Parę dni temu otrzymałem bardzo ciekawy komentarz do starego już wpisu pt. "Ilu języków warto się uczyć jednocześnie". Autor komentarza stwierdził, że, mimo swojej wieloletniej fascynacji hiszpańskim oraz językami Ameryki Południowej, tak naprawdę do życia potrzebny jest mu aktualnie ze wszystkich języków obcych jedynie angielski, i to wcale nie na wybitnie wysokim poziomie. Początkowo nie chciałem się z tą tezą zgodzić – później jednak pobudziła mnie ona do refleksji, którą teraz chciałbym się z Wami podzielić. No bo ilu języków tak naprawdę nam potrzeba?
Na pytanie to można paradoksalnie bardzo łatwo odpowiedzieć sobie samemu. Jak? Zrobiłem ostatnio mały eksperyment, mający określić do jakiego stopnia tak naprawdę są mi potrzebne obce języki w życiu codziennym. W tym celu kopiowałem każdy tekst, jaki zdarzyło mi się napisać w trakcie ostatniego tygodnia do osobnych plików, a następnie patrząc na statystyki zliczałem ilość słów w każdym tekście i w zależności od użytego w tekście języka przydzielałem do odpowiedniej kolumny. Dodam, że aby być zupełnie uczciwym brałem pod uwagę jedynie teksty napisane do konkretnych osób, tudzież publikowane w szerszym gronie – nie wliczałem w to rzeczy pisanych "do szuflady", starałem się też nie wpływać na wyniki tworząc obcojęzyczne wpisy na portalach w stylu lang8. Dlaczego właśnie pisanie wziąłem pod uwagę? Po pierwsze bardzo łatwo jest zmierzyć ile tekstu się napisało, po drugie tekst piszemy przeważnie w jakimś mniej lub bardziej określonym celu i wymaga to od nas znacznie więcej pracy i precyzji niż np. czytanie i mówienie. Wyniki eksperymentu ukazujące, jakich języków w ciągu tych dni używałem, przedstawiają się następująco:
Trzeba mieć poważną wadę wzroku, żeby nie dostrzec zdecydowanej przewagi polskiej mowy (69,5% ogólnego użycia) nad pozostałymi. Pierwszą myślą, jaka mnie naszła po zamieszczeniu tego wykresu była chęć zredukowania użycia mojego języka ojczystego na rzecz obcych. Okazuje się jednak, że tak naprawdę byłoby to ciężkie do wykonania, zwłaszcza w krótkim czasie, bo poziom zakotwiczenia w środowisku, w którym jest on obowiązującym kodem komunikacyjnym jest ogromny. Moja rodzina oraz najbliżsi przyjaciele mówią po polsku, prawie wszystkie kwestie związane z administrowaniem Wooflą są z nim również związane(nasz dostawca serweru jest z Polski, wszyscy jesteśmy Polakami), w pracy gdy nie mam do czynienia z obcokrajowcami również używam polskiego, bo ten rodzaj komunikacji zdaje się być dla wszystkich najbardziej naturalnym, a moją pierwszą pracę zaliczeniową również napisałem w języku ojczystym. Czy mógłbym z dnia na dzień zamienić język polski na którykolwiek z języków obcych? Zakładając utrzymanie jakiejkolwiek stabilności życiowej byłoby to aktualnie niemożliwe. Nasuwa się więc pierwszy wniosek: do życia potrzebuję przynajmniej języka ojczystego, bądź tego w którym prowadzę swoje życie osobiste.
Na drugim miejscu pojawił się niemiecki (prawie 17%), co jest przede wszystkim wynikiem używania go w pracy. Języka tego teoretycznie mógłbym się pozbyć, jednocześnie jednak straciłbym swoją posadę, więc mogę zaryzykować stwierdzenie, że i jego w dużym stopniu potrzebuję. Możemy więc do zestawu dołączyć jeszcze język obcy, w którym pracujemy. I tutaj lista niespodziewanie się kończy. Ktoś mógłby się spytać co w takim razie z angielskim, rosyjskim, serbskim? Kontakt z nimi mam praktycznie na co dzień, ale w znacznej mierze polega on raczej na odbiorze informacji – czytaniu gazet, książek, słuchaniu radia, oglądaniu telewizji – stosunkowo rzadko natomiast zdarzało mi się w ostatnim miesiącu cokolwiek w tych językach napisać. Ich znajomość niewątpliwie mnie wzbogaca – czytam Rybakowa, Huxleya, Jergovicia czy Andruchowycza w oryginale, mogę śledzić na bieżąco sytuację na Ukrainie korzystając ze źródeł dostarczających znacznie więcej informacji niż polska telewizja (temat na zupełnie inną dyskusję, wykraczającą poza temat tego artykułu), ale w praktyce przeżyłbym i bez tego. Świadomie jednak staram się nie zatracać z nimi kontaktu i trzymam je w pogotowiu, bo nigdy nie wiem do czego mi się w życiu jeszcze przydadzą. Do czego bowiem zmierzam?
Potrzebuję języka – znam go, nie potrzebuję – nie znam
Często zdarzało mi się słyszeć westchnienia ludzi w stylu "chciałbym znać język x biegle, ale…" Tym "ale" bardzo często nie jest jakiś brak umiejętności, mało pracy włożonej w naukę, czy zbyt sędziwy wiek lecz właśnie brak praktycznego użycia języka w życiu. Bo to jak dobrze dany język znamy w ogromnej mierze zależy od tego, do czego jest on nam potrzebny. Przykład? Dwa lata temu zjechałem wraz z moją dziewczyną całą Francję autostopem. W rozmowach z kierowcami używałem tylko i wyłącznie francuskiego, który jakkolwiek bardzo kulawy zjednywał sobie autochtonów bardziej niż cokolwiek innego. Po dwóch miesiącach rozmów z kierowcami byłem niemal mistrzem francuskiego small-talku prowadzonego z perspektywy siedzenia pasażera. Mimo iż obiektywnie mój poziom samego języka wcale się aż tak nie podniósł. Teraz po dwóch latach braku kontaktu z mówionym językiem (pomijając sporadyczne okazje, takie jak przyjmowanie gości z Couchsurfingu) dobrze idzie mi w zasadzie jedynie czytanie artykułów na tematy historyczno-kulturowo-lingwistyczne, bo to jest właśnie moje główne zajęcie w tym języku. Gdybym miał natomiast coś napisać byłoby mi znacznie trudniej, bo nie zwykłem tego robić od dłuższego czasu. Podobne przykłady znajdziecie nawet w naszym ojczystym języku – nieprzypadkowo osoby, które piszą więcej piszą lepiej, a te które częściej muszą przemawiać do tłumów przeważnie są lepszymi oratorami niż osoby siedzące przez całe życie gdzieś w kącie.
Jak mam więc potrzebować języka jeśli go nie znam?
Na początek zacznij więc od znajomości pasywnej i uczyń korzystanie z języka w takiej formie swoją codziennością. Przeczytaj codziennie jeden artykuł z Wikipedii bądź obcojęzycznej gazety. To jest tak naprawdę pierwszy krok do tego by rzeczywiście języka używać w realnej potrzebie, wykraczając poza sztampowe czytanki, jakie znajdziemy w podręcznikach. Następnie po prostu szukaj okazji do kontaktu i jak już go znajdziesz to staraj się go utrzymać oraz w jakiś sposób rozwijać. Uważasz, że o kontakt trudno? Opowiem tylko co mi się ostatnio przydarzyło – otrzymałem parę dni temu maila po ukraińsku od osoby, która chce się nauczyć polskiego. Osoba ta wpisała po prostu w Google po polsku "Jak się nauczyć ukraińskiego" i tak trafiła na mnie. A ja, podobnie jak większość osób na moim miejscu, stwierdziłem, że z wielką chęcią pomogę. Żyjemy w naprawdę wyjątkowych czasach – dostęp do mediów jest wszechobecny, ale nadal jeszcze działa magia kontaktu ze znajomym, który mieszka w jakimś innym kraju. Od kontaktu z rodzimym użytkownikiem języka do jego profesjonalnego użycia jest naturalnie długa droga, ale jeśli mimo wszystko cały czas szukamy kontaktu z językiem to bez problemu znajdziemy coś do czego jest potrzebny. Musimy to zrobić, bo jeśli nie znajdziemy, to języka na wysokim poziomie nie opanujemy.
Podobne artykuły:
Czy to wstyd nie znać języka obcego?
Ilu języków warto uczyć się jednocześnie?
Jak tanio zorganizować językowe wakacje?
Jak znaleźć czas do nauki?
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych
Nie wyobrażałem sobie, że mój komentarz zimpulsuje Cię do prowadzenia takiej statystyki! Mimo wszystko wnioskuję, że używasz nadzwyczaj wielu języków. Jak już sprostowałem w kolejnym komentarzu, jasne jest, że do życia najpotrzebniejszy mi jest język kraju, w którym żyję (czyli polski). Z językiem hiszpańskim mam kontakt codziennie, ale dlatego, że chcę. Jeśli dziś zapomnę język hiszpański (hipotetycznie), z pewnością będzie to dla mnie osobista tragedia, ale tak na prawdę niewiele moje życie (w aktualnej jego postaci) się zmieni. Jeśli dziś zapomnę angielski (hipotetycznie), konsekwencje będą znacznie poważniejsze mimo, że angielski znam słabiej i go w sumie mniej używam.
Twój wcześniejszy komentarz przeczytałem bardzo dokładnie i wiele jest w tym niestety racji. Zastanawiałem się tylko zawsze jaka jest maksymalna granica języków, które rzeczywiście potrzebnymi uczynić można i jak to wygląda w skali naszego codziennego życia. Osobiście planuję eksperyment prowadzić przez znacznie dłuższy czas, bo tydzień to bardzo niewiele i często jeden dłuższy tekst jest w stanie zaburzyć resztę danych – wkradły się np. takie anomalie jak częstsze używanie ukraińskiego niż rosyjskiego, ale nie uwzględnia to faktu, że ostatni raz ukraińskiego użyłem wcześniej na początku tego roku. Nie wiem jak długo dam radę to robić, bo nie ukrywam, że wymaga to dodatkowej pracy, ale sam jestem ciekaw jak moje wyniki będą wyglądać w skali całego roku.
Jeśli tak oceniać, to wystarczy jeden język.
Można przecież żyć i pracować, nie wykorzystując języków obcych.
Oczywiście jeśli ktoś zarabia znajomością kilku czy kilkunastu języków obcych, to jemu akurat będą potrzebne wszystkie, dzięki którym zarabia.
Ale jakby się ktoś uparł, to istnieje mnóstwo miejsc i zawodów, gdzie do życia wystarczy ten jeden język, zwykle ojczysty. Najlepszym dowodem jest zdecydowana większość Amerykanów.
Drugi temat, to reakcje ludzi, którzy chcieliby znać jakiś język, ale w ogóle się nim… nie interesują. Często właściwym określeniem byłoby "chcieliby zaliczyć język" czy "chcieliby móc go sobie wpisać do CV".
Bo jeśli kogoś jakiś język obcy interesuje, jeśli mu się podoba, to w dzisiejszych czasach ma już mnóstwo możliwości, żeby się do niego zbliżyć i to całkiem bezpłatnie.
Dzięki za komentarz Kawiarenko Odrobiny Rozsądku 🙂 Właśnie o te przez Ciebie wspomniane reakcje mi chodzi. Tyle razy już słyszałem od kogoś, iż chciałby się nauczyć jakiegoś języka tylko po to, by go dodać do CV, że mam tego naprawdę dosyć – szkoda też, że wodę z mózgu robi ludziom wiele portali zajmujących się wyszukiwaniem pracy, które spłycają język obcy tylko i wyłącznie do tego jednego aspektu nie zauważając w ogóle, że trzeba w dużym stopniu być zanurzonym w danej kulturze, żeby jej język wchłonąć i do tego CV rzeczywiście sobie wpisać.
Niewielu jest ludzi, którzy przy możliwości "wzięcia" języka za darmo. nie skorzystaliby z niej 😉 Tak więc nie krytykowałbym takiej postawy.
Poza tym, z językami obcymi, według mnie, jest jak ze sztuką: niby jej nie potrzebujemy, ale łatwo można zobaczyć, jak kończy się brak obcowania z nią.
Dzięki prz_ za komentarz. Napisałeś: "Niewielu jest ludzi, którzy przy możliwości „wzięcia” języka za darmo. nie skorzystaliby z niej 😉 Tak więc nie krytykowałbym takiej postawy." – mogę się tylko spytać, gdzie ktoś zadał takie pytanie? Nie bardzo bowiem wiem, do czego się odnieść.
To do komentarza Kawiarenki Odrobiny Rozsądku i Twojej odpowiedzi na niego – o tym, że wielu ludzi chciałoby "zaliczyć język" i się przy tym nie namęczyć.
Poza tym, jeśli będziemy pisać jaka ta nauka języków jest straszna, na ile aspektów musimy zwracać uwagę, to na kulturę, to na ironię i przekaz podprogowy, to na to, to na tamto, to raczej przyniesie skutek odwrotny od zamierzonego i tylko zniechęci ludzi do nauki języków.
P.S. Czy zawsze potrzebna jest biegłość? Na poziomie A2/B1 spokojnie można już przeprowadzić sensowną rozmowę.
Widzisz, prz_, mi w przeciwieństwie do wielu internetowych znawców wcale nie zależy na tym, żeby ludzi zachęcać do nauki języków, ale raczej na tym by przekazywać informacje na jej temat, które pobudzą ich do pewnej refleksji. Jeśli zaczną się uczyć języków to wspaniale, jeśli nie to może przynajmniej zaoszczędzą wiele godzin swojego życia, które można wykorzystać lepiej (bo nie oszukujmy się, odsetek osób, które uczą się języka obcego dla przyjemności jest raczej niewielki).
Nie uważam, że biegłość jest potrzebna na każdym poziomie. Turystę na pewno zadowoli A2/B1. Mi osobiście natomiast nie wystarcza i zawsze uważałem za większy wyczyn opanowanie jednego, dwóch języków biegle niż umiejętność wydukania paru zdań w dwudziestu, których nauczyliśmy się w krótkim czasie. Pomijam tak oczywisty fakt, że poziomu A2/B1 nie da się profesjonalnie wykorzystać.
Czy zawsze potrzebna jest biegłość? Na poziomie A2/B1 spokojnie można już przeprowadzić sensowną rozmowę.
Bardzo mnie nie pociąga rozmowa ograniczona do tego, co można zrozumieć i przekazać na poziomie A2, a na B1 rozmowa jest uboga i skrępowana. Powiedziałbym, że do tej "sensownej" rozmowy potrzebny jest co najmniej poziom B2, który to i tak sprawdza się raczej w rozmowie na tematy codzienne, lub dobrze znane danej osobie (porozmawiasz o sekcji żaby, jeśli masz biologiczne zainteresowania, ale nie o historii architektury, jeśli takich zainteresowań nie masz). By prowadzić sensowną rozmowę na temat dowolny, trzeba C1. Kwestia pewnie zależy od tego, czym dla Ciebie jest ta "sensowna rozmowa".
Myślę że pytanie "ilu języków tak naprawdę potrzebujesz" jest dla kogoś, kto interesuje się językami, nieistotne, a w każdym razie nie najważniejsze.
Ja tak naprawdę potrzebuję tylko języka kraju w którym mieszkam (to jest w moim wypadku niemiecki) i trochę angielskiego do pracy. Polski mógłbym zapomnieć – ale nie zapomnę, bo raz że byłby wstyd, a dwa, straciłbym ważną część mojej osobowości. Fińskiego, który mnie fascynuje, używam tylko do korespondencji z fińskimi znajomymi, no i pasywnie (muzyka, książki). Znajomi znają angielski, tak że obeszłoby się i bez. Z kolei w pracy mógłby mi się czasem przydać francuski albo portugalski (międzynarodowa firma – nie jestem co prawda doradcą klienta, ale może się zdarzyć że klient będzie miał szczegółowe techniczne pytanie akurat z mojej "działki"), ale żadnego z nich nie mam w planach.
Z punktu widzenia samego zainteresowania językami jest to pytanie faktycznie nieistotne – języków można się uczyć dla samej satysfakcji z nauki, sam zresztą nie mam zamiaru z tego rezygnować. Sądzę jednak, że w przypadku realnych możliwości opanowania języka na bardzo wysokim poziomie jest ono jak najbardziej zasadne – do wielu rzeczy ciężko jest się nam zmusić, jeśli tak naprawdę nie są nam one potrzebne. Nie oszukujmy się – nic nie jest lepszym środkiem motywacyjnym kiedy od tego jak dobrze poradzisz sobie z danym językiem może zależeć reszta twojego życia. Nawet najlepiej zmotywowany miłośnik języków obcych nie jest w stanie takiego bodźca stworzyć sam z siebie.
Z jednej strony, owszem, użycie języka w pracy to z pewnością mocna motywacja. Ale język obcy może być pasją, jak sport: w większości dyscyplin sportowych nie ma czegoś takiego jak zawodowcy. Ludzie trenują, zdobywają medale, a żyć z tego nie mogą (chyba że uprawiają coś tak popularnego jak piłka nożna). Tak samo i w językach obcych, pasjonat może osiągnąć bardzo dużo, nawet bez motywacji ze strony pracy.
Ależ oczywiście, całkowicie się z Tobą zgadzam. Pasjonat niewątpliwie może bardzo dużo – problem trochę w tym, że tym pasjonatem czasem z czysto praktycznych względów trudno być i wielu ludzi nie jest gotowych na wyrzeczenia w swoim życiu, żeby poświęcać je na naukę języka obcego. A praca – na temat wpływu pracy na znajomość języka obcego można książkę napisać. Osobiście nie uważam jej za wymóg na drodze do opanowania języka, ale sądzę, że pobudza potencjalnego ucznia do działań, których często sam by się nie podjął, bez względu na stopień zmotywowania.
Do życia-przeżycia faktycznie potrzebne są tylko dwa języki : polski (ojczysty) i angielski (chociaż i bez niego da się funkcjonować, co zauważył ktoś kilka komentarzy wcześniej). Podobny układ funkcjonował zresztą nawet w średniowieczu (z łaciną w miejscu angielskiego; to oczywiście moje luźne skojarzenie) i nie wierzę, żeby w przyszłości cokolwiek miało się w tej kwestii zmienić (nawet jeśli jakimś cudem osłabłaby pozycja angielskiego to tylko względem innego języka – doszłoby do wymiany angielskiego na inny język, a nie do dodania kolejnego języka do gromadki języków niezbędnych). Dlatego nie jestem pewna czy pytania o celowość nauki wielu języków mają jakiś sens, tzn. obawiam się, że takie pytania niosą ryzyko osłabienia motywacji – zwłaszcza na początku nauki, kiedy łatwiej jest nam zrezygnować. Bo jeśli tak naprawdę dany język nie jest nieodzowny dla naszej egzystencji i jeśli prawdopodobnie nie przyczyni się do poprawy jakości naszego życia (czyli nie jest nam potrzebny do pracy i w konsekwencji nie przełoży się na lepsze zarobki), to tak właściwie po co się go uczyć ? Stawiając sobie pytanie o cel i nie znajdując na nie przekonującej odpowiedzi wiele osób naprawdę może się zniechęcić.
Dlatego też nie krytykowałabym postawy "chcę się nauczyć języka bo chcę, bo tak" (Wy mówicie tutaj o chęci dorzucenia języka o CV, dlatego nie odnoszę mojej wypowiedzi bezpośrednio do Waszych komentarzy, po prostu wcześniej zdarzyło mi się słyszeć tego typu opinie). Głównie dlatego, że sama czasami taką prezentuję 😉 W moim przypadku cel zawsze formuje się później. Albo wystarcza mi sama chęć, wola nauki.
Zresztą dużo zależy od tego w jakim kierunku idą nasze zainteresowania. A właściwie jak bardzo ciekawscy jesteśmy. Każdy nowy język to środek (nie cel), pomagający dotrzeć do nieznanej kultury. Której wcale nie muszę poznawać, ale chcę poznawać. Dlatego nie jestem pewna czy jest mi potrzebne pytanie "ilu języków naprawdę potrzebuję". A raczej nie chcę go sobie zadawać. Wolę zadać sobie pytanie "ile i co chcę". Mnie zaprowadzi ono dalej, chociaż może tylko mnie.
Co jakoś mętnie miało się odnosić do treści artykułu, wybaczcie, gdzieś myślami powędrowałam nie do końca w tę stronę 😉
Magda, wybaczać tak naprawdę nie ma czego – komentarz jest świetny, tym bardziej, iż odnosi się do Twoich własnych doświadczeń i że jest w pewnym stopniu sprzeczny ze zdaniem wyrażonym w artykule. Dyskusja natomiast powinna polegać na wymianie przeciwstawnych poglądów, czyż nie? Widzisz, ja też kiedy zaczynałem się uczyć któregokolwiek z moich języków nie zadawałem sobie pytania o celowość nauki, ale zawsze w momencie osiągnięcia jakiegoś poziomu znajomości ten cel i możliwości użycia języka w praktyce starałem się znaleźć. Nie chodziło mi bowiem o zniechęcenie potencjalnego ucznia do nauki, lecz o to, by kiedyś przełożył znajomość swojego języka na praktykę, bo moim zdaniem jest to jedyna możliwość, żeby zdobyć biegłość (słowo trochę wyświechtane, ale na potrzeby tego komentarza pasujące) w danym języku.
Faktycznie, wtedy dyskusja jest najciekawsza 😉 Czasami jednak, gdy się nad czymś zastanawiam, zdarza mi się odchodzić od głównego tematu, a to przecież nie jest miejsce na dzikie brewerie moich myśli 🙂
Oczywiście rozumiem co było Twoim podstawowym celem przy pisaniu powyższego artykułu, chciałam jedynie zasygnalizować, że to jest jedna z bardzo nielicznych dyskusji o językach, która po głębszym zastanowieniu mogłaby wywołać niepozytywne skutki.
Na pewno w momencie osiągnięcia pewnego poziomu języka pojawia się pytanie o cel jego nauki i możliwość użycia go w praktyce, ja sama też kilka razy je sobie zadałam… Tylko że to "przełożenie języka na praktykę" i "cel" to są w moim odczuciu zbyt niewyraźne hasła. Dobrze będą funkcjonować jedynie w kontekście 'języka w pracy', czyli że dana osoba jest ukierunkowana na konkretny język, bo jeśli opanuje go w stopniu takim a takim (i będzie w stanie realizować konkretne, wyznaczone przez firmę zadania w tym języku) dostanie awans/podwyżkę etc. Wtedy mamy wyraźnie określony cel i widoczne jego osiągnięcie. I w takiej sytuacji dany język jest faktycznie /potrzebny/ (a już zwłaszcza wtedy, gdy wisi nad daną osobą widmo zwolnienia z powodu braku znajomości języka). Natomiast jeśli cel i użycie języka w praktyce rozumiem jako moje "prywatne" działania : czytanie literatury i prasy lub oglądanie filmów w oryginale etc. to oczywiście ambitne i godny pochwały, ale z punktu widzenia życia codziennego kompletnie nieprzydatne – czym wracamy do punktu wyjścia i głównej myśli mojego poprzedniego komentarza (przy okazji odnoszę się także do bardzo celnej pierwszej wypowiedzi na stronie autorstwa Yana Para Puyu, zwłaszcza fragmentu nt. hiszpańskiego).
No ale wtedy z kolei samo to "osiągnięcie celu" w języku jest trochę utopijne. Bo kiedy mogę uznać, że został on osiągnięty ? Przecież nie przełożę go na liczbę przeczytanych książek lub artykułów, a z drugiej strony zawsze istnieją słowa nieznane… Ale to już dygresja poza tematem 😉 Jakkolwiek zresztą interesujące te wszystkie pytania by nie były, to odpowiedzi na nie nas tutaj zgromadzonych nie interesują chyba aż tak bardzo. Bo przecież my po prostu chcemy się uczyć…
I na sam koniec : nawiązując do innego artykułu na stronie ("Czy to wstyd nie znać języka obcego?") chciałam podziękować i pogratulować znakomitego zakończenia ! Dzisiejsza kondycja języka polskiego to koszmar, zresztą sama często łapię się na żenujących błędach, dlatego bardzo doceniam wszelkie apele o przynajmniej szacunek dla języka ojczystego. I już się mogę doczekać chwili wolnego czasu na przestudiowanie artykułu o afrikaans; jest coś magnetyzującego w brzmieniu tego języka !
Pozdrawiam serdecznie !
P.s. Skuteczną motywacją do nauki języka na pewnym poziomie (w tej cholernej fazie plateau) jest zwykła logika. Przecież po X latach nauki zwyczajnie głupio jest coś porzucać od tak. To zupełnie bezsensowne i nielogiczne, prawda ? 😉
Stwierdzenia "cel" użyłem w moim poprzednim komentarzu faktycznie dość niefortunnie, bo osiągnąć się go faktycznie nie da – uczymy się przecież przez całe życie i tak naprawdę będąc już na pewnym poziomie znajomości języka związujemy się z nim niejako na całe życie. Chociażby z czysto logicznych względów, tak jak wspomniałaś na końcu komentarza 🙂
Wiesz, Magda, nie chodziło mi jedynie o praktyczne zastosowanie w sensie pracy, bo idąc tą drogą możemy dojść do kolejnej skrajności i przeliczania znajomości języka na pieniądze, czego jestem osobiście wrogiem. Główną tak naprawdę refleksją było to, że nasz poziom znajomości języka jest w ogromnym stopniu uzależniony od naszych potrzeb w danym języku. Uważam, że po prostu bez tych potrzeb jest nam znacznie trudniej wejść na wyższy poziom znajomości obcej mowy.
Jasne, rozumiem 🙂 Na zakończenie coś, od czego powinnam zacząć : naprawdę fajny artykuł !
Ja doszedłem do podobnych wniosków. Kiedyś miałem chęć i pragnienie pod wpływem różnych internetowych poliglotów, nauczenia się wielu języków, nawet zgromadziłem trochę materiałów do nauki, ale nic z tego nie wyszło.
Swoją drogą to przerażające, że teraz każda nowa aktywność zaczyna się (i często kończy) na zakupie sprzętu czy narzędzi, bo tak "piszą w internecie". Tak jest m.in. z fotografią czy bieganiem, trzeba mieć wypasiony, profesjonalny sprzęt czy odzież zamiast po prostu wyjść porobić zdjęcia czy pobiegać. Prawie nikt nie skupia się np. w przypadku zdjęć na omawianiu zdjęć, kompozycji a prawie wszyscy na nowinkach sprzętowych i recenzjach sprzętu.
Także widoczność pewnych stylów życia w internecie poprzez autorskie blogi powoduje pewne wypaczenie. Nie jest to zarzut, ale co ma zrobić np. Luca Lampariero który żyje z języków i jest to jego miłość, jak go pytają jak się nauczył języków, z których książek korzysta. Myślę, że wielu "marzy" o takich umiejętnościach jak Luca, kompletnie pomijając fakt jak to jest dopasowane do ich trybu życia i czy tak naprawdę jest to im w ogóle potrzebne. A my jako ludzie mamy naturalny wstręt przed uczeniem się rzeczy niepotrzebnych.
Ale nie o tym :-). Tak więc ostatnio przeanalizowałem udział języków obcych w moim życiu na przestrzeni kilku lat i poza angielskim który i tak niezbyt często używam w pracy, to obecność innych jest zerowa (bo jak nazwać tygodniową, wakacyjną potrzebę w Barcelonie czy w Dolomitach i to w sytuacjach turystycznych z personelem i gośćmi, gdzie angielski jest i tak używany, ba w hostelach często niektórzy z obsługi nie znają lokalnego języka). Oczywiście znajomość lokalnego języka na pewno wzbogaciłaby pobyt, ale jest to np. rok nauki dla kilku dni użycia. Brak angielskiego byłby dużym problemem dla mnie w pracy, mimo niezbyt częstego używania go, jak i wyrwą w nabywaniu wiedzy. Ale dokładanie do niego niemieckiego czy hiszpańskiego w sytuacji gdy nie mogę zaasymilować całej dostępnej mi wiedzy w angielskim uważam za stratę czasu.
Dla mnie mimo wszystko język obcy jest narzędziem jak na razie, tożsamość i interakcję odbywam głównie w języku ojczystym. Może gdybym miał głębsze relacje z obcokrajowacami to by się to zmieniło, na dzień dzisiejszy nie widzę zastosowania innych języków w moim życiu. A naukę jako hobby, hmm, powiem tak, to nie jest moje hobby 🙂
Dlatego postanowiłem skupić się na angielskim. Moim zdaniem angielski czy się to komuś podoba czy nie, to jednak podstawa w dzisiejszym świecie i zgadzam się z śp. Z. Broniarkiem który w książce "jak nauczyłem się 8 języków" napisał (cyt. z pamięci) "Jeśli nie znasz żadnego języka obcego, najpierw naucz się dobrze angielskiego". Uważam że społeczność poliglotów powinna się bardziej skupić na promowaniu samoanalizy i określaniu osobistych potrzeb, a nie na promowaniu swojego stylu życia z wieloma językami, który tak naprawdę jest nieadekwatny dla większości z nas, zarówno pod względem potrzeb jak i prorytetów w zyciu. A tak rodzi się podświadome poczucie winy, że nie umiemy tak wielu języków jak oni. Takie jest moje przemyślenie 🙂
Czytelniku, dziękuję Ci bardzo za komentarz. Bardzo mądrze to ująłeś – wielu ludzi marzy w pewnym momencie swojego życia o tym, by zostać poliglotami, ale tak naprawdę nie zastanawiają się zbytnio nad tym, że jest to swojego rodzaju tryb życia, który zwykłemu człowiekowi jest ciężko zmienić.
Z cytatem pana Broniarka z jednej, tej praktycznej strony mógłbym się zgodzić, natomiast serce podpowiada mi coś zupełnie innego 🙂
Ten blog jest znakomity. Znajduję w nim ogrom interesujących mnie treści, merytorycznie naprawdę OK. Niektóre posty są nawet chyba zbyt trudne dla mnie (a mury szkolne pozostawiłem już dawno, dawno za sobą) ale to czynnik mobilizujący, z czego wypada tylko się cieszyć. Lepszego portalu zajmującego się naszym hobby chyba w języku polskim nie spotkałem.
A teraz odrobina dziegciu. Proszę, błagam, żądam (niepotrzebne skreślić) by NIE używać konstrukcji "umieć język", ponieważ można go ewentualnie znać (a autor tego postu zna go niewątpliwie). Umieć można np. posługiwać się językiem, mówić w danym języku. Ale, na Jowisza, nie umieć go. Ten potworek językowy rozmnaża się w zastraszającym tempie w Sieci i w potocznym języku. Po prostu bolą mnie zęby gdy to słyszę.
Pozdrawiam wszystkich tu publikujących. Znakomita robota.
Logicznie do rzeczy podchodząc, nie można znać języka [jeszcze częstsze od "umieć język"], gdyż jest za duży, by go znać w całości, ale można go umieć, gdyż można umieć z powodzeniem posługiwać się nim w życiu niezależnie od stopnia znajomości. Nie znam całości angielskiego i nigdy znać nie będę, ale umiem się nim posługiwać i dziś np. pracowałem przez 5 godzin w języku angielskim mimo, że go nie znam.
Wspominam moje zdziwienie, gdy jako gimnazjalista zacząłem chatować z Amerykankami widząc, że piszą "to know a language" – w szkole się uczyłem sformułowania "to speak a language", nigdy "to know". W późniejszym czasie odkryłem, że również w języku hiszpańskim funkcjonuje "saber un idioma" i nie tylko "hablar un idioma".
Ale jednak w języku polskim funkcjonuje "znać język", podczas kiedy "umieć język" jest sformułowaniem błędnym. I tego należy się trzymać.
Doszukiwanie się absolutnej logiki w żywych językach jest rzeczą skazaną na niepowodzenie. Jedyne, co możemy robić, to starać się przestrzegać reguł języka, w którym akurat piszemy.
W artykule Karola czytamy:
Proste i logiczne. Nie widzę błędu.
Doszukiwanie się reguł jest równie skazane na niepowodzenie, bo wszędzie są wyjątki. W języku polskim czasownik "umieć" nie lubi łączyć się z rzeczownikami, ale są wyjątki – wyjątkiem jest np. język uczniowski: "Umiesz angielski?" to nie pytanie o to samo co "Znasz angielski?" Teraz odczytaj zdanie napisane przez Karola – to jest dobre sformułowanie funkcjonujące w języku polskim.
Moim więc zdaniem w zdaniu Karola wyraz "umiem" jest znaczeniowo precyzyjniejszy niż byłby wyraz "znam". "Umieć" jest czymś praktycznym, "znać" jest czymś teoretycznym. Poza tym, brzmi bardzo naturalnie. Dopatrywanie się w tym zdaniu błędu jest dziwne.
zajrzyj tu
Obawiam sie, że w tym przypadku logika się nie sprawdza.Ja mam na myśli poprawną polską składnię. Poza tym znać jezyk można np. pobieżnie, nie trzeba znać go w całości. Konstrukcja "umieć język" jest niepoprawna i bardzo (moim zdaniem przynajmniej) rażąca.
Przepraszam, ale to, że ktoś nie widzi błędu, nie jest tożsame z tym, że takowego błędu nie ma. Poza tym mieszanie stylów jezyka "uczniowskiego" z potocznym/formalnym w jednej wypowiedzi, bez cytowania, chyba też nie jest do końca poprawne, prawda?
Co prawda mam prawie 50 lat i może coś się w tej kwestii zmieniło od lat 70/80, ale jestem pewien, że mam rację. Reforma szkolnictwa, jaka ma miejsce w ostatnich kilkunastu latach najwyraźniej nie przynosi oczekiwanych rezultatów.
Szczerze mówiąc, "umiem język" jakoś w uchu zgrzyta, a oko od tego łzawi 😉 Może to takie skrócone sformułowanie "umiem posługiwać się językiem/używać języka", ale jakoś tak nie pasuje. "Umieć" dobrze brzmi w takich konstrukcjach, jak: "umiem mówić/pisać po… [np. angielsku]". Kiedy po "umieć" występuje jakaś czynność.
Obawiam sie, że w tym przypadku logika się nie sprawdza.Ja mam na myśli poprawną polską składnię. Poza tym znać jezyk można np. pobieżnie, nie trzeba znać go w całości. Konstrukcja "umieć język" jest niepoprawna i bardzo (moim zdaniem przynajmniej) rażąca.
Jacku,
za miłe słowa pod adresem Woofli dziękuję w imieniu całego naszego zespołu. Za łyżkę dziegciu dziękuję natomiast, zupełnie osobiście, jeszcze bardziej. Piotr (Yana Para Puyu) napisał moją własną obronę znacznie lepiej niż zrobiłbym to w pojedynkę – prawdę mówiąc tytuł jednego z ustępów w tym artykule miał mieć przede wszystkim charakter symboliczny, trafiający do czytelnika. Każdy niewątpliwie zrozumiał co miałem na myśli, jednak osobę rzeczywiście znającą się na naszej ojczystej mowie i doceniającą jej piękno mogło użyte przeze mnie sformułowanie urazić. Przepraszam za popełniony błąd, który właśnie poprawiłem.
Pozdrawiam,
Karol
Cieszę się, Karolu, że moje komentarze nie zostały odebrane jako "hejt" (kolejny potworek językowy, który wpływa na stan mojego uzębienia) czy też nawet typowo polskie narzekanie. Jak wspomniałem, blog jest świetny i będę tu częstym gościem. Wiedza zamieszczających posty jest ogromna (mnogość informacji dostarczanych przez kolegę YPP czasem zwala z nóg). Moje przygody językowe zacząłem bardzo późno, bo w okolicach 28. roku życia (czy ktoś jeszcze pamięta gramatykę języka angielskiego autorstwa p. Krzeszowskiego?) i, choć od tamtej pory dużo wody upłynęło w Amazonce, to ciągle natykam się na nowe, przydatne i niezmiernie interesujące informacje, jak np. w tym blogu. No, ale wtedy nikt nie marzył o Internecie…
PS. od dziś podpisuję się jako Jacek L, ponieważ jest już obecny w komentarzach mój imiennik.
Zmiana była niepotrzebna. Jak napisałem wyżej, "umieć język" nie znaczy to samo, co "znać język":
Uczeń mówi do drugiego ucznia: "Umiesz angielski?" i znaczy to, czy potrafi wykonać zadania, które będą na najbliższym sprawdzianie itd. i może odpowiedzieć "Tak, umiem". Jeśli natomiast zapyta "Znasz angielski?", będzie to pytanie, czy w ogóle się uczy tego języka. Jeśli przeczytamy ze zrozumieniem co napisał Karol, nie chodzi o to, czy w ogóle uczymy się języka, tylko na ile sprawnie się nim posługujemy: umiemy język, lub nie umiemy. Mogę znać w jakimś, choćby i wysokim stopniu dany język, ale nadal czegoś nie umieć, czy tez w ogle sobie z nim w praktyce nie radzić, albo też mogę już coś umieć (umieć na najbliższy sprawdzian w szkole, albo umieć podtrzymać rozmowę w określonych warunkach) nadal przy niskiej znajomości języka. Mogę się języka uczyć, więc w teorii go "znać", ale jeśli nie jest mi potrzebny i go w życiu nie stosuję w praktyce, to go nie będę umieć! "Znać" jest czymś teoretycznym, a "umieć" jest czym praktycznym.
Skoro więc, (1) sformułowanie "umieć język" jest powszechne w języku polskim [a Jacek L, sam przyznaje, że "rozmnaża się w zastraszającym tempie w Sieci i w potocznym języku"] i (2) sformułowanie "umieć język" znaczy co innego niż "znać język", to wniosek płynie taki, że (3) sformułowanie "umieć język" jest w języku polskim potrzebne. Skoro więc jest (3) potrzebne, gdyż (2) obdarzone własnym znaczeniem odróżniającem je od innych konstrukcji i (1) jest aż tak powszechne, jak zauważa sam Jacek L, to jest (4) dobre i zostało w tym tekście [który należy czytać ze zrozumiem, by zrozumieć] prawidłowo użyte. Każda żywo funkcjonująca w języku konstrukcja jest poprawna we właściwym kontekście swojego użycia i przeczytajcie ludzie ten akapit w artykule Karola – mowa w nim o tym, jak sobie radził [znajomość praktyczna, mało wymagająca] w rozmowach z Francuzami podczas jazdy autostopem:
No właśnie. Umiał i był mistrzem mimo, że języka prawie nie znał.
Nie było w artykule błędu. Konstrukcja jest powszechna w języku polskim i w tekście została prawidłowo zastosowana.
***
Uczeń mówi do drugiego ucznia: "Umiesz angielski?" i znaczy to, czy potrafi wykonać zadania, które będą na najbliższym sprawdzianie itd. i może odpowiedzieć "Tak, umiem".
***
To (umiem polski = jestem przygotowany do sprawdzianu) jest *jedynym* kontekstem w jakim "umieć język" mnie nie razi. Poza tym po "umieć" w moim idiolekcie (i w normatywnym polskim) zawsze jest bezokolicznik. "Umiem się dogadać po persku" ale już nie "*umiem perski".
Rozumiem, że Twój idiolekt (i Twoja wrażliwość językowa) różni się od mojego, ale dziwi mnie Twój upór. Przyjmij do wiadomości, że wielu użytkowników polskiego ta konstrukcja razi, tak jak ja przyjmuję do wiadomości, że wielu innych użytkowników polskiego tak mówi i pisze. Proponowane przez Ciebie rozróżnienie (umieć/znać) w praktyce nie funkcjonuje.
Przy okazji: pamiętam dobrze swój pierwszy dzień w liceum (ponad 20 lat temu), a zwłaszcza koleżankę, która właśnie mówiła, że "umie dobrze angielski", a ktośtam jest "inteligentny z fizyki". I jedno i drugie uznałem za barbarzyństwo.
Mój idiolet się chyba nie różni od Twojego, ale różni się moja wrażliwość językowa, gdyż nagłówek brzmiał mi dobrze. W uszach mi nie zgrzytało i oczy mi nie łzawiły jak Warmiaczce. Konstrukcja była potoczna, ale każdy chyba rozumiał, co znaczy.
Skąd moj upór? Jest odpowiedzią na zjawisko ludzi wpisujących się po to, by wyszukać komuś błąd językowy. Przeanalizujmy wpis Jacka. Składa się z trzech akapitów. Pierwszy to prosta pochwała dla bloga – ponieważ nic konkretnego nie mówi, traktuję go jako wstęp do drugiego, a trzeci to jednolinijkowe pozdrowienie, czy też nic nie mówi. Drugi akapit już obejmuje sformułowania jak "Proszę, błagam, żądam (niepotrzebne skreślić) by NIE używać konstrukcji "umieć język"", a nawet wzywa boga Jowisza i Jacek stwierdza, że go bolą zęby. Czy aż tak bulwersująca była wina autora artykułu, że trzeba Go było prosić, błagać, żądać (niepotrzebne skreślić), by na Jowisza nie pisał tych potworków językowych, bo zęby bolą, gdy się czyta?
Funkcjonuje w języku uczniowskim i zafunkcjonowało w tym artykule o nauce języków, czyli w zasadzie w języku uczniowskim. W innym kontekście mogłoby być błędne, ale tu jest -z uporem- poprawne.
OK, miałem już nic nie pisać na ten temat ale ustosunkuję się do ostatnich wypowiedzi kolegi YPP.
1. Rozumiem, że kolega forsuje swoją subiektywną opinię na temat poprawności/niepoprawności omawianej frazy. Cóż, to wolny kraj. Można mówić nawet wspak, jeżeli ktoś ma taki kaprys.Ja tylko twierdzę, że "umieć język" to zwrot niepoprawny a moje zdanie ma oparcie w słownikach. Języka polskiego oczywiście. Kalki obcojęzyczne się nie liczą.
2. Moje zaklinanie na Jowisza itd. to tylko figura retoryczna, mająca w zamyśle ubarwić nieco wypowiedź, a może nawet wywołać u niektórych uśmiech rozbawienia. Rozumiem, że w tym przypadku efekt był odwrotny do zamierzonego. Ale "jeszcze się taki nie urodził, kto by każdemu dogodził". Trudno.
3. Ten wątek, moim zdaniem, zaczyna być biciem piany więc poprzestanę na tym, że zwrot jest niepoprawny. Ponieważ z faktami się nie dyskutuje, przeto pozwolę sobie zostać przy moim (z wypowiedzi innych użytkowników widzę na szczęście, że nie jestem osamotniony) zdaniu.
W latach '90 zajmowałem się korektą tekstów (jestem z branży poligraficznej) i dlatego może jestem wyczulony/przeczulony (kolega sobie skreśli wedle własnego uznania). Wiem, że walka z zaśmiecaniem języka to jak walka z wiatrakami, bo język, jako konstrukcja "żywa" zawsze będzie z czasem upraszczany. Tyle, że w języku mówionym można sobie pozwolić na więcej niż w wypowiedziach pisanych.
Dziękuję osobom u których znalazłem wsparcie. Ziarno zostało zasiane.
PS. Zacytuję jeszcze kolegę YPP – "Każda żywo funkcjonująca w języku konstrukcja jest poprawna we właściwym kontekście swojego użycia …"
Naprawdę KAŻDA? 🙂 Kontekst chyba jednak ma wpływ na znaczenie zwrotu a nie na jego poprawność.
Na znaczenie, ale i na poprawność. To co się dopuszcza w języku uczniowskim (tzn. jest poprawne), nie koniecznie się dopuszcza w języku korektorów tekstów branży poligraficznej (jest niepoprawne). W artykule blogowym o nauce języków obcych dopuszczam wystąpienie sformułowania z języka uczniowskiego. Korekta powinna uwzględnić typ języka, tj. czy jest to blog, czy jest to podręcznik, czy jest to przekład Biblii, a może pisemko z sądu. Twoja korekta nie uwzględniła, że to artykuł o nauce języków na blogu internetowym.
Faktycznie powyższy tekst Karola powstał jeszcze w czasie, kiedy Woofla dopiero powstawała na bazie bloga Świat Języków Obcych i sama była poniekąd blogiem. Jednak nasza strona cały czas się rozwija i dąży do tego, żeby być czymś o wiele więcej niż zwykłym blogiem językowym. Od kilku miesięcy funkcjonuje u nas korekta stylistyczna, ale nie sposób wyłapać każdy błąd ze wszystkich naszych tekstów napisanych kiedykolwiek na Woofli, nie mówiąc już o starym ŚJO. Dlatego uważam, że należy doceniać uwagi Czytelników.
Myślę, że naprawdę warto już zakończyć ten poboczny wątek. @Jacek znalazł błąd, @Karol go poprawił – i po sprawie. Zresztą chyba nikt nie ma wątpliwości, że ten pojedynczy, poprawiony błąd nic nie ujmuje ciekawej i wartościowej treści artykułu.
Dzięki, Adriano. Właśnie o to chodzi. Jest błąd, jest uwaga, jest/lub nie korekta błędu. Merytorycznie nie ma to żadnego wpływu na wartość tekstu. Skoro sam autor przyznał rację i szybciutko poprawił to co należało poprawić to można tylko to pochwalić.
Rzeczywiście, głównym celem mojego pierwszego wpisu było wskazanie błędnego zwrotu. Dlatego ten akapit jest najdłuższy. Nadal jednak chcę podkreślić, że treść bardzo mi się podoba. I to właśnie zdecydowało o tym, że będę tu obecny, nie zaś chęć wytykania potknięć.
"Język korektorów tekstów branży poligraficznej"? Kłania się brzytwa Ockhama.
Szanuję wolę Twórców portalu i kończę dyskusję. 🙂 Będę śmiało wskazywać nienormatywne konstrukcje i jest to w końcu o tyle prostsze od komentowania, dodawania czegokolwiek… 🙂
Na dobry początek… Budzi u mnie wątpliwości, czy w Twoim Adriana ostatnim artykule wyrazy "youtube" y "facebook" aby prawidłowo zostały zapisane z małych liter. Są to nazwy własne portali internetowych, więc czy słusznie przypuszczam, że powinny być zapisywane z dużej [wielkiej?] litery?
Czytałem gdzieś, nie pamiętam gdzie, ale prawdopodobnie w nie do końca normatywnym hiszpańskim, że w internecie [Internecie?] dyskusje są napędzane w większej części przez emocje negatywne.
Ok. Powiedzieliśmy sobie co chcieliśmy i dyskusję uznajemy za zakończoną. Dzięki za polemikę, zawsze dobrze jest poznać zdanie innych ludzi.
Do zobaczenia przy innym temacie 🙂
PS. Ma kolega rację. Nazwy własne piszemy z wielkiej litery.
Ale przecież jedno drugiemu nie przeszkadza 🙂 Poza tym dobrze wiesz, że Twoje komentarze, choćby i najbardziej dygresyjne, zawsze cenię, chyba zresztą nie tylko ja.
Masz rację. Pisownia nazw własnych została poprawiona 🙂
Dyskusja w sumie ciekawa. 🙂 Według mnie nie ma w języku jednej normy, bo poprawność każdorazowo zależy od sytuacji użycia. Dyskusja wzięła się stąd, że uznałem Wooflę "za tylko blog", a na blogu mnie Potrzebuję języka – umiem go, nie potrzebuję – nie umiem nie razi.
Ja juz dawno chcialem wytknac to "umienie jezyka" ale jakos nie bylo odpowiedniej okazji, zeby nie wyjsc na trolla. To co twierdzi YPP moze nadaje sie jeszcze do jakiejs dyskusji, ale pelno jest na tym blogu, i w postach i w komentarzach, naduzyc ewidentnych- znac jezyk =umiec jezyk, kontekst nie daje pola do jakiejkolwiek dyskusji.
Skoro mamy pania korektorke- Adriano do dziela, pracy Ci u nas dostatek.:-)
@Night Hunter
Prawda jest taka, że korekta działa na bieżąco, trzeba by nieskończonej ilości czasu, żeby przekopać się przez wszystkie archiwalne wpisy (w tym moje własne – pewne rzeczy zauważa się dopiero po czasie). Ale jeśli zauważysz jakiś błąd w którymś z naszych starszych wpisów, a nie będziesz chciał nikomu publicznie zwracać uwagi, to pisz na: ada[wiadomo co]inbox.com (to nie żart, serio tak wygląda mój adres mailowy 🙂 ), a zrobię, co trzeba.
@ Adriana
Skoro Przomo naprowadzil mnie pod ten komentarz, podziele sie pewna uwaga natury interpunkcyjnej. Chodzi mi o pewnego "wspomagacza ankietowego", ktorego nagminnie uzywaja nie tylko autorzy komentarzy ale rowniez oficjalnych artykulow na tak prestizowym blogu jezykowym jakim jest Woofla. Mam na mysli "slasha" (/), ktory, o ile wiem, nie jest polskim znakiem interpunkcyjnym i raczej nie powinien sie pojawiac w tak powaznych jak Wasze tekstach, skoro nie wystepuje w ksiazkach/gazetach/czasopismach 😉
@Night Hunter
To ciekawe, co piszesz, nigdy nie myślałam w ten sposób. Zawsze to traktowałam jako po prostu element indywidualnego stylu danej osoby. Nawet trudno by mi było przeformułować niektóre własne fragmenty z użyciem tego znaku (/) tak, żeby utrzymać dokładnie to, co chciałam powiedzieć.
Tak czy inaczej, poszukam i podrążę w tej sprawie, a dopóki nie znajdę odpowiedzi, wstrzymam się z używaniem. Ale innym nie będę "zabraniać", bo żeby być konsekwentną, musiałabym tępić wszystkie interpunkcyjne dziwactwa wooflowych autorów, a tych trochę jest i przeważnie je zostawiam, właśnie jako elementy indywidualnego stylu.
Dzięki za komentarz.
P.S. Naprawdę, z niecierpliwością czekam na moment, kiedy Woofla zacznie być blogiem prestiżowym 😉
P.S.2 Właśnie mi się przypomniało, że w "Pantaleonie i wizytantkach" polski tłumacz rozwiązywał takie kwestie przecinkiem. Oryginału nie znam, ale pewnie było tak samo.
Nie można nauczyć się języka, jeśli nie używa się go w realnych sytuacjach, odnoszących się bezpośrednio do nas. Dlatego, aby osiągnąć sukces trzeba sobie takie sytuacje stworzyć. Może to być narzeczony-obcokrajowiec, może to być praca w języku obcym lub wyjazd za granicę na dłużej, a może to być po prostu fascynująca literatura. Obojętne.
Ja uważam, że należy znać poza swoim językiem ojczystym co najmniej język angielski. Najlepiej gdy znamy jeszcze jeden język obcy. W dzisiejszych czasach bez znajomości języków obcych ciężko jest znaleźć satysfakcjonującą nas pracę.
Osobiście uważam, że znajomośc angielskiego i hiszpańskiego jest najlepszą opcją. To dwa języki, które są najbardziej popularne i używane na świecie. Angielski jest językiem biznesu, hiszpański to język używany na 7 kontynentach, jest językiem urzędowym głównych organizacji międzynarodowych, m.in. ONZ, UNESCO, Unia Europejska. W USA jest drugim oficjalnym językiem urzędowym w stanie Meksyk.
Ja sama znam te 2 języki i ze znalezieniem pracy nie mam problemu.
Więcej o języku hiszpańśkim możecie przeczytać tutaj: https://langusta.io/blog/hiszpanski-dla-poczatkujacych-czyli-podstawowa-wiedza-o-jezyku/
Znajomość TYLKO języka ojczystego zdecydowanie nie wystarczy tym, którzy myślą o rozwoju swojej kariery zawodowej.
"…hiszpański to język używany na 7 kontynentach…"
Mógłbym prosić o rozwinięcie.
Europa – tylko Hiszpania.
Ameryka Północna – Meksyk.
Ameryka Poludniowa – wiadomo.
Afryka – tylko Gwinea Równikowa,
Azja – ???
Australia – ???
Antarktyda – ???
To moze ja rozwine, troche na sile, ale skoro wystapilo "jest uzywany" to nie musi byc urzedowy.
1. Europa- jeszcze Andora i Giblartar
2. Ameryka Pn- naleza do niej rowniez Karaiby i Ameryka Srodkowa
3. Wiadomo
4. Afryka- jeszcze Ceuta, Melilla, Sahara Zachodnia i Kanary.
5.Azja- na Filipinach zyje pewna liczba nejtywow i sporo ludzi zna ten jezyk.
6.Australia- skoro Wyspa Wielkanocna nalezy do Polinezji to i do Oceanii chyba.
7. Antarktyda- stacje badawcze chilijskie, argentynskie, urugwajskie i moze jakies jeszcze.
Muchas gracias
Azja –
Na Filipinach około 2% mieszkańców zna świetnie (poziom od B2+ do C2) hiszpański a oprócz tego 9% mieszkańców mówi w językach lokalnych które przejęły bardzo wiele słownictwa z języka hiszpańskiego
Gdy zwrócimy uwagę na Chiny a następnie na języki spoza Chin uczone tam w szkołach to oczywiście dominuje angielski (miejsce 1), jeśli poszukamy jakiegoś drugiego to pewnie wciąż rosyjski, a jeśli poszukamy jakiegoś 3 to nie wiem jaki jest zasięg nauki portugalskiego w chińskich szkołach średnich ale na prawie 35 uniwersytetach można ten język studiować i oczywiście trzeba zwrócić uwagę na Makau. Hiszpański byłby 4 językiem obcym (spoza Chin) nauczanym w tamtejszym systemie edukacji.
Antarktyda –
Argentyna i Chile to potęgi w badaniach Antarktydy. Wiem o 2 dzieciach urodzonych na Antarktydzie w tamtejszym klimacie i jedno z nich urodziło się w zimie (pewnie było tych dzieci więcej ale ja wiem o 2). Jedno z nich to obywatel Chile a drugi to obywatel Argentyny.
@Romek
De nada! Oczywiscie napisalem to pol zartem 🙂 Poza Hiszpania i Amerykami znaczenie hiszpanskiego jest ciut wieksze niz polskiego poza Polska.