Na dziś przygotowałem coś lekkiego, będącego rozważaniami na temat problemu znajomości języków obcych przez Polaków. Bardzo łatwo można trafić w internecie oraz rozmaitych czasopismach na mało wyszukane artykuły, w jakich autor usiłuje wypunktować powody, dla których warto nauczyć się języka obcego. Nie będę się tu rozwodził nad tym, czy tego rodzaju teksty mają sens (krótko mówiąc, nie mają), chciałbym się natomiast przyjrzeć ich treści, a konkretnie popularnym stwierdzeniom o tym, iż chociażby wstydem jest nieznajomość języka angielskiego i odnieść się do poziomu znajomości swojego języka ojczystego, który jest niestety bardzo często zaniedbywany.
Przynajmniej parę razy w komentarzach do starszych postów można przeczytać wypowiedzi osób twierdzących, że my, jako Polacy (choć mniemam, iż niemal w każdym państwie panuje bardzo podobne przekonanie) powinniśmy się wstydzić, że tak słabo znamy język angielski.Wielu z was zapewne również było świadkami tego jak zdesperowany turysta pragnął kupić bilet kolejowy i miał ogromne problemy z dogadaniem się z kasjerką władającą jedynie językiem polskim. Zastanawia mnie tylko to, dlaczego zawsze jest nam wstyd za ową nieszczęsną kasjerkę, a nikt nigdy nie zauważa, że wina w ogromnej mierze leży po stronie osoby kupującej bilet, która nie włożyła minimalnego wysiłku w naukę podstawowych słów w języku urzędowym kraju docelowego("Jeden bilet do Kraków" – opanowanie takiego zdania jest naprawdę banalne w większości języków świata) i teraz ma nadzieję na porozumienie się po angielsku. Przypatrzmy się więc bliżej życiu kasjerki i oceńmy, czy rzeczywiście ma ona obowiązek znać jakikolwiek język obcy.
Pani Krystyna urodziła się w latach 50. na wsi pod Kielcami. Od dziecka mówiła tylko po polsku. W szkole miała co prawda obowiązkowy język rosyjski, ale wiadomo jaki był stosunek w ówczesnych czasach do mowy naszego wschodniego sąsiada. Warto dodać, że nigdy w ZSRR nie była, nie miała okazji poznać osobiście żadnego Rosjanina, a radziecka kultura jej nie pociągała – siłą rzeczy zapomniała po latach wszystkiego czego nauczyła się w szkole. Pani Krystyna miała też w klasie kolegę, Leona, który z pochodzenia był Ormianinem. Naturalnie rozmawiali między sobą w języku polskim i sytuacja ta nie uległa zmianie również wtedy gdy po kilkunastu latach wzięli ze sobą ślub. Dzieci wychowali również w języku polskim, wszyscy znajomi mówili po polsku – pani Krystyna przez całe swoje życie obracała się w środowisku władającym językiem urzędowym i przez myśl jej nie przeszło by nauczyć się jakiegokolwiek języka obcego. Bo i po co?
Ktoś mógłby odpowiedzieć, że chociażby po to, aby móc po 15 latach pracy obsłużyć turystę, który chciałby kupić bilet do Krakowa. Cóż, mi osobiście nigdy nie przeszło przez myśl, aby przez kilka lat uczyć się np. chińskiego tylko dlatego, że w nieokreślonej przyszłości będę mógł udzielić pomocy jakiejś zbłąkanej duszy, która nie potrafi kupić blietu w języku urzędowym kraju, do którego przyjechała. Byłoby to zwyczajnie nielogiczne. Podobnie myśli pani Krystyna – w jej mniemaniu musiałaby wydać kilkaset złotych na szkołę językową, natomiast w zamian otrzymałaby kilkuminutową rozmowę po angielsku. Czy to by się jej opłacało? Gdyby zrobiła z angielskiego więcej pożytku, na pewno. Język obcy zawsze otwiera nowe możliwości. Ale pani Krystyna nie jest nimi zainteresowana – chce po prostu wrócić po pracy do domu i obejrzeć swój serial w telewizji. Po polsku. Ma do tego pełne prawo i absolutnie nie czuje się z tym źle. I my również nie powinniśmy mieć jej tego za złe.
Zadziwiający brak wstydu odczuwamy natomiast używając błędnie języka polskiego. Do czego zmierzam? Często dostaję maile od osób chcących się nauczyć języka obcego napisane tragiczną polszczyzną, w sposób, który wręcz woła o pomstę do nieba. W wiadomościach brakuje przecinków, polskich znaków, notorycznie powtarzają się te same błędy ortograficzne (piszemy "na pewno", "naprawdę", "w ogóle", "poza tym", nazwy języków natomiast ZAWSZE pisze się małą literą w odróżnieniu od angielskiego czy niemieckiego), a umiejętność budowania logicznych zdań złożonych w pewnych przypadkach jakby zupełnie zanikła. Gdy taki ktoś przysyła mi wiadomość, że chciałby się nauczyć trzech języków obcych to głęboko rozmyślam, czy nie lepiej odpisać, by wpierw nauczył się poprawnie używać swojego języka ojczystego, bo jego rozwój zatrzymał się gdzieś na etapie szkoły podstawowej. Prawdę mówiąc przeraża mnie fakt, że takie osoby są w stanie zdać maturę z polskiego, a w przyszłości, o zgrozo, pójść na studia i otrzymać tytuł magistra. I proszę nie przytaczać argumentu o rzekomej trudności języka polskiego, bo znam obcokrajowców, którzy do Polski przyjechali i po kilku latach potrafią się nim posługiwać znacznie lepiej niż wielu Polaków.
Dlatego w pogoni za kolejnym językiem obcym przysiądźmy czasem na chwilę i zastanówmy się, czy nie zaniedbujemy naszego języka ojczystego, który jest równie ważny. Bo jeśli czegokolwiek powinno być nam wstyd, to tego, iż po kilkunastu bądź kilkudziesięciu latach bezustannego kontaktu z polskim nadal nie zawsze potrafimy go poprawnie używać, a napisanie oficjalnego pisma graniczy z niemożliwością. Taka jest moja opinia. A czy Ty uważasz, że nieznajomość języków obcych to wstyd? Czy sądzisz, że Polacy mimo wszystko dobrze piszą po polsku? Jeśli chciałbyś wyrazić opinię na ten temat, napisz komentarz. Może będzie on wstępem do jeszcze ciekawszej dyskusji.
Podobne posty:
Demony głupoty – część 1
Jakiego języka warto się uczyć?
Moja lista 20 języków – część 1
Ile obcości jest w języku obcym?
Słownik polsko-kaszubski jest dostępny
Uważam, że znajomość lub nieznajomość języka obcego nie stanowi jeszcze o inteligencji. Nie czyni z nas kogoś lepszego lub gorszego od innych. Mimo że znajomość języka obcego może poszerzać horyzonty i daje nam dostęp do większego zasobu informacji, to nieumiejętność posługiwania się nim nie jest powodem do wstydu. Wiele osób w mniejszych miasteczkach nie widzi potrzeby nauki, ze względu na to, że nie będą mieli okazji wykorzystać swej wiedzy w praktyce.
Odnośnie języka polskiego daje się zauważyć poważne braki. Wydaje mi się, że częściowo winny temu jest spadek czytelnictwa oraz polskie "jakoś to będzie" i wzrost niedbalstwa językowego. Kiedyś nieumiejętne stosowanie języka ojczystego było powodem do wstydu i świadczyło o człowieku. Obecnie, odnoszę wrażenie, że jest to wielu ludziom obojętne i nie jest już "piętnowane". Ponadto, pisanie na komputerze, a nie odręcznie, również przyczynia się do mniejszej dbałości o styl i ortografię. Prowadzi do powstania wielu skrótowych form.
P.S. Przejmuję się nawet błędami, które zdarza mi się popełniać w języku obcym.
Agnieszko, z twoim komentarzem mogę się tylko i wyłącznie zgodzić. Chciałbym tylko w tym miejscu dodać, że przeraża mnie to, iż pisząc na komputerze osoby mają do dyspozycji narzędzia autokorekty, które, teoretycznie, miały zmniejszyć ilość błędów. W praktyce zadziałało to zupełnie odwrotnie.
A błędami przejmować się warto – bez tego nigdy nie osiągniemy moim zdaniem wysokiego poziomu w jakimkolwiek języku.
Zgadzam się z tobą Agnieszko. Znajomość lub brak nieznajomości języka obcego nie jest powodem do określenie kogokolwiek, jakoby byłby gorszy. Z pewnością znajomość (chociażby minimalna) ułatwia w wielu dziadzinach życia. Współczesnej młodzieży jest dużo łatwiej nauczyć się jezyka niż pokoleniu, które ma teraz 50 czy 60 lat. Większa motywacja jest teraz.
Trochę dziwny ten twój post. Myślę, że przeświadczenie, że Polakom brakuje znajomości języków obcych odnosi się do Polski sprzed co najmniej 15 lat. Dzisiaj słyszę raczej, że w Polsce dużo osób zna angielski (a przynajmniej młodych osób).
A co do wstydu… To chyba normalne, że od osób pracujących na pewnych stanowiskach czy też z pewnym poziomem wykształcenia oczekuje się znajomości angielskiego.
Podobnie jak w wielu innych krajach sytuacja wygląda bardzo różnie w zależności od badanego regionu. O ile w Warszawie faktycznie bez problemu można znaleźć osoby znające ten język na bardzo dobrym poziomie, o tyle w prowincjonalnych miasteczkach wygląda to inaczej. Problemem jest również to, że codziennie obracamy się (bo zakładam, że Ty też) w środowisku osób, które ten angielski znają i nie do końca może zdajemy sobie sprawę z tego ile osób ma z nim tak naprawdę poważne problemy.
Popieram. Mieszkam w małym miasteczku i osób dorosłych, które znają angielski jest około pięciu. Sytuacja wygląda lepiej wśród młodzieży. Tu na 20-osobową klasę przypada kilka osób, które umiały by się mniej lub bardziej dogadać z obcokrajowcem. Osoby dorosłe, które znają ten język to zazwyczaj ci pracujący w Anglii. Oni muszą znać chociaż odrobinę ten język do pracy. Poza tym powiedzmy sobie szczerze. Hydraulik nie będzie wkuwał języków obcych, bo nie jest mu to do niczego potrzebne. Wątpię, by ktoś uczyć się języka z myślą: "Za dwadzieścia lat obsłużę turystę z zagranicy, używając mojego pięknego angielskiego", gdy pracuje się w sklepie monopolowym.
A u nas jest firma, polska, która ma oddziały min. w Kazachstanie, Hiszpanii i Włoszech. Od polskich pracowników wymaga się żeby uczyli się angielskiego, rosyjskiego a koledzy z Hiszpanii i Włoch na luzie, po hiszpańsku i włosku. Więc nie wmawiajmy ludziom , że każdy inteligentny i wykształcony człowiek musi znać język angielski. Zresztą historia uczy że kiedyś językiem światowym była łacina, był okres języka francuskiego, a w pewnej części Europy język polski, a teraz angielski, a jaki będzie za kilkanascie , kilkadziesiąt lat. Chiński, indyjski, brazylijski, rosyjski ???
Jasne, że inteligentny i wykształcony człowiek nie musi znać angielskiego.
Jednak w przypadku Twojej firmy, gdy będzie ona likwidowała oddziały w Hiszpanii lub we Włoszech, a otwierała w Rosji lub Turcji, to co się stanie z kolegami Hiszpanami i Włochami? Firma przeniesie ich do tych nowych krajów? Awansuje ich na kierowników, dyrektorów?
Obecnie "językiem światowym" jest angielski. Jeśli za kilkanaście lat będzie nim chiński, indyjski, brazylijski, rosyjski, będę uczył się tego języka.
pozdrawiam
Romek
Bardzo dobra wypowiedz Romek,Zgadzam się z Tobą całkowicie.
@Anonimowy i @Roman Taka mała dygresja, nie ma języka brazylijskiego, w Brazylii mówi się po portugalsku, owszem jest to inna wersja portugalskiego niż w Portugalii, aczkolwiek to nadal portugalski.
Pozdrawiam
Niemal zupełnie się z Pana postem zgadzam. Boli mnie nie tyle poziom polszczyzny, której używają Polacy, co własnie brak świadomości, że może to być powód do wstydu. Czasem nawet wykształceni ludzie wydają się kompletnie nie mieć świadomości, że wypadałoby ten polski znać, a na wszelkie próby zwrócenia im na to uwagi reagują alergicznie. Osoba posiadająca maturę uczyła się bez mała tego języka przez 12 lat! Dziwi mnie, jakim cudem się nie nauczyła, ale jestem jej jeszcze w stanie to wybaczyć. Gorzej, jeśli takie same błędy roki ktoś posiadający wyższe wykształcenie. To już powinno obligować do posługiwania się językiem poprawnym i literackim. I szczerze dziwię się, że studia takiego nawyku nie wyrabiają. Nie chodzi o jakiś puryzm językowy, bo i w Pana tekście kilka błędów mogę znaleźć, tylko o zwyczajną dbałość. Żeby w sytuacji, w której nie wiemy, jak co napisać, mieć odruch, żeby to sprawdzić. Zajmuje to zwykle kilka sekund, w końcu żyjemy w dobie internetu.
Nie tak dawno temu pisałam pracę magisterską i musiałam ją napisać po angielsku. Przeżywałam prawdziwe katusze, bo jednak miałam poczucie, że nie znam tego angielskiego aż tak dobrze. Na gwałt uczyłam się chociażby angielskiej interpunkcji. A wszystko to z poczucia, że praca magisterska to jednak coś, co po prostu wstyd oddać z błędami.
Jeśli natomiast idzie o znajomość języków obcych, zwłaszcza angielskiego, który w końcu pełni teraz funkcję lingua franca to sprawa jest bardziej złożona. Nie dziwi mnie i nie razie, że pani Krystyna nie nauczyła się angielskiego. Dziwi natomiast, że pracodawca nie zadbał, aby jego pracownicy (skądinąd narażeni na kontakty z obcokrajowcami) znali podstawowe zwroty po angielsku. Dziwią mnie też młodzi ludzie, którzy nie potrafią wydukać w tym języku nawet kilku zdań. W moim przypadku obowiązkowy angielski rozpoczął się w pierwszej gimnazjum, co do matury daje sześć lat nauki. Jeśli po takim czasie, ktoś nie potrafi choćby kupić bilety, to już świadczy o jego inteligencji.
Nie wymagam też od wszystkich podróżujących, żeby znali zwroty w języku docelowym. Dla wielu ludzi podróżowanie to chleb powszedni i często nie mają oni czasu douczać się przed każdą podróżą. Zwłaszcza, że angielski zwykle nie jest ich językiem ojczystym i też włożyli sporo wysiłku, żeby go opanować (pomijając Brytyjczyków i Amerykanów, bo to już lenistwo). To piękna i bardzo ułatwiająca życie w globalnej wiosce idea, żeby był jeden język, w którym choćby w podstawowych kwestiach można dogadać się na całym świecie. Nie wiem, czy to dobrze, że padło akurat na angielski, ale i tak będę tę ideę popierać.
Dziękuję za tak długi i treściwy komentarz. Ciekawe jest to, że zwróciłaś uwagę na winę pracodawcy, który do pracy na takich stanowiskach zatrudnia osoby bez znajomości języka, bo w rzeczywistości to on w znacznej mierze jest bardziej winny fatalnej obsłudze klienta niż osoba obsługująca.
Rozprzestrzenienie się języka angielskiego jest natomiast z jednej strony piękną i ułatwiającą życie ideą, z drugiej zaś zaciera różnice międzykulturowe, które same w sobie są bardzo interesujące. Globalna wioska jest bardzo wygodna, ale też coraz nudniejsza.
Czemu od razu nudna? To wspaniale, że można w jednym języku dogadać się z osobami różnych narodowości i dzielić się doświadczeniami, tradycją i kulturą wyniesioną z ojczystego kraju. Na co nam interesujące różnice kulturowe, skoro nie możemy ich poznać, doświadczyć i ocenić (jako, że nie znamy języka i nie możemy chociażby podzielić się refleksjami z osobą innej narodowości).
"Dziwią mnie też młodzi ludzie, którzy nie potrafią wydukać w tym języku nawet kilku zdań. W moim przypadku obowiązkowy angielski rozpoczął się w pierwszej gimnazjum, co do matury daje sześć lat nauki. Jeśli po takim czasie, ktoś nie potrafi choćby kupić bilety, to już świadczy o jego inteligencji."
nie wiem jak ma się obecnie nauka angielskiego w szkołach państwowych – ja uczyłam się go od 4. klasy podstawówki. mając za sobą 6 lat nauki wylądowałam w liceum, gdzie nauczyciele wymagali ode mnie czegoś, czego przez 6 lat nigdy żaden nauczyciel nie wymagał i nie ćwiczył z nami, mianowicie mówienia. i tak, po tych sześciu latach nie byłam w stanie wydukać z siebie ani słowa. moi znajomi mieli rodziców z grubszym portfelem, którzy wysłali ich na kurs jeszcze w podstawówce albo gimnazjum. ja miałam tylko szkolne lekcje z których mogłam skorzystać i brak pomysłów na to, jak się uczyć. nigdy w życiu od żadnego nauczyciela angielskiego nie usłyszałam – sięgnij po żywe materiały. uczyłam się pisania listów, notatek, wypełniania ćwiczeń gramatycznych i robienia listy słówek. umiałam pisać wypracowania, ale jak przyszło mówić miałam z tym ogromne problemy.
nigdy nie miałam w swoim otoczeniu i wciąż nie mam osób obcojęzycznych, moi rodzice uczyli się rosyjskiego i niemieckiego, tak samo reszta mojej rodziny. nie mają znajomych obcokrajowców, do których jeżdżą co roku, a ich wyjazdy zagraniczne ograniczają się do minimum. w dodatku miałam w swoim otoczeniu osoby (Polaków), które wyśmiewały się z każdego mojego popełnionego w mówieniu błędu. złapałam wtedy niezłą blokadę językową.
później udało mi się to odkręcić i umiałam wysławiać się płynnie, po kilku miesiącach nauki w domu odpowiednimi sposobami.
jednak od długiego czasu mój kontakt z angielskim zawęził się do minimum i na pewno płynnie wysławiać się teraz nie byłabym w stanie, i nie wiem czy wydukałabym te przysłowiowe parę słów.
opisuję to wszystko po to, by może niektórzy chociaż postarali się zrozumieć takie osoby jak ja, które po tylu latach nauki w szkole nie potrafiłyby kupić biletu. uważam, że pisanie pejoratywnie o inteligencji takich ludzi jest zwykłym nieporozumieniem. moim zdaniem to metody nauki w szkołach państwowych są do kitu mówiąc kolokwialnie. ucząc się sama przez pół roku osiągnęłam płynność w języku, czego nie udało mi się osiągnąć w przeciągu blisko 8 lat nauki w szkolnej ławie.
angielski teraz w ogóle nie jest mi potrzebny, nie wykorzystuję go w praktyce, nie potrzebuję w pracy, ani nie jest moją pasją, więc nie mam tak naprawdę powodów, żeby się go uczyć. wstyd? być może. ale nie będę panią Krysią czekającą lata na Anglika z którym będę mogła zamienić kilka słów.
PS. co do angielskiego jako lingua franca, na razie to tylko idea, o czym ja i moi znajomi przekonaliśmy się będąc we Francji. osoby, które podróżują do Ameryki Południowej mówią, że bez hiszpanskiego się nie obejdziesz. zawsze śmieszy mnie, gdy ktoś mówi, że po angielsku to się wszędzie dogadasz. przecież to nieprawda.
Ten temat poruszany był też u Marysi. Dyskusja równie ciekawa, więc tylko polecę tym razem: http://si-je-marija.blogspot.no/2013/05/czy-nieznajomosc-angielskiego-to-wstyd.html Pozdrawiam. 🙂
Pech chciał, że Marysi wpis przeoczyłem ze względu na mój brak aktywności w maju :/ Ale niektóre komentarze są tam rzeczywiście warte przeczytania, dlatego polecam jeszcze raz: http://si-je-marija.blogspot.no/2013/05/czy-nieznajomosc-angielskiego-to-wstyd.html 🙂
Moja mama ma 51 lat, gdy zaczęła się uczyć języka angielskiego- nigdy nie jest za późno na naukę czegokolwiek, tym bardziej języka. Mój dawny sąsiad taksówkarz (lat 63) zimą rozpoczął naukę hiszpańskiego- tak aby móc się dogadać z turystami. Mama po 5 latach nauki swobodnie prowadzi konferencje międzynarodowe, przygotowuje prezentacje i odnajduje się w multikulturalnym środowisku biznesowym. Żałuje, że wcześniej nie uczyła się angielskiego bo to język otwierający wiele drzwi. Zna biegle francuski i włoski, ale angielski jest wytrychem do kariery.
Pani Krystyna nie musi znać angielskiego, jeżeli pracuje jako kasjerka w sklepie w głębokiej wsi, gdzie pies z kulawą nogą nie zagląda. Jednak gdy pani Krystyna jest kasjerką na dworcu w jednym z największych miast polskich- Warszawy czy Krakowa, gdzie w miesiącach letnich jest wielu turystów zagranicznych i czasem w kolejce stoi ich kilkunastu- jeden za drugim- to jednak powinno zatrudnić się kogoś, kto jest w stanie obsłużyć i Czecha i Rosjanina i Niemca.
Do pań kasjerek z dworców mam mieszane uczucia bo nawet jak obcokrajowiec próbuje dukać po polsku to one go zbywają- wysyłają na koniec kolejki- przepraszam, ale mogłyby sie nauczyć kilku zdań- I can speak only polish itp. Są dość niemiłe, zamiast poprosić kogoś do pomocy to odsyłają gościa z kwitkiem. Często sa nieuprzejmie i do Polaków- 'nie wiem, nie znam się, zarobiona jestem'. Ale to nie tylko dotyczy pań z dworców- mało kulturalne zachowanie to i w marketach, i w autobusach, i w biurach się spotyka. Bardzo mało uśmiechu, wieczne nadąsanie i robienie sobie łaski, że kogos obsłużą.
Mnie dziwi tylko fakt, że na dworcach siedzą panie, które ani me ani be w żadnym języku obcym, a na kasie w Tesco czy w McDonald to dogadać się już można nieporównywalnie cześciej.
Pani Krystyna nie musi mówić po angielsku, jednak niech potem nie narzeka na swoje zarobki albo gdy straci pracę bo do centrali wpłynie kilka niepochlebnych opinii o niej.
Kasjerka na dworcu w Warszawie nie znająca języka angielskiego na poziomie elementarnym to tak jakby zatrudnić do informacji turystycznej niemowę. Mnie dość długo zajęła nauka polskiego, ale uważam, że władam nim przyzwoicie bo w tym kraju inaczej się nie da załatwić czegokolwiek.
Polska nie powinna kreować się na drugą Francję- kraju bufonów i megalomanów zapatrzonych w swój kraj, kulturę i język bo nie ma do tego warunków, póki co. Nie jest potęgą gospodarczą ani gł. kierunkiem turystycznym. W Polsce nie ma ani wieży Eiffla, ani Lazurowego Wybrzeża, ani Cannes, ani słynnej sztuki kulinarnej ani poważnego biznesu. Polskie marki nie są rozpoznawalne tak jak te włoski czy francuskie, nie ten prestiż i nie te pieniądze.
Wystarczy zobaczyć ile szkoł w Polsce oferuje naukę francuskiego czy włoskiego, a ile we Francji (czy innym kraju starej EU) naukę polskiego. Za kilkadziesiąt lat Polska może być silnym krajem z dobrze prosperującą gospodarką, ale póki co jest przyczółkiem Europy. Dlatego to Polak powinien uczyć sie angielskiego, niemieckiego czy francuskiego bo godne życie znajdzie tam niż w swojej ojczyźnie z minimalną krajową 340e. Kiedy Polska będzie rozkładac karty w Europie- wtedy Polacy będą mogli być megalomanami jak Francuzi (którzy de facto uczą sie tego znienawidzonego angielskiego). Na razie są ubogimi krewnymi, ale dzieki znajomości języków obcych pracują masowo w outsourcingu bo sa tanią i wykwalifikowaną siłą roboczą. Ale miejmy nadzieję, że za 50 lat Polska będzie znaczącą siłą na arenie międzynarodowej.
Zgadzam się w stu procentach. Wymaganie, żeby turysta/biznesmen uczył się rozmówek w języku każdego kraju do którego jedzie, jest niedorzeczne. Po to uczył się on angielskiego, żeby dogadać się w tym języku na poziomie komunikatywnym na całym świecie.
Poza tym zdanie "Jeden bilet do Krakowa" nie wystarczy niestety do zakupienia biletu, tutaj przydadzą się nie tylko zdolności językowe, ale także ogólna znajomość realiów: bo przecież pani w okienku zaraz się dopyta czy ulgowy czy normalny, czy z miejscem, czy interregio, czy tlk, czy pospieszny, normalny, osobowy, itp, itd. Zakup biletu to czasem nie lada wyzwanie nawet dla Polaka 😉
Ale co racja to racja: płynność i poprawność w języku ojczystym powinna być jednak ceniona nie mniej niż znajomość języków obcych.
Wymaganie, żeby turysta/biznesmen uczył się rozmówek w języku każdego kraju do którego jedzie, jest niedorzeczne. Po to uczył się on angielskiego, żeby dogadać się w tym języku na poziomie komunikatywnym na całym świecie.
Myślenie, że jeśli nauczę się angielskiego, dogadam się na całym świecie jest niedorzeczną, odrealnioną pomyłką.
Polak nigdy nie powinien się wstydzić nieznajomości jakiegokolwiek języka obcego! Jeżeli ja jadę do obcojęzycznego kraju (w naszym przypadku każdy jest taki) to powinienem być przygotowany na konieczność rozmowy w danym języku. Nie mam na myśli doskonałej znajomości danego dialektu, a jedynie posiadanie w kieszeni rozmówek i znanie podstaw wymowy, gdyby okazało się, że mój rozmówca nie zna angielskiego.
Na takie krytyczne komentarze właśnie czekałem:) Nie twierdzę, że Polska powinna się kreować na drugą Francję (choć swoją drogą opinia o tym, że Francja to kraj bufonów i megalomanów jest mocno przesadzona – z doświadczenia wiem, że są to bardzo mili i uczynni ludzie). Uważam jednak po brak opanowania choćby podstawowych zwrotów w języku urzędowym kraju, do którego się jedzie za szczyt ignorancji i tak naprawdę robienie sobie krzywdy. Czasem naprawdę wiele potrafi zdziałać chociażby zwykłe "proszę", "dziękuję" i tego rodzaju zwroty, do których opanowania wystarczy 5 minut.
Żeby być sprawiedliwy podobnie negatywne zdanie mam o Polakach, którzy wyjeżdżają na zachód i języka nie umieją, co niestety ma miejsce dość często.
"Uważam jednak po brak opanowania choćby podstawowych zwrotów w języku urzędowym kraju, do którego się jedzie za szczyt ignorancji i tak naprawdę robienie sobie krzywdy."
Panie Karolu, uważam że przesadza Pan.
Spotkałem wielu obcokrajowców, którzy odwiedzili nas przyjeżdżając najwyżej na tydzień. Bez sensu jest tracić czas na podstawowe zwroty, trudne dla nich, i przydatne jednorazowo. I nauka tych podstawowych zwrotów w języku polskim to nie nauka trwająca najwyżej godzinę. Dla osób tak zdolnych jak Pan i z taką pasją oraz skutecznymi metodami, nauka podstawowych zwrotów jest szybka i przyjemna.
Patrzy Pan na naukę języków poprzez pryzmat osoby pasjonującej się językami i kulturą innych krajów. Ja jestem pasjonatem sztuk walki. Byłoby infantylne uważanie, że wszyscy, zwłaszcza mężczyźni, powinni mieć opanowaną jakąś sztukę walki w stopniu podstawowym.
Dziesięć lat temu byłem we Francji przez trzy miesiące. Byłem tam razem z trzydziestoma innymi Polakami. Pracowaliśmy tam fizycznie. Z całej grupy około dziesięć osób znało nieco angielski i w tym języku próbowali się porozumieć na ulicy i w sklepie. Pozostała dwudziestka ani me ani be w którymkolwiek języku poza polskim…
pozdrawiam
Romek
"Uważam jednak po brak opanowania choćby podstawowych zwrotów w języku urzędowym kraju, do którego się jedzie za szczyt ignorancji i tak naprawdę robienie sobie krzywdy."
Panie Karolu, uważam że przesadza Pan.
Spotkałem wielu obcokrajowców, którzy odwiedzili nas przyjeżdżając najwyżej na tydzień. Bez sensu jest tracić czas na podstawowe zwroty, trudne dla nich, i przydatne jednorazowo. I nauka tych podstawowych zwrotów w języku polskim to nie nauka trwająca najwyżej godzinę. Dla osób tak zdolnych jak Pan i z taką pasją oraz skutecznymi metodami, nauka podstawowych zwrotów jest szybka i przyjemna.
Patrzy Pan na naukę języków poprzez pryzmat osoby pasjonującej się językami i kulturą innych krajów. Ja jestem pasjonatem sztuk walki. Byłoby infantylne uważanie, że wszyscy, zwłaszcza mężczyźni, powinni mieć opanowaną jakąś sztukę walki w stopniu podstawowym.
Dziesięć lat temu byłem we Francji przez trzy miesiące. Byłem tam razem z trzydziestoma innymi Polakami. Pracowaliśmy tam fizycznie. Z całej grupy około dziesięć osób znało nieco angielski i w tym języku próbowali się porozumieć na ulicy i w sklepie. Pozostała dwudziestka ani me ani be w którymkolwiek języku poza polskim…
pozdrawiam
Romek
Zgadzam się z Tobą Karolu, zwłaszcza w twierdzeniu o kompletnej ignorancji osób jadących do obcego kraju bez opanowania choćby kilkunastu użytecznych zwrotów. Na dworcu centralnym w Warszawie pomogłem jakiemuś obcokrajowcowi (Amerykaninowi?) kupić bilet. Kasierka zdawała się "yes" i "no" nie rozumieć, a przynajmniej tak się zachowywała. Zrozpaczony obcokrajowiec pyta się ludzi w kolejce, czy ktoś mówi po angielsku, a kolejka jak długa (może z przestrachu) cała kiwa głowami, że nie.
Niemcy za to mówią po niemiecku i nie próbują choćby po angielsku, co dopiero po polsku…
No i kto powinien się wstydzić?
Z drugiej strony, jestem daleki do wyśmiewania SPORADYCZNYCH błędów ortograficznych popełnianych w języku ojczystym. Mimo wszystko uważam też, że znajomość języków obcych odzwierciedla jednak pewien poziom intelektualny i przykładowa Pani Krystyna z Twojego postu, której cele życiowe sprowadzają się do obejrzeniu kolejnego odcinka serialu, do elity intelektualnej naszego narodu nie należy…
Piotrze, pani Krystyna rzeczywiście do elity intelektualnej narodu nie należy i zapewne nigdy należeć nie będzie, aczkolwiek znajomość języków obcych ma się do inteligencji moim zdaniem nijak. Często ludzie mają zwyczajnie szczęście urodzić się w obcym kraju, przebywać w nim przez długi okres czasu – to że opanują dwa, trzy języki nie ma w tym przypadku wiele wspólnego z inteligencją. Trochę inna sytuacja ma miejsce, jeśli weźmiemy pod uwagę osoby, które języka nauczyły się na miejscu, choć i tu nie można generalizować.
Poprzez "poziom intelektualny" nie miałem na myśli inteligencji, lecz poziom wykształcenia i rozumienia świata. "Światły" człowiek to nie człowiek, który zna języki, lecz bez znajomości języków światłym się nie stanie.
Z mojej obserwacji, bardzo wielu ludzi nie słyszało o takim kraju jak Polska. Pytają się, czy to miasto w Brazylii, a może region w Hiszpanii? Wśród osób, które znają angielski, "dziwnym trafem" wszyscy wiedzą, że Polska to państwo w Europie. Po tym, czy ktoś zna języki, czy nie zna, niestety można z góry spodziewać się na jakim poziomie jest przynajmniej jego znajomość świata, choć odzwierciedla się to znacznie szerzej.
Poza tym, postawię tezę, że nauka języków odzwierciedla się również na inteligencji jako takiej, na zasadzie codziennego i trwającego przez lata ćwiczenia umysłowego.
"do elity intelektualnej naszego narodu nie należy…" (Piotr4 sierpnia 2013 17:26).
To podobnie jak ty. A może się mylę? Może pracujesz nad tysiącstronicową monografią np. języka baskijskiego, co?
Albo inwestujesz gdzieś jakieś paręnaście mln dolarów (elita finansowa). Co? Wyprowadźże więc mnie z błędu.
Niemcy za to mówią po niemiecku i nie próbują choćby po angielsku, co dopiero po polsku…
No i kto powinien się wstydzić?
mam zupełnie inne zdanie… Wszyscy Niemcy, których w Polsce spotkałam, którzy przyjechali tu jako turyści zawsze najpierw pytali mnie czy znam angielski i w tym języku próbowali ze mną rozmawiać.
Jestem za tym, by najpierw perfekcyjnie opanować język ojczysty.
A dlaczego?
I perfekcyjnie, co to dokładnie znaczy?
pozdrawiam
Romek
Nie da się opanować jakiegokolwiek języka w stopniu perfekcyjnym. Można się do tej perfekcji zbliżać, ale nigdy się jej nie osiągnie. Jedynymi wyjątkami mogą być co najwyżej osoby, które te język tworzą.
Jak zawsze ciekawy artykuł, ale nie ze wszystkim mogę się pogodzić.
Pytanie pierwsze: czy muszą zwykle pracowniki uczyć się języka obcego?- Uważam, że tak. Pani Krystyna, skoro ona pracuje w miejscu, gdzie może spotkać obcokrajowca musi umieć się dogadać po angielsku, to nie znaczy, że musi pójść na jakiś kurs i umieć prowadzić rozmowę na każdy temat, do tego płynnie i poprawnie mówiąc, ale musi umieć ten język przynajmniej w stopniu komunikatywnym (wystarczy zajrzeć do słownika, przetłumaczyć kilku słów i je zapamiętać). Ta pani jest kasjerką, więc ona musi obsłużyć klieta, nie ma różnicy w jakim języku, ale on ma otrzymać swój bilet.
Sama spotkałam się z tym, że szukałam pewnej rzeczy i znalazłam ją na chińskiej stronie, nie było tam wesji angielskiej .. chmm . Nie uważam, że osoba przyjeżdżająca do Chin musi najpierw opanować chiński, nawet na poziomie podstawowym, przecież jest to (jeżeli się nie mylę, nie znam się na tym) język tonalny, akcent i wymowa wyrazu może całkowicie zmienić sens powiedzianego, a tamtego nie da się tak szybko nauczyć, a i po co uczyć się tak trudnego języka jeśli wybierasz się tam na parę dni ( powiedźmy w celu turystycznym, nie chodzi mi tu o długi termin ) skoro można się nauczyć angielskiego, który przyda się na całym świecie i w Chinach również?
Kilka słów co do polskiego. Jak już tu wspomniałam nie jest moim językiem ojczystym, uczę się go od kilku lat, więc proszę wybaczyć mi moje błędy, jest mi wstyd, że wciąż je popełniam, ale wcale nie o to mi teraz chodzi…Niestety nie wszyscy potrafią nauczyć się dobrze pisać nawet w swoim języku ojczystym. Jest taka choroba dysleksja, oczywiście cierpiących na nią ludzi nie jest wiele, ale chciałabym poprosić nie robić wniosków po jednej gdzieś napisanej odpowiedzi lub listu. Znam osobiście taką osobę i niech mi pan uwierzy, że to jest naprawdę wspaniały i edukowany człowiek, chociaż niepotrafię pisać całkiem poprawnie ( nie rozróżnia np rz i sz oraz ż i rz i tp).
Ja rozumiem, że takich ludzi nie jest dużo i, że w większości przypadków błędy są wynikiem braku wykształcenia, zwykłej obojętności, chamstwa i tp rzeczy.
Po prostu nie trzeba sądzić o ludzich ogólnie biorąc, każdy człowiek jest inny. Ktoś jest piękny a ktoś nie, ktoś ma dobrą pamięć i zdolności a ktoś mniej.
Enia
Nie wiem jak z innymi, ale w dzisiejszych czasach nieznajomość angielskiego oznacza praktyczne wykluczenie z głównego nurtu kultury i nauki.
No właśnie nie jestem pewien. Każda kultura jest osadzona w swoim języku. Jest tam całe królestwo cieni, subtelności. Nie wystarczy znajomość słówek i gramatyki, żeby zrozumieć kulturę. Od tego mamy tłumaczy, którzy – osadzeni co najmniej w dwóch światach – starają się przełożyć nieprzetłumaczalny koloryt obcości na "naszość". Literalne odczytanie tekstu literackiego może wręcz wypaczyć jego myśl.
Kiedy tak na to patrzę, a języki obce chciałbym znać właśnie dla literatury, to nawet nie chce mi się zaczynać. Wolę poświęcić ten czas na polskojęzyczny świat, choć nie największy geograficznie, politycznie czy ekonomicznie, ale będący kosmosem sztuki. A inne narody poznawać przez tłumaczy i polskojęzyczną krytykę.
Z nauką ścisłą jest już łatwiej, bo tam się operuje na konkretach, gdzie "a" znaczy "a". W literaturze "a" może znaczyć wszystko.
Tłumaczenie nigdy nie odda tego samego co oryginał. Zawsze jest ułomne. Poza tym jest masa tekstów (większość właściwie) naukowych czy z dziedziny sztuki własnie które w ogóle nie są tłumaczone. Tłumaczony jest margines (bestselerystyka która najlepiej się sprzedaje) który absolutnie nie pozwala partycypować w kulturze globalnej.
Poleganie na tłumaczeniach to jak zdawanie się na zabawę w głuchy telefon. Dopiero kiedy zacząłem czytać anglojęzyczne oryginały zdałem sobie sprawę ile traciłem czytając tłumaczenia.
"Nie wystarczy znajomość słówek i gramatyki, żeby zrozumieć kulturę."
Pewnie, że nie, ale kto ci się każe ograniczać do słówek i gramatyki? Nauka języka to nie tylko ćwiczenia w podręcznikach.
Ciekawy artykuł. Mnie natomiast zastanawia, jak znajomość języka ojczystego ma się do poziomów języka A1-C2. Bo, czytając teksty w języku obcym na poziomie trudności powyżej B2, można odnieść wrażenie, że taki sam tekst w języku polskim nie dla wszystkich Polaków byłby zrozumiały. Może C2 to poziom zbliżony do znajomości języka WYKSZTAŁCONEGO native speakera? Teksty na tym poziomie bywają naprawdę trudne. Poza tym trzeba by jeszcze rozróżnić bierną i czynną znajomość języka – ja, np. może i rozumiem tekst po angielsku na poziomie C1, ale bardzo trudno byłoby mi napisać coś analogicznego samodzielnie. Może w codziennym życiu ludzie nie wychodzą poza poziom B2/C1? Tak się nad tym zastanawiam ostatnio.
Co do języka polskiego, to drażnią mnie bardzo słowa typu "włanczać", "wziąść", "dostawić" (w znaczeniu "zostawić"), "czeba", wymowa byLIśmy itd. Czy szkoła ma jakiekolwiek zasługi w poprawianiu tych błędów? Z mojego osobistego doświadczenia wynika, że nie… Jednak to wszystko to nic w porównaniu z "k…", słowem, które jest używane wszędzie, stale, bez przerwy. Boli mnie i oburza, że najgorsze wulgaryzmy spowszedniały, nie szokują, nie spotykają się powszechnie z oburzeniem…
Edyta
Nie ma czegoś takiego jak "rozumiem teksty na poziomie C1" – każdy NATURALNY tekst jest na poziomie C2 – różnią się jedynie stylem. Inny będzie styl bajki dla dzieci, inny będzie styl w literaturze pięknej, a inny w postach na forum internetowym dla ćpunów. Każdy jednak z tych tekstów pisany był przez rodowitego użytkownika języka, dla rodowitego użytkownika języka.
Może Ci się wydawać, że "w życiu codziennym" używa się gł. wyrazów "do jakiegoś poziomu", lecz jedną rzeczą jest opanować to słownictwo, a drugą posługiwać się nim z taką swobodą jak rodowity użytkownik języka, nie wspominając choćby o akcencie.
Od "czytam kolumbijską gazetę i rozumiem 'wszystko'", do "znam hiszpański jak Kolumbijczyk", jeszcze daleka, bardzo daleka droga… I wszystko jedno, czy słownictwo tego Kolumbijczyka wygląda pozornie na "proste", czy też "zaawansowane" – to nadal jest inna jakość w posługiwaniu się językiem.
Zgadzam się z Edytą, powszechne używanie przekleństw bardzo rani i moje ucho. A w ostatnich latach jakby było tego jeszcze więcej…
Akurat przysłowiowa pani Krystyna na dworcu w Krakowie sobie radzi z angielskim całkiem dobrze. Tam jest jedna kolejka do kas i jak zaobserwowałem niedawno niezależnie do której kasy obcokrajowiec by nie podszedł, mógł kupić sobie bilet bez problemu. Inna sprawa to automaty biletowe które odkryłem później (podobne w działaniu do bankomatów) które pozwalały na zakup dowolnego biletu.
Co do pani Krystyny z dworca w pełni się z Tobą, Karolu, zgadzam.
Ale już z częścią o 'nieznajomości polskiego' nie do końca. Racja co do zanikania umiejętności budowania złożonych zdań czy nieużywania polskich znaków albo dużych liter. Jednocześnie język polski ≠ nabożne podejście do wszystkich sztucznie wymyślanych przez profesorków z RJP zasad ortograficznych czy interpunkcyjnych. Że "naprawdę" razem, ale "na pewno" osobno, że przecinek tu albo tam…
Przyznam, że ja konsekwentnie, z pełną świadomością, piszę "wogóle" i "żmiji/szyji/epopeji", "tą książkę", z reguły też cząstkę "by" zapisuję osobno, a przecinki stawiam zgodnie z logiką wypowiedzi, niekoniecznie według wszystkich wymyślonych zasad. Więc na to bym akurat tak nie pomstował 🙂
Język jest żywy i przeregulowywania nie wymaga…
Osobiście za dwa największe grzechy uważam
1) zubażanie języka, zanikanie form gramatycznych, niedocenianie możliwości składniowych i fleksyjnych jakie nam nasza słowiańska polszczyzna daje, ginięcie słów
2) zaśmiecanie niepotrzebnymi anglicyzmami, w stylu 'clue' zamiast 'sedna', 'stalkingu' zamiast 'nękania', niewymawialnego 'chióman risersys" zamiast 'kadr' itd., w którym tkwi mentalność Benedykta Chmielowskiego "Wszytkie też Artes liberales, Łaciną nie Polszczyzną uczącym się traduntur; bo by Polskiemi nieładnie i trudno były wyrażone".
"a przecinki stawiam zgodnie z logiką wypowiedzi, niekoniecznie według wszystkich wymyślonych zasad."
To akurat jest nadrzędna zasada stosowania znaków interpunkcyjnych, więc jednak się do zasad RJP stosujesz 😉
"Clue" to "wskazówka", nie sedno, to pochodzi z francuskiego "clou" czyli "gwóźdź". 😉
Ja myślę, że jeśli chcemy dbać o nas język, trzeba to robić z każdej strony, to co ma być razem pisać razem a co osobno to osobno, jak chcę kogoś rzucić TĄ książką, to muszę najpierw wziąć do ręki TĘ książkę, w której zresztą może znajdować się treść epopei albo zdjęcie żmii. Język to zbiór zasad, ale nie możemy sobie z niego wybierać tych rzeczy, które nam pasują, bo to nierozerwalna całość i każda jego część jest ważna i ciekawa, nawet jeśli bywa czasem upierdliwa w stosowaniu. 😉
Co jak co, ale akurat po tobie się tego nie spodziewałem. 😉 Pełna racja co do tekstu. Strasznie mnie denerwują mówiący, że to mój obowiązek, żeby nauczyć się języka angielskiego (nawet nie innego obcego, ma być angielski i już). Pamiętam do dzisiaj pewną rozmowę na pewnym forum, gdzie zostałem porządnie ochrzaniony za to, że nie miałem potrzeby nauki tego języka. W owym czasie swoją karierę wiązałem z leśnictwem, a za język obcy w szkole miałem niemiecki. Pamiętam nawet napisaną przez jednego z nich "opowieść" o "Krzysztofie z Hajnówki, który chciał zostać leśniczym, ale go nie przyjęli, bo nie znał angielskiego". Tylko po cholerę mi ten język w tym zawodzie? Zwłaszcza, że mamy tutaj więcej przybyszów z Białorusi i Rosji niż turystów z zachodu…
Wtedy po prostu nie wiedziałem co powiedzieć, więc darowałem sobie dalszą dyskusję. Gdyby to wydarzyło się dzisiaj, to bym im wytłumaczył, że angielski nie wszędzie jest językiem międzynarodowym. W końcu na wschód od nas tym językiem jest rosyjski, na Bliskim Wschodzie – arabski, a na Dalekim – mandaryński.
Częstym argumentem w tego typu rozmowach jest to, że mamy rok 2013, a nie 1800, chociaż i mi się zdarzyło zostać nazwanym bardzo popularnym określeniem – ciemnogród. I to jest właśnie najgorsze. Totalny brak zrozumienia dla tych, co po prostu nie widzą sensu w pewnych, ogólnie przyjętych, zasadach.
Taka ciekawostka: Jedną z osób, które idealnie się kwalifikują pod tych "nie znających własnego języka" jest… prezydent Białorusi, Aleksandr Łukaszenka. W tym kraju urzędowymi językami są rosyjski i białoruski (w tej kolejności), a on w żadnym z nich nie potrafi sklecić poprawnego zdania.
Też nie widzę powodu dlaczego pani Krysia ma się sprężać przed obcokrajowcem, który chce coś kupić, a nawet się przywitać nie potrafi po polsku. Ja takich klientów zawsze zlewam i udaję, że nic nie rozumiem. Kiedy pracowałem w Niemczech nikt się nie rozpieszczał nad Polakami nieznającymi niemieckiego; kiedy próbowaliśmy pytać o coś po angielsku odpowiadali (po niemiecku oczywiście), że jesteśmy w Niemczech, a w Niemczech mówi się po niemiecku.
A ja widzę powód.
Jeśli pani Krysia pracuje w kasie na dworcu w dużym mieście i na stu obsługiwanych pasażerów, powiedzmy, dwóch jest obcokrajowcami, ich także należy obsłużyć. A tak się składa, że językiem którego używa najwięcej ludzi na świecie jako ojczystego lub drugiego jest angielski.
To że w Niemczech trafiłeś na nieżyczliwych Niemców nie usprawiedliwia braku znajomości angielskiego wśród urzędników mających kontakt z obcokrajowcami.
pozdrawiam
Romek
Reprezentujesz właśnie mentalność wstydu, o której jest wpis na blogu. Nikt nie musi się usprawiedliwiać z powodu nieznajomości języków obcych we własnym kraju. Przekonałem się za to wielokrotnie, że jeśli gdzieś jedziesz, to wypadałoby umieć coś w tamtym języku (choćby słownik, rozmówki, translate.google), bo przeciwna sytuacja jest odbierana jako rodzaj ignorancji. Francuzi pytani na dworcu w języku angielskim o jakiś pociąg w najlepszym razie nonszalancko wskazywali ręką, gdzie jest rozkład jazdy, a najczęściej tylko wzruszali ramionami.
Pamiętajmy, że to pytającemu turyście/imigrantowi zależy na komunikacji, nie odpowiadającemu autochtonowi. Komu zależy, niech się stara.
Sądzę, że zostałem źle zrozumiany. Nie zgadzam się, że reprezentuję mentalność wstydu. Uważam, że Polacy, którzy nie mają kontaktu z obcokrajowcami, nie wyjeżdżają za granicę nie muszą znać języków obcych.
Jednak urzędnik który ma kontakt z obcokrajowcami, w naszym przypadku kasjerka na dworcu głównym większego miasta, musi umieć dogadać się po angielsku i prawidłowo obsłużyć, w naszym przypadku, turystę.
Jacy Francuzi pytani na dworcu po angielsku nie udzielali w tym języku odpowiedzi? Czy byli to przypadkowi ludzie czy kasjerzy? Jeśli ci drudzy to niezbyt dobrze świadczy o jakości usług personelu dworca.
Piszesz, że "to pytającemu turyście/imigrantowi zależy na komunikacji". A nam nie? Nie chcemy aby jak najwięcej turystów odwiedzało nasz kraj i zostawiało tu kupę kasy? Jeśli turyści będą kojarzyć Polskę z trudnościami językowymi rzadziej będą nas odwiedzać. Dla mnie jest to oczywiste.
pozdrawiam
Romek
Pełna zgoda z Anonimowy 7 sierpnia 2013 19:16. By zbytnio nie rozwodzić się, w dodatku nad czymś w gruncie rzeczy absurdalnym, to może tak w największym skrócie.
1.
W każdym kraju istnieje coś takiego jak język urzędowy (nie zawsze de jure, ale zawsze de facto). Oznacza to nic innego jak tylko to, że w tym i tylko w tym języku można np. w instytucjach państwowych zadawać pytania i w nim otrzymywać odpowiedź. Z oczywistych względów tyczy się to całego życia społecznego.
2.
Powyższe dotyczy oczywiście i kas kolejowych. Nie ma żadnego powody, by kasjerka w Polsce (Niemczech, Francji, Włoszech) odpowiadała komukolwiek w innym języku niż język polski (niemiecki, francuski, włoski).
3.
Czy w kasie kolejowej na dworcu w angielskim Leeds można porozumieć się po polsku (niemiecki, francusku, włosku)? Oczywiście, że nie. Można po angielsku. Dokładnie tak samo jak w kasie w Krakowie – po polsku, w Norymberdze – po niemiecku, w Blois – po francuski, w Pesaro – po włosku.
4.
Jeśli obcokrajowiec nie potrafi na polskich (niemieckich, francuskich, włoskich) kolejach kupić biletu w języku polskim (niemieckim, francuskim, włoskim) to trudno. W końcu to wyłącznie jego sprawa. Niech się albo nauczy, albo po prostu nie korzysta z tego środka lokomocji.
4.
Nie widzę najmniejszego trudu nauczenia się paru słów w rodzaju "um bilhetto para Evora, comboio regionale". Nie wiem, czy tak to brzmi w języku portugalskim, ale z całą pewnością jest to zrozumiałe. Osobiście w ten sposób porozumiewam się w każdym kraju (oczywiście w przypadku zasadniczej nieznajomości miejscowego języka).
Ad. 2.
Jest jeden powód. Angielski jest językiem międzynarodowym. I jeśli chcemy żeby do nas przyjeżdżali turyści, powinniśmy im ułatwiać poruszanie się w naszym kraju.
Ciekawe czy także masz podobne zdanie na temat obsługi turystów w lokalach gastronomicznych.
Czeka ma zdanie „Nie ma żadnego powodu, by kelnerka w Polsce obsługiwała kogokolwiek w innym języku niż język polski”.
BTW Miesiąc temu byłem w Bratysławie. W restauracji zapytaliśmy kelnerkę czy chce abyśmy mówili po polsku a ona po słowacku. Powiedziała, że woli angielski lub niemiecki.
Ad. 3 i 4.
Było już wałkowane. Nauczenie się „Jeden bilet do xxx, proszę”, „One ticket to xxx, please” czy „Un billete a xxx, por favor” dla nikogo nie stanowi problemu. Gorzej będzie jeśli pani w kasie zapyta się czy pierwsza czy druga klasa, pospieszny czy osobowy, w jedną czy powrotny, bezpośredni czy z przesiadką. To jeszcze bajka. Bo podobnie jest w innych krajach. Natomiast, jak obcokrajowcowi z minimalną znajomością polskiego wytłumaczyć różnicę między pociągami IRE, REG i TLK?
1.
"Angielski jest językiem międzynarodowym"
Czyżby? Dla przykładu polski jest językiem urzędowym w Polsce, bo tak jest zapisane w Ustawie Zasadniczej. Wskaż jeśli łaska podobny dokument określający język angielski jako międzynarodowy.
2.
"I jeśli chcemy żeby do nas przyjeżdżali turyści"
Odbiegając od tematu – na jakiej to podstawie wysuwasz niniejsze supozycje? Dlaczego ma-MY chcieć lub nie chcieć przyjeżdżania "turystów". I w ogóle co taka grupa może do tego tematu zasadniczo mieć?
3.
"Powiedziała, że woli angielski lub niemiecki"
Dziwne. Bardzo, bardzo dziwne. Nie spotkałem się jeszcze w takim przypadku z sytuacją, by ktoś wolał mówić językiem obcym niż swoim. Być może po prostu nie zrozumiała waszego pytania i odpowiedziała "english, deutsch".
Przy okazji a propos krajów słowiańskich: ja dla przykładu zawsze porozumiewam się w nich językiem słowiańskim, tzn. ujmując w skrócie mieszańcem polsko-rosyjskim z dużym dodatkiem miejscowych (czeskich, chorwackich itd.) słów, wyrażeń, zwrotów. Dokładnie tak samo czynię w krajach romańskich, gdzie podobną rolę pełni dla mnie język włoski z dodatkami hiszpańskim, portugalskimi itd. Nigdy mnie to nie zawiodło (mówię oczywiście o prostych sytuacjach).
4.
"Gorzej będzie jeśli pani w kasie zapyta się czy pierwsza czy druga klasa, pospieszny czy osobowy"
Bynajmniej. Nic nie będzie "gorzej". Inteligentny człowiek wie lub winien wiedzieć, jaki chce kupić bilet, wie że są lub mogą być różne jego rodzaje, stąd też zawczasu pozna wszystkie potencjalnie potrzebne mu określenia. Zaznajomi się rzecz jasna także z rodzajami biletów, rodzajami pociągów itp. (w przypadku istnienia ich różnorodności).
5.
"Natomiast, jak obcokrajowcowi z minimalną znajomością polskiego wytłumaczyć różnicę między pociągami IRE, REG i TLK"
Nie rozumiem – kto ma mu to wyjaśniać? Ja? Ty? Kasjerka? Kiedyś, jeśli już mowa o kolei, wydawane były książkowe rozkłady jazdy (kosztujące grosze i dostępne na każdym dworcu kolejowym), w którym w kilku językach (ang., niem., franc. ros.) przedstawiony był cały regulamin przejazdu. Dziś takie coś pewnie istnieje w wersji internetowej lub jakiejś innej powszechnie dostępnej formie.
Ad. 1.
"Wskaż jeśli łaska podobny dokument określający język angielski jako międzynarodowy."
Po pierwsze, nigdzie nie powoływałem się na żaden dokument.
Po drugie, najwięcej osób na świecie mówi angielskim jako pierwszym lub drugim językiem http://pl.wikipedia.org/wiki/Najcz%C4%99%C5%9Bciej_u%C5%BCywane_j%C4%99zyki_%C5%9Bwiata
Po trzecie, najwięcej Polaków deklaruje umiejętność posługiwania się angielskim (34,1%) http://www.stat.gov.pl/cps/rde/xbcr/gus/wz_jakosc_zycia_i_spojnosc_spoleczna_2011.pdf
Ad. 2.
"Dlaczego ma-MY chcieć lub nie chcieć przyjeżdżania "turystów"."
Turyści zostawiają w naszym kraju sporo pieniędzy. Dla mnie jest to wystarczający powód aby chcieć ich przyjazdu.
Artykuł z 2008 http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/turysci;zostawiaja;w;polsce;wiecej;pieniedzy,152,0,361880.html
"I w ogóle co taka grupa może do tego tematu zasadniczo mieć?"
To, że turyści korzystają ze środków komunikacji takich jak PKP czy PKS.
Ad. 3.
"Być może po prostu nie zrozumiała waszego pytania i odpowiedziała "english, deutsch".
Zapytaliśmy ją po angielsku 😉
Ad. 4.
"Inteligentny człowiek wie lub winien wiedzieć, jaki chce kupić bilet, wie że są lub mogą być różne jego rodzaje, stąd też zawczasu pozna wszystkie potencjalnie potrzebne mu określenia. Zaznajomi się rzecz jasna także z rodzajami biletów, rodzajami pociągów itp. (w przypadku istnienia ich różnorodności)."
Po pierwsze, nie zakładajmy że większość turystów zagranicznych jest inteligentna.
Po drugie, to zaznajomienie się z rodzajami biletu to mrzonka.
Ad. 5.
"Nie rozumiem – kto ma mu to wyjaśniać? Ja? Ty? Kasjerka?"
Oczywiście, że kasjerka.
Rzecz na tym polega, że w Polsce jest kilku przewoźników i nie można kupić, powiedzmy z Rzeszowa do Krakowa, który byłby honorowany przez wszystkich.
(ad Roman Cuprys 24 grudnia 2013 14:10)
Boże, co mnie podkusiło…
@ Ortografer
" Byc moze po prostu nie zrozumiala waszego pytania i odpowiedziala "englisz, deutsch"".
Skoro nie zrozumiala to znaczy, ze nie rozumie po polsku i bardzo slusznie zrobila przechodzac na angielski.
"Dziwne. Bardzo, bardzo dziwne. Nie spotkalem…"
Nic w tym dziwnego, zadaniem kelnerki jest podanie wlasciwego dania a nie eksperymenty z jezykiem, ktorego sie nigdy nie uczyla. Jezyk restauracji to wcale nie taka gratka w przeciwienstwie do jakichs rozpraw filozoficznych, gdzie rozumienie 50% daje jakis ogolny sens lub przynajmniej nie niesie zadnej szkody. Jezyk kelner-gosc opiera sie na bardzo scislych wyrazeniach, ktore trzeba rozumiec na 100%, w przeciwnym razie cel bedzie wypaczony i gosc dostanie nie to co zamawial ( lub myslal, ze zamawia). Np:
pieczen -to po slowacku nie pieczone mieso ale zwykla watroba
jahoda- to truskawka
czerstwy- to po czesku (i chyba tez slowacku) swiezy; i pewnie jest pelno takich pulapek dotyczacych jedzenia i nie tylko.
A mieszanka slowianska polsko-rosyjsko-miejscowa moze wiecej zaszkodzic niz pomoc w restauracji,np:
печень- tak, jak i po slowacku- watroba
ягоды- owoce jagodowe, czyli rowniez truskawki, wisnie, porzeczki itp.
кофе со сливками- to nie kawa ze sliwkami lecz ze smietanka
картошка с укропом- to nie ziemniaki z wrzatkiem tylko z koperkiem,
утка- to kaczka a nie udka,
пирожок – to zupelnie inny wyrob z ciasta niz nasz pierozek,
дыня- to slodki melon,
фисташки – to nie orzeszki ziemne lecz pistacjowe,
росол – to nie rosol lecz zalewa octowa (lub inna)
сухари – to nie suchary ale bulka tarta,
живность – to nie zywnosc a zwierzeta,
кавер – to nie kawior lecz dywan, itp, itd.
Jesli do takiej mieszanki polsko-rosyjskiej dodasz jeszcze miejscowy jezyk slowianski to szanse na otrzymanie zamawianego dania sa niewielkie. Ale za to moze byc bardzo wesolo, dlatego ja tez, mimo wszystko, stosuje takie mieszanki. Jakos nie przechodzi mi przez usta angielski skierowany do Slowaka czy Ukrainca.Pozdrawiam!
(ad ortografer)
Może wycofamy naukę języków obcych w polskich szkołach?
No bo i po co?
D…. do czego ty to kolego mówisz???
Wręcz przeciwnie. Jestem za nauką języków obcych (zresztą to chyba oczywiste skorom na tym blogu). Z tym że, jak wyżej powiedziałem, za nauką językÓW, a nie jednego, jedynie dziś słusznego języKA (angielskiego).
"A mieszanka slowianska polsko-rosyjsko-miejscowa moze wiecej zaszkodzic niz pomoc w restauracji"
Istotnie – może, ale nie musi (różnicę między "może" a "musi" chyba łapiesz, co?). Poza tym życie chyba jednak nie ogranicza się do posiłków w restauracji.
"Jestem za nauką języków obcych…"
Po co? Skoro kasjerka, która uczyła się języka obcego, nie musi go używać w pracy pomimo potrzeby klientów.
"…za nauką językÓW, a nie jednego, jedynie dziś słusznego języKA (angielskiego)."
Także jestem za nauką językÓW. Na dworcach głównych takich miast jak Warszawa, Katowice, Kraków, Wrocław, Poznań, Gdańsk, itd. powinny być kasy w których można kupić bilety posługując się jednym z języków: niemiecki, rosyjski, francuski lub angielski.
W moim mieście są, w pobliżu przystanków MPK oraz w tramwajach i autobusach, automaty które sprzedają bilety. Jest opcja wyboru języka (polski, angielski, niemiecki). Może tą opcję należałoby zlikwidować? Jak sam piszesz:
"W każdym kraju istnieje coś takiego jak język urzędowy (nie zawsze de jure, ale zawsze de facto). Oznacza to nic innego jak tylko to, że w tym i tylko w tym języku można np. w instytucjach państwowych zadawać pytania i w nim otrzymywać odpowiedź. Z oczywistych względów tyczy się to całego życia społecznego."
"Jestem za nauką języków obcych…"
Po co? Skoro kasjerka, która uczyła się języka obcego, nie musi go używać w pracy pomimo potrzeby klientów."
No, powody są rozmaite, ale akurat zaspakajania "potrzeb klientów" bym do nich nie zaliczał, a jeśli już to na jednym z ostatnich miejsc.
Aha, co z tym wspólnego mają automaty biletowe???
Roznice miedzy "moze" a "musi" chyba lapie, ale tylko w sensie ogolnym, bo w kontekscie Twojego komentarza to przyznam, ze lapie bardzo niewiele. Piszesz dalej, ze "zycie chyba nie ogranicza sie do posilkow w restauracji"- wiec co?-w innych sferach mieszanka polsko-rosyjska ma byc mniej zdradliwa?
Jesli zalozymy, ze kazdy jezyk slowianski ma mniej-wiecej tyle samo "falszywych przyjaciol" w stosunku do polskiego co rosyjski (ok. 500 slow!) to roznica miedzy "moze" a "musi" (wiecej zaszkodzic niz pomoc) stanie sie bardzo rozmyta. Wlasciwie to bedzie sie opierac na strzale "chybil-trafil"- bo skad wiadomo, czy jakis polskobrzmiacy wyraz w innym jezyku slowianskim znaczy to samo co po polsku, czy zupelnie cos innego?
Serdeczne dzięki za informacje o tzw. fałszywych przyjaciołach! Zaiste, informacje to bezcenne i wielce odkrywcze. Hm, serio czeski czerstwy to polski świeży? Niesamowite! Ciekawe, jak w takim razie owa czerstwość rozumiana jest w Panu Tadeuszu (i w dziesiątkach innych wielkich dzieł naszej literatury). Też pewnie prowadzi na jakieś językowe manowce.
"Serdeczne dzieki za …"- prosze bardzo i polecam sie z checia na przyszlosc! "Falszywi przyjaciele" to zaiste bezcenne informacje i wnioskujac z kontekstu Twoich komentarzy- bardzo Ci sie przydadza. Ciesze sie, ze przynajmniej czeskie "czerstwy" kojarzysz z dziel polskiej literatury. Ale jeden "falszywy przyjaciel" to troche za malo, by w pelni korzystac z dobrodziejstw "mieszanki slowianskiej". Gdybys chcial poznac wiecej takich przyjaciol to sie serdecznie polecam. Pozdrawiam!
Tak na marginesie: zamiast "pisze się z małej litery" powinno być: "pisze się małą literą" 😉
Albo "od małej litery".
Nie zgadzam się z tym co piszesz o ludziach niepotrafiących pisać w ojczystym języku (że powinni najpierw nauczyć się swojego, a potem obcych).
Co by o błędach nie mówić, jestem w 100 procentach przekonany, że nawet dresiarz zna polski lepiej niż obcokrajowiec, nawet profesor filologii polskiej, który zaczął się tego języka uczyć jako dorosły. Jasne jest, że profesor potrafi operować wieloma terminami, których dresiarz nie zna, może nawet rzadziej popełnia błędy, jednak różnica między nimi jest elementarna. Dresiarz nie ma np. problemu z nadążaniem, rozumie w mig szybką i bełkotliwą mowę drugiego człowieka – co w przypadku obcokrajowca jest niemożliwe. Przykładowo: kiedy osoba dobrze znająca angielski słucha anglika mówiącego szybko i nieskładnie, sens wielu słów się zaciera i wtedy osoba słuchająca musi wyłapywać pewne rzeczy z kontekstu, nieraz i treść całych zdań zagubi. Nie ma na to rady. Dresiarz rozmawiający w języku ojczystym tego problemu nie ma.
Nie jest możliwe opanowanie języka obcego w tak dobrym stopniu jak ojczystego – więc nawet jeśli półgłówek nie potrafi po polsku napisać zdania, prawdopodobnie w jego życiu nie stanowi to problemu – więc bez względu na poziom ojczystego języka, należy uczyć się nowych.
Natomiast co do samego wstydu to myślę, że student, który nie potrafi płynnie mówić po angielsku, ma ogromne powody do wstydu – biorąc pod uwagę to w jakich czasach żyjemy.
Częściowo się z Tobą zgadzam. Uważam, że angielski jest przydatny i każdy powinien go w jakimś stopniu znać, zwłaszcza osoby pracujące w branży "narażającej" na częsty kontakt z obcokrajowcami. Nie musi być to zaraz poziom C2, ale raczej na miejscu byłaby znajomość chociaż najprostszych zdań ułatwiających komunikację w zakresie wykonywanej pracy. Równocześnie irytuje mnie fakt, że Anglicy i Amerykanie w przytłaczającej większości nie umieją posługiwać się żadnym językiem poza swoim ojczystym i nikt im tego nie wyrzuca. Więc skoro już przyjeżdżają na wakacje do Polski, to mogliby wysilić się na przeczytanie z rozmówek prostego zdania po polsku i posłużenie się nim w kasie biletowej. Nikt nie każe nikomu od razu uczyć się języka danego kraju w stopniu komunikatywnym.
Pozdrawiam, Cass.
"Więc skoro już przyjeżdżają na wakacje do Polski, to mogliby wysilić się na przeczytanie z rozmówek prostego zdania po polsku i posłużenie się nim w kasie biletowej."
Sądzisz, że zrozumieli by pytania i odpowiedzi kasjerki po godzinie, dwóch czytania rozmówek.
Opowiem anegdotę.
Do moich koleżanek z Węgier które studiowały polonistykę na UJ-cie przyjechali znajomi krajanie. Jedna z dziewczyn uparła się, że sama kupi w kiosku papierosy. Zatem moje znajome uczyły ją zdania: "Proszę paczkę Sobieskich". Idąc do kiosku powtarzała ona cały czas "Prosze paćke Sobieski".
Gdy przyszła jej kolej mówi "Prosze paćke Sobieski". Na co sprzedawczyni "Czerwone czy białe?". A Węgierka jak zdarta płyta "Prosze paćke Sobieski"…
😉
Romek
I w czym problem? Grunt, że pewnie udało jej się kupić tę paczkę Sobieskich – czerwonych albo białych 😉
Po interwencji koleżanek 😉
Wstyd to bardzo mocne słowo, trzeba bowiem pamiętać, że nie każdy w tym kraju ma równe szanse co inni, by nauczyć się języka obcego. Prawda jest taka, że system nauczania w szkołach państwowych jest tragiczny – bo jak można nazwać sytuację, w której uczeń po 10 latach nauki nie jest w stanie języka używać? Używać czynnie, tj. rozumieć ze słuchu i mówić. Nie każdy ma środki na prywatne lekcje i zakup dobrych materiałów do nauki. Owszem, ktoś zaraz powie, że przecież wystarczy samozaparcie, a materiały są w necie. Rzecz jednak w tym, że w taki sposób może uczyć się ktoś, kto w swoim życiu niejeden język już opanował i wie jak się samemu uczyć, bo zna najlepsze dla siebie metody i źródła. Osobiście uczę się czwartego języka i znam zasady rządzące się skuteczną nauką języków. Jednak pamiętam, jaką katorgą była nauka pierwszego i to w czasach sprzed rewolucji internetowej, skype'a itp. Nawet w obecnych czasach w życiu nie odważyłabym się wyśmiać, tudzież wytknąć komuś, że nie zna języka, bo wiem, że przyczyny nie zawsze leżą w lenistwie.
Kolejną sprawą jest histeryczne wręcz podejście niektórych ludzi w Polsce do znajomości angielskiego. Należę do grona osób, które drażni wciskana nam wszechobecnie "wyższość" angielskiego nad innymi językami Znam ludzi, którzy potrafią wysłać życzliwą aluzję odnośnie planów naukowych związanych z bardziej niszowymi językami w stylu "niektórym tylko się wydaje, że znają angielski", "naucz się najpierw porządnie angielskiego" itp. bzdury. Angielski znam, rozumiem przekazy z radia, telewizji, radzę sobie w codziennych sytuacjach, rozmawiam na tematy powszednie i naprawdę nie mam potrzeby poznania angielskich odpowiedników stopu metalu, podeszwy czy salamandry plamistej, tudzież 50 synonimów wyrazu ukontentowany. Poziom B2/C1 mnie satysfakcjonuje i szkoda mi czasu na rozwijanie słownictwa i setek tysięcy wydumanych idiomów. Wolę iść dalej i poznać inne ciekawsze języki, których nauka da mi większą radość i satysfakcję. Ale w opinii niektórych nie znam języka, i nieważne, że znam komunikatywnie 3 języki europejskie, a czwartego się uczę. Trudno, jakoś z tym żyję 🙂 Zatem litości, mniej krytycyzmu, inne narody, zwłaszcza południowoeuropejskie mówią po angielsku gorzej, nie siląc się nawet na poprawną wymowę i nie mają na tym punkcie kompleksów, jak Polacy.
Pozdrawiam wszystkich i nie dajmy się zwariować.
Co do pani Krysi i wstydu z nieznajomosci jezyka obcego- jest to tak samo powod do wstydu, co nieznajomosc kazdego innego przedmiotu, ktorego uczylo sie w szkole.Szowinista nie jestem, ale wiem, ze wiekszosc kobiet nie ma pojecia o geografii, dla bardzo wielu Afryka to panstwo, nikt im jednak nie robi zarzutow, ze maja sie wstydzic. Wolny rynek wszystko reguluje(z tym, ze jest go za malo), i gdyby prywatne koleje ponosily uszczerbek finansowy z powodu, ze pani Krysia i jej kolezanki nie umieja obsluzyc obcokrajowcow- pewnie wlasciciel zatrudnilby dziewczyny po roznych filologiach ze stazem za granica. A moglby tez uznac, ze turystom potrzebne sa przygody i rozmowa z kasjerka na migi do nich nalezy. Co do znajomosci swojego jezyka to, jak to slusznie napisal Piotr- kazdy native mowi na poziomie C2, moze uzywac tylko prostszego slownictwa niz inny(celowo lub nie). Jesli ktos zamiast "jesc" uzywa slow "konsumowac" lub "delektowac sie" to w efekcie uzywa powszechnie zrozumialych dla obcokrajowcow latynizmow, a gdy ktos inny powie na to "wcinac", "szamac" lub "palaszowac"- nie bedzie to wcale pozion nizszy dla obcych ale duzo wyzszy, choc wszystko to bedzie w granicach C2. A co do ortografii to rzeczywiscie tragedia jest gdy niektorzy (czesto tutaj) popelniaja byki w parach liter O z kreska- U, Z z kropka-RZ, CH- H- to juz najwyzszy szczyt ignorancji.Jednak, jak ktos slusznie zaznaczyl, polska ortografia bywa sztucznym wymyslem RJP i czasem mozna ja celowo ignorowac, aby tylko ta celowosc byla widoczna. Np zapozyczone slowo "OGOREK", po niemiecku "gUrke, po rosyjsku "огУрец", po litewsku "agUrkas" piszemy przez O, a slowianskie i indoeuropejskie slowo "ZEBRO", "Ребро" po rosyjsku i w innych slowianskich, ang. "Rip", niem. "Rippe" piszemy przez Z z kropka? Czym to wyjasnic"?. Pozdrawiam!
Witam!
Zastanawiam się, jak można narzekać na polską ortografię. W porównaniu z angielską czy francuską prezentuje się ona wspaniale! Gdyby nie dominacja angielskiego, to wielu z powyżej się wypowiadających nie miało by pojęcia, jak wymówić bądź zapisać podstawowe angielskie słowa: "mountain", "stomach", "castle" (z niemym t), czy też słowo znane w Polsce jako "dilejt". Moim faworytem jest poprawna wymowa "Tomb Rider".
Czasami warto na moment pozbyć się zachwytu nad językiem miernej popkultury i "amerykańskich naukowców"…
Odnosząc się do pytania Karola ("Czy to wstyd nie znać języka obcego") uważam, że warto znać choć podstawy jednego języka obcego, i niech to już będzie angielski, ale nie powiedziałbym, że należy się wstydzić nieznajomości języka, chyba, że ojczystego.
Pozdrawiam!
PS: Błędy ortograficzne i interpunkcyjne, mogą przytrafić się każdemu, nie wiem jak inni, ja nie jestem doskonały 🙂
Od razu przypomniał mi się pasujący do tego obrazu filmik reklamujący naukę angielskiego. Niesamowite, jak wiele osób, komentując go w różnych miejscach, że nie wspomnę o samych twórcach, w ogóle nie pomyślało, że w tej sytuacji, to chyba raczej tonący mają problem 😉
http://www.youtube.com/watch?v=6zkZ3f8DnKs
Cześć, mam do Ciebie pytanie. Czytałam Twoje artykuły na temat RPA oraz języków xhosa i afrikaans. Niedawno zaczęłam uczyć się tego drugiego języka, zamówiłam kurs z księgarni językowej, jednak czegoś mi brakuje. Potrzebuję jakiegoś podręcznika czy czegokolwiek innego, gdzie będzie konkretnie rozpisana gramatyka tego języka – konstrukcja zdań, czasy etc. Pewne rzeczy można wydedukować, ucząc się jakichś zwrotów, ale jednak wolę poznać tą gramatykę i być pewną. Masz może taki podręcznik albo chociaż stronę internetową, na której jest to pokazane? [nie musi być to polska strona]
To dla mnie dość ważne, z góry dziękuję za odpowiedź.
np. http://www.afrikaans.us
+ można znaleźć w internecie
A Grammar of Afrikaans, by Bruce Donaldson
Witam
Według mnie, pani Krystyna powinna się nauczyć podstaw języka angielakiego, chociażby tylko dla własnego komfortu psychicznego, żeby mieć pewność, że jakoś sobie poradzi, zamiast stresować się przy takiej rozmowie. Obcokrajowiec, wiedząc, że przyjdzie mu kupić bilet, też może się nauczyć choć kilku podstawowych zdań 😉
a tak z innej beczki- czy zna ktoś jakiekolwiek strony/podręczniki/blogi do nauki języka staronordyckiego, najlepiej dialektu islandzkiego? ponieważ znalazłam przypadkowo jeden kurs i przepadłam w tym niesamowitym języku 😀
dzięki i pozdrawiam 🙂
Bardzo trafna puenta na zakończenie artykułu – zgadzam się całkowicie, że poprawne posługiwanie się językiem ojczystym to podstawa.
Oczywiście – język ojczysty "is a must". Nie radzę jednak przedstawiać tego typu pomysłów naszym potencjalnym pracodawcom 😀
Ciekawy artykuł, pozdrawiam 🙂
___________________________
http://hone-your-english.blogspot.com/
Nie bardzo rozumiem co miałeś na myśli poprzez "Nie radzę jednak przedstawiać tego typu pomysłów naszym potencjalnym pracodawcom"
Myślę, że chodziło mu o to, że pracodawcy często nie potrafią pisać po polsku.
Kurs jezyka staronordyckiego???- czy ja dobrze rozumiem, ze chodzi o aktywna nauke tego martwego jezyka? Teksty, slownictwo, gramatyka, fonetyka, cwiczenia ze sluchu, dialogi, nauka mowienia? Czy cos takiego w ogole istnieje? Ja swietnie rozumiem milosc do jezykow, ale aktywne uczenie sie martwego jezyka, calkowicie nieprzydatnego wspolczesnie to chyba lekka przesada. Nawet aktywna nauka laciny nie ma duzego sensu. Moze chodzi Ci o informacje o tym jezyku, tlumaczenia jakichs tekstow z opisem gramatyki? Wtedy, jezeli znasz jakies dzisiejsze jezyki skandynawskie, bedzie to fajna zabawa. Bo aktywny kurs od zera to raczej strata czasu, nawet traktujac to jako hobby. Uwazam ,ze z nauki jakiegokolwiek jezyka trzeba miec chocby jakies minimalne, niematerialne korzysci, chocby na przyklad odbycie w tym jezyku jakiejs rozmowy przynajmniej raz w zyciu. Ale to tylko moje skromne uwagi, zycze Ci powodzenia!
A ja koleżankę rozumiem i cieszę się, że są jeszcze ludzie, którzy nie przeliczają wszystkiego na korzyści. Sama czuję wielką pasję do języków skandynawskich, uczę się co prawda współczesnych, ale wiem jaką satysfakcją byłoby opanowanie (nawet bierne) prawdziwego języka wikingów. Dla mnie sama satysfakcja i przyjemność z nauki jest już wymierną korzyścią. Wracając do meritum, w Polsce raczej nie ma takich kursów, może na niektórych wydziałach filologicznych, ale przeglądając internet widzę, że na zachodzie są dostępne materiały i zapewne jakieś kursy. Będąc bardziej przyziemnym można zacząć naukę języka islandzkiego, który jest najbardziej zbliżony do staronordyckiego, a przy okazji nie jest martwy i można sobie w nim porozmawiać. Ma aż 320 000 użytkowników 😉 pozdrawiam
@ Night hunter – dobrze rozumiesz, chodzi o aktywną naukę języka. Zdaję sobie sprawę z tego, że raczej nie znajdę nagrań, choć na YT jest parę filmików, gdzie ktoś czyta po staronordycku. Zawsze mogę nagrać samą siebię 😉 Po żmudnych poszukiwaniach znalazłam kilka stron z gramatyką i tekstami, słowniki też są, ale pytam, bo może ktoś, kiedyś wpadł na coś takiego, bo każde źródło jest pomocne przy rak niszowym języku. Uczę się norweskiego, rozumiem proste teksty po szwedzku i duńsku, więc nauka staronordyckiego nie sprawi mi większych trudności. Nie zgodzę się z Twoją opinią, że to strata czasu, ponieważ nauka nigdy stratą nie jest 🙂 Raczej nie porozmawiam z nikim w tym języku, więc owszem, praktyczne to nie jest. Ale tu liczy się hobby, pasja, ten dreszczyk emocji i motyle w brzuchu podczas odkrywania jak bardzo język łączył się z ludźmi, który go używali ( jako przykład podam, że Wikingowie mieli 15 określeń na nasze JEDNO słowo 'bitwa') Dzięki i życzę sukcesów na polu językowym 🙂
@Anonimowa- jeśli się uczysz języków skandynawskich to masz dużo łatwiej, bo nawet z samym angielskim można zrozumieć proste zdania, a co dopiero jak znasz islandzki, norweski czy inny język północy 😀 rzeczywiście, po polsku nie znalazłam nic, na zachodzi jest dużo prościej. Angielskie uniwesytety oferują kierunki z tym związane, ale do tego etapu edukacji jeszcze mi daleko 😉 na razie o islandzkim nie myślę, ale kto wie.. Dzięki i pozdrawiam 🙂
"…Nie zgodzę się z Twoją opinią, że to strata czasu, ponieważ nauka nigdy stratą nie jest :)"
Stratę możemy rozpatrywać biorąc pod uwagę perspektywę alternatywnego wykorzystania tego czasu na naukę innego języka.
😉
Równie dobrze możemy stwierdzić, że stratą czasu jest to, iż właśnie siedzę przed komputerem i czytam tego bloga, a nie uczę się jakiegoś nowego języka, który na dodatek mi się nie podoba.
Nie znoszę tej bzdurnej gadaniny o tym, że coś musi być przydatne. Nie musi. Uczę się kilkunastu języków na raz, ponieważ sprawia mi to przyjemność i czuję satysfakcję choćby z poziomu A2, a nie zależy mi na tym, żeby znać ten język doskonale. Dlatego za Chiny nie rozumiem jak każdy dookoła pyta się "Dlaczego fiński? A na co ci łacina? Starogrecki? A po co? A jakie korzyści? Nie opłaca się" Czy naprawdę trzeba coś robić dla korzyści?
Pozdrawiam, Blue_himawari
Ale wtedy robienie czegokolwiek innego także można by uznać za stratę czasu kosztem nauki języków, czyż nie? Bez przesadyzmu, nie rezygnujmy z jednego hobby tylko dlatego, że inne bardziej się przyda 😉
@ Blue_himawari,
Po pierwsze, Ty sama pierwsza użyłaś stwierdzenia „strata czasu”.
Po drugie, napisałaś „nauka nigdy stratą nie jest”. To samo w sobie nic nie mówi. Tak jak np. „nauka czasami jest stratą”.
Po trzecie, zaprzeczasz sama sobie. W tym samym poście piszesz „…cieszę się, że są jeszcze ludzie, którzy nie przeliczają wszystkiego na korzyści.” Kilka zdań dalej: „…satysfakcja i przyjemność z nauki jest już wymierną korzyścią.” Czyli masz czy nie masz korzyści z nauki języka staronordyckiego?
Pozdrawiam
Romek
To nie ja użyłam tego określenia i nie zaprzeczam sobie, ponieważ to nie mi odpowiadałeś. Ja tylko bronię zdania anonimowej koleżanki.
Jeśli chodzi o wypomnianą przez Ciebie korzyść, to ja nie postrzegam jej w ten sposób. Dla mnie korzyść to pożytek i sens. Nauka nieużywanych języków jest jak śpiewanie pod prysznicem – ani nie ma z tego pożytku ani nie ma to sensu. Natomiast bez wątpienia sprawia to przyjemność. I tego staram się bronić. Chciałabym tylko, żeby niektórzy wbili sobie do głowy, że nie wszyscy mają problemy np. na tle zawodowym i nie potrzebują "przydatnych" języków, które będą kluczem w naszym CV. Z tego co widzę, Ciebie interesuje co innego (brak logiki w wypowiedzi poprzedników), ale tutaj już mogą wypowiedzieć się same zainteresowane, których komentarze zacytowałeś.
Pozdrawiam, Blue_himawari
Blue_himawari, bardzo Cię przepraszam za tą pomyłkę.
Obie logujecie się jako Anonim i stąd mój błąd.
Widzę także, że wiele mamy wspólnego – "Uczę się kilkunastu języków na raz, ponieważ sprawia mi to przyjemność i czuję satysfakcję choćby z poziomu A2". Ja uczę się pięciu języków. Angielski mam na B2, pozostałe wystarczy mi, że osiągnę A2. Samo uczenie sprawia mi przyjemność. Kiedyś uwielbiałem francuski. Teraz jestem na etapie hiszpańskiego. Otoczenie często mnie krytykuje, że zamiast opanować dobrze drugi język, co jakiś czas "przeskakuję" na inny…
pozdrawiam
Romek
@ Roman Cuprys – pomyliłeś mnie i drugą anonimową koleżankę 😉 dla jasności- ja zamierzam się uczyć staronordyckiego i napisałam posty z 25 sierpnia 13:22 i 26 sierpnia 21:59.
Pozdrawiam, R.
Ojej, ale się porobiło. Jestem tą drugą "anonimową", z 23 sierpnia 16:25. Najwyższy czas zacząć się podpisywać, bo inaczej robi się chaos. Swoją drogą, dyskusja zrobiła się bardzo ciekawa 😉
Pozdrawiam, K.
Hm, trzeba wiedzieć jakiego języka sie uczyć, po co i w jakim stopniu. Angielski to podstawa, oczywiście dla młodych ludzi, chcących podróżować, albo mających lub zamierzajacych mieć kontakt z obcokrajowcami. Dlatego pani Krysia nie musi znać angielskiego, ale jej pracodawca powinien ją przeszkolić w podstawowym zakresie. Przydatnosć innych jezyków dla młodych ludzi zależy w dużej mierze od regionu. Np. u mnie w Białymstoku naczęściej słyszy się rosyjski, na zachodzie niemiecki. Szkoda, że wszędzie uczą niemieckiego i angielskiego(zazwyczaj). Nasz system edukacyjny powinien stawiać bardziej na praktyczną naukę języka (i każdego innego przedmiotu). Jest 21. wiek…Przecież możemy podróżować, mamy internet, wymiany uczniów. Jestem za rozmawianiem z obcokrajowcami przez skypa (oni nauczą sie polskiego a my innego jezyka), zamiast 4 angielskich jeden dwutygodniowy wyjazd do angli czy gdzieś indziej. Myślę, że aktywnych forma nauki znalazłoby sie wiele. Co do poziomu języka polskiego, to jest jak jest. Myś lę, że to wszystko bierze się z domu. Tu jest pierwsza "lekcja" polskiego.
Angielski to podstawa, oczywiście dla młodych ludzi, chcących podróżować
Gdzie chcących podróżować? chyba nie chcesz powiedzieć, że jeśli ktoś chce podróżować po Ameryce Południowej, Francji, Włoszech, Hiszpanii albo Rosji powinien uczyc się angielskiego?
Widze, ze moj komentarz o korzysciach, ktore jednak nauka jezykow powinna dawac, wywolal spora dyskusje. Ja jednak nie bronie tej tezy, a napisalem to pod wplywem pewnego impulsu, ktory mna targnal, gdy przeczytalem, ze ktos chce sie uczyc martwego i nieuzywanego(bo sa i martwe uzywane)jezyka. A impuls ten dalo mi wspomnienie z pobytu i pracy w Anglii, gdzie spotkalem wiele osob, ktore z powodow wrodzonych nie sa w stanie nauczyc sie zadnego obcego jezyka. Sa to ludzie z doninujaca lewa polkula mozgu, ktora odpowiada za uzdolnienia techniczne, matematyczne, analityczne, logiczne itp. Ludzie ci sa calkowicie pozbawieni zdolnosci jezykowych, a szczegolnie dotyczacych rozumienia ze sluchu. Oni musza miec na wszystko schemat, projekt, instrukcje przed oczami, a tok wychodzacych z czyichs ust slow to dla nich jak szczekanie psa czy warkot traktora. Nie sa w stanie z tego wydzielic pojedynczych slow, a co dopiero w lot pojac ich sens, w dodatku w odmiennej gramatyce.Ich najwiekszym, nieosiagalnym marzeniem bylo zadzwonienie do agencji pracy i odpowiedz na pare prosrych pytan, i to po pieciu latach pobytu i nauki jezyka. Gdyby taki osobnik uslyszal, ze ktos sie uczy sobie staronordyckiego to by sie poczul jak beduin ze srodka Sahary w porze suchej ogladajacy naszego Smingusa-Dyngusa. I ja sie tak przez sekunde poczulem, co dalo mi ten impuls i tak to skomentowalem, ale oczywiscie sie z tym nie zgadzam. Hobby to hobby, dobrze jest jak dodatkowo przynosi korzysci, ale wcale nie musi.Pozdrawiam!
Hmm, ciekawe. A w jakim języku z tymi osobami rozmawiałeś? Na migi. Jeśli nie to nie pisz że są pozbawieni zdolności językowych. KAŻDY kto nauczył się ojczystego języka jest się w stanie nauczyć obcego. Kwestia CZASU i ODPOWIEDNIEJ METODY dopasowanej do konkretnego ucznia. Jedni potrzebują mniej czasu i wiele metod daje w ich przypadku zauważalny efekt, inni potrzebują o wiele więcej czasu i precyzyjnie dobranej metody. Ale ilość czasu włożona w obcowanie (a nie nawet naukę) jest kluczowa. Nawet nieoptymalnie dobrana metoda zadziała przy odpowiednim nakładzie czasu i pracy.
Trafiłeś kula w płot.
Za zdolności lingwistyczne odpowiada głównie lewa półkula właśnie. Radze poczytać opracowania neurolingwistyczne zamiast opierać się na plotkach wyłapanych z Internetu najpewniej. Poza tym większość czynności wymaga pracy stref z obu części mózgu i mitem (obalonym naukowo) jest twierdzenie o tym, że zdolności matematyczne i analityczne to TYLKO lewa a artystyczne to TYLKO prawa.
Takie na przykład komponowanie muzyki jest niemożliwe bez pracy struktur analitycznych i odpowiedzialnych za logiczne myślenie.
Powtarzam, "dominująca półkula" to w dużej części MIT, nie znajdujący żadnego potwierdzenia w najnowszych badaniach choć ciągle powielany przez pseudo/pop-naukowe publikacje.
W związku z czym bzdura( i wygodnym usprawiedliwieniem lenistwa) jest mówienie o wrodzonych ograniczeniach i predyspozycjach wynikających z "dominującej półkuli".
Najnowsze odkrycia pokazują coś dokładnie przeciwnego. Po pierwsze, mózg, nawet dorosłego człowieka, zachowuje wysoka neuro-plastyczność i podatność na reorganizację ścieżek neuronowych. Po wtóre, jak już wspomniałem zarówno zdolności logiczne, analityczne jak i te postrzegane jako "artystyczne" wykorzystują współprace wielu równych rejonów mózgu niekoniecznie położonych w tej samej hemisferze.
Po trzecie: dominacja, a raczej lepsze wykształcenie określonych struktur nie jest cecha wrodzona tylko nabytą.
Jeśli zaś chodzi o język to jego przetwarzanie jest procesem bardzo kompleksowym i wykorzystuje cały szereg struktur mózgu. Z których większość wymaga własnej funkcji analitycznych i znajduje się w lewej półkuli.
Kompletnym nonsensem z punktu widzenia nauki jest tez mówienie o ludziach pozbawionych zdolności językowych. Ktoś może mieć lepszy i gorszy słuch co przełoży się na przykład na akcent, ale jeśli przyswoił język ojczysty to ma w swoim mózgu wszystkie struktury potrzebne do przyswojenia języka obcego.
Ergo, ludzie którzy nie mogą nauczyć się języka po porostu mają kiepskie metody, albo kiepskich nauczycieli, ewentualnie wkładają w to nic lub zbyt mało pracy.
Ale oczywiście lepiej zwalić wszystko na naturę. Problem w tym, że fakty mówią cos innego.
Dziekuje za rade, ale nie jest mi potrzebna, bo malo mnie interesuja szczegoly na temat tego co dokladnie sprawia, ze pewni ludzie nie sa w stanie nauczyc sie jezyka obcego, a nawet swojego w pelnej bieglosci. Pewnie masz racje w tym ,co piszesz do przedostatniego akapitu, nie chce mi sie nawet sprawdzac, bo w kontekscie tego, co pisalem nie ma to znaczenia. Sens byl taki, ze SA ludzie pozbawieni zdolnosci jezykowych, czemu zaprzeczasz "z punktu widzenia nauki". A argument, ze kazdy opanowal jezyk ojczysty, wiec moze i obcy- to kompletny niewypal. Po pierwsze nie wszyscy opanowali jezyk ojczysty nawet w takim stopniu, jakiego wymaga sie od uczacych sie jezykow obcych i powodem tego jest brak zdolnosci jezykowych ( a moze "kiepskie metody, kiepscy nauczyciele, ewentualnie wkladaja w to nic lub zbyt malo pracy"?). Po drugie- nauka jezyka obcego to zupelnie cos innego niz ojczystego. Gdy dziecko uczy sie swojego jezyka ma pusty mozg- zadnych kodow jezykowych, ktore dopiero nabywa, a jak juz nabedzie i utrwali to bardzo trudno je zmienic. Dlatego tak stosunkowo latwo nauczyc sie obcego slownictwa, a z gramatyka, frazeologia, uzywaniem wlasciwych slow w odpowiednim kontekscie duzo gorzej.To samo na polu fonetyki- nauczenie sie i utrwalenie jednego zestawu glosek jest prawie nieodwracalne, zmiana niektorych glosek na inne jest bardzo trudna, nawet gdy ktos porzuci jezyk ojczysty, w innym wypadku jest to prawie niemozliwe. Dlatego, zeby opanowac jezyk obcy potrzeba OGROMNYCH zdolnosci jezykowych i nie sa to calkowicie te same zdolnosci, dzieki ktorym kazdy, lepiej lub gorzej, wlada jezykiem ojczystym. A na pewno sa ludzie, ktorzy nie tylko tych ogromnych, ale i przecietnych zdolnosci jezykowych nie maja i nawet gdy ucza ich swietni nauczyciele cudownymi metodami i wkladaja w to duzo pracy to czegos takiego jak rozumienie ze sluchu moga nie nauczyc sie NIGDY, tak jak jeden nie nauczy sie spiewac, drugi zonglowac a trzeci tanczyc na lyzwach, bo do tego potrzebne sa takie zdolnosci, ktorych niektorzy nie posiadaja, bez wzgledu na to co o tym "mowia fakty".Pozdrawiam!
Guzik prawda, żonglować, czy śpiewać a nawet tańczyć na łyżwach może się nauczyć każdy kto ma sprawne ciało. Zdolności mają to do siebie że z definicji nie są wrodzone a nabyte. Ktoś może mieć co najwyżej nabyte w dzieciństwie predyspozycje, ale to nie decyduje o tym czy może czegoś się nauczyć ale o tym do jakiego poziomu doprowadzi umiejętność.
Z językiem jest tak samo, nie każdy będzie mówił jak native speaker tak jak nie każdy będzie szusował na nartach na poziomie olimpijskim. Ale poziom komunikatywny a nawet pewna płynność jest w zasięgu każdego i nie tylko dlatego że tak mówią fakty naukowe (rozumiem, ze do dla ciebie za mało?) ale też dlatego, że tak mówi empiria. Jest cała masa "beznadziejnych" przypadków przekonanych niegdyś o braku "zdolności językowych" które po dobraniu odpowiedniej dla siebie(bo nie każda jest dobra dla każdego, nie ma idealnej) metody nauczyły się języka. Kilka takich przypadków znam osobiście, kilka możesz znaleźć nawet na youtube. A większość osób które znam i które nauczyły się jednego lub dwóch języków obcych wcale jakichś nadzwyczajnych zdolności w tym kierunku u siebie nie stwierdzają.
Zresztą pojedź sobie kolego na Niderlandy, do krajów skandynawskich gdzie mają sensowny system nauczania języków na nie bezmyślną patologię jak u nas, pogadaj np z Holendrami albo Belgami. Zobacz i posłuchaj jak wielu ludzi posługuje się tam angielskim/francuskim i innymi językami oprócz ojczystego. I co? To wszystko geniusze? Jakaś hodowla genetyczna ze specjalnie zaprojektowanymi "ogromnymi" zdolnościami językowymi? Nie, to zwykli ludzie.
O neuroplastyczności mózgu już pisałem, nie będę się powtarzał, radze zajrzeć do literatury fachowej.
Ergo – bajdurzenie o braku zdolności językowych UNIEMOŻLIWIAJĄCYM nauczenie się języka w ogóle to tylko i wyłącznie bajdurzenie nie mające oparcia w faktach.
Byc moze o to samo nam chodzi, tylko roznie interpretujemy pewne pojecia dotyczace umiejetnosci poslugiwania sie jezykiem. Dla mnie " poziom komunikatywny" osiagnal Kali a "pewna plynnosc jezykowa" cechowala Pietaszka. Do takiego poziomu rzeczywiscie moze dojsc kazdy, ale zeby w miare normalnie funkcjonowac za granica to troche za malo. Obcokrajowiec z komunikatywna znajomoscia jezyka moze, co najwyzej, twarza w twarz (najlepiej przy piwie) "podogadywac sie" z nativem, pod warunkiem, ze ten zechce sie w taka "dogatywanke" bawic. Najczesciej jednak za granica rozmowy prowadzi sie przez telefon, a native nie ma ani czasu, ani ochoty schodzic do poziomu komunikatywnego, ani nawet "pewnej plynnosci". Zeby np. w Anglii dawac rade jezykowo trzeba przynajmniej ROZUMIEC ZE SLUCHU na poziomie C2+. Ten plus to za rozumienie roznych akcentow (wariantow wymowy), ktore tak odbiegaja od standardowego RP, ze nie tylko anglisci np. z Polski, ale nawet nativi z Irlandii maja duze klopoty z ich zrozumieniem. A osoby o zdolnosciach technicznych ( niech Ci bedzie, ze nabytych w dziecinstwie) maja akurat najwiekszy problem z rozumieniem jezyka mowionego, wiec na poziom C2+ wspiac sie nie sa w stanie PRAKTYCZNIE nigdy. Bo pewnie te wspaniale metody, o ktorych wsponinasz wymagaja sporo czasu i srodkow, ktorych oni "tymczasowo" nie maja. Poza tym nie potrafie sobie wyobrazic jakiez to metody moga nauczyc niezdolnego jezykowo technika rozumienia ze sluchu, na dodatek w miejscowym belkocie. Taki osobnik moze 24h na dobe sluchac tekstu, ktory po dlugim czasie zacznie jako tako rozumiec, ale gdy wezmie inny tekst- znowu zero pojecia. I tak by mozna dlugimi latami, a dla nich efekty potrzebne sa "na wczoraj". Podsumowujac, zgodnie z tym, co napisales, ze "nie kazdy bedzie mowic jak native speaker" mozna przyjac, ze nie kazdy bedzie rozumiec jak native, ani nawet blisko tego- a to moze calkowicie uniemozliwic komunikacje za granica nawet przy dostatecznych umiejetnosciach w mowieniu, pisaniu i czytaniu. I ja ten poziom nazywam calkowita nieznajomoscia jezyka za granica, a ludzi na nim cechuje brak zdolnosci jezykowych UNIEMOZLIWIAJACY nauczenie sie jezyka w ogole ( czyli tak, aby czerpac korzysci za granica). Byc moze Ciebie satysfakcjonuje jakas teoretyczna odmiana znajomosci jezyka, np. czytanie z pomoca slownika- w tym wypadku masz racje- kazdy tu moze osiagnac przyzwoity poziom. Pozdrawiam!
Nie, nie mam na myśli znajomości języka na poziomie Kalego.
O tych bzdurach typu "zdolności techniczne = gorsze predyspozycje do nauki" już pisałem. Nie wiem ogólnie na czyje ty posty odpowiadasz bo piszesz tak jak gdybyś nie czytał w ogóle moich. Już wyjaśniłem jak to wygląda od podszewki to znaczy od strony neurolingwistyki. To są fakty a ty mi tu dalej wyjeżdżasz z mitami.
Jeszcze tak uzupełnię wypowiedź Anonima…
…wiele lat temu profesorem Katedry Żeliwa na Wydziale Odlewnictwa AGH w Krakowie był profesor Czesław Podrzucki.
Pewnego razu mnóstwo zagranicznych gości wizytowało AGH. Rektor wyszedł na mównicę i wygłosił krótkie przemówienie powitalne.
Po tym przemówieniu, ów profesor tłumaczył je najpierw na rosyjski, później na niemiecki, następnie na francuski.
Skąd u niego taka znajomość tych języków?
Otóż spędził jakiś czas w każdym z tych krajów będąc na wymianie naukowej.
Dodam jeszcze, że na pewno miał bardzo dobrą bierną znajomość angielskiego.
pozdrawiam
Romek
"…Zeby np. w Anglii dawac rade jezykowo trzeba przynajmniej ROZUMIEC ZE SLUCHU na poziomie C2+ […] A osoby o zdolnosciach technicznych ( niech Ci bedzie, ze nabytych w dziecinstwie) maja akurat najwiekszy problem z rozumieniem jezyka mowionego, wiec na poziom C2+ wspiac sie nie sa w stanie PRAKTYCZNIE nigdy…"
Nie zgadzam się z tym.
Znam przykład młodego chłopaka, który wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Dodam, że w szkole podstawowej nie błyszczał – jednym słowem był tępy. Po pięciu latach w USA porozumiewał się płynnie.
Albo z poziomem C2+ to przesada.
Albo odpowiednie środowisko i czas, i da się.
Poza tym, ja mam zdolności techniczne i rozumienie ze słuchu stanowi dla mnie najmniejszy problem. Wynika to z tego, że dużo jeżdżę autem i na okrągło słucham MP3 z lekcjami lub nagrań w oryginale.
pozdrawiam
Romek
Co do tych "technikow" i ich (nie)zdolnosciach jezykowych to wyrazilem sie troche nieprecyzyjnie. Nie twierdze, ze WSZYSCY technicy nie posiadaja zdolnosci jezykowych lecz ze jest WSROD NICH sporo osob, ktore maja wielkie problemy glownie z ROZUMIENIEM ZE SLUCHU. Osoby te dosc dobrze radza sobie z gramatyka ( przynajmniej w teorii), potrafia czytac i pisac w zakresie na jaki pozwala im znajomosc slow, z mowieniem jest znacznie gorzej, a z rozumieniem- tragedie. W Polsce takie osoby moglyby uchodzic za jezykowych przecietniakow, a przy " dobrych wiatrach" nawet zdobyc niezly " papierek" – ale to wszystko w Polsce! Za granica, a wlasciwie w kraju anglojezycznym, a w szczegolnosci w Anglii sprawy maja sie calkowicie odmiennie. Tam jezyk sprowadza sie przede wszystkim do odbywania rozmow telefonicznych, odbiorca mowi w jakims belkocie, ktory trudno rozpoznac jako angielski i nierozunienie tego powoduje, ze wszystkie inne umiejetnosci ( mowienie, czytanie, pisanie,zapamietywanie) sa zablokowane, staja sie bezuzyteczne- nie rozumiesz ze sluchu przez telefon w miejscowym belkocie- nie znasz jezyka- jestes zerem. Osoby ze zdolnosciami w tym zakresie tez maja problem, anglisci czesto slysza w sluchawce, zeby "poprosili o telefon kogos , kto zna angielski", ale sa to problemy przejsciowe- po kilku miesiacach mijaja. Natomiast pewna grupa osob, przewaznie mezczyzn o uzdolnieniach technicznych ( BRON BOZE WSZYSCY!!!) nie radzi sobie zupelnie.Wiec jak ich nauczyc rozumienia ze sluchu? Niech sluchaja, sluchaja, az zaczna rozumiec-takie sa przewaznie rady. Ale czego maja sluchac? Jak bedza sluchac radia a jezyk znaja slabowato to nigdy nic nie zrozumieja, jesli beda sluchac nagran do nauki to sie ich w koncu naucza na pamiec, potem wlacza radio i znowu nic nie zrozumieja. Ja osobiscie nie mam pojecia jak pomoc takim ludziom, a jak ktos ma jakis pomysl to niech jedzie do Anglii – jesli wypali- stanie sie milionerem. Na koniec jeszcze raz chce podkreslic, ze opisane przypadki ABSOLUTNIE nie dotycza WSZYSTKICH osob uzdolnionych technicznie, lecz w tej grupie jest ich najwieczej. Wszystkich "technikow" , ktorych byc moze urazilem, lub "podcialem im skrzydla" najmocniej przepraszam i pozdrawiam wszystkich!
"Nie twierdze, ze WSZYSCY technicy nie posiadaja zdolnosci jezykowych lecz ze jest WSROD NICH sporo osob, ktore maja wielkie problemy glownie z ROZUMIENIEM ZE SLUCHU."
Czy to są Twoje obserwacje, czy były przeprowadzono jakieś badania z których wynika, że osoby z wykształceniem technicznym umiejętność rozumienia ze słuchu mają na niższym poziomie niż pozostali?
@ Anonimowy od faktow
Wez ty te swoje "fakty" wespol ze wspanialymi metodami nauki i lec do Anglii.Jak nauczysz rzesze "technikow" rozumienia ze sluchu to zarobisz miliony i moze mi wybaczysz moje mity.
To nie takie proste z tą panią Krystyną.
Dlaczego? Argument z życia wzięty: zdarzają mi się dwa typy wyjazdów: turystyczny i służbowy. I o ile dwutygodniowe wakacje nad Oceanem Indyjskim skłaniają mnie do nauki kilku podstawowych zwrotów po lankijsku, o tyle w przypadku wypadu na kilka godzin do Oslo już niekoniecznie mam potrzebę orientować się jak będzie "Gdzie jest najbliższy bankomat?" po norwesku (to po pierwsze) i najczęściej po prostu nie mam na to czasu (to po drugie), cieszę się za to wówczas, że jestem w kraju skandynawskim, gdzie nawet z łazikiem proszącym o drobne dogadam się po angielsku.
Jeżdżąc po Europie zazwyczaj spodziewamy się, że damy radę porozumieć się po angielsku i pewnie tego samego spodziewają się ci, którzy przyjeżdżają do Polski. Szkoda, że spora część z nich się rozczarowuje.
Wiekszosc badan, o ktorych czytalem mowi ogolnie o mniejszych predyspozycjach jezykowych osob o zdolnosciach technicznych. Co sa warte takie badania pewnie wie lepiej kolega "anonimowy od faktow", ja tylko moge cos napisac z mojego doswiadczenia. Otoz w Anglii dorabialem sobie w pewnej szkole jezykowej, gdzie wyjasnialem gramatyke Polakom ( i innym slowianskojezycznym). Szkola ta uczyla glownie Metoda Callana, ktora z grubsza polega na sluchaniu i probach mowienia, a wlasciwie powtarzania, czytanie i pisanie to margines. Przez szkole przewinelo sie bardzo wiele osob roznej nacji, jednak mieli jedna wspolna ceche- najgorzej rozumieli ze sluchu mezczyzni o zdolnosciach technicznych, szczegolnie starsi, ktorzy nie uczyli sie wczesniej angielskiego. Ale i wsrod mlodych, wyksztalconych, o mozgach skrajnie matematycznych trafili tacy ( ja ich zwalem "przelogiczeni"), ktorzy musieli najpierw wszystko teoretycznie zrozumiec zanim mogli zaczac sie uczyc. A jak mozna teoretycznie podejsc do rozumienia szybko mowionego tekstu? Oni twierdzili, ze to, co maja zrozumiec musi byc dla nich rozrysowane, zawierac jakis obraz, symbole, projekt, oni musza to widziec. I z gramatyka radzili sobie ponadprzecietnie. Nikt jednak nie mogl im wyjasnic jak maja sluchac. Raz trafil do szkoly chlopak, ktory dobrze wladal jezykiem i swietnie rozumial. Od razu spytalem go o zawod- okazalo sie, ze jest kucharzem.
Słaba znajomość języka obcego, to nic. Nie ma czego się wstydzić. Gorzej, gdy nie potrafimy wypowiedzieć się poprawnie w naszym rodzimym języku.
Fajnie jest ubolewać, że inni znają kiepsko angielski i nie potrafią dogadać się z cudzoziemcem… Kiedy widzę podobną sytuację, zawsze staram się pomóc, bo faktycznie, ciężko wymagać, żeby wszyscy posługiwali się językiem angielskim. Jeśli dotyczy to starszego pokolenia, to jest to w pełni do wybaczenia, jeśli młodszego – moim zdaniem już nie. Byłam raz świadkiem sytuacji na pewnej konferencji, gdzie prelegentka stwierdziła, że przykłady będzie czytać w języku angielskim, bo audytorium jest na tyle młode, że nie powinno być problemu ze zrozumieniem. Wtedy wstał chłopak, na oko 24 lata (sic!), i stwierdził, że on życzy sobie po polsku, bo ON NIE ROZUMIE… Takich sytuacji to ja nie rozumiem.
daga, a jaka to była konferencja, kim byli prelegenci i główni uczestnicy?
pozdrawiam
Romek
Hm, to było jakieś 2-3 lata temu w Audytorium Maximum w Krakowie, konferencja/spotkanie organizowane przez Katedrę UNESCO UJ – spotkanie z dwiema dziewczynami, które dopiero co zdały egzamin na tłumacza przysięgłego języka angielskiego i rosyjskiego, które opowiadały o przygotowaniach do egzaminu i przebiegu samego egzaminu. I wspomniana historia dotyczyła świeżo upieczonej pani tłumacz języka angielskiego… inna sprawa, że nie zareagowała na owe emocjonalne wystąpienie propozycją przetłumaczenia czytanych zdań na polski… Mieliśmy lekki niesmak po tym spotkaniu, było mało profesjonalnie przygotowane (studiowałam wtedy na 5 roku filologię rosyjską).
Byłem ciekawy dla kogo była ta konferencja.
Tutaj gośćmi byli min. studenci filologii rosyjskiej (moja żona jest po 🙂 ). Nie musza oni znać angielskiego.
Poza tym, tak jak piszesz te zdania nie zostały przetłumaczone na polski przez świeżo upieczoną panią tłumacz. Może trema ją zjadła :-/
Polacy za granicą nie przejmują się tym, że nie znają języka polskiego. Dlaczego? Po pierwsze – za granicą mało kto oferuje stanowiska pracy wymagające znajomości języka polskiego. Po drugie – nawet jeśli takie stanowisko pracy się ukaże, to obcokrajowcy wierzą, że Polak zna świetnie język polski, bo się urodził w Polsce. 😀 Oczywiście w rzeczywistości jest często inaczej, ale niemieccy, angielscy pracodawcy o tym nie wiedzą 🙂 A w związku z tym, że Polacy to "osobniki praktyczne", nie będą się uczyć czegoś, co jest dla nich nieprzydatne. Jak przyjadą do Polski, to wtedy będą się uczyć od nowa polskiego 🙂 Takie słyszałam opinie.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Ja podszedłbym tutaj do tematu również z innej strony. Mianowicie niejednokrotnie się zdarza, iż ludzie w CV ubiegając się o pracę podają znajomość języka angielskiego na poziomie dobrym, komunikatywnym, bardzo dobrym itp. Gdy dochodzimy do momentu zweryfikowania tego typu wiadomości podczas rozmowy kwalifikacyjnej bardzo często okazuje się, iż to co napisali niezwykle mija się z prawdą. Sam uczestniczę w tego typu rozmowach oraz przygotowuję ludzi do nich i szczerze muszę przyznać, że niestety niejednokrotnie się przeceniamy. Może wynika to z faktu, iż w polskich szkołach jak na razie bardziej uczy się pisać w języku obcym niż się nim posługiwać w typowej konwersacji.
" Sa to ludzie z doninujaca lewa polkula mozgu, ktora odpowiada za uzdolnienia techniczne, matematyczne, analityczne, logiczne itp. Ludzie ci sa calkowicie pozbawieni zdolnosci jezykowych"
Nonsens. Po pierwsze "dominująca półkula" to mit z lat 60 powstay w wyniku badań nad osobami z uszkodzona jedna półkulą i obalony już wielokrotnie. Przy niemal każdym zadaniu obie półkule u zdrowego człowieka "współdziałają".
Po drugie Luca Lampariello. Facet zna około 10 języków i o ile inne trudno mi oceniać to po angielsku i francusku mówi bardzo dobrze, prawie jak nativ.
A z wykształcenia jest inżynierem, podobnie zresztą jak jego rodzice.
To, jak ktoś opanował języki obce, czy też jak sprawnie się ich uczy, zależy od jego metod nauki (nawet nie tyle warunków, ile metod) i samozaparcia (czyli motywacji), a nie od tego co sobie zdążył wmówić, lub mu zdążyli wmówić, że jest tzw. ścisłowcem, lub humanistą.
Zadaję sobie pytanie, co to w ogóle znaczy, mieć zdolności w takim, czy innym kierunku. Na ile są to wrodzone tj. uwarunkowane genetycznie zdolności, a na ile psychiczne nastawienie. Człowiek wszystkiego jest w stanie się nauczyć.
Twierdzenie typu "nie rozumiem tego wiersza, bo mam ścisły umysł", lub też "nie rozumiem matematyki, bo jestem humanistą", niestety w większości przypadków oznacza "nie rozumiem tego, gdyż mam TĘPY UMYSŁ".
Nawiasem mówiąc, jak się przed chwilą zastanowiłem, spośród tych znanym mi osobiście ludzi, którzy znają najwięcej języków obcych, niemal wszyscy kształcą się w kierunkach ścisłych.
Tzw. ścisłowiec jak najbardziej może uczyć się języków obcych (WSZYSTKIEGO na świecie może się uczyć), tymczasem gdy bardzo często humanistą ogłasza się zwyczajnie człowiek, który np. w szkolnych czasach nie lubił matematyki lub fizyki, bo najzwyczajniej nie chciało mu się uczyć (wolał piłkę kopać), lub nie lubił nauczycielki.
"Czlowiek jest w stanie wszystkiego sie nauczyc"- tez wierze, ze tak jest, natomiast jestem pewien, ze bardzo wielu osobom nie wystarczy zycia, zeby to udowodnic. Np. ktos, kto przez 50 lat nie wypowiedzial w swoim jezyku ani jednego zdania wielokrotnie zlozonego nie moze tej sztuki opanowac w jezyku obcym w ciagu 5 lat. Ja wierze ,ze teoretycznie mozna by go tego nauczyc, lecz nie wierze, ze on tej chwili dozyje.
@Night Hunter
Powyżej była dyskusja, czy inżynier może się języka obcego nauczyć.
Otóż w dawnych już w czasach gimnazjum, przez dwa lata moim najlepszym kolegą z klasy był taki jeden, którego marzenia i plany na przyszłość wyglądały tak, by zostać inżynierem i mieć swój własny warsztat. To był miły człowiek i mój najlepszy z klasy kumpel, ale moim zdaniem zauważalnie niedorozwinięty psychicznie. Jak byliśmy na parudniowej wycieczce w Czechach, nawet wszystko mi chciał stawiać za własne pieniądze, bym tylko to ja mówił za nas dwóch w sklepie, czy tej budce z hamburgerami… Jeśli tacy jak On zostają inżynierami, to się nie dziwię, że wielu inżynierów nie może się języka obcego nauczyć.
Z drugiej strony, jedną z osób, od której się najwięcej hiszpańskiego uczyłem, jest dziewczyna z wybrzeża Wenezuelii, z wykształcenia inżynier elektroniczny. Bardzo inteligentna, poza swoim ojczystym hiszpańskim zna bardzo dobrze angielski i francuski, a na poziomie podstawowym kilka języków więcej…
Co do Twego kumpla to mial chlop calkiem dobrze poukladane-nie bral sie za to, co mu nie szlo a jak zaplanowal zostac inzynierem, bo sie do tego najbardziej nadawal to im zostal. I tak powinno byc! Zakladajac, ze kazdy moze sie teoretycznie wszystkiego nauczyc, ale jednym cos idzie latwiej niz innym, glupota jest tracenie czasu na to, co komus slabo wychodzi.
A w sprawie zdolnosci jezykowych inzynierow wszystko jest otwarte- sa rozni inzynierzy o roznych zdolnosciach i zainteresowaniach. Z wlasnych obserwacji wiem, ze w tej grupie jest spory procent jezykowych inwalidow (wiekszy na pewno niz wsrod np.nauczycieli geografii) ale nikt nie jest przekreslony, wielu z nich moze zajsc z jezykiem obcym wyzej niz humanisci, szczegolnie gdy go jezyki interesuja. Poza tym maja dobre zdolnosci do nauki gramatyki, co w systemie opartym na egzaminach daje im nawet przewage.
Zaden zawod ani sklad umyslu nie jest skazany na niepowodzenie w jakiejkolwiek dziedzinie, ale w pewnych grupach trafia sie wiecej jednostek do czegos sie slabo nadajacych, ale to wcale nie znaczy, ze musza na sile sie do tego pchac. Niech kazdy robi co mu najlepiej wychodzi. Pozdrawiam!
A mnie przeraża fakt, że często na blogach widuję mnóstwo błędów, chociażby te, o których wspomniałeś w artykule, a ich autorzy dowiadując się o popełnieniu błędu ignorują go lub wręcz czują się urażone. Jeśli ktoś decyduje się na publikowanie artykułów to powinien zadbać o formę, tym bardziej, że dzisiaj nie trzeba grzebać po 10 słownikach, aby znaleźć szukane słowo – komputer wiele błędów potrafi znaleźć za nas i poprawić. Następstwem takich błędów są kolejne popełniane przez czytelników, którzy nieświadomie przyswajają taki wyraz napisany np. niepoprawnie ortograficznie.
Zgadzam się, błędy nie powinny nigdy pojawiać się na blogach językowych, nawet brak odpowiednich akcentów w językach takich jak hiszpański czy francuski jest niedopuszczalny, a tłumaczenie się brakiem odpowiedniej klawiatury na mnie nie działa. Mam tylko nadzieję, że nie piszesz wyłącznie o BLOGERKACH, ale o całej społeczności blogosfery, nawet jeśli to "urażone" sugeruje coś innego 😉
Pozwolę się niezgodzić z opinią według której osoby obdarzone zdolnościami technicznymi miały większy problem z opanowaniem języka angielskiego od tzw. humanistów. Uczyłem wielu inżynierów którzy pokonywali z sukcesem drogę od poziomu początkującego do biegłości w przeciągu kilkunastu miesięcy. Przyczynę słabszej znajomości angielskiego w tej grupie zawodowej widziałbym wyłącznie w słabym nacisku na naukę języków na politechnikach czy średnich szkołach technicznych w stosunku do uniwersytetów czy liceów ogólnokształcących
Chodzi bardziej o rozumienie ze sluchu, niz nauke jezyka w ogole. Ale inzynierzy to intelektualna elita wsrod ludzi o zdolnosciach technicznych. Wiekszosc z nich to murarze, glazurnicy, mechanicy, stolarze, slusarze itp. A ci inzynierzy, ktorzy do Ciebie trafiali to tez pewna czesc ogolu z nich, ci, ktorzy stwierdzili u siebie zdolnosci jezykowe i chcieli je rozwijac. Poza tym wyksztalcenie i zawod nie zawsze ida w parze ze zdolnosciami, stad wiele wyjatkow.
Drogi Karolu, skoro już mówimy o poprawności językowej…
Na początku zdania piszemy "mnie". Zaimek osobowy "ja" na początku zdania w formie "mi" jest niepoprawny 😉
Pozdrawiam serdecznie i przepraszam za czepialstwo 😉
Ula
Każdy może nauczyć się języka. W dużej mierze chodzi o złamanie barier. Niektórzy ich nie mają i znamy ich jako tych, co łykają łatwo języki. Inni z kolei wymagają dużo pracy – ważne by była to praca z sensem. Nie możemy tu mówić o sposobie nauki, jakim raczy nas chociażby szkoła czy większość kursów. Gramatyka tak, ale na końcu. Nic nie zastąpi nam mówienia, powtarzania, mówienia, powtarzania. Apropo ostatich wpisów – inżynier, humanista – taki podział nie definiuje w żaden sposób umiejętności językowych.
Każdy może nauczyć się języka. W dużej mierze chodzi o złamanie barier. Niektórzy ich nie mają i znamy ich jako tych, co łykają łatwo języki. Inni z kolei wymagają dużo pracy – ważne by była to praca z sensem. Nie możemy tu mówić o sposobie nauki, jakim raczy nas chociażby szkoła czy większość kursów.
Zgadzam się.
Gramatyka tak, ale na końcu. Nic nie zastąpi nam mówienia, powtarzania, mówienia, powtarzania.
Osobiście wolę gramatyki dużo i na wstępnie, by stworzyć sobie solidne podstawy.
Apropo ostatich wpisów – inżynier, humanista – taki podział nie definiuje w żaden sposób umiejętności językowych.
Z tym też się zgadzam. Rzecz ponadto w tym, że choć oczywiste jest, że poszczególne zdolności umysłowe każdy ma na zróżnicowanym poziomie (tj. każdy ma swoje talenty i antytalenty), to jednak wysoko rozwinięty choćby jeden typ inteligencji, wskazuje, że inne prawdopodobnie też są dość wysoko rozwinięte. W konsekwencji, genialny malarz może się okazać lepszym inżynierem, niż obdarzony przeciętną inteligencją inżynier… Jest to duże uogólnienie, ale statystycznie rzecz biorąc słuszne.
Te dwie obserwacje, że (1) poszczególne zdolności są na zróżnicowanym poziomie i, że (2) mimo to, są ze sobą statystycznie jakoś powiązane (np. jedna super wysoka, inne prawdopodobnie też dobre, raczej niż słabe) sprawdzają się zarówno na poziomie osobniczym (patrz wyżej), jak i populacyjnym (patrz niżej).
Weźmy parę danych (Lynn, 2006):
Statystyczne IQ tzw. rdzennym mieszkańców obu Ameryk wynosi 86. To wyraźnie mniej niż u białoskórych Brytyjczyków (100). Ale okazuje się, że dla pamięci wizualnej Indianie otrzymują wynik średnio 104, to o 4 więcej, niż Brytyjczycy. Pamięć wizualna, fajna cecha, również w nauce języków :-). Poczucie rytmu Indian to również 104, czyli więcej niż u Brytyjczyków (czy pomocne jakoś w językach?). Wnioski zostały wypunktowane powyżej.
W ramach drobnej krytyki, nietrudno zauważyć, że wynik IQ zależeć będzie od arbitralnego wyboru cech na niego składowych (zależy co wybierzemy mierzyć i ze sobą sumować). IQ jest chorą koncepcją z dużo liczniejszych względów. A mimo to widać, że "zdolności językowych", które ponadto musielibyśmy rozbić na bezlik elementów składowych bardzo różnorodnego rodzaju i rozwiniętych na zróżnicowanym poziomie, nie umieścimy w prosty sposób u inżynierów, lub humanistów. Szczególne zdolności językowe mają ludzie o szczególnie wysokiej tzw. inteligencji ogólnej, a niewielkie zdolności językowe mają ludzie o tzw. niskiej inteligencji ogólnej.
Zanim jednak na mnie ktoś za powyższą tezę nakrzyczy – w nauce języków liczy się przede wszystkim motywacja i, czy umiemy się uczyć. To ponad wszystko.
Lynn R, 2006. Race Differences in Intelligence. An Evolutionary Analysis. WashingtonSummit Publishers, Augusta, GA, p. 205.
Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na to, że może i języki obce nie są potrzebne… ale otwierają nas one na inną rzeczywistość, inne kultury itd. Dziwnym trafem ludzie znający kilka języków są często znacznie bardziej tolerancyjni od tych, którzy dobrze (przynajmniej A2/B1) nie znają żadnego. Przypadek? Nie sądzę. Tak więc nie powiedziałbym, że nieznajomość języków obcych jest wstydem (choć nie ukrywam, iż zdarza mi się tak pomyśleć), ale skutki tego są znacznie szersze niż tylko nieznajomość języków obcych.
Bardzo celna uwaga – rzeczywiście osoby znające więcej języków i generalnie obracające się w świecie mają tendencję do bycia bardziej tolerancyjni (choć oczywiście nie musi to być regułą). Tym niemniej jednak uważam, że osoby, które języków obcych nie znają są bardzo często znacznie ciekawsze z czysto kulturowego punktu widzenia niż ktoś kto potrafi się porozumiewać chociażby po angielsku. Są bardziej zakorzenione w tym co lokalne, natomiast ich pozorna nietolerancja jest często wprost proporcjonalna do gościnności, którą są w stanie zaoferować, gdy już kogoś zaakceptują.
Tym niemniej jednak uważam, że osoby, które języków obcych nie znają są bardzo często znacznie ciekawsze z czysto kulturowego punktu widzenia niż ktoś kto potrafi się porozumiewać chociażby po angielsku.
To jest genialnie trafne i ciekawe spostrzeżenie!
Hmm, ciekawsze? Jeśli się jedzie gdzieś na wakacje na parę dni, to faktycznie może to być ciekawe – jak oglądanie hipopotama w zoo. Ale spróbuj sobie z takimi ludźmi pożyć dłużej.
I pozorna? Czasami pewnie tak, o takich historiach też słyszałem. I to jest problem, że chyba ludzie z Europy Zachodniej często tak naprawdę nie są tolerancyjni, tylko im po prostu (prawie) wszystko zwisa. I tak źle, i tak niedobrze.
Żyłem z takimi ludźmi dłużej i uważam to za niesamowicie wzbogacające doświadczenie. Osoby zamieszkujące zachodnią Europę są pod względem kulturowym obecnie niesłychanie do siebie podobne – bez względu na to gdzie jesteś wszyscy oglądają teraz amerykańskie seriale, grają w te same gry komputerowe, słuchają tej samej muzyki, mają pocztę na gmailu, takich przykładów można podawać bez liku. Komunikują się też ze sobą używając umiędzynarodowionej wersji angielskiego – pod względem kulturowo-lingwistycznym nie są dla mnie tak ciekawi, jak ktoś wychowany w zupełnie innym świecie, posiadający zupełnie inny styl życia.
Nie uważam, że wielu ludzi jest do siebie podobnych, bo wiedzą, kim byli John Lennon czy Freddie Mercury… A idealnym dowodem jest na to, jak często ludzie nie potrafią się dogadać pomimo masy cech wspólnych ;] (właściwie to 🙁 ).
No i takie kontakty "z kosmosu" na pewno wzbogacają kulturowe, ale nie powiedziałbym, że zawsze są łatwe… + Ja mając kontakt z ludźmi z odmiennych kultur zawsze się boję, żeby ich nie urazić. To nie sprzyja swobodnej komunikacji.
Wstyd w tej materii wynika wyłącznie z naszej zaściankowej chłopkowatości. Jak pisze Ziemkiewicz, "mentalności chłopa pańszczyźnianego", jak śpiewał Kaczmarski: "spójrzcie na królów naszych poczet, kapłanów durnej tolerancji, twarze jak katalogi zboczeń, niesione z NIEMIEC, WŁOCH I FRANCJI", jak mawia przysłowie: "co Francuz wymyśli, Niemiec wyprodukuje, Polak kupi"…
Wedle zasłyszanych przeze mnie badań, jesteśmy w pierwszej dziesiątce, jeśli nie piątce narodów (społeczeństw? krajów?) które mają najlepsze wyniki w oficjalnych testach języka angielskiego.
Po prostu – tak jak Niemców przećwiczono po WW2 wobec faszyzmu, nacjonalizmu i innych zmów, tak nas ćwiczono przez najpierw 123, a potem kolejne 70 lat, wbijając nam przekonanie, że jesteśmy wieśniakami. Ze środka Europy, ale jednak wieśniakami…
A myśmy w to uwierzyli…
Trochę wstyd. Ale to najmniejszy problem. Teraz z pracą bez znajomosci choćby jednego jezyka jest ciężko. Ale ma to swoje plusy – jak się zna 2 na sensownym poziomie, to o zatrudnienie nie powinno być trudno, Są portale, na których ogłoszenia są kierowane tylko do tych z językami, tam to widać najlepiej, jednym z nich jest np. linguajob.pl