słuchanie

Wszystko o słuchaniu: przegląd metod

listeningRozwijanie umiejętności rozumienia ze słuchu zawsze było moją ulubioną formą ćwiczenia języków obcych, zarówno w nauce grupowej/szkolnej, jak i samodzielnej. Nie umiem do końca rozgryźć, dlaczego to właśnie ona zawsze szła mi najlepiej, doświadczenie nauczyło mnie jednak, że poświęcenie czasu tej właśnie zdolności procentuje także przy treningu innych, głównie mówienia. Nie jesteśmy bowiem w stanie oddzielić czynnej produkcji komunikatów od ich jednoczesnego słuchowego przyjmowania – a więc zwyczajnego słuchania drugiej osoby. Mimo to odnoszę wrażenie, że nie dość, że słuchanie traktowane jest po macoszemu w szkole i na kursach, to i w nauce indywidualnej spychana jest niejednokrotnie przez uczących się na dalszy plan (czyżby wskutek uprzedzeń?). Ileż to razy słyszałam, że „coś tam napiszę, powiem, przeczytam, ale kompletnie nie łapię, co się do mnie mówi” – zwłaszcza, jeśli zetkniemy się z odmiennym dialektem bądź stopniem formalizacji (lub przeciwnie – „kolokwializacji”) języka.

W niniejszym wpisie postaram się wypunktować i przeanalizować kilka „typów” zadań na słuchanie, wałkowanych w tzw. tradycyjnym nurcie pedagogicznym szkół i kursów prywatnych, opowiem trochę o PBLI – metodzie, o której udało mi się ostatnio nieco poczytać, oraz przedstawię własne preferencje i pomysły na samodzielne „zadanie sobie ćwieka”.

Daleka jestem od wydawania jednoznacznych ocen nt. tego, które metody są „głupie”, a które na tyle „mądre”, że odmienią językowe życie każdej z 7 miliardów osób na Ziemi. Wszak podobnie jak Karol uważam, że miarą „dobroci” metody jest jej dopasowanie do indywidualnych potrzeb ucznia.

Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że wiele ze sposobów, które za chwilę opiszę, jest po prostu przeładowanych słabościami.

Jak uczymy się słuchać?

OSMOZA

Kto na biologii uważał bardziej niźli mniej czuje teraz prawdopodobnie, że ma definicję powyższego terminu gdzieś na końcu swojego sklerotycznego języka. Osmoza, to (w znaczeniu przyrodniczym) nic innego jak "samorzutne przenikanie rozpuszczalnika przez półprzepuszczalną błonę z roztworu o mniejszym stężeniu do roztworu o stężeniu większym". Mówiąc prościej – coś jak przechodzenie ducha przez ściany. O osmozie mówi się czasem także w kategoriach etnograficznych, kiedy to jeden kraj "przenika" inny swoimi wpływami kulturowymi. Co jednak kryje się za użyciem tego słowa w świecie metodologii nauki słuchania?

Jeżeli uważasz, że słuchanie przez godzinę dziennie niemieckiego radia sprawi, że twoja podświadomość wsiąknie owy język jak gąbka – prawdopodobnie jesteś gorącym wyznawcą podejścia osmotycznego. Nie zajmujesz się treningiem słuchania w sposób świadomy i nie weryfikujesz tego, czy faktycznie rozumiesz to, co odbiera twoje ucho.

W tzw. osłuchiwaniu się z językiem nie ma nic złego, pod warunkiem jednak, że nie polegasz w stu procentach na wchłanianiu czegoś, czego – umówmy się – i tak nie rozumiesz.

ODSŁUCHIWANIE TEKSTU CZYTANEGO

Zazwyczaj bajki, fragmentu książki, listu lub każdego innego zbioru zdań, które zostały uprzednio zredagowane, a później jedynie odczytane przez aktora. Oczywiście miło jest uczyć się czegoś, co jest przemyślane i zwyczajnie ładnie sformułowane, jednak podejście to zamyka nam drogę do rozumienia mowy bardziej spontanicznej, z całym arsenałem wahań, przejęzyczeń i innych charakterystyk nieskrępowanej wypowiedzi ustnej.

SŁUCHANIE ZE ZROZUMIENIEM

"Słuchaj uchem, a nie brzuchem!" – powtarzała mama. "Powtórz, co właśnie mówiłem" – huczy profesor, który przyłapie cię na kompletnym ignorowaniu przebiegu lekcji czy wykładu. Nauczyciel języka wręcza ci listę pytań (testowych, typu abcd bądź otwartych), na które odpowiedź znajduje się gdzieś w odsłuchiwanym materiale. Jest to bodajże najpopularniejsza w Polsce metoda treningu umiejętności czytania, praktykowana na wszelkiego rodzaju testach, egzaminach, a także egzaminach międzynarodowych, zewnętrznych, takich jak certyfikaty językowe. Cały proces sprowadza się do bardzo prostego schematu listen-answer-check ("posłuchaj, odpowiedz, sprawdź") i ma zazwyczaj dwie konsekwencje: albo uczniowie umierają z nudy, albo ze stresu i strachu przed wywołaniem do odpowiedzi.

sluchaniecyklWśród innych zarzutów wobec tego modelu wymienia się: brak możliwości realnego progresu (ćwiczenie umiejętności już istniejących w uczniu, bez możliwości "pójścia do przodu"), a także stronniczość i wybiórczość autora pytań co do istotności informacji do wyłapania w tekście (cóż z tego, że zapamiętałeś główne zalety charakteru angielskiego księcia – w zadaniu pytano o jedno, jedyne zdanie, w którym pojawiło się imię jego pierwszego konia.

ROZRÓŻNIANIE ŹRÓDEŁ SŁOWA SŁUCHANEGO

Wielu nauczycieli kładzie nacisk na możliwie jak największą różnorodność tekstów, których odsłuch planowany jest na zajęciach. Uwzględnianie języka zarówno akademickiego, jak i popularnonaukowego oraz potocznego zdaje się być rozsądną strategią, dającą wiele możliwości dopasowania materiałów do potrzeb konkretnych grup (np. kursu typu Business English, na którym słuchanie historii zespołu Sex Pistols zdaje się być mało rozwijające). Trudno jednak o realny pomiar efektywności i skuteczności takiej strategii.

EXTENSIVE LISTENING

Czyli w dużym uproszczeniu – słuchanie dla samej przyjemności słuchania. Uczeń niezwiązany emocjonalnie/hobbystycznie ze słuchaną treścią prawdopodobnie nie będzie potrafił się realnie zmotywować do nauki. Brzmi sensownie! Wśród głosów krytyki tej metody pojawiają się głosy o niedocenianiu roli instruktora językowego oraz pomijaniu konieczności rozwijania specyficznych umiejętności "listeningowych". Niestety nigdzie nie można DOKŁADNIE dowiedzieć się, o jakie "specific skills" chodzi.

Zarzut zbiorowy?

Czego można się czepiać? Powyższe metody są z powodzeniem (mniejszym, lub większym) stosowane w szkołach wszelkiej maści i jakoś nikt jeszcze od nich nie umarł… Jak więc brzmi końcowy "akt oskarżenia" wobec wszystkich tych zakurzonych metod zebranych do tzw. kupy?"

"[…] little to no instruction is given beforehand as to how listeners should approach a text, what they should do while listening, and how correct answers can be extracted, if necessary"

Gdybym była złośliwa, mogłabym zapytać, czy wszystko trzeba współczesnej młodzieży pokazywać palcem. Wszak logika nakazuje myśleć: stopień rozumienia tekstu, a tym samym powodzenie wykonania danego ćwiczenia na słuchanie zależy od tego, ile słów w nagraniu znasz lub jesteś w stanie z kontekstu wyłapać. Ufam jednak mądrzejszym od siebie, którzy postulują (chyba…), że nie liczy się sam poznawczy odbiór, ale także przetworzenie usłyszanych informacji i wykorzystanie ich w praktyce. Och, uwielbiam ten pedagogiczny żargon – wykorzystywanie informacji w praktyce. Nawiasem mówiąc – zawsze miałam w tym obszarze najniższe wyniki na wszelkiego rodzaju testach kompetencji w podstawówce. Do dzisiaj mi trochę smutno. :'(

Z pomocą przychodzi jednak…

PBLI – Process-Based Listening Instruction

Według podejścia PBLI, rozumienie ze słuchu jest wielopłaszczyznowym zjawiskiem i składa się z wielu wzajemnych elementów, które nauczyciel winien jest zidentyfikować, głośno zademonstrować, aż w końcu rozwijać.

PBLI przypomina stopniowe budowanie gniazdka wokół słuchanego nagrania, które jest "jedynie" punktem kulminacyjnym całego PROCESU i swoistego "ceremoniału" rozwiązywania zadania. Nacisk kładziony jest na uwzględnianie różnych kontekstów, rozwijanie tematów poruszonych w nagraniu, a przed odsłuchaniem – zgadywanie głównych zagadnień zawartych w słuchanym tekście oraz skonfrontowanie ich z osobistymi przeżyciami uczniów. Głównym celem nauczyciela jest UŚWIADOMIENIE uczniów co do konkretnych elementów, na których powinni się skupić w trakcie słuchania.

Dla przykładu: w momencie przerabiania nagrania z prostym dialogiem, np. między klientem a sprzedawcą w sklepie sportowym, nauczyciel zaczyna od ogólnej dyskusji z uczniami nt. sytuacji powiązanych w jakiś sposób ze scenką, która ma być później odtworzona z płyty. Może to być np. pytanie o ulubione sporty zimowe, lub o to, na co należy zwrócić uwagę, wybierając obuwie do biegania. Analizuje się także warstwę formalną dialogu, np. zwraca się uwagę na formalny i ugrzeczniony język używany zarówno przez sprzedawcę, jak i kupującego. Rozważa się miliony innych możliwych zwrotów grzecznościowych używanych w danym języku, niekoniecznie tych, które wystąpią w nagraniu. Podejście to jest więc ze wszech miar holistyczne i dotyka nie tylko słuchania, ale też samej leksyki, gramatyki, frazeologii, kultury danego kraju oraz wszelkich innych możliwych powiązań kontekstowych z daną scenką, puszczaną do odsłuchania.

Innowacyjność PBLI nie zachwyca mnie o tyle, iż jestem prawie pewna, że większość dobrych i nowoczesnych podręczników (przynajmniej tych, których ja używałam w liceum na angielskim) opiera swoje jednostki lekcyjne i zadaniowe na takim właśnie mieleniu tematu. Czasem cała lekcja poświęcona była TYLKO słuchaniu, tylko jednego nagrania, lecz kontekst i "atmosferę tematyczną" budowano przez dobre kilkanaście minut. 

Moje ulubione strategie?

Zaś ja przepadam za robieniem sobie dyktand w obcym języku i uważam, że ta miła i powszechna w edukacji początkowej praktyka jest niedoceniana przez lektorów. Ważne jest dla mnie jak największe skoordynowanie rozpoznania danego słowa czy frazy zarówno "w uchu", jak i na piśmie. Ćwiczy to nie tylko ortografię, ale i pomaga chociażby tzw. "wzrokowcom" w szybszej identyfikacji słów, które poznają nie na papierze, lecz w rozmowie właśnie.

A jak wy rozwijacie swoje rozumienie ze słuchu?


 

Korzystałam z: Schwieter, John W..; Studies and Global Perspectives of Second Language Teaching and Learning.

Podobne posty:

Jak słuchać, żeby usłyszeć
Pytanie od Czytelnika – ćwiczenia z uzupełnianiem luk w zdaniu
Czytanie, słuchanie, mówienie, pisanie – razem czy oddzielnie?
Rozumienie ze słuchu
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych

 

Jak słuchać, żeby usłyszeć

W pierwszym artykule, jaki mam przyjemność opublikować na Woofli, podzielę się moją metodą na naukę rozumienia ze słuchu, która pomaga zredukować ten specyficzny rodzaju stresu, który sprawia, że często nawet osoby nieźle znające język obcy w formie pisLa Candelaria, Bogota, Colombiaanej i potrafiące tworzyć poprawne i sensowne wypowiedzi, zaczynają odczuwać blokadę przy próbie zrozumienia żywego języka mówionego.

Kiedy zaczęłam uczyć się hiszpańskiego, obiecałam sobie nie powtarzać błędów, które przez lata popełniałam w nauce angielskiego, a dzięki którym nigdy nie nauczyłam się tego języka w stopniu dla mnie satysfakcjonującym. Jednym z takich błędów był brak osłuchania z językiem. O ile bez problemów czytałam beletrystykę czy teksty naukowe, tak mój poziom rozumienia spadał gwałtownie w kontakcie z mówiącym native speakerem. Do dziś wpadam w lekką panikę, kiedy próbuję obejrzeć program albo film angielskojęzyczny bez napisów. (Jedyny wyjątek to odcinki "Breaking Bad", na które rzucałam się, kiedy tylko były dostępne, ale jak jeszcze nie raz pewnie podkreślę, niecierpliwość i wysoka motywacja czynią cuda).

Kiedy zatem najlepiej zacząć się osłuchiwać z naturalnym, żywym językiem? Im wcześniej, tym lepiej. W moim przypadku był to drugi, a może trzeci tydzień nauki. Ten moment jest wręcz idealny, z prostego powodu: słuchając sobie takiego Hiszpana, Kubańczyka czy Meksykanina, a mając praktycznie zerową znajomość języka, nie oczekujemy, że cokolwiek zrozumiemy. Słuchamy więc bezstresowo, chłonąc melodię języka i koncentrując się na tym, co słyszymy, a jak od czasu do czasu z tego całego chaosu wyłoni się jakieś znajomo brzmiące słowo, to w ogóle super! Satysfakcja gwarantowana, mówię wam. Dodatkowo, język hiszpański ma tę świetną cechę, że (ujmując rzecz w dużym uproszczeniu) "tak się czyta, jak się pisze", więc jest idealny do nauki ze słuchu. Dlatego zawsze, oglądając jakiś program na YouTube, warto mieć w drugiej karcie przeglądarki otwarty słownik (np. Ponsa; zaletą słowników internetowych jest to, że jeśli nie jesteśmy pewni, jak zapisać dane słowo, otrzymujemy podpowiedzi). Jedno z pierwszych słów, jakie w ten sposób poznałam, to ridículo. Dziś to jedno z moich ulubionych, bardzo przydaje się w opisywaniu rzeczywistości.

Jak wybierać programy / filmy do oglądania? A to już każdy sam wie najlepiej. Wybieramy coś, co a) dobrze znamy i b) jest dla nas bardzo interesujące. Bo, powiedzmy sobie szczerze, kto byłby w stanie wytrzymać dłużej niż pięć minut, słuchając Kolumbijczyka mówiącego nie wiadomo o czym, ale za to z pięknym kolumbijskim akcentem? Ważne jest, aby to było coś, co przykuje naszą uwagę na co najmniej pół godziny (na początek). A czy to będzie program o koszykówce, czy dubbingowany po hiszpańsku Harry Potter, czy program o zamachu na Trujillo – to już tylko od nas zależy. Obcowanie z materiałem, który odbieramy jako ważny i atrakcyjny podnosi motywację, żeby zrozumieć jak najwięcej i zmniejsza ryzyko szybkiego poddania się. Dodatkowo, względna znajomość problematyki bardzo pomaga domyślić się z kontekstu, o czym w danym momencie jest mowa i spokojnie wyłapywać to, co uda nam się zrozumieć. Na początku będą to pojedyncze słowa. Po pewnym czasie – jeśli tylko będziemy równolegle systematycznie uczyć się gramatyki, słownictwa i tych wszystkich innych niezbędnych rzeczy – zorientujemy się, że wyłapujemy już nie tylko słowa, ale całe zdania. I będzie ich coraz więcej i więcej. A wszystko to – praktycznie bezstresowo. (Co nie znaczy, że bezwysiłkowo, ale przy motywacji wewnętrznej zupełnie inaczej się ten wysiłek odczuwa).

Osłuchiwanie się z żywym językiem ma na celu przede wszystkim oswojenie się z tym, jak wymawiane są poszczególne słowa i zbitki słów w toku dłuższej i szybszej wypowiedzi rodzimego użytkownika. Jest to kompetencja językowa równie ważna jak każda inna i nie można jej zaniedbywać. Co komu po tym, że nauczy się znaczenia słowa abuelo (dziadek), jeśli brzmienie tego słowa w jego wyobraźni będzie inne niż faktyczne (w rzeczywistości nie słychać tam wyraźnego, zwartego "b" i niewprawione ucho może usłyszeć coś w rodzaju "auelo"). Tym niemniej, warto wszystko to, co usłyszymy i co przykuje naszą szczególną uwagę, gdzieś zapisywać i później analizować (np. pod kątem gramatyki, bo żaden podręcznik nie wyjaśni wystarczająco dobrze każdego możliwego zastosowania danej struktury).

Dzięki wyżej opisanej metodzie po kilku miesiącach nauki zorientowałam się, że jestem w stanie oglądać coraz bardziej różnorodne programy publicystyczne, popularnonaukowe i telenowele – bo w końcu przychodzi taki moment, że nie musimy się już kurczowo trzymać wytyczonego na samym początku zaklętego kręgu tematycznego. Próbowałam oszacować mój procent zrozumienia treści, ale zrezygnowałam z tego pomysłu, bo trudno byłoby to zrobić rzetelnie, biorąc pod uwagę rzeczy tak zmienne jak stopień skomplikowania wypowiedzi, używany przez mówiącego dialekt, możliwość domyślenia się z kontekstu tego, czego nie zrozumiałam itd. Mogę natomiast powiedzieć, że w miarę upływu czasu coraz częściej zdarzały się (i były coraz dłuższe) fragmenty, które rozumiałam w 100%. Oczywiście w tej chwili daleko mi jeszcze do oglądania w oryginale np. filmów Almodovara, co jest efektem nie tylko lekkopółśredniej obecnie znajomości języka, ale i nieosłuchania z hiszpańskim z północy Półwyspu Iberyjskiego – bo to akurat najmniej lubiana przeze mnie wersja hiszpańskiego, i nie wiem, czy nie jedna z najtrudniejszych w zrozumieniu, mimo że w Europie uznawana za wzorcową. Ale i na to przyjdzie kiedyś czas.