense oraz nagrania z podręcznika. Postępy w rozumieniu są stosunkowo niewielkie, ale trwałe, co przy zachowaniu obecnego, znowu nie aż tak podkręconego tempa daje nadzieję na dość dobry wynik na końcu naszej podróży.

Tyle, jeśli chodzi o pierwszą falę pytań dotyczących mojego eksperymentu językowego. W przyszłym tygodniu, żeby wprowadzić do cyklu trochę różnorodności (ile można przecież pisać o tym jak ktoś się uczy języka?) postaram się nieco poruszyć również kulturowo-polityczny aspekt tego przedsięwzięcia i nieco rozszerzyć to, co napisałem 5 lat temu jako wstęp historyczno-kulturowy do języka afrikaans. Ten tekst był, mimo zainteresowania jakie ówcześnie wzbudził, dość ubogi, warto byłoby więc go poszerzyć, zwłaszcza, że tematyki tej raczej próżno szukać w polskim internecie.

Podobne artykuły:
(Nie)płynny w 3 miesiące, czyli eksperyment językowy
Afrikaans – krótki wstęp historyczno-kulturowy
Wyznania ANKIoholika
Nauka języka bez podręcznika – część 1
Nauka języka bez podręcznika – część 2

(Nie)płynny w 3 miesiące, czyli eksperyment językowy

South_Africa_2011_Afrikaans_speakers_proportion_map.svgPrzeglądając różnego rodzaju strony internetowe poświęcone językom obcym, możemy często natrafić na wszelkiego rodzaju porady dotyczące metod nauki, w których autorzy przekonują o ich słuszności, jednocześnie nie wychodząc samemu daleko poza mało dokładny opis metody i przeważnie nie wgłębiając się w temat. Czytelnicy natomiast, przynajmniej ci, którzy języków się uczyć nie potrafią, czekają cały czas na to, aż któregoś dnia na stronie pojawi się jakiś wpis, który zmieni ich życie raz na zawsze i pozwoli się nauczyć języka obcego w relatywnie krótkim czasie. Pewnego razu jeden z naszych komentatorów zarzucił mi, że za dużo piszę o językach na świecie, o historii, o polityce, za mało natomiast o samej nauce. W dużej mierze było tak dlatego, że naprawdę dawno nie miałem okazji się jakiegokolwiek języka uczyć. Z różnych powodów – z jednej strony był to brak czasu i inne, znacznie ważniejsze zajęcia, z drugiej bezcelowość takiego działania, o czym pisałem już wcześniej w artykule pt. "Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz?". Wielokrotnie podkreślałem, że nauka języka celem samym w sobie być nie może. Teraz cel się pojawił, jest motywacja, można więc zacząć działać. Żeby być natomiast w swoich zmaganiach z czytelnikiem jak najbardziej szczerym, postanowiłem wszystkie moje kroki w formie dziennika nauki spisywać na Woofli, tak by każdy mógł prześledzić jak spędzę najbliższe trzy miesiące. Tyle jeśli chodzi o zapowiedź nowego projektu, teraz przejdźmy do konkretów.

JAKIEGO JĘZYKA SIĘ UCZĘ, DLACZEGO I JAKI MAM CEL?
Wybór padł na afrikaans. Starsi czytelnicy na pewno pamiętają artykuł o afrikaans, który opublikowałem już parę lat temu na "Świecie Języków Obcych". Nigdy nie ukrywałem, że jest on moim zdaniem jednym z najpiękniejszych języków świata. Niestety jego walory estetyczne są odwrotnie proporcjonalne do rzeczywistej potrzeby jego nauki, w związku z czym nigdy nie miałem odpowiedniej motywacji by się go nauczyć. Tę ostatnią zmienia jednak znacznie perspektywa dwutygodniowego wyjazdu do RPA, w trakcie którego pojawi się mnóstwo okazji by afrikaans rzeczywiście używać.

Kwitnące jakarandy w Pretorii. Źródło: https://www.flickr.com/photos/south-african-tourism

Czy afrikaans jest dla mnie czymś zupełnie nowym? Tak i nie. Z jednej strony nigdy się go celowo nie uczyłem, w związku z czym miałbym problem ze sformułowaniem nawet najprostszych zdań w tym języku. Gdy włączam afrykanerskie radio mam poważne problemy z określeniem o czym w ogóle jest mowa. Z drugiej strony jego podobieństwo do pozostałych języków germańskich sprawia, iż w pewnej mierze rozumiem tekst napisany w afrikaans (choć nadal znacznie gorzej niż np. słowacki czy bułgarski, których również się nie uczyłem), mam nawet niewielkie doświadczenie w kwestii czytania źródeł i względnie znana mi jest jego gramatyka, która na dodatek w związku z kreolskim charakterem tego języka uległa na przestrzeni wieków znacznemu uproszczeniu – nie pojawi się więc zapewne wiele rzeczy, które w jakiś sposób będą w stanie mnie zaskoczyć. Głównym zadaniem jest więc nabycie podstaw komunikacyjnych, ich aktywacja i zwiększenie pasywnej znajomości.

Co stawiam sobie za cel? Skupię się tutaj na czterech głównych sferach użycia języka:
Czytanie – Chciałbym po kilku miesiącach móc bez większych problemów czytać prozę w afrikaans.
Pisanie – Chciałbym jeszcze przed wyjazdem móc napisać parę maili, które ten wyjazd uczynią jeszcze bardziej atrakcyjnym.
Mówienie – Chciałbym rozmawiać na nieskomplikowane tematy, nie uciekając się do pomocy języka angielskiego.
Słuchanie – Chciałbym obok prostych konwersacji rozumieć audycje radiowe oraz reportaże Netwerk24.

JAK BĘDZIE WYGLĄDAŁA NAUKA I Z CZEGO BĘDĘ KORZYSTAŁ?
Projekt ten ma dwa cele – służy opanowaniu samego języka oraz przedstawieniu procesu nauki naszym czytelnikom. Mając mnóstwo obowiązków edukacyjno-zawodowo-społecznych, nie mogę na naukę afrikaans przeznaczyć zbyt dużo czasu, na pewno nie będzie więc porad w stylu przebywania 24 godzin na dobę w afrykanerskim otoczeniu. Im więcej czasu na naukę można poświęcić, tym lepiej. Tu będzie go raczej stosunkowo niewiele (nierzadko pewnie mniej niż godzinę dziennie), co z jednej strony na pewno zmniejsza szanse na jakiś spektakularny wynik, ale z drugiej nada całej przygodzie bardziej realny charakter. Będzie to swoisty eksperyment, dzięki któremu będę mógł oszacować do jakiego poziomu można w zaciszu domowym opanować język, poświęcając nań dawkę czasu, jaką na naukę jest w stanie przeznaczyć statystyczny Janusz. Najważniejsze będzie więc by wykorzystać ten czas tak efektywnie, jak tylko można.

coll_afrikaansZawsze podkreślałem, że różnorodność materiałów, z których się korzysta od samego początku, jest bardzo ważna. Posiadam dwa podręczniki – Colloquial Afrikaans (autor B. Donaldson) oraz Teach Yourself Afrikaans (L. McDermott), z których zwłaszcza ten pierwszy będzie moją bazą i zamierzam go przerobić w możliwie krótkim czasie, przechodząc kolejno przez lekcje oraz sukcesywnie wrzucając zdania w afrikaans do programu SRS, żeby później móc tłumaczyć z polskiego bądź angielskiego na afrikaans. Zawsze uważałem tłumaczenie z L1 na L2 za najbardziej efektywną formę nauki i właśnie tej czynności będzie w moim projekcie najwięcej. Do przerabiania aktywnej talii będę używał, wbrew moim dotychczasowym przyzwyczajeniom, nie Anki, lecz Mnemosyne.

W Anki mam już pasywną talię (uzupełniającą osobny zeszyt, o czym wspominałem w artykule o tym jak nauczyć się czytać w języku obcym) zawierającą stosunkowo niewiele bo zaledwie 295 rekordów (stan na 28.11.2015), jakie nazbierały się w ciągu ostatnich lat, którą zamierzam teraz regularnie uzupełniać o niezrozumiałe wyrażenia napotkane podczas czytania afrykanerskich tekstów. Czytać natomiast będę między innymi wikipedię w afrikaans (na pierwszy ogień idzie artykuł o Helen Suzman) – o tym jak wikipedia pomaga w nauce języka obcego zdarzyło mi się już kiedyś napisać na łamach Woofli i swojego zdania w tej kwestii nie zmieniłem. Z chęcią sięgnąłbym również po materiały Netwerk24, ale te są limitowane. Bezpłatne natomiast są portale w stylu Maroela, Koerant czy też PRAAG (Pro-Afrikaanse Aksiegroep) (rewizjonistyczna wizja rzeczywistości forsowana przez ten ostatni jest mimo mojego krytycznego stanowiska względem obecnej sytuacji politycznej w RPA trochę trudna do zaakceptowania, ale jednocześnie bardzo ciekawa pod względem czysto kulturowym) – zdecydowanie gorsze, ale chodzi przede wszystkim o nabycie biegłości w czytaniu. Na trzy miesiące powinny więc zupełnie wystarczyć.

pop-headerZnacznie lepiej wygląda sytuacja z materiałami audio. Mamy tu zarówno Radio Sonder Grense, umożliwiające ściągnięcie ogromnej liczby interesujących audycji, reportaże Netwerk24 oraz powszechnie dostępną afrykanerską muzykę.

JAK BĘDZIE WYGLĄDAŁ DZIENNIK NAUKI?
Żeby nie zaśmiecać głównej strony Woofli, wpisy będą widoczne w osobnej sekcji "Eksperyment językowy". W związku z tym, że przedsięwzięcie to jest dość czasochłonne nie należy oczekiwać, iż będą one szczególnie rozbudowane. Można jednak liczyć na dość ścisły opis tego co robiłem danego dnia i co mogło mnie zbliżyć do opanowania afrikaans na poziomie umożliwiającym podstawową komunikację. Czasem będę tam również zamieszczał swoje przemyślenia dotyczące nauki, odpowiadał na ewentualne zapytania czytelników, postaram się również pisać krótkie wypracowania w języku, którego się uczę i dorzucać linki dotyczące afrykanerskiej kultury, co moim zdaniem jest nieodłącznym elementem samej nauki. Chciałbym po prostu, żeby taki dziennik mógł z jednej strony motywować mnie do nauki (wiadomo nie od dziś, że jeśli swoim celem podzielimy się z otoczeniem, to jego osiągnięcie jest znacznie bardziej realne), z drugiej natomiast aby był miejscem, z którego może czerpać motywację osoba ucząca się nawet innego języka, ale czująca się w procesie nauki trochę zagubiona. Postaram się być w nim szczery do bólu, nie ubarwiając mojej językowej przygody w żaden sposób, żeby czytelnicy wyciągnęli z niego jak najwięcej dla siebie tj. wyciągnęli wnioski z ewentualnych sukcesów oraz niepowodzeń i zastosowali je w razie potrzeby podczas swojej własnej przygody językowej.

Pozdrawiam i zapraszam do komentowania,
Karol

Podobne artykuły:

Wyznania ankioholika

Kiedy i jak korzystać z Wikipedii przy nauce języka obcego?

Nauka języka bez podręcznika – część 1

Nauka języka bez podręcznika – część 2

Jak uczyć się w oparciu o tłumaczenie robocze?

Opowiadanie po wielkopolsku na rocznicę Woofla.pl

poznan_ratusz

Ratusz w Poznaniu

Zanim przejdę do podsumowania roku i podziękowań, chciałbym w związku z naszym świętem zaproponować Wam dziś coś znacznie lżejszego – coś z pogranicza zabawy językiem i podstaw polskiej dialektologii, będącego rozwinięciem artykułu o gwarach wielkopolskich. Podjąłem mianowicie próbę napisania bardzo krótkiego opowiadania w wielkopolskim dialekcie, używając charakterystycznych słów, jakie pamiętam z młodych lat i zwracając szczególną uwagę na fonetykę, która w paru przypadkach różniła się od rozpowszechnionego w telewizji standardu. Proszę przede wszystkim wybaczyć ortografię, jakiej w poniższym opowiadaniu użyję, bo będzie całkiem nienormatywna, odbiegająca niekiedy nawet od "Słownika gwary poznańskiej" Waldemara Wierzby oraz serwisu gwarowego dawniejtutej.pl.  Nie rozdrabniając się jednak zbytnio nad szczegółami powstawania poniższego tekstu, chciałbym zachęcić wszystkich czytelników, bez względu na to czy z Wielkopolski, czy z daleka, do spróbowania swoich sił w zrozumieniu tej krótkiej historii:

Rychu dał se wczoraj w tytę, śruba fest, bo Kolejorz majstra zdobył i łaził z modrakowo-biołą faną – dzie był to nie wie, purtelam też chyba zaliczył, ale ućkło mu. Pamięta ino, że gorunc był i jak wracoł na szage przez chynchy, pogonił go kejter jakiś. Aż do chaty go gonił, tak, że porty, fifne takie, prawie zgubił jak ten go szczapił. Łe jery, to by była poruta – Rychu bez portek – dość że szplejty mioł bose. Nie, że był fleja… Normalny szczun, sznupa taka fajna, bystry taki, ino klapioki mioł fest, takie same jak brachol, co sie z nich budzie chichrali. Stetrany Rychu wpadł do sklepu, zapalił światło, zgasił, zapalił, czorno. I cug jaki taki łed łekna. "Tu wyra se nie zrobię" – pomyśloł Rychu, że sie w sklepie nie skitra i taki rozmemłany poszedł do góry, gdzie brachol ćmika polił. "Ole mosz jape tej! Gdzie żeś se je tak obrzympolił?" – i nie czekając na Rycha – "Pa to tej!". I śwignął Rycha po glacy. "Nyga!". Rychu wiedzioł, że muły ma jak bocian pjynty i że z takim patanem jak Przemo mu łatwo nie pójdzie. Wziął wjync drabke, ćpnoł porty na ryczke, gdzie już leżały klunkry, cuś tutej mu nie gra – wykukuje z wyra, a Przemo se łoblek korbol na glace. "Tyn to ma z gorem." Rychu rozumiał – stara Fydlera go łociotała, czarciego żebra nie było. Mogło być gorzy, wiadomo. Wtedy mieszkali w Poznaniu – bilety w bimbie odbijali, bejmy mieli, szneki kupowali za winklem, na wildeckim fyrtlu ze szczunami było szukano, było gonito, bioło była zawsze na stole. Tera bioły ni mo. Tu, na wygnajewie, zostały ino haferfloki, korbol, pyry i modro. Erzac. I hyćka za łeknem. I chójka, ale ta ino na gwiazdora.

czarnkow

Czarnków

Na gwiazdora to zawsze bana przyjeżdża zez Wronek i wuja Lechu – kakalud taki z kluką jak u gapy, stara Fydlera by powiedziała, że nojszpłat. Rojber był za młodu, na blałki łaził, kamlotami świgał najdali, na kaście w trampkarzach Kolejorza – a tera sie brynkot zrobił. Frechowny taki na dodatek. I makiełki żre, ino do chaty wejdzie. I plyndze. I gzik (z pyr i gziku glajde robi, nie to co my). I nasze szare kluchy. Pener po prostu. Szkieły też go nie lubieją, ale to dlatego, że rojbrował, a potem kielczył się jak go złapali. W tych laczkach swoich, z jabzem w ręku, ino co zerwanym, tak że z jabłoni ino ogigle zostawały. Taki Lechu, no. Nahajcowali jak gość przyjechoł, dziecioki rychło wstały, ojciec ćpnoł do skrytki haczke i szype, zakluczył takim dynksem, co go na jarmarku świętojańskim za golitko wymienił. Przemo oczywiście już jest precz, dzieś na dworze, goni kociambry. A Rychu? Ten to ma rułe. Nim wstanie, nadusi guzik radia, obejrzy pamperki stojące pod łeknem, zaś pójdzie do łazienki ze swoją szwamką. Słyszy jak mama kroi skibki, podjadając kromke, cuś kwirlejką robi (plyndze pewno), nabierką wlewa ślepe ryby. "Łe jery!" – krzyczy – "Jakieś fafoły pływają". Pomojtała troche – fafołów ni mo. Wuchta wiary ma dziś przyjść, każdy z tytką czegoś, a Rychu ołówkiem na oszczytku naoszczonym pisze co kto ma – buhalterem chce być. Bejmy liczyć. Cała wiara przyszła – nawet ta miągwa spod łebory Altmanów z kanką mleka. Jak Rychu był fertyś, skoczył na stopy, powiedział "Ide los" i pobiegł do Jadzi. Fajna dziewucha taka. Na szukano i gonito już są za starzy, ale w tytę zawsze dać se można.

Podejrzewam, że dla osób z Wielkopolski wiele zwrotów było znajomych i nawet jeśli nie używają ich na co dzień, to w dużej mierze je rozumieją. Ciekawią mnie natomiast wrażenia osób z innych części kraju, bądź osób, które polskiego uczyły się jako języka obcego. Jakie były wasze wrażenia? Czy tekst był zrozumiały?

obrzycko

Obrzycko

Woofla.pl ma już rok

Niewiele ponad rok temu, 13 października, pojawił się na Woofli pierwszy artykuł. Pamiętam emocje związane z rozpoczęciem tego projektu, posiadającego z jednej strony wiele wspólnych cech ze "Światem Języków Obcych", z drugiej natomiast mającego ambicje stania się czymś więcej niż kolejnym blogiem językowym pisanym przez jednego autora. Zawsze przyświecał mi raczej cel stworzenia platformy, na której osoby zainteresowane językami mogłyby wymieniać się poglądami i Woofla takim miejscem miała się stać. Sporo było jednak w tym wszystkim niepewności. Zastanawiałem się, czy uda nam się utrzymać liczbę czytelników (ta początkowo była bardzo niewielka), czy zaciekawimy ich nowatorską formułą strony, czy jest możliwa na dłuższą metę kolaboracja kilku niezależnie od siebie działających autorów, z których każdy interesuje się zupełnie innym skrawkiem językowej rzeczywistości. Okazało się, że warto było podjąć ryzyko – dziś Woofla jest chyba jedynym miejscem w polskiej blogosferze współtworzonym przez zespół, obecnie już 10, pasjonatów, gdzie nowy artykuł pojawia się co trzy dni. Dziennie odwiedza nas około 500 osób, posiadamy konto na Facebooku mające ponad 3000 fanów, zajęliśmy też 2 miejsce w zestawieniu najlepszych blogów językowych zorganizowanym przez firmę EF Education First (mimo to planujemy odejść od blogowego formatu, który w pewien sposób nas "uwiera"). Jak na pierwszy rok całkiem nieźle.

poznan1

Rynek w Poznaniu

Chciałbym w tym miejscu podziękować wszystkim naszym współautorom, bo bez nich to przedsięwzięcie zwyczajnie by się nie powiodło – w pojedynkę niełatwo pogodzić troskę o wszystkie kwestie administracyjne, zarządzanie stroną i kontem na FB, korektę tekstów oraz komunikację mailową z naszymi czytelnikami. Dziękuję też wszystkim osobom, które naszą stronę regularnie odwiedzają oraz komentują nasze wpisy tworząc przy tym niepowtarzalną atmosferę – mam nadzieję, że choć w części udaje nam się im zrewanżować tworzeniem wolnej przestrzeni do dyskusji. Dziękuję również za każdy głos konstruktywnej krytyki względem publikowanej na naszej stronie treści. Zdajemy sobie sprawę z tego, że nikt z nas nie jest idealny, a wiele trzeba poprawić, żeby dojść do naprawdę wysokiego poziomu. Szczere wskazanie błędu zawsze daje więcej niż niekończący się strumień pochwał – to pierwsze skłania bowiem do refleksji, która następnie jest matką wszelkiego rodzaju ulepszeń. Te natomiast są niezbędne, żeby nieustannie brnąć do przodu i tworzyć coś rzeczywiście przydatnego.

Żeby nie być przesadnie patetycznym, powiem tylko, że mam nadzieje, że następny rok trwania Woofli będzie jeszcze bardziej owocny. Zarówno dla nas autorów, jak i dla Was, Drodzy Czytelnicy.

W obronie filologii i nauczycieli

SPonad 5 lat temu, kiedy pisałem wstęp do "Świata języków obcych", przyświecał mi przede wszystkim cel popularyzacji samodzielnej nauki języka obcego. Ówcześnie panowało dość powszechnie przekonanie, że obcą mowę można opanować jedynie na kursie lub w szkole, podczas gdy siedzący w domu student z samouczkiem rzucał się tak naprawdę z motyką na słońce. Patrząc na napływające na naszą skrzynkę redakcyjną maile oraz komentarze, zarówno na stronie jak i na naszym facebookowym profilu, odnoszę wrażenie, że pogląd ten powoli odchodzi w zapomnienie. Jednocześnie jednak niepokoi mnie trochę negatywna propaganda na temat studiów filologicznych, jaka ostatnio ma miejsce. Mówi się, że studia te nie uczą języka, że nauczyciele prowadzą zajęcia w nieciekawy sposób bądź za dużo wymagają. Chciałbym stanąć teraz w ich obronie, jednocześnie wbijając trochę szpilę w zachowania studentów/uczniów (terminów tych będę używał zamiennie, bo tyczy się to niemal każdej zorganizowanej formy nauki). Mam nadzieję, że co bardziej ambitni nie przestaną po tym artykule nas czytać.

O prawdziwej roli nauczyciela
Dość często zdarza mi się słyszeć bardzo niepochlebne opinie na temat możliwości nauczenia się języka obcego na kierunku filologicznym. Sam jestem zresztą zdania, iż osoba kończąca studia nie powinna mieć większych problemów ze zdaniem egzaminu na poziomie C1 – jeśli nie, to oznacza, że coś w całym procesie nauki nie gra. Jesteśmy tylko ludźmi i trudno nam czasami spojrzeć na problem z innej perspektywy niż nasza własna. Nie dziwi w związku z tym, iż znacznie częściej winy szukamy w naszym systemie edukacji, rzadziej widzimy ją natomiast w nas samych.

W dzisiejszym świecie panuje mylne moim zdaniem przekonanie, że głównym zadaniem nauczyciela jest nauczenie języka, bez względu na postawę ucznia względem samego procesu nauki. Pogląd ten jest dla przeciętnej osoby uczącej się języka obcego bardzo wygodny – w razie niepowodzenia możemy bowiem winić nie samych siebie, lecz nauczyciela, który był osobiście odpowiedzialny za naszą edukacyjną porażkę. Wszystkiemu, co złe, winien jest mityczny system, który zbudowany jest tak, by maksymalnie utrudnić nauczenie się języka, najpierw w szkole, a później na studiach. Mało kto zauważa, że w tym systemie ogromną rolę odgrywają też sami studenci, którzy bardzo często przybierają postawę malkontenta, nie starają się, po czym szukają winy wszędzie, tylko nie w sobie.

Nauczyciel języka obcego to nie jest osoba, której zadaniem jest podanie Ci tabelki z odmianą czasownika "być" bądź listy słówek w języku X. To pierwsze znajdziesz bez problemu w podręczniku, to drugie w dobrym słowniku. Ktoś powie, że nikt inny nie jest w stanie Cię nauczyć poprawnej wymowy? Zaręczam, iż najlepszym wzorcem wymowy nie jest nauczyciel, lecz prezenterzy telewizyjni lub radiowcy. Jeśli nauczyciel jest dobry, to jest w stanie co najwyżej rozwiać Twoje wątpliwości dotyczące poszczególnych aspektów języka, które w dużej mierze opanowałeś wcześniej samemu bądź poprawić błędy.

Bardzo na miejscu wydaje mi się w tym momencie analogia do nauki programowania. Dla każdego studenta informatyki dość oczywistym jest, że pracując wyłącznie na materiale dostarczanym przez uczelnię, profesjonalnym programistą nie zostanie, bo do tego potrzebne są godziny samodzielnej pracy i poznawanie aspektów, które najbardziej nas interesują w kontekście naszych prywatnych projektów czy też przyszłej pracy. Dziwi mnie, dlaczego dla tak wielu studentów filologii jest to pogląd zupełnie obcy. Przecież język obcy, podobnie jak języki programowania, nie jest przedmiotem, którego można nauczyć bez odpowiedniego zaangażowania osoby uczącej się. Same zajęcia natomiast powinny bardziej przypominać konsultacje z przygotowanymi studentami, którzy przykładają się do pracy, sami wiedzą, czego chcą się nauczyć, z czym mają największe problemy. Przez ostatnie 10 lat zaledwie przez 2 lata nie studiowałem – wiem z doświadczenia, że nawet na najbardziej prestiżowych uczelniach krajowych wspomniana wyżej sytuacja należy do rzadkości. Za brak sukcesu możemy mieć w tym wypadku pretensje głównie do samych siebie i do tego, że nie mieliśmy kontaktu z językiem poza zajęciami szkolnymi.

kursyO prawdziwej roli studiów filologicznych
Gdyby spytać przeciętnego studenta, dlaczego poszedł na studia filologiczne, ten najpewniej odpowiedziałby, że możliwość nauczenia się języka była największą motywacją. Rzecz jednak w tym, że celem studiów filologicznych jest przede wszystkim zapoznanie studenta z szeroko pojętą kultura danego języka i zakłada się, iż student włoży trochę pracy w to, by opanować tak podstawowe narzędzie jak język, który do badań tej kultury mu będzie służył. Jeśli ktoś uważa, że pozna kulturę X, nie znając języka X oraz polegając tylko i wyłącznie na tłumaczeniach na polski czy angielski, to się grubo myli. Opanowanie języka obcego jest na filologii czymś, czego powinno się przede wszystkim wymagać od studentów. Ci tak naprawdę na trzecim roku studiów powinni już być w stanie chociażby czytać literaturę w obcym języku. Umiejętność ta zresztą w idealnej sytuacji, zwłaszcza gdy mówimy o językach takich jak angielski, niemiecki czy rosyjski, powinna być warunkiem przyjęcia na dane studia filologiczne. Jeśli ktoś natomiast po dwóch latach wytężonej nauki nadal ma poważny problem z przeczytaniem publikacji czy też przeprowadzenie pozapodręcznikowej konwersacji w swoim docelowym języku, to oznacza, że ten okres najzwyczajniej w świecie zmarnował i powinien się zastanowić, czy rzeczywiście zależy mu na tym, by dany kierunek studiować.

Jeśli cokolwiek mógłbym na filologii skrytykować, to brak interdyscyplinarnego podejścia i skupienie się na bardzo wąskim wycinku kulturowej rzeczywistości. Znajomość języka obcego i kultury daje naprawdę ogromne możliwości w sytuacji, kiedy jesteśmy to w stanie połączyć z wiedzą na temat historii, stosunków międzynarodowych, ekonomii, prawa, programowania. Program filologii przeważnie do tego nie zachęca, ale jest to raczej tendencja ogólna każdej instytucji. Osobiście uważam, że mamy za dużo inżynierów, którzy mają problem z czytaniem literatury oraz za dużo magistrów nie potrafiących całkować. Jest to jednak temat na zupełnie inny artykuł.

Nie chcę, żeby artykuł ten brzmiał jak tyrada wymierzona we wszystkich studentów, której autor jako jedyny zawsze miał wszystko w małym palcu – prawdę powiedziawszy, mnie samemu nieraz zdarzało się przyjść na zajęcia nieprzygotowanym. Z perspektywy czasu jednak stwierdzam, że dużo więcej byłbym w stanie wynieść z zajęć, gdyby te były odwiedzane przez osoby, które rzeczywiście w nich chciały uczestniczyć i miały kontakt z językiem obcym również po zajęciach. Chciałbym więc nakłonić do trochę bardziej krytycznej postawy względem samych siebie. Przeważnie bowiem mamy pretensje do lektora, do programu nauczania, do narzucanego nam z góry systemu. Tymczasem w nauce języka obcego 90% sukcesu to nasza własna praca i kontakt z językiem. Jeśli wystarczająco dużo pracujemy samodzielnie, to kiepski nauczyciel nie zahamuje naszego postępu. I na odwrót – nawet najlepszy nauczyciel będzie bezradny w sytuacji, kiedy nic z siebie nie dajemy. Narzekać natomiast zawsze możemy. Rzecz w tym, że samym narzekaniem jeszcze nigdy nikt nic konkretnego nie zbudował.

Podobne artykuły:
Rola współczesnej nauki języków klasycznych
Kiedy i jak korzystać z Wikipedii przy nauce języka obcego?
Nauka języka bez podręcznika – część 1
Nauka języka bez podręcznika – część 2
Myśl samodzielnie i nie patrz na innych, czyli krytyka poliglotów