Czy znajomość wielu języków na poziomie podstawowym może się przydać?

a1W związku z zapytaniem jednego z Czytelników postanowiłem na chwilę odejść od tematów związanych ze Słowiańszczyzną, starając się jednocześnie rozwiązać dylemat, przed którym może stanąć każda osoba ucząca się języków obcych. Wielokrotnie na Woofli pisałem o tym, że sprawne posługiwanie się jakimś językiem to coś w rodzaju związku na całe życie, takiego, który należy pielęgnować, bo w przeciwnym wypadku się rozpadnie. Już znajomość dwóch czy trzech języków obcych, nawet na przeciętnym poziomie funkcjonalności, wymaga sporej inwestycji czasu, która w ogromnym stopniu uniemożliwia nauczenie się kolejnych. To nie jest bowiem jak jazda na rowerze i nauka zna przypadki osób, które zapomniały nawet swojej mowy ojczystej na skutek utraty kontaktu z innymi posługującymi się nią osobami. To jakże praktyczne stwierdzenie jest czymś trudnym do zaakceptowania przez osoby aspirujące do zostania poliglotami, którym ciężko znaleźć złoty środek pomiędzy pielęgnowaniem tego, co już potrafią, a nauką czegoś nowego. Nieraz sam miewałem takie dylematy, zaczynałem się uczyć czeskiego, albańskiego, bułgarskiego, niderlandzkiego czy arabskiego i wydobywać z siebie podstawowe frazy, które po paru latach braku jakiegokolwiek kontaktu uciekły niemal całkowicie z mojej pamięci. Tym bardziej z ogromną sympatią odniosłem się do tego, co napisał nasz Czytelnik w komentarzach do artykułu pt. Jakiego języka warto się uczyć:
"Nie potrafię zdecydować się na żaden konkretny język, któremu miałbym poświęcić resztę swojego życia. Chciałbym nauczyć się dziesięciu, może nawet piętnastu języków na poziomie podstawowym, poznać choćby w minimalnym stopniu kultury różnych krajów i… na tym zakończyć swoją językową przygodę. Przygodę, do której być może kiedyś bym wrócił, kto wie? Przez nauczenie się języków na poziomie podstawowym rozumiem nauczenie się podstawowych słówek + popularnych zwrotów + elementarnej wiedzy z zakresu gramatyki".

"Perspektywa zgłębiania jednego, może dwóch języków, i poświęcania na to reszty mojego życia wydaje mi się nudna i przytłaczająca. Lubię poznawać to, co nowe".

Mam kilka pytań.

1. Czy nauka wielu języków na takim podstawowym poziomie ma jakikolwiek sens? Czy nie jest to marnotrawienie cennego czasu?

Natura problemu jest w tym przypadku bardzo subiektywna i przede wszystkim należy zastanowić się, co rozumiemy poprzez marnotrawienie czasu. Jeśli nie jesteś pasjonatem języków obcych, to ciężko o większą stratę czasu, niż ich nauka na podstawowym poziomie. Zaryzykowałbym wręcz tezę, że obejrzenie kolejnego odcinka "Klanu" czy spotkania Ligi Mistrzów miałoby większy sens praktyczny, bo przynajmniej zapewnia pewien relaks po ciężkim dniu w pracy. Jeśli natomiast lubisz się uczyć języków, jest to twoją pasją i interesujesz się różnorodnością kulturową otaczającego nas świata, to możesz potraktować przerabianie podręcznika na poziomie początkującym jako intelektualną zabawę, coś, co w ograniczonym stopniu nawet relaksuje. Marnotrawieniem czasu bym tego nie nazwał, bo uważam, że każdy potrzebuje tej odrobiny czasu dla siebie, w której zajmuje się tym, co mu sprawia przyjemność. Ale też byłbym ostrożny w stwierdzeniu, że jest to coś nobilitującego – tak naprawdę to czy czas ten przeznaczymy na szydełkowanie, bieganie, oglądanie ulubionego serialu czy naukę dziesiątego języka od podstaw nie ma większego znaczenia.

2. Jakie korzyści, oprócz oczywistej dla mnie satysfakcji z takiej nauki mógłbym wynieść?

Nie będę oszukiwał – korzyści praktyczne będą raczej nikłe. W najlepszym wypadku zaimponujesz osobom jednojęzycznym, którym nauka nigdy specjalnie "nie szła", a znajomość języka obcego nierzadko utożsamiają z kilkunastoma zwrotami grzecznościowymi. Z pewnością też znajomość podstawowych zwrotów zostanie w pewien sposób doceniona przez osoby władające tym językiem jako ojczystym, które mimo wszystko zawsze milej zareagują na kogoś, kto potrafi przynajmniej podziękować inaczej niż poprzez "Thank you". Stopień doceniania tych uprzejmości jest oczywiście zależny od języka – o ile Rosjanin czy Niemiec nie będą specjalnie zaskoczeni tym, że znasz podstawy ich języka, o tyle Albańczyk zupełnie zmieni nastawienie do Twojej osoby za "faleminderit". I to by było w zasadzie na tyle.

3. Czy znajomość wielu języków na poziomie podstawowym może się do czegoś w życiu przydać? Do czego?

Oprócz podanego wyżej przykładu wymiany uprzejmości przychodzi mi do głowy jedynie umiejętność czytania w językach, które są podobne do tych uprzednio opanowanych. O ile zawsze z pewną rezerwą podchodzę do osób chwalących się aktywną znajomością kilkunastu języków, o tyle uważam za całkiem możliwe opanowanie wszystkich blisko spokrewnionych języków (słowiańskie, germańskie, czy romańskie) na poziomie umożliwiającym czytanie tekstów z dziedziny naszych zainteresowań, co niewątpliwie otwiera możliwości do lepszego poznania obcej kultury. Dodatkowo warto zauważyć, że umiejętność czytania nie zanika tak szybko, jak zdolność porozumiewania się, więc można na nią przeznaczyć mniej czasu. Trzeba jednak zaznaczyć, iż warunkiem jest tu opanowanie przynajmniej podstawowych języków na wysokim poziomie. Jako przykład mogę podać moją (nie)znajomość bułgarskiego, która, aktywnie niemal zerowa, nie przeszkadza mi specjalnie czytać gazet czy artykułów w tym języku, ale oprócz poznania podstaw gramatycznych i podstawowego słownictwa posiłkuję się znajomością serbskiego, rosyjskiego, polskiego oraz ogólną wiedzą slawistyczną. Bez tych ostatnich na nic zdałaby się znajomość na poziomie podstawowym.

4. Jak to wygląda z punktu widzenia pracodawcy? Czy byłoby o czym pisać w CV?

Pracodawca jest przede wszystkim zainteresowany tym, byś wykonywał dobrze swoją pracę, za którą będzie zobowiązany wypłacać Ci pieniądze. Dlatego też najważniejsze będzie dla niego to, czy posiadasz poziom znajomości języka X umożliwiający Tobie pracę na danym stanowisku. Ten można bardzo łatwo sprawdzić poprzez rozmowę bądź test pisemny, których nie da się zdać z podstawową znajomością. Niewiele natomiast interesuje go fakt posiadania przez Ciebie certyfikatów z języka Y, którego w pracy wykorzystywać nie będziesz. Zamiast teoretyzować, przytoczę historię z życia wziętą. Do niedawna miałem okazję pracować w obcojęzycznym callcenter, do którego byłem przyjmowany na podstawie mojej znajomości niemieckiego i mimo że znałem ówcześnie przynajmniej 3 języki znacznie lepiej (zdarzały się nawet sporadyczne sytuacje ich użycia), to nie stanowiły one jakiejkolwiek karty przetargowej w samym procesie rekrutacyjnym. Kiedy później sam już przyjmowałem ludzi do pracy na naszym projekcie, było mi w ogromnej mierze obojętne, czy dana osoba zna jakikolwiek język poza niemieckim, mimo że naprawdę należę do osób, które doceniają pozapracownicze pasje osób, z którymi przychodzi mi spędzać parę godzin dziennie. Pracowaliśmy jednak po niemiecku, więc nawet przy najlepszych chęciach nie zatrudniłbym kogoś z jego podstawową znajomością, tylko dlatego, że umie 10 pozostałych języków tak samo słabo. Osobiście wpisuje w CV jedynie języki, które znam przynajmniej na poziomie B2. Na niższym poziomie ciężko mówić o wykorzystaniu języka w pracy. A jeśli nie można ich wykorzystać, to po co je w ogóle wpisywać?

Ucz się języków na własną odpowiedzialność

Wyżyłem się trochę powyżej na podstawowej znajomości języka obcego, ale nie chciałbym jednocześnie zostać źle zrozumianym. Uczę się po prostu od lat, spędzając większość czasu właśnie na dłuższych (francuski, ukraiński, afrikaans, może nawet serbski) czy krótszych (nawet szkoda wspominać) romansach z językami, których de facto nie potrzebuję i z doświadczenia wiem, że odbywa się to przeważnie kosztem innych, zdecydowanie bardziej przydatnych umiejętności, również tych językowych. Jeśli masz więc, Czytelniku, podobny plan jak ja kiedyś (zainteresowanych odsyłam do listy języków, jakie chciałbym opanować, którą opublikowałem niemal 6 lat temu), to wiedz, że musisz to naprawdę ponadprzeciętnie lubić – w przeciwnym wypadku może Ci rzeczywiście grozić swoiste uczucie straconego czasu w momencie, gdy przyjdzie wykonywać rachunek zysków i strat. Jeśli natomiast uwielbiasz każdą wolną chwilę spędzać nad językami, to droga wolna. Ja do dziś uważam, że mimo wspomnianej już niepraktyczności przedsięwzięcia, nauka wielu z nich jest zajęciem niezwykle interesującym i na pewno poszerzającym horyzonty oraz umożliwiającym obcowanie ze znacznie większym odcinkiem kultury niż ten, z którym można obcować, znając jedynie polski i angielski. Ale żeby taki język rzeczywiście horyzonty poszerzał, trzeba dojść przynajmniej do poziomu pozwalającego na samodzielny odbiór informacji, oglądanie filmów, czytanie książek, słuchanie radia. I na osiągnięciu tego bym się skupił.

Podobne artykuły:
Automotywacja i potrzeba zmiany
Poziom znajomości języka po 80 godzinach nauki, czyli podsumowanie eksperymentu językowego
Angielski w 3 miesiące i 5 języków jednocześnie
Jak czytać w języku, którego jeszcze dobrze nie znamy
Nauka języka bez podręcznika – część 2. Czytanie.

18 komentarze na temat “Czy znajomość wielu języków na poziomie podstawowym może się przydać?

  1. Świetne podsumowanie Karolu, ja mam za sobą "fascynację" perspektywą zostania poliglotą i jako wyrzut sumienia została mi spora ilość podręczników i innych materiałów do różnych języków. Fascynację posycaną głównie przez różne internetowe źródła, choć z perspektywy wiem, że też było w tym sporo mojej "winy".

    Jakiej "winy" – ano takiej, że nie zastanowiłem się czego tak naprawdę chcę, nie spojrzałem w głąb siebie, czy faktycznie pragnę być tym poliglotą. Po prostu kiedyś gdzieś trafiłem na Benny Lewisa (jeszcze na początku jego bloga, za czasów jego czeskiego eksperymentu) i z perspektywy szarego, nudnego, małomiasteczkowego życia w Polsce jego życie "digital nomanda" było tak bardzo inne, tak egzotycznie fascynujące, że dałem się porwać w "wir marzeń".

    Jednak rzeczywistość oraz informacje o "drugim dnie", tj. faktach jak takie życie naprawde wygląda, które może nie celowo, ale się pomija, o tej "ciemnej" stronie każdego stylu życia, filozofii czy postawy głoszonej przez kogoś na blogu spowodowały, że dziś mam bardzo praktyczne podejście do języków obcych, a zwłaszcza do ich większej ilości i znajomości. Jezyk angielski jest mi potrzebny w pracy i mimo że moja firma jest rdzennie anglosaska, to tak naprawdę bierna znajomość (przynajmniej na moim stanowisku) by wystarczyła. Z jednej strony mnie to martwi, bo nie mam zupełnie motywacji poza krótkimi zrywami i wciąż próbuje opracować jakiś działający sposób oparty na nawykach żeby podnieść mój poziom (ale to temat na inna dyskusję, może pod postem "Ile języków obcych tak naprawdę potrzebujesz").

    Bo z jednej strony logika podpowiada, że ten poziom powinien być podnoszony aby być gotowym sprostać przyszłym, wyimaginowanym wymaganiom. Z drugiej strony racjonalny umysł bazując na dotychczasowych doświadczeniach stwierdza, że nie zdarzały się sytuację gdzie ten poziom byłby jakimś problemem nie do pokonania.

    Z tą "modą" na bycie poliglotą jest podobnie jak z np. modą na bieganie. Garstka osób która jest tym zafascynowana i ma lepszy dostęp do mediów, narzuca narrację, że powinno się biegać/znać języki obce, a tak naprawdę za tym stoją duże pieniądze firm zarabiających na czymś tak prostym jak bieganie. I to one powodują, że więcej się mówi, pisze o tym bieganiu niż np. o spacerach choć to drugie z punktu widzenia ogółu społeczeństwa jest bardziej korzystne jeśli się weźmie pod uwagę kwestie kontuzji, niszczenia zdrowia na twardych betonowych powierzchniach oraz styl życia i wytrenowanie przeciętnego Polaka. A jakoś nie widzę wysypu blogów i newsów promujących spacery, pewnie dlatego, że nikt na tym nie zarabia.

    Z dużą ilością poliglotów jest podobnie, promują swój styl życia w tle przemycając coś, co można spieniężyć. Nie jest to zarzut lecz stwierdzenie faktu, żadna pasja nie jest od tego wolna, blogi czytelnicze promują nowości wydawnicze a nie klasykę z biblioteki. Konstrukcja Internetu sprawia, że każda nisza, chociażby taka jak pisanie w notatniku Moleskine i chęć podzielenia się tym, znajduje potwierdzenie w "rzeczywistości Internetowej". Wystarczy odpowiednie sprofilowanie zapytania i już mamy "miliony stron o tym, że życie się zaczyna dopiero wtedy gdy piszesz w Moleskine" które kształtują naszą rzeczywistość (a raczej ją wypaczają).

    Tak naprawdę to nawet nie wiemy jak to działanie Internetu wpłynie na nas jako ludzi zarówno w sensie jednostek jak i społeczeństwa. Ale pewne niepokojące tendencję, jak polaryzacja, filtry poznawcze, promowanie postaw skrajnych czy erozja autorytetów każe przypuszczać, że to nie będzie dobry wpływ. Jest trochę opracowań na ten temat, z polskich polecam "Internet, czas się bać" Wojciecha Orlińskiego (tego od
    wo.blox.pl).

    Podsumowując, gratulacje Karolu, że taki wpis się ukazał, choć moim zdaniem wpisy o takim wydźwięku pojawiają się zbyt rzadko na blogach o pasjach.

    1. Dzięki za miłe słowa i tak długi, rozbudowany komentarz, z którym zresztą zgadzam się w pełni (bardzo spodobało mi się swoją drogą nawiązanie do braku blogów promujących spacery) . Osobiście odnoszę bardzo podobne wrażenie do Ciebie – moim zdaniem należy dzielić się w jakiś sposób swoją pasją, ale w dobie internetu rzeczywiście przybrało to rozmiary monstrualne i zaczyna już powoli ograniczać się do tego, że każda sekunda, której nie spędziłeś w języku obcym bądź biegając jest sekundą straconą, a języki i kilometry zbierane są na wyścigi, bez przemyślenia czemu tak naprawdę ma to służyć. Przeznaczanie ekstremalnie długiego czasu na te czynności bywa też opisywane jak miłe spędzanie czasu, podczas gdy w dużej mierze jest ciężką harówką, na którą pracującego 8 godzin Kowalskiego przeważnie nie stać, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, że musi się poza pracą zająć jeszcze innymi rzeczami.

      Dziękuję za komentarz raz jeszcze, bo w jakiś sposób potwierdził mi, że przekazałem w artykule to co przekazać chciałem.

      Pozdrawiam,
      Karol

      1. Dziękuje Karolu za miłe słowa, mój komentarz był bardzo spontaniczy, a to za sprawą Twojego świetnego wpisu :).

        Jesteś jedną z niewielu (a może jedyną) która porusza inne, "ciemne strony" nauki języków obcych. Co pokazuje ten wpis i Twoje wcześniejsze posty (zarówno na Woofli jak i na dawnym ŚJO).

        Takie sprawy jak "ile języków naprawdę potrzebujesz" czy "płynny w 3 miesiące" pozwalają nabrać zdrowego dystansu i choć trochę uodopornić się na dominującą w Internecie narrację "poliglotów".

  2. Heh, zgadzam się z Karolem, ale tak zabawowo dorzucę od siebie, zę mój kuzyn, dostał prace na lotnisku, w Warszawie, i głownie przyciągnął uwagę, że wpisał do CV znajomość 6 języków (a to taka uboga znajomość).
    Teraz ma pomagać pasażerom zagranicznym, jakby mieli problem z czymś tam.
    To się chyba nazywa "passenger escort specialist" czy jakoś tak. 🙂

  3. "Z pewnością też znajomość podstawowych zwrotów zostanie w pewien sposób doceniona przez osoby władające tym językiem jako ojczystym, które mimo wszystko zawsze milej zareagują na kogoś, kto potrafi przynajmniej podziękować inaczej niż poprzez "Thank you".

    No nie wiem. Przez długi czas byłem i ja zwolennikiem powyższego poglądu, nawet w miarę możliwości głosiłem go tu i ówdzie. W latach 90. często bywałem we Włoszech, posługiwałem się tam językiem włoskiem, rzecz jasna na dość niskim poziomie, i wtedy faktycznie przyjmowane to było ciepło, bez różnicy czy np. w stolicy Rzymie, czy na prowincji (poza Rzymem). Ostatnim laty byłem dwa razy we Włoszech i zauważyłem w tej kwestii pewną zmianę. Mówienie po włosku nie natrafia już na sympatię, przeważa obojętność, a w paru przypadkach spotkałem się nawet z wyraźną pogardą. Nie mam pojęcia, skąd ta zmiana, choć przypuszczam że wiązać się może z dużą liczbą imigrantów z Polski (choć z drugiej strony Włochy jako cel wyjazdów zarobkowych z Polski popularne były głównie jakieś 20 lat temu, a wtedy, jak mówię, używanie włoskiego odbierane było przez Włochów sympatycznie).

    1. Nie wiem, jak to jest we Włoszech, lecz ogólnie na tzw. zachodzie ostatnimi laty, widać, że na atakowanie (werbalne) Polaków jest swoistego rodzaju przyzwolenie.
      Przecież nie odezwą się źle o Murzynach, muzułmanach czy Azjatach ( a nie daj Boże wiadomo o kim) bo byłby to niewiarygodny rasizm.
      No, a takiemu Polakowi to można przywalić, bo to tylko głupki z postkomunistycznego świata, które za garść euro zrobią wszystko.

      1. Generalnie może masz rację, nie wiem, nie bywam tam w charakterze umożliwiającym takie obserwacje na szerszą skalę; zresztą, tak teraz przyszło mi na myśl, przecież osoby, które pogardliwie zareagowały na moje mówienie po włosku, raz w pizzerii, innym razem nawet w punkcie it (!), raczej chyba nie wiedziały, że mają do czynienia z Polakiem (bo właściwie skąd miałyby to wiedzieć?). Prawdopodobnie jest to więc kwestia głębsza niż tylko ewentualna polonofobia. Wracając do tematu, znajomy opowiadał mi kiedyś, że w Rumunii lepiej nie odzywać się po rumuńsku, u Rumunów wywołuje to bowiem złośliwy uśmiech, z szacunkiem spotyka się natomiast mówienie w jakimś języku zachodnim. Nie wiem czy to prawda, w Rumunii nigdy nie byłem (i nawiasem mówiąc nie mam zamiaru udawać się w tamte strony). W każdym razie z tym docenieniem osoby mówiącej w miejscowym języku jest moim zdaniem chyba jednak dość różnie.

    2. Cóż, w takim razie nie rozumiem, nigdy nie spotkałem się z wrogością tubylców, tylko dlatego, ze mówię ich językiem.
      Jeśli rzeczywiście Włosi reagują agresją/pogardą, to albo trafiłeś na jakichś kompletnych idiotów, albo to kraj dziwniejszy niż Polska.

      1. Zjawisko wspomniane przez sprechera istnieje. Nie jest to żadna agresja, jak ktoś wyżej nadinterpretował, nie jest to może także typowa pogarda, choć tu pewnie można by już polemizować, moim zdaniem jest to raczej niechęć. A jej powody są w sumie bardzo prozaiczne. Włoski nie jest językiem światowym (cokolwiek nie sądziliby na ten temat jego miłośnicy), stąd też osoba potrafiąca porozumiewać się nim odbierana jest przez prostych Włochów jako przybyła tu w poszukiwaniu pracy. Czyli jako ich konkurent. To i cała filozofia (kobiety mają jeszcze gorzej, postrzegane są na dodatek jako odbierające Włoszkom kandydatów na mężów). Czy Polaków było we Włoszech więcej w latach 1990 nie ma żadnego znaczenia, bo teraz jest tu setki tysięcy przybyszy z innych krajów Europy wschodniej, w tym zwłaszcza Ukraińców, których Włosi od Polaków na ogół za bardzo nawet nie odróżniają.

      2. 1. Ciekawe, że to zjawisko nie występuje w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Szwecji, Norwegii, Hiszpanii, krajach arabskich tylko akurat we Włoszech.

        2. Co to jest znowu za buracki zwrot "jak ktoś wyżej nadinterpretował"?
        Nie wiesz co to jest nick?
        Tak trudno ci napisać "Mahu nadinterpretował"?
        albo "kolega wyżej nadinterpretował"?

  4. oglólnie dziś warto sobie zadać pytanie, czy warto uczyć się czegokolwiek w stopniu podstawowym. Nauka języków nie jest chyba tu wyjątkiem. W świecie współczesnym liczą się przede wszystkim umiejętności opanowane w stopniu zaawansowanym. Niestety mam wrazenie że czas humanistów mija, coraz trudniej znaleźć ludzi, którzy swój światopogląd wypracowywując korzystając z wielu źródeł, są oczytani, mają szerokie zainteresowania, a łatwiej wyspecjalizowanych w jednej dziedzinie, których raczej świat poza nią mało interesuje.
    Nie zawsze jednak to co użyteczne jest słuszne. Jestem zdania, że oczywiście nie ma sensu uczyć się 20 języków gdzie najlepiej opanowany będzie na poziomie a2 czy b1, lecz jeśli mamy opanowane 3-4 języki na poziomie c1 to miłą zabawą jest nauka innych, tu nauka sama w sobie jest formą rozrywki, trochę jak lektura ciekawej książki.
    Do poruszonego wątku, rozmowy z nativ speakerami, to jeśli nie znam danego języka aby swobodnie rozmawiać, nie będę popisywać się, raczej wybieram taki wspólny jezyk który umożliwi nam maksymalnie płynną rozmowę. Robię to głównie z szacunku do rozmówcy, sam przyznam się nie lubię kiedy ktoś duka po polsku, mogąc rozmawiać po angielsku. Oczywiście, są sytuacje kiedy znajomości nawet kilku słów potrafi przełamać najwet silne różnice kulturowe. Tu pewnie każdy ma swoje historie na potwierdzenie tej obserwacji.

    1. @Mahu Maj 17, 2016 12:46
      Rzucasz się kolego jak przysłowiowa (…). Nie bardzo rozumiem dlaczego. Ja, o ile sobie przypominam nie powiedziałem o istnieniu takiego zjawiska, lecz tylko to, że odezwawszy się po włosku (z tym że więcej niż dzień dobry, proszę, przepraszam, dziękuję) natrafiłem na reakcje inne niż docenienie, sympatia, życzliwość, o której wspomniał autor artukułu i z czym także jak spotykałem się kiedyś w tychże Włoszech. Tylko tyle. Nie pojmuję więc, skąd u ciebie taki akurat odzew.

  5. Jak ktoś bredzi to się rzucam, najpierw wypisujesz tutaj, że od lat 90-ych we Włoszech zmieniło się nastawienie do obcokrajowców mówiących po włosku.
    Mało tego stwierdzasz, że "spotkałem się nawet z wyraźną pogardą".
    Teraz, próbujesz wycofać się z tego, kłamiąc, ze tak nie pisałeś –
    To jak w końcu?
    Jeśli ktoś się rzuca, jak przysłowiowa (…) to Ty.
    Ja tylko wymagam aby na forum publicznym, na którym rzucasz takie indukcyjne hasła, jak to, że ogólnie we Włoszech się zmieniło podejście do obcokrajowców, było poparte czymś więcej, niż tym, że ktoś ciebie akurat tam nie lubił i traktował z pogardą.
    Zresztą wcale się tym Włochom nie dziwię.

  6. Brak entuzjazmu czy nawet niechęć w stosunku do obcych mówiących w miejscowym języku jest w Europie dość powszechna. Może w dalekich, egzotycznych krajach biały człowiek kaleczący lokalny język zawsze wzbudza sympatię, ale Stary Kontynent pełen jest różnych animozji.
    Akurat we Włoszech można się z tym spotkać w drogich sklepach-" po angielsku mówią bogaci turyści", przy których pląsają sprzedawcy, "po włosku z akcentem robole-imigranci nie warci uwagi bo i tak zaraz uciekną jak zobaczą ceny.
    W innych krajach stereotypy i reakcje są często podobne, u nas nie jest lepiej- kobieta mówiąca w nocnym klubie po angielsku to "bogata, żądna przygód turystka" a polszczyzna ze wschodnim akcentem kojarzy się z ukraińską sprzątaczką lub córą Koryntu.
    Bardzo dobra lecz nie doskonała znajomość języka obcego też może być nienajlepiej odebrana- można być wziętym za miejscowego prostaka z zabitej dziury albo przedstawiciela jakiejś mniejszości narodowej nie bardzo pragnącej asymilacji.

    Sytuacji, gdy język miejscowy nie jest dobrze odbierany przez nejtywów może być mnóstwo, mógłbym podać jeszcze z dziesięć powodów z przykładami z życia. Jednocześnie nie twierdzę, że jest to norma czy bardzo częste zjawisko.

  7. Hej. Jedyna rzecz, z która nie do końca mogę sie zgodzić jest wpisywanie języków w CV. O ile, moim zdaniem, nie ma sensu wpisywanie 10 języków na poziomie podstawowym, o tyle warto wpisać te najbardziej popularne ew. te, których znajomość moze być w danej firmi użyteczna. Przykład własny: poza angielskim i francuskim, które znam na poziomie co najmniej B2, wpisałam tez niemiecki, którego kiedyś uczyłam sie w szkole i na studiach-wpisałam poziom A2. Akurat w firmie potrzebny był ktoś z niemieckim i wysłali mnie na kurs.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Teraz masz możliwość komentowania za pomocą swojego profilu na Facebooku.
ZALOGUJ SIĘ