Uniwersytet w Cardiff znalazł się w ogniu krytyki z powodu publikacji listy słów zakazanych. Nie wolno używać tam już takich sformułowań jak „umowa dżentelmeńska” (gentleman's agreement) lub „strażak” (fireman). Zdaniem licznych komentatorów jednak taka politycznie poprawna nowomowa ogranicza swobodę wypowiedzi. Walijski uniwersytet w swej krucjacie przeciwko niepoprawnym genderowo słowom znalazł się w ogniu krytyki nie tylko zwykłych ludzi powszechnie używających zakazanych słów, lecz również organizacji chroniących swobody wypowiedzi. Jest to element akademickiej walki ze stereotypami w języku, które „odmawiają ludziom ich indywidualności”. Zamiast tego, powinno się natomiast „promować atmosferę, w której wszyscy studenci czują własną wartość”. Nieposłuszeństwo językowe grozi postępowaniem dyscyplinarnym.
Czucie się „urażonym czyimś językiem” wydaje się nową modą. Studenci w Cambridge protestowali na przykład, ponieważ w ich kantynie podano im „Jamaican stew” (jamajski gulasz), na domiar złego z „Tunisian rice” (ryż po tunezyjsku). Ich zdaniem jest to niedopuszczalna stygmatyzacja kulturowa. Uniwersytet East Anglia zabronił też rozdawać sombrero w restauracji, ponieważ mogłoby to obrażać uczucia Meksykanów.
Magazyn Spiked zbadał stan swobody wypowiedzi na angielskich uczelniach. Z opublikowanego przez nich raportu wynika, że ponad 63% brytyjskich uczelni aktywnie prowadzi politykę wrogą swobodzie wypowiedzi. Aż 94% brytyjskich uczelni prowadzi cenzurę. Co gorsza, problem z każdym rokiem pogłębia się. Do tematu odniosła się nawet pani premier Theresa May. Oprócz krytyki polityki „safe space” (tworzenie klosza, pod którym uczucia wrażliwych studentów – snowflakes – nie mogą zostać zranione), wspomniała, że ograniczenie swobody wypowiedzi negatywnie wpłynie na brytyjską gospodarkę i społeczeństwo. Według komentarzy pod artykułami prasowymi na ten temat, większość społeczeństwa również nieprzychylnie odnosi się do językowych rewolucji („Nie mają nic lepszego do roboty?”, „Kogoś, kto podaje listę słów, których wolno używać, powinno trzymać się jak najdalej od władzy!”).
Sytuacja jest również nieciekawa na amerykańskich uczelniach. „Antyfaszystowscy” studenci uniwersytetu w Berkeley (słynnego z obrony wypowiedzi w latach sześćdziesiątych) zorganizowali zamieszki, w wyniku których na kampusie nie mógł przemawiać prawicowy orator Milo Yiannopoulos – który notabene jest gejem i ma czarnego chłopaka… Dla młodocianych cenzorów to zbyt mało by udowodnić, że nie jest homofobicznym rasistą. Stąd również w USA powstają organizacje, które muszą stanąć w obronie swobody wypowiedzi, na przykład Fundacja na Rzecz Indywidualnych Praw w Edukacji FIRE, o której działaniach więcej dowiedzieć można się z poniższego filmiku:
O kwestii swobody wypowiedzi na anglosaskich uniwersytetach szerzej piszę w tekście Czy jest jeszcze wolność wypowiedzi na angielskich i amerykańskich uczelniach?
Wracając do kwestii czysto językowych, większość problemów wiąże się z tym, że w języku angielskim słowo man znaczy zarówno mężczyzna, jak i ogólnie człowiek. Stąd problemem stają się wszystkie słowa typu policeman (policjant), gentleman (dżentelmen) czy right-hand man (prawa ręka). Sama zamiana na policewoman (policjantka) nie jest wystarczająco poprawna, ponieważ słowa te nadal naładowane są genderowymi treściami – a co jeśli dany stróż prawa nie wie jeszcze, czy chce być policjantem, czy policjantką? Dlatego wszystkie słowa używane przez dzisiejszych studentów muszą być „neutralne genderowo”. „Pochodzenie kulturowe” interlokutora nie powinno wpływać na dobór słów, którymi się posługuje. Zamiast tego powinni „otworzyć się na różnorodność kulturową”, donosi The Telegraph.
Nie wszyscy jednak palą się do tak rozumianej otwartości. W wywiadzie dla powyższej gazety dr Joanna Williams z uniwersytetu w Kent mówi „Pomysł mówienia ludziom na uniwersytecie jak mają się wyrażać jest obelgą dla naukowców i studentów. Powinniśmy być w stanie poradzić sobie ze słowami. Różne wyrażenia naturalnie wyewoluowały na przestrzeni lat i niekoniecznie muszą nieść w sobie seksistowskie konotacje”.
Uniwersytet w Cardiff jednak twardo broni swojego stanowiska. „Zarzuty o nadmiar tak zwanej poprawności politycznej nie są dla nas niczym nowym (…) Uniwersytet wprowadził regulamin inkluzywnego języka (Code of Practice on Using Inclusive Language), który jest szerokim podejściem promującym solidarność i równość poprzez podnoszenie świadomości w kwestii potencjalnie dyskryminującego słownictwa. Sugeruje unikanie niestosownych uogólnień i podaje obrazowe przykłady słownictwa pełnego znaczenia genderowego oraz neutralne dla nich alternatywy”, napisał rzecznik uniwersytetu.
Jakie wytyczne wystosował więc uniwersytet w Cardiff?
Są to ogólne porady, na przykład:
– Słowa homoseksualny i heteroseksualny przebrzmiewają wartościami czasów nietolerancji, należy mówić o związkach jednopłciowych i wielopłciowych (same-sex and other sex relationships).
– Nikt nie lubi być wrzucany do jednego worka, dlatego należy unikać takich słów jak „niepełnosprawni” (disabled) czy „niewidomi” (blind). Dlatego zamiast „the disabled” czy „people with disabilities’ należy mówić „disabled people’ ponieważ to społeczeństwo nie jest w stanie zagwarantować im pełnosprawnego funkcjonowania. Oczywiście słowo handicapped jest poza dyskusją.
– Oprócz tego jest też lista 34 słów, których należy unikać pod groźbą konsekwencji dyscyplinarnych. Niestety nie da się jej zgrabnie przetłumaczyć na język polski, więc rozkoszować się nią mogą wyłącznie czytelnicy władający tym językiem.
Często sprowadza się to do zamiany „kierownika„ na „kiero-osobę„ itp.:
Best man for the job – Best person for the job
Businessman/woman – Businessperson, manager, executive
Chairman/woman – Chair, chairperson, convener, head
Cleaning lady – Cleaner
Craftsman/woman – Craftsperson, craft worker
Delivery man – Delivery clerk, courier
Dear Sirs – Dear Sir/Madam (Madam/Sir)
Fireman – Fire-fighter
Forefathers – Ancestors, forebears
Foreman/woman – Supervisor, head juror
Gentleman’s agreement – Unwritten agreement, agreement based on trust
Girls (for adults) – Women
Headmaster/mistress – Headteacher
Housewife – Shopper, consumer, homemaker (depends on context)
Layman – Lay person
Man or mankind – Humanity, humankind, human race, people
Man (verb) e.g man the desk – Operate, staff, work at
Man in the street, common man – Average/ordinary/typical citizen/person
Man hour – Work hour, labour time
Man-made – Artificial, manufactured, synthetic
Manpower – Human resources, labour force, staff, personnel, workers, workforce
Miss/ Mrs – Ms chyba że zostało wyraźnie powiedziane, że Mrs
Policeman/woman – Police officer
Right-hand man – Chief assistant
Salesman/girl/woman – Sales assistant/agent/clerk/representative/staff/worker
Spokesman/woman – Spokesperson, representative
Sportsmanship – Fairness, good humour, sense of fair play
Steward/ess – Airline staff, flight attendant, cabin crew
Tax man – Tax officer/inspector
Waitress – Waiter/server
Woman doctor – i ogólnie żeńskie formy takie jak actress, poetess
Working man, working mother/wife – Wage earner/ taxpayer/worker
Workman – Worker/operative/trades person
Workmanlike – Efficient/proficient/skilful/proficient
Lista obejmuje słowa będące w powszechnym użyciu, co wywołuje sprzeciw większości ludzi, którzy ją widzą. Idąc tym tropem, można ją przecież poszerzać o dalsze przykłady:
Czy w takim razie ślepa osoba może powiedzieć „do zobaczenia”?
Czy do pirata wypada powiedzieć „rzuć na to okiem”?
Co to znaczy xe?
Osobnym problemem nowej genderomowy jest też „zakładanie z góry czyjejś płci”. Aby przypadkiem nie narzucać ról genderowych osobom, które być może się jeszcze nie zdecydowały czy chcą być chłopakiem, czy dziewczynką, wiele uczelni nalega, by używać neutralnego genderowo xe (wymawiaj zii) zamiast on czy ona. Sytuacja jest kontrowersyjna, ponieważ w Kanadzie nowe rozporządzenia wprowadzono już w przedszkolach. Mają powstać również wspólne toalety, obowiązkowe dla wszystkich dzieci. Przymuszanie chłopców do zabawy lalkami jest powszechną praktyką. Zwolennicy pomysłu znów mówią o tym, że pragną, by szkoły były bezpieczniejsze i bardziej włączające. Przeciwnicy gorąco protestowali pod szkołą. Ich zdaniem parolatki nie zawsze potrafią same załatwić się w toalecie, więc zastanawianie się nad tym, którą mają wybrać nie jest ich najpilniejszym problemem.
Tymczasem liberalni językoznawcy zamiast xe sugerują też czasami powrót do wychodzącego już z użycia w języku angielskim „one” w sensie ktoś (na przykład „one has to know one's limits”). Czasami też używa się liczby mnogiej (Charlie tied their shoes). Na Oxfordzie jednak studentów namawia się do stosowania xe. Podobno Cambridge zamierza pójść w ich ślady. A czy za nimi reszta świata?
A co Wy myślicie o takich pomysłach na ulepszenie języka? Podzielcie się swoimi opiniami w komentarzach!
Specjalnie dla Woofla.pl
dr Grzegorz Kuśnierz
Zapraszam na mojego bloga kursu języka angielskiego online Speakingo.
Zawsze bardzo szanowałem teksty o tematyce typowo lingwistycznej, które pojawiały się na tej platformie. Tym razem ktoś jednak w zupełnie nieprzyzwoity sposób zdecydował się na ulanie części swojej transfobii wykorzystując jako pretekst wspomniane zmiany językowe na uniwersytecie w Cardiff. Abstrahując od samych wskazówek uczelni, które przecież mają na celu tworzenie neutralnej przestrzeni dla wszystkich osób tam studiujących (bez uświadomienia sobie relacji władzy w społeczeństwie (m.in. pod kątem patriarchatu) zrozumienie potrzeby takich przemian jest jednak dość trudne, co uwidacznia się w narracji artykułu Grzegorza Kuśnierza), najbardziej nieakceptowalna wydaje mi się odrażająca transfobia powyższej wypowiedzi. Jak ufać portalowi, publikującemu teksty zawierające tak ignoranckie sformułowania jak "decydowanie czy ktoś chce być chłopakiem czy dziewczynką" lub wyciągające szersze wnioski z zupełnie niemiarodajnych pod względem statystycznym komentarzy do pewnych artykułów internetowych? Mam tylko nadzieję, że tak tendencyjna i stronnicza wypowiedź nie jest zapowiedzią kolejnych jawnie opresyjnych artykułów. W przeciwnym razie Woofla jest w stanie zdruzgotać swoją merytoryczną wartość na rzecz podszytych wykluczającym przekazem treści.
Komentarz typowego snowflake'a z doborem słów rodem z nowomowy politycznej. Powyższy artykuł jest tak samo merytoryczny jak wcześniejsze.
Namawiam autora powyższego komentarza do przemyślenia tego co pisze i co popiera.
Zakazywanie pewnych słów czy wyrażeń jest ograniczeniem wolności słowa czyli ewidentną przemocą i pogwałceniem różnorodności językowej czy kulturowej, nie pisząc już o indywidualności każdego człowieka. Dlaczego czyjeś zwyczaje/wypowiedzi i realizacja samego siebie przez komunikacje mają być mniej ważne niż czyjeś emocje?
Oczywiście są ludzie którzy czują się zdominowani przez język tak jak istnieją kobiety którym faliczny kształt marchewki przypomina o dominacji meżczyzn. Ale to się leczy.
Pozdrawiam! 🙂
Bo uprzejmość i wzajemny szacunek znacznie ograniczają liczbę konfliktów, ułatwiają życie w zgodzie i skuteczną współpracę?
Tę pełną nowomowy (zgadzam się – trudno to czytać bez zdumienia!) reakcję wywołała nonszalancka kpina, sprowadzająca do karykatury (nie wie jeszcze…) kwestię absolutnie centralną dla może niewielkiej, ale realnie istniejącej grupy ludzi. Gdyby ktoś chciał zakazać takich wypowiedzi (piszę gdyby, bo -wbrew wymowie artykułu- nikt niczego nie zakazuje), byłbym absolutnie przeciw, ale nie zmienia to faktu, że uważam je za niesmaczne, niepotrzebne i krzywdzące.
Trochę jak z pluciem na chodnik – 'po co tego zakazywać?' ale i 'po co to robić?'
Ale właśnie problem polega na tym, że – wedlug autora artykulu – próbuje sie zakazywac tego typu wypowiedzi. Autor artykulu napisał:
"Nieposłuszeństwo językowe grozi postępowaniem dyscyplinarnym."
Wiec jesli to zdanie ma pokrycie w rzeczywistosci to Twoja metafora o pluciu jest chybiona, gdyż mamy konflikt dwoch wartosci. Nie ma filozofii bezzałozeniowej i jeśli dla kogoś najwazniejsze jest zeby nikogo nie urazic to OK, ale dla mnie wolność słowa jest ważniejsza. Twoje zdanie:
"uprzejmość i wzajemny szacunek znacznie ograniczają liczbę konfliktów, ułatwiają życie w zgodzie i skuteczną współpracę" jest zupełnie prawdziwe, ale i tak nie jest ono dla mnie, i pewnie wielu innych, żadnym dogmatem, choć jestem uważany za osobę uprzejmą.
Nawet jeśli ograniczenie wolności wypowiedzi nie tyczy się tego konkretnego uniwersytetu – jak zauważyłeś poniżej – a artykul nie jest żetelny to takie sytuacje się zdarzają, a tendencja się nasila, co mnie jako osobe zwiazana z uniwersytetem bardzo martwi.
Peace!
Cywilizacja zachodu upada..
Przez jakiś czas, we współczesnym, nieagresywnym i przyjaznym społeczeństwie, będzie głośno słyszany głos snowflakeów – pfff cóż za piękne, miękkie i przyjazne określenie. Później może nawet "oni" będą decydować jak zachowywać mają się inni (normalni) ludzie, a później zachód zostanie skolonizowany (co z resztą się już dzieje) przez jakąś mniej wysublimowaną i bardziej agresywną cywilizację – pretendentów nie brakuje.
Ludzie, oprzytomnijcie!
Widzę to tak: Krytyka treści artykułu powinna być skierowana zawsze do jego autora, raczej niż do redakcji. Redakcja podejmuje decyzję o akceptacji lub odrzuceniu artykułu i buduje swoją renomę, ale to już zmartwienie redakcji. Ludzie mają prawo do krytyki treści prezentowanych przez poszczególnych autorów i przyznać trzeba, że od początku istnienia portalu Redakcja zezwala na swobodną krytykę absolutnie wszelkich treści jakie się tu ukazują.
Redakcja Woofli nie wprowadziła procesu recenzji, ani nie rozwinęła efektywnego procesu selekcji publikowanych treści, ale odniosła godny pozazdroszczenia sukces zyskując grono dość świadomych czytelników. Jako, że negatywne emocje bardziej skłaniają do komentowania niż pozytywne, kamienie będą tu od czasu do czasu latać i chyba tak już zostanie.
Piotrze (JPP),
sprawa jest nieco bardziej złożona, a polityka dot. publikacji artykułów gościnnych ulegała zmianie. Może Cię to zdziwi, ale szacuję, że mniej niż 1/3 przesyłanych nam artykułów gościnnych jest publikowana na portalu. Przy czym w części znich dokonywałem gruntownej korekty w ok. 95% zdań!, co oczywiście skłania do refleksji, czy to jeszcze jest tekst autora. Nie muszę Ci tłumaczyć, jak wygląda proces przyjmowania publikacji naukowej, bo doskonale go znasz. Próby wprowadzenia czegoś podobnego na Woofli się nie sprawdziły. Teksty, które dało się uratować, ale wymagały korekty w 50-100 miejscach, które te miejsca oznaczyłem, b. często sugerując w jaki sposób poprawić po odesłaniu autorom, często nie trafiały do nas z powrotem. Czasem 3 h poświęcone z naszej strony na korektę ( a nieraz dodatkowe h na grupowe dyskusje) i pisanie maili okazywało się stracone, autorzy się "obrażali" nie zaszcycając nas żadną odpowiedzią. Gdy tekst wydawał nam się mało odkrywczy, to często prosiliśmy o napisanie kolejnego artykułu, z resztą tak też było i w tym konkretnym przypadku.
Niestety sprawdzanie każdego sformułowania wykracza poza możliwości naszej korekty i recenzji. Z resztą, skoro ktoś z przedrostkiem dr zajmujący się danym językiem od wielu lat pisze artykuł, to milcząco przyjmujemy, że zrozumiał teksty żródłowe napisane w tymże języku, które przytacza (choć jak dobrze pamiętamy z "Wiulgaryzmów u Szekspira" – bywa to założeniem błędnym). W przypadku stałych autorów, każdy z nich (nas) bierze odpowiedzialność za swoje słowa, przyjmujemy, że goście mają podobne podejście. Trudno wymagać od ludzi, którzy zajmują się Wooflą za darmo (żeby nie powiedzieć, że do niej dopłacają), w swoim wolnym czasie, aby trzymali standardy naukowych czasopism. Z resztą, wtedy przez gęstę sito redakcji przeszedłby mało który artykuł, a chyba też nie chodzi o to, żeby przyjmować tylko te teksty, które nas wszystkich oczarują – bo wtedy nie byłoby co publikować i czego czytać, a doskonałość sprawiłaby, że nie wywołałyby tak ożyczej dyskusji, jak w tym konkretnym przypadku.
Michał,
Uświadamiasz mnie, jak mało wiem o tym, jak wyglądają na Woofli rzeczy "od środka"… Jasne jest, że Woofla pismem naukowym nie jest i nie koniecznie musi tak funkcjonować, ale jeśli mowa o trzymaniu jakości, na czyim doświadczeniu się wzorować? W moim wywodzie najistotniejsze jest, że głównym odpowiedzialnym za treść pozostaje autor artykułu, i że bezpośrednio do autora należy uwagi kierować.
To co opisujesz niby brzmi jak zgroza, ale tak naprawdę przerażające jest, że robicie to za darmo poświęcając tyle godzin i dopłacacie do tego… Wydaje mi się, że liczba poprawek w publikacjach naukowych również bywa duża, a w niektórych pismach odsiew jest znaczny. Jeśli Cię to pocieszy, mam na ukończeniu manuskrypt dla pisma, które odrzuca 90-kilka% nadsyłanych artykułów.
Chcielibyśmy skomentować, ale obawiamy się, że słowa których pragniemy użyć znajdują się na liście słów zakazanych.
"…w Kanadzie nowe rozporządzenia wprowadzono już w przedszkolach. Mają powstać również wspólne toalety, obowiązkowe dla wszystkich dzieci…"
Ja jestem za. Chodzę na zajęcia sportowe. Przebieram się w męskiej szatni. Biorę kąpię się pod męskimi prysznicami. Wolałbym aby to było wspólne.
😉
Wlasnie, szatnie, prysznice to miejsca, gdzie osoby homo moga legalnie podniecac sie widokiem obietkow ich seksualnego pozadania. Heteroseksualisci nie maja takiego przywileju. Poza tym homosie moga pracowac w policji i urzedzie celnym i przeszukiwac ( rozbierac i obmacywac) osoby, ktore uznaja za seksualnie dla siebie atrakcyjne. Z tego wynika , ze srodowoska homo maja za duze przywileje. Skoro twierdza, ze sa oddzielna plcia to powinni byc jakos znakowani i niedopuszczni do pewnych miejsc i zawodow.
Trochę czepiactwa:
Czytając o "Uniwersytecie w Cardiff" pomyślałem, że chodzi o Cardiff University, tymczasem "winowajcą" jest tu uczelnia mniejsza i niżej stojąca w rankingach – Cardiff Metropolitan. Trochę jak pisanie "Uniwersytet w Warszawie" gdy chodziłoby o tzw. "kardynała".
Skoro podaje się odnośniki do oświadczenia biura prasowego uczelni i samego "regulaminu", to wypadałoby ten drugi dokładnie przeczytać, a to pierwsze cytować w dobrej wierze. Pierwszy akapit oświadczenia (z moimi wytłuszczeniami):
Cardiff Met's Code of Practice and Guide to Inclusive Language, first produced in 2005, is not a governance document and is not a corporate policy. It encourages the use of inclusive language and, in its own words, "aims to raise awareness amongst staff and students of the importance of using appropriate language within the working and learning environment and also aims to promote a common sense approach to managing this". It makes no demands, bans nothing and carries no sanctions.
Autor tekstu pisze kpiąco:
Tymczasem w "Code of Practice…" stoi jak wół: Don’t be too anxious about the use of language, though. Blind people do use terms like ‘see you later’ and being too careful can make conversation painful for both parties.
Więc autor albo to przeoczył, albo celowo pominął, chcąc przedstawić twórców tych wytycznych jako oderwanych od rzeczywistości dogmatyków.
Rozumiem logikę działania prasy, która przecież nie po to odgrzebuje (datowany na 2013!) dokument drugoligowej uczelni, by podjąć rzeczową dyskusję na jego temat, ale by napędzić sobie kliknięć i pełnych świętego oburzenia komentarzy. Nie rozumiem powielania tej sensacyjnej, jednostronnej maniery na niszowym portalu lingwistycznym.
Samo zjawisko (a właściwie dwa, powiązane ze sobą, choć odrębne – niezdrowy aktywizm studencki dławiący pluralizm intelektualny; próby cenzurowania prac akademii) istnieje naprawdę, i może (a nawet powinno) niepokoić wszystkich zainteresowanych przyszłością humanistyki i nauk społecznych. Ale ograniczanie się do karykaturowania stanowiska drugiej strony -tak jak w tym artykule- nie służy jakości debaty.
Dzięki za komentarze i ciekawe uwagi!
Rzeczywiście chyba tekst jest bardziej stronniczy niż zamierzałem.
Z drugiej strony jednak jest to reakcja chyba większości Polaków przeprowadzających się do UK – w Polsce polityczna poprawność to tylko słowo, w Wielkiej Brytanii to smutna rzeczywistość.
Polecam ciekawą wypowiedź starego Monthy Pythonowca na ten temat – coś co było dobrym wychowaniem i taktem na początku, przeobraziło się w rzeczywistość z "1984": https://www.youtube.com/watch?v=ukisoucFIk4
bo jak rozumiem inny komik Pat Condell może dla wielu być już za ostry w swoje obronie prawa do obrażania 😉
Natomiast nie do końca zgadzam się, że taka nowomowa jest "nieobowiązkowa". Na dole Code of Practice (link w tekście) jest wyraźnie napisane:
This Code of Practice applies across all areas of Cardiff Metropolitan University activity including academic delivery, assessment opportunities, goods and services and staff/student interaction.
Should individuals consider that in the course of interaction with students or staff that this Code has not been adhered to and that further action is required, there are two courses of action. For students please refer to the Bullying and Harassment Policy. For staff members the Disciplinary procedure applies, as it does in the event of students talking inappropriately to staff.
Dopiero na fali prostestów i oburzenia zaczęli to prostować (cytowane sprostowanie jest dopiero z 3.03.2017).
I takie "dyscyplinarne postępowania" rzeczywiście mają tu miejsce.
Ostatnio zawiesili w wykonywaniu obowiązków zawodowych na stołówce szkolnej i zabronili nawet odbierać własne dziecko ze szkoły matce, która wzięła udział w legalnej demonstracji przeciwko nienawiści po zamachach w Manchesterze.
http://www.dailymail.co.uk/news/article-4674656/Preston-dinner-lady-suspended-attending-EDL-rally.html
I nie chodzi tu wcale o to, czy demonstranci mają rację czy nie. Chodzi o wolność wypowiedzi. Na to tylko chciałem tym tekstem zwrócić uwagę.
Czy sekwencję…
"1. Dopiero na fali prostestów i oburzenia zaczęli to prostować (cytowane sprostowanie jest dopiero z 3.03.2017).
2. I takie „dyscyplinarne postępowania" rzeczywiście mają tu miejsce.
3. Ostatnio zawiesili w wykonywaniu obowiązków zawodowych na stołówce szkolnej i zabronili nawet odbierać własne dziecko ze szkoły matce, która wzięła udział w legalnej demonstracji przeciwko nienawiści po zamachach w Manchesterze."
… mam rozumieć jako wyraz przekonania, że za kłopotami pani Booth z Preston (przy okazji, w cytowanym artykule rzekomy "zakaz odbierania własnych dzieci" jest dementowany) stoją władze Cardiff Met? Jeśli nie, to o jakich 'onych' chodzi?
Pokłady ludzkiej głupoty są głębokie, nic dziwnego, że przykładów niedorzecznych decyzji (takich jak ta szkoły w Preston) jest sporo, ale niepokoi mnie kiedy dla są one wyolbrzymiane lub przeinaczane, czasem dla taniej sensacji, a czasem dla wspierania tezy o jakimś "genderowym" spisku godzącym jakoby w podstawy zachodniej cywilizacji.
Cardiff Met twierdzi, że regulamin to tylko zbiór sugestii. Być może ma Pan rację, i piszą tak teraz, ze strachu przed reakcją opinii publicznej na nagłośnienie sprawy. Ale jeśli tak, to nietrudno chyba byłoby prasie odszukać przykłady tego, jak w ciągu 4 lat (powtórzę, to dokument z 2013) za jego naruszenia dyscyplinowano studentów i wykładowców.
Co do wolności wypowiedzi – jestem jak najbardziej za. Swoboda badań uniwersyteckich i autonomia uniwersytetów – również mocne "tak". Już wcześniej pisałem, wiele mnie tu niepokoi zwłaszcza niezdrowy aktywizm studencki – cenzurowanie list lektur, bo "urażają uczucia", nękanie zaproszonych gości, zakłócanie wykładów (patrz np. skandaliczne wydarzenia wokół wykładów Charlesa Murraya). Ale gwoli rzetelności -jeśli chodzi istotnie o obronę wolności wypowiedzi- wypadałoby zauważyć, że choć istotnie w USA i UK nad życiem intelektualnym wielu kampusów dominuje nurt agresywnej nietolerancji pod lewicowo-postępowymi hasłami, to gdy wejdziemy na poziom wyżej, okazuje się, że wykładowca akademicki jak najbardziej może utracić pracę jeśli zaangażował się np. w Occupy Wall St. albo miał nieszczęście powiedzieć coś w rodzaju "skoro Afroamerykanie mają podstawy nie ufać policji i się jej obawiać – w końcu strzelają do nas dużo częściej i chętniej niż do białych – to może powinniśmy pomyśleć o zbrojeniu się w samoobronie"
I przypis, a właściwie przypisek – w naszym pięknym kraju podobne aspiracje do kontroli 'klimatu' zgłasza (zgłaszała?) raczej prawicująca młodzież (patrz choćby wykłady Baumana z 2013).
Coś w rodzaju post scriptum: ciekawy tekst który całkowicie przypadkowo akurat dzisiaj trafił mi się na twitterze: http://quillette.com/2017/07/18/neurodiversity-case-free-speech/ – interesująca argumentacja przeciwko uniwersyteckim regulaminom (uniwersytety jako skupisko ekscentryków nie do końca dostosowanych społecznie). Wstęp z Newtonem taki sobie, ale zawiera cenne obserwacje o żerowaniu mediów na 'moralnym oburzeniu'.
Czasami człowiek zastanawia się, w której z klasycznych antyutopii żyje obecnie. Odpowiedź napawa grozą – we wszystkich.
Oczywiście jak zawsze wszelkim próbom poprawiania (zubażania) treści, jako nośnik najmniej plastyczny, opierają się z wyniosłą obojętnością książki już napisane. Co z nimi począć? Między okładkami tyle błyskotliwych sformułowań, żartów, opinii, krytyki, kąśliwych uwag, ciętych ripost!
Już wyją syreny – strażacy ruszyli wzniecać pożary.