Jedną z rzeczy, która spędza sen z powiek każdemu uczącemu się języków obcych jest nauka nowych słówek. Od najmłodszych lat są wciskane uczniom listy słówek, które należy zapamiętać by zdać kartkówkę czy sprawdzian. Dla niektórych jest to może świetna motywacja – jeśli będziesz je umiał to dostaniesz lepszą ocenę. Problem w tym, że motywacja do nauki tych słów znika wraz z owym egzaminem, po którym w głowie zostanie nie więcej niż 20% z nich. Jeśli chcemy je lepiej zapamiętywać można skorzystać z różnych technik.
Pierwsza z nich to najbardziej banalna i wszystkim chyba znana lista. W zależności od człowieka ją sporządzającego może różnie wyglądać, ale zawsze ma te same właściwości. Mianowicie sprawdza się genialnie jeśli chodzi o krótkoterminową naukę (zakuć, zdać, zapomnieć – dlaczego tę zasadę należy odrzucić w nauce języków obcych napiszę wkrótce). By jednak słowa w głowie pozostały potrzebne jest ich przypominanie. I tu pojawia się problem, bo nie ma chyba nic bardziej nużącego niż codzienne sprawdzanie list. Nawet jeśli ktoś jest do tego stopnia zmotywowany, że to robi, to bardzo często zdarza się, że słówka, których się uczy pamięta jedynie w kolejności w jakiej się pojawiają. Sam zrobiłem kiedyś taki eksperyment – ułożyłem listę 100 bardzo rzadkich rzeczowników angielskich i nauczyłem się jej. Następnie pociąłem to na kawałki i okazało się, że gdy poszczególne wyrazy były w innej kolejności musiałem swoją wiedzę zweryfikować. Jednym słowem listy dają mniej więcej tyle co uczenie się w podstawówce wierszyków na pamięć – ja z nich zrezygnowałem i radziłbym Tobie uczynić to samo jak najszybciej.
O kolejnym sposobie nauki nowych słów dowiedziałem się czytając książkę Barry'ego Farbera "How to Learn Any Language: Quickly, Easily, Inexpensively, Enjoyably and on Your Own". Tak zwane flashcardy (polska nazwa tego wynalazku to chyba "fiszki" ale pewien nie jestem) w pewien sposób zmieniły mój sposób podejścia do słówek. Próbowałem je tworzyć na dwa sposoby:
1. na jednej stronie małej karteczki wypisywałem 10 słówek w języku, którego się uczę, a po drugiej stronie ich tłumaczenie na język polski – po dłuższej pracy z nimi odkryłem, że posiadają niestety tą samą wadę co listy, czyli często bardziej zapamiętywałem kolejność niż znaczenie.
2. po każdej stronie kartki zapisywałem tylko jedno słowo – i to był klucz do sukcesu.
Flashcardy mogłem nosić ze sobą wszędzie, a testowanie samego siebie było dla mnie swojego rodzaju wyzwaniem co znacznie różniło się od mozolnego spoglądania na listę. Zawsze mogłem je przetasować co usuwało ryzyko zapamiętywania kolejności. Gdy z czasem jeszcze wypracowałem system powtórek myślałem, że jest to metoda pozbawiona wad. Jednak im dłużej je stosowałem tym bardziej nurtował mnie jeden problem – gdzie je składować? Bo wszystko jest super gdy ma się 20, 100, a nawet 200 flashcardów – nie zajmują miejsca, da się je spiąć gumką i mieć zawsze przy sobie. Ale gdy uzbierasz kolekcję 4000 i jeszcze zamierzasz robić co jakiś czas powtórki to sprawa staje się poważna. Dlatego z flashcardów po pewnym czasie też zrezygnowałem, aczkolwiek może po prostu problem leżał w tym, że nie potrafiłem się nimi wystarczająco dobrze posługiwać.
Odkryłem za to coś co się zwie SRS (skrót od Spaced Repetition Software), czyli programy komputerowe obsługujące flashcardy. Działają niemal tak samo jak te papierowe, ale znika problem ich przechowywania. Powtórki przebiegają znacznie szybciej, a na dodatek ma się dostęp do wielu wszelkiego rodzaju statystyk dotyczących tego jak dobrze dane słówka, czy zwroty się opanowało.
Najbardziej godne polecenia wydają mi się dwa programy SRS, które można ściągnąć z internetu za darmo: ANKI oraz Mnemosyne. Ja osobiście korzystam z tego pierwszego, ale różnice między nimi są raczej natury kosmetycznej. Aktualnie posiadam bazę 10000 słówek i wyrażeń w 4 językach i potrafię to udźwignąć bez większych problemów. Dzienna powtórka zabiera jedynie około 20 minut.
Naturalnie ciągle badam pracę z SRS i staram się ją ulepszać tak, żeby była jak najbardziej efektywna – o tym jak efektywnie korzystać z tych programów napiszę następnym razem. Pamiętaj tylko o jednym: sama praca z flashcardami czy SRS absolutnie nie równa się opanowaniu języka. To jest jedynie narzędzie pomocnicze. Aczkolwiek bardzo, ale to bardzo przydatne 🙂
O tak… listy słówek to koszmar z lat szkolnych. Jakiś czas temu znajomy polecił mi Anki właśnie i trzeba przyznać, że jest różnica. Tylko trzeba mieć dużą motywację, żeby przeglądać je codziennie, bo krótka przerwa sprawia, że do "przerobienia" jest kilkaset słówek. No ale motywacja, to już inna historia, nie?
Mi przerobienie ok. 400 słów w Anki zajmuje jakieś 20 minut i przyznaję – nie jestem jakimś robotem, któremu nigdy się nie zdarza przełożyć powtórek na następny dzień. Wydaje mi się, że nie ma sensu się zmuszać i robić to akurat wtedy gdy się ma na to ochotę. Napiszę wkrótce o tym trochę szerzej.
Panie Karolu bardzo dziękuję za owocne rady!
Nie ma za co 🙂 Ja dziękuję za komentarz.
Kiedy dodaje w anki własne talie co napisac w etykiety ? przepraszam ale początkująca jestem.
Możesz w nich napisać jakieś kategorie dla słówek w stylu: kuchnia, zakupy, szkoła. Żeby poszeregować je kategoriami.
Ja osobiście nigdy tego nie robiłem. W razie czego radzę przeczytać posta "Przewodnik po Anki" wraz z komentarzem peterlina na temat etykiet/tagów – http://swiatjezykow.blogspot.com/2010/08/przewodnik-po-anki.html.
20 minut na 400 słów- brzmi zachęcająco:) Muszę spróbować. Dziękuję za podsunięcie linku. Może spotkał się Pan z jakimś programem uatrakcyjniającym naukę słówek dla dzieci?
Cała przyjemność po mojej stronie 🙂
Z programem uatrakcyjniającym naukę słówek dla dzieci niestety się nie spotkałem. Osobiście podsunąłbym im jakąś grę komputerową w obcym języku, bajkę, nie wiem – cokolwiek na tyle interesującego by mieli się ochotę wyuczyć słów, które byłyby im potrzebne do zrozumienia fabuły. Dla mnie z językiem angielskim taką rolę odegrał np. Starcraft.
Na rynku jest pełno programów do nauki języków obcych dla dzieci, ale wątpię, by którykolwiek był dla nich atrakcyjny. Przynajmniej jak ja byłem mały, to wszystkie uważałem za nudne. Ale może po prostu byłem wybrednym dzieckiem…
Pozdrawiam!
dla dzieci i nie tylko zreszta – Muzzy (produkcji bbc) !! = )
Ej, pamiętam to! 🙂 Bajka o zielonym włochatym stworze pożerającym zegary! Faktycznie – jak byłem mały to mi się podobało 🙂
Ja chętnie bym spróbował, ale nie lubię się uczyć na komputerze, czy zna pan jakąś metodę bez komputera ?
Papierowe fiszki nie są złym wyjściem jeśli chodzi o samą naukę słownictwa – ważne tylko by wymyśleć jakiś mądry system powtórek i odpowiednio dobierać słowa, bo z doświadczenia wiem, że mając ich około tysiąca zaczynają pojawiać się problemy natury logistycznej.
Aktualnie w formie eksperymentu sprawdzam jedną metodę – tak zwany Gold List (jeśli wpiszesz w youtube to powinieneś znaleźć filmy Anglika mówiącego z rosyjskim akcentem objaśniającego jak to zrobić). Rzecz wydaje się bardzo ciekawa, ale z recenzją wolę się wstrzymać póki nie wypróbuję tego na sobie przez dłuższy okres czasu (czyli jeszcze jakieś 2-3 miesiące).
Witam! Bardzo podoba mi się ten blog. Przeczytałem niemal wszystkie posty – bardzo interesujące. Ja uczę się języka angielskiego, niemieckiego (od niedawna), hiszpańskiego, czeskiego (od niedawna). Dzięki tobie dowiedziałem się w ogóle o ANKI i ściągnąłem. To był strzał w 10 – właśnie tego potrzebowałem. Stworzyłem w nim 4 talie (angielski, niemiecki, hiszpański i czeski) i zbieram różne nieznane słówka. W każdej talii mam już po około 2-3.ooo słówek. Teraz moje pytanie. Jak się uczyć (przynajmniej na początku). Tzn. codziennie powtórka z wszystkich czterech talii po 10 słówek z każdego języka? 10 słówek z każdej talii dziennie jest na początek optymalne? Oraz czy 4 języki w ciągu jednego dnia to nie za dużo? Mózg się przegrzeje, tak myślę… HAHA
Ucz się słówek.
A moim zdaniem jest to błąd. Nie powinno się uczyć słówek. Tak dokładnie tak.
Nie Powinno Się Uczyć Słówek.
To nic nie daje. Ja się uczyłem słówek przez 6 lat. Nie potrafiłem, ani mówić, ani gramatyki.
Z mojej praktyki wynika, że najlepiej uczyć się fraz. Czyli całego dania lub jego części. Słówka musza być w otoczeniu.
Wtedy poznajemy także gramatykę i jej się uczymy.
Mało tego potrafimy ją automatycznie zastosować. Bez namysłu.
Jeżeli uczysz się słowa hate znasz tylko je. Natomiast jeżeli uczysz się słówka HE hates, bęziesz pamiętał o s.
Ja już np. nigdy nie powiem eine schoen Land tylko użyje automatycznie ein schoenes Land.
I jeszcze jedno. Frazy trzeba powtarzać. Ja wypracowałem specjalny, łatwy i wygodny model do ich powtarzania.
Nawet nie muszę o tym pamiętać. Jest on tak prosty, że aż dziwię się, że wcześniej na niego nie wpadłem.
Pozdrawiam
Kamil Kuczynski
http://szybkirozwoj.hostklub.pl/
@Anonimowy
Cieszę się, że się spodobało. Ja zawsze robiłem powtórki ze wszystkich języków ustawiając maksymalny czas powtórki na 10 minut dla każdej talii. Wybacz, że tak późno odpisuję, ale dopiero staram się wszystko ogarnąć po przerwie w pisaniu.
@Kamil
Powiem tak – nie posiadam monopolu na prawdę i nawet nie chce mi się kłócić na temat przydatności nauki słów czy fraz. Każdy ma swoją metodę. Natomiast zawsze średnio do mnie trafiały argumenty osób, które obiecują, że w 2 miesiące można się nauczyć płynnie mówić w jakimś języku obcym.
Pozdrawiam również.
Zgadzam się Karolu.
Nie każda metoda jest tak samo dobra dla innych.
Moim zdaniem można się nauczyć mówić po 2 miesiącach, bo czytałem o takich przypadkach. Jednak to nie oznacza, ze będziesz pisał i czytał. Po drugie taka osoba była otoczona przez 24h językiem która chciała się nauczyć, co dawało około 18 godzin na dzień. A taki wynik robi się na kursach po kilku latach.
Świetna notka! Właśnie ściągnęłam program, który używasz. Czytam przy okazji inne notki. Dodałam bloga do zakładek, bo języki obce to moja pasja i z przyjemnością będę tu zaglądać, bo ciekawie piszesz. Pozdrawiam serdecznie
Wielkie dzięki:) Wpadaj częściej!
Hej,
Ja studiuję rusycystykę z j. angielskim. Rosyjskiego uczyłam się od podstaw w liceum, potem miałam tylko 2 lata na studiach (same odmiany gramatyczne – koszmar!), a potem była długa przerwa (9 lat?) i przypominanie sobie podstaw z repetytorium. Teraz jestem na 3 roku i wciąż mam wrażenie, że mój rosyjski wciąż jest nieporadny. Największą moją bolączką jest brak słownictwa i nadmierne skupianie się na błędach w mowie. Angielski z kolei to moja zmora, bo dostałam go w pakiecie 🙁 Wspomnę, że tu ostatnio miałam kontakt z językiem w szkole podstawowej (po drodze był niemiecki i francuski, ale nie znam dobrze żadnego z nich…).
Muszę przyznać, że to ciekawa i inspirująca strona. Czekam na ciekawe porady metodyczne, Ewa
Rozumiem, że Anki ma służyć tylko wyłącznie utrwaleniu wiedzy, bo raczej w ten sposób nie "naumiemy się" nowych słów 🙂 Bardzo podoba mi się Twój blog, będę z niecierpliwością czekał na nowe wpisy 🙂 Dzięki Twoim poradom zamieszczonym w blogu moja nauka fińskiego w końcu ruszyła pełną parą 😉 Wielkie dzięki !
Dokładnie, Ingvar! Często ludzie przeceniają znaczenie Anki wierząc, iż wystarczy wpisywać do programu dane i wiedza sama wejdzie do głowy. Tymczasem mi się wydaje, że to świetne narzędzie do utrwalania wiedzy już zdobytej.
Cieszę się też, że to co piszę może Ci się na coś przydać i obiecuję w ciągu najbliższych dni opublikować nowy wpis:)
Dzięki za komentarz!
Witam,
na początku chciałbym pogratulować bloga, wiele ciekawych treści, które wciągnęły mnie niesamowicie! 🙂 A tak do rzeczy a właściwie do tematu artykułu czyli nauki słówek. Niedawno natrafiłem na metodę nauki słówek zwaną "goldlist". Zetknąłeś się z tą metodą? Może masz jakąś opinię na ten temat? Mam zamiar rozpocząć naukę tą metodą na próbę, ale jestem ciekawy jakie są opinie innych i czy ktoś już to wypróbował 😉 Informacje o tej metodzie można znaleźć poprzez google i wpisanie hasła goldlist method. (nie jestem pewien czy tutaj można wklejać linki)
Pozdrawiam
Norbert
Cześć Norbert!
Linki do sensownych rzeczy można jak najbardziej wklejać. Uważam, że nie mam wyłączności na prawdę i promowanie czegokolwiek może co najwyżej spotkać się z moją krytyką, gdy uznam, że link jest kiepski:) Przejdźmy jednak do sedna sprawy.
Z metodą "goldlist" się zetknąłem i specjalnie na potrzeby bloga eksperymentowałem z nią przez niemal pół roku. I uczucia miałem szczerze mówiąc bardzo mieszane, tym bardziej, że jest to metoda dość czasochłonna, a efekty końcowe nie były do końca takie, jak obiecuje autor metody (aczkolwiek faktycznie przeważnie było racją to, że pamiętało się ok. 30% słów bez jakiejkolwiek nauki). Wierzę jednak, że mogą być ludzie, którzy potrafią z niej wyciągnąć nieco więcej niż ja.
Kiedyś pewnie napiszę o tym szerszy artykuł, w którym napiszę więcej szczegółów, tym bardziej, że nie jesteś pierwszą osobą, która się o to pyta.
Pozdrawiam i dzięki za komentarz!
Bardzo, bardzo fajny blog. 🙂
Również rozważam wypróbowanie metody "goldlist", ale czytam o niej i mam mieszane uczucia, sama do końca nie wiem dlaczego. Po części na pewno dla tego, że to dość czasochłonna sprawa, jestem też dość sceptycznie nastawiona do takich "idealnych" metod nauki – ale to może być już moja wada. 🙂
Zastanawiam się co z tymi fiszkami/Anki. Z jednej strony piszesz o tym w kontekście nauki nowych słówek, z drugiej strony z tego, co piszesz w komentarzach wynika, że to raczej dobry pomysł tylko na powtórki.
Zastanawiam się, ponieważ chciałam podciągnąć się z angielskiego i nauczyć się czeskiego i nie chciałabym marnować czasu. Angielskiego do poziomu ok A2/B1 nauczyłam się sama z podręczników itp. pod koniec podstawówki (13 lat?), a później przez dobre kilka lat właściwie go nie tykałam (bo nauka w szkole, to u mnie nie była nauka…), poza jakimś kontaktem w filmach, książkach, artykułach – i tak oto mając lat 20 jestem na poziomie B2/C1. Kiepsko, kiepsko. I na dodatek nie stosowałam żadnej konkretnej metody nauki, bo przecież się właściwie nie uczyłam, więc nie wiem jak ugryźć te języki, żeby nauka była efektywna.
Mam dwa repetytoria leksykalne do angielskiego, to samo z czeskim i niemieckim (liźnięty w gimnazjum) i myślę jak to wykorzystać inaczej niż czytając słówka codziennie i układając z nimi w głowie zdania – bo to jedyny sposób nauki jaki stosowałam przez te wszystkie lata i to i tak bardzo sporadycznie.
Pozdrawiam,
Joanna
Pozwalam sobie przesłać tę notkę naszym Słuchaczom na FB (z adnotacją, kto jest autorem, oczywiście). Z przyjemnością czytam tego bloga, myślę, że warto go rozpropagować.
Pozdrawiam,
Karolina
Uczenie się z Anki ma pewną wadę, wymaga komputera no i smartfona żeby to robić efektywnie (komputer do wprowadzania i powtórek, smartfon do powtórek poza domem), co dla mnie jest wadą, nie lubię się uczyć z komputerem (za bardzo mnie rozprasza :().
Dlatego jestem zwolennikiem tradycyjnych, papierowych fiszek, bo własnoręczne zrobienie fiszki papierowej idzie mi szybciej niż wprowadzenie fiszki do Anki i wydaje mi się, że więcej zapamiętuje jak ręcznie to zapiszę :-).
Ale jak napisałeś, jest problem ze składowaniem, powtarzaniem większej ilości. Ja stosuję za radą Aarona coś ala SRS czyli 4 stosy jak to jest opisane na http://www.everydaylanguagelearner.com/2012/01/09/language-learning-tip-using-paper-flashcards-effectivley/
Polecam ten sposób zwolennikom tradycyjnych kartoników 🙂
Pozdrawiam
Tomek
A jak dla mnie jednak elektroniczne fiszki mają dużą przewagę:
-możliwość dużej ilości kart – moje talie niektóre co je kilka lat używam mają po 3000-4000 kart – nie wyobrażam sobie tego ręcznie
-nie zgubią się, nie rozsypią
-bardzo ważne – można je poprawiać dopisywać coś, korygować
-i dla mnie ważne 😉 – mam bardzo brzydkie pismo więc jak coś napiszę to potem nieraz nie wiem co tam pisze 😀
Co nie znaczy, że mam coś przeciw tradycyjnym fiszkom. Jakiś czas temu takie stosowałem. Ale jednak dla mnie dużą przewagę mają elektroniczne.
Hmm, używasz talii/fiszki kilka lat? Zawsze wydawało mi się, że celem fiszek jest wspomożenie zapamiętywania, jak słówko termin jest zapamiętane, to po co fiszka?
Tym bardziej dziwi mnie kilkuletnie używanie danej fiszki. Aarona sposób implikuje ciągłe "mielenie" (jak nie czytałeś linku, to mała wskazówka – stos 4 to po prostu kosz :-)).
Jakoś nie wyobrażam sobie dłuższego niż 6 mies. życia konkretnej fiszki oraz limituję nowe które wchodzą (raz że nie wszystkie słowa są równie ważne, dwa jest to nieefektywne). Rzadsze słowa wspomagam przez czytanie i słuchanie w dużej ilości (to moja podstawowa technika, fiszki to tylko wspomaganie).
Jak nie zapamiętam trwale przez pierwsze 6 mies. to nie zapamiętam w ogóle lub jest to mało ważne, niewarte zapamiętania.
Ja jak raz wpiszę to na "zawsze" zostaje. Czy to efektywne nie wiem, ale przecież pamięć długookresowa a krótka to co innego. Jak słówka czy zdania nie używam rok czy dwa może się zapomnieć. Zresztą jeśli odpowiadam prawidłowo to potem czasy odstępu robią się np. kolejne przejrzenie za 4 lata 🙂 więc trudno mówić o ciągłym "mieleniu".
Nie upieram się, które podejście jest lepsze bo żaden ze mnie ekspert. Ale wydaje mi się, że to wyrzucanie do kosza powstało w systemie papierowych fiszek, bo tam nie dało się inaczej. Tam bez kosza zostaje się z tysiącami fiszek. A na kompie kosz nie bardzo potrzebny, po prostu jak się daje 4 kilka razy z rzędu to ogromnie rosną czasy do kolejnej odpowiedzi robi się "prawie kosz".
Co do limitowania słów które wchodzą to się zgadzam. Ja robię tylko własne fiszki ze słówek w sensie, że te co nie rozumiem, a nie wszystkie jak leci. I jak mi się jakieś słowo wydaje zupełnie nie ważne to go nie wrzucam. Nie oglądam więcej niż 10-20 nowych dziennie z danej talii. (kilka razy zrobiłem wyjątek do 30 ale to jak długo nie dawałem nowych).
Do słówek fiszki są tylko wspomaganiem, ale świetne są też do uczenia się na pamięć: przysłów, wierszy, cytatów w różnych językach.
A co do talii mam np. talię 3500 łacińskich przysłów. Używam jej trzy lata. I rzadko co prawda, ale zdarzy mi się, ze coś pomylę 😉
Drogi Karolu!
Może to trochę zbyt oficjalnie… Nie ważne. Ważne jest to, że od jakiegoś czasu uczę się koreańskiego (tak, wiem, że to mało znany język)i często słyszę, że chyba zwariowałam 😀 Ja jednak jestem całkowicie zdrowa psychicznie i chcę ci bardzo podziękować za to, że prowadzisz tego bloga. W przyszłości chcę zostać tłumaczem (prawdopodobnie, chyba, że coś się zmieni). Metoda Anki bardzo mi pomoże, ponieważ w Polsce prawdopodobnie w ogóle nie można zakupić słownika polsko-koreańskiego i zaczynam się zastanawiać czy taki w ogóle istnieje. Dlatego Anki bardzo mi się przyda. Dziękuję za bloga i pomysły.
Pozdrawiam
Kfan
można uczyć się po kilka słówek dziennie.
a pomocny blog to np.
http://loverofenglishvocabulary.blogspot.ie
Jest też fajny programik na telefon z Androidem, który nazywa się "Learning Machine". Pozwala uczyć się słówek z pliku Excela. Excel jest wygodny, gdyż łatwiutko się wkleja słowa ze słowników internetowych i w ogóle łatwo zarządza arkuszami. Potem kopiuję plik na telefon i mogę się z niego uczyć.
Wedłóg mnie jeszcze można dodać do tego tworzenie zdań z powtórzonych słowek ;] np historyjek. a) Powtarzamy gramatykę, b) Mamy kontekst do słówek.
Hej, korzystam również z Anki, jednak uczę się całych zdań, nie pojedynczych słówe. Nie wiem czy to dobre czy złe, jednak jednocześnie mam też konstrukcję zdania.
Ja tłumaczę teksty i wiem więcej niż przez całą przeszłość. Nawet piszę własne teksty a mam 13 lat!(crazyenglishdiary.blogspot.com)
U mnie fiszki (z słowem, obrazkiem i zadaniem z danym słowem) się kompletnie nie sprawdziły. Moją metodą jest nauka ze słownika obrazkowego. Widocznie, muszę mieć kontekst obrazkowy od ogółu do szczegółu 😉
Ach, ja myślałam, że to nowy wpis :). Tego typu wpisy nigdy nie tracą na aktualności – to prawda :). Zapraszam w takim razie na mojego bloga, gdzie też poruszam ten temat 🙂 http://bit.ly/2jhhd7t