języki obce

Komunikatywność w języku: co to takiego?

komunikatywnoscIstnieje wiele rodzajów komunikacji: społeczna, międzykulturowa, internetowa, wokalna, miejska, interpersonalna, werbalna, niewerbalna oraz językowa. A jest to zaledwie parę z nich. Czym tak naprawdę jest akt, który wykorzystujemy na co dzień w naszych życiach? Co dokładnie oznacza termin „być komunikatywnym”?

Wyraz komunikacja w języku polskim jest niejednoznaczny. Może oznaczać akt porozumiewania się lub możliwość przemieszczania się pomiędzy terenami geograficznie oddalonymi. Samo słowo pochodzi od łacińskiego communico, czyli udzielić komuś informacji oraz communio, czyli wspólność. Z komunikacji, w różnych jej odmianach, korzysta się praktycznie bezustannie, często nawet nieświadomie. Jak pisałem już w jednym z artykułów, na akt komunikacji językowej składa się wiele czynników.

Funkcja i elementy języka przedstawione za pomocą schematu Jacobnsona

Funkcja i elementy języka przedstawione za pomocą schematu Jakobsona

 

Z pozycji uczącego się jakiegoś języka obcego uczeń najbardziej skupia się na kodzie. Równie ważne jak kod są również strony, które odbierają lub wysyłają komunikat. Jednak dla językowych geeków lub po prostu uczniów, najważniejszy jest sam kod, czyli język. Całość, jak wynika ze schematu Jakobsona, tworzy kanał komunikacyjny. Taki kanał może mieć bardzo wiele funkcji: fatyczną (podtrzymywania rozmowy), poetycką, ekspresywną itp. Powszechnie wykorzystujemy takie schematy, czasami nawet kompletnie nieświadomi tworzymy bardzo rozbudowane formy porozumiewania się. W tym celu piszę ten artykuł: by uświadomić ludziom, że to co brzmi tak strasznie w ustach profesorów językoznawców, jest zjawiskiem tak dobrze znanym, jak fakt, iż woda gotuje się przy 100 stopniach Celsjusza. Komunikacja jest jeszcze bardziej rozpowszechniona, odkąd płyty naszych komputerów połączono w sieć, którą nazywamy Internetem. Komunikujemy się na miliony różnych sposób. Raz komunikacja jest fortunna (czyli trafia do odbiorcy, a interpretacja treści jest poprawna), a raz niefortunna (zjawisko przeciwne). W niektórych przypadkach komunikacja może być jednostronna, np. czytanie postów na Facebooku, które przeglądamy (ale nie lajkujemy, ani nie komentujemy). Natomiast gdy już polubimy post lub go skomentujemy (lub według nowej funkcji, „zareagujemy”), w takim przypadku jest to komunikacja dwustronna. Nie jest to komunikacja językowa, gdyż niewykorzystywany jest żaden kod do przekazywania treści.

Język nieogarniony

Powtarzałem to już wielokrotnie, ale powtórzę jeszcze raz: podczas nauki języka komunikatywność jest cechą nieodstępną.

Chciałbym pokazać, że nie zawsze bycie komunikatywnym musi oznaczać uczenie się miliona struktur i reguł gramatycznych, tysięcy słówek, co potem skutkuje jedynie tym, że ktoś nie jest w stanie powiedzieć niczego poza regułkami. Do perfekcji w jakimkolwiek języku prowadzi bardzo długa droga, która, prawdę powiedziawszy, nie ma końca. Nikt z nas nigdy nie będzie mógł powiedzieć: „Umiem język X”, gdyż jest to wymijanie się z prawdą. Mowy uczymy się przez całe życie. Język jako struktura i kod jest tak obszerny, iż nie w sposób jest jednemu człowiekowi objąć wszystkie jego zakamarki i zawiłości. Najlepszym dowodem jest choćby przykład naszej mowy ojczystej: wciąż istnieją słowa, których nie rozumiemy bez uprzedniego zaglądnięcia do encyklopedii lub słownika. Jest to cecha wspólna dla każdego języka na świecie. Wciąż istnieją konstrukcje i wyrażenia, o których nie mamy pojęcia, że istnieją i dowiadujemy się o nich najczęściej w momencie zetknięcia z tekstem, w którym ich użyto, z czystym przekonaniem, iż są one błędami w druku. Obszar semantyczny obejmowany przez słowo „język” jest na tyle ogromny, by nie istniała osoba, która będzie wiedziała wszystko chociażby o jednym z nich. Po przedstawieniu przeze mnie powyższych informacji ktoś może zarzucić: po co w takim razie w ogóle bawić się w coś takiego jak nauka obcej mowy? To na tym właśnie cała sztuka polega: by być na tyle sprytnym i na tyle komunikatywnym, by nawet z brakami wiedzy być w stanie uprawiać kolejne akty komunikacyjne.

Podczas nauki zakres słownictwa obejmuje większość obszarów codziennego życia człowieka, lecz pomimo względnie dobrych strategii przyjętych w podręcznikach nikt nigdy nie będzie w stanie przyswoić całości słownictwa. Również „połknięcie” słownika nie przyniosłoby oczekiwanego efektu, ponieważ takich pozycji należałoby „połknąć” dziesiątki. Dodatkowo za tym argumentem przemawia fakt, iż język jest strukturą żywą, która rozwija się bezustannie. Taka strategia, choć niezwykle szalona, mogłaby się sprawdzić przy językach wymarłych jak: łacina, greka itd. Tak długo, jak będą żyły osoby, które językiem X się posługują, tak długo będzie się on rozwijał. Jednoznaczne jest w takim razie stwierdzenie, iż nie wystarczy połknąć parę słowników, ale należałoby uzupełniać je coraz to nowszymi pozycjami. W kontekście wszystkich informacji tutaj podanych warto zauważyć jak zmienia się definicja słowa komunikacja (w odniesieniu do języka): nie jest to już wykorzystywanie zbiorów zasad gramatycznych, przekładów słownictwa oraz innych środków, by połączyć wszystko w całość, lecz inteligentne poruszanie się pomiędzy meandrami języka i wykorzystywanie posiadanych już informacji w sposób adekwatny do położenia. Myślę, że moje słowa pięknie można podsumować cytatem:

 Zmień swój język, a zmienisz swoje myśli. – Karl Albrecht.

A pięknie naukę języka ujęto w tych słowach:

Uczenie się innego języka jest nie tylko uczeniem się innych słów na te same rzeczy, ale także uczeniem się innego sposobu myślenia o rzeczach. – Flora Lewis

 

Teoria w praktyce

Idąc za ciosem chciałbym pokazać przykład tego, jak można wykorzystać spryt językowy (pozostawiam takową roboczą nazwę tego zjawiska, ale podręcznikowo ten zabieg nazywa się transformacją). Przykład, który podam jest względnie prosty, a oprę się na języku angielskim. Ten wzorzec jest jedynie bazą, pokazem tego, jak można wykorzystać opisane przeze mnie zjawisko do własnych celów.

Działem słownictwa, którym się zajmę, będzie słownictwo medyczne. Jest to jeden z mniej przyjemnych działów, ale jakże potrzebnych. Wiele słów pochodzi w tym wypadku z greki i łaciny, ale dla osoby, która nie zna zarówno jednego, jak i drugiego języka musi to wyglądać jak czarna magia.

Oryginalne zdanie:

I’d like to set up an appointment at doctor Smith who is an opthalmologist at Manchester’s surgery.

Po spojrzeniu na zdanie, zastanów się, proszę, nad znaczeniem tego zdania. Ile z tych słów jest Ci obcych? Ilu z nich nie rozumiesz? Oczywiście zależy to od wielu czynników osobistych, ale najprawdopodobniej były to: appointment, opthalmologist i surgery. W tym zdaniu, to one są kluczowe, a ich znajomość jest konieczna do zrozumienia całości komunikatu. Poniżej przedstawiam tłumaczenie zdania:

Chciałbym umówić się na wizytę u doktora Smitha, który jest okulistą w przychodni w Manchesterze.

Jednak to zdanie nie wygląda aż tak strasznie, nieprawdaż? Słowa wyróżnione przeze mnie w tekście oznaczają kolejno:

appointment – wizyta; chodzi o cały zwrot: to set up an appointment [at] – umówić się na wizytę lekarską

opthalmologist – okulista

surgerytu: przychodnia

Teraz należy się zastanowić, czy nie dałoby się skonstruować tego zdania w inny, prostszy sposób – bez użycia wyróżnionych przeze mnie słów. Po przyjrzeniu się mu można zauważyć, że z powyższego przykładu pozostawić można w niezmienionej postaci trzy wyrażenia: I’d like to; doctor Smith who [is] oraz nazwę miasta Manchester. Następnie przyglądniemy się wyrażeniu to set up an appointment [at somebody]. Jego znaczenie podałem już wcześniej i takowego tłumaczenie będziemy się w dalszych krokach trzymać. Łatwo zauważyć, że składa się ono z dwóch członów: to set up (czyli idiomu oznaczającego: umówić się, ustawić, dogadać się, wyznaczyć coś) oraz an appointment [at somebody], czyli: wizyta lekarska. Teraz trzeba spróbować poszukać w głowie słów w języku angielskim, które byłyby w stanie zastąpić to wyrażenie, albo jego połowę. Jego pierwszą część można przetłumaczyć przykładowo jako: book, reserve, decide about, organise lub ask for. Są to dużo prostsze słowa, które większość z nas zna i rozumie. Zaś appointment można zastąpić słowami: meeting, talk albo consultation. Tym sposobem mamy już pierwszą część zdania:

I’d like to ask for a meeting […].

Następne słowo, którym się zajmiemy to opthalmologist, czyli okulista: można je zastąpić dwojako – albo za pomocą synonimu, albo za pomocą definicji opisowej. Synonim można stworzyć jako nowy wyraz powstały w zabiegu słowotwórczym, np.: eye specialist lub eye-doctor (jest to autentyczny synonim tego wyrazu, występujący w słowniku). Drugi sposób, to opisanie zawodu okulisty: jest to droga okrężna, ale prosta i efektywna. Wtedy okulista staje się: a doctor who specializes in eye(')s (illnesses). Dzięki temu możemy dołożyć kolejną cegiełkę do naszego zdania, które teraz brzmi tak:

I’d like to ask for a meeting at doctor Smith who is an eye-doctor […].

Ostatnim słowem jest surgery. Tutaj postępowanie jest dwojakie i takie samo jak w przypadku słowa okulista. Możemy być ono nieco kłopotliwe, ponieważ wymaga to również wiedzy na temat organizacji pracy lekarzy. Ten wyraz zastąpić można: practice lub jako a place where a medical practicioner works. Ponieważ wykorzystam słowo practice, będę musiał nieco przekształcić wcześniejszy krok.

Są to już wszystkie wyrazy, a całość tworzy zdanie:

I’d like to ask for a meeting at doctor Smith who has practice as an eye-doctor in Manchester.

Tłumaczenie to:

Chciałbym zapytać o spotkanie u doktora Smitha, który praktykuje jako okulista w Manchesterze.

Ten proces w tekście zajmuje bardzo długo, ponieważ starałem się przedstawić wszystko krok po kroku. Normalnie jest to niezwykle krótki i prosty proces myślowy, który zachodzi dużo szybciej bez jego dokładnego opisywania. Na początku sprawia trudności i trwa stosunkowo długo, ale z czasem jest coraz krótszy, a mózg w ten sposób uczy się i nabiera doświadczenia, by myśleć o danym zagadnieniu w sposób okrężny, który może przynieść nam różne korzyści.

Plusy i minusy transformacji

Zabieg uproszczenia jest najczęściej wykorzystywany w mowie. Równocześnie należy przypomnieć o fakcie, iż każdy język jest piękny, a jego wydobycie wymaga nauczenia się wielu struktur i wyrażeń, by móc je potem zastosować w praktyce. W wymowie najważniejszy jest przekaz, jego treść, prędkość przekazywania informacji, przy czym sposób pozostaje na drugim miejscu. Ale nie jest tak zawsze. Przykładowo wykładowca, nauczyciel albo osoba wypowiadająca się na oficjalnym spotkaniu (choćby dyplomata) nie może posługiwać się tak uproszczonym językiem, gdyż jest to po prostu niezgodne z jego etyką zawodową. Jednak w codziennym życiu i jego czynnościach użycie tego typu sformułowań jest przydatne, gdyż upraszczają je. Pomimo tego polecam naukę pełną, bez opuszczania, gdyż komunikacja jest dwustronna i nadawca kierujący swoją wiadomość może ją sformułować w inny sposób, niekoniecznie zrozumiały. Jest to jednak dobra strategia w sytuacji, gdy ktoś nie czuje się pewnie ze swoimi umiejętnościami, a potrzebuje je wykorzystać. Ta sprawa dotyczy dwóch rodzajów słownictwa, które posiadamy w pamięci: aktywnego oraz biernego. Słownictwo aktywne to wyrazy, które są znane, rozumiane i zapamiętane oraz, co najważniejsze, wykorzystywane do mówienia. Słownictwo bierne to zaś słowa, których nie wykorzystuje się w mowie (gdyż mózg nie ma możliwości skorzystania z nich), ale rozumie i zna, a nawet potrafi przetłumaczyć z języka obcego na ojczysty. Zazwyczaj zbiór słownictwa aktywnego jest węższy, gdyż wymaga to większej ilości pracy poświęconej każdemu wyrazowi z osobna. W dodatku takie działania pozwalają nam na obracanie się w jeszcze szerszym kręgu zagadnień. Komunikatywność można „zmierzyć” w ilości tematów, na które człowiek jest w stanie porozumiewać się swobodnie, ale nie wykorzystuje się tego powszechnie, gdyż jest to niewspółmierne z faktycznymi umiejętnościami. W tym celu potrzebne są umiejętności „przebiegłości językowej”, która pozwala na uspokojenie osoby mówiącej i pozostawienie jej w przekonaniu, iż poradzi sobie w większości możliwych sytuacji. Jest to zjawisko pozytywne, lecz w procesie nauki, gdy jest się ocenianym, trzeba je wykorzystywać w sposób bezpieczny, gdyż na testach takie „manewry” nie są akceptowane ze względu na to, iż proces nauki obejmuje całość materiału, a nie tylko jego wybiórczą część. Wykonywanie takich operacji myślowych wymaga od uczącego się zmiany sposobu, w jaki myśli, co skutkuje sprawniejszą i lepszą wymianą informacji pomiędzy półkulami mózgu. Sprawia to, iż kąt widzenia na różne sprawy poszerza się i pozwala na myślenie kreatywne. Nauka języków obcych pomaga w zapobieganiu procesu starzenia się mózgu oraz rozwija jego poszczególne części, które czasami nie mają wiele wspólnego z samym językiem. Czynniki te (i wiele innych) składa się na zdolność wielowymiarowego myślenia. Osoby, które uczą się więcej niż jednej mowy (w szczególności z bliskich sobie grup), zauważają podobieństwa i analogizmy pomiędzy poszczególnymi tworami, co samo w sobie świadczy o tym, jak nauka języków wpływa na rozwój mózgu.

Podsumowanie

Podczas nauki zauważamy w poszczególnych grupach mówiących danymi językami, że komunikują się one w różny sposób, odmienny od tego, do którego przywykliśmy. Logiczne jest więc stwierdzenie, iż nauka języka od nowa, to nauka od nowa komunikacji, z ludźmi, którzy w nim mówią. Wiadomo też, że komunikacja jest bardzo pospolitym zjawiskiem, który opisuje schemat Jakobsona. Zatem edukacja językowa sprawia, że nasze życie jest nie tylko podwójne, ale również wielowymiarowe. Jest ono bogate w dodatkowe zjawiska (czasem pozytywne, czasem negatywne).

Mówił o tym już Johann Wolfgang von Goethe, tak samo jak inni przed nim i po nim:

Człowiek żyje tyle razy, ile zna języków. 

 

 

Wszystko o słuchaniu: przegląd metod

listeningRozwijanie umiejętności rozumienia ze słuchu zawsze było moją ulubioną formą ćwiczenia języków obcych, zarówno w nauce grupowej/szkolnej, jak i samodzielnej. Nie umiem do końca rozgryźć, dlaczego to właśnie ona zawsze szła mi najlepiej, doświadczenie nauczyło mnie jednak, że poświęcenie czasu tej właśnie zdolności procentuje także przy treningu innych, głównie mówienia. Nie jesteśmy bowiem w stanie oddzielić czynnej produkcji komunikatów od ich jednoczesnego słuchowego przyjmowania – a więc zwyczajnego słuchania drugiej osoby. Mimo to odnoszę wrażenie, że nie dość, że słuchanie traktowane jest po macoszemu w szkole i na kursach, to i w nauce indywidualnej spychana jest niejednokrotnie przez uczących się na dalszy plan (czyżby wskutek uprzedzeń?). Ileż to razy słyszałam, że „coś tam napiszę, powiem, przeczytam, ale kompletnie nie łapię, co się do mnie mówi” – zwłaszcza, jeśli zetkniemy się z odmiennym dialektem bądź stopniem formalizacji (lub przeciwnie – „kolokwializacji”) języka.

W niniejszym wpisie postaram się wypunktować i przeanalizować kilka „typów” zadań na słuchanie, wałkowanych w tzw. tradycyjnym nurcie pedagogicznym szkół i kursów prywatnych, opowiem trochę o PBLI – metodzie, o której udało mi się ostatnio nieco poczytać, oraz przedstawię własne preferencje i pomysły na samodzielne „zadanie sobie ćwieka”.

Daleka jestem od wydawania jednoznacznych ocen nt. tego, które metody są „głupie”, a które na tyle „mądre”, że odmienią językowe życie każdej z 7 miliardów osób na Ziemi. Wszak podobnie jak Karol uważam, że miarą „dobroci” metody jest jej dopasowanie do indywidualnych potrzeb ucznia.

Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że wiele ze sposobów, które za chwilę opiszę, jest po prostu przeładowanych słabościami.

Jak uczymy się słuchać?

OSMOZA

Kto na biologii uważał bardziej niźli mniej czuje teraz prawdopodobnie, że ma definicję powyższego terminu gdzieś na końcu swojego sklerotycznego języka. Osmoza, to (w znaczeniu przyrodniczym) nic innego jak "samorzutne przenikanie rozpuszczalnika przez półprzepuszczalną błonę z roztworu o mniejszym stężeniu do roztworu o stężeniu większym". Mówiąc prościej – coś jak przechodzenie ducha przez ściany. O osmozie mówi się czasem także w kategoriach etnograficznych, kiedy to jeden kraj "przenika" inny swoimi wpływami kulturowymi. Co jednak kryje się za użyciem tego słowa w świecie metodologii nauki słuchania?

Jeżeli uważasz, że słuchanie przez godzinę dziennie niemieckiego radia sprawi, że twoja podświadomość wsiąknie owy język jak gąbka – prawdopodobnie jesteś gorącym wyznawcą podejścia osmotycznego. Nie zajmujesz się treningiem słuchania w sposób świadomy i nie weryfikujesz tego, czy faktycznie rozumiesz to, co odbiera twoje ucho.

W tzw. osłuchiwaniu się z językiem nie ma nic złego, pod warunkiem jednak, że nie polegasz w stu procentach na wchłanianiu czegoś, czego – umówmy się – i tak nie rozumiesz.

ODSŁUCHIWANIE TEKSTU CZYTANEGO

Zazwyczaj bajki, fragmentu książki, listu lub każdego innego zbioru zdań, które zostały uprzednio zredagowane, a później jedynie odczytane przez aktora. Oczywiście miło jest uczyć się czegoś, co jest przemyślane i zwyczajnie ładnie sformułowane, jednak podejście to zamyka nam drogę do rozumienia mowy bardziej spontanicznej, z całym arsenałem wahań, przejęzyczeń i innych charakterystyk nieskrępowanej wypowiedzi ustnej.

SŁUCHANIE ZE ZROZUMIENIEM

"Słuchaj uchem, a nie brzuchem!" – powtarzała mama. "Powtórz, co właśnie mówiłem" – huczy profesor, który przyłapie cię na kompletnym ignorowaniu przebiegu lekcji czy wykładu. Nauczyciel języka wręcza ci listę pytań (testowych, typu abcd bądź otwartych), na które odpowiedź znajduje się gdzieś w odsłuchiwanym materiale. Jest to bodajże najpopularniejsza w Polsce metoda treningu umiejętności czytania, praktykowana na wszelkiego rodzaju testach, egzaminach, a także egzaminach międzynarodowych, zewnętrznych, takich jak certyfikaty językowe. Cały proces sprowadza się do bardzo prostego schematu listen-answer-check ("posłuchaj, odpowiedz, sprawdź") i ma zazwyczaj dwie konsekwencje: albo uczniowie umierają z nudy, albo ze stresu i strachu przed wywołaniem do odpowiedzi.

sluchaniecyklWśród innych zarzutów wobec tego modelu wymienia się: brak możliwości realnego progresu (ćwiczenie umiejętności już istniejących w uczniu, bez możliwości "pójścia do przodu"), a także stronniczość i wybiórczość autora pytań co do istotności informacji do wyłapania w tekście (cóż z tego, że zapamiętałeś główne zalety charakteru angielskiego księcia – w zadaniu pytano o jedno, jedyne zdanie, w którym pojawiło się imię jego pierwszego konia.

ROZRÓŻNIANIE ŹRÓDEŁ SŁOWA SŁUCHANEGO

Wielu nauczycieli kładzie nacisk na możliwie jak największą różnorodność tekstów, których odsłuch planowany jest na zajęciach. Uwzględnianie języka zarówno akademickiego, jak i popularnonaukowego oraz potocznego zdaje się być rozsądną strategią, dającą wiele możliwości dopasowania materiałów do potrzeb konkretnych grup (np. kursu typu Business English, na którym słuchanie historii zespołu Sex Pistols zdaje się być mało rozwijające). Trudno jednak o realny pomiar efektywności i skuteczności takiej strategii.

EXTENSIVE LISTENING

Czyli w dużym uproszczeniu – słuchanie dla samej przyjemności słuchania. Uczeń niezwiązany emocjonalnie/hobbystycznie ze słuchaną treścią prawdopodobnie nie będzie potrafił się realnie zmotywować do nauki. Brzmi sensownie! Wśród głosów krytyki tej metody pojawiają się głosy o niedocenianiu roli instruktora językowego oraz pomijaniu konieczności rozwijania specyficznych umiejętności "listeningowych". Niestety nigdzie nie można DOKŁADNIE dowiedzieć się, o jakie "specific skills" chodzi.

Zarzut zbiorowy?

Czego można się czepiać? Powyższe metody są z powodzeniem (mniejszym, lub większym) stosowane w szkołach wszelkiej maści i jakoś nikt jeszcze od nich nie umarł… Jak więc brzmi końcowy "akt oskarżenia" wobec wszystkich tych zakurzonych metod zebranych do tzw. kupy?"

"[…] little to no instruction is given beforehand as to how listeners should approach a text, what they should do while listening, and how correct answers can be extracted, if necessary"

Gdybym była złośliwa, mogłabym zapytać, czy wszystko trzeba współczesnej młodzieży pokazywać palcem. Wszak logika nakazuje myśleć: stopień rozumienia tekstu, a tym samym powodzenie wykonania danego ćwiczenia na słuchanie zależy od tego, ile słów w nagraniu znasz lub jesteś w stanie z kontekstu wyłapać. Ufam jednak mądrzejszym od siebie, którzy postulują (chyba…), że nie liczy się sam poznawczy odbiór, ale także przetworzenie usłyszanych informacji i wykorzystanie ich w praktyce. Och, uwielbiam ten pedagogiczny żargon – wykorzystywanie informacji w praktyce. Nawiasem mówiąc – zawsze miałam w tym obszarze najniższe wyniki na wszelkiego rodzaju testach kompetencji w podstawówce. Do dzisiaj mi trochę smutno. :'(

Z pomocą przychodzi jednak…

PBLI – Process-Based Listening Instruction

Według podejścia PBLI, rozumienie ze słuchu jest wielopłaszczyznowym zjawiskiem i składa się z wielu wzajemnych elementów, które nauczyciel winien jest zidentyfikować, głośno zademonstrować, aż w końcu rozwijać.

PBLI przypomina stopniowe budowanie gniazdka wokół słuchanego nagrania, które jest "jedynie" punktem kulminacyjnym całego PROCESU i swoistego "ceremoniału" rozwiązywania zadania. Nacisk kładziony jest na uwzględnianie różnych kontekstów, rozwijanie tematów poruszonych w nagraniu, a przed odsłuchaniem – zgadywanie głównych zagadnień zawartych w słuchanym tekście oraz skonfrontowanie ich z osobistymi przeżyciami uczniów. Głównym celem nauczyciela jest UŚWIADOMIENIE uczniów co do konkretnych elementów, na których powinni się skupić w trakcie słuchania.

Dla przykładu: w momencie przerabiania nagrania z prostym dialogiem, np. między klientem a sprzedawcą w sklepie sportowym, nauczyciel zaczyna od ogólnej dyskusji z uczniami nt. sytuacji powiązanych w jakiś sposób ze scenką, która ma być później odtworzona z płyty. Może to być np. pytanie o ulubione sporty zimowe, lub o to, na co należy zwrócić uwagę, wybierając obuwie do biegania. Analizuje się także warstwę formalną dialogu, np. zwraca się uwagę na formalny i ugrzeczniony język używany zarówno przez sprzedawcę, jak i kupującego. Rozważa się miliony innych możliwych zwrotów grzecznościowych używanych w danym języku, niekoniecznie tych, które wystąpią w nagraniu. Podejście to jest więc ze wszech miar holistyczne i dotyka nie tylko słuchania, ale też samej leksyki, gramatyki, frazeologii, kultury danego kraju oraz wszelkich innych możliwych powiązań kontekstowych z daną scenką, puszczaną do odsłuchania.

Innowacyjność PBLI nie zachwyca mnie o tyle, iż jestem prawie pewna, że większość dobrych i nowoczesnych podręczników (przynajmniej tych, których ja używałam w liceum na angielskim) opiera swoje jednostki lekcyjne i zadaniowe na takim właśnie mieleniu tematu. Czasem cała lekcja poświęcona była TYLKO słuchaniu, tylko jednego nagrania, lecz kontekst i "atmosferę tematyczną" budowano przez dobre kilkanaście minut. 

Moje ulubione strategie?

Zaś ja przepadam za robieniem sobie dyktand w obcym języku i uważam, że ta miła i powszechna w edukacji początkowej praktyka jest niedoceniana przez lektorów. Ważne jest dla mnie jak największe skoordynowanie rozpoznania danego słowa czy frazy zarówno "w uchu", jak i na piśmie. Ćwiczy to nie tylko ortografię, ale i pomaga chociażby tzw. "wzrokowcom" w szybszej identyfikacji słów, które poznają nie na papierze, lecz w rozmowie właśnie.

A jak wy rozwijacie swoje rozumienie ze słuchu?


 

Korzystałam z: Schwieter, John W..; Studies and Global Perspectives of Second Language Teaching and Learning.

Podobne posty:

Jak słuchać, żeby usłyszeć
Pytanie od Czytelnika – ćwiczenia z uzupełnianiem luk w zdaniu
Czytanie, słuchanie, mówienie, pisanie – razem czy oddzielnie?
Rozumienie ze słuchu
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych

 

Przedszkola kształcą poliglotów

W życiu każdego rodzica przychodzi taki czas, kiedy jego pociecha pierwszy raz idzie do przedszkola. Niezależnie od tego, jak trudny jest to moment dla dziecka, to rodzic decyduje o tym, jakie przedszkole wybrać dla malucha. Oczywiście wybór podstawowy dotyczy tego, czy dziecko będzie uczęszczało do państwowego, czy do prywatnego przedszkola. Jednak każda placówka posiada w swojej ofercie zajęcia dodatkowe, które tak interesują rodziców. Najczęstszym pytaniem o dodatkowe zajęcia jest pytanie o języki obce. Oczywiście rytmika, zajęcia plastyczne, zumba, aikido też są atrakcyjne dla dzieci, aczkolwiek to właśnie języki obce są głównym tematem zainteresowań rodzica. Język angielski uważany jest za standard, to coś, czego się po prostu wymaga w placówkach. Natomiast coraz częściej można spotkać przedszkola, które albo nauczają wielu języków obcych, albo deklarują się jako dwujęzyczne bądź językowe. Przyjrzyjmy się temu bliżej.

Zgodnie z nowelizacją podstawy programowej od 1 września 2015 język obcy jest obowiązkowy dla wszystkich pięciolatków. Natomiast od września 2017 już trzy- i czterolatki będą musiały uczyć się języka obcego. Ta nowelizacja stawia Polskę w czołówce europejskiej, ponieważ tylko dwa inne kraje mają uregulowany prawnie tak wczesny obowiązek nauki języka obcego. Pierwszym z nich jest Hiszpania, gdzie w większości wspólnot autonomicznych (10 na 17) nauka języka obcego rozpoczyna się w wieku lat trzech. Drugim krajem jest Belgia, ale tylko jej region niemiecki, gdzie językiem obcym obowiązkowym jest francuski.

Trzylatek na lekcji języka obcego to naprawdę nie lada gratka. Spróbujmy po trosze przedstawić portret takiego malucha. Jak takie dziecko się uczy i jak odnajduje się na lekcji języka angielskiego?  Dziecko trzyletnie dość słabo kontroluje własną uwagę. Jeśli się skupia, to nie na dłużej niż parę minut, szybko się nudzi, bardzo często się rozprasza. Maluch potrafi świetnie naśladować dźwięki, co w przypadku nauki języka obcego pozwala mu dość szybko przyswoić sobie melodię języka. Jego aparat mowy dopiero się kształtuje, więc istotne jest zwracanie uwagi na poprawną wymowę, zarówno w języku obcym, jak i ojczystym. Należy dodać, że poziom rozumienia jest zawsze wyższy niż poziom mówienia. Inną ważną kwestią jest rozwój społeczny, bowiem trzylatek silnie rozwija poczucie własnego ‘ja’ oraz neguje wszelkie polecenia osoby dorosłej. Kolejnym aspektem, o którym nie wolno zapominać, jest silna potrzeba ruchu u przedszkolaka, wszelkie zajęcia siedzące bez animacji ruchowej wydają się dla malucha nieatrakcyjne. Najważniejszą cechą trzylatka jest potrzeba zabawy, dlatego też powinna być ona kluczem dla nauczyciela podczas układania zajęć z języka obcego w przedszkolu.

Jak przeprowadzić lekcję angielskiego w grupie trzylatków? Przede wszystkim należy skupić się na tym, by były to ćwiczenia wykorzystujące wszelkie bodźce. Czas ćwiczeń powinien być odpowiednio krótki, tak by płynnie przejść z jednego zajęcia do drugiego. Nawet jeśli nie stanowi to spójnie logicznej całości, to warto pamiętać o różnorodności zajęć. Może się zdarzyć, że dziecko jest nieśmiałe bądź niechętne do współpracy (nie chce skakać lub bawić się w kółeczku), należy wtedy pozwolić dziecku tylko się przyglądać. Niektóre dzieci potrzebują więcej czasu, aby się otworzyć na współpracę z rówieśnikami.

Nauczanie języka obcego wśród takich maluszków rządzi się swoimi prawami – oto kilka wskazówek jak prowadzić zajęcia :

  • Jeśli opowiadasz o jakiejś czynności, pokazuj ją – dzieci myślą bardzo sytuacyjnie, warto to wykorzystać, więc gdy mówisz o skakaniu czy tańczeniu, od razu to zaprezentuj dzieciakom.
  • Dokładnie pilnuj czasu danej aktywności – nawet jeśli przewidziałaś na nią dwa razy więcej czasu, ale widzisz brak zainteresowania dzieci, to szybko przejdź do następnej.
  • Korzystaj z piosenek, rymowanek i wierszyków – dzieci uwielbiają śpiewanie i nawet jeśli nie brzmi to jak angielski, to i tak mają świetną frajdę.
  • Krótkie kreskówki w języku obcym są dobrym pomysłem na urozmaicenie lekcji, ale pamiętaj o tym, by dziecko nie siedziało przed telewizorem dłużej niż kilkanaście minut dziennie.
  • Słuchanie i opowiadanie bajek z żywą gestykulacją z pewnością zaciekawi dzieci i zachęci do włączenia się w naukę.
  • Warto też wprowadzać jak najwięcej gier i zabaw, gdzie dzieci mają okazję do trzymania się za rączki i przebywania w kółku, to bardzo ważne, bo dzieci głównie naśladują.
  • Czytanie na głos bajek w języku obcym i oglądanie kolorowych książek będzie dla dzieci interesujące.
  • Dobrym pomysłem jest wprowadzenie pewnych stałych elementów do zajęć, jak na przykład używanie maskotki. Czy będzie to Żabka Monique na zajęciach z francuskiego, czy Miś Teddy na angielskim, z pewnością dzieci będą mieć nowego przyjaciela. Ważne jest też pamiętanie o witaniu i żegnaniu się z maskotką, która jest prawą ręką nauczyciela 😉
  • Ćwiczenia w parach lub grupach są dobrym rozwiązaniem raczej dla starszych dzieci, trzylatki mogą sobie z nimi nie radzić.
  • Zajęcia będą bardziej atrakcyjne, gdy wykorzystasz kolorowe plansze, brystole i plakaty, które dzieci będą mogły dotknąć.
  • Bądź ostoją cierpliwości.

 

Oczywiście każdy nauczyciel musi zachować uśmiech na twarzy, być pełen pozytywnej energii i razem z dziećmi uczestniczyć we wszystkich zabawach. Jego rola  jest kluczowa  – musi inspirować i nauczać, ale też bawić się, skakać, żartować. Potrzebny jest tutaj z pewnością dystans do siebie i talent aktorski.

Bardzo ważnym elementem jest również to, czego nauczyciel nie powinien robić, ucząc maluszki. Przede wszystkim nie powinno się poprawiać dzieci. Jeżeli mówią z błędami, to jest to naturalny etap nauki i do momentu, kiedy są zrozumiałe, nauczyciel przymyka na to oko. Dzieci będą miały jeszcze czas na naukę poprawnej wymowy czy struktury gramatycznej, dużo trudniej będzie im się pozbyć obawy przed błędami. Kolejnym aspektem wartym wspomnienia jest fakt, iż dzieci nie powinno się zmuszać pod żadnym względem do udziału w zajęciach. Jeśli maluszek siedzi z boku i nie chce się bawić, to trzeba to uszanować. Nawet bierny udział czasem procentuje. Być może następnym razem dziecko wykaże więcej entuzjazmu. Należy także wspomnieć o tym, by nauczyciel unikał porównywania. To się tyczy także rodziców przedszkolaków. Mówienie, ze „kolega Stasiu ładniej się bawi na angielskim” nie przyniesie nic dobrego, nie zmotywuje dziecka, a tylko bardziej je zniechęci.

Język angielski w przedszkolu to prawdziwe wyzwanie dla przedszkolaka. A może należałoby dodać jeszcze drugi język obcy? Po to, by dziecko lepiej przyswajało języki w przyszłości, osłuchało się i miało lepsze podstawy. Istnieją przedszkola, gdzie dzieci uczą się angielskiego plus dwóch innych języków obcych. Najpopularniejszym językami są hiszpański, francuski, włoski, niemiecki. Niemniej jednak są placówki, które w swojej ofercie posiadają lekcje języka rosyjskiego czy chińskiego. Który rodzic nie chciałby wychować małego poligloty? Rodzice i opiekunowie, decyzja należy do Was, najlepiej znacie Wasze dziecko i będziecie wiedzieć, jak wiele zajęć będzie w stanie znieść.

Nauka języka obcego w przedszkolu to tak naprawdę ogrom pracy ze strony nauczyciela, jak i dzieciaczków. Rodzic dodatkowo może motywować dziecko w domu, zachęcać do powtarzania słówek poprzez różne gry i zabawy. Należy pamiętać, że dla dziecka to powinna być przede wszystkim zabawa.

Niemowląt sprawności językowe, cz. 2 + o dwujęzyczności słów kilka

niemowlat2

Grafika autorstwa… Autorki.

Powracamy do problematyki językowego rozwoju człowieka, którą rozpoczął ten artykuł.  Dziś chciałabym się podzielić pozostałymi, wybranymi przeze mnie wynikami eksperymentów opisanych w pracach badawczych zaprezentowanych na hiszpańskiej konferencji „Workshop on Infant Language Development”, organizowanej przez Basque Center on Cognition, Brain and Language.  Dotkniemy m.in. tematu dziecięcej dwujęzyczności, ale nie tylko w kontekście suchych badań – przedstawię bardzo ciekawy (moim zdaniem) przykład z życia mojej koleżanki. Znajdzie się także dobra okazja, by zareagować na pytanie od jednej z naszych czytelniczek, która wychowuje dzieci w związku polsko-amerykańskim.

Powinniście czytać dalej, jeśli ciekawi was chociażby…

Jak niemowlęta dostosowują się do gramatycznych struktur?

Co wpływa na ich strategie uczenia się nowych słów i pojęć?

Czy możliwe jest wychowanie dwujęzycznego dziecka w związku Polaków-absolwentów anglistyki?


NIEMOWLĘ & UCZENIE SIĘ

Badacze Markman i Wachtel założyli przed laty, że strategiami uczenia się u niemowląt rządzi tzw. Mutual Exclusivity (ME). Nie pozwala ona małemu człowiekowi przyjąć innego założenia, niż to, że jeden obiekt powinien mieć dokładnie jedną słowną reprezentację. Jednak bywa, że dzieci wystawiane są na działanie synonimów (w swoim ojczystym języku) czy też narzeczy zupełnie obcych (zwłaszcza w rodzinach wielojęzycznych, bądź też w życiu codziennym i pre-szkolnym) – czy zasada ME rzeczywiście pozostaje wówczas nieugięta?

Badanie przeprowadzone na trzech grupach 19-miesięcznych niemowląt udowodniło, że przywiązanie do ME maleje w niektórych okolicznościach w sposób znaczny. Zarówno dzieci wychowujące się "dwujęzycznie", jak i te, którym zaaplikowano limitowaną dawkę nauki języka obcego (pasywne słuchanie i interakcja raz na tydzień), nie miały problemu z zaakceptowaniem zmienności nazywania tego samego obiektu (maskotka zajączka mogła nagle stać się króliczkiem). Grupą odniesienia były w tym przypadku oczywiście dzieci jednojęzyczne, u których wykazano mniejszą elastyczność w tym zakresie.

Does minimal exposure to a second language changes word learning strategies in infants?
Kovacs, A. M.
Cognitive Development Centre, CEU, Budapest

NIEMOWLĘ & SYNTAKTYKA

W innym badaniu udowodniono, że już 13-miesięczne niemowlęta, w obliczu prezentowanego im języka sztucznego, preferują i rozpoznają regulacje zgodne ze strukturą ich języka ojczystego. Dowodzi to potędze istniejących w jednostkach ludzkich regularności statystycznych w uczeniu się języków – zarówno na samym początku życia, jak i w jego dalszym biegu.

Infant adaptation to syntactic structure
Onnis, L. & Thiessen, E.

Tego typu badania, choć może nie zawsze jasne dla laików w swoim dokładnym przebiegu i metodologii, oraz niepozbawione marginesu statystycznego błędu, dają jednak pewien ogląd na, jak się okazuje, niezwykle wczesny rozwój zdolności poznawczych u dzieci, także zaawansowanych kompetencji językowych.

Tak zwana wiedza potoczna dawno już wzbogacona została o hipotezy i przekonania dotyczące zalet dwujęzyczności podjętej w jak najmłodszym wieku. Profitów związanych z elastycznością myślenia, uczenia się, zapamiętywania czy ogólną wygodą życiową nie trzeba udowadniać żadnymi badaniami. Mimo to, pozwolę sobie przytoczyć jedną z interesujących prac, w której to wzięto pod lupę niemowlęta "chłonące" jednocześnie dwa, bardzo zbliżone do siebie rytmicznością języki, tj. hiszpański i baskijski.
(Moja wiedza nt. języka Basków jest mocno ograniczona, natomiast jestem świadoma jego izolowanego charakteru: czy ktoś faktycznie może potwierdzić jego znaczące podobieństwo do hiszpańskiego?)

Takie tam śmieszne, z internetu.

Takie tam śmieszne, z internetu.

NIEMOWLĘ & DWUJĘZYCZNOŚĆ

Badacze zastanawiali się, czy zaledwie czteromiesięczny (!), dwujęzyczny Hiszpano-Bask zdoła rozróżnić między sobą swoje dwa natywne języki. Jako porównania użyto pary języków nieznanych dziecku i znacznie różniących się między sobą (były to, uwaga, polski i japoński).

Okazało się, że człowiek zaledwie kilka miesięcy po urodzeniu jest świadom, kiedy dokładnie otaczany jest językiem torreadorów, a kiedy do akcji wkracza baskijska babcia czy wujek.

Language discrimination in monolingual and bilingual infants of Spanish and Basque Monika Molnar, Judit Gervain, Marcela Peña, Martijn Baart, Ileana Quiñones & Manuel Carreiras

Wynika z tego, że każde prawidłowo rozwijające się psychicznie dziecko, odznacza się fantastycznym przystosowaniem do bilingwalnego "eksperymentowania" na jego kilkumiesięcznym, a potem już kilkuletnim organizmie.

STUDIUM PRZYPADKU KOLEŻANKI X

Jedna z moich koleżanek, którą dla ułatwienia ochrzczę tajemniczym pseudonimem "X", dała mi się początkowo poznać jako uczennica starszej klasy, bezpardonowo krocząca korytarzami mojej podstawówki i wymieniająca z przyjaciółkami zdania wypowiedziane typowym, czystym amerykańskim akcentem, znanym doskonale z wątpliwej jakości filmów i seriali młodzieżowych.

Kiedy w toku relacji dowiedziałam się o jej dwujęzyczności, automatycznie założyłam, że musi ona pochodzić z rodziny mieszanej pod względem narodowości, lub przynajmniej mieć za sobą dłuższy pobyt za granicą. Okazało się, że X zawdzięcza swoje kompetencje tylko i wyłącznie profesji swoich rodziców – nauczycieli angielskiego.

Specjalnie dla potrzeb tego artykułu, dopytałam X o kilka szczegółów związanych z jej językowym rozwojem.

Po pierwsze: Czy rodzice X wdrożyli ją w dwujęzyczność od samego początku jej życia, czy nastało to już po wypowiedzeniu przez nią pierwszych słów po polsku?

X wie, że to angielski był jej "pierwszym z pierwszych" języków. Polski został wdrożony do życia X dopiero, gdy skończyła ona 3-4 lata.

Po drugie: Czy "rygor" zwracania się do niej w języku angielskim dotyczył obojga rodziców, czy tylko jednego?

Początkowo to matka X miała być rodzicem "anglojęzycznym", zaś ojciec miał zwracać się do córki po polsku. Wkrótce jednak matka X uznała, że dawka angielszczyzny będzie zbyt mała, więc poleciła również mężowi całkowicie ograniczyć użycie języka polskiego.

Gdy X osiągnęła wiek 7-8 lat, ojciec postanowił zwiększyć udział polskiego, lecz matka odmawiała jego użycia w rozmowach z córką. X wspomina, że irytowało ją to, gdyż nie zawsze była w stanie wyrazić po angielsku to, co przytrafiło jej się w ciągu dnia w polskiej szkole.

Po trzecie: Czy proporcje między używaniem przez nią polskiego i angielskiego były wyważone?

X uważa, że częste obcowanie z językiem polskim w szkole i u dziadków pozwoliło zrównoważyć wyłączność angielskiego, którym posługiwano się w domu rodzinnym.

Po czwarte: Czy dziś, w wieku dwudziestu-kilku lat, X nadal rozmawia ze swoimi rodzicami po angielsku?

Matka X przez całe jej życie rozmawiała z nią wyłącznie po angielsku, co ma miejsce do dnia dzisiejszego. Ojciec rzadko używa już angielskiego w rozmowach z X, zwłaszcza, kiedy opowiada jej o swoim życiu. Warto wspomnieć, że rodzice X w pewnym momencie rozwiedli się.

X rozmawia z ojcem po angielsku tylko wtedy, gdy chce "wykluczyć" z rozmowy kogoś nieanglojęzycznego, bądź też w przypadku tematów trudnych emocjonalnie  – jest to dla X bardziej komfortowe. Cytat: "I can't word myself emotionally in Polish as well as I can in English"

I wreszcie: Co skłoniło rodziców X do podjęcia tego typu "eksperymentu" na dziecku?

Główną inicjatorką przedsięwzięcia była matka X, która uznała, że będzie to ciekawe pod względem lingwistycznym doświadczenie (przypadek córki stał się nawet tematem jej licencjatu oraz magisterki). Matka X interesuje się językoznawstwem oraz psycholingwistyką, sama X również studiuje kierunek pokrewny.

Dziadek od strony ojca X również próbował wychować dwujęzycznie swoją młodszą córkę, tj. ciotkę X. Eksperyment niestety nie powiódł się, lecz ojciec X obserwował z zaciekawieniem poczynania dziadka X, toteż przystał na pomysły żony.

 WIADOMOŚĆ OD CZYTELNICZKI – DYSKUSJA OTWARTA

Ponad tydzień temu otrzymaliśmy na facebooku list od jednej z naszej czytelniczek, Polki mieszkającej w Stanach Zjednoczonych:


 

"Dzien Dobry, Poszukuje odpowiedzi na pytania. Mieszkam w USA jestem Polka z wyksztalcenia pedagogiem, moj maz jest Amerykanienem, nauczycielem angielskiego. Mamy dwojke malych dzieci mowiacych zarowno po polsku jak i angielsku na takim samym poziomie. Za rok nasze starsze dziecko obejmie obowiazek szkolny. My jednak mamy idealne warunki, zeby uczyc dzieci w domu. I tutaj pojawia sie maly problem. Ja caly czas mowie do dzieci po polsku i one sie juz nauczyly same z siebie, ze w zaleznosci do kogo mowia zmieniaja jezyk. Nie wiem jak mam to pogodzic z nauka w domu ktora jednak musi byc po angielsku. O ile teraz wszystko jest zabawa i dzieci ucza sie same, o tyle za chwilke bedzie trzeba wprowadzic im alfabet, i to ja bede musiala uczyc w ciagu dnia. Jak to pogodzic, jak uczyc, zeby dzieci znaly pojecia w swoim jezyku a nie zgubily takze polskiego. Czy ktos moze z forumowiczow jest w takiej sytuacji? Bede wdzieczna za wszelkie informacje i linki na temat, moga tez byc w jezyku angielskim. Pozdrawiam Asia"


 

Trudno mi dawać jednoznaczne rady naszej czytelniczce, z kilku powodów: po pierwsze, nie mam dzieci; po drugie: nie mam obcojęzycznego partnera, ani nie mieszkam poza granicami Polski. Brak mi wykształcenia lingwistycznego czy pedagogicznego, zaś zdobycie psychologicznego jest obecnie w toku. Jednak przypadek koleżanki X daje dużą dawkę nadziei na to, że nawet jeden rodzic jest w stanie "zatrzymać" w dziecku język, którego nie słyszy ono w szkole czy od kolegów, co oczywiście wymaga ogromnej pracy, determinacji i konsekwencji wszystkich członków rodziny.

Rzecz jasna należy wziąć pod uwagę wszelkie czynniki zakłócające – mąż naszej czytelniczki nie zna polskiego; potęga oddziaływania angielskiego na terenie USA z pewnością "miażdży" mowę Polaków, zaś wychowanie jedynaczki (X nie miała rodzeństwa) w sposób znaczący różni się od posiadania w domu większej gromady pociech.

Być może w komentarzach znajdzie się kilka rad od osób odwiedzających Wooflę?

Zobacz także…
Niemowląt sprawności językowe – część 1

Najpiękniejszy z językowych przełomów

Jak szybko można zapomnieć – historia oparta na faktach
Po naszemu, czyli kilka słów o gwarach wielkopolskich

Niemowląt sprawności językowe, cz. 1

noworodek

Grafika autorstwa… autorki.

Artykuł poświęcam mojemu Bratu.

Już Mickiewicz skarżył się na bezlitosny upływ czasu, który nie pozwala mu powrócić do utraconego raju dzieciństwa. Jako, że autobiograficzne wątki w jego poezji stanowiły temat mojej prezentacji maturalnej, to z dużą dozą pewności mogę zapewnić, że tęsknił on za dzieciństwem dość wczesnym, a jego wspomnienia dotyczyły głównie beztroskich zabaw nad wodami Niemna.

 


„Niemnie, domowa rzeko moja! gdzie są wody,
Które niegdyś czerpałem w niemowlęce dłonie,
Na których potem w dzikie pływałem ustronie,
Sercu niespokojnemu szukając ochłody? (…)”

Adam Mickiewicz – Do Niemna (fragment)


Gdyby Mickiewicz żył, to kto wie – może byłby autorem tekstu do "Życie jest nowelą"?

Uniwersyteckie kursy z zakresu rozwoju psychicznego dziecka poddały w wątpliwość tę część moich polonistycznych fascynacji – „niemowlęce dłonie”? Czy wieszcz faktycznie byłby w stanie dokładnie pamiętać, że bawił się nad wodą będąc niemowlęciem? Psychologia jednoznacznie rozstrzyga ten problem, wprowadzając pojęcie amnezji dziecięcej, a więc zjawiska całkowitego braku świadomych wspomnień z okresu przed ukończeniem trzeciego roku życia.

Tak, tak, mnie też (jak wielu, wielu ludziom) wydaje się, że pamiętam urywki scen z mojego własnego inkubatora. Nie ma jednak co się kłócić – poeta Adam zapewne „wykreował” owe wspomnienie tylko na potrzeby wiersza. Może mama mu opowiedziała?

Jednak nie o Mickiewiczu dzisiaj, a o niemowlęctwie właśnie. Znacie jakieś plusy cofnięcia się w czasie do tego najwcześniejszego etapu życia? Oczywiście z wyjątkiem szansy naprawienia wielu błędów i głupstw. No, dalej, jesteśmy wszak na stronie traktującej o językach. Wspaniale byłoby przyswoić równolegle jeszcze jeden, albo i nawet dwa języki obce, prawda? Mimochodem, naturalnie.

Nieistotny jest fakt występowania wspomnianej wcześniej amnezji dziecięcej – do dzieci należy mówić często, dużo, otaczać je „słowną kąpielą” już od pierwszych dni życia.

Nieistotny jest także fakt, że dziecko do mniej więcej 2. roku życia nie będzie umiało stworzyć zdania (a nawet po przekroczeniu 24 miesiąca tworzy zdania co najwyżej dwuwyrazowe). Niemowlę (a więc dziecko, które nie ukończyło pierwszego roku życia) to po łacinie infans – a więc „niemy, niemówiący” – wyraz polski także kryje w sobie to ukryte znaczenie.

A jednak artykuł ten będzie o kompetencjach JĘZYKOWYCH, dostępnych lub rozwijanych przez dziecko w okresie niemowlęctwa właśnie. Oprę się w ogromnej większości na abstraktach prac badawczych zaprezentowanych na hiszpańskiej konferencji „Workshop on Infant Language Development”, organizowanej przez Basque Center on Cognition, Brain and Language.

wild


NIEMOWLĘ & SŁUCH I FONETYKA

Niemowlęta z całą pewnością są zdolne do rozpoznawania słów wyłapywanych z ustnej wypowiedzi drugiego człowieka, mimo, iż nie pojmują jeszcze ich logicznego i głębszego sensu. Eksperymenty z tego zakresu polegają głównie na prezentowaniu dzieciom kolorowych obrazków, koncentrujących się na prostych pojęciach, takich jak poszczególne składniki żywności, czy części ludzkiego ciała, z jednoczesnym głośnym odczytaniem ich nazw przez eksperymentatora. Naukowców dzieli jednak kwestia tego, co właściwie wpływa na wrażliwość słuchowego różnicowania u tak małego człowieka. Na początku sądzono, że fiksacja wzrokowa na danym obrazku wiąże się z faktem prezentowania go przez matkę danego niemowlęcia. Nowsze badania pokazują, że zmienność osoby mówiącej jest całkowicie niezależna od faktu rozpoznania lub braku rozpoznania przez dziecko danego słowa kojarzonego z obrazkiem. Dzieci 6-8 miesięczne rozpoznawały dany rzeczownik tak samo dobrze, kiedy to nieznany mężczyzna przeprowadzał eksperyment. Uwaga dzieci ulegała rozproszeniu tylko w przypadku lekkiej, zdawałoby się niezauważalnej dla tak młodej osoby zmiany jednego z fonemów – np. angielskie słowo „hand” zamieniono na „hund”. Dzieci 12-14 miesięczne jednoznacznie okazały się być wrażliwe właśnie na zmiany fonetyczne, nie zaś przywiązanie do znanego głosu osoby mówiącej.

Infant word comprehension: Robust to speaker differences but sensitive to single phoneme changes
Bergelson, E. & Swingley, D.
University of Pennsylvania

Także umiejętność segmentacji, a więc oddzielania poszczególnych słów od siebie okazuje się być, w świetle najnowszych badań, dobrze rozwinięta u niemowląt. W sytuacji gdy my, dorośli, zaczynamy uczyć się nowego języka (zwłaszcza takiego, który rządzi się zupełnie innymi własnościami rytmicznymi niż polszczyzna), nierzadko napotykamy trudności z poprawnym wyłapaniem, kiedy dane słowo kończy się, a drugie zaczyna. Podręcznikowe nagrania jawią nam się z początku jako jednolity potok dźwięku, z którego dopiero później uczymy się wyszczególniać rzeczowniki, czasowniki, przecinki, pauzy, partykuły, przyimki i tym podobne składowe zdań. Również w przypadku niemowląt sądzono, że tylko zbliżony prozodycznie (akcentowo, rytmicznie) język do tego, które dziecko słyszy na co dzień, nie będzie stanowił segmentacyjnego wyzwania dla maluchów.

I rzeczywiście – monojęzyczne grupy 9-miesięcznych niemowląt brytyjskich i niderlandzkich udowodniły swoją zdolność do rozdzielania dwusylabowych wyrazów w obrębie tych dwóch narzeczy. Co więcej, inne badanie wykazało brak takiej zdolności w sytuacji przebadania małych Brytyjczyków i Francuzów.

Co się jednak okazało? Dwusylabowe wyrazy w językach germańskich (a więc angielskim i niderlandzkim) to zazwyczaj tzw. trocheje. Zaś francuski składa się głównie z dwusylabowych wyrazów jambicznych. Z wyjaśnieniem spieszy Wikipedia:

trochejjamb

Tako rzecze Zarat… Wikipedia. Wolna, ale jednak encyklopedia.

 

Stąd też mali Anglicy nie radzili sobie z segmentacją francuskich jambów.

Inni badacze postanowili więc porównać grupy angielsko-hiszpańskie, w których to językach przeważają dwusylabowe wyrazy trocheiczne. Należy zwrócić uwagę, że w dalszym ciągu były to języki należące do zupełnie innych klas rytmicznych (myślę, że nie ma co do tego wątpliwości).

Stworzono dwie listy, każda składająca się z dwóch, dwusylabowych rzecz jasna, hiszpańskich słów.

Mówiąc precyzyjniej, były to pary gancho/salsa oraz gesto/venda. Jedna z list była prezentowana danemu dziecku przez 60, a drugim eksperymencie przez 45 sekund. Później, to samo dziecko słuchało już listy czterech słów – z czego dwa były mu już wcześniej czytane. Wyniki testu poddano statystycznej analizie i interpretacji. Tu następuje mała dygresja w postaci słabego dowcipu: statystyka jest jak latarnia dla pijanego. Służy do podparcia, a nie do oświetlenia. Pozdrawiam mojego pana profesora W.S. Oto, co wykazały obliczenia:

  • Monojęzyczne dzieci pochodzenia brytyjskiego (wiek: 8,5 miesiąca) z powodzeniem wysegmentowały hiszpańskie trocheje, które prezentowano im wcześniej w sekwencji 60-sekundowej.
  • Sekwencje 45-sekundowe okazały się za krótkie do wystąpienia takiej segmentacji.

Na podstawie powyższych, oraz wcześniejszych badań obalono teorię, jakoby to sam fakt nienatywnego rytmu wypowiedzi uniemożliwiał niemowlętom segmentację słów. Jako głównego winowajcę wskazano właśnie to nieszczęsne podobieństwo prozodyczne w obrębie słów trocheicznych bądź jambicznych (cyt. "the unfamiliarity of the prosodic shape of the target word").

Non-native rhythm does not block word segmentation in infants
Sundara, M. & Mateu, V.
UCLA Department of Linguistics

A CO Z WYDAWANIEM DŹWIĘKÓW?

Ustaliliśmy na początku artykułu, że dzieci poniżej 1 roku życia nie mówią, co rzecz jasna nie stoi na przeszkodzie, by wydawać z krtani różne dźwięki – nie tylko podczas płaczu.

Mały człowiek na początku głuży, a więc wydobywa z siebie pojedyncze głoski lub zbitki głoskowe, najczęściej gardłowe. Około 6. miesiąca życia dziecko zaczyna gaworzyć, a więc posługiwać się prostymi sylabami, w których łączy samogłoski ze spółgłoskami. Gaworzenie ma funkcję praktyczną, pozwalającą na pierwszy trening artykulacyjny. Gdzie tu ciekawostka? Otóż dzieci na całym globie, niezależnie od szerokości geograficznej i ojczystej mowy swojego kraju gaworzą dokładnie tak samo. Z moich uczelnianych notatek wynika, że zjawisko to nosi nazwę "dryfowanie gaworzenia". Dziecko na tym etapie rozwoju nie wpasowuje się jeszcze w żadne ramy fonetyczne swojego własnego języka – ani w chińskie tony, ani w szalone dźwięki języków afrykańskich, ani w trudne dla Polaków zbitki głoskowe Szwedów, ani w trudne dla Amerykanina słowiańskie językołamacze. Dopiero z nadejściem mowy właściwej dzieci tracą zdolności wydawania z siebie uniwersalnych dźwięków, na rzecz specyfiki swoich lingua mater.


W następnym odcinku wpisie postaram się przybliżyć najciekawsze badania z w.w. konferencji, dotyczące tematów:

NIEMOWLĘ & DWUJĘZYCZNOŚĆ

NIEMOWLĘ & SYNTAKTYKA

NIEMOWLĘ & UCZENIE SIĘ


 

Przeczytaj także…

7 grzechów głównych nauki języków obcych

A nie mylą ci się te języki?

Co przyjdzie z słuchania radia przez godzinę dziennie?

Najpiękniejszy z językowych przełomów

Po jakiemu uczyć się szwedzkiego?

szwedzki_polski_angielski

No, jak to po jakiemu, po …

Jaka była twoja pierwsza myśl, drogi czytelniku? Czy język obcy jest w twoim umyśle bytem na tyle specyficznym i osobno pojmowanym, że w trakcie jego nauki wolisz ograniczyć udział języka pomocniczego (ojczystego) do minimum? Może nie potrafisz całkowicie zrezygnować ze wspomagania się polskim na żadnym z etapów kursu lub samodzielnej nauki? A może lubisz uczyć się dwóch języków jednocześnie, przy czym ten, który znasz dużo lepiej niż drugi staje się twoim językiem pomocniczym? W poniższym artykule postaram się nakreślić różne podejścia do opisanej powyżej sprawy, zarówno wyznawane przez samouków jak i zawodowych lektorów. Zaprezentuję także krótkie recenzje kilku pomocy naukowych (w większości podręczników) do języka szwedzkiego, zarówno tych wyprodukowanych przez wydawnictwa polskie, jak i publikacji monojęzycznych (szwedzkich), a także wspomnę o źródłach przydatnych tym, którzy władają i lubią władać angielskim.

PO POLSKU

Ci z was, którzy uczestniczyli w jakikolwiek kursie dla początkujących w jakiekolwiek ze szkół językowych, zetknęli się prawdopodobnie ze specyficzną metodologią stosowaną przez lektorów tam nauczających. Dostępne w ofercie kursy są (zazwyczaj w dość sztuczny sposób) podzielone na etapy, z czego kilka pierwszych posiada w nazwie wyróżnione określenie „dla początkujących”. Dopóki testy poziomujące nie wykażą zadowalającego wyniku, kursant pozostaje w bezpiecznej dla siebie loży laików, dla których jeszcze za wcześnie na konwersacje/zrezygnowanie z języka pomocniczego/zabranianie im mówienia po polsku. Użycie języka ojczystego zaczyna być mocno ograniczane przez lektora w momencie przekroczenia magicznej granicy poziomu B1 lub B2.

Czym to grozi?
Wśród skutków ubocznych powyższej metodologii (które – identycznie jak w przypadku farmakoterapii – mogą, lecz NIE MUSZĄ się pojawić) wyróżnić można m. in.:

  • Przymus formułowania każdej wypowiedzi (ustnej lub pisemnej) najpierw w języku polskim, co przynajmniej dwukrotnie wydłuża czas operacji umysłowej;
  • Paniczny lęk przed samodzielnym formułowaniem wypowiedzi w języku obcym;
  • Nieumiejętność wytworzenia w sobie nawyku myślenia w języku obcym;
  • Tworzenie bezsensownych kalek z języka polskiego na obcy (i odwrotnie);
  • Upośledzenie metod przyswajania materiału (największy koszmar to wkuwanie listy słówek ze sztywno przyjętymi tłumaczeniami polskimi – dotyczy to również wszelkich publikacji typu „Norweski w 3 miesiące”, „Niemiecki nie gryzie” czy też „Język bułgarski w podróży”).
  • Wytworzenie u kursanta poczucia bezradności językowej;

Czy to znaczy, że powinniśmy wyrzucić wszystkie polskojęzyczne książki, pomoce naukowe, kserówki, a lektora publicznie wyszydzić?

Ależ skąd.

Jedyny wydźwięk wszystkiego, co powyżej napisałam, zamyka się w tych dwóch prostych radach:

  1. Stawiaj sobie wyzwania
  2. Unikaj braku stawiania sobie wyzwań

Lecz o tym nieco później.

W swojej szwedzkojęzycznej podróży chętnie sięgam do wydawnictw polskich/przełożonych na język polski, głównie w celu nieco głębszego i czysto teoretycznego zapoznania się z teorią gramatyki tego pięknego języka. W tej kategorii znajdują się dwa tytuły, z którymi nigdy nie zamierzam się rozstawać.

  1. Dymel-Trzebiatowska H., Mrozek-Sadowska E. (2011) Troll 1 & 2 – Język szwedzki. Teoria i praktyka. Poziom podstawowy i średnio zaawansowany. Gdańsk: Wydawnictwo Słowo obraz/terytoria.

troll-2-jezyk-szwedzki-teoria-i-praktyka-poziom-srednio-zaawansowany

Kompleksowe, przekrojowe kompendium wiedzy gramatycznej i leksykalnej, obejmującej poziomy podstawowy i średnio zaawansowany. Surowa (lecz bardzo wysmakowana) szata graficzna książki pozwala na całkowite oddanie się szaleństwu wykonywania różnorodnych, pisemnych ćwiczeń językowych, podczas którego nie rozproszą nas zbędne ilustracje. Mimo tej minimalistycznej i czysto praktycznej formy, książka doskonale nadaje się do samodzielnej pracy. Połowę zawartości Trolla stanowi skondensowana wiedza teoretyczna (która w zupełności wystarczy, by wypełnić wszystkie ułożone pod nią ćwiczenia),zaś na ostatnich kartach podręcznika znajduje się kompletny klucz odpowiedzi. Relatywnie niska (jak na podręcznik językowy na dobrym poziomie) cena oraz szeroka dostępność to kolejne argumenty przemawiające za tym, by nabyć Trolla 1&2. Przebrnięcie przez wszystkie rozdziały obu części może okazać się fantastyczną formą powtórki i utrwalenia zatartego już w pamięci materiału.

Seria Troll dostępna jest także w wersji dla miłośników języka norweskiego i duńskiego.

  1. Viber Å., Ballardini K., Stjärnlöf S., Kubitsky J. (1992) Mål. Gramatyka szwedzka po polsku. Svensk grammatik på polska. Sztokholm: Natur och Kultur.

gramatyka_szwedzka_kubitsky

Svensk grammatik på polska to zaadaptowana do potrzeb polskiego czytelnika pomoc naukowa, stanowiąca niejako uzupełnienie do szwedzkojęzycznego podręcznika Mål. Podobnie jak Troll, idealnie sprawdza się jako pierwszy „przewodnik gramatyczny” po języku szwedzkim, przydatny zarówno kompletnemu żółtodziobowi, jak i „staremu wyjadaczowi. Problemem może okazać się słaba dostępność książki, jednak warto o nią zawalczyć dla samego komfortu przyswajania bardzo lekkiego pióra pana Jacka Kubitsky’ego.

PO SZWEDZKU

Słyszeliście kiedyś o blogu All Japanese All The Time? A o artykule Karola na jego temat? Swego czasu był to mój ulubiony tekst na poprzedniku Woofli – blogu Świat Języków Obcych. Opisana w nim metoda, jeśli przypadnie któremuś z moich czytelników do gustu, z powodzeniem może być realizowana poprzez korzystanie z podręczników, w których nie znajdziemy ani jednego słowa w innym narzeczu, niż tym, który jest przedmiotem naszego zainteresowania. Jednym słowem – uczymy się szwedzkiego po szwedzku, angielskiego po angielsku, włoskiego po włosku, zaś japońskiego – po japońsku.

Czy jest to rada użyteczna, patrząc z punktu widzenia ucznia całkowicie początkującego? I tak i nie. Tak, jeżeli będziemy potrafili uciec się do języka pomocniczego tylko w sytuacjach awaryjnych, nadal czerpiąc przyjemność z tego zanurzenia się w obcej rzeczywistości językowej. Wola jak zwykle stanowi tu element kluczowy. Jeżeli jednak taki sposób nauki jest dla nas zbyt stresogenny, ograniczmy się do zanurzenia kulturowego tylko w przypadku zagranicznej podróży, lub w formie opisanej powyżej, lecz raczej epizodycznej, niźli ciągłej.

Korzyści, jakie wyciągnęłam dla samej siebie ucząc się języka szwedzkiego „po szwedzku” praktycznie od początku mojej nauki, to m. in.:

  • wytworzenie osobnej „tożsamości językowej” (bo na naturalną dwujęzyczność jest już dla mnie o jakieś 20 lat za późno – nad czym szczerze ubolewam);
  • umiejętność nabywania nowego słownictwa oparta na bazowaniu na synonimach;
  • ograniczenie do minimum zjawiska negatywnego transferu językowego;
  • satysfakcja i językowa „pewność siebie”;

Obranie przeze mnie takiej, a nie innej formy początkowej nauki to bardziej dzieło przypadku, niż celowe i zaplanowane działanie. Szwedzkim zainteresowałam się poważniej mając lat 16, a w takim wieku trudno mówić o szerszym rozeznaniu w rynku wydawniczym. Najczęściej polecanym (choć nie wiem, z czego to dokładnie wynika) podręcznikiem szwedzkojęzycznym do języka szwedzkiego jest znane i lubiane Svenska Utifrån.

utifran

Choć książka ta to tylko (lub aż) zbiór czytanek zilustrowanych czarno-białymi obrazkami/fotografiami ze zdawkowym tylko komentarzem gramatycznym, to cenna jest głównie ze względu na dwa jej zastosowania:

  1. ćwiczenie głośnego czytania (każda czytanka zapisana jest w formie dźwiękowej na płytach dołączonych do SU)
  2. trening translatorski (poziom trudności tekstów rośnie wraz z numeracją stron)

Minusem może okazać się cena i dostępność SU, bowiem jeśli nie uda nam się przechwycić używanej Svenska Utifrån, to sprowadzenie jej zza Bałtyku może okazać się całkiem kosztowne.

PO ANGIELSKU

Czas na tło teoretyczne, czyli częściej lub rzadziej doświadczane przez miłośników języków obcych zjawisko transferu językowego.

Transfer językowy, nazywany także interferencją (pojęcie znane także z lekcji fizyki z liceum) to nic innego jak wpływ języka pierwszego (L1 – np. ojczystego, pomocniczego lub jednego z obcych) na produkcję lub odbiór języka drugiego (L2).

Nie jest to jednak zjawisko jednoznacznie szkodliwe i niepożądane. Transfer pozytywny występuje np. u dzieci dwujęzycznych, które potrafią formułować poprawne wypowiedzi w jednym języku i przenosić je na język drugi. Transfer negatywny zachodzi wtedy, gdy błędnie przenosi się struktury językowych z L1 na L2 lub odwrotnie.

Jeżeli to właśnie język angielski (użyty tu tylko jako przykład; może to być każdy inny język – najlepiej germański – który opanowaliśmy w stopniu bardzo dobrym lub biegłym) stanie się naszym językiem pomocniczym, to czy powinniśmy obawiać się transferu negatywnego między tymi dwoma językami?

Moim zdaniem (co wynika z mojego bezpośredniego doświadczenia) mamy szansę nie tylko uniknąć szkodliwej interferencji językowej, ale wręcz zwiększyć częstotliwość występowania transferu pozytywnego. Osłabiamy także prawdopodobieństwo interferowania któregokolwiek z tych języków z językiem polskim.

Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, iż zdecydowanie więcej materiałów, książek i interesujących nas publikacji i pomocy (zwłaszcza internetowych) uda nam się znaleźć w rzeczywistości anglojęzycznej, niźli polskiej.

TO W KOŃCU JAK?

 W moim przypadku, nauka języka szwedzkiego przy udziale ojczystego języka pomocniczego nadal stanowi chyba najmniejszy ogólny procent wszystkich wyróżnionych przeze mnie propozycji. Lecz jak to zwykle bywa w kwestiach metodyki: każdemu według uznania.

Może dobrym pomysłem na nowy rok będzie podjęcie nauki norweskiego lub duńskiego… po szwedzku?

Zobacz także…

Chcesz opanować podstawy języka obcego? Wypróbuj metody Assimil.

O szkołach językowych.

Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz?

Najpiękniejszy z językowych przełomów.

A nie mylą ci się te języki?