Czy pamięta ktoś jeszcze dyskusję jaką wywołał artykuł o najtrudniejszym języku świata? Pamiętając o tym, szczerze mówiąc, wahałem się, czy w ogóle jest sens poruszać ten temat, bo i tu może być sporo kontrowersji. Ale przecież obiecałem, a wiele osób wręcz pisało, że nie może się doczekać. Postanowiłem więc spełnić oczekiwania i przedstawić moją opinię na ten temat.
"Najłatwiejszy język świata" to, podobnie jak "najtrudniejszy język świata", temat-rzeka, w którym na dodatek lubi się wypowiedzieć każdy – od osób względnie znających się na językach po ludzi, którzy nie nauczyli się żadnego. I każdy się tym interesuje, bo, jak to pisałem wcześniej, wiedza na temat tego co jest naj- potrafi uprościć postrzeganie świata. Czy tę wiedzę można zdobyć, to już inna sprawa. Ale szkoda tracić czas na wstęp – przejdźmy do sedna sprawy.
Jeśli ktoś posiada dowody naukowe na to, że jakiś język jest najłatwiejszy na świecie, to niech je przedstawi tu i teraz. Nikt takowych nie ma i raczej nie będzie miał. Piszę to dlatego, że chcę już na starcie stwierdzić, iż niemożliwym jest spojrzenie na sprawę obiektywnie. Żeby jednak nie było nudno, postaram się to ocenić z perspektywy użytkownika języka polskiego.
Jakie języki Polacy uważają za najłatwiejsze?
Szczerze mówiąc, zawsze w zdumienie wprawiają mnie wypowiedzi Polaków twierdzących, że najłatwiejsze języki to angielski, hiszpański i włoski. Żeby było zabawnie – z reguły osoby, które te języki rzeczywiście znają biegle, są innego zdania. Jak to więc jest tak naprawdę? Każda osoba przyzna, że podstawy angielskiego do najtrudniejszych nie należą. W zasadzie nie jest potrzebna żadna wiedza o gramatyce – nie ma przypadków, czasowniki się prawie nie odmieniają. Wyrazy natomiast łatwo zostają w głowie ze względu na swoją popularność w dzisiejszej kulturze masowej. Przyznam – podstawy są proste. Problem jednak w tym, że często mamy tendencję do oceniania produktu po okładce, a podstawy są w tym wypadku właśnie tą okładką. Im głębiej poznajemy język, tym jest on trudniejszy. Kto z osób, które twierdzą, że angielski jest najprostszym językiem, potrafi stosować wszystkie konstrukcje gramatyczne i używa ich niemal bezbłędnie? Pytam, bo z doświadczenia wiem, że spory procent uczniów angielskiego ogranicza swoją komunikację do 3-4 czasów, ponieważ pozostałe są dla nich czarną magią. Czasem nawet tak teoretycznie proste i podstawowe rzeczy jak rodzajniki "a/an/the" potrafią sprawić problem osobom, które uważają, że język angielski jest prosty. A istnieje jeszcze mnóstwo innych rzeczy, z których ludzie często sobie nawet nie zdają sprawy i lubią mówić, że znają język. Podobnie ma się zresztą sprawa z włoskim i hiszpańskim – mam wrażenie, że odsetek osób faktycznie mówiących tymi językami jest bardzo niewielki w porównaniu do tych, które zaczynają się go uczyć. Opinia osób władających językiem hiszpańskim bardzo dobrze była zawsze taka sama – to nie jest wcale tak prosty język, jak się na początku wydaje.
Jeśli ktoś chciałby spróbować czegoś łatwiejszego, ale podobnego, to polecam esperanto. Sam nie jestem entuzjastą języków sztucznych, bo uważam je za "pozbawione duszy" (cokolwiek to może oznaczać), ale jeśli kogoś interesuje nauka czegoś, co stworzono jako najprostszy język świata, to zachęcam. Może się wam spodoba.
Tak rozprawiliśmy się ze stereotypami, więc jeszcze pozostała odpowiedź na pytanie, jaki jest najłatwiejszy język. Uważam, że należy je rozpatrzeć przynajmniej na dwa sposoby. Po pierwsze: ze względu na pokrewieństwo językowe. Po drugie: ze względu na chęć i możliwości nauki.
Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że najbliższe językowi polskiemu są inne języki słowiańskie. Podobieństwa znajdziecie wszędzie. Od słownictwa po gramatykę – wszystko jest niemal identyczne (wyjątek stanowi tu język bułgarski, który, jak już wspominałem jest dość nietypowym przedstawicielem Słowiańszczyzny). W zasadzie w językach słowiańskich nie ma rzeczy, które radykalnie różniłyby się od polskiego i mogły sprawiać szczególną trudność. I nie piszę tego po to, by powiedzieć wszystkim, że rosyjskiego bądź serbskiego można się nauczyć w tydzień – dochodzenie do stanu idealnego i tak trwa latami. Opanowanie każdego języka obcego na poziomie bliskim poziomowi rodzimego użytkownika jest niezmiernie trudne. Rozpoczynając jednak wyprawę w świat słowiański, mamy na starcie ogromny bagaż słów i zasad gramatycznych, którego nie da się porównać z czymkolwiek innym. Wszystkie te rzeczy, których w języku rosyjskim się boją ludzie z Europy zachodniej, takie jak przypadki, są dla nas czymś oczywistym. Coś, z czym Niemiec będzie walczył przez całe życie, Polak jest w stanie opanować w ciągu kilku dni (wyłączając sytuacje, w których stosuje się inny przypadek, ale tych jest względnie niewiele). Dodatkowo od samego początku posiadamy pewien automatyzm wypowiedzi, którego nabycie w innych językach zabiera trochę czasu.
Dlaczego np. Holendrzy czy Szwedzi tak dobrze znają angielski? Bo są bardziej pracowici od nas? Nie sądzę. Bo mają filmy puszczane z napisami zamiast dubbingu? Słoweńcy też mają, a po angielsku nie mówią. Poza tym w erze internetu i ogólnodostępnych odtwarzaczy DVD oglądanie filmów z napisami jest rzeczą, na jaką niemal każdy może sobie pozwolić, a jednak największy odsetek osób mówiących po angielsku jest w krajach, gdzie urzędowymi są języki germańskie. Przypadek? No właśnie nie. Podobieństwo języków odgrywa ogromną rolę, jeśli chodzi o możliwości ich opanowania.
Jaki język słowiański jest natomiast najprostszy? Nie wiem. Wydaje mi się, że rosyjski i ukraiński, ale już mi niegdyś zarzucano, że demonizuję trudność języka czeskiego, więc nie chcę być o to oskarżany kolejny raz. Dla mnie czeski wydał się dość trudny i bardzo nieregularny, gdy go porównałem do dwóch języków wschodniosłowiańskich. Każdy jednak może mieć inne wrażenia. Języki południowosłowiańskie są natomiast trochę trudniejsze. Serbski posiada kilka cech, które może nie są szczególnie irytujące, ale nie znajdziemy ich w języku polskim. Niektóre rzeczy jak np. aspekt czasownika są postrzegane zupełnie inaczej, co zmniejsza dawkę "automatyzmu" jaką mamy w przypadku rosyjskiego i ukraińskiego. Do tego wypada znać kilka czasów, których w polskim nie ma. Bułgarski zaś to w ogóle inna bajka.
Często zdarza mi się też spotkać z opinią, że najłatwiejszy jest ten język, którego się chcemy nauczyć. Jest w tym sporo prawdy – motywacja to bardzo często kluczowy czynnik, pozwalający przetrwać nawet największe fazy plateau. Nie jest jednak lekiem na wszystko. Zapaleniec uczący się xhosa może mieć większe problemy niż osoba, którą zmusza się do nauki słowackiego. Podobnie ma się kwestia ze źródłami – co z tego, że nagle zupełnie szczerze postanowię, że nauczę się dolnoniemieckiego (Plattdeutsch – trochę pisałem o tym już wcześniej) jeśli język ten nie jest skodyfikowany, brakuje gazet, literatury, czy wreszcie, co najważniejsze, ludzi, z którymi mógłbym porozmawiać. Choć nie przeczę – motywacja odgrywa bardzo istotną rolę, jeśli chodzi o stopień trudności języka i potrafi zarówno ułatwić naukę czegoś trudnego, jak i, gdy jej brak, obrzydzić naukę czegoś łatwiejszego.
I tak oto wyszedł jeden z dłuższych postów, jakie kiedykolwiek się pojawiły na tym blogu. Oczywiście możecie się zgodzić lub nie – każdy komentarz na poziomie i jakieś nowe wątki w dyskusji zawsze będą mile widziane. Zachęcam też do ciągłej, codziennej pracy – bez tego żadna motywacja, podobieństwo leksykalno-gramatyczne i różne tego rodzaju rzeczy na nic się nie zdadzą. Pozdrawiam wszystkich i sukcesów życzę!
Podobne posty:
Najtrudniejszy język świata
Ile obcości jest w języku obcym?
5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego
Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?
Jakiego języka warto się uczyć?
Ciekawy post. Jak już pisałam, moim zdaniem nie istnieje ani język najtrudniejszy ani też najłatwiejszy. To wszystko kwestia indywidualna. Poza tym, aby dojść do względnej perfekcji potrzeba wielu lat nauki, ciężkiej pracy. Łatwość włoskiego to tylko teoria. Owszem, wymowa dla Polaka jest dość łatwa, jednak gramatyka to już inna bajka. Tak samo sprawa się ma z angielskim. Poza tym uważam, że znajomość czasów to dopiero początek drogi i wcale nie najtrudniejsza sprawa. Przyimki! Wszystkie struktury czasownik+przyimek to naprawdę sprawy niezwykle ważne, a bardzo często traktowane po macoszemu przez nauczycieli ("bo czasy czasy!). I wymowa. Czy w szkole w ogóle kładzie się na to nacisk? Nie za bardzo, a potem niestety wszelkie brzydkie przyzwyczajenia trudno już wyplewić. Wiele osób chce po prostu dość do poziomu, żeby "jako tako się dogadać" i wtedy oczywiście wymienione przez Ciebie języki, które uważane są za proste są proste. Ale to tylko podstawy, które nas językowców nie zadowalają :).
I parę słów o języku rosyjskim. Dla mnie to podobieństwo do języka polskiego w niektórych przypadkach przeszkadza. Po pierwsze łapie się na tym, że mój mózg nie chce się wysilać i wstawia do zdania polskie słowa, tylko okrasza je rosyjskim akcentem. Co nigdy w życiu nie zdarzyłoby mi się we włoskim czy fińskim. Druga sprawa to odmiana przez przypadki. Czasem oczywiście widać podobieństwo do naszego języka i to wspaniale ułatwia sprawę, ale co jakiś czas są takie różnice w odmianie, że nie mogę się przestawić na rosyjską odmianę i wiecznie wstawiam tam czasownik odmieniony "po polsku". Którego to problemu nie ma mój chłopak, który uczył się rosyjskiego całkiem od zera, na świeżo bez takich przyzwyczajeń. Więc dla mnie są i plusy i minusy takiego podobieństwa.
Przepraszam za taki długi komentarz, ale to niezwykle ciekawy i nośny temat :).
Ja do tej pory nie potrafię pojąć pisowni języka angielskiego. Uczyłem się go w szkole tyle lat i kompletnie nic mi nie weszło. Co to za język, który nie ma żadnych zasad czytania. Co innego np. włoski. Uczyłem się go 2 lata i bez problemu z Włochem porozumiem. O wiele lepiej też brzmi i jest bardziej melodyjny no i przynajmniej ma określone zasady czytania i pisania gdzie np. "a", to zawsze jest "a", a nie tak jak w angielskim że jak nie znasz jakiegoś słowa, to go nie przeczytasz, albo nie napiszesz, bo nie wiesz jak.
Jeśli chodzi o angielskie przyimki, to szacuję, że gdybyśmy wzięli z 20 zdań w języku angielskim i w każdym byłby błąd z przyimkiem, to pewnie w maksymalnie dwóch, trzech przypadkach decydowałoby to o zmianie znaczenia. Także nie dramatyzowałbym tak z tymi przyimkami, nie wspominając już, że kontekst prawie zawsze jest odpowiedzią na intencje mówiącego błędnie. Oczywiście przyimki są problemem wtedy, gdy ktoś nie uczy się tylko po to, aby raz w roku dogadać się w sklepie za granicą, ale chce zdawać jakieś egzaminy językowe albo jest na fil. ang. 😉
@Anonimowy
Nie do końca tak jest w angielskim jak piszesz. To prawda, że jest bardzo nieregularny, jeśli chodzi o wymowę (bo rozumiem, że to masz na myśli pisząc "nauka czytania"), ale będąc już w dość mocnym stopniu zaznajomionym z tym językiem można nieznane słowo z dużą dozą prawdopodobieństwa wypowiedzieć poprawnie. Na przykład wymyślone słowo "chont". Jak wymówiłaby je większość ludzi dobrze znających angielski? Zapewne /czont/ i najprawdopodobniej mieliby rację; najprawdopodobniej, bo mogłoby jeszcze być /kont/, ale poza tym nic więcej. Zatem niesprawiedliwe to trochę tak pisać, że angielski "nie ma żadnych zasad czytania".
Zgadzam się, że podobieństwo rosyjskiego i polskiego to czasami pułapka. Kiedyś uczyłam się rosyjskiego w grupie, w której byli prawie sami Niemcy plus kilkoro Polaków i Japonka. Jak można się spodziewać, dla Niemców i Japonki rosyjski był językiem niepodobnym do niczego, w którym np. odmianę przez przypadki trzeba zakuć, bo nie ma innego wyjścia. Widać było, jak się przy tym męczą, poza tym mieli problem z wymową. Z kolei Polacy nie raz przeceniali podobieństwo języków, wstawiając polskie słowa w rosyjskie wypowiedzi.
Generalnie dobrze i wyczerpująco wyjaśniłeś te kwestie . Moim skromnym zdaniem jednak najłatwiejszym językiem jest bez wątpienia esperanto.Jasne ,ma swoje wady .Ale generalnie jest w 100 procentach regularny a reguły ma jasne i przejrzyste.Drugim najłatwiejszym dla mnie jest czeski, Ale z tego względu że mieszkam 18 km od granicy ,ucze sie w granicznym Cieszynie i bardzo często bywam po czeskiej stronie .Zresztą gwara Śląska Cieszyńskiego jest naszpikowanasłowami prawie stricte czeskimi . Więc dla mnie to sprawa naturalna 😉
ciekawa jestem jak dobrze mowisz po czesku? Ja studiowalam czeski 5 lat a nie moge powiedziec ze jest latwy…
Długie i treściwe komentarze lubię najbardziej, więc nie ma za co przepraszać 🙂
Dobrze, że wspomniałaś o konstrukcjach przyimkowych oraz wymowie. Moim zdaniem szczególnie ta ostatnia jest traktowana po macoszemu – z reguły uczniowie nie zdają sobie sprawy z tego, że każdy język ma głoski niekoniecznie występujące w polskiej mowie. Efekt jest taki, że z reguły wymowa kuleje. I nie chodzi tu nawet o osiągnięcie dokładnie takiego akcentu jak Anglik, Rosjanin itp. – moim zdaniem jest to prawie nieosiągalne. Warto jednak zbliżyć się do ideału i wymawiać poprawnie "th" czy "л" – to przecież jest do wykonania. Inna sprawa, że znacznie bardziej wartościowa jest osoba mająca kiepską wymowę, ale posiadająca bogate słownictwo, niż ktoś kto ledwo coś mówi , za to ze wspaniałym akcentem.
Piszesz, że podobieństwa czasem przeszkadzają. Zgodzę się, aczkolwiek u mnie działa to w trochę inny sposób. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek używał polskich wyrazów w języku rosyjskim, nie wyobrażam też sobie odmiany czasownika na polski sposób. Czasem natomiast zdarza mi się wstawiać rosyjskie wyrazy do języka serbskiego (szczególnie gdy mam okresy, gdzie znacznie więcej czasu spędzam z tym pierwszym językiem – naturalnie wyrazów używam stosując serbską wymowę), co czasem przynosi komiczne efekty – np. rosyjskie "pytać" to serbskie "zgnieść w proch". Ma to miejsce stosunkowo rzadko, ale jednak. Mam wrażenie, że ilu jest ludzi, tyle problemów w tym względzie 🙂
Dzięki za komentarz! A linka do twojego bloga już wstawiłem w pasku po prawej stronie i liczę na jakieś ciekawe wpisy 🙂
@ziggy_s
O esperanto trudno mi mówić, bo mam do niego specyficzny stosunek. Może wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby na przełomie XIX i XX wieku w maleńkim quasi-państwie Moresnet udało się wprowadzić ten język jako urzędowy.
Kontaktu z czeskim i władania gwarą będącą czymś pośrednim między dwoma językami mogę natomiast tylko pozazdrościć. Genialna sprawa.
"Inna sprawa, że znacznie bardziej wartościowa jest osoba mająca kiepską wymowę, ale posiadająca bogate słownictwo, niż ktoś kto ledwo coś mówi , za to ze wspaniałym akcentem."
Nie wiem ile takich osob znasz w realu. Ja mam odmienne zdanie w tej kwesti. Wielokrotnie rozmawialam z osobami znajacymi niemal perfekcyjnie angielski, ale posiadajacymi tragiczny akcent. Z taka osoba nie da sie porozumiec, a ona znajac angielski ma duza ochote do dyskusji. Mnie wychodza oczy z glowy jak slucham takiej osoby, staram sie zrozumiec o co jej chodzi. Pytam raz, dwa, trzy zeby powtorzyla i dalej nie wiem o co chodzi. Wstyd pytac kolejne razy. Czasem mam szczescie sie domyslic co za slowo wypowiada.. rozmowa za takimi osobami jest bardzo niewygodna i krepujaca.. bo na kazdym kroku trzeba dopytywac" co, co? "
Wole rozmawiac z osoba, ktora ma ladny czysty akcent a nie umie bardzo wiele. W razie potrzeby sie po prostu macha rekami i jest sympatycznie.
Szczegolnie trudno rozmawia sie z osobami, ktore znaja jezyk super, ale uzywaja swojego ojczystego akcentu. Do tej pory najciezej bylo mi sie dogadac po ang z francuzami, osobami czarnoskorymi z Afryki(wyksztalconymi) oraz chinczykami.
Po za tym bardzo zly akcent na mnie dziala odpychajaco, nie tylko przez zaklocenie w komunikacji, ale przez sam dzwiek. Irytuje mnie..w pewnym sensie odbieram to jako niedbalosc osoby uczacej sie.. no bo dajmy spokoj.. nie musimy miec akcentu jak rodowici jego uzytkownicy, ale nie znosze mowienia w obcym jezyku z akcentem swojego kraju…….. brrr male nalecialosci pewnie zawsze beda, ale niektorych na prawde sie nie da zrozumiec… :/
@Ev
Znam wielu ludzi, którzy mają fatalny akcent rosyjski bądź niemiecki, ale nigdy im to w komunikacji nie przeszkadzało. I nie piszę tego jako osoba, która uważa, że wymowa nie jest ważna. Sam przykładam do niej szczególną wagę i jest to rzecz, która akurat przychodzi mi z ogromną łatwością (jeśli gdzieś w językach obcych mam talent to właśnie na tym polu). Nie uważam jednak by posiadanie lepszego akcentu było rzeczą szczególnie nobilitującą. Znam osoby, które znają niemiecki na poziomie C2 a mówią z mocnym polskim akcentem i nigdy im to zbytnio nie przeszkadzało. Gdyby ktoś mi zaoferował zamianę umiejętności za akcent z moim ojcem (jeśli chodzi o język niemiecki) to bez chwili zwątpienia bym się zamienił.
Większość osób mówiących po angielsku włada nim posługując się w dużej mierze zbiorem dźwięków ze swojego ojczystego języka. W zależności od regionu wygląda to lepiej lub gorzej. Czy są niekontaktowi? Cóż, ja osobiście wolę przywyknąć do akcentu rozmówcy (a to da się zrobić) i prowadzić rozmowę na ciekawy temat, niekoniecznie uciekając się do udawania drzewa na wietrze niż prowadzić rozmowę na zasadzie władania 1000 słów, która mnie kompletnie nie interesuje, bo nic z niej ciekawego nie wyniosę.
I nie piszę tego po to by przekonać ludzi, że od dziś niech nie zwracają uwagi na wymowę. Wręcz przeciwnie – to jest bardzo ważne. Ale bez odpowiedniego słownictwa i gramatyki jest niczym. Kiedyś o tym napiszę jakiś szerszy artykuł, bo temat ciekawy, a na dodatek każdy ma na ten temat inne spojrzenie.
W sumie to smutne, że będąc Polakami, języki których możemy się stosunkowo łatwo nauczyć ze względu na ich podobieństwo do polskiego, są mało użyteczne. Zazdroszczę Włochom i Hiszpanom, którzy są w stanie nauczyć się języka francuskiego w pół roku (w stopniu bardzo komunikatywnym).
Dla sportu chcę opanować podstawy języka czeskiego, aczkolwiek nie wiem czy znajdę potem jakieś zastosowanie dla tego języka.
Jak będziesz chciał pracować w Czechach, to znajdziesz dla niego zastosowanie.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
@Paweł
Polecam wyjazd za wschodnią granicę, bądź kontakty biznesowe ze wschodnią Europą czy Azją środkową – nic nie jest wtedy tak użyteczne jak rosyjski. Angielski tam się zbytnio nie przyda, o językach romańskich nawet nie wspominam. Poza tym rosyjskim językiem posługuje się znacznie więcej osób niż francuskim czy włoskim, jest językiem urzędowym ONZ. Czy to jest język mało przydatny?
Z drugiej strony użyteczność to też kwestia bardzo subiektywna. Dla mnie np. użyteczność serbskiego jest większa niż hiszpańskiego, bo była Jugosławia mnie interesuje. Dla osoby będącej zainteresowanej Litwą najbardziej użytecznym językiem będzie litewski. Moim zdaniem każdy język może być użyteczny, tylkno trzeba wiedzieć co się chce z nim robić. Bo auka języka dla samej nauki (czy też dla sportu) jest moim zdaniem trochę pozbawiona sensu i w dużej mierze niewykonalna (bo prędzej czy później się znudzi).
Hmm…nie wydaje mi się, że np. język rosyjski jest mniej użyteczny niż francuski. Chyba zależy do czego jest nam on potrzebny, jakie mamy plany i co nam się podoba. Mnie osobiście francuski nie kręci, a nawet odrzuca więc ta "łatwość" nauki rosyjskiego jest mi tylko na rękę. I nie ubolewam nad tym, że nie mogę się nauczyć francuskiego w pół roku, bo do niczego mi się on nie przyda (chyba tylko do uczenia się innych języków z wydawnictwa Assimil- w języku francuskim jest o wiele więcej języków do wyboru).
Co do akcentu, to niestety są ludzie, którzy mimo świetnej znajomości języka, płynnych wypowiedzi nie będą nigdy w stanie mówić poprawnym i nie rażącym akcentem. Czasem po prostu brak im talentu w tej kwestii, bo jak wiadomo trzeba mieć dość dobry słuch muzyczny. I czy wtedy możemy powiedzieć, że ktoś nie zna dobrze języka? Przecież jest w stanie się komunikować, czytać i pisać. W samej Wielkiej Brytanii rodowici mieszkańcy mają tak różne akcenty, że nie są w stanie zrozumieć sami siebie :). Choć dla mnie osobiście akcent jest bardzo ważny i staram się nad nim pracować.
Ja mogę się tylko podpisać pod tym co Raija napisała 🙂
Jak zwykle zgadzam się z zasadniczym tokiem rozumowania w artykule i nie ma dużo do komentowania… 🙂
Nigdy nie uczyłem się żadnego języka słowiańskiego, nawet samych podstaw, nie potrafię więc ocenić na ile są proste w stosunku do innych języków. Natomiast jako, że obecnie w obcych mi językach romańskich czytam swobodniej niż obcych mi językach słowniańskich wątpię, by rosyjski był obecnie dla mnie najłatwiejszym do opanowania nowym językiem obcym.
Mój problem polega też na tym, że choć ogólnie zgadzam się z przesłaniem artykułu, to jednak uważam angielski za zdecydowanie najprostszy język obcy z jakim miałem w życiu do czynienia.
Zgadzam się niemal całkowicie:) – moim jedynym zastrzeżeniem jest to, iż dobra znajomość języka angielskiego przez ludzi władających innym językiem germańskim wynika z przynależnosci do tej samej grupy językowej.
Bo przecież, można by się zastanawiać, czemu Estończycy lub Finowie tak dobrze mówią po angielsku, i w rozmowie, i tłumaczą to tym, że niemal wszystkie filmy wyświetlane są u nich jedynie z napisami w języku rodzimym.
Również łatwiej znaleźć świetnie mówiącego po angielsku Duńczyka (właściwie trudno byłoby znaleźć takiego, który po angielsku mówi słabo) niż dobrze mówiącego po rosyjsku Polaka. Oczywiście, angielskiego uczą się wszyscy, rosyjskiego o wiele mniej osób – jednak, ta pozorna łatwość, chociaż przyspiesza naukę, doprowadza także do wielu pomyłek i przekształcania struktur gramatycznych (tak przynajmniej jest w moim przypadku, i chyba też – z tego co czytam i czasem słyszę – także innych osób).
Przynależność do tej samej grupy językowej musi, moim zdaniem, być zatem tylko częściowym powodem łatwości w nauczenia się innego języka.
Dlatego też, uważam, tak jak zresztą napisałeś – najłatwiejszym językiem do nauczenia się jest ten, którego najbardziej chcemy się nauczyć:).
@Piotr
Szczerze mówiąc zawsze interesowało mnie porównanie tego w jakim stopniu są do siebie podobne różne języki słowiańskie oraz romańskie tzn. podobieństwo ich wzajemnych relacji. I mam jeszcze jedno pytanie. Czy twoja znajomość hiszpańskiego daje Ci wiele gdy czytasz np. tekst rumuński? Pytam z racji, że język ten wydaje mi się najbardziej odległy od pozostałych romańskich.
@Aruenna
W zasadzie trudno się nie zgodzić z tym co piszesz. Wolałbym jednak nie przeceniać roli filmów z napisami. Szczerze mówiąc obejrzałem ich mnóstwo i nigdy jakoś specjalnie nie odczułem, że nauczyły mnie języka. Jest wiele osób, które oglądają angielskie filmy z napisami polskami i po angielsku nie mówią. Dlatego zawsze trochę sceptycznie do tego podchodzę. Ja jakiś postęp poczułem dopiero po przerzuceniu się na filmy z angielskimi napisami.
Poziom angielskiego wśród Finów czy Estończyków uzasadniałbym natomiast raczej ich potrzebą do opanowania tego języka wynikającą z silnych więzi z pozostałymi państwami skandynawskimi. Inna sprawa, że w Estonii nie zawsze jest tak różowo, biorąc pod uwagę, że ogromna część rosyjskojęzycznych mieszkańców włada tylko rosyjskim i nawet do nauki estońskiego się specjalnie nie garną (przez co mają problemy z otrzymaniem obywatelstwa). O Finlandii trudno mi się natomiast wypowiedzieć, bo nigdy tam nie byłem, a z Finem nie rozmawiałem.
Dzięki za komentarz. Podobnie jak w przypadku Raiji zaraz wstawię linka do Ciebie 🙂
Artykuł jak zwykle warty uwagi.
Ktoś napisał co do akcentu, że można się przyzwyczaić do akcentu jakiejś osoby. Będąc w Anglii mięliśmy nauczycieli z różnych krajów, m.in. z Palestyny. Po kilku dniach nauki w grupie nauczyciele wybrali uczniów na dodatkowe lekcje indywidualne. Mi przypadł akurat Palestyńczyk, którego wymowy wcale nie rozumiałem na początku podczas lekcji w grupie. Po kilku lekcjach jednak przyzwyczaiłem się do jego wymowy i Chris okazał się moim ulubionym nauczycielem (bo potem mięliśmy także lekcje z innymi nauczycielami). Ogólnie ja miałem największy problem ze zrozumieniem angielskiego ludzi, którzy są nativami języka Hiszpańskiego. To jest po prostu dla mnie tragediaaa.
Ja tez bym nie przeceniała filmów z napisami jednak nie mozna im odmówić jednego – taki mały człowieczek od początku osłuchuje się z językiem, jest przyzwyczajony do brzmienia angielskiego, a to (slyszac niekiedy dosc popularne 'sru' w wykonaniu ludzi w mojej szkole) jest naprawde duzy plus 🙂
Jesli chodzi o wymowe – to juz zalezy od naszych ambicji. Czy chcemy mowic tak, zeby sie dogadac, a nasi rozmowcy niech bawia sie w probe zrozumienia nas? Czy moze jednak poswiecamy czas sluchajac audiobookow jednoczesnie patrzac na tekst ksiazki, ogladamy seriale bez napisow, sluchamy podcastow (nawet jesli jest spora mozliwosc niezrozumienia) aby brzmiec choc w pewnym stopniu jak native?
@Sitar
Dokładnie o takim czymś mówiłem 🙂
@Rosolne_Opium
Tu się zgodzę. Inna sprawa, że anglojęzyczna muzyka dominuje w radiu i telewizji, więc przeciętny człowiek tak czy tak jest przyzwyczajony do brzmienia angielskiego. Choć oczywiście muzyka to nie to samo co zwykłe dialogi.
Wymowa – nie twierdzę, że należy brzmieć niezrozumiale. Jednak, podobnie jak Raija, myślę, że niektórzy ludzie po prostu nie mają talentu i czy tego chcą czy nie chcą nie nauczą się poprawnej wymowy, bo mają problemy z rozróżnieniem niektórych dźwięków. Nie jestem oczywiście naukowcem i nie mam żadnych dowodów, ale wydaje mi się, że coś w stylu słuchu muzycznego odgrywa tu całkiem sporą rolę.
A ja niestety ponownie musze zajac odmienne stanowisko w kilku kwestiach.
1 wracajac do akcentu – mozna sie pewnie przyzwyczaic do akcentu konretnej osoby jesli jest sie skazanym na kontakt z nia, wtedy z bolem i trudem w koncu mozna sie zapewne oswoic, ale jesli spotyka sie osobe jeden raz na jakims spotkaniu, czy w biznesie to komunikacja moze byc niezwykle wazna i uciazliwa.. nie mozna sie przyzwycaic po kilku minutach rozmowy, przynajmniej mi sie nigdy to nie zdarzylo.. bylam wlasnie skazana przez tydzien na osobe poslugujaca sie angielskim wspaniale ale wymowe miala niezrozumiala dla mnei wcale.. po tygodniu nie rozumialam wiele lepiej.. w starciu z taka osoba zmuszeni jestesmy w pewnym sensie nauczyc sie nowego jezyka.. jezyka jakim posluguje sie nasz rozmowca.. czyli to rowniez wymaga czasu i wcale nei jest jakies szczegolnie wartosciujace.. ale to moje odczucie
Co do filmow z napisami w jezyku ojczystym – absolutnie wszystkie mity powinny pasc.Jesli jakas narodowosc zna angielski to nie jest to efekt ogladania filmow z napisami, czesto nawet wcale nie jest to przynaleznosc ich jezyka narodowego do tej samej grupy jezykowej. Ma na to duzy wplyw swiadomosc narodowa, nacisk jaki jest kladziony na edukacje i jej rola w zyciu. Sa narody, ktore po prostu przykladaja wieksza wage do wyksztalcenia i skoro wszyscy w okol wymagaja znajomosci jezyka angielskiego i jest on w powszechnym uzyciu to kazdy po prostu go umie.
Grecja jest jednym z krajow gdzie tv jest po angielsku z napisami – ciezko jest znalezc kogos kto umie angielski, wiekszosc nie zna nawet podstawowych zwrotow. Mozg po prostu wcale nie zwraca uwagi na brzmienie jezyka, wylacza sie i bezwiednie skupia na napisach.
Z filmow z napisami mozna sie owszem nauczyc, ale tylko i wylacznie kiedy ktos ma bardzo silna wole i nieustannie mocno koncentruje sie na polaczeniu tego co slyszy z tym co czyta. Jednak.. tu tez jest ogromna pulapka.. mozemy zaczac ogladac film koncentrujac sie na sluchaniu i czytaniu, ale gdy tylko akcja zaczyna nas interesowac porzucamy sluchanie i po prostu sledzimy wydarzenia w filmie..
Jestem ciocia 3 -dwoch chlopcow i jednej dziewczynki, wszyscy w wieku ok. 6-8 lat. Te dzieci wychowaly sie przy wlaczonym odbiorniku tv, sluchajac angielskiego od poczatku i – nie potrafia ani slowa, to co umieja to prawie nic i wyniosly to ze szkoly.. moi szwagrzy – 38 i 42 rowniez ciagle ogladaja tv i nie da sie z nimi dogadac po angielsku. Moi tesciowie juz w ogole nie maja pojecia o angielskim mimo, ze przeciez tak dlugo osluchuja sie dzieki tv z angielskim – i tak sytuacja przedstawia sie w calej Grecji.
Jesli ktos dalej ma zludzenia, ze nauczy sie dzieki ogladaniu z napisami po polsku to proponuje mu je porzucic natychmiast.. 🙂
@Ev
Dlaczego niestety? Różnice w zdaniach to podstawa dyskusji – poza tym teraz się z Tobą zasadniczo zgadzam w przynajmniej jednej kwestii, czyli w sprawie napisów 🙂
Pokrewieństwo językowe uważam jednak za bardzo ważne, bo spotkałem się z rozmaitymi osobami jakie uczą się polskiego i rosyjskiego – jeśli nie byli to Słowianie to ich umiejętności komunikacyjne były bardzo mocno ograniczone. Swego czasu słuchałem wykład niemieckiego profesora slawistyki po rosyjsku i naprawdę wolałem, żeby mówił w swoim ojczystym języku, bo rosyjski w jego wykonaniu był straszny (przynajmniej biorąc pod uwagę poziom jakiego oczekiwałbym od profesora slawistyki). Tymczasem Szwedowi czy Holendrowi naprawdę znacznie łatwiej jest się nauczyć angielskiego niż Polakowi. Dlaczego Włosi potrafią się szybko nauczyć francuskiego lub hiszpańskiego? Bo mają nacisk kładzony na jego edukację? Czy może dlatego, że przyswajają go szybciej, bo jest bardzo podobny?
A wymowa – wolę się przyzwyczaić do akcentu osoby mającej coś ciekawego do powiedzenia, niż słuchać bredni kogoś z dobrym akcentem. Takie jest moje zdanie. Lubię przede wszystkim dowiadywać się czegoś ciekawego, niekoniecznie wsłuchiwać się w piękny akcent. Natomiast w kwestiach pieniędzy z doświadczenia wiem, że zawsze można się dogadać, bez względu na akcent z jakim się mówi 😉 Gdyby było inaczej to większości osób "znających" angielski po prostu nie przyjmowanoby do pracy. Bo, powiedzmy sobie szczerze, wymowa to z reguły nie jest mocny punkt ogółu społeczeństwa. Dlatego też staram się być raczej wyrozumiały w tej kwestii.
no ale wlasnie – wlosi POTRAFIA sie szybciej nauczyc francuskiego czy hiszpanskiego, ale zdecydowana wiekszosc wcale tych jezykow nie zna, (z angielskim tez zreszta roznie bywa) bo nie ma potrzeby znania tych jezykow w swiadomosci narodowej i nie jest nigdzie kladziony nacisk na nauke wlasnie tych jezykow 🙂
Tylko, że celem mojego artykułu nie było pokazanie gdzie kto jakim językiem włada, a to jakiego języka można się najłatwiej nauczyć 🙂
@Karol
"Szczerze mówiąc zawsze interesowało mnie porównanie tego w jakim stopniu są do siebie podobne różne języki słowiańskie oraz romańskie tzn. podobieństwo ich wzajemnych relacji. I mam jeszcze jedno pytanie. Czy twoja znajomość hiszpańskiego daje Ci wiele gdy czytasz np. tekst rumuński? Pytam z racji, że język ten wydaje mi się najbardziej odległy od pozostałych romańskich."
Aby odpowiedzieć na to pytanie poczytałem po rumuńsku i czesku:
http://www.mediafax.ro/
http://www.financninoviny.cz/
Rumuński to chyba najcięższy język romański jaki mogłeś mi zadać :D. Stwierdzam, że mój stopień rozumienia rumuńskiego na piśmie jest bardzo zbliżony rozumieniu czeskiego. Zastanawiałem się czy napisać, że taki sam, czy, że trochę niższy – zależy, który tekst czytam. W sumie jest mi wygodniej czytać po czesku, ale rozumiem sens tekstów rumuńskich. Przy czym poza hiszpańskim liznąłem portugalski i hiszpański średniowieczny i myślę, że to w pewnym niewielkim stopniu też pomaga mi kojarzyć.
No i oczywiście znam też polski i angielski. Wiele słów rumuńskich bardziej przypomina mi polskie lub angielskie, niż hiszpańskie i tym samym zniekształcają obraz…
Ha! Właśnie dlatego go zadałem – wiedziałem, że z tekstami włoskimi, czy francuskimi nie będziesz miał raczej problemów. 🙂 Dzięki jednak za to, że chciało Ci się taki test wykonać.
Z rumuńskim sytuacja jest o tyle ciekawa, że jeszcze w XIX wieku posiadał on mnóstwo zapożyczeń z języków słowiańskich. Później jednak, wraz z odrodzeniem narodowym Rumuni zaczęli reformować ten język wracając do łacińskich korzeni (głównie poprzez francuski) i obecnie slawizmów jest znacznie mniej, choć nadal istnieją, np. "chory" to po rumuńsku "bolnav" (po serbsku jest "bolestan"), a "bogaty" to "bogat". Poza tym posiada on też całkiem sporo słów pochodzących bezpośrednio z łaciny, których brak w pozostałych językach romańskich jak chociażby "alb", które oznacza "biały" (łacińskie "albus").
Wnioski jednak mogą nasuwać się takie, że języki romańskie są sobie nawzajem bliższe niż słowiańskie.
Ja sie powstrzymam przed wyciąganiem wniosków :).
Jeśli chodzi o rum. "alb" – łac. "albus", to w języku hiszpańskim jest "albo" – literackie określenie koloru białego (obok częściej używanego "blanco"), jak rownież "alba" – świt (obok zdaje mi się, że częściej używanych "amanecer" i "madrugada").
Dla mnie język hiszpański to język nigdy niekończących się synonimów…
Możesz mi dać próbkę SUPER TRUDNEGO tekstu w języku słowiańskim bym porównał z rumuńskim, tylko proszę alfabetem łacińskim… 🙂
Tak Ev, masz racje. Jeżeli chodzi o kontakty, które trwaja jedynie kilka minut to fakt, że i ja mam z tym problem. Chrisa (mojego nauczyciela) rozumieć zacząłem dopiero po około dwóch tygodniach. A spotykaliśmy się codziennie na 1,5-3 godziny.
@Piotr
Te wnioski to takie raczej z przymrużeniem oka…
Jeśli chodzi o super trudny język słowiański pisany alfabetem łacińskim to jest problem, bo najdziwniejszy jest bułgarski, który jest zapisywany cyrylicą. Choć dla chcącego nic trudnego – gdyby miał to być alfabet łaciński prawdopodobnie wyglądałoby to mniej więcej tak (oryginał – http://www.24chasa.bg/Article.asp?ArticleId=892999):
Sofijskijat apelativen syd prizna za vinoven 30-godišnija Dimityr Kynčev za tova, če na 2 mart 1997 godina e ubil s osobena žestokost bašta si, 4-godišnija si brat i vtorata si majka.
14 godini sled tragičnata smyrt na trimata i sled poredica ot opravdatelni prisydi, sydyt otmeni pyrvata opravdatelna prisyda na Kynčev ot 1999 godina i go osydi na 18 godini zatvor pri pyrvonačalen strog režim. Toj trjabva da plati i obezštetenie ot obšto 35 hiljadi leva na rodninite na žertvite.
Prisydata, kojato e podpisana s osobeno mnenie može da byde obžalvana v 15-dneven srok pred Vyrhoven kasacionen syd.
V apartamenta na semejstvoto v stoličnija kv. Geo Milev Dimityr zastreljal s pistolet bašta si Nikolaj i Maštehata si Miglena, a po-malkoto si bratče Nikolaj zaklal s kuhnenski nož.
Tekst akurat jest w miarę prosty (wziąłem po prostu główną wiadomość dnia), ale jest zauważalny np. brak przypadków oraz rodzajniki postpozycyjne. (xxxx-to, xxxx-ta itp.)
Ewentualnie coś trochę łatwiejszego możesz znaleźć np. na stronie http://www.vecernji.hr/ – chorwacki jest zapisywany alfabetem łacińskim w oryginale.
W tekście jest parę sformułowań prostych, typu "zaklal s kuhnenski nož", jednak po rumuńsku rozumiem więcej, choć po rumuńsku czyta się równie hardcorowo. A więc po rumuńsku rozumiem trochę mniej niż po czesku, ale trochę więcej niż po bułgarsku.
Witaj,
chciałabym dodać kilka słów na temat języków słowiańskich. Doświadczenie mam niejako podwójne: sama uczyłam się (i nadal się uczę) rosyjskiego, a był taki moment, kiedy w trakcie mojego pobytu w Rosji uczyłam (dość nieudolnie) Rosjan polskiego. Widzę więc ewentualne trudności z obu stron. Zgadzam się całkowicie z tezą, że dużo łatwiej jest opanować język z tej samej grupy językowej, ale sądzę, że należy tu zrobić jedno zastrzeżenie: opanować do pewnego tylko stopnia. Myślę, że podstawowa trudność dla Polaków przy uczeniu się innych języków słowiańskich polega na tym, że bardzo szybko zaczyna się mieć wrażenie, że się ten drugi język rozumie. I jest w tym jakaś prawda: łapiesz sens, względnie szybko zaczynasz czytać (paradoksalnie chyba największym problemem jest cyrylica, bo nawet po opanowaniu alfabetu przez jakiś czas czytasz jednak dużo wolniej – dla mnie to było trochę tak, jakbym uczyła się czytać od nowa), rozumienie ze słuchu zajmuje więcej czasu, ale mniej niż w wypadku języków zupełnie niespokrewnionych. Przede wszystkim jednak: po rosyjsku, nawet tylko po opanowaniu podstaw, łatwo się dogadać. I w tym właśnie miejscu zaczynają się schodki. Wiele osób bowiem zatrzymuje się na tym etapie: dość nawet sprawnej komunikacji, która – jakby się mogło wydawać – nie wymaga naprawdę dogłębnej znajomości języka. Tymczasem rosyjski jest tak naprawdę fascynujący w tym punkcie, w którym uczysz się stopniowo odstawiania struktur analogicznych do tych występujących w polskim i zaczynasz się posługiwać strukturami właściwymi tylko rosyjskiemu. Słowem: wtedy, gdy niejako na bok odsuwasz pokrewieństwo tych języków, nacisk kładąc na ich specyfikę. Dopiero, gdy dotarłam do tego etapu, zaczęłam mieć przy nauce tego języka prawdziwą satysfakcję. 🙂
Co do wymowy zaś: ja również wolę rozmawiać z kimś, kto nie ma perfekcyjnego akcentu, za to ma bogate słownictwo. Choć może te moje preferencje wynikają przede wszystkim z poczucia, że nigdy nie uda mi się rosyjskiego akcentu opanować tak, jakbym tego chciała. 😉
Mam pytanie do osób doświadczonych w nauce języków obcych – ćwiczę rozumienie ze słuchu i zastanawiam się jaka metoda jest najbardziej efektywna : mam 12 odcinków podcastu, czy powinienem słuchać ich kolejno od 1 do 12 a potem jeszcze raz i jeszcze raz aż uzyskam efekt zrozumienia, czy lepiej przesłuchać raz lub dwa i szukać w internecie nowych materiałów ??
Karolu, gratuluję nominacji do językowego bloga roku!
Przeczytałam Twojego bloga od dechy do dechy i uważam, że nominacja w pełni zasłużona!
@Piotr
Czyli w sumie wnioski zostały w pewien sposób poparte…
@nowalijka
Dzięki za tak długi komentarz. W zasadzie streściłaś w nim cały proces nauki rosyjskiego. Różnimy się co prawda podejściem w kwestii prawdziwej satysfakcji – dla mnie język po opanowaniu na pewnym poziomie ma przede wszystkim wartość praktyczną. Nadal staram się, by go doskonalić, ale większą radość osobiście czerpię z samego obcowania z nim, dowiadywania się innych ciekawych rzeczy przy jego pomocy.
Z kolei nie uważam też by Polakowi trudniej przychodziło opanowanie owych niuansów niż np. Niemcowi.
@Anonimowy
Jak Cię interesuje to co w tych podcastach jest zawarte – to słuchaj choćby z 10 razy. Nic złego się przecież z tego powodu nie stanie. Jeśli Cię nie zainteresują, to przerzuć się na inne materiały. Nauka to w dużej mierze kwestia robienia tego co indywidualnej osobie pasuje – to, że ktoś Ci doradzi byś słuchał czegoś 5 razy, albo raz, nie znaczy, że w twoim wypadku to zadziała tak dobrze. Osobiście słuchając podcastów nie zastanawiam się nad tym ile razy ich posłucham – dopiero potem to wychodzi, gdy wezmę pod uwagę temat jakiego dotyczą czy głos osób mówiących (który może się podobać, bądź, wręcz przeciwnie, irytować).
@qqwaya
Dzięki 🙂 Właśnie wczoraj wieczorem otrzymałem maila od serwisu, który ten konkurs organizuje. Jeszcze dzisiaj (jak znajdę czas) dam znać o tym w osobnym wpisie. Swoją drogą jestem ciekaw jaka zacna osoba mnie nominowała 🙂
@Karol
Gratuluję zasłużonej nominacji :).
@Anonimowy od rozumienia ze słuchu
Jak napisał już Karol wybór metody, czy słuchać nagrania np. raz, czy dziesięć razy itp., to kwestia indywidualna. Ja np. wcale nie uczę się z nagrań przygotowanych w celach edukacyjnych – wolę od razu żywe nagrania mowy, choćbym z początku rozumiał przypuśćmy nie co drugie jak z podręcznika, lecz co dziesiąte słowo (liczby zmyślone). Wolę częściowo zrozumieć "żywe nagranie", niż w 100% takie podręcznikowe. Tak przyzwyczajam słuch do "żywego języka" i bardziej zmuszam do pracy. Nie wiem, czy rozumiesz ideę… Oczywiście na wyższym poziomie można się czegoś nauczyć wyłącznie z "żywych nagrań", natomiast moja idea polega na nauce z takich nagrań od samego początku nauki i całkowitej rezygnacji z nagrań podręcznikowych. Nie przekonuję na siłę, bo to jednak dość wymagająca technika, ale proponuję wypróbować :).
@Nowalijka
Zaprawdę jeden z ciekawszych komentarzy jaki widziałem na blogu! 🙂
Faktycznie jest intelektualnie niesamowitym doświadczeniem i nieopisanym uczuciem MYŚLEĆ na bazie struktur wyraźnie odbiegających od tych z języka ojczystego. Czuję się jak sam nie wiem – chyba jak z rozdwojeniem jaźni – raz być Polakiem, a raz kimś zupełnie innym… Ale czuję pierwszą satysfakcję.
Gratuluję nominacji 😉 !
Karol, GRATULACJE ; ))
To ja też się dołączę do grona gratulujących 🙂
Jeżeli chodzi o kwestię najłatwiejszego języka – jak dla mnie najłatwiejszy język to ten, jakiego uczy się z pasją. Jako pasjonatka wszystkiego, co związane z Litwą, uczę się języka litewskiego. Chociaż niejednokrotnie słyszałam komentarze w stylu: "A na licho ci ten cały litewski? Taki francuski czy chiński bardziej by ci się przydały, to języki przyszłości" Jednak mimo wszystko wątpię, czy kiedykolwiek zdołałabym się nauczyć któregoś z tych języków chociażby na poziomie choć odrobinkę komunikatywnym. Poza tym, trzeba uważać by podczas nauki się nie 'wypalić' – osobiście tak miałam z językiem japońskim: najpierw była wielka fascynacja i nieopisana radość z każdego nowego słówka, potem stopniowo entuzjazm zaczął mi uciekać, aż w końcu bam! książki w kąt. W tym momencie pamiętam raptem parę słówek.
Dobra, skoro już tak daleko odbiegłam od tematu, pójdę sobie aby nie zaśmiecać bloga 😉
Ragana
Najłatwiejszy język to ten, którego chcemy się nauczyć! Reszta przyjdzie już sama:)
Żeby to było takie proste.. ja chcę się nauczyć chińskiego, jestem jego pasjonatką całym sercem, ale np. niemiecki przychodzi mi mimo wszystko dużo łatwiej.. :/
@Osoby gratulujące nominacji
Bardzo, bardzo dziękuję 🙂
@Ragana
Sveika! To w żadnym wypadku nie jest zaśmiecanie bloga 🙂 Poza tym bardzo lubię język litewski i miałem z nim trochę do czynienia, bo moja dziewczyna również studiowała do niedawna filologię litewską.
@Simply Speaking
W zasadzie Ev napisała niemal dokładnie to co sam chciałem. Czasami same chęci nie wystarczą, żeby "reszta przyszła sama".
I znowu zarzucę Ci powierzchowność.
Ponieważ nie znam ani hiszpańskiego, ani włoskiego (tylko tyle że o hiszpańskim słyszałam tyle, że ma rozbudowaną fleksję, co budzi skojarzenia z polskim i łaciną), nie będę się wypowiadać na ich temat. Ale myślę, że mam wystarczającą wiedzę do mówienia o angielskim.
Piszesz, że mało kto potrafi używać więcej niż 3-4 czasy. Może i tak (myślę, że jednak polscy uczniowie radzą sobie lepiej), ale przeciętny Anglik nie używa na co dzień więcej, niż 6 czasów (traktując "to be going to" i gerund w wyrażaniu przyszłości jako oddzielne czasy). Naprawdę, w udanej komunikacji nie przeszkadza aż tak nieznajomość niektórych form gramatycznych. Druga rzecz, bardziej techniczna: "a", "an", i "the" nie są rodzajnikami (bo nie wskazują na rodzaj gramatyczny, którego zresztą w angielskim praktycznie nie ma), tylko przedimkami. Fakt, mamy z nimi problem, bo w języku polskim ich zwyczajnie nie ma. Nie znaczy to jednak, że nie potrafimy się nauczyć ich stosowania, bo potrafimy, po odpowiedniej praktyce, najlepiej w kraju, gdzie jest to język urzędowy.
Jednak nie zgodzę się, że bardzo prosta odmiana to tylko "okładka" – to jest dość istotna część języka odróżniająca angielski od polskiego. Zamiast odmieniać rzeczownik, używamy przyimka – czy to nie ułatwia sprawy? "Dałam klucz Marcie" a "I gave the key to Martha". Są oczywiście szczątkowe przypadki (w zaimkach), ale to łatwo opanować.
Osobiście, chcąc przekonać czytelników, że angielski nie jest dla nas taki łatwy, wskazałabym na fonologię, która wbrew pozorom nie jest aż tak łatwa – bardzo często słyszę jak Polacy robią błędy właśnie w wymowie (i nie chodzi mi o akcent), a to dlatego, że w angielskim jest iloczas, który w polskim już dawno zanikł. A błąd w wymowie może powodować problem ze zrozumieniem, mimo że wydawałoby się, że native jest w stanie się domyślić, o co chodzi. No więc, nie zawsze.
Dlaczego Szwedzi i Holendrzy mówią po angielsku lepiej od nas? Odpowiedź jest prosta: w Szwecji i Holandii (a także w Niemczech) nauka angielskiego jest obowiązkowa i to od wczesnego wieku. W Polsce zaczynamy się uczyć języka obcego później, a w dodatku nie zawsze angielski jest pierwszym językiem obcym, z którym mamy do czynienia. A podobieństwo jest ważne, ale nie zawsze pomaga, a czasem może wręcz przeszkadzać. Zachodzi coś, co się po angielsku nazywa "negative transfer" – zaczynamy stosować reguły naszego języka ojczystego w języku obcym. A żadne dwa języki nie są identyczne pod względem gramatycznym, z prostej przyczyny: język żyje razem z jego użytkownikami, a użytkownicy mają to do siebie, że go upraszczają. Tylko że w różnych językach przejawia się to na różny sposób. Poza tym są idiomy, które są głęboko zakorzenione w kulturze, przez co różnią się w różnych językach.
Kolejne uproszczenie, którego nie mogę Ci darować: "Od słownictwa po gramatykę – wszystko jest niemal identyczne" (o językach słowiańskich). Wybacz, ale jeśli lingwiści uznają dwa twory za różne języki, to znaczy, że daleko im do identyczności. Dwa dialekty jednego języka różnią się między sobą słownictwem, a czasem i nieco gramatyką (choćby u mnie, na Podlasiu, ludzie często używają przyimka "dla" zamiast celownika, np. "Powiedz dla niego", zamiast "Powiedz mu"), a co dopiero dwa języki. Trochę znam rosyjski. Za mało, żeby powiedzieć, że go ZNAM (przepraszam za wielkie litery, ale nie ma tu funkcji formatowania, więc to jedyny sposób na podkreślenie tego, co chcę powiedzieć), ale wystarczająco, żeby stwierdzić, że nie jest identyczny z polskim – ma mniej przypadków, nieco inaczej się ich używa, jest w nim iloczas i akcent ruchomy (w polskim jest stały pod względem fonetycznym akcent paroksytoniczny z kilkoma wyjątkami, gdzie jest proparoksytoniczny), w dodatku nie jest fonetyczny (akanie, którego nie zaznacza się w piśmie, występuje w mowie; podobnie sprawa ma się z dźwiękiem "jo", które pisze się zwykle tak jak "je").
(musiałam podzielić komentarz na dwie części, przepraszam)
O dziwo, podobno bardzo łatwy dla Polaków jest język japoński. Nie wiem, na ile to stwierdzenie jest oparte na jakimś rzetelnym badaniu, ale słyszałam to od kilku osób, więc może coś w tym jest. A z moich obserwacji wynika, że Japończycy (Koreańczycy też) radzą sobie z polskim najlepiej ze wszystkich uczących się polskiego (jest jeden Anglik-wyjątek, a obserwacje "prowadzę" na stronie http://www.lang-8.com, gdzie obcokrajowcy mogą zamieszczać wpisy w obcych językach, a rodzimi użytkownicy je poprawiają; zaznaczam, że nie prowadzę statystyk, ta obserwacja to bardziej moje prywatne odczucie, nie uwzględniające różnic wiekowych między uczącymi się).
muszę się przychylic do wypowiedzi Olgi, sama tez nie mam pojecia skad to sie bierze u polakow uwazac, ze jezyk angielski jest najlatwiejszy. Prawde mowiac (niestety) nie zdecydowalam sie tego punktu poruszyc pierwsza, poniewaz hmm boje sie komentowac u Karola 😀
ale skoro juz Olga napisala i to duzo lepiej niz sama moglabym w ogole kiedykolwiek to opisac to po prostu podpisuje sie pod tym. Plus, moj autorytet w jezyku angielskim najpewniej wysmialby twierdzenia, ze jezyk angielski jest najlatwiejszy, bo jednak twierdzenia osob, ze go znaja tak na prawde maja malo wspolnego ze znaniem go na bardzo przyzwoitym poziomie ( moj angielski absolutnie kuleje mimo, ze posluguje sie nim bardzo swobodnie) Ogolnie jestem pelna podziwu dla twierdzen o latwosci angielskiego i osob, ktore go znaja i taka teorie glosza. ja odnosze wrazenie, ze angielskiego nie da sie nigdy nauczyc.. on sie nieustannie rozwija i blyskawicznie pojawiaja sie nowe zwroty i slowa,
Jezyk angielski jest taki.. ogromny!
Byc moze najlatwiej przychodzi polakom opanowanie skromych podstaw angielskiego i na tej podstawie wyciagaja wniosek o tej latwosci,dla mnie osobiscie bez nawet analizy struktury angielski jest duzo trudniejszy i skomplikowany niz to sie ludziom wydaje
Nie wyraziłam się jasno. Ja ogólnie uważam, że angielski jest relatywnie łatwy (w sumie zależy, co masz na myśli mówiąc "łatwy" – opanowanie go w stopniu komunikatywnym, czy biegłym; opanowanie słownictwa, czy gramatyki), więc sprecyzuję: gramatycznie jest dość łatwy, dość szybko można go opanować tak, żeby bez problemu się porozumiewać. Za to uważam za faktycznie trudne te aspekty języka, o których, Karol nie wspomniał: fonologię (głównie iloczas, o którym często zapominamy) i mały związek wymowy z zapisem – elementy, które mają moim zdaniem większe znaczenie niż biegłe opanowanie przedimków i czasów.
Ale muszę przyznać, Ev, że masz rację – angielski jest językiem szalenie żywym, nowe słowa i wyrażenia pojawiają się bardzo szybko (choćby dość znane już "google it").
Żeby nie było, mnie dojście w angielskim do poziomu, z którego byłabym jakoś dumna zajęło ładnych parę lat, ale wciąż myślę, że nie jest językiem trudnym. Co nie znaczy, że wszyscy łatwo go przyswajają – w dużym stopniu zależy to od nastawienia (jeśli Ci się nie podoba, będziesz się tylko męczyć, a w końcu poddasz się), celu (to dotyczy chyba każdego języka – jeśli z góry zakładasz, że Ci się nie przyda, raczej się go nie nauczysz), motywacji, trochę też wieku, choć to już jest mniej istotne.
No i jeszcze dodam, że moja mama angielskiego się nie nauczyła, za to zna dobrze rosyjski i białoruski. Pewnie dlatego, że zaczęła się go uczyć późno i w zasadzie po to, żeby zdać. Tak więc nie ma ścisłych reguł (zresztą, gdzie w życiu są ścisłe reguły? 😉
@Olga
Absolutnie nie twierdzę, że znajomość kilku czasów w angielskim bardzo utrudnia komunikację. Podobnie jednak komunikacji aż tak bardzo nie utrudnia złe używanie aspektów czasownika w językach słowiańskich, bo koniec końców wypowiedź zrozumieć się da. Tylko czy wtedy możemy mówić o opanowaniu języka? Moim zdaniem nie za bardzo.
Co do rodzajników/przyimków – mój błąd. Nigdy nie czytałem gramatyki języka angielskiego po polsku, a po angielsku jedno i drugie to po prostu 'article'. Nauczyć się ich oczywiście można, ale bardzo często problem ten jest bagatelizowany – przeciętny Polak myśli, że umie, a niestety, nie umie.
Piszesz, że fonologia i zapis to problem w języku angielskim. Moim zdaniem to kwestia naprawdę bardzo subiektywna. Uważam, że osoba, która dużo słucha i czyta nie powinna z tym mieć większych problemów. Przynajmniej ja nigdy nie miałem i w sumie zawsze zastanawiało mnie to, że ludzie potrafią zrobić błędy w pisowni, bądź coś źle przeczytać – znacznie większe boje toczyłem (i będę zresztą je pewnie toczył przez całe życie) z niektórymi bardziej skomplikowanymi strukturami gramatycznymi.
A języki słowiańskie – napisałem NIEMAL identyczne. To NIEMAL robi czasem mniejszą bądź większą różnicę. Mi akurat nie trzeba tłumaczyć, że języki słowiańskie się od siebie różnią, bo z żadnymi nie mam tyle do czynienia co właśnie z nimi. Różnice językowe i dialektalne to natomiast bardzo delikatna kwestia, bo np. na obszarze byłej Jugosławii dialekty różnią się od siebie bardziej niż języki, więc nie zawsze mianem języka nazywa się to co jest "kompletnie inne". Niestety języki często są w większej mierze wynikiem polityki niż jakichś faktycznych różnic. Gdyby nie polityka nie miałabyś zapewne połowy języków słowiańskich i, co ciekawsze, nawet byśmy tego nie zauważyli.
@Ev
W zasadzie nie rozumiem czemu się miałaś bać napisać w komentarzu prawie to samo, co napisałem wcześniej w artykule 🙂 Bo to też miałem na myśli – często osoby posługują się nim nawet całkiem płynnie, ale z bardzo ograniczonym słownictwem, błędami itp. Choć akurat Ty zapewne nie wchodzisz w skład tej grupy biorąc pod uwagę to, że jednak z angielskiego korzystasz codziennie i się tym w pewien sposób interesujesz.
3. O języki słowiańskie wciąż będę się kłócić. Moim zdaniem "identyczne" nawet obok słowa "niemal" jest za dużym uproszczeniem. Zauważ, po polsku powiesz np. "Jestem Polakiem", po rosyjsku dosłownie "Ja Polak".
Są też jakieś różnice kulturowe i nie wynikają wyłącznie z polityki. Już sam fakt, że mieszkamy na różnych ziemiach, w różnych regionach. Język żyje, dlatego z jakiegoś tam prasłowiańskiego wykształciły się przez wieki różne języki, mniej lub bardziej do siebie podobne. Ale nie identyczne, a nawet nie "niemal identyczne". Przejrzałam Twój blog trochę i zauważyłam, że uczyłeś się przez jakiś czas czeskiego i sprawiał Ci problemy. Czeski jest językowo bliżej polskiego, niż rosyjski. To, że okazał się nie być łatwy, znaczy, że jednak daleko mu do identyczności. Tak, języki słowiańskie są do siebie podobne, ale nie identyczne. W tym wypadku kłócę się o nieprecyzyjność. Po prostu nie zgadzam się z tym stwierdzeniem.
Kwestia, jak odróżniać dialekt od języka jest niejednoznaczna – słyszałam o kryterium subiektywnym: dwie osoby mówiące różnymi dialektami będą w stanie się zrozumieć, ale jeśli mówią różnymi językami – nie (za "rozumienie" uważam udaną komunikację jako taką, nie tylko rozumienie części wypowiedzi rozmówcy). Ale językoznawcy badają też różne elementy etnolektów (słownictwo, gramatykę, fonologię), żeby stwierdzić, czy to dialekty jednego języka, czy raczej odrębne języki. Z tego, co mi wiadomo, etnolekty byłej Jugosławii uznaje się za różne języki, chyba że piszesz o jakichś etnolektach wewnątrz poszczególnych języków. Ale jeśli faktycznie różnią się bardziej, to nazywanie ich dialektami jest znowu nieprecyzyjne, może błędne.
Nigdzie nie powiedziałam, że dwa odrębne języki muszą być kompletnie inne – są rodziny językowe i to oczywiste, że języki w obrębie jednej rodziny będą do siebie bardziej podobne, niż języki z dwóch różnych rodzin. Ale to nie znaczy, że są identyczne ani prawie identyczne, ani niemal identyczne.
I znowu się rozpisałam, nawet nie zauważyłam kiedy.
No i wcięło pierwszą część mojego komentarza :/
Napiszę jeszcze raz później…
Hmmm… Ja się muszę zgodzić niemal w całoście z Olgą, że angielski mimo wszystko jest dość prostym językiem. Uczyłem się trzech języków germańskich (opanowałem dobrze jeden), dwóch języków romańskich (opanowałem dobrze jeden), powąchałem hindi, liznąłem japoński i powąchałem arabski, nahuatl i keczua. Ze wszystkich tych języków angielski oraz niemiecki i niderlandzki zdają mi się być pod względem wymowy najłatwiejsze. Języków germańskich pomiędzy sobą dokładnie porówywać się nie podejmę, ale moim zdaniem przynajmniej angielski jest prostszy od romańskich zarówno pod względem wymowy, jak i gramatyki.
Co z tego, że angielski ma ileś tam czasów? Języki romańskie też je mają. Do tego o ile filozofia tworzenia czasów angielskich opiera się o proste konstrukcje, to tworzenie równie licznych czasów w językach romańskich to dość podobne konstrukcje z nałożoną znacznie bardziej rozbudowaną i nieregularną flekcją… -czyli podwójna nauka. Dochodzą też tryby w językach romańskich (łączący i rozkazujący), czyli znów mnoży nam się ilość nauki.
Co z tego, że angielski ma jakieś tam przyimki itd., których opanowanie zajmuje wiele lat, skoro języki romańskie też je mają i to conajmniej tak samo trudne?
Ostatecznie aby powiedzieć po angielsku "przyjdź tutaj" wystarczy znać czasownik "przyjść" w bezokoliczniku i słówko "tutaj" i otrzymujemy "come here"). Aby jednak powiedzieć to samo po hiszpańsku ("ven pa´ cá") trzeba znać nieregularną formę trybu rozkazującego dla drugiej osoby liczby pojedynczej czasownika "przychodzić", odpowiedni przyimek, który go połączy z miejscem docelowym oraz słowo "tutaj" (wybrać jedno z dwóch – bliskoznacznych, lecz nie synonimów) i aby było jeszcze lepiej w nawiasie zapisałem to w wersji mówionej (tzn. skróconej), gdzie zarówno przyimek, jak słówko "tutaj" uległy skróceniu…
Do tej pory ani nie pojąłem jaka jest filozofia w języku angielskim, ani nie pojąłem co łatwego jest w języku hiszpańskim, uchodzącym zwykle za prostszy od angielskiego… Ostatecznie ze wszystkich języków z jakimi miałem dotąd doczynienia angielski jest gramatycznie najłatwiejszym. To, że zaawansowana gramatyka angielska może w czymś być trudna niewiele dla mnie znaczy, gdyż w innych językach też jest zawsze trudniejsza.
Acha, i dodam, że moje "przyjdź tutaj" po hiszpańsku inaczej będzie w Argentynie, inaczej na Kubie, a inaczej w Hiszpanii, tymczasem gdy zarówno w Anglii, jak i w USA i Australii "come here" jest zawsze "come here"…
Palnąłem drobną nieścisłość gramatyczną, ale co tam… 😀 Nie trolluję już.
Olga, w rosyjskim chyba nie ma iloczasu. Jestem Rosjanką i nie zauważyłam, żebyśmy mieli iloczas. Co masz na myśli?
Zgadzam się s Karolem, że są niemal identyczne. Zawsze można się dogadać "po słowiańsku" i to będzie udana komunikacja. Natomiast znając niemiecki bawarskiego nie rozumiem całkowicie. Po polsku i bułgarsku można od razu czytać, rozumiejąc 90% tekstu. Już nawet nie mówię o białoruskim i ukraińskim.
Czy mi się wydaje, czy znowu wcięło mój post? Co się dzieje? Coś nie tak z tym blogiem? :/ (nie podejrzewam autora o kasowanie, może to przez html użyty w komentarzu? :/). Da się to jakoś odzyskać?
Natalie, o iloczasie faktycznie napisałam z rozpędu. Myślałam o różnej wymowie samogłosek akcentowanych i nieakcentowanych. Ale nie: żadne dwa języki nie są niemal identyczne – są różne wyrażenia, różne idiomy, różna gramatyka (zgadzam się, że są podobieństwa między polskim i rosyjskim, ale podobieństwa, a nie dokładnie takie same zasady).
W ogóle, jak sobie chcecie, mówienie że jakiekolwiek języki (czy nawet dialekty) są niemal/prawie/(wstaw swoją propozycję) identyczne jest nieprawdą, jest nieprofesjonalne i jest zbyt dużym uproszczeniem, zwłaszcza na blogu o języku.
A to o czym piszesz, to wrażenie identyczności, niekoniecznie poparte dowodami, że faktycznie rozumiesz (z własnego doświadczenia wiem, że nie zawsze faktycznie rozumie się to, co wygląda zrozumiale i nie dotyczy to tylko mnie). To że dwa słowa wydają się podobne, nie znaczy, że znaczą to samo – tutaj łatwiej mi podać przykład z niemieckiego i angielskiego, bo z tymi językami jestem na bieżąco: niemieckie "Karriere" znaczy ogólnie to samo, co polskie "kariera", ale już angielskie "career" ma bardziej neutralne znaczenie i oznacza po prostu pracę, życie zawodowe. Niby ta sama rodzina językowa, niby podobne słowa. W językach słowiańskich też tak jest. Już nie mówiąc o tym, że im użytkownicy języków bardziej od siebie oddaleni, tym większe różnice kulturowe, które też wpływają na zrozumienie (bo kultura na różne sposoby przejawia się w języku).
Hmm… Z tymi wcięciami komentarzy to faktycznie dziwna sprawa – jakby co mam je zapisane na moim mailu. Pisałaś dokładnie to:
"1. Angielski – piszesz, że sama umiejętność komunikowania się nie świadczy o dobrej znajomości języka. Zgoda, ale teraz pytanie, co to znaczy, ze język jest łatwy – to że jesteśmy w stanie szybko nauczyć się poprawnie komunikować, czy to że poznamy go dogłębnie? Bo jeśli chodzi o to drugie, to stosunkowo bardzo mało uczniów jakiegokolwiek języka osiąga taki poziom (choćby dlatego, że na to potrzeba czasu). Zresztą dobrą znajomość gramatyki angielskiej ma niewielu native'ów – łatwiej znaleźć obcokrajowca, który się w tym orientuje, bo Anglicy nie mają obowiązkowej gramatyki w szkole, ergo mało kto w ogóle się jej uczy, wiem, bo moi znajomi narzekają że na przedmiotach lingwistycznych mają wszystko praktycznie od zera, bo w ogóle nie przerabiali tego w szkole. Mało tego, studiują nauczanie angielskiego, więc robią już różne praktyki i im też nie wolno w ogóle mówić o gramatyce.
Anglicy też często mówią źle i robią błędy. A Polacy robią błędy, mówiąc po polsku. Moim zdaniem ocenianie znajomości języka na tej podstawie nie jest najlepszym sposobem, bo już sam charakter mowy sprzyja robieniu błędów.
A, i przedimki, nie przyimki (przyimki mamy też w polskim, przedimków nie). Ale fakt, po angielsku i niemiecku (i pewnie w innych językach także) jest jedno określenie na rodzajniki i przedimki.
Jeśli interesuje Cię (albo innych) problem samych Anglików z ich językiem, podaję link do interesującego filmu: http://vimeo.com/8269980 (jako ciekawostkę, nie jest to jakiś wielki dowód na to, co napisałam, raczej luźne nawiązanie do tematu języka angielskiego).
2. Fonologia jest właśnie najczęściej bagatelizowana. Zapisu da się nauczyć, to kwestia pamięci i oczytania.
Ale fonologia sprawia problemy nawet rodzimym użytkownikom (mój kolega nie był pewien jak czytać "locative" – ['lokativ] czy [lou'kejtiv] – używam uproszczonego zapisu, bo nie mam zainstalowanego IPA). Poza tym, mało kto zwraca uwagę na takie niuanse, jak wymowa [o] i [ou], [ae] czy [ej] albo długiego [ii] czy krótkiego [i] (zbliżonego lekko do polskiego [y]).
Jest taka komedia "Mind Your Language", gdzie takie niejasności są zabawnie przedstawione. Sporo odcinków jest dostępnych na youtube. Tu jest link do pierwszej części pierwszego odcinka (zwróć uwagę na Greka – między 6. a 7. minutą i jakie niejasności się rodzą przez błędną wymowę – a wydaje się, że nie robi to aż takiej różnicy)."
A teraz trochę od siebie – widzisz, kwestia tego co jest trudne, a co nie to w każdym języku rzecz bardzo indywidualna. Jeśli ktoś duża czyta i słucha to nie powinien mieć problemów z wymówieniem słowa, które leży w jego dziedzinie zainteresowań. Jasne, że nie powiem Tobie teraz ze stuprocentową pewnością jak się wymawia takie słowo jak "cochlea" – nigdy tego słowa nie dane mi było słyszeć na żywo, a jego przydatność, przynajmniej na razie, jest niemal zerowa. Poprawna wymowa to w języku angielskim też nierzadko kwestia dialektu. A niuanse jakie przedstawiłaś – moim zdaniem trzeba mieć albo drewniane ucho albo totalnie nie zwracać uwagi na wymowę, żeby nie odróżniać sheep/ship, sheet/shit, beach/bitch. Że Polacy mają z tym problem to już oczywiście inna sprawa. Mi jednak osobiście relacja wymowa/pismo nie sprawiała nigdy dużych problemów. I nie uważam, że jest to ogólnie przyjęta zasada – po prostu każdemu inne rzeczy wchodzą do głowy.
Teraz języki słowiańskie – uznasz, że to co napisałem jest nieprofesjonalne. I w pewnym sensie przyznam Ci rację. Nigdy bym podobnej rzeczy nie napisał jeśli miałaby to być praca naukowa. Jednak pracą naukową to nie jest – więc mogłem sobie pozwolić na pewne "nieprofesjonalne" wycieczki. Jeśli jednak to się nie podoba to przepraszam 🙂 Wracając jednak do istoty rzeczy – języki słowiańskie są do siebie bardzo podobne, oparte są na tym samym trzonie, zasady gramatyczne są bliźniaczo podobne (pewnie, że znajdą się zawsze wyjątki, ale generalnie zasada jest ta sama), podobnie jeśli chodzi o leksykę, która bardzo często różni się jedynie ze względu na specyficzne dla każdego języka zmiany głoskowe jakie zachodziły na przestrzeni lat. Warto też popatrzeć na to w szerszej perspektywie – w porównaniu do języków spoza słowiańszczyzny polski, rosyjski i serbski, mimo różnic, są do siebie bliźniaczo podobne. Spotkałem się już z opiniami osób z zachodniej Europy, które np. nie potrafiły odróżnić polskiego od rosyjskiego – i dla mnie osobiście to był szok, aczkolwiek z drugiej strony jest to tylko dowód na to, że podobieństwo faktycznie występuje.
A ja nie odróżnię norweskiego, od szwedzkiwgo i duńskiego. W mowie, bo w piśmie tak., Dodam, że żadnego z tych języków nie znam. Wiem tylko, że to któryś ze skandynawskich. Mówionych nie odróżnię też słoweńskiego od chorwackiego czy serbskiego. Pozostałe używane w Europie rozróżnie w 90 % i w mowie i piśmie. Nawet baskijski. Znam tylko rosyjski i niemiecki.
Strasznie żałuję, że nie włączyłam jakiejś subskrypcji i byłam przekonana, że blog ma długą chwilą wytchnienia, a tu tymczasem dalej trwa tak interesująca dyskusja. Zaraz zagłosuję!
Tymczasem spróbuję wypowiedzieć się na temat zasadniczy lub przynajmniej nieodległy. Należę do pokolenia, które uczyło się rosyjskiego od czwartej, czy piątej klasy szkoły podstawowej (poprzez ośmioletnią podstawówkę, bo wcześniej była siedmioletnia, ja uczyłam się z pierwszym rocznikiem takiej reformy) aż do matury włącznie. Mimo niewątpliwych zdolności językowych, które sobie przypisuję, i mimo wielu godzin nauki oraz wysokich wymagań nie nauczyłam się tego języka, bo nie chciałam, choć miałam dobre i bardzo dobre stopnie. Czyli uczyłam się na bieżąco, celem osiągnięcia doraźnych wyników, ale nie włączyłam programu „opanuj język w stopniu komunikatywnym”. Nie włączyłam programu „mów”. Wniosek stąd taki, że po pierwsze trzeba naprawdę chcieć, a potem jest już z górki. Po drugie metoda. Istnieją teraz rozmaite metody uczenia się języka, ale ja podchodzę do nich dosyć sceptycznie, może dlatego, że ich nie doświadczyłam. Oczywistością jest, że uczenie się języka jest uczeniem się „na pamięć”. Jak wiersza lub definicji w geometrii wykreślnej. Tak, tak , jestem inżynierem, geometria wykreślna jest dziedziną nauk ścisłych, matematycznych, a jednak jest tam spory zakres wiedzy do wykucia na pamięć i nie ma sposobu, aby to obejść. Nie znam się na metodyce nauczania języków obcych, ale jest dla mnie oczywiste, że mówienie przychodzi najpóźniej, bo w grę wchodzi także czynnik pokonania oporu psychicznego. Uczenie się z marszu, ze słuchu, rzadko daje efekty, choć może moja przygoda z serbskim jest zaprzeczeniem tej tezy, ale też serbski uważam za stosunkowo mniej skomplikowany język, od innych, dzięki jego fonetyzmowi. I tu dochodzimy do tematu Twojego Karolu, posta. Osobiście uważam, że łatwiejszym jest ten język, który ma mniej skomplikowaną gramatykę, a w szczególności nie posiada rozwiniętej deklinacji i koniugacji. Kto uczył się łaciny, ten wie, o czym mówię. Im bardziej jakaś gramatyka czerpie z wzorów łacińskich, tym gorzej dla nas uczących się. Słów do nauczenia się jest zawsze mniej więcej tyle samo, wszystko zależy od tego, do czego potrzebny jest nam dany język, do jakiej komunikacji, w jakim środowisku, z jakimi ludźmi. Cokolwiek byśmy mówili o językach germańskich, to angielski nie ma skomplikowanej gramatyki, bo nie posiada ani deklinacji, ani koniugacji w łacińskim, czy słowiańskim rozumieniu tego zjawiska. Tak długo, jak nie musimy się uczyć zmieniających się końcówek -nie ma problemu. Uczyłam się łaciny w liceum przez 4 lata, nie dodatkowo, ale taki miałam językowy profil klasy, więc pamiętam, jakie to było trudne, a właściwie czasochłonne. Pozostają więc słowa, a tych przecież uczymy się na pamięć. Zanim przejdę do moich przemyśleń na temat akcentu, powiem jeszcze coś o matce łacinie. To jest tak niewyobrażalna pomoc przy uczeniu się języków, zarówno germańskich, jak i romańskich oczywiście, że trudno ją przecenić. Doświadczałam tego zarówno przy uczeniu się angielskiego, której to nauki nigdy nie zaprzestałam, jak i francuskiego i włoskiego. Ale także przy tłumaczeniach technicznych z języka serbskiego i słoweńskiego, bo tylko my Polacy tworzyliśmy tak bogate słownictwo naukowe i techniczne własne, inne narody słowiańskie korzystały z łaciny i greki. To jest ciekawe, bo między innymi dzięki temu mój domowy Macedończyk wyrobił sobie pogląd o niezwykłym i chwalebnym bogactwie naszego słownictwa, którego to bogactwa nie dostrzega w językach bałkańskich, a zna przecież wszystkie.
Mój komentarz był zdecydowanie zbyt długi, ale jednak zamieszczę część urwaną :
Teraz akcent. Jest oczywiście ważny, i kiedy zżymam się słuchając wykształconych Anglików ( bo staram się używać British English, BBC Standart), że nie potrafię ciągle pewnych dźwięków wymówić tak, jakbym chciała, przypominam sobie Kofi Annana, który mówi z koszmarnym, afrykańskim akcentem, a jednak zdolności komunikacyjne ma ogromne. To samo dotyczy wykształconych Hindusów, z którymi łączyła mnie współpraca zawodowa. Trudno było się przyzwyczaić, ale nie można było im odmówić doskonałego opanowania języka i miedzy innymi dlatego zrobili taką karierę w zdominowanym przez świat anglojęzyczny biznesie informatycznym.
Reasumując, jeśli uczenie się języka jest zawsze uczeniem się wybitnie pamięciowym, to im mniej do zapamiętania, tym łatwiej. Pomijam oczywiście języki tonalne, bo to zupełnie inny problem i jego skala.
Jaki z tego wniosek? Żaden, poza takim, że uczenie się języków to fascynująca przygoda, wymagająca czasu, dobrej pamięci i słuchu muzycznego i być może pewnych zdolności imitatorskich.
Właściwie to nie wiem, co chciałam powiedzieć, zbyt dużo wątków w tych Waszych rozważaniach i chyba o zbyt wielu chciałam coś napisać. Ale z pewnością uważam język angielski za stosunkowo łatwy, czy prosty, a nawet prymitywny, na co dowodem jest jego plastyczność, pozwalająca ad hoc tworzyć nowe słowa, formy gramatyczne. Ten jego „prymitywizm” jest jednocześnie jego wielką zaletą i jednym z powodów jego oszałamiającej kariery. Ale ta właśnie kariera pociąga za sobą jego wielką i szybką ewolucję w kierunku uproszczenia.
Pozdrawiam wszystkich!
Dzięki Jasper_C za tak zacny (jak zwykle) komentarz. Zgadzam się ze wszystkim co piszesz prócz jednej rzeczy, czyli stosunku do przypadków, przynajmniej tych w językach słowiańskich. Pomijając bowiem wyjątki, w których stosuje się je inaczej niż w języku polskim, są dość proste do wyuczenia się. Tym bardziej, że różnice na ich tworzenie polegają niemal tylko na innych końcówkach jakie są wynikiem ewolucji tych języków. Dla mnie jako Polaka 7 przypadków słowiańskich to nic trudnego. Nie chciałbym się jednak wypowiadać o łacinie, bo nigdy tego języka nie używałem w praktyce – fakt, że na studiach potrafiłem poprawnie odmienić wyraz przez przypadki nie oznacza, że to samo potrafiłbym w normalnej rozmowie. Tu jednak końcówki przychodziłyby na pewno mniej automatycznie niż w językach słowiańskich.
I jeszcze taka mała wzmianka na temat słownictwa naukowego – pod względem wyrazów czysto słowiańskich mogą nas na głowę bić Chorwaci, którzy potrafili z "universitet" zrobić "sveučilište", a z "(h)istorija" – "povijest" 😉
Na temat języka angielskiego natomiast czytałem swego czasu wywiad z pewnym profesorem anglistyki (którego imienia i nazwiska niestety zapomniałem) w którym ubolewał on nad tym, że w związku z globalnym znaczeniem język angielskiego ulega uproszczeniu, ale też ogromnemu zubożeniu.
Dzięki za głos i również pozdrawiam!
Powinienem był przeczytać ten artykuł przed, tym jak napisał mój ostatni komentarz! Bo tutaj była mowa o motywacji.
Co do trudności j. angielskiego: Nie znam żadnego obcokrajowcy, który może używać poprawnie rodzajników "the/a/an" dłużej od minuty w prawdziwej rozmowie. 😉 To w ogóle nie szkodzi rozumienia, to nie wielki problemu. Ale zawsze przez to można rozpoznać obcokrajowcy – nawet kiedy poza tym mówi po angielsku świetnie.
Pozdrawiam,
David.
Tak samo jak ty nie umiesz poprawnie pisac po polsku , koles ogarnij troche ortografi bo to az wstyd i znaki interpunkcyjne stawiaj z łaski swojej.
He, he – to ciekawe, ale ty też!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Zanim spróbujesz zabłysnać to zobacz ze on sie polskiego uczy jako obcego jezyka.
Poza tym w słowie "ortografii" powinny byc dwa "i" , ostojo madrosci.
Wracaj na onet.pl
do autora powyższego wpisu:
Jak już to chuj, a nie huj kwiecie polskiej inteligencji. A ja tam lubię krótkie piłki Mahu i bloga Karola. Dziękuję.
Kwestie trudności i łatwości są bardzo względne, oczywiście zgadzam się że łatwiej idzie nauka języków podobnych, np. rosyjskiego, lub znając angielski i trochę niemiecki holenderski wydaje się łatwy,ponieważ jest podobny:)
A tak naprawdę najważniejszą kwestią jest motywacja!
To jeszcze tu nadrobię komentarz sprzed… 2-3 tygodni?
Karolu, zgadzam się, że języki słowiańskie są oparte na tym samym trzonie, mają podobną gramatykę i słownictwo (choć to ostatnie bywa bardzo złudne, co pewnie wiesz lepiej, niż ja). Jednak mimo wszystko myślę, że sformułowanie "niemal identyczne" jest nadużyciem. Może to dlatego, że skojarzyło mi się z czymś, co koleżanka usłyszała od kolegi: "Jak się nauczysz cyrylicy, to właściwie znasz już rosyjski", z czym się zupełnie nie mogę zgodzić, bo wtedy nie miałyby w Polsce sensu lekcje tego języka, a jednak musimy się tego języka uczyć, żeby móc się faktycznie porozumieć.
Akurat argument o obcokrajowcu, który języków słowiańskich od siebie nie odróżni, nie bardzo mnie przekonuje, bo ja sama, zanim nie osłuchałam się z japońskim i koreańskim, nie byłam w stanie odróżnić od siebie tych języków (żadnego z nich nie znam nawet na poziomie komunikatywnym, mówię tylko o osłuchaniu się z każdym), a są bardzo różne od siebie (są teorie, że należą do jednej rodziny językowej, ale mają bardzo różną fonologię i leksykę).
Kwestia fonologii w angielskim jest pewnie taka, że zanim nie pojedzie się do kraju, w którym dany język jest używany, nie przywiązuje się do tego aż tak wielkiej wagi (jakoś tak ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że to tak ważne, aż nie okaże się, że nie zawsze są rozumiani przez anglików). Byłam na ciekawy wykładzie o akcencie, na którym babka (nauczycielka akcentu – pomaga m.in. aktorom) mówiła, że jej włoski znajomy w pierwszym tygodniu pracy pytał wszystkich czy mają "piss (piece) of paper". W drugim pytał o "shit (sheet) of paper", za to w trzecim tygodniu miał już własny papier 😉 Dlatego nie do końca zgadzam się, że trzeba mieć drewniane ucho – pewnie więcej zależy od fonologii własnego języka (w dodatku nauczyciele w szkołach nie uczulają na iloczas w angielskim czy niemieckim, więc zwykle długo nie zwraca się na to uwagi), choć pewnie nieco większą wrażliwość mają osoby z dobrym słuchem muzycznym.
Moim zdaniem najłatwiejszym językiem jest hiszpański (przynajmniej ze wszystkich w jakiś sposób przeze mnie poznanych). Wszystko w tym języku tworzy się w sposób bardzo logiczny (wszystkie odmiany: przymiotników, czasowników, rodzajników itd.). Jeśli są jakieś wyjątki czy to w odmianach, czy w pisowni albo w wymowie (a jest ich sporo) to także są one logiczne i intuicyjne w tworzeniu. Słowa w tym języku brzmią tak, że wszystko łatwo wchodzi do głowy. Wymowa w hiszpańskim jest bardzo łatwa (nie tylko dla Polaków), gramatyka jest bardzo rozbudowana (w końcu ma korzenie w łacinie), ale nie trudna, dlatego, że wszystkie konstrukcje gramatyczne tworzone są w sposób logiczny. Tak więc ogólnie rzecz biorąc hiszpański jest moim zdaniem najłatwiejszym (a z pewnością jednym z najłatwiejszych) języków.
Hmmm….
Wszystko co przeczytacie poniżej pisane jest z pozycji osoby myślącej kategoriami indoeuropejskimi (i w mniejszym stopniu ugrofińskimi). 🙂 Jakoś nikt nie wspomniał o językach skandynawskich. Fonetycznie nie są wiele bardziej skomplikowane niż angielski. Co prawda każdy z języków ma swoistą "zagwozdkę" fonetyczną – szwedzka i norweska tonalność czy duński stød – jednak są dialekty, które bez tych upiększeń mogą się obyć, a poza tym nie wymaga się ich od cudzoziemca. Poza tym w szwedzkim tonalność rzadko zmienia znaczenie wyrazu (jak w przypadku słynnego "anden"). Minusem jest występowanie dość dużej liczby dialektów sporo różniących się od siebie – ale przyjmuję, że chodzi nam o standardową odmianę literacką.
Gramatycznie języki te nie są trudniejsze od angielskiego. Morfologicznie – mało przegłosów w rdzeniach wyrazów na wzór fińskiego astenvaihtelu, zmiany typu boken -> böker są raczej wyjątkami niż regułami. Jedyną trudność może przysparzać szwedzka liczba mnoga – w norweskim jest już ona o wiele bardziej regularna. Konstrukcje czasowe raczej na przeciętnym poziomie indoeuropejskim: dwa czasy morfologiczne, złożony perfect i plusquamperfect. Przy dobrym poznaniu jednego z języków skandynawskich można bez większego problemu poradzić sobie z pozostałymi, zwłaszcza w warstwie tekstowej. Pozycję "centralną" zajmuje norweski i jeśli ktoś marzy o językowym podboju Skandynawii, nauka właśnie tego języka w wersji bokmal jest najsensowniejszym pomysłem.
Wreszcie – znajomość angielskiego czy niemieckiego będzie bardzo przydatna mimo interferencji. Z tą interferencją jest zresztą tak jak z tarciem w fizyce – bywa pożyteczna i bywa szkodliwa.
Pozdrawiam autora i życzę mu sukcesów językowych. Hasło na dziś: Tala svenska! Snakk norsk! Tal dansk! A słodką nagrodą za wysiłek będzie rødgrød med fløde 🙂
Zacznę swój komentarz od tego, że jestem nowym i zachwyconym obserwatorem Twojego bloga 🙂
Uczę się angielskiego, rosyjskiego i hiszpańskiego i muszę powiedzieć, że rosyjski idzie mi zaskakująco trudno (aczkolwiek przyjemnie :-)). Spodziewałam się właśnie, że język rosyjski będzie prosty w związku z podobieństwem do polskiego, ale to często przeszkadza, przy odmianie przez przypadki w szczególności. Wymowa też nie przychodzi łatwo, ruchomy akcent i długaśne słowa skutecznie to utrudniają. Mam nawet wrażenie, że z hiszpańskim robię szybsze postępy 🙂
Pozdrawiam,
Ada
Witam serdecznie!
Jestem pod wrażeniem tego, jak wiele pracy i pasji wkładasz w prowadzenie tego bloga 🙂
Moim zdaniem artykuł jest bardzo ciekawy – podoba mi się, że posiadasz obszerną wiedzę, wiesz, o czym piszesz, a przy tym nie narzucasz nic czytelnikowi – to duży plus.
Moja przygoda z językami obcymi trwa już dość długo i z różnymi skutkami, jednak zgodzę się, że sumienna praca daje naprawdę duże efekty i tego warto się trzymać.
Życzę owocnej pracy i pozdrawiam!
Hehe, a ja już wiele razy słyszałam, jak Polacy znający słabo rosyjski podpierali się, jak ja to mówię… polskim z rosyjskim akcentem 😉
I bardzo dobrze, od czegoś trzeba zacząć.
Na marginesie – jest jeszcze taki efekt, że 2 osoby z różnych krajów słowiańskich mogą po powiedzmy kwadransie osłuchania odbierać ten drugi język prawie jak własny, tylko z akcentem. Wtedy każdy mówi w swoim języku, ale w dużej mierze rozumie obcy. Nie wszyscy są do tego zdolni, niektórzy cały czas będą słyszeć ten drugi język jako obcy, ale niektórym to się szybko włączy.
Pamiętam, jak jako dziecko byłam na wczasach w miejscu, gdzie przyjechali też Czesi i bawiłam się przez cały czas z czeską dziewczynką. Tylko dwa razy w ciągu całego wyjazdu musiałyśmy poprosić dorosłych o pomoc, bo się nie zrozumiałyśmy.
To samo widziałam w Skandynawii, Szwedzi z Norwegami tak rozmawiali, każdy w swoim języku.
Oczywiście to nie jest nauczenie się obcego języka, natomiast podstawowa rola – umożliwienie komunikowania się, jest w takiej sytuacji spełniona.
Żałuję, że tak późno odkryłem komentarze pod tym artykułem, bo teraz, po kilku miesiącach już głupio na nie odpisywać. Tak czy inaczej wszystkim dziękuję i mam nadzieję, że dalej bloga czytają:)
@Kor-ka
2 osoby z różnych krajów słowiańskich na pewno nie będą mogły się komunikować nie znając obcego języka. Uwierz mi, jest to niemożliwe, z wyjątkiem paru przypadków takich jak pary czeski-słowacki, serbski-chorwacki. Przy czym przez komunikację nie rozumiem tu uciekanie się do ruchów rękoma, ale w miarę normalną rozmowę. Osobiście absolutnie sobie nie wyobrażam Polaka, który próbuje się dogadać z Macedończykiem, Chorwatem czy Bułgarem i nie zna ich języków. Podobnie ma się zresztą kwestia z rosyjskim.
Ja jako dziecko bawiłem się z Niemką i też nie miałem problemów komunikacyjnych. Widzisz, problem polega na tym, że dzieci tak naprawdę nie mają kolosalnych potrzeb komunikacyjnych. Same tak naprawdę mają problemy z poprawnym opisywaniem świata w swoim własnym języku i masę rzeczy załatwiają w inny sposób niż werbalny.
Skandynawia natomiast jest ciekawym regionem, bo wzajemne zrozumienie zależy głównie od tego z jakiego regionu ktoś pochodzi. Z jednej strony mieszkaniec Skanii będzie potrafił zrozumieć wszystkie skandynawskie standardy, ale będzie miał problem ze zrozumienie dialektów z Norrland (a to przecież również Szwecja). W Norwegii np. masz dwa języki standardowe (bokmål i nynorsk) co też nie ułatwia sprawy wzajemnego zrozumienia. Duński natomiast, o ile jest bardzo podobny do norweskiego w zapisie, o tyle w brzmieniu różni się drastycznie i naprawdę nie wierzę w to, by osoba nie mająca doświadczenia z tym językiem była w stanie z niego wiele wyłapać.
Karol – specjalnie napisałam, że to osobna umiejętność, nie wszyscy ją mają.
Podobnie jak tylko niektórym grozi przekliknięcie się z jednego języka w drugi, całkiem niepodobny.
Ciebie to nigdy nie spotkało, mnie tak.
Tu jest podobnie.
Nawet się zastanawiam, czy te dwie kwestie nie są ze sobą jakoś powiązane…
Rozmawiałam już jako dorosła osoba z Czechami, Słowakami, Macedończykami, bodaj Serbem i oczywiście Rosjanami. Bez pomocy rąk.
No nie o chirurgii, fizyce kwantowej czy budowie samolotów, ale normalna konwersacja na zwykłe, codzienne tematy, jak najbardziej jest możliwa. Tylko nie dla wszystkich.
Mi tak było nawet łatwiej, potrzebuję tylko chwili na oswojenie się z językiem. Mój mąż dla odmiany zawsze przechodzi w takiej sytuacji na angielski, bo u niego ten efekt nie działa.
Ja po prostu po jakimś czasie zaczynam ich słyszeć inaczej. Wklikuję się w jakieś nie wiem… ogólnosłowiańskie rozumienie i z tego co oni mówią rozumiem o wiele więcej niż mój mąż, który tego nie umie. Ja to -słyszę-. Mówię po polsku. Jeśli rozmówca ma tę samą umiejętność, to metoda działa.
I tak jak napisałam, zastanawiam się teraz, czy to nie ma związku z problemem przeklikiwania się między językami.
Bo tutaj dla odmiany ja się z tym męczę (i niektórzy inni też) a ani Ty, ani mój mąż takich problemów nie macie.
Ale może przestanę go męczyć… "no weź, niemożliwe, że go nie rozumiesz, wsłuchaj się lepiej, jak nie usłyszałeś, że powiedział to i to, brakuje Ci praktyki, bo zawsze od razu przechodzisz na angielski" ;))
Niby czym to się różni od Twojego "uwierz mi, że to niemożliwe"? 😉 Niczym, oboje upieramy się, że inni na pewno mają takie same możliwości, jak my, a nie mają tych, których my nie mamy 😉
Oczywiście mnie cały czas wydaje się, że to można wyćwiczyć. Podobno ten efekt jest częstszy w pokoleniu, które miało rosyjski w szkołach, bo osłuchało się z jakimś drugim językiem słowiańskim, co im uaktywniło umiejętność rozumienia w jakiejś części języków słowiańskich w ogóle.
Bardzo mnie w swoim czasie rozbawił tekst rosyjskiego nastolatka "jak się zna serbski, to polski jest łatwy" 😉
Chciałam go sobie nawet gdzieś podpiąć, bo brzmi jak pełna abstrakcja, ale odwołuje się do tego samego efektu.
A wracając do rozmów polsko-innosłowiańskich. Jak czegoś nie rozumiem, po prostu proszę o powiedzenie tego inaczej.
Znam hiszpański bardzo dobrze i wciąż uważam go za stosunkowo łatwy dla Polaka. Ok, trochę zostałam skażona, bo zanim zaczęłam się go uczyć, znałam łacinę, ale… Jeżeli świetnie znasz język polski, szczególnie zaś jego akademicką odmianę, nie będziesz miał problemu z hiszpańskim. Prawie każde hiszpańskie słowo od poziomu A1< ma swoją polską wersję, chociaż, rzecz jasna, u nas zwykle jest to słownikowy relikt, np. vagabundo (wędrowny, włóczęga) – wagabunda. Pułapek i "fałszywych przyjaciół" takich jak np. patetico – żałosny i patetyczny – wzniosły jest naprawdę niewiele. Poza tym wszyscy od dziecka uczymy się angielskiego, a 80% słownictwa w tym języku pochodzi z łaciny i dostało się na wyspy za sprawą francuskiego (i praktycznie zawsze mają swoje odpowiedniki w hiszpańskim). Aby zacząć z automatu łapać które słowo może pochodzić z łaciny wystarczy dosłownie chwilka i zestaw kilku przykładów. Prawdą jest, że od dawna większości słów, których używam w komunikacji wcale nie znam, ale wymyślam je na bieżąco na podstawie tego, co wiem o polskim, angielskim i łacinie… i wiecie co? Nigdy nie chybiam.
A jaka jest przewaga hiszpańskiego i włoskiego nad np. francuskim i angielskim? Są niesamowicie elastyczne i mają duży potencjał słowotwórczy. Znasz jeden rzeczownik? Gdzie tam, znasz 20 słów! Bez problemu stworzysz na jego podstawie kilkanaście innych. Słowotwórstwo na początku przeraża, wydaje się czystą abstrakcją, więc jesteśmy zmuszeni do wkuwania każdego słowa oddzielnie, ale już po roku zaczyna się chwytać zasadę i takie praktyki nigdy potem nie są potrzebne. Tymczasem francuski, który nie ma potencjału słowotwórczego potrafi zaadoptować jedno słowo łacińskie, które później będzie się rozwijało wraz z resztą języka francuskiego (np. oeil – oko), ale gdy będzie potrzebował wyrazu pochodnego, zamiast go zrobić, pożyczy sobie nowe słowo z nowszej łaciny i historia się powtórzy (oculiste – okulista). W wypadku angielskiego, którego baza wywodzi się z języków germańskich, a większość słów pochodnych z języków romańskich z różnych czasów wygląda to jeszcze bardziej absurdalnie.
Wreszcie – składnia języka hiszpańskiego jest bardzo podobna do polskiej, więc od razu nabiera się "językowego automatyzmu". Na dodatek jest elastyczna, jak u nas, więc dowolnie możemy zmieniać szyk, by zaakcentować inne części zdania. To potężne narzędzie, a Polacy są biegli w jego używaniu.
Jeżeli zaś chodzi o odmiany czasowników, zawsze wydawały mi się wyjątkowo polskie. Niektórzy są na to bardziej wyczuleni, inni mniej, ale naprawdę można się doszukać podobieństwa w każdej osobie i obu liczbach, np. praindoeuropejskie -s dla 2 os. l. pj. (idziesz – vas), temat zakończony samogłoską dla 3 os. pj. (idzie – va), nosowe zakończenie dal 3 os. l. mn. (idą – van).
O, następny samorodek talentów…
Po hiszpańsku: "ojo" ale "testigo ocular" i -oczywiście- "oculista" (jeśli nie od razu "oftalmólogo"). "hijo" ale "sentimiento filial". Mechanizm dokładnie ten sam, co we "francuskim, który nie ma potencjału słowotwórczego". Co zapewne wiesz, ale "zapomniałaś na chwilę", bo nie pasowało do snutych teoryjek.
Najczęściej SVO. Czyli język polski, angielski, hiszpański i chiński faktycznie są podobne pod względem szyku zdania… 😉
A dalej nie wiem. Siedzę i się zastanawiam co jeszcze łączy składnię polską i hiszpańską…
Voy a seguir pensando en eso.
—>
Idę do postępować myśląć w tamto.
czyli:
Będę o tym nadal myślał.
PS. Sorry, że się wpisuję jako anonim, ale nie mogę się zalogować… :/
Piotr
No, błagam, co to w ogóle za retoryka wypowiedzi? Osobiście Cię to dotyka? Śmieszne, naprawdę. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie komentarza w takim tonie jako części dyskusji na temat języków łatwych i trudnych.
Nie znam francuskiego i może rzeczywiście nie trafiłam z przykładem, ale to nie jest teoryjka, która wykwitła w mojej nędznej główce, lecz coś, co wczytałam w pracach naukowych językoznawców i o czym rozmawiałam ze znajomym doktorantem, który zna włoski, francuski i angielski. Momencik, poszukam publikacji w których było to napisane. Ten konflikt naprawdę szybko można rozstrzygnąć. Tobie proponuję to samo – spędzenie czasu na szukaniu potwierdzenia dla Twoich kontrargumentów, zamiast na wypisywaniu żałosnych prowokacji i wieszaniu psów na przypadkowych internautach, kiedy nawet nie masz racji.
@Vill
Na wstępie powiem, że ja i peterlin to dwie różne osoby: ja – Piotr, On – Peterlin. Nicki podobne, ale nie ten sam. Tak więc "uwieśiliśmy się na Tobie biednej" we dwóch… Ale ja nie atakuję Ciebie, tylko to co piszesz. Kwestię słowotwórczą trafnie przedstawił już Peterlin, oczywiście wiele możnaby dodać. Ja natomiast napisałem o składni.
Piszesz:
"Znam hiszpański bardzo dobrze i wciąż uważam go za stosunkowo łatwy dla Polaka."
"Prawdą jest, że od dawna większości słów, których używam w komunikacji wcale nie znam, ale wymyślam je na bieżąco na podstawie tego, co wiem o polskim, angielskim i łacinie… i wiecie co? Nigdy nie chybiam."
W to uwierzyć nie mogę… Jak nie wiesz jak jest "konstruktywny", to może i powiesz "constructivo" i uda Ci się zgadnąć. Jak nie wiesz jak jest "prześcieradło" też Ci się uda zgadnąć? Hiszpański wyraz "prześcieradło" jest przecież z łaciny…
Nie mogę się też zgodzić z tym:
"Wreszcie – składnia języka hiszpańskiego jest bardzo podobna do polskiej, więc od razu nabiera się "językowego automatyzmu". Na dodatek jest elastyczna, jak u nas, więc dowolnie możemy zmieniać szyk, by zaakcentować inne części zdania. To potężne narzędzie, a Polacy są biegli w jego używaniu."
Składnia hiszpańska nie jest podobna do polskiej. Elastyczność języka hiszpańskiego jest w rzeczywistości utrudnieniem, za chwilę sama to zobaczysz.
Wszedłem na Twój blog i widziałem Twój hiszpański w hiszpańskiej wersji "O mnie". Masz trudności z przyimkami, trybami, rodzajem rzeczownika, spójnikami, ortografią oraz właśnie ZE SKŁADNIĄ.
W pierwszym zdaniu się przedstawiasz – zdanie poprawne. A już w następnym zdaniu użyłaś składni, która występuje w języku polskim, lub ewentualnie w dialektach andyjskich. Piszesz:
"Veinti dos años de mi vida (menos un episodio corte edimburgués) pasé en Varsovía, en Polonia."
Patrz:
(Yo) amo a mi novia. – (Ja) kocham moją dziewczynę. – szyk SVO – najbardziej typowy dla j. polskiego i hiszpańskiego.
ale:
A mi novia *LA amo. – Moją dziewczynę (*ją) kocham. – szyk mniej typowy, choć częsty. Zamieniając szyk z typowego na rzadszy przekalkowałaś język polski i masz kwiatka… Do końca tekstu takich jest więcej.
*OBOWIĄZKOWE, choć pomijane w j. polskim (który kalkujesz) i czasem w… dialektach andyjskich.
Co prostego jest w składni hiszpańskiej i podobnego do tej polskiej?
I nawiasem mówiąc, nie tak jest "dwadzieścia dwa" po hiszpańsku.
Piotr
Piotrze, może nie zauważyłeś, ale na tym blogu jest coś takiego jak moderacja postów. Jeżeli zwracam się tylko do Peterlina i na dodatek piszę w l. poj. bardziej możliwe jest, że odpisywałam na jego komentarz zanim Twój został zatwierdzony, niż że uznałam dwa następujące po sobie komentarze za napisane przez tę samą osobę. Doceniam jednak Twój wywód o różnicy między Piotr a Peterlin. Na pewno wzbogaci moje życie. Warto było poświęcić mu tyle miejsca. Twój post nie był agresywny, więc w życiu nie skomentowałabym go w ten sposób. Nie mniej przykro, że tak szybko zmieniłeś ton na obrzydliwie ironiczny.
"Voy a seguir pensando en eso." To przecież wyrażenie. Nie można go tłumaczyć dosłownie. Jasne, że wychodzi bzdura, nawet dla Hiszpana. To tak jak "Nie ma mnie tam", "Będziemy w kontakcie", "Łapać w lot", albo jeszcze lepiej – "będę robił" ("robił"? przecież to czas przeszły!), chociaż pewnie potrafiłabym wysmażyć lepszy przykład, gdybym o tym dłużej pomyślała.
Nie popadajmy w ekstrema, nigdzie nie napisałam, że składnia j. hiszpańskiego jest taka sama jak polska, napisałam, że jest stosunkowo prosta dla Polaka. M. in dlatego, że jest SVO. Brawo! Jednak duża część języków świata nie jest SVO i choćby dlatego zasługuje to na wyróżnienie.
Dla kontrastu chciałabym się posłużyć przykładem j. greckiego, który też jest SVO, a stworzenie poprawnego zdania w nim niemal graniczy z cudem. Zawsze (!) używa się rodzajników nieokreślonych, a na dodatek zazwyczaj występują w zdaniu dwa razy, mimo że odnoszą się do jednego rzeczownika. Chociaż istnieją przypadki, stosuje się je zupełnie inaczej niż w j. polskim, więc trzeba zapamiętać co idzie z czym. Występuje abstrakcyjny dla nas tryb pasywno-zwrotny i od niego również zależy szyk zdania. Mamy zatrzęsienie deponensów. Do niemal każdego rzeczownika nie będącego podmiotem należy dodać "mój", "twój" itp. Te wszystkie problemy nie istnieją w hiszpańskim. Tutaj mamy nawet swojskie "się" i "sobie (idę)". O składni pisałam wyłącznie w kontekście "językowego automatyzmu" – w j. hiszpańskim nieporównywalnie łatwiej go nabrać niż w j. angielskim czy greckim. No nie powiesz mi chyba, że Twoim największym problemem, gdy się uczyłeś, było poustawianie wyrazów w odpowiedniej kolejności.
I kolejny raz: "Prawdą jest, że od dawna WIĘKSZOŚCI słów…" Nawet nie wiem co mam odpisać. Oczywiście, że zawsze znajdziesz słowa, których nie odgadniesz bo nie występują również w j. polskim. Właśnie dlatego jest to j. hiszpański, a nie polski. Naprawdę musimy dyskutować o takich banałach? Jak napisałam, wiele słów podobnych do polskich występuje w podręcznikach już od poziomu A1, a np. w angielskim poczułam tę łatwość dopiero gdy przekroczyłam B2.
Złośliwie wziąłeś na tapetę mój tekst, bo napisałam na wstępie, że znam hiszpański bardzo dobrze. Czuję się upoważniona do wygłaszania takiej opinii, nie dlatego, że jestem zarozumiała i lubię się mądrzyć, ale dlatego, że mam w kieszeni DELE na C2. Do prawdziwej znajomości języka jest niby jeszcze długa droga, ale bądźmy szczerzy, jak mamy w ogóle na takie tematy rozmawiać, jeśli nie przyjmujemy żadnej skali i żadnego odniesienia? Nie napisałam jednak, że znam hiszpański doskonale albo perfekcyjnie. Wiem, że robię mnóstwo błędów. (To nawet zdarza się nam gdy piszemy po polsku!) Po to założyłam bloga – dla praktyki. Nie mam ekshibicjonistycznej potrzeby opisywania wszystkiego co robię w 2 językach. Dlatego każdy z moich tekstów, również ten, który przeczytałeś, daję do sprawdzenia przynajmniej dwóm Hiszpanom (i to takim, do których naprawdę mam zaufanie, bo odebrali porządne wykształcenie filologiczne). Czasem warto pomyśleć czy krytykując kogoś samemu się nie przesadza i nie popada się w bufonadę. Ty jesteś Polakiem, oni zaś rodzimymi użytkownikami języka hiszpańskiego. Naprawdę bardzo zaskoczyłoby mnie, gdyby te wszystkie rodzaje błędów, które wymieniasz bez przykładów rzeczywiście tam były. Musiałabym wtedy zmienić recenzentów 😉 Obu? Oczywiście, w przytoczonym przykładzie masz rację. Nie ukrywam, że zawsze miałam z tym problem. Zaś ociekające złośliwością czepianie się… jednej spacji to… ekhm… Czy to naprawdę tak bardzo świadczy poziomie znajomości języka?
Panowie, wrzućcie na luz.
Mam C2 z hiszpańskiego i byłam w stanie zdać ten egzamin po zaledwie 2,5 roku samodzielnej nauki, uważam, że w miarę biegle władam też angielskim i greckim (a zmagałam się z nimi nieporównywalnie dłużej, chociaż miałam więcej zapału), uczę się włoskiego, kiedyś liznęłam również francuski, niemiecki i fiński. Opinię, że hiszpański jest łatwy wyrażam porównując go z tymi pozostałymi językami. To nie jest jakaś obiektywna prawda, fakt oderwany od kontekstu. Naprawdę nie chciałabym ciągnąć tej dyskusji, jeśli ma polegać na osobistych wycieczkach. Jeżeli jednak przeniesiemy ją na rejestr akademicki i oprzemy na licznych przykładach – bardzo chętnie.
Wiele razy już słyszałam owo "Hiszpański okazuje się wcale nie taki łatwy gdy się go poznaje lepiej" i naprawdę tego nienawidzę. Zwykle takie opinie wygłaszają osoby, które znają tylko hiszpański, ew. do spółki z angielskim. Oczywiście, że okazuje się "wcale nie taki łatwy", bo jest językiem obcym! "Im dalej w las, tym więcej drzew", "Im więcej wiem o języku x tym silniejsze mam wrażenie, że wcale go nie znam" – każdy kto się uczy języków obcych Wam to powie. Nie jest prawdą, że np. grecki okazuje się prostszy w miarę nauki. Jasne że nie! Żaden język taki nie jest. A o ile trudniejszy jest na początku, o tyle trudniejszy zapewne będzie również na końcu. Po prostu nie lubię, gdy tę prawdę życiową, która jest słuszna w wypadku każdego języka obcego aplikuje się tylko do hiszpańskiego dlatego, że teraz jest na niego moda, to jego się uczymy chętnie i to o nim zwykle się mówi, że jest prosty.
Vill:
Piszesz, że posiadasz certyfikat z hiszpańskiego na C2 i, że tekst, który przeczytałem dałaś do sprawdzenia dwóm Hiszpanom o porządnym wykształceniu filologicznym, przez co nie wierzysz, że są w nim błędy, o których mówię. Właśnie sprawdziłem – nie zdążyłaś edytować tekstu ;). W Twoim tekście błędów jest dużo więc myślę, że musisz zmienić hiszpańskich recenzentów, bo albo są nawet nie przeczytali, albo Cię okłamują, że jest dobrze, by Ci nie sprawić przykrości – jedno z tych dwóch.
Podam tylko po jednym przykładzie błędu każdego rodzaju, bo jest tego sporo:
1) spójniki, piszesz: "y idiomas"
2) rodzaj rzeczownika, piszesz: "las idiomas"
3) rodzajniki, piszesz: "Todo en Universidad de Varsovía" (nawiasem mówiąc ciągle powtarzasz "Varsovía", zamiast "Varsovia", Hiszpanom też mówisz, że jesteś z Varsovía? – Warszawija – brzmi tak po hiszpańsku ;))
4) przymiotniki, piszesz: "en tercero lugar"
5) tryby, piszesz: "pero espero que volveré a España"
6) ortografia, piszesz: "que aun no empezé"
7) składnia, piszesz: "os presento a mi blog", czy też mam ten błąd podpiąć pod przyimki? Jak wolisz…
Podałem tylko po jednym przykładzie z różnych rodzajów, jest tego troszkę więcej…
Jeśli chodzi o "veinti dos / veintidós", to coś więcej niż moje czepialstwo do spacji, bo przy tym zapisie akcent pada inaczej – ciekaw jestem jak ten wyraz wymawiasz. Zresztą ten tekst błędów ortograficznych ma dużo: "mi", "veinti dos", "Varsovía", "lastima", "dialogo", "aun", "empezé", "mediterraneas"…
Poza tym, Twoje użycie czasów jest interesujące.
Tak więc pytanie, co z Twoim C2 i co z tymi dwoma Hiszpanami z porządnym wykształceniem filologicznym, którzy Ci ten tekst sprawdzali?
Piotr
Ale wracając do tematu…
""Voy a seguir pensando en eso." To przecież wyrażenie. Nie można go tłumaczyć dosłownie. Jasne, że wychodzi bzdura, nawet dla Hiszpana. To tak jak "Nie ma mnie tam", "Będziemy w kontakcie", "Łapać w lot", albo jeszcze lepiej – "będę robił" ("robił"? przecież to czas przeszły!), chociaż pewnie potrafiłabym wysmażyć lepszy przykład, gdybym o tym dłużej pomyślała."
Mój przykład nie ma nic wspólnego z "łapać w lot". To nie jest żaden idiom, a przykład różnicy strukturalnej pomiędzy językami, który podałem, bo napisałaś:
"składnia języka hiszpańskiego jest bardzo podobna do polskiej, więc od razu nabiera się "językowego automatyzmu"."
Otóż nie przekonałaś mnie jeszcze, że składnia języka hiszpańskiego jest bardzo podobna do polskiej.
***
"Te wszystkie problemy nie istnieją w hiszpańskim. Tutaj mamy nawet swojskie "się" i "sobie (idę)"."
Nie aż tak bardzo swojskie:
1) Hiszpańskie zaimki zwrotne są odmienne, a nie w kółko "się" i "sobie", choć tego względnie łatwo się nauczyć.
2) Kwestia czy z danym czasownikiem i w danym kontekście użyć, czy nie użyć, często jest trudna i dla Polaka, bo nie jest to zwyczajnie kopia języka polskiego. Tego i będąc Polką nie opanujesz w rok, ani do końca i we dwa.
3) Sposób użycia często się różni od polskiego, np.: Las reservas se hacen en… = Rezerwacje się robią w…
Piotr
@Vill:
"No, błagam, co to w ogóle za retoryka wypowiedzi? Osobiście Cię to dotyka?"
Jedyną osobą czymkolwiek dotkniętą jesteś Ty, co wyraźnie widać z obszerności i emocjonalności Twoich reakcji. Wypisując głupoty musisz być przygotowana, że ktoś Ci koślawość argumentów wytknie w niekoniecznie miły sposób. Na szczęście istnieje prosty środek zaradczy – myśleć, co się pisze.
To, że języki romańskie słownictwo łacińskie nie tylko dziedziczą, ale i zapożyczają, i że słowa odziedziczone odbiegają fonetycznie od ich łacińskich wersji i na ogół dotyczą sfer życia codziennego, natomiast słowa zapożyczone są fonetycznie mniej wyewoluowane, a stylistycznie bardziej nacechowane naukowością czy podniosłością, to istotnie nie teoryjka, a fakt oczywisty dla każdego, kto się chwilkę nad tym zastanowi.
Teoryjką, i to słabą, jest Twój wywód jakoby francuski zapożyczał łacińskie klasycyzmy, bo -w przeciwieństwie do włoskiego i hiszpańskiego- nie ma "potencjału słowotwórczego". To przeciwstawienie jest absurdalne – i włoski i hiszpański też obficie czerpią z klasycznej łaciny. I to dokładnie wykazałem. Nie rozumiesz, czy tylko udajesz?
Pozostałe tezy Twojego tekstu ("niemal każde słowo ma swój polski odpowiednik"; "składnia tak podobna, że od razu nabiera się automatyzmu"; "tworzę słowa na poczekaniu i zawsze trafiam") są równie absurdalnie przesadzone. Nie dziwi mnie, że się z nich wycofujesz (np. z "niemal każde słowo…" robi się "wiele słów jest podobnych"), tylko czemu robisz to ukradkiem?
Nie czepiałbym się, gdybyś napisała po prostu "łatwiej mi było nauczyć się hiszpańskiego, niż innych języków, których się uczyłam", ale siląc się na "naukowość" i wymyślając argumenty na poczekaniu ośmieszasz się i im wcześniej ktoś Ci na to zwróci uwagę, tym lepiej.
No więc zwróciłem. Podziękowań nie oczekuję.
@Piotr:
Gdzie się podział Twój blog?
@peterlin
Jestem w trakcie precyzowania mojej wizji bloga. Poza tym, od kilku dni nie mogę otworzyć strony logowania do Bloggera.
Piotr
Uważam, że ciężko jest określić, który język jest najłatwiejszy (działa to podobnie jeżeli chodzi o najtrudniejsze języki). Moim zdaniem zależy to od wielu czynników, z których najbardziej znaczące jest doświadczenie osobiste w stosunku do danego języka. Dla jednych może być on łatwy dla innych nie. Istotna jest też motywacja, która pozwala przezwyciężać trudności językowe, które napotykamy. Część kwestii związanych z danym językiem zawsze będzie prosta. Natomiast zdarzają się też te trudne do pojęcia.
Co do języków romańskich, to nie uważam, żeby były one szczególnie proste w nauce. Sama bardzo je lubię, ale przyznaję też, że jest w nich masa niuansów…i to takich, które zazwyczaj mają dość duże znaczenie np. gramatyczne. Mogą one nadawać wypowiedzi inny sens.
Najłatwiejszy do nauki jest esperanto – po roku nauki można się nim swobodnie porozumiewać. Argument typu – nikt nie mówi w esperanto jest nieprawdziwy, mówi kilka milionów osób i liczba ta powoli rośnie. Esperanto nie ma takich pleców jak inne języki, nie jest narzędziem ekonomicznym i politycznym jak angielski, który wchodzi z butami do waszych domów, a wy go witacie jak przyjaciela, a nie jak najeźdźcę, którym faktycznie jest – cóż, pranie mózgów robi swoje. Co do tego, że esperanto nie ma duszy: to nie język ma duszę, tylko posługujący się nim ludzie, a jak można poznać duszę języka bez poznania ludzi? Esperanto ma duszę i to wielokulturową.
Nie bardzo chce mi się wdawać w kłótnię na temat tego czy esperanto jest fajne czy nie, bo to mija się z jakimkolwiek celem – i tak jeden drugiego nigdy nie przekona. Tak samo zresztą napisałem w artykule – jeśli kogoś interesuje nauka sztucznych języków to mogę go tylko do tego zachęcić. Mnie w każdym razie to nie interesuje.
Poza tym bardzo celna uwaga dotycząca angielskiego, aczkolwiek w tym miejscu myślę, że warto byłoby zaznaczyć, że ten, który nas bombarduje jest nieco zubożały w porównaniu do tego prawdziwego angielskiego.
Esperanto był językiem sztucznym w 1887 roku. Teraz mamy 2012 i stał się zupełnie naturalnym językiem obcym, co przyznają nawet sami lingwiści. Nie mówmy wiec o jego sztuczności, tylko o 100% regularności i łatwości nauki. Koszt nauki esperanto jest 10-cio krotnie niższy od kosztu nauki innego języka etnicznego (np. angielskiego), a czas odpowiednio krótszy – wystarcza 1 rok intensywnej nauki, aby płynnie opanować ten język i korzystać z kultury światowej.
Jestem na początku drogi nauki hiszpańskiego i nie zgodzę się z tym, że jest to prosty język, a wypowiedź Vill wywołuje u mnie salwę śmiechu… Nie będę dłużej się rozwodzić, bo jest późno. Przez przypadek trafiłam na tego bloga i się na nim zasiedziałam, na pewno tu wrócę. Pozdrawiam autora, ten blog to kawał dobrej roboty.
Ukraiński jest bardzo prosty , tak naprawde Polak dogada sie z Ukraińcem nie znajac jego jezyka. Kwestia jest tylko taka ze jesli ktos chce gramatycznie mwoic to musi przynajmniej z miesiac lub 2 posiedziec nad tym jezykiem. Akcent jest banalny bo tam nie ma czegos takiego jak w rosyjskim ze trzeba o czasme jak a przeczytac albo po twardych spolgloskach rosyjskie ,,je" jak e wymawiac .Wybieram sie na ukrainistyke własnie.
Powiedzcie cos na temat bulgarskiego:) Jaki on jest ? bardzo do polskiego podobny ??
Moja dziewczyna studiuje bułgarystykę (do tego świetnie mówi po macedońsku) i gdyby nie fakt, że większość Bułgarów nie zna standardowego bułgarskiego (dominują dialekty), można by powiedzieć, że jest to jeden z łatwiejszych języków z grupy języków słowiańskich, obok właśnie macedońskiego. W zasadzie oba języki mogą się wydawać Polakowi dziwne ze względu na śmieszną dla nas konieczność porzucenia odmiany przez przypadki (jest tylko mianownik i wołacz, zaimki osbowe to troszkę inna sprawa), co dla jednych może być ułatwieniem (język jest analityczny, a nie fleksyjny jak polski) ale dla drugich problemem (jeśli szukamy analogii z językiem polskim). Na pewno musimy się nauczyć wiele słów pochodzenia tureckiego czy greckiego, których z niczym nie skojarzymy, ale podstawa jest słowiańska. Do tego jest trochę więcej czasów niż w polszczyźnie plus konieczny do ogarnięcia tryb świadka/nieświadka (macedoński) 🙂
Nic tylko się uczyć, koniecznie z dobrym nauczycielem 🙂
Najprostszym językiem jest interlingua, dzięki której porozumiemy się z 800 mln ludzi na całym świecie!
Fajny artykuł i blog. Wejdź na mojego: http://recenzujemyto.blogspot.com/
Zdziwiło mnie twoje stwierdzenie, że Słoweńcy nie mówią po angielsku. Mieszkałam w Słowenii w paru miejscach i mogę stwierdzić, że 70-letni dziadek mówi lepiej niż polski maturzysta. W Primorska ludzie znają słoweński+ włoski+ angielski- niemalże wszyscy, starzy i młodzi- a starsi mówią jeszcze w serbsko-chorwackim. Od Ljubljany po Maribor i północną część kraju język niemiecki jest dominujacy- jednak słoweński+ niemiecki+angielski też jest na porządku dziennym.
Pójdź na pierwszy lepszy dworzec w Polsce, a potem w Słowenii. W Polsce trafić na kasjerki mówiące w stopniu komunikatywnym po angielsku to jakiś cud. W pociagu też załoga nie mówi, chyba że jakieś podstawy z rosyjskiego (w przypadku starszych kolejarzy).
Tak czy inaczej Słoweniec zna 2 języki na poziomie native (włoski/niemiecki), Polak tylko jeden. A Łotysz zna 3- łotewski, rosyjski i angielski. Swoją drogą zauważyłam dziwną przywarę u Polaków- przecenianie swoich umiejętności jezkowych- ktoś ledwo skończył poziom A2, a w CV bardzo dobra znajomość języka 😉 w Azji, w Japonii zupełnie odwrotnie. Niektórzy Japończycy mimo, że znają język ang. baaardzo dobrze w ogóle się nie odezwą w nim jak zapytasz ich o droge chociażby.Jak spytasz się czy znają angielski to pokiwają, że nie, a spokojnie s ana poziomie CAE. Miałam koleżankę (pracowała w spa do którego często przychodziłam), która przez rok do mnie nic nie powiedziała (ja stwierdziłam, że nei zna angielskiego). Jakież było moje zdziwienie jak pewnego dnia przemówiła do mnie z naprawdę zaskakująco dobrym akcentem, wymową, poprawną gramatyką i bogatym słownictwem.
Bez przesady, nie można mówić o takiej znajomości angielskiego jak chociażby w Niderlandach czy w Skandynawii. Myślę też, że mamy nieco inne wyobrażenie na temat poziomu rodzimego użytkownika (tudzież, używając zanglicyzowanej formy, poziomu native) – stwierdzenie, że każdy Słoweniec/Łotysz zna 2-3 języki w tym stopniu jest dla mnie grubą przesadą. W dużym mieście może faktycznie odnosić się takie wrażenie, ale na wsiach sytuacja wygląda diametralnie inaczej.
Turyści, którzy mają problem z kupieniem biletu w Polsce są natomiast moim zdaniem sami sobie winni – brak opanowania przynajmniej podstaw języka urzędowego kraju, do którego się jedzie uważam za arogancję i narażanie się na ryzyko. Dodam, że bez problemu udawało mi się kupić bilety na Węgrzech, więc absolutnie nie mówię tu nawet o poziomie A2, ale o zwyczajnych podstawach, które można znaleźć w pierwszych lepszych rozmówkach.
Nie udało mi się przebrnąć przez wszystkie komentarze, więc nie wiem czy zostało to gdzieś poruszone, ale muszę się z jedną rzeczą nie zgodzić. Uważasz, że w wielu krajach znajomość angielskiego jest bardzo dobra z powodu podobieństwa językowego jak np. Holandia, Szwecja. Jak zatem wytłumaczyć naprawdę dobrą znajomość angielskiego wśród Finów?
Wydaje mi się, że ma to duży związek z nastawieniem społeczeństwa na naukę oraz środkami finansowymi. Oraz naciskiem na język angielski od długiego czasu, chyba powojennego.
Swoją drogą byłam pełna podziwu, gdy odkryłam, że wielu Finów posługuje się kilkoma językami obcymi – oprócz angielskiego np. hiszpańskim, francuskim czy rosyjskim. I nie mówię, że uczyli się coś tam w szkole, tylko naprawdę są w stanie komunikować się w tym dodatkowym języku.
Co ciekawszy jest fakt, że dodatkowo muszą uczyć się języka szwedzkiego, ale najczęściej traktują to jako przykry obowiązek.
W Finlandii nie byłem, więc trudno mi się z Tobą w tej kwestii sprzeczać, ale myślę, że bardzo różnie może to wyglądać w zależności od regionu do jakiego się wyjeżdża. Turyści przybywający do Warszawy nierzadko bywają zaskoczeni, że prawie wszyscy mówią tu po angielsku. W miasteczku, z którego pochodzę znajomość języków obcych jest z kolei bardzo niewielka. Podejrzewam, że przepaść między Helsinkami a wioską w Laponii również istnieje.
Tak czy inaczej nie zamierzam kwestionować tutaj argumentów pozalingwistycznych takich jak nastawienie danej społeczności do nauki języków obcych, czy też kwestia finansowa. Krótko mówiąc, dziękuję za celny komentarz!
Według mnie najprostszym i najlepszym językiem do porozumiewania się byłby język migowy, ale niestety, całkiem niedawno dowiedziałam się że w różnych krajach różni się ten język ;/
Oj, różni się, i to niezależnie od języka danego kraju! Brytyjski migowy jest zupełnie inny niż amerykański, który z kolei obejmuje zasięgiem nie tylko Stany, ale też Kanadę i Meksyk! A żeby było jeszcze ciekawiej, w Polsce poza Polskim Językiem Migowym (będącym naturalnym językiem głuchych) istnieje też System Językowo-Migowy, czyli przełożenie polskich zasad na gesty, i to SJM jest najczęściej nauczany pod nazwą "język migowy". Problem w tym, że głusi często SJM nie rozumieją, bądź sprawia im on problemy, bo jest w końcu kalką polskiego, języka dla nich obcego…
Chyba w kazdym kraju musi byc taki system, inaczej ( na moj chlopski rozum) ci glucho-niemi nie umieliby czytac, a jednak wszedzie chyba umieja? Chyba ,ze sie myle, bo jest to dla mnie zupelnie obcy temat.
Zazwyczaj nie umieją.
ukraiński
Mieszkając kilka miesięcy w Irlandii oglądałem jedynie telewizję anglojęzyczną i zdarzało mi się, że potem rzucałem w pracy całymi zdaniami, które zapamiętałem z filmów, programów telewizyjnych. Mój kolega mieszkał pracował w restauracji w Irlandii i pewnego dnia dowiedział się, że ona w 1,5 roku nauczyła się angielskiego płynnie właśnie z telewizji. Był pod wrażeniem, bo on sam uczył się angielskiego wiele lat, a nie był w stanie się tak porozumiewać jak ona. Tak więc filmy bez napisów są skuteczne i to bardzo. POLECAM.
Zgadzam się w 100%. Punkt widzenia, zależy od miejsca siedzenia. Także dla ludzi urodzonych w Polsce co innego będzie najłatwiejsze i najtrudniejsze, plus dochodzi właśnie chociażby czynnik motywacji i dlaczego sie uczymy; czy bo chcemy, czy mamy taki obowiązek w szkole.
Dla mnie obecnie, najtrudniejszym językiem, którego wciąż się uczę jest fiński. Najłatwiejszym zaś, holenderski. Ale określenie, który język jest łatwiejszy zależy też od miejsca, w którym się znajdujemy. Tj. od tego, czy już znamy jakieś języki obce. Angielski i niemiecki poznawąłam już w szkole, miałam świetne nauczycieli i dzięki temu poznałam te dwa języki na tyle, by po liceum chcieć pogłębiać moje słownictwo i MÓWIENIE i w chwili obecnej mówię płynnie w obu (cały czas mam styczność z językiem – pracuję w międzynarodowej firmie, gdzie angielskiego używamy na codzień, niemieckiego – co prawda mniej używam ale też staram się tyle ile mogę rozmawiać ze znajomymi z krajów niemieckojęzycznych). I myślę, że właśnie przez to, że znam te dwa języki, holenderski jest dla mnie bułką z masłem 😉 Większość słów się pokrywa, lub brzmią bardzo podobnie, choć tu też właśnie trzeba uważać, by nie wpaść w pułapki i nie wtrącać niemieckich słów w holenderskie zdania 😉 Choć pewnie i tak by zrozumieli, ale ja jestem perfekcjonistką.
Uwielbiam ten blog ! 🙂
Dzięki, marble, ja uwielbiam z kolei takie rozbudowane komentarze 🙂 Ciężko mi cokolwiek dodać, bo na dobrą sprawę mogę się jedynie z Tobą zgodzić. Zazdroszczę znajomości niderlandzkiego – moim zdaniem jest to najpiękniejszy język, jaki kiedykolwiek miałem okazję słyszeć i mam nadzieję kiedyś, w dalekiej przyszłości, rozpocząć poważnie jego naukę.
Jakoś nie potrafię się zgodzić z tym, że esperanto jest językiem najłatwiejszym na świecie. Pod względem złożoności gramatyki na pewno należy do języków łatwiejszych, ale czy pod względem słownictwa też? Dla mnie osobiście słownictwo języka esperanto to mieszanka wyrazów pochodzących etymologicznie od kilkunastu różnych języków świata. Ciężko byłoby mi się uczyć czegoś takiego.
Za najłatwiejszy uważam język angielski – w dzisiejszych czasach tak naprawdę ciężko się bez niego obejść, bo jest praktycznie wszechobecny. Skomplikowanej gramatyki też nie ma, wiele słów jest bardzo prostych (nikt nikomu nie każe się uczyć koniecznie jakichś wyszukanych określeń, których nawet w szkołach nie uczą, bo czasu nie ma).
A teraz kilka słów o tej motywacji – owszem, jest bardzo często kluczowym czynnikiem, ale prawda jest taka, że nie jedynym. Jeśli materiałów do nauki języka brak, nauki języka też brak. Wiele osób nie wyobraża sobie nauki języka bez jakiegoś podręcznika – co mają więc zrobić, jeśli na rynku, dajmy na to polskim, nie ma interesujących ich pozycji? Jedynego podręcznika polskiego do nauki języka irlandzkiego już nie ma, nigdzie nie można go kupić – więc jeśli ktoś chce zgłębiać tajniki tego języka, musi szukać czegoś za granicą, bo rozmówki (o ile są), to jakieś kompletnie nieporozumienie. Można mieć niesamowitą motywację, a materiałów żadnych – i tak nic z tego nie wyjdzie.
Angielski najłatwiejszym językiem świata??? Tylko nie głoś tego Polakom na Wyspach lub w Stanach, ktorzy czasem przez dziesięciolecia nie mogą go opanować. Angielski jest dość łatwy jako lingua franka- ma dość łatwą gramatykę, a wymawiany przez nienejtywów nie sprawia trudności w odbiorze. Wszystko jednak komplikuje prawdziwa angielska wymowa, na tle większości europejskich uchodząca za trudną, niewyraźną, zredukowaną, bełkotliwą, dla niektórych nacji (np. Japończyków) prawie nie do zrozumienia. A rozumienie ze słuchu to najbardziej użytkowa umiejętność, wrota do o'panowania i utrwalania całego języka. Niestety uczący się angielskiego na każdym poziomie najgorzej radzą sobie właśnie z "listeningiem". Przyczyn tego jest wiele, główna to "deformacja" pewnych wyrazów ( zwłaszcza krótkich) wymawianych w zdaniu w stosunku do ich brzmienia oddzielnie, co w wielu innych językach nie występuje w takiej skali. Poza tym angielska intonacja miewa funkcje gramatyczne, czasem dystynktywne, np. słowo "quite" ma dwa różne znaczenia w zależności od tonu (jak w chińszczyźnie!). A wszystko to o czym piszę to trudności występujące w prawie sztucznym standardzie RP, którym posługuje się tylko 3% rodzimych użytkowników. Angielski mówiony w pewnych miejscowych odmianach trudno w ogóle rozpoznać jaki to język.
Moim skromnym zdaniem tamilski (używany w Indiach głównie w stanie Tamilnadu oraz też na Sri Lance i czwarty urzędowy język Singapuru) jest bardzo mocnym "zawodnikiem" w kategorii "najtrudniejszy język świata nie tylko dla Polaków". Również trzeba zwrócić uwagę na języki Eskimosów z Grenlandii (eskimoskie) oraz na wymowę języka duńskiego.
Dlaczego przy wymienianiu języka bułgarskiego, jako mocno odmiennego od pozostałych języków słowiańskich, ignorowany jest język macedoński, systemowo do niego zbliżony, ale posiadający takie cechy, jak podwójne dopełnienie czy trzy rodzaje rodzajników określonych?
@Kuba Ścisłowicz
Macedońskiego tutaj nie podałem, bo mimo wszystko leksykalnie jest on zbyt zbliżony do południowych dialektów serbskich (torlackich). Nie przeczę, iż nie posiada on cech dystynktywnych, ale jest to dla mnie gracz tak mały (w porównaniu do bułgarskiego, który mimo wszystko jest dla mnie jako osoby znającej serbski bardziej egzotyczny), że gotów byłem go pominąć. Gdybym miał być konsekwentny to musiałbym dorzucić tu również łużycki, który fonetycznie zupełnie odstaje od reszty oraz zachował liczbę podwójną. W samym jednak artykule chodziło bardziej o sam przekaz w kwestii gdybania o najłatwiejszych/najtrudniejszych językach. Gdybania, które, dodajmy, jest pozbawione większego sensu i są dziesiątki tysięcy zajęć ciekawszych i bardziej rozwijających.
Jeśli pytamy brzmi o najłatwiejszy do nauki DLA polaka to odpowiedz jest chyba oczywista – to przecież słowacki ! Może nie jest on bliższy nam niż białoruski czy ukraiński – ale ma podstawową zaletę – a jest to ten sam alfabet !
Natomiast najłatwiej nauczyć się chyba jednak rosyjskiego – po pierwsze motywacja jest dużo większa. Dostępnośc ciekawych żródek a przedewszystkim wspaniała literatura oraz niezrównana użytecznosć na 1/4 globu.
@Karroryfer
Alfabet jest demonizowany. Naprawdę cyrylicy w każdej postaci można się nauczyć w ciągu jednego dnia i nie przeszkadza już po jakimś miesiącu.
Absolutnie natomiast zgadzam się z Tobą co do tego, że rosyjskiego najłatwiej nauczyć się ze względu na podręczniki oraz motywację związaną z jego przydatnością.
Opowieści o Egipcie część druga.
W kurorcie oprócz arabskiego w użyciu był włoski i rosyjski. W przeciwieństwie do mało rozmownych Ukraińców, Egipcjanie, choć znali te języki niezbyt doskonale to używali ich gdzie tylko mogli, często doprowadzając niektórych na skraj wytrzymałości nerwowej. Znali również trochę angielski, niektórzy deklarowali hiszpański i francuski, a na moje pytanie, który język uważają za najłatwiejszy, jednoznacznie odpowiadali, że włoski. Jako że uczyłem się kiedyś tego pięknego języka dość intensywnie (lecz krótko, dodając wszystkie okresy- około roku) postanowiłem sprawdzić, ile jeszcze pamiętam po 15 latach nieużywania. Przypucowałem się więc od razu do włoskiej animatorki, gadatliwej, wytatuowanej luzaczki i miałem przez osiem dni darmowe konwersacje.
Na poziomie plażowym szło wszystko aż za dobrze, więc dla utrudnienia wypożyczyłem u ręcznikowego pewną nowelę romantyczną, wprawdzie niezbyt wyszukaną, ale skierowaną jednoznacznie do nejtywów. Z nią również nie miałem co robić 🙂 , 2-5 nieznanych słów na stronę nie wpływających na sens. Postanowiłem jeszcze wyżej zawiesić poprzeczkę i z powodzeniem podsłuchiwałem rozmowę grupki Makaronów w plażowym barze 🙂 . A to już spora sztuka, fart również spory, bo akurat mówili w italiano vero, dialektów bym nie zrozumiał.
Wiem, wiem, wiem, że to wszystko język wakacyjno-barowy, książka wyjątkowo prosta (język gospodyń domowych, choć czasy najbardziej zawiłe z możliwych), czytanie i podsłuchiwanie to umiejętności bierne, a italiano vero to dla wielu Włochów język obcy, lingua franca, więc nie są w nim za elokwentni. Jednak pododawałem sobie początkowe okresy naukim angielskiego, skleiłem z nich pełny rok i oddając się wspomnieniom musiałem przyznać, że było gorzej. Zdecydowanie gorzej! A po piętnastu latach pewnie byłoby masakrycznie gorzej!!!
Więc sącząc na leżaku wstrętny arabski bimber z "sokiem" o smaku landrynek oddałem się kilkudniowej kontemplacji nad trudnością języków. Cdn.
Opowieści o Egipcie część trzecia
Czy jakiś język w ogóle może być łatwy, nawet subiektywnie dla jakiejś tam nacji? Moim zdaniem może, są to tak zwane (przeze mnie) "podjęzyki", ale tylko te blisko spokrewnione z językiem nadrzędnym, np. kaszubski dla Polaka, białoruski dla Rosjanina ( lub Białorusina 🙂 ), przypuszczam,że kataloński dla Hiszpana, itd. Ich łatwość polega na tym, że to języki-kalki, a na dodatek bardzo podobne. Praktycznie wystarczy uzupełnić braki w słownictwie, lekko skorygować gramatykę i język opanowany Z wymową może czasem być gorzej, ale "język obcy z lekkim akcentem w dwa lata"-to absolutny przebój na językowym rynku.
Wszystkie inne języki (niezależne) podzieliłbym na bardzo trudne, arcytrudne i nienauczalne. Mam na myśli cel + – nejtyw i start w wieku dorosłym. Jednak prawie nikomu o taki cel nie chodzi, większość chciałaby płynnie rozmawiać, czytać i jako tako rozumieć telewizję. A do tego wystarczy dobre B2. Taki cel zmienia języki bardzo trudne w dość łatwe, arcytrudne w średnio trudne a nienauczalne w trudne i bardzo trudne.
Co więc decyduje o stopniu trudności języków? Moim zdaniem:
1. morfologia
2.gramatyka
3. fonetyka "aktywna"
4.stopień trudności w odbiorze ze słuchu.
I tę ostatnią cechę uważam za najważniejszą, łatwość w odbiorze to warunek sine qua non bycia językiem z grupy dość łatwych. Trudność tego elementu to jakby blokada postawiona na język, uniemożliwiająca wykorzystanie i rozwijanie innych umiejętności a przede wszystkim hamująca utrwalanie języka.
Nie znaczy to, że język łatwy w odbiorze ze słuchu automatycznie staje się łatwy w ogóle, ale język trudny w tym elemencie nie ma prawa być łatwym.
Co zatem wpływa na stopień trudności w odbiorze ze słuchu? Moim zdaniem:
a. fonetyka"pasywna"- łatwiej się chwyta głoski znane, osłuchane, "łatwe dla nas".
b. cechy prozodyczne-im bardzie mówią jak roboty tym łatwiej się rozumie.
c.skala występowania takich zjawisk jak redukcja głosek w mowie, łączenie słów w grupy akcentowe, rózne elizje, a- i de-symilacje w sąsiednich wyrazach itp.
d.budowa sylaby- ideał CV
e. długość wyrazów- najprostsze w odbiorze w zdaniu są 2-3 sylabowe. Słowa krótkie zlewają się w zdaniu, wchodzą w różne reakcje między sobą, tworząc nowe głoski, które wpływają na nierozpoznawalność wyrazów. Poza tym wymawiane są szybciej, przez co całe zdania są szybkie i skondensowane, trudno w nie się wbić a niezrozumienie kilku głosek często burzy zrozunienie całości. Języki "długie" są rozciągnięte w czasie, nawet prze szybkim mówieniu są dość zrozumiałe a niedosłyszenie kilku głosek w zdaniu nie powoduje dużych strat.
Oto podałem swoje założenia w kwestii trudności języków. Kto się z nimi nie zgadza, nie zgodzi się i z wynikiem porównania języka włoskiego z innymi językami na podstawie powyższych założeń. CDN.
Daleko mi do twierdzenia ,że język włoski jest najłatwiejszy na świecie dla każdej nacji. Ale że jest najprostszy w Europie- to już dla mnie bliskie prawdy. Czy jest najłatwiejszy dla każdego Europejczyka? Oczywiście, że nie, szczególnie gdy rzecz dotyczy poziomu B2. Wspomniane wcześniej "podjęzyki blisko spokrewnione" na pewno będą dla niektórych zdecydowanie łatwiejsze. Niektóre niezależne języki również. Każdy Słowianin szybciej dotrze do B2 w podobnym języku słowniańskim niż we włoskim (ale do C2 już raczej nie). Stawiam więc tezę,że włoski jest najłatwiejszym językiem "niebliskospokrewnionym" dla Europejczyków i najłatwiejszym europejskim dla pozostałych nacji. Nie będę porównywać języka włoskiego ze wszystkimi językami europejskimi. Najpowszechniejsze na naszym kontynencie są trzy grupy-germańska, słowiańska i romańska, inne języki są mało znaczące i dla przeciętnego Europejczyka uchodzą za trudniejsze. Z trzech głównych grup biorę po jednym przedstawicielu- angielski, polski i włoski i porównuję je metodą "oczywistych oczywistości"- po co udowadniać,że krowa jest większa od wróbla, wystarczy je pokazać i każdy widzi. Nie jest to na pewno najlepsza metoda, ale na razie lepszej nie znam. Trochę dla zabawny i dla jakiejś przejrzystości przyznaję punkty- 3 za największą latwość, 2 i 1 za mniejszą. Fonetykę aktywną dzielę na dwie części ( druga-zbitkowość) i wyciągam średnią. Punkt 4 – daję punkty za każdy podpunkt, wyciągam średnią i mnożę wynik przez 2, jako że to najwyżej puntkowany element. Oczywiście wiem, że nie wymyśliłem metody doskonałej i większośc mnie zaraz co najmniej wyśmieje. Ale już Rzymianie wiedzieli, że nie da się stworzyć perpetuum mobile i dlatego niektórzy postanowili nie tworzyć nic. Inni jednak nie brali tego do głowy, rydwany przerobili na dyliżnase, potem wynależli lokomotywę, automobil, szybkie samochody, samoloty, rakiety. Jeśli jęczeliby, że po co coś robić, skoro i tak wszystko będzie niedoskonałe- nie zyskaliby nawet uznania ekologów, których by dzisiaj nie było. Więc niech moja metoda natchniona egipskim słońcem i lichym samogonem z daktyli stanie się pierwszym dyliżansem w tej branży 🙂
"Każdy Słowianin szybciej dotrze do B2 w podobnym języku słowniańskim niż we włoskim (ale do C2 już raczej nie)."
Skąd taki wniosek Night Hunter? – Że raczej do C2 każdy Słowianin nie dotrze szybciej w podobnym języku słowiańskim niż we włoskim.
Co do włoskiego to fonetyka rzeczywiście bardzo przyjazna dla naszych uszu i krtani, ale z gramatyką nie jest już tak różowo, a przynajmniej gdzieś od B1 gdy zaczyna się robić bardzo wymagająca.
1. Języki bardziej analityczne są, moim zdaniem, łatwiejsze od bardziej syntetycznych. Prościej jest oddać coś za pomocą słów posiłkowych niż zmian i rozbudowy słowa podstawowego. W danym przypadku najtrudniejszym efektem wpływu gramatyki na morfologię są nieregularne zmiany w rdzeniu.
Polski: wziąć-wezmę, jechać-jadę,jedzie, brać-biorę, bierze, wsiadać-wsiądzie, wyrwać-wyrywać, skakać-skoczyć, itd.
Włoski passato remonto, congiuntivo itp. też powodują pewne zmiany w rdzeniu: sapere- seppi, avere- abbia, ale zakres tego zjawiska jest dużo mniejszy niż w polskim, a angielskie irregular verbs and irregular noun plural to problem marginalny. Dlatego angielski za łatwą morfologię dostaje 3 punkty, włoski 2, polski 1. Cdn.
@ Romeo
Języki słowiańskie są strasznie skomplikowane, a ich podobieństwa wyczerpują się gdzieś ponad poziomem B2, i wtedy nie ma już większego znaczenia jaki jest język wyjściowy uczącego się.Ba, na wyższym poziomie naukę bardzo utrudnia interferencja, to co na początku pomagało potem zaczyna przeszkadzać. Słowianin znający na B2 włoski i inny słowiański, ucząc się dalej ma przed sobą język łatwiejszy i trudniejszy, pokrewieństwo już nie gra roli, C2 raczej szybciej osiągnie w łatwiejszym, nejtywa może nie osiągnąć w żadnym, choć w tym przypadku szanse są. Oczywiście rzecz nie dotyczy pewnych wyjątkowo bliskich języków słowiańskich- czeski i słowacki, serbsko-chorwacko-bośniacko-czarnogórski oraz podjęzyków. Opieram to na autopsji i obserwacji innych oraz porównywaniu gramatyki, bo na C2 to właśnie ona jest najważniejsza ( oczywiście z tego, co się da porównać).
@Night Huntero "Opieram to na autopsji i obserwacji innych oraz porównywaniu gramatyki, bo na C2 to właśnie ona jest najważniejsza ( oczywiście z tego, co się da porównać)."
O taką odpowiedź mi chodziło. Choć słyszałem, że "zaawansowana" gramatyka włoska wcale nie jest tak prosta jak się wydaje (nigdy się nie uczyłem włoskiego).
@Romek 17 01
Zaawansowana gramatyka włoska jest dość trudna ( normą jest używanie trzech form posiłkowych plus imiesłowu na określenie czynności w czasie przeszłym) ale stosowana jest głównie w literaturze i , jeśli ktoś nie jest pisarzem, wystarczy jej bierna znajomość. Zapewne na wyższych egzaminach należy te czasy samodzielnie tworzyć, ale bardziej przypomina to regularne działanie matematyczne niż np. gamę imiesłowów rosyjskich, gdzie regularność należy do rzadkości.
Dzięki Night Hunter.
2. Gramatyka- tu każdy nawet średnio zorientowany gimnazjalista bez trudu stwierdzi, że najłatwiejszy jest znów angielski, drugi włoski, najtrudniejszy polski. Każdy dobrze zorientowany filolog uzna tak samo, choć wariaci jako wyjątki na pewno się znajdą, ale to już na nich spoczywa ciężar dowodu.
ang.3. wł 2. pol 1.
3. Fonetyka aktywna.
a.wymowa głosek- tu już pełen obiektywizm i czysta matematyka. Najwięcej głosek nieobecnych w innych językach(na B2, bo na nejtywie prawie wszystkie są inne) ma angielski, potem polski, potem długo, długo nic i na końcu włoski.
b. Zbitkowość- najtrudniejszy oczywiście polski, potem angielski i prawie idealny włoski.
a- wł.3. ang.1. pol.2.
b- wł3. ang.2. pol.1.
6. 3. 3.
Średnia. 3. 1,5. 1,5
Wynik za poprzednie rundy: wł.7, ang. 7,5 , pol. 3,5
a. Fonetyka pasywna- tu trudności podobne co w aktywnej.
wł.3 , ang.1, pol.2
b. Cechy prozodyczne. Najtrudniejszy akcent ma angielski (swobodny), posiada też głoski krótkie i długie ( niektórzy dopatrują się w tym iloczasu), intonacja i melodia pełnią ważne funkcje, wyraźnie akcentuje się słowa najważniejsze w zdaniu, inne wymawia się znacznie szybciej. Włoski jest dużo prostszy, silnie akcentuje, "wyciąga" jedno słowo w zdaniu, ale pozostałe wymawia dość starannie. Polski jest najbardziej monotonny, każda sylaba wymawiana jest prawie jednakowo, akcent stały, brak iloczasu.
wł.2 , ang.1 , pol.3.
c. Skala występowania zjawisk jak redukcja głosek w mowie, łączenie słów w grupy akcentowe, elizje, a-/desymilacje itp. Polski posiada trochę enklityk, włoski również, poza tym tworzy elizje, ale przy angielskim to prościutkie zjawiska.
wł.2 , ang.1 , pol.3
d. Budowa sylaby. Tu wszystko oczywiste.
wł.3 , ang.2, pol.1
e. Długość wyrazów. Włoski prawie idealny, większość słów ma 2-3 sylaby. Polski posiada dużo za długich a często używanych cztero- i pięciosylabowych wyrazów typu "samochodami", "zrobilibyście". Angielski- bardzo dużo słów jednosylabowych.
wł.3 , ang.1 , pol.2
Za pięć podpunktów włoski zdobył 13 p., angielski 6, polski 11. Dzieląc przez 5 mamy- 2,6. 1,2. 2,2
Zgodnie z założeniem o największej wadze tego puntku mnożę wyniki przez 2 i wychodzi- wł.5,2. ang.2,4. pol. 4,4
Dodaję to do poprzednich wyników i ostatecznie:
WŁOSKI-12,2. ANGIELSKI-9,9. POLSKI-7,9
Porównywałem tylko cechy językowe nie oceniajac np. ortografii, która tylko zwiększyłaby przewagę włoskiego.
Wymieniane tu często motywacja i materiały dydaktyczne w ogóle nie mają
wpływu na trudność języka.
Czekam na falę krytyki 🙂
Moim zdaniem dla Polaków najłatwiejszy jest białoruski. Kiedyś w Irlandii w kafejce internetowej był taki tłok, że posadzili mnie z mężem z dala od siebie. Nie mogłam sobie z czymś poradzić i zapytałam o to na tyle głośno, żeby mnie mąż usłyszał. Na to chłopak obok wszystko mi wytłumaczył po… no właśnie. Wychodząc powiedziałam do męża "Jaki miły ten Rosjanin, specjalnie mówił do mnie po polsku". Że się myliłam, zorientowałam się dopiero jak robiliśmy zakupy na stacji benzynowej, gdzie zatrudnione były Białorusinki. One mówiły tak samo. I tak samo, od razu, bez konieczności osłuchania się, wszystko rozumieliśmy.
A co do włoskiego – tak, jest prosty. Bo Polak może w tydzień za pomocą rozmówek czy prostego minipodręcznika, wejść na tzw. poziom przeżycia. Potem może wszystko zapomnieć, ale na wyjeździe ja w każdym razie po tygodniu, dwóch "nauki" byłam w stanie bez trudu robić zakupy w sklepikach wymagających interakcji ze sprzedawcą, konwersować sobie z ludźmi na wyciągu krzesełkowym i generalnie sprawiać wrażenie kogoś, kto musiał uczyć się znacznie dłużej. Z niemieckim bym tego nie zrobiła. Włoski (wierzę, że do pewnego poziomu, ale jednak) jest dla Polaków bardzo intuicyjny. W efekcie na początku pozwala na ekspresowe, odczuwalne wyniki – można się go właśnie nauczyć na poziomie prostego dogadania przed wakacyjnym wyjazdem albo nawet podczas wyjazdu.
Artykuł jest tak stary, że być może już go komentowałam i się powtarzam 😉
Ten Białorusin (na codzień mówiący po rosyjsku) raczej próbował mówić do Ciebie po polsku, ale jego rosyjskie naleciałości sprawiły, że wyszło coś pośredniego, co mogłaś wziąć za białoruski. Jest też możliwość, że specjalnie dla Polki przeszedł na łamany białoruski, którego uczył się w podstawówce. Ale dziewczyny na stacji nie mogły między sobą rozmawiać po białorusku, bo to w praktyce język martwy. Mogły, podobnie jak chłopak, albo mowić łamaną polszczyzną, albo, specjalnie do Was, w szkolnym białoruskim, jeśli nie znały polskiego. Jest też szansa, że były to proste zdania po rosyjsku, które przypadkiem były podobne do polskich, ale to najmniej prawdopodobne.
Co do rozmówkowego włoskiego (i hiszpańskiego) to fakt, że po tygodniu- dwóch Polacy (i nie tylko) jakoś tam sobie radzą w sytuacjach typowo turystycznych, czego nie można powiedzieć w przypadku innych języków, co jest kolejnym argumentem za względną " łatwiejszością" ☺ tych języków.
Jezyk esperanto jest najlatwiejszy dla Polaka ( dla mnie ) i wciąz jest praktyczny. Jezyk rosyjski nie jest trudny ( fajnie, ze pod katem fonetyki, gramatyki zblizony jest do jez. polskiego. Kto jest leniwy – moze poslugiwac sie tylko " mową podworkową " i bogowie z nim ) i jest rozpowszechniony wsrod ok. 300 mln ludzi. A wiec, jest praktyczny. Nie pudruję sie na lingwiste ale ale mam satysfakcje znajomosci takze i tych jezykow. Pozdr.