Przy okazji matur i innych ważnych życiowych wyborów skupmy się na wyborze języka, którego zaczynamy się uczyć. Co tak naprawdę determinuje nasz wybór? Dlaczego nagle zakochujemy się we francuskim/duńskim/katalońskim, etc? Czy istnieje jakieś wytłumaczenie, na czym polega atrakcyjność języka? To dobre pytanie, więc sprawdźmy.
Opinie i gusta są różne – pamiętajmy, że o nich się nie dyskutuje, każdy wybiera sobie taki język, jaki mu odpowiada. Ale jak to wygląda? Rzućmy okiem na różnorodność językową – w dobie internetu mamy możliwość poznania języka nawet z najdalszego zakątka świata. Możemy segregować języki pod względem ich trudności albo przynależności do danej rodziny. Przeglądamy, czytamy fora i opinie i w końcu wybieramy. Co o tym zadecydowało? Zanim przejdziemy do rozważań, mały cytat z poligloty, cesarza Karola V, który oznajmił :
„Mówię po hiszpańsku do Boga, po włosku do kobiet, po francusku do mężczyzn, a po niemiecku do mojego konia”.
Ciekawy podział, nieprawdaż? 🙂
I teraz nadchodzi czas na postawienie głównego pytania: dlaczego? Opierając się na badaniach dr Vinetty Chand z uniwersytetu w Essex, można wysnuć wniosek, że atrakcyjność języka jest ściśle związana z ludźmi, którzy się nim posługują. Socjologowie uważają, że jeżeli dana grupa społeczna lub narodowość postrzegana jest pozytywnie, to tak samo pozytywnie jest odbierany ich język. Innym aspektem, który odgrywa istotną rolę w wyborze języka, jest oczywiście sytuacja gospodarcza i ekonomiczna kraju. Tym właśnie uzasadnia się ciągle rosnącą popularność języka chińskiego. Panuje również przekonanie, iż nauka języka obcego mówionego w państwie mniej rozwiniętym finansowo czy nie będącym gospodarczą potęgą nie jest aż tak opłacalna. Innym aspektem, na który również zwraca uwagę dr Chand, jest ilość osób mówiąca danym językiem. Angielski wiedzie prym w szkołach, na kursach i obozach językowych, bo posługując się nim, możemy porozumieć się w prawie każdym miejscu na ziemi. To dlatego języki o małym zasięgu, takie jak hawajski, nie wydają się atrakcyjne. Dr Chand podkreśla także, że nie ma niczego, jeśli chodzi o brzmienie języka, co sprawia, że jest on mniej lub bardziej atrakcyjny dla słuchacza. Co więcej, to że postrzega się francuski i włoski jako języki melodyjne i romantyczne, jest bardziej skorelowane z regionami, w którymi się nimi posługuje, niż z ich faktycznym brzmieniem czy systemem fonetycznym. Jednak istnieje pewna zależność związana z dźwiękami realizowanym w danym języku – otóż dla osoby, której językiem ojczystym jest angielski, bardziej atrakcyjne wydadzą się języki, które zawierają podobne dźwięki. Jak wyjaśnia dr Patii Adank (UCL), Anglikom podoba się francuski i włoski, podczas gdy języki, które realizują inne dźwięki, brzmią dla nich bardziej 'szorstko', a języki takie jak mandaryński wydają się nieatrakcyjne. Dla Anglika rozróżnienia tonów brzmią po prostu nienaturalnie. W książce „Through the Language Glass: Why the World Looks Different in Other Languages” napisanej przez lingwistę z Izraela – Guya Deutschera, jest poruszony jeszcze inny aspekt dotyczący atrakcyjności języka. Otóż autor zwraca uwagę na występowanie zbitek spółgłoskowych w poszczególnych językach. Uważa, iż dla kogoś, kto w swoim ojczystym języku nie używa takiego zestawienia głosek, wydaje się ono zbyt trudne w odbiorze i mało zachęcające do nauki. Jako przykład podaje niemieckie słowo „selbstverständlich” – w tłumaczeniu na polski „oczywiście”. W słowie występuje spory zbitek spółgłosek lbstv nie przedzielony żadną samogłoską. Dla porównania, włoski prawie wcale nie zawiera clusterów spółgłoskowych i jest uważany za piękny język. Deutscher uważa, że może tu istnieć jakaś zależność. Lingwiści, którzy zajmują się tym zagadnieniem, mają nie lada orzech do zgryzienia. Trudno tak naprawdę ocenić, na czym polega atrakcyjność języka – czy zależy to od jego melodii, czy też może od naszego własnego nastawienia do danej społeczności językowej? Problem polega na oddzieleniu subiektywnych opinii od faktów i wyników badań. Z całą pewnością socjolingwistów czeka jeszcze wiele pracy w tym temacie.
A jak to wygląda w Polsce? Jak tutaj prezentują się języki pod względem atrakcyjności? Oczywiście numero uno pozostaje niezmiennie angielski. Z pewnością wiele osób wybiera angielski, bo jest międzynarodowy, wiele osób nim włada, ma ogromny zasięg, jest potrzebny do pracy itd. Możemy sobie zweryfikować na wykresie ESKK, jak wyglądała nauka języków w Polsce w latach 2002-2012. (Pełny wykres możecie zobaczyć tutaj : tutaj ). Można zaobserwować bardzo ciekawy trend. Angielski przoduje, za nim niezmiennie niemiecki. Natomiast pozostałe miejsca znacznie się pozmieniały. Oczywiście francuski, włoski i hiszpański są popularne na przestrzeni lat w różnych kombinacjach i na różnych miejscach. Ale najciekawszą rzecz obserwujemy w trzecim wykresie – bardzo popularne stają się języki skandynawskie. Coraz więcej osób odchodzi od „oklepanego” hiszpańskiego czy niemieckiego i inwestuje w język, który nie jest znany przez tak dużą liczbę osób. Co w tym momencie wpływa na wybór np. norweskiego? Oryginalność języka – dobra znajomość języka mniej popularnego poprawia znacznie szansę znalezienia pracy, zwiększa elastyczność na rynku pracy.
Jak widać, wybory językowe Polaków uległy zmianie na przestrzeni 10 lat i niektóre z języków straciły na atrakcyjności, a inne zyskały. Co powiecie na cytat z polskiej literatury? Janusz L. Wiśniewski w „Losie powtórzonym” tak odnosi się do atrakcyjności języków:
„ Angielski przy francuskim przypomina pokrzykiwanie pijanego woźnicy, a niemiecki jest jak kłótnia dwóch żołnierzy Wehrmachtu” 😉
A jak WY postrzegacie atrakcyjność języków? Czym się kierujecie przy ich wyborze? Czy język atrakcyjny to taki, który jest łatwy? Czy to, że Wasz ulubiony aktor mówi językiem, którego się uczycie, wpływa na atrakcyjność tego języka? Jestem ciekawa Waszych opinii i spostrzeżeń!
Zagadnienie dość ciekawe. U mnie duży wpływ na wybór języka ma muzyka, której słucham. Angielskiego "uczyłam się" całe lata w szkole, niemieckiego także, a tak naprawdę uczę się ich od czasu, kiedy znalazłam swoje ulubione zespoły, które w tychże językach śpiewają. Podobnie rzecz się ma hiszpańskiego, którego zaczęłam się uczyć odkąd słucham jednego zespołu hiszpańskiego. Zaraz po tym ciągnie się chęć poznania kultury, szukanie tekstów w tych językach.
Co ciekawe, dawniej nie znosiłam niemieckiego. Nauka była przymusem, nie interesowała mnie ich kultura, nie lubiłam Niemców. Sytuacja się coraz mocniej zmienia dzięki Rammsteinowi, niemiecki zaczyna mi się coraz bardziej podobać 😀
Dla mnie podstawowa motywacja do podjęcia nauki danego języka to zainteresowanie szeroko pojętą kulturą krajów posługujących się tym językiem. Wtedy bardzo łatwo o wyrobienie sobie szeregu pozytywnych skojarzeń, właśnie tych najprostszych, takich jak wspomniany ulubiony aktor mówiący w "naszym" języku. Ważnym, ale jednak drugorzędnym czynnikiem jest też brzmienie języka. Tu jednak widzę głównie funkcję podtrzymującą motywację do nauki.
Najłatwiej mi będzie oczywiście posłużyć się przykładem języka hiszpańskiego, który jest PIERWSZYM językiem obcym, którego nauka sprawia mi realną frajdę i który zamierzam opanować do perfekcji. Hiszpański "odkryłam" dzięki moim ulubionym książkom i serialom (żeby było zabawniej, serialom anglojęzycznym, z hiszpańskim w roli ozdobników). W pewnym momencie podjęcie nauki stało się wręcz czymś nieuniknionym 😉 Aż żałuję, że przez moje lata studenckie "mijałam się" z hiszpańskim, nie dając mu szansy zaistnieć w moim polu widzenia. Na pewno dużą odstraszającą rolę odegrała tu wciskana wszędzie "turystyczna" wersja Hiszpanii, której szczerze nie znoszę (byki, flamenco, plaże i machos), jak i popularne piosenki typu La Bamba, agresywnie wdzierające się w ucho i wywołujące we mnie wręcz ból fizyczny. Wystarczyło jednak znalezienie małej furtki, przekonanie się, że Hiszpania to nie tylko te byki, ale też i filmy Almodovara, że literatura latynoamerykańska to nie tylko Márquez (którego doceniam, ale nieszczególnie lubię) itd. Tak, skojarzenia są bardzo ważne 🙂
A pozostałe języki? Na studiach nauczyłam się angielskiego w stopniu pozwalającym mi czytanie tekstów naukowych i popularnej beletrystyki oraz oglądanie seriali bez napisów, jeśli była taka konieczność (czyli np. józek z grupy hatak ociągał się z tłumaczeniem, a ja koniecznie chciałam zobaczyć nowy odcinek). Angielski zawsze traktowałam narzędziowo, mam do niego stosunek obojętny. Jeśli zajdzie potrzeba, jestem gotowa go odświeżyć i podnieść jego znajomość do poziomów C. Na razie takiej potrzeby nie mam.
I był jeszcze niemiecki. Bardzo lubiłam germanistki, które uczyły mnie w liceum. Podobno nawet zdawałam z niemieckiego maturę ustną na poziomie B1 i otrzymałam ocenę 5 🙂 Ale trudno mi o jakieś pozytywne skojarzenia z tym językiem. Jeśli kiedyś na coś się natknę, to może wznowię naukę. W tej chwili nie pamiętam prawie nic, a niemiecki jawi mi się jako język dość logiczny i poukładany, ale paskudnie brzmiący.
Uczę się francuskiego od kilku lat. Wcześniej nie byłam szczególnie zainteresowana jego nauką aż do czasu… być może to całkiem banalne, ale kiedy moje serce skradł pewien Francuz, to i jego ojczysty język stał się dla mnie atrkcyjny, a i nauka – przyjemnością 🙂
Moim zdaniem duży wpływ na postrzeganie przez nas języka, ma kultura i społeczeństwo bezpośrednio z nim związane. Jeżeli jesteśmy zafascynowani jakąś kulturą, jednocześnie interesujemy się językiem, który bądź co bądź jest częścią tej kultury.
Ja ostatnio zacząłem się zastanawiać jak dla obcokrajowca brzmi polski. Większość odpowiada, że podobnie jak rosyjski, ale z większą ilością sz. Jestem w stanie wyobrazić sobie jak brzmi polski, ale czy dla każdego brzmi tak samo? Mamy sz i ś. Ktoś nieposiadający tych dźwięków w swoim języku słyszy tylko sz. Według Wikipedii rosyjski nie ma ś (nie uczę się tego języka, więc opieram się tylko na tym). Przyjmując, że w rosyjskim głoska sz występuje równie często jak w polskim, dla obcokrajowca polski ma dwa razy więcej sz (bo dochodzi ś, które dla większości brzmi identycznie). Tych dźwięków jest więcej. Brzmienie języka zależy tylko od nas samych. Jeśli jesteś polakiem i opanowałeś dźwięk æ (rozróżniasz bezproblemowo itd) to w kolejnym języku, którego nigdy wcześniej nie słyszałeś i w którym pojawia się æ, zaczniesz æ słyszeć i inaczej odbierać brzmienie tego języka. Myślę, że brzmienie języka jest ważne do rozpoczęcia nauki. Potem nie gra roli.
Bardzo ciekawy artykuł! Ja z kolei zaczęłam się uczyć francuskiego tylko i wyłącznie ze względów praktycznych/personalnych. Mieszkam w Hiszpanii i mój chłopak jest Hiszpanem. Obydwoje mówimy po hiszpańsku i angielsku, ja po polsku, a on po francusku. Żeby mówić tymi samymi językami, on zaczął uczyć się polskiego, a ja francuskiego (mi idzie o wiele lepiej, jestem na B1/B2, a on na A1/A2 haha), co może okazać się przydatne na przykład w celach zawodowych (on pracuje we francuskiej firmie i może kiedyś się przeniesiemy do Francji?). Gdy zaczynałam naukę francuski wcale mi się nie podobał, nie byłam podekscytowana faktem rozpoczęcia nauki nowego języka (jak miałam X lat temu w przypadku hiszpańskiego), raczej uważałam, że brzydko brzmi, wymowa jest trudna i że zedrę sobie gardło na francuskim R. Zero entuzjazmu czy radości, myślałam sobie, że robię to dla własnego dobra. A teraz? UWIELBIAM język francuski 🙂 Codziennie się go uczę.
Dziekuje serdecznie za taki odzew! Dokladnie kazdy z nas ma inne powody do nauki danego jezyka. Oczywiscie praca, rodzina , milosc itd 🙂 Jesli o mnie chodzi to angielski byl oczywistym wyborem, jezyk obowiazkowy w szkole. Francuski byl moja fanaberia w liceum, ktora stala sie moim zawodem, ale zaczelo sie od piosnki "Voyage, voyage" – po prostu brzmiala dla mnie tak dziwnie, ze musialam dowiedziec sie co znaczy ten teskt.. I tak juz wpadlam po uszy 🙂 Natomiast moja milosc do hiszpanskiego jest spowodowana osoba Ricky'ego Martin'a, ktore ubostwiam, wiec nie wyobrazalam sobie, ze moge nie znac jego jezyka 😀 Wydaje mi sie, ze kazda motywacja jest dobra o ile jest skuteczna – nawet jezeli za tym wszytskim stoi Ricky Martin 😀
Ciekawe że wciąż pokutuje w narodzie pogląd że niemiecki jest brzydki. Myślałem że to dlatego, że Polacy znają go głównie z filmów wojennych, ale dzisiaj w TV jest tego przecież nieporównywalnie mniej niż za PRLu. Może to dlatego, że niemiecki wymawiany z polskim akcentem rzeczywiście brzmi okropnie.
Kiedyś byłem w Polsce u dziewczyny, i zadzwonił do mnie ktoś z firmy w Niemczech – odebrałem, coś pogadałem, a dziewczyna mi potem (nie zrozumiawszy ani słowa): Ale ty ładnie mówisz po niemiecku! A mówię zupełnie normalnie, tak jak się mówi w okolicy Frankfurtu (gdzie mieszkam), może z domieszką okolic Kolonii (gdzie wcześniej mieszkałem). Nikt w Niemczech nie mówi tak jak Hitler, nawet w Austrii tak nie mówią – Austriacy, owszem, wyraźnie wymawiają "R", i mówią bardzo melodyjnie, ale takiego wkurzenia w głosie, jak ten pan (i to jeszcze na poważnie), to już chyba nikt nie potrafi.
Niemiecki – obecnie mój "drugi ojczysty" – był dla mnie wyborem naturalnym, bo to język mojej śp. Babci. W sumie nawet się nie zastanawiałem czy mi się podoba. Fakt że RFN jawiło mi się jako kraina mlekiem i miodem płynąca, pewnie też miał jakieś znaczenie, ale to ostatnie nie tłumaczy ani zapału, ani konsekwencji z jaką się uczyłem.
Dużo później przyszedł jeszcze jeden język, niepodobny ani fonetycznie, ani gramatycznie do polskiego ani niemieckiego – tutaj zaczęło się od tego, że byłem w Finlandii i stwierdziłem że ten język jest jakiś fajny 😉 (kraj zresztą też). Samo to wystarczyło żeby nauczyć się tyle, żebym mógł korzystać z fińskojęzycznych źródeł w internecie – a dalej pomógł fakt, że (przypadkowo) uwielbiam tango, w Finlandii tak popularne jak w Argentynie, jeśli nie nawet bardziej.
Saksalainen,
wydaje mi się, że język niemiecki jest uważany za "brzydki" z kilku powodów: twardego brzmienia, skojarzeń z II Wojną Światową, uporządkowanej gramatyki której nie można sobie ot tak zignorować(na to narzekają uczniowie, moim zdaniem na wyrost).
To język który jest odbierany jako "twardy" (dlatego tak dobrze się komponuje z muzyką Rammsteina). Wrażenie to jest potęgowane przez wciąż sporą popularność filmów wojennych z czasów PRL. Trudno by Polacy uważali za ładne agresywne warknięcia typu "Polnische Schweine!" czy "Haende hoch!". Może jeszcze ktoś miał pecha spotkać Niemców posługujących się dość specyficzną (a dla mojego ucha irytującą)i do tego niedbałą wymową niemieckiego ewentualnie kojarzyć ich z tłustymi wąsaczami w bawarskich spodenkach, machającymi kuflami piwa w rytm szlagierów… Niestety, w mediach dominuje język angielski, więc zaryzykuję stwierdzenie, że statystyczny Polak ma marne szanse by usłyszeć niemiecki w innej postaci niż wymienione wyżej. A szkoda – ten język naprawdę da się lubić. Bardzo przyjemnie (i miękko, jak na niemiecki)brzmią choćby lektorzy filmów przyrodniczych, ale Polacy raczej tego nie wychwycą bo oryginalną ścieżkę zagłuszy polski lektor. Niemiecki który znam z audiobooków, lubianych przeze mnie piosenek czy z rozmów z Niemcami którzy z szacunkiem traktują język i rozmówcę to zupełnie inny świat.
Na forach językowych ludzie często narzekają na niemiecki, twierdząc że próbowali, ale ten język jest nie do nauczenia. Uważam że przyczyną tych narzekań nie jest trudność niemieckiego, ale oni sami (ja tak mam z francuskim). Owszem, niektóre zagadnienia w języku Goethego mogą wymagać solidnej pracy (a w którym języku jest inaczej?). Jest wiele zasad których trzeba się nauczyć i przestrzegać by zostać poprawnie zrozumianym, ale same reguły ich stosowania nie są skomplikowane. Ot, choćby szyk zdania. A stosowanie czasów wydaje mi się bardziej intuicyjne niż choćby w języku angielskim. Uważam że niemiecki trzeba "odczarować". Osoby które twierdzą, że nie nauczą się go "bo się nie da" muszą znaleźć swój własny sposób by zdjąć psychologiczną blokadę i zacząć czerpać przyjemność z obcowania z tym językiem, a nie uważać go za narzędzie tortur. Może to być nawet banalny powód. W poprzednim tysiącleciu też nie lubiłam niemieckiego i uważałam że brzmi paskudnie, ale bardzo chciałam rozumieć materiały o moim ulubionym wtedy zespole muzycznym, których najwięcej było właśnie w mediach niemieckojęzycznych. Po kilka razy słuchałam wywiadów delektując się brzmieniem lubianych głosów, ciesząc się jak dziecko gdy zrozumiałam jakieś słowo, ze słownikiem tłumaczyłam artykuły… A że akurat trzeba było wybrać drugi język w liceum, porzuciłam rosyjski którego uczyłam się w podstawówce na rzecz niemieckiego. I poszło…
Bardzo ciekawy wpis !!! Atrakcyjność języka.. Z pewnością związana jest z ludźmi,którzy się nimi posługują , ale raczej wątpię , by miało to coś wspólnego z poziomem trudności przyswojenia danego języka obcego…Ogólnie języki obce uwielbiam,uczę się obecnie czterech i naprawdę jestem zadowolona ;D
PS: Świetny cytat :DD 😉
W moim przypadku zdecydował los :). Zapisałam się na lekcje flamenco. Chciałam zrobić coś dla siebie i nawet nie pomyślałam, że zwykła nauka tańca przemieni się w przepiękną przygodę. Poznałam tam mojego męża, z którym wyjechałam do Hiszpanii i nie było innej opcji jak nauczyć się języka. Hiszpańskiego uczyłam się przez Internet dzięki ESKK. Teraz już swobodnie władam tym językiem i powiem wam, że taka nauka online jest naprawdę fajna.
Ja od zawsze uczyłam się angielskiego, ale odkąd skończyłam gimnazjum i weszłam na wyższy poziom znajomości języka czułam się kompletnym matołkiem w tej kwestii i unikałam posługiwania się nim, jak tylko mogłam. Rozszerzona matura ustna była dla mnie traumą. Od podstawówki miałam też niemiecki, ale nie znosiłam go, byłam zmuszana do chodzenia na niego (miałam dwa języki obce w szkole) i cierpiałam bardzo z tego powodu. Niewiele się nauczyłam i przerwałam tę przygodę kiedy tylko była taka możliwość. (Dopiero kiedy poszłam na studia w dużym mieście pełnym obcokrajowców i jakoś tak wyszło, że musiałam zacząć go używać, okazało się, że jednak potrafię. I posługuję się nim bardzo często, czasami codziennie, mimo że mieszkam w Polsce.) I w tym momencie na scenę wkroczył hiszpański, który wybrałam sobie w liceum obok angielskiego. Uczyłam się od podstaw i była to dla mnie prawdziwa przyjemność, od zawsze uwielbiałam brzmienie tego języka, mogłabym go słuchać non stop. Ale w zasadzie traktowałam tę naukę tylko hobbystycznie i nie doceniałam możliwości, że mogę się go uczyć.
Po maturze nie dostałam się na studia, na które chciałam iść przez całe liceum, a tego samego lata wyjechałam do Chorwacji i zakochałam się odrobinę w tym kraju. Zapasowo złóżyłam wiec też papiery na slawistykę i poszłam na kroatystykę, na której na prawdę mi zależało (dopóki nie zaczęłam studiować, nawet nie wiedziałam jak bardzo). Język podoba mi się niesamowicie, bardzo ładnie mi brzmi, jest nietrudny dla Polaka, więc uczenie się go to czysta przyjemność. Nie powinien nam sprawiać żadnej trudności pod względem gramatycznym, ortografia już w ogóle. Dla posługujących się językiem polskim większość rzeczy jest oczywista, a przy tym jest na tyle inny od polskiego, że brzmi nieco egzotycznie. Kocham przy tym Adriatyk i lato bez Chorwacji to dla mnie lato stracone. Więc wychodzi na to, że język sam mnie odnalazł. Albo po prostu dał się odnaleźć.
Kończę teraz studia i chciałabym nadal mieć możliwość posługiwania się chorwackim, bo bardzo lubię go używać, a przy okazji nie chciałabym zaprzepaścić wysiłku, który włożyłam w jego naukę. Ale tęsknię bardzo za hiszpańskim. Myślę, że wrócę do niego po wakacjach, kiedy nie będę obciążona nauką trzech języków na raz. Na pewno już nie w takim filologicznym wymiarze jak w przypadku chorwackiego, ale chciałabym zacząć od początku i zajść zdecydowanie dalej, niż doszłam w liceum.
Ciekawy artykuł. Do Autorki: Karol V urodził i wychowywał się w Gandawie, więc wydaje się, że jego ojczystym językiem był niderlandzki. Nic nie wiadomo, jaki miał stosunek do rodzimego języka?
Wiadomo ze mówił też po flamandzku, ale głównym językiem wyższych warstw społecznych Flandrii był wtedy francuski. Ale cytowane w artykule powiedzenie to raczej apokryf, przypisywane także np. Fryderykowi Wielkiemu (który podobnie jak Karol V źle mówił po niemiecku)
Bardzo fajny artykuł, sam jestem zapalonym poliglotom uczę się kilku języków 4 innymi posługuje się całkiem nieźle, jednak zawsze fajnie czyta się takie wpisy które przedstawiają punkt widzenia innych na interesujące mnie tematy.
Pozdrawiam Mateusz.
PS. Świetny cytat.
"clustery spółgłoskowe" – no pięknie 🙂 proponuję "clustery consonantsowe"!
Ciekawy artykuł i prawdziwy. Młodzi uczą się przede wszystkim angielskiego i lubią ten język ze względu na jego popularność, przydatność, to że tyle filmów, piosenek jest po angielsku. Nie ma już znaczenia że angielski (siląc się na obiektywizm) brzmi zwyczajnie brzydziej niż języki romańskie, w dodatku jest chyba jedynym popularnym językiem Europy gdzie czasem nie wiadomo jak wymówić dany wyraz (np. consider – na początku nie wiadomo czy powiedzieć "konsider" czy "konsajder". W językach romańskich czy niemieckim takiego problemu by nie było).
Sądzę że istnieje jeszcze jeden czynnik, który świadczy o atrakcyjności danego języka w szczególności w Polsce. Tym czynnikiem jest dostępność literatury, która jest największa dla języka angielskiego i niemieckiego.
Nie orientuję się dobrze w kwestii niemieckiego, ale powiedziałbym, że w Polsce można kupić tylko książkę po angielsku, no i powiedzmy, że po niemiecku. Rzadko kogo interesuje jednak czytanie książek, stąd nie jest dla mnie jasne, jaki ma to wpływ na wybór języka. Rzadko kto też dochodzi w nauce do poziomu, na którym przeczytanie książki jest możliwe. W chwili pisania tego komentarza na Allegro w dziale obcojęzycznym sytuacja ma się następująco:
Po angielsku (122056)
Po niemiecku (9077)
Po francusku (2991)
Po rosyjsku (2517)
Po szwedzku (542)
Po hiszpańsku (513)
Po włosku (310)
Na Allegro jest 237,9 razy więcej książek po angielsku, niż po hiszpańsku! Hiszpańskojęzyczne książki, które można kupić w Polsce (np. allegro.pl empik.com) to praktycznie same rozreklamowane i nudne starocie, które w rzeczywistości da się przeczytać za darmo w pdfie. Poza tym cena książek oscyluje wokół 80 zł (wliczam wysyłkę). By będąc w Polsce kupić książkę po hiszpańsku można próbować albo na eBay w USA lub w Wielkiej Brytanii (i też zapłacić okazyjnie 80 zł + za wysyłkę międzynarodową), albo trzeba mieć kogoś zaufanego na miejscu w niedrogim regionie Ameryki Łacińskiej. Okazuje się, że jeśli zakupić nowe książki w takiej Wenezuelii, zapakować i wysłać w paczce do Polski, to po zsumowaniu wszystkich tych kosztów przy zakupie kilku książek (dla spadku ceny wysyłki) można (czy też 5 lat temu można było) mieć nowe książki poniżej 15 zł za sztukę i to dokładnie te same tytuły, które w Polsce kosztują 80 zł za sztukę… (najwyżej w innym lokalnym wydaniu), lub dowolne inne tytuły, których w Europie nabyć się nie da.
W tym roku w Olsztynie trafił się niezły cymes: Hiszpanka, która przez kilka lat mieszkała w tym mieście, przed wyprowadzką do ojczyzny przekazała do biblioteki na Starówce 4 kartony niepotrzebnych jej książek w języku hiszpańskim. W tym sporo napisanych przez popularnych autorów, jak Dan Brown, oraz rozmaite publikacje z dziedziny historii i sztuki. Biblioteka co uznała za potrzebne, to wciągnęła do księgozbioru, a część ze względu na brak miejsca w magazynie wyłożyła na parapet z książkami do wzięcia za darmo. Szkoda, że tak łatwo przegapić takie okazje.
Gdy wybieram język, decyduje wiele czynników. Angielski kazano mi wybrać, tak samo z niemieckim. W rosyjskim kręcił mnie inny alfabet i względna łatwość, więc zacząłem się go uczyć i teraz jest to mój ulubiony język 🙂 w kolejce czeka szwedzki ze względu na pewnego rodzaju niszowość – startuję w sierpniu, co opiszę na blogu https://polyglotgoals.wordpress.com/ 🙂
Moja przygoda z językami miała różne podłoża. Angielskiego nauczyłam się dla jego przydatności w podróżach i internecie (pomocy w kwestiach IT szukam zwykle na anglojęzycznych forach) oraz z uwagi na możliwość dogadania się prawie z każdym na całym świecie. Francuski – bo rodzice zapisali mnie do dwujęzycznej szkoły, a tam obdarzyłam nauczycielkę – native speakerkę wielką sympatią. Serbski i później grecki – bo w tych językach mówiły moje ówczesne sympatie sercowe 😉 Turecki po części również z tego ostatniego powodu, ale też dlatego, że grecki i serbski zawierają dużo tureckich słów – uznałam za naturalne nauczyć się języka tak mocno powiązanego z poprzednimi, poza tym turecka gramatyka była bardzo miłą odmianą (stanowiącą swego rodzaju intelektualne wyzwanie) względem lekko nudnawej i oklepanej gramatyki języków europejskich. Niemiecki – bo zrządzeniem losu mogłam uczyć się go na kursie całkowicie za darmo (mimo, że nigdy nie lubiłam tego języka za szorstkie brzmienie), w ustach lektorki brzmiał miękko i jakoś tak przyjemnie, że szybko się do niego przekonałam. I wreszcie holenderski – planowałam wyjazd za pracą, a poznając język i kulturę Holendrów na kursie zakochałam się w tym wyjątkowym kraju, co dodatkowo motywowało mnie do dalszej nauki. Mój stan umysłu towarzyszący uczeniu się nowego języka mogłabym porównać do stanu zakochania – w miarę postępów chce się poznawać więcej i więcej, z wypiekami na twarzy 🙂
"Socjologowie uważają, że jeżeli dana grupa społeczna lub narodowość postrzegana jest pozytywnie, to tak samo pozytywnie jest odbierany ich język" – otóż to. Wystarczy choćby przeczytać to, co przytoczyłaś później: "Angielski przy francuskim przypomina pokrzykiwanie pijanego woźnicy, a niemiecki jest jak kłótnia dwóch żołnierzy Wehrmachtu". Mnie już głowa boli od tego głupiego, stereotypowego podejścia do Niemiec i wszystkiego, co niemieckie. Staram się też nie zwracać uwagi na stosunek niektórych moich znajomych, których lubię, do języka niemieckiego, który jest podobny do przedstawionego powyżej, ale jest to czasami trudne. Ja, dzięki Bogu, miałem wiele okazji, by się przekonać, jakim pięknym językiem jest język niemiecki.
Mój pogląd jest taki, że każdy język jest piękny na swój własny, unikalny sposób. Każdy ma coś w sobie charakterystycznego, coś niezwykłego, w wielu przypadkach – nieznanego, a to jeszcze bardziej do niego ciągnie.
Moje wybory językowe podyktowane są różnymi przyczynami. Angielskiego i niemieckiego uczę się, ponieważ uczyłem się ich w szkole. Z kolei japoński i chiński (ten drugi dopiero w planie) pasjonują mnie, ponieważ ogólnie interesuję się całokształtem kultury Orientu. Języki romańskie, m.in. hiszpański, którego już się kiedyś uczyłem, i do którego za parę lat wrócę, uważam za bardzo atrakcyjne, ładne w wymowie. Moja ogromna chęć nauki greki i łaciny ma natomiast swoje korzenie w moim konserwatywnym, tradycjonalistycznym charakterze. Kiedyś chciałbym też poznać w pewnym stopniu hebrajski i arabski, ze względu na alfabety (i kultury, które są całkiem ciekawe). Celtyckie języki zaś, między innymi irlandzki, za który niedługo się będę brał, uważam za bardzo ciekawe ze względu na ich niespotykaną strukturę i językowy obraz świata, który różni się np. od tego w języku angielskim. Poza tym języki skandynawskie też uważam za interesujące, a języki słowiańskie za jedyne w swoim rodzaju, które, jako Słowianin, powinienem jednak chociaż w minimalnym stopniu poznać. 🙂
Abstrahując od tematu, bardzo ciekawego, choć potraktowanego po macoszemu, skrótowo, chciałbym zapytać autorki o kilka rzeczy.
1. Dlaczego spacja przed wielokropkiem w tytule, a potem przy cudzysłowach, dwukropkach?
2. Czy naprawdę konieczne jest użycie słowa „cluster”, zamiast choćby „zbitka”? Mało mamy w polskim niepotrzebnych anglicyzmów?
3. Jeśli to angielski jest numerem jeden, to może mniej komicznie brzmiałoby „number one” zamiast „numero uno”?
4. Jak miejsca mogą się pozmieniać? Czyli teraz mamy numerację miejsc: 1, 4, 3, 2, 5? O to chodzi?
To jest jeden z gorszych artykułów na Woofli. Stylistyczny koszmar. Świetny temat, ale sam tekst na mierny.