Jeszcze nie tak dawno temu odsetek naszych rodaków znających biegle przynajmniej jeden język obcy był niewielki. Większość z nas poprzestawała na nauce przewidzianej programem szkolnym, z której wynosiło się zazwyczaj niewiele.
Dziś uczymy się języków obcych chętniej, intensywniej i z pomocą komputerów. Czy jednak taka nauka ma sens, gdy dookoła nas pojawia się coraz więcej automatycznych translatorów, reklamowanych jako doskonałe narzędzia do natychmiastowego porozumiewania się w językach obcych?
Naprzeciw potrzebom
Wzrost zainteresowania nauką języków obcych można przypisać bezpośrednio dwóm czynnikom.
Po pierwsze, obecni pracodawcy kładą silny nacisk na znajomość języków obcych wobec kandydatów aplikujących niemal na wszystkie stanowiska. Dotyczy to w znacznej większości języka angielskiego, aczkolwiek firmy, które są powiązane z określonymi regionami świata, oczekują też znajomości języków, którymi posługuje się lokalna ludność. Młodzi ludzie, świadomi konkurencji na rynku pracy, zaczęli stawiać na intensywną, pozaszkolną naukę języków obcych.
Dodatkowo, dzięki zmianom politycznym (strefa Schengen) jak i technologicznym (rozwój branż lotniczych, samochodowych, czy kolejowych) ludzie mogą swobodnie przemieszczać się zarówno między krajami jak i kontynentami. Podróżuje się po prostu szybciej i łatwiej, a więc i kontakt z obcymi kulturami i językami jest częstszy.
Naprzeciw potrzebom wszystkich, którzy pragną uczyć się języków obcych wychodzi więc wiele szkół i uniwersytetów, ale także coraz to bardziej zaawansowane programy do nauki, oferujące różne podejścia do przyswajania nowych słówek czy gramatyki.
Z drugiej strony, rozwój technologii, szczególnie w dziedzinie rozpoznawania i przetwarzania mowy sprawia, że na rynku coraz częściej, i w coraz bardziej rozbudowanych formach, zaczynają pojawiać się automatyczne tłumacze. Począwszy od sztandarowego i coraz bardziej rozbudowanego Google Translate, poprzez aplikacje na telefon, aż po futurystycznie wyglądające słuchawki na uszy, które oferują niemalże symultaniczne tłumaczenie mowy – automatyczne tłumacze wychodzą naprzeciw potrzebie wieloletniego uczenia się języków obcych, oferując w zamian szybkie i przystępne cenowo rozwiązania. W związku z tym coraz częściej pojawiają się pytania, czy w dobie i automatycznych translatorów i mobilnych tłumaczy, nauka języka obcego nadal ma sens.
Język obcy w kieszeni, czyli zalety translatorów i tłumaczy mobilnych
Prof. dr hab. Dariusz Jemielniak z Akademii Leona Koźmińskiego postawił tezę, że jeżeli ktoś zamierza się uczyć języka jedynie po to, aby móc się w nim porozumiewać w sprawach codziennych, lepiej żeby zaniechał lekcji z nauczycielem, poprzestając na korzystaniu z translatorów. Udowadnia to, przeliczając czas nauki języka obcego od podstaw do poziomu komunikatywnego. Nauka z nauczycielem plus praca własna zajmują około 1000 – 1200 godzin; tyle samo zajmuje dojście do poziomu biegłej znajomości. Przeliczając to na 60 godzin na semestr, otrzymujemy pięć lat nauki, zaś w ciągu tych pięciu lat postęp technologiczny umożliwi osiągnięcie znacznie lepszych rezultatów tłumaczeń maszynowych. Prof. Jemielniak podaje przykład systemu Google Translate sprzed pięciu lat i obecnie, kiedy wspomagany jest dodatkowo przez silnie rozbudowaną sztuczną inteligencję. Inne firmy, zajmujące się opracowaniem translatorów również rozbudowują swoje programy o nowe możliwości.
Nie da się ukryć, że powyższa teza brzmi bardzo rozsądnie. Zawsze staramy się znaleźć najszybsze i najprostsze rozwiązania naszych problemów, a automatyczne translatory właśnie takie rozwiązania oferują.
Po pierwsze, działają one bardzo szybko. Potrzebują zaledwie kilku sekund do przetłumaczenia wielostronicowego tekstu; ta sama praca zajmuje zawodowemu tłumaczowi znacznie więcej czasu. Podobnie działają mobilne tłumacze – zazwyczaj wystarczy wypowiedzieć zdanie i już po kilku sekundach na ekranie telefonu czy monitora pojawi się jego ekwiwalent w języku obcym.
Po drugie, automatyczne translatory można pobrać i zainstalować na swoim komputerze czy komórce lub tłumaczyć bezpośrednio w Internecie. Narzędzia te są na ogół bardzo proste w użyciu, a tłumaczenie można uzyskać za naciśnięciem jednego przycisku.
Wreszcie, nie bez znaczenia jest fakt łatwego dostępu do translatorów automatycznych. Większość z nich, jak Google Translate czy Skype Translator jest bowiem darmowa. W przypadku bardzo zaawansowanych gadżetów jak mobilne tłumacze, cena może sięgać nawet kilku tysięcy złotych, niemniej można się sprzeczać, czy jest to szczególnie wygórowana suma za natychmiastowy dostęp do kilkunastu języków, bez potrzeby spędzenia ani jednej godziny nad książką czy na lekcji.
Powyższe cechy sprawiają, że translatory automatyczne oddają nieocenione usługi szczególnie osobom podróżującym do krajów obcojęzycznych. Nie trzeba uczyć się języka kraju, do którego udajemy się na wycieczkę czy w delegację służbową. Zwykły translator wystarczy do zrobienia zakupów, zarezerwowania pokoju w hotelu czy załatwienia drobnych spraw. Natomiast do prowadzenia rozmów biznesowych można zaopatrzyć się w bardziej zaawansowany system jaki oferują mobilne tłumacze.
Wydawać by się mogło, że mając dostęp do tak zaawansowanych aplikacji i gadżetów, nauka języka obcego będzie zwyczajnie nieopłacalna. Jednakże automatycznym translatorom daleko jest do osiągnięcia jakości tłumaczeń umożliwiającej wygodną i swobodną rozmowę na każdy temat…
Czy to wystarczy, czyli pułapki automatycznych translatorów
Pomimo postępów technologicznych, największą wadą automatycznego tłumaczenia nadal pozostaje jego niska jakość. Translator, w przeciwieństwie do człowieka, tłumaczy według najprostszych reguł gramatycznych i wyboru najpopularniejszych słów. Programy komputerowe, zwłaszcza zwykłe translatory, nie zawsze „rozumieją” specyficzne wyrażenia (idiomy) właściwe dla danego języka. W ten sposób mogą zostać zatracone niuanse tekstu, mogące mieć znaczenie dla kontekstu.
Co więcej, żaden program nie wychwyci też słów użytych nieprawidłowo; przetłumaczy je automatycznie, natomiast człowiek zaznajomiony z językiem obcym zrozumie, że rozmówca popełnił błąd i poprosi o wyjaśnienie.
Wreszcie, chociaż wielu producentów mobilnych tłumaczy zachwala je jako posiadające dostęp do kilkudziesięciu języków, należy pamiętać, że dostępne w nich słownictwo jest zwykle ograniczone do najczęściej używanych fraz.
Z tych też powodów automatyczne tłumacze mogą wspomóc nas w codziennej komunikacji, szczególnie, gdy znamy już dany język chociaż w stopniu podstawowym. Z całą pewnością nie uczynią z nas jednak poliglotów, nie sprawdzą się też podczas rozmów na bardziej specjalistyczne tematy.
Narzędzia CAT, czyli wspomaganie wykwalifikowanych tłumaczy
Osobną grupą ludzi, którzy od lat mogą korzystać z technologicznych ułatwień językowych są profesjonalni tłumacze, zajmujący się zarówno przekładem literatury i poezji, jak również specjalistycznymi tłumaczeniami branżowymi. To właśnie dla ich wygody powstają coraz to bardziej zaawansowane programy wspierające tłumaczenie, potocznie zwane CAT'ami (computer assisted translation – z angielskiego tłumaczenie wspierane komputerowo). W przeciwieństwie do standardowych translatorów, narzędzia CAT nie tłumaczą jednak tekstów automatycznie. Zamiast tego wspierają one pracę tłumaczy, sprawdzając poprawność gramatyczną tekstu, pozwalając tworzyć własne glosariusze, podpinać elektroniczne słowniki oraz zarządzać treścią w sposób przejrzysty i prosty.
Czy profesjonalni tłumacze powinni rozważać przebranżowienie związane z rozwojem sztucznej inteligencji i automatycznego tłumaczenia? Tutaj zdania są podzielone. Ofer Shoshan, szef One Hour Translation sugeruje, że chociaż wysoce specjalistyczne teksty mogą dalej wymagać nadzoru człowieka aby zachować poprawność tłumaczenia, około 80% wszystkich tłumaczeń będzie w przeciągu najbliższych lat wykonywane przez komputery. Z drugiej jednak strony, wielu badaczy podkreśla, że pomimo ciągłego rozwoju, automatyczne tłumacze nie są w stanie dorównać człowiekowi, szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę jakość i klarowność całego dokumentu, nie tylko pojedynczych zdań. Zapotrzebowanie na tłumaczy jest nadal duże, zawodami przyszłości mogą zaś okazać się tłumacze specjalizujący się w korekcie przekładów maszynowych, potrafiący wspierać i współpracować razem ze sztuczną inteligencją. Branża nie chyli się ku upadkowi, ale przechodzi ewolucję.
Warto czy nie?
Dalszy intensywny rozwój technologii spowoduje, że w ciągu kilku najbliższych lat automatyczne translatory oraz mobilne tłumacze staną się szeroko używanymi narzędziami, szczególnie wśród globetrotterów. Dzięki natychmiastowemu dostępowi do wielu języków, niemalże symultanicznemu tłumaczeniu oraz stosunkowo niewielkiej cenie, już teraz stanowią one nieocenioną pomocą w sytuacji, gdy zwyczajnie nie znamy języka obcego.
Czy jednak oznacza to, że nie warto w ogóle uczyć się języków obcych? Zdecydowanie nie! Nauka języka obcego oprócz oczywistej korzyści, przynosi także bardziej holistyczne benefity. Każdy język rozwija umysł, spowalnia proces starzenia mózgu, ułatwia samorozwój i zasób wiedzy, wspomaga też kojarzenie znaczeń. Umiejętność czytania literatury w oryginale poszerza wiedzę nie tylko o bohaterach utworów, ale także o kulturze i mentalności ich autorów, co nie zawsze da się osiągnąć czytając jedynie przekład, choćby najlepszy językowo i literacko.
Wreszcie, pomimo rozwoju, automatyczne tłumaczenie nie osiągnęło jeszcze poziomu umożliwiającego nam podjęcie np. biurowej pracy w kraju, którego języka nie znamy. Jeśli więc marzy nam się praca za granicą, jedyną słuszną drogą jest nauka języka.
Podsumowując, automatyczne translatory oraz mobilne tłumacze są przydatne ze względów finansowych i czasowych, jeżeli chodzi jedynie o podstawową znajomość języka obcego. Pomogą nam one w zakupach, zamówieniu jedzenia w restauracji czy załatwieniu drobnej sprawy urzędowej za granicą. Natomiast wszędzie tam, gdzie niezbędna jest jakość i dokładność, czy też odrobina kreatywności, znajomość języka pozostaje nieoceniona. Analogią mogą być tutaj kalkulatory – pozwalają nam one na dokonywanie błyskawicznych obliczeń, nie są jednak w stanie zastąpić wiedzy i umiejętności jakie posiada osoba obeznana z matematyką. Dlatego też, jeśli chcesz rozpocząć naukę języka obcego – nie wahaj się, przynosi ona bowiem same zalety, a ewentualna technologia może jedynie wspomóc Twoje wysiłki i pozwolić Ci na bezproblemową komunikację.
O autorce:
Katarzyna Zgorzelska – blogerka, która w swoich tekstach często porusza tematy samorozwoju, kariery, oraz nauki. Gdy nie pracuje, entuzjastycznie uczy się języków obcych, aktualnie starając się okiełznać język niemiecki. Artykuł powstał dzięki konsultacji z TEB Edukacja – grupą ekspertów z branży edukacyjnej.
A już się bałam, że ten blog umarł. Miło tu wrócić po takiej przerwie 🙂
Translatory bardzo się przydają, jeżeli chodzi o "suche" informacje, na przykład gdybyśmy chcieli wiedzieć co oficjalne źródła w Chinach mówią własnym obywatelom o koronawirusie. Albo kiedy kupiliśmy coś w obcym kraju i chcemy przeczytać instrukcję obsługi. Ale kiedy sami chcemy coś zakomunikować, lepiej takim narzędziom nie ufać. Nie rozumieją kontekstu, z niewinnego (może idiomatycznego) wyrażenia może wyjść coś nieprzyzwoitego, czasem "nie łapią" gramatyki w takim stopniu że z przeczenia wychodzi twierdzenie, z "może" wychodzi "musi" itp.
A już w momencie kiedy interesujemy się kulturą jakiegoś kraju, nie mamy innego wyjścia niż nauczyć się języka, choćby pasywnie. W piosenkach mamy wyrażenia potoczne i slangowe, w książkach formy wyrazów których nie ma w słownikach, można się ich domyśleć, ale na podstawie podobieństwa i kontekstu, z czym automaty jeszcze długo sobie nie poradzą. A nawet gdyby to wszystko działało, nie da się zachwycić pięknem jakiegoś tekstu, mając tylko tłumaczenie.
Ludzie w zdecydowanej większości nie uczą się języków obcych dlatego, że je potrzebują, a z innych powodów społecznych. Tym samym myślę, że za naszego życia ludzie nie przestaną uczyć się języków obcych w wyniku rozwoju sztucznej inteligencji.
Pracodawcy nie wiedząc co mądrego napisać w ogłoszeniu o pracy, życzą sobie znajomość języków. Rozwój Google Translate nie ma żadnego wpływu na tę sytuację – pracodawcy wciąż nie będą wiedzieli, co napisać w ogłoszeniu i wciąż będą sobie życzyć języków.
Tymczasem jeśli ktoś uczy się języka obcego zwyczajnie z zamiłowania, wciąż będzie się tego języka uczyć.
W dalszej przyszłości – sam nie wiem. Może z rozwojem technologii będziemy porozumiewać się telepatycznie z tłumaczeniem w locie na wszystkie języki.
Jest coś, co potrafią już małe dzieci, a nie radzą sobie z tym komputery. Jest to kojarzenie. I dopóki maszyny się tego nie nauczą, translatory nie wyjdą poza granice zabawek. Na przykład zdanie "maluch złapał świnkę" ma 40 znaczeń i tylko skojarzenie z kontekstem może jednoznacznie naprowadzić na to właściwe. Słowo "maluch" może oznaczać małe dziecko i fiata 126p; złapać to inaczej dogonić, chwycić w powietrzu, zarazić się chorobą i złowić, np. rybę. Świnka to małe prosię, gryzoń (morska), ryba karpiowata i choroba zakażna. I choć większość kombinacji ma niewielki sens, to tępa maszyna może wybrać każdą, np. mały fiat złowił chorobę świnkę. Szanse na to, że translator przetłumaczy poprawnie to zdanie są jak 1:40, czyli prawie żadne.
A jak poradzi sobie maszyna z wieloznacznością polskiego przyimka "za" tłumacząc na angielski?
dzięki za kawę – for
za domem – behind
za drogi – too
za godzinę – in
za karę – as
za pięć druga – to
za okazaniem – upon
uważać za przyjaciela – consider a friend
Translator się raczej nie połapie z wieloznacznością form gramatycznych:
She was given to kindergarten – została oddana…..
She was given flowers – została (od)dana kwiaty?????
Ciekawe, czy jakiś translator poradzi sobie z nawet niewielką zawiłością gramatyczną:
When was it to be for?
Kiedy to było być dla?
Oczywiście chodzi o "na kiedy to miało być?" ale dla maszyny to może być zdecydowanie za trudne😉
@NightHunter:
"maluch złapał świnkę" – naprawdę prosty model statystyczny, jeśli tylko nakarmić go odpowiednią dużą ilością danych, poradzi sobie z tym, że "świnka" obok "maluch złapał" raczej oznacza chorobę, a nie zwierzę, a "maluch" obok "złapał świnkę" oznacza dziecko, a nie samochód.
Z przetłumaczeniem "za" w kontekście też sobie poradzi, i nawet tak dużej ilości danych nie trzeba zważywszy na zagęszczenie tych słów.
Oczywiście między translatorami a człowiekiem jest ciągle przepaść, ale przykłady które podałeś są dość proste, to tylko kolokacje w obrębie jednego zdania. Współczesne metody potrafią o wiele więcej niż tłumaczenie słowo po słowie ze słownika. Istnieją dzisiaj modele matematyczne, którym można napisać "człowiek jadący na słoniu trzyma kanarka" – i mogą wygenerować obraz człowieka na słoniu trzymającego kanarka (tak samo w drugą stronę). I taki algorytm wcale nie musiał być wcześniej nakarmiony dokładnie obrazkiem przedstawiającym to zdarzenie – wystarczy, że widział zdjecia kanarków, zdjęcia słonia, i człowieka który coś trzyma – i może sobie z tego poskładać wyjściowy obraz (który raczej jeszcze nie będzie się nadawał do powieszenia na ścianie, ale ogólny sens będzie zachowany)
Ponieważ translatory są bardziej zaawansowane i sztuczna inteligencja coraz bardziej dokazuje, podnieśmy poprzeczkę. Czy program będzie w stanie rozpoznać, że ktoś celowo chce napisać coś ansurdalnego, bo bawi się językiem/ robi sobie jaja. Na przykład: "Maluch złapał od kierowcy świnkę, więc następnego dnia został w garażu." Moim zdaniem to poziom abstrakcji zarezerwowany dla ludzi, absolutnie niedostępny algorytmom, co widać chociażby po pseudopoetyckich wytworach chatu GPT.
Rozmawiałem kiedyś z białoruskim specem od inwigilacji i zdradził, żeby nie używać przez telefon pewnych słów, które automatycznie włączają podsłuch. Są to najczęściej wyrazy związane z biznesem, wojskowością, terroryzmem. Spytałem, czy algorytm reaguje również na zamienniki i okazało się ku mojemu zdziwieniu, że nie. Drążyłem dalej temat i spytałem, czy komputer zareaguje na zdanie całkowicie bez sensu, podejrzane nawet dla kilkulatka, np : Weż pięć niebieskich jabłek i zawieź do Mińska, a z powrotem wrzuć dziesięć czarnych marchewek. Już trzylatek zrozumie, że kolory są dziwne, a sześciolatek podda w wątpliwość sens takiej podróży. Mój ekspert stwierdził jednak, że każdy ich komputer takie zdanie przepuści jako niepodejrzane. Wprawdzie białoruska technika nie należy do światowej czołówki, ale ich służby posługują się sprzętem rosyjskim, a Rosjanie już ponad rok co najmniej nie przegrywają z Ameryką na Ukrainie, więc technikę muszą mieć dobrą. Może nie wszystkim dzielą z Łukaszenką, a może ostatnio sztuczna inteligencja mocno się rozwinęła, z białoruskim ekspertem gadałem kilkanaście lat temu.
A może algorytm faktycznie działa odwrotnie – rozpoznaje nie konkretne słowa, lecz podejrzane zestawienia – i tym samym jego skuteczność zwiększa rozprzestrzenianie przez agentów plotek o ,,bezpiecznych" zamiennikach? 😉
Od dawna dręczy mnie problem. Jaki język powinienem wybrać przy pisaniu książki, by ta była poczytna za tysiąc lat?
Przypuszczam, że za tysiąc lat sztuczna inteligencja pozwoli na przetłumaczenie dzisiejszego angielskiego, hiszpańskiego i polskiego. Być może nie ma więc sensu uczyć się kolejnego języka w tym celu, by w nim tworzyć i wystarczyłoby pisać wszystko choćby po polsku.
Niemniej, w ciągu tysiąca lat języki te zdążą zmienić się na tyle, że ciężko będzie znaleźć człowieka, który będzie potrafił w którymś z tych języków czytać w oryginale. Automatyczne tłumacze pozwolą więc najwyżej na zachowanie sensu przekazu, ale pozbawią większości czytelników przyjemności czytania. [Próbowałem przeczytać Iliadę Homera, ale w starożytnej grece nie rozumiem, a znane mi tłumaczenia na hiszpański i polski czyta się okropnie i niesposób przez nie przebrnąć z powodu właśnie języka. Z kolei Sztukę wojenną Sun Zi, w której interesują mnie tylko koncepcje, mogłem przeczytać kilkadziesiąt lub kilkaset razy z przyjemnością.]
Zastanawiam się więc, czy w celu tworzenia, warto jest się nauczyć jakiegoś języka bardziej stabilnego, który daje większą gwarancję, że w odległej przyszłości będzie grupa ludzi czytających w oryginale. Dla nas, a przynajmniej dla mnie, najprostsza do opanowana wydaje mi się starożytna łacina spośród tych stabilnych. Myślę też o tym, że w XXI wieku po łacinie niewiele się będzie tworzyć, a tym samym pisarzowi jest o wiele łatwiej się wyróżnić i za tysiąc lat uwagę prędzej przykuje XXI-wieczna książka po łacinie niż po angielsku.
Niestety starożytna łacina jako język wymarły jest bezużyteczna za życia, a korzyści z pisania po łacinie można odnieść raczej po śmierci np. za ten tysiąc lat. Zastanawiam się więc też nad żyjącymi językami o jako tako zakonserwowanej wersji pisemnej – może mandaryński lub arabski? Tutaj mam pytanie do specjalistów od chińskiego i arabskiego – na ile będą zrozumiałe za tysiąc lat?
Skoro mowa o przyszłości i o urządzeniach tłumaczących, takie urządzenia będą dobre, ale być może lepiej jest wpierw opanować jakiś sensowny język, typu starożytna łacina, by ludzie w tej przyszłości jedni z niego tłumaczyli tymi nowoczesnymi urządzeniami, a inni mogli czytać w oryginale?
Nie powiedziałbym że łacina ,, jako język wymarły jest bezużyteczna za życia" – można przeczytać wiele dzieł łacińskich.
Radzę jeszcze rozważyć grekę. Sam zacząłem uczyć się greki później niż łaciny, lepiej znam póki co łacinę… i chyba lepiej byłoby odwrotnie. Oczywiście to zależy od potrzeb człowieka, ale w moim wypadku chyba przydatność samego Nowego Testamentu jest jednak większa niż przydatność dzieł łacińskich. I chyba nie będę tu wyjątkiem – typowy Janusz co niedzielę słucha czytania z NT, zaś z dziełami łacińskimi ma znikomy kontakt. A oprócz NT po grecku jest masa dzieł filozofów, Ojców Kościoła, dokumenty soborów, eposy, dramaty itd.
Innymi opcjami mogą być hebrajski, sanskryt, pali – ale to tylko luźne sugestie, mało o nich wiem.
Przy nauce starożytnej greki pojawia się pytanie, który dialekt wybrać i tu wahałbym się pomiędzy homerowską, a attycką, ale jest ich więcej… Nie wiem, na ile nadają się one do pisania XXI-wiecznej książki, ale nowe słowa pewnie mógłbym zapożyczyć ze współczesnej greki i w przyszłości mnie zrozumieją. Odnoszę wrażenie, że łacina jest mimo wszystko mniej skomplikowanym wyborem.
W przypadku jednak tak starożytnej greki, jak starożytnej łaciny pojawia się ten sam problem. Jeśli moim celem nie jest tylko bierne czytanie, ale aktywne tworzenie dzieł życia, potrzebuję bardzo dużo treningu w aktywnym użyciu języka. Znalezienie przez internet kompetentnej użytkowniczki starożytnej greki lub starożytnej łaciny, która będzie się ze mną wymieniać poprawnymi językowo mailami nie będzie graniczyło z cudem? Jak nie będę bardzo dużo pisać np. maile lub chociaż na WhatsAppie, to się nie nauczę dobrze pisać.
Proste do opanowania i raczej stabilne powinno być esperanto, ale w tym języku raczej nic ważnego nie powstało i nie wiem, czy za tysiąc lat ktoś będzie się esperanto uczyć. Ryzyko wydaje mi się tu znacznie większe niż w przypadku starożytnej łaciny.
Innymi słowy, poszukuję języka spełniającego wszystkie te warunki:
– który nie będzie zmieniał się w czasie
– którego będą się uczyć za tysiąc i wiele tysięcy lat
– w którym względnie łatwo jest znaleźć kompetentnego rozmówcę w czasach dzisiejszych
Wydaje mi się, że 2 najpopularniejsze warianty greki to attycka i koine; język Homera raczej jest mniej popularny. Widziałem w Internecie jakieś anglojęzyczne podręczniki greki pod Homera, ale nie polskie; po polsku są albo podręczniki pod język attycki albo pod koine (te pod koine skupiają się mocno na pismach chrześcijańskich, choć koine to nie tylko dzieła chrześcijańskie).
Co do współczesnych słów, to tu rzeczywiście mamy przewagę łaciny. Jeśli chodzi o nowe słowa w starożytnej grece, to nie jestem pewny czy dobrym pomysłem jest zapożyczanie z greki nowożytnej – mamy ryzyko, że sięgniemy po słowo pochodzenia np. tureckiego. Raczej bym próbował robić neologizmy opierając się na słowach starożytnych. To chyba nie będzie zbyt trudne, tym bardziej, że sporo współczesnych słów ma korzenie greckie.
O ile żywa łacina ma dość dużą popularność i nie trudno o kogoś do popisania, to żywa greka (?) praktycznie chyba nie istnieje. Tutaj mamy zalety łaciny.
Może dobry będzie sanskryt lub aramejski? One mają do dziś nieco rodzimych użytkowników. Na temat aramejskiego trochę nawet wiem. Jakiś czas temu zainteresował mnie Asyryjski Kościół Wschodu i czytając o nim znajdowałem sporo materiałów po aramejsku (niestety ich nie rozumiem). Są jakieś kazania i wykłady na YT itd. Skoro są materiały dźwiękowe, to pewno się znajdą i okazje do rozmowy.
Z literatury greckojęzycznej akurat najbardziej ciekawią mnie teksty Homera; nie widzę problemu w tym, by podręcznik był po angielsku (też taki widziałem). Pewien problem w tym, że zarówno greka, jak łacina, zdają się być językami raczej dla osób zainteresowanych Starożytnością, podczas gdy moją motywacją jest nie tyle poznanie przeszłości, co pisanie w języku zrozumiałym w odległej przyszłości.
Zastanawiają mnie też języki sztuczne, gdyż powinny mieć stabilną gramatykę. Czytałem dziś o interlingua i to głównie w interlingua. Język ten ma tę przewagę nad esperanto, że jest zrozumiały bez nauki (dla osoby znającej jakiś język romański) podczas gdy aby czytać w esperanto bez uprzedniej nauki, trzeba się nieźle skupić. Dziś interlinguę rozumie miliard ludzi więcej niż rozumie esperanto i starożytną łacinę i pewnie tak pozostanie przez najbliższe stulecia. Wydaje mi się, że nawet jeśli nikt interlinguy nie będzie się uczyć, przez najbliższy tysiąc lat teksty w interlingua powinny być zrozumiałe dla setek milionów (miliardów?) ludzi. [W oparciu o język hiszpański, interlinguę czyta mi się lepiej niż włoski, choć nieco mniej wygodnie niż portugalski.] Z uwagi na niezmienną w czasie gramatykę i jej prostotę, powinno być też bardzo łatwo zaprogramować urządzenia tłumaczące przyszłości do tłumaczenia interlinguy, jeśli ta za ten tysiąc lat przestanie być zrozumiała.
Niestety ciężko mi liczyć na to, że za życia z kimś pokonwersuję w interlingua (no, chyba, że z włoskim turystą na ulicy, ale teraz każdy ma GPS w komórce) i nie liczę na to, że znajdę coś sensownego do poczytania lub posłuchania. Niemniej jako język do tworzenia w nim, wygląda ciekawie.
Sanskryt i aramejski jakoś mnie nigdy nie pociągały i z tego typu szpanerskich języków wybrałbym już starożytną łacinę, ale mam jednak wątpliwości, czy "żywa łacina ma dość dużą popularność". Dużą popularnością cieszy się język hiszpański; eksperymentalnie próbowałem sprawdzić na portalach wymiany językowej, czy można hiszpański wykorzystać jako język międzynarodowej komunikacji z nierodzimymi użytkownikami tego języka. Odezwałem się do dziesiątek osób z całego świata, które deklarowały średniozaawansowaną do super zaawansowanej znajomości hiszpańskiego i niemal zawsze kończyło się to odpisem w połamanej mieszance hiszpańskiego z angielskim z prośbą na przejście na angielski i tłumaczeniem, że się tylko uczą hiszpańskiego, ale jeszcze nie znają. Sporo Rumunek deklaruje znajomość łaciny, ale czarno aktywną znajomość łaciny widzę – musiałbym mieć szczęście znaleźć taką Rumunkę, co by była prawdziwą pasjonatką Starożytności, a nie jedynie "miała łacinę kiedyś w szkole" i przez to ją sobie wypisała na liście języków.
Z tym że podręczniki do Homera są po angielsku a nie po polsku, to chciałem pokazać niską popularność języka Homera w porównaniu z attyckim i koine. Do attyckiego i koine starczy znać polski, z Homerem już gorzej.
Z językami sztucznymi to trudno stwierdzić na ile to będzie popularne w przyszłości. Jeśli już zgadywać, to raczej obstawiam jednak zanik popularności. Volapuk ma świetność dawno za sobą, lingua ignota i różne enochiańskie raczej im później tym gorzej się miały.
Z popularnością żywej łaciny miałem na myśli raczej popularność relatywną. Na pewno łatwiej znaleźć kogoś do rozmów po hiszpańsku niż do łaciny; ale łatwiej do łaciny niż do greki, akadyjskiego czy cerkiewnosłowiańskiego.
Ja w razie czego mógłbym z Tobą powymieniać maile po łacinie, tylko że jestem płci męskiej (choć, szczerze mówiąc, nie wiem co to za różnica).
Niestety przyszłość jest właśnie trudna do przewidzenia, ale niestety podobnie do Ciebie obstawiam zanik popularności sztucznych języków. Tylko widzisz, interlingua jest w tym specyficzna, że aby w niej swobodnie czytać, nie trzeba się jej uczyć, a akurat językom romańskim wyginięcie raczej nie grozi, więc interlingua powinna być przez jakiś tysiąc lat zrozumiała.
Chociaż ja już sam nic nie wiem. Obawiam się, że o ile ludzkość natychmiast nie zlikwiduje całości arsenału nuklearnego, może "nie być żadnej przyszłości". Gotowych do użycia w dowonej chwili jest 14 tys. bomb atomowych, co nasz spustoszy gorzej niż pandemia Ebola, a dla cierpiących niedobitków i rodzących się kalekich dzieci skażona Ziemia nie będzie nadawała się do zamieszkania przez kolejnych kilka tysięcy lat.
Tak, decydując się na naukę łaciny chyba nie ma sensowniejszego wyjścia niż napisać w internecie na stronie typu Woofla, że się chcę wymieniać mailami po łacinie i zostawić kontaktowy adres e-mail. Także, jakby co, będę o Tobie pamiętać. 🙂 Odnośnie płci rozmówcy, wszystko zależy od tego na jakiego rodzaju portalu poznajesz ludzi… Ja obcojęzyczne rozmówczynie zagadywałem na różnych stronach, od typowych portali wymiany językowej, przez FaceBooka, po portale bardziej randkowe – na wielu stronach pisanie do mężczyzn przez mężczyznę byłoby dość niezręczne, zwłaszcza że pisuję głównie do osób pochodzących z kultur znacznie bardziej machistowskich niż polska kultura.
Ostatnio zagadywałem za pośrednictwej FaceBooka koleżanki z Gwinei Równikowej. Na stronach bardziej językowych coś Ich brakuje, więc musiałem użyć skuteczniejszego FaceBooka, gdzie jest znacznie więcej profili. Uwzględniając typy reakcji, z jakimi się spotkałem w Gwinei Równikowej, zaprawdę nie wydaje mi się, by wypadało pisać na FaceBooku do mężczyzn. [Nawiasem pisząc ludziom od hiszpańskiego polecam przetestować tę Gwineę Równikową! Osoby miłe, rozmówne.]
Zdaje się, że mało prawdopodobny jest zanik języków romańskich w ciągu najbliższego tysiąclecia. Z drugiej strony, pewno koło 550 p.n.e. Babilończycy nie uwierzyli by, że istniejący już od 1500 lat akkadyjski wymrze w jakieś 500 lat, a po 1800 latach zostanie na nowo poznany przez bardzo nielicznych uczonych…
Chwilę myślałem nad językami po atomowej apokalipsie. Zapewne dyski twarde. płyty, pendrive'y czy papier, pergamin, papirus mają małe szanse – za to stosunkowo duże szanse mają gliniane tabliczki – może dla przyszłej cywilizacji zostaną jedynie zapiski ze starożytnego Bliskiego Wschodu? Jeśli tak, to wcześniej wspomniany akadyjski może okazać się najlepszy (wyjaśniając: akadyjski był używany nie tylko w Akkadzie, ale i w Asyrii i Babilonii; ogólnie biorąc, był popularniejszy niż np. sumeryjskie, hetycki, elamicki, staroperski). Może najlepiej napisać nie książkę, a zestaw glinianych tabliczek… Ciekawie wyobrazić sobie archeologów znajdujących 1000 tabliczek ze starożytności i kilka z naszych czasów – zapewne większą popularność uzyskałyby te nowsze.
Heh, kiedyś czytałem taki felieton w formie niby wykładu z archeologii z przeszłości. Były tam teksty w stylu ,,stolicą Polski był najprawdopodobniej Licheń, o czym świadczą ruiny wielkiego kompleksu świątynnego" xD
Bardzo ciekawe są przemyślenia o machismie. Wielu uczących się hiszpańskiego o tym by nie pomyślało.
Wydaje mi się, że nadchodzącą atomową apokalipsę przetrwa więcej nośników informacji niż gliniane tabliczki, ale jak ukształtuje się sytuacja językowa ciężko mi zgadywać. Być może najwięcej szczęścia będą mieli Ci, którzy żyją na obszarach dziś słabo rozwiniętych i słabo zaludnionych, których nikt nie będzie bombardował?
Zastanawiałem się też nad scenariuszem kosmicznym – jeśli ludzie skolonizują inne ciała kosmiczne typu Księżyc i Mars, języki kolonizatorów zyskają na znaczeniu na tych nowych ziemiach. Choć czasem odnoszę wrażenie, że plany kolonizacyjne są przesadzone, w końcu warunki do życia na Marsie są mniej gościnne nawet od tych, jakie będą panowały na Ziemi po zagładzie nuklearnej. Języki romańskie używane są w bardzo wielu krajach, ale te kraje na dzień dzisiejszy są raczej słabo rozwinięte i raczej nie biorą udziału w wyścigu kosmicznym. Możliwość, że za 100 lat USA przejdzie z angielskiego na hiszpański brzmi jak ściema, ale i takie prognozy widziałem.
***
Wydaje mi się, że dla Polaka skala machismu w wielu krajach hiszpańskojęzycznych może być akurat uderzająca i ja ją widzę na każdym kroku. Weźmy dla przykładu:
– Na większości obszaru Kolumbii mężczyźni zwracają się do kobiet, nawet obcych, "na ty" bywając przy tym dość słodziutcy, podczas gdy do mężczyzn, choćby i najbliższych przyjaciół, zwracają się z dystansem "przez pan" tłumacząc, że wyrazy bliskości pomiędzy mężczyznami są pedalskie.
[Istnieją zawiłe wariacje dialektalne/regionalne, ale tutaj uogólniam.]
– Odnoszę wrażenie, że Kolumbijki reagują lepiej od Polek na komplementy związane z ich fizycznością, ale gorzej od Polek na komplementy związane z ich intelektem. Jeśli bowiem Kolumbijczyk mówi o kobiecie coś w stylu, że jest inteligentna, w domyśle jest dobrze zrozumiałe, że z natury kobiety są głupiutkie, a tej zwyczajnie próbuje słodzić.
[Latynoski są bardziej przewrażliwione od Polek, ale tam mężczyźni sobie na to zapracowali.]
***
Jak starą grekę można zrozumieć znając grekę współczesną?
Czytałem, że greka zmieniła się mniej niż łacina. Znając łacinę współczesną ludową (np. język hiszpański) czytanie w łacinie starożytnej jest w zasadzie niemożliwe (najwyżej w skupieniu można wychwycić o czym jest tekst), ale ponoć z greką jest o wiele łatwiej.
Przeczytałem gdzieś (nie pamiętam gdzie, ale źródło musiało być hiszpańskie), że starożytna greka ma się do dzisiejszej jak Cantar de mio Cid do dzisiejszego hiszpańskiego. Cantar de mio Cid (przełom wieków XII/XIII, ale językowo archaizowany na starszy) przeczytałem w wersji nieuwspółcześnionej i się dało (choć wersja nieuwspółcześniona i z oryginalnym kształtem liter wymaga pewnego skupienia i dodałem nieco słówek do Anki spośród tych ważniejszych), a już niewiele młodsze teksty hiszpańskie z wieków XIII-XIV czyta się ze swobodą zbliżoną do współczesnych. To by znaczyło, że dzisiejsi Grecy mogą czytać w starożytnej grece i nie rozumieją raczej pojedynczych słówek, albo też porównanie do Cantar de mio Cid było jednak chybione.
Możliwość zrozumienia greki starożytnej byłaby całkiem dobrym argumentem za nauką greki współczesnej, ale ile jest w tym prawdy?
Ciekawie, gdyby przetrwali ludzie z obszarów słabiej rozwiniętych, tym bardziej, że raczej obszary słabo rozwinięte są bardziej różnorodne językowo od lepiej rozwiniętych. Z przejściem USA na hiszpański to nie sądzę by to było aż tak dziwne, trochę mi to się kojarzy z wzrostem popularności aramejskiego w państwie nowoasyryjskim. Asyryjczycy niby podbili Aramejczyków, ale język podbitych stawał się coraz popularniejszy kosztem asyryjskiego dialektu akadyjskiego. Co do USA, to tam trudno raczej mówić o podboju, ale chodzi mi o takie zastąpienie ,,silniejszego" przez ,,słabszy". Chyba że jakoś rozważyć zajęcie przez USA części Meksyku po wojnie amerykańsko-meksykańskiej; ale to chyba zbyt daleka przeszłość.
***
Bardzo ciekawe jest to, co piszesz o machismie. Nie myślałem, by tego typu spostrzeżenia spisać jako swoisty reportaż? Niekoniecznie od razu musisz pisać książkę, może lepsza by była jakaś seria artykułów? Może dałoby się zainteresować tym jakieś strony o turystyce (lub strony aktywistów za/przeciw dyskryminacji xD).
***
Ja trochę znam starą grekę, ale dość słabo. Daję radę coś zrozumieć z jakiś artykułów na greckiej Wikipedii – może niewiele, ale i ze starożytnej szczerze mówiąc rozumiem niewiele. Ogólnie jednak stosunek zrozumienia nowej greki do zrozumienia starej greki jest rzeczywiście całkiem dobry. Nie wiem jednak jak by to działało w drugą stronę. Zdaje mi się, że dawna greka ma więcej nieregularności, które może być ciężko zrozumieć znając nową grekę. W drugą stronę ten problem powinien być mniejszy. Za to pojawi się drugi problem, w drugą stronę – zapożyczeń będzie więcej w nowej i trudno by je zrozumieć starą.
W sumie spróbuję znaleźć i spróbować przeczytać jakieś teksty w katharevusie, ciekawe co mi wyjdzie.
Przyszłość językowa USA wydaje mi się bardzo ciekawa. Dużo się słyszy o rozpowszechnianiu się w USA społeczności latynynoskiej, ale według moich tutaj skąpych doświadczeń, wiele osób z USA deklarujących język hiszpański jako ojczysty, w rzeczywistości posługuje się lepiej angielskim niż hiszpańskim. Pisałem z jakimiś dziewczynami z USA, które deklarowały, że są native speakerkami hiszpańskiego, ale wyglądało to raczej tak, że nauczyły się hiszpańskiego od rodziców jako dzieci, po czym w życiu w normalnej egzystencji używały wyłącznie angielskiego. Ich hiszpański naprawdę bywa tragiczny, ale deklarować deklarują hiszpański jako pierwszy język (i być może zawyżają statystyki).
***
Odnośnie machizmu i spraw pokrewnych, prawdę powiedziawszy wolałbym nie spisywać moich spostrzeżeń w formie dobrze zorganizowanych artykułów gdyż te, jeśli mają być szczere, będą kontrowersyjne. Wielu ludzi się oburzy, oskarżą mnie o generalizowanie i nie wiadomo o co, pewnie o rasizm, homofobię, itd.
Odnoszę wrażenie, że Polacy są znacznie bardziej zrelaksowani w sytuacji krytyki ich cech narodowych niż ludzie w Hispanoameryce. Wydawałoby się, że już dość niewinne komentarze krytyczne, do których Polak podejdzie na luzie, potrafią wywołać furię u Latynosek zakończoną stwierdzeniem, że jestem kolejnym Europejczykiem, który uważa, że jest najbardziej cywilizowany na świecie. W Ameryce Łacińskiej mają wiele kompleksów i mocno wierzą, że my wszyscy wierzymy, że oni są od nas gorsi. Także trzeba uważać co się mówi i nauczyć się rozmawiać. I tak całe szczęście, że jestem z Polski, a nie z USA, bo miałbym przechlapane w Ameryce Łacińskiej.
Różnic kulturowych może być dużo, ale próbując je wartościować ostatecznie w społeczeństwie polskim i w społeczeństwie przykładowo kolumbijskim wymieniłbym raczej tyle samo pozytywnych cech oraz negatywnych cech. Po prostu każdy naród ma inny zestaw cech, które mi się podobają lub nie podobają. Odnośnie zaś machizmu, gdy ten przybiera zbyt silną formę i wiąże się z zachowaniami groteskowo sztucznymi, które w Ameryce Łacińskiej łatwo jest spotkać, potrafi być męczący w odbiorze i utrudniać życie, choć akurat mnie osobiście bardziej irytują metroseksualizm i zniewieszczenie, które dadzą się spotkać w Polsce, ale zwłaszcza na zachód od Polski w Europie Zachodniej i Centralnej.
Zapewne artykuły o machismie będą kontrowersyjne. Są jednak portale internetowe skupiające się na, nazwijmy to, kontrowersjach z płciami. Tam użytkownicy zinterpretowaliby te artykuły przez pryzmat linii światopoglądowej portalu i komentarze byłyby pozytywne dla autora (albo ,,Słusznie chwali ostatni bastion prawdziwej męskości", albo ,,Dobrze pokazuje szkodliwość patriarchatu").
Z tego co piszesz wydaje się, że kompleksy tych ludzi są względem A) Europy B) Ameryki (samego USA, czy też Kanady? jak patrzą na Surinam i Gujanę Francuzką, czy różne anglojęzyczne na Karaibach?).
Co do kompleksów, to w Polsce zdarzało mi się spotykać rasistów przekonanych, że biali są lepsi od czarnych, a żółci od białych. Jeden nawet uważał, że biali powinni wypowiedzieć wojnę żółtym, bo teraz biali mają jakoby przewagę, ale żółci są lepsi i zaraz to oni będą mieć przewagę (ja, broń Boże, nie podzielam tych poglądów – piszę tylko co słyszałem lub czytałem). Częściej jednak ta wyższość żółtych była, mam wrażenie, czymś w tle, taką jakby formę usprawiedliwienia ,,to, że moim zdaniem czarni są gorsi, nie czyni mnie nazistą – parę razy przyznałem, że żółci są lepsi niż biali".
Nie czytuję portali o płciach i nie wydaje mi się, bym był odpowiednią osoba do pisania takich artykułów. To temat bardziej dla "aktywistów", sociologów i takich tam. Zresztą nie sądzę, bym miał wiele oryginalnego do napisania, bo o wysokim poziomie machizmu w Ameryce Łacińskiej i problemach z nim związanych wie każdy. Chyba łączy się to też z wysokim poziomem przemocy wobec kobiet (który potępiam).
***
W Ameryce Łacińskiej mają kompleksy wobec Europy, ale są to zwykłe kompleksy i w rzeczywistości lubią Europę i lubią Europejczyków. Krajem i narodem, który jest nielubiany, a czasem nienawidzony (chętnie pojmą do niewoli/rozstrzelają), jest USA. Europejczykom może się czasem oberwać na zasadzie skojarzenia z USA: "nic o was nie wiemy, ale wszyscy biali są tacy sami". Większość ludzi jest jednak do Europejczyków pozytywnie nastawiona, zaś głębsze kompleksy mogą wypłynąć na powierznię typowo w sytuacji jakieś kłótni z konkretną osobą.
Warto dodać, że USA w Ameryce Łacińskiej jest nielubiane uniwersalnie niezależnie od tego, czy dany Latynos wyznaje ideologię kapitalistyczną, czy socjalistyczną (choć tylko ci drudzy są skłonni strzelać).
Kanada zdaje się być znacznie mniej narażona niż USA. Spotykałem się z kilkoma już Kolumbijkami marzącymi o przeprowadzce do Kanady, podczas gdy USA kojarzą się z bezwzględnym imperializmem, zepsuciem moralnym, konsumizmem, zarozumialstwem i imbecylizmem. Przeciwnie zaś stara Europa kojarzy się pozytywnie z tzw. wyższą kulturą, a latanie do Hiszpanii lub mównienie po francusku lub niemiecku może być szpanerskie i "takie kulturalne", ale to też jest dobry grunt do powstawania kompleksów własnej niższości, które niekiedy wychodzą na wierzch.
Na temat nastawienia do anglojęzycznych wysepek karaibskich nic nie wiem. Najwięcej wiem o Kolumbii i tak się składa, że Kolumbia też posiada swoje anglojęzyczne wysepki na Morzu Karaibskim – dość niewiele się o nich mówi i pamięta, ale nie kojarzę bym się zetknął z jakąkolwiek formą awersji wobec jej mieszkańców.
Nie wiem też nic do nastawienie do Gujany Francuskiej i Surinamu – o istnieniu tych państw raczej niewiele się pamięta (trzebaby w Wenezuelii popytać). Mogę powiedzieć tyle, że nie dostrzegam jakiejkolwiek awersji wobec osób francuskojęzycznych lub holenderskojęzycznych. Fancuski jest bardzo popularnie nauczanym językiem (na drugim miejscu po angielskim) i kojarzę, że na niektórych telenowelach kolumbijskich Francuzów ukazuje się jak romantyczny ideał mężczyzny.
***
Odnośnie polskich rasistów, nie chce mi się dyskutować o idiotach. Może później coś dodam.
Mam jakieś problemy z wysłaniem komentarza, piszę już trzeci raz, więc będzie trochę zwięźle.
***
Zaskoczyło mnie, że odróżniają Kanadę i USA. W Polsce niektórzy mają problem z odróżnieniem np. Słowacji od Czech czy Białorusi i Ukrainy od Rosji.
***
Trochę popatrzyłem na katharewusę. Wydaje mi się, że jest bliższa jednak demotykowi niż koine czy attyckiemu. Raczej człowiek znający demotyk powinien dobrze zrozumieć katharewusę.
Ludzie bardzo się różnią wiedzą o świecie. Wydaje mi się, że rozróżnianie państw wschodnioeuropejskich wielu sprawia problemy i nie tylko w Ameryce Łacińskiej. Jakoś niedawno pewna Wenezuelka zapytała się mnie, czy Białoruś to jest to samo co Rosja. Odnoszę wrażenie, że Europa Wschodnia jest raczej lubiana w Ameryce Łacińskiej, choć jednocześnie niemal nie posiadają o niej wiedzy.
Jakiś czas temu obaśniłem pewnej Kolumbijce, że ci Amerykańscy żołnieże w Polsce to wcale nas nie okupują, że my sami chcemy, żeby tu byli Amerykanie. Stwierdziła na to, że jak są, to z pewnością sobie już nie pójdą… (Hmm, ziarno prawdy może w tym być?) Ciężej było Jej wyjaśnić, dlaczego my się chcemy bronić przed Rosją. Myślała bowiem, że jesteśmy przyjaciółmi Rosji i nie sądziła, że Rosja może być taka zła. Postarałem się dość dokładnie objaśnić, dlaczego Rosja jest zła i po moich objaśnieniach historycznych i politycznych wydało mi się, że załapała z grubsza, co się w tej części świata dzieje. Kolumbijka ta przez wiele lat, całe dzieństwo powiedzmy, mieszkała na wsi, gdzie żołnieże z socjalistycznej organizacji las FARC-EP robili sobie z Jej domku darmowy kurort wypoczynkowy. Naturalnie nie było możliwości odmowy, bo nikt nie chce stracić życia za nieco rosołu.
Jakaś Meksykanka ojaśniała mi, że południowe obszary USA wszystkie odebrane zostały Meksykowi bezprawnie i objaśniała mi, że Amerykanie są w Meksysku nienawidzeni. Teraz jak jeszcze zbudowali sobie mur na granicy, by Meksykanie nie mogli przemieszczać się na ziemie, które przecież to właśnie do nich należą, to jest już szczyt bezczelności. Ta sama Meksykanka opowiadała mi jednak pozytywnie o jakimś Rosjaninie, który mieszka w Meksyku, także chyba nic nie ma do Rosjan.
Wysoki poziom przemocy przeciw kobietom – wprawdzie każdy poziom przemocy to poziom zbyt wysoki, ale raczej w różnych rankingach kraje Ameryki Południowej nie zajmują najwyższych pozycji https://poll2018.trust.org/ http://www.operationspaix.net/DATA/DOCUMENT/4062~v~The_Worlds_Five_Most_Dangerous_Countries_for_Women_Methodology_and_Approach.pdf Ciekawa jest wysoka pozycja USA w pierwszym rankingu.
***
Nie dziwi mnie wysoka niechęć do USA. Trochę mnie zaskoczyło, że Kanada nie jest pakowana z USA do jednego worka. W Polsce nagminne jest nieodróżnianie Arabów, Persów i Turków. Odnośnie Gujany Francuskiej i Surinamu, to w Polsce mało kto o nich pamięta i ciekawiło mnie, czy bliżej tych państw jest lepsza pamięć o tych państwach – widzę, że nie. A z romantycznym ideałem Francuza – to dotyczy tylko Francuzów, czy też jakichś innych narodów? W Polsce też funkcjonuje gdzieniegdzie ideał Francuza, ale są też ideały Włocha czy Hiszpana.
Wydaje mi się, że powszechne jest mylenie państw nie tylko z Europy Wschodniej, ale państw w ogóle. Kazachstan, Uzbekistan i inne ,,stany"; Paragwaj-Urugwaj; Ameryka Środkowa; Indochiny; Oceania; Afryka; Bliski Wschód (szczególnie często spotykam się z przypisywaniem Zjednoczonym Emiratom Arabskim cech Arabii Saudyjskiej, co jest bardzo krzywdzące). Chyba państw powszechnie odróżnianych jest jednak mniejszość.
Po wojnie z USA Meksyk stracił około połowy terytorium, nic dziwnego że USA jest tak postrzegane. Zdaje się, że podobnie na Węgrzech do dziś źle się patrzy na skutki I wojny światowej – po wojnie Węgry straciły około połowy terytorium.
Mnie okropnie bawi jedna rzecz. Jak się zapytasz przeciętnego Polaka, czy wie, gdzie leży np. Paragwaj lub Kamerun, jestem przekonany, że odpowie, że wie gdzie leżą. Jeśli jednak następnie pokażesz mu mapę konturową świata i poprosisz o ich wskazanie, jakie są szanse, że trafi o ile nie będą podpisane?
Także ludzie wiedzą, gdzie leży ten Kamerun, czy jednak nie wiedzą? Bo odpowiedź, że leży w Afryce to może być tak, jakby wiedzieć, gdzie leży Dania, ale wskazać ją na mapie w Rumunii.
Ciekaw jestem, jakby wyglądało poszukiwanie na mapie Gwinei – śmiało mogłoby się okazać, że leży na Pacyfiku.
Myślę, że nie trafienie w dokładne kontury nie jest jednak bardzo poważnym błędem; ważne by trafić w miarę blisko. Nie sądzę, by pomylenie Kamerunu z Gabonem (czy Polski z Białorusią) było wielkim błędem. Gorzej, jak ktoś pomyli Kamerun z np. Lesotho.
Częste jest oczekiwanie, żeby inni nas znali przy jednoczesnym nieznaniu innych. Pamiętam, jak na jednym forum ktoś się oburzał, że znajoma z Ameryki Południowej o II wojnie światowej w Europie wie tyle, że Niemców pokonali Rosjanie. Jednak typowy Polak o II wojnie światowej w Azji wie tyle, że Japończyków pokonali Amerykanie.
Jednak gorsze od samej niewiedzy jest chyba pomieszanie i wiedza fałszywa. Ile razy słyszałem jakoby w nietolerancyjnych Zjednoczonych Emiratach Arabskich nie było żadnych kościołów.
Ciekawe jest też pomijanie pewnych państw. Mówiąc o krajach niemieckojęzycznych mało kto pamięta o Namibii.
Z tego co czytam, językiem niemieckim posługuje się 32% białych mieszkańców Namibii, lecz białych w Namibii jest stosunkowo niewielu, także jedynie 0.9% Namibijczyków zna język niemiecki. Chyba, że jako odmianę niemieckiego sklasyfikujemy afrikaans, którym się posługuje 10.4% Namibijczyków. W artykułach o Namibii na Wikipedii połowa tekstu o grupach etnicznych oraz o językach skupia się na białych ludziach, podczas gdy tych białych jest w kraju zaledwie 4-7%. Oczywiście nie zapominając o haniebnej roli, jaką odegrali Niemcy w historii Namibii (czytam nawet, że tym inspirowali się do zagłady Żydów w Europie), zastanawiam się, czy może zamiast pamiętać o maryginalnym użyciu niemieckiego w Namibii, właściwe byłoby po pierwsze więcej wiedzieć o murzynach w Namibii? Zapewne i tak więcej Polaków wie o niemieckim w Namibii, który zna 0.9% Namibijczyków, niż wie o oshiwambo, który zna 48.9% Namibijczyków. Natomiast dziś urzędowym w Namibii jest język angielski, także Namibia ważniejsza może być dla osób uczących się angielskiego, niż niemieckiego. Wiedzieć coś o Namibii to znaczy wiedzieć tak konkretnie CO? Jeśli zainteresuje mnie Namibia, zapewne będę chciał poznać w pierwszej kolejności "typowych Namibijczyków" i w tym zapewne bardziej przyda mi się język angielski.
Chyba rzeczywiście przesadziłem z Namibią. W sumie to podobną pozycję niemiecki ma w Belgii,
Piszesz, że wypadałoby więcej wiedzieć o liczniejszych czarnych niż o białych i więcej o oshiwambo niż niemieckim. >> Jeśli zainteresuje mnie Namibia, zapewne będę chciał poznać w pierwszej kolejności "typowych Namibijczyków" <<
To jest kwestia trudna i złożona. W starożytnej Sparcie raczej większe zainteresowanie budzą nieliczni spartiaci niż liczniejsi heloci. W Polsce gdy mówi się o II wojnie światowej często bardzo mocno podkreśla się udział Polaków, a mniej miejsca poświęca się liczniejszym wojskom. Pełno jest sensacyjnych artykułów o mniejszości arabskiej we Francji czy Szewecji, a większość francuska/szewdzka aż takiego sensacyjnego zainteresowania nie wzbudza. Skupienie na nietypowym jest bardzo częste.
Z jednej strony rzeczywiście zdaje się, że odnośnie Namibii bardziej się przyda oshiwambo. Z drugiej strony, skupienie się na Namibijczykach niemieckojęzycznych na tle przykładów z akapitu wyżej nie wydaje się czymś specjalnie dziwnym.
Zaintrygował mnie język na tym zrzucie ekranu, taki zupełnie do niczego nie podobny, może trochę do albańskiego albo gruzińskiego czy armeńskiego zapisanego alfabetem łacińskim, a tu się okazało że to baskijski.
Artykuł jest sprzed ponad czterech lat, ale temat nigdy nie był tak aktualny jak dziś. W zeszłym roku sztuczna inteligencja była na świecie głównym tematem rozmów. Zawody znikają, w tym na progu wymarcia stanął zawód tłumacza. Rdzewiejące szyldy biur tłumaczeniowych wciąż u mnie w mieście wiszą, ale zapewne nie powiszą długo. Tegoroczne telefony komórkowe tłumaczą rozmowy z języka na język symultanicznie. W internecie toczy się dyskusja o bezwarunkowym dochodzie podstawowym i o przyszłości ludzkiej cywilizacji, a nawet o transferze ludziej świadomości do maszyny i wystrzeleniu jej w kosmos. Zrobiłem sobie (niejęzykowy) program sztucznej inteligencji, który pracuje za mnie tak, że ja już nie muszę pracować więcej niż 30-60 minut dziennie. Niby poza zawodami intelektualnymi (tłumacze, artyści, ekonomiści, itd.) istnieją też zawody fizyczne, ale idąc do supermarketu coraz mniej widzę kas innych niż samoobsługowe. W okół widzę bezrobocie i nędzę. Co będziemy robić z wolnym czasem, gdy zastąpią nas maszyny? Zacząłem grać w kosza mimo, że Michael Jordan w moim wieku był już drugi raz na emeryturze, ale może nauczę się jakiegoś kolejnego języka…
Wydaje się możliwe, że na siłę będzie się tworzyć zawody mało sensowne – https://pl.wikipedia.org/wiki/Praca_bez_sensu:_Teoria ; https://mruczek.wiki/Blog:Gdy_wszyscy_musz%C4%85_pracowa%C4%87_po_40_godzin,_wielu_haruje_bez_sensu Zresztą, może już od dawna tak jest – choć mamy sztuczne nawozy, trójpolówkę, irygację, rolnictwo i hodowlę, to cały czas trzeba pracować i to zdaje się że nie mniej niż dawny myśliwy-zbieracz.
Łatwo znaleźć w Internecie plany dnia w klasztorach. Niby ora et labora, a okazuje się, że zasadniczo typowy mnich pracuje wyraźnie poniżej etatu 40 godzin w tygodniu. A klasztory to nie są instytucje przodujące w wykorzystaniu do pracy maszyn i sztucznej inteligencji – wręcz przeciwnie, to instytucje raczej konserwatywne. Jednocześnie wpływ klasztorów na kulturę i naukę jest nieproporcjonalnie duży w zestawie z ogólnym udziałem mnichów w populacji.
Łatwiej byłoby napisać odrębny artykuł/książkę niż odpowiedzieć w krótkim komentarzu, ale spróbuję. Zwłaszcza, że wypadałoby czasem Wooflę reanimować (za co Yana Para Puyu i Galowi dziękuję). Nawet jeśli temat jest mało językowy. Potraktujcie moją tezę pół żartem pół serio, bo żadnym specjalistą w tej dziedzinie nie jestem, ale myślę, że warto podzielić się kilkoma przemyśleniami.
Otóż zaryzykowałbym tezę, że dzisiejszy rozwój to chwilowy trend i nie byłbym zdziwiony gdyby pod koniec naszego życia znaczna część ludzkości (99% plebsu, do którego prawdopodobnie wszyscy będziemy należeć) zaczęła cofać się w rozwoju. Państwa dobrobytu są zadłużone i nie zdziwi mnie jeśli będą w pewnym momencie musiały odejść od polityki socjalnej jaką mogliśmy się cieszyć do tej pory. I nie mówię tu o gwarantowanym dochodzie nawet. Nie zdziwiłoby mnie gdyby za kilkadziesiąt publiczna służba zdrowia przestała istnieć. Bo i po co skoro chorzy i biedni ludzie nie są elitom przydatni?
Wszyscy zachwycają się tym jak sztuczna inteligencja zmienia świat, ale pytanie jak długo świat będzie stać na to, żeby tej sztucznej inteligencji używać? Coraz ciężej jest pozyskiwać rzadkie metale, które są potrzebne do rozwoju sztucznej inteligencji. Ceny energii nieustannie idą w górę i nie zdziwiłoby mnie gdyby za kilkadziesiąt lat 24-godzinny dostęp do energii elektrycznej był dobrem luksusowym. Co również wpłynie na sztuczną inteligencję. Coś co dziś jest dostępne dla każdego może być w całkiem niedalekiej przyszłości technologią wyłącznie dla elit.
Co będziemy więc robić jak zastąpią nas maszyny (jeśli nas zastąpią)? Jeśli się odpowiednio nie przygotujemy (a nie wiem czy takie przygotowanie jest w ogóle możliwe) to prawdopodobnie będziemy zmuszeni pracować dla nowych panów feudalnych. Póki co doceniajmy to co mamy, bo możemy to utracić szybciej niż nam się wydaje.
Minęło 5 dni, a to zadeklarowane 30-60 minut pracy dziennie już nie jest aktualne. Nowsze sktypy zautomatyzują moją prace do może 20 minut. 🤔 Tylko podatki za pracę mojej AI rozliczać będę musiał ja. Nota bene, nie ja te skrypty pisałem, lecz napisał mi je Claude od Anthropic na podstawie polskojęzycznego promptu. Gdybym ja wiedział wcześniej, że tak można… 🫨
Tak, że czas na zaglądanie na Wooflę się znajdzie. 😉
Z moich obserwacji, Claude jest skuteczniejszy w programowaniu, podczas gdy ChatGPT jest skuteczniejszy w korekcie języka mówionego. Teraz jak chcę napisać coś po angielsku, często piszę to byle jak, "by tylko zachować sens", po czym wklejam do ChatGPT z prośbą "Correct my English:" i wychodzi mi tekst lepszy niż od native speakera.
Odnośnie czarnej lub świetlanej przyszłości… Ciężko jest mi coś prognozować poza tym, że warto jest się sztuczną inteligencją trochę zainteresować. Spotykam poglądy, że Ci, którzy się zainteresują, zyskają, a Ci, którzy się nie odnajdą w nowej rzeczywistości, stracą. Ale czy nie było tak zawsze?
Tych, którzy zyskają, będzie w społeczeństwach mniej niż 1% – efekt podobny jak w przewidywaniach Karola, jakimikolwiek drogami do efektu dochodzimy. Nie jest możliwe być "biednym" lub "bogatym" inaczej niż względem innych. 🫤
Faktycznie, zdaje się można sporo zyskać zajmując się AI – sam muszę w końcu na poważnie się za to zabrać, zresztą od kilku miesięcy już mam taki zamiar, ale zawsze jest coś ciekawszego do nauki :<
Ten 1% co zyska najwięcej to niekoniecznie ten 1% co zagłębi wiedzę o AI. W społecznościach znających rolnictwo (technikę wydajniejszą od zbieractwa-łowiectwa) niekoniecznie rolnicy są najbogatsi.
YPP, ciekawe są Twoje słowa ,, Tylko podatki za pracę mojej AI rozliczać będę musiał ja". To przykład tego, czym można zająć ludzi gdy pracę wykonuje maszyna. Zamiast pracować, niech traci czas na podatki i urzędy. Na pierwszy rzut oka brzmi głupio, ale w gruncie rzeczy przypomina obecny system edukacji – młodzież traci w szkole czas na różne bzdury (szkoła nie jest dobra w uczeniu), nie pracuje – i jakoś ten system funkcjonuje, choć szkody są duże.
Ten artykuł na Mruczku również jest ciekawy. Chyba masz rację w tym, ten 1% co zyska najwięcej to niekoniecznie ten 1% co zagłębi wiedzę o AI. Szefowie tzw. big techów -również tych od AI-, w większości nie wyglądają na najbardziej rozgarniętych przedstawicieli naszego gatunku. Są nawet tacy, co wierzą w kosmitów, teorię symulacji, itp., co chyba u nich normalne. Muszą mieć za to pod sobą rozgarniętych pracowników, którzy zarabiają ochłap z tego co szefowie (choć jako programiści pewnie też bardzo dobrze), a może zwyczajnie mają bardzo wielu zapracowanych programistów.
Zgadzam się. Jest móstwo rzeczy ciekawszych od AI. Pisałem, że warto jest się sztuczną inteligencją trochę zainteresować w kontekście zarobkowym. Nie chodzi o modę tylko o to, że wiele rzeczy będzie robić się inaczej niż dawniej – choćby tłumaczenia (by dać jakiś językowy przykład).
Jakby Cię Galu zaciekawiło to od strony technicznej, weźmy taki przykład (pewnie jest za prymitywny dla Ciebie, ale może ktoś zaciekawi). Napisałem drobny programik AI prognozujący wyniki meczów:
https://github.com/piotrbajdek/BasketballProphet_AI
To jest prymitywny algorytm uczenia maszynowego (patrz, subroutine ai), który można łatwo wykorzystać do liczenia czegoś innego (może do prognozowania temperatury powietrza się nada). Na to nałożyłem kilka wskaźników analizy technicznej zaczerpniętych z rynków finansowych (z drobnymi modyfikacjami, a zwłaszcza korzystam z ciągu Narayana, a nie Fibonacciego). W tej kombinacji (uczenie maszynowe + analiza techniczna "finansowa") program prognozuje wyniki meczów, raczej dość efektywnie, a ciężko ten krótki kod nazwać skomplikowanym. Zrobić tzw. wąską sztuczną inteligencję, tj. wyspecjalizowaną w jednym zadaniu, jest akurat łatwo. Tymczasem te szersze sztuczne inteligencje typu słynny ChatGPT kosztują jakieś miliony lub miliardy, a potrafią na ten moment w gruncie rzeczy to, co potrafi człowiek.
Piotrze, zastanawiam się czy dalej chcesz napisać dzieło życia po łacinie, aby je czytano za tysiąc lat? Tak naprawdę zastanawia mnie skąd taki pomysł, aby się uczyć w tym celu języka. O wiele łatwiej byłoby napisać po polsku i zlecić tłumaczenie zawodowcowi. Byłoby to drogie, ale o wiele tańsze (jeśli przeliczymy czas na pieniądze) niż nauczenie się łaciny do stopnia pisania biegle.
Zresztą można też napisać po polsku i poczekać parę lat, aż translatory będą doskonałe. Myślę że za dwa lata będzie można przełożyć na łacinę dowolny tekst bezbłędnie.
Krzysztofie, obecnie moim jedynym pomysłem na "dzieło życia" jest pewna praca naukowa (choć na ten moment jeszcze nie wiem, czy ten projekt uda się zrealizować), która siłą rzeczy musi być po angielsku (inaczej nie publikują i tu nic nie poradzę).
Zlecanie tłumaczenia zawodowcowi w epoce sztucznej inteligencji nie ma sensu. Niewątpliwie wystarczyłoby pisać po polsku, a za tysiąc lat sztuczna inteligencja będzie tłumaczyć to w biegu. U mnie w nauce języka obcego chodzi jednak o coś więcej niż o "przybliżone zrozumienie sensu jakiegoś przekazu". Chodzi o przyjemność bezpośredniego obcowania z daną kulturą, itp., itd., a czytanie tłumaczeń to jednak nie to samo, co czytanie oryginałów.
Jakiego języka będą się więc uczyć ludzie za tysiąc lat? Wydaje mi się, że jedynym, który daje względną gwarancję jest właśnie łacina. W tak długiej perspektywie czasowej w wynku przemian geopolitycznych angielski może stracić na znaczeniu. Świat mogą zdominować Chińczycy, Latynosi lub inna nacja (która dziś może być słabo rozwinięta gospodarczo i niedoceniana, ale paradoksalnie dzięki temu przetrwa zagładę nuklearną, bo jej nie będą bombardować, podczas gdy najpotężniejsi się wzajemnie zniszczą). Nawet, jeśli angielski nie straci na znaczeniu, to przez tysiąc lat ewolucji zmieni się tak, że trudno będzie czytać ze zrozumiem angielskie teksty z wieku XXI.
Jeśli więc z jakichkolwiek powodów, choćby dla przyjemności, ludzie wciąż będą się uczyć języków obcych, to aby mogli nas ludzi wieku XXI za tysiąc lat zrozumieć bez użycia translatora, wydaje mi się, że najsensowniej jest postawić na strategię użycia łaciny. Trochę łaciny się nauczę, a trochę w korekcie językowej pomoże mi sztuczna inteligencja. Nie ma głupich, by za cokolwiek płacić "zawodowcowi".
Spróbowałem przetłumaczyć mój komentarz na łacinę za pomocą ChatGPT 4o. Na ten moment nie jestem ekspertem od łaciny, ale czuję, że zwłaszcza druga próba przetłumaczenia wyszła bardzo dobrze.
Wydaje się, że
znajomość współczesnego hiszpańskiego (C2)
+ podstawy łaciny (powiedzmy A2)
+ przeczytanie kilku książek w średniowiecznym hiszpańskim (oczywiście słówka poszły do Anki)
wystarczają, by w miarę swobodobnie czytać nieskomplikowane teksty w starożytnej łacinie. Prawdę napisawszy, kursy łaciny jako takiej na tę chwilę przerobiłem tylko A1, może A2 i wyżej niż A1-A2 z podręczników korzystać nie zamierzam. Od łaciny odciągają mnie inne tematy, ale nieco słówek żywcem z łaciny poznałem czytając hiszpańskie teksty z wieków XI-XIII (a co jest ciekawe, lubiono je dodatkowo archaizować, by nadać im powagi).
Przypuszczam więc, że jeśli zacznę regularnie czytać dłuższe teksty po łacinie typu jakieś starożytne dzieła, zwyczajnie przyswoję łacinę przynajmniej w sensie pasywnym. To bez użycia kursów i podręczników. Dla znajmości aktywnej przydałoby się za jakiś czas z jakimś łacińskim zapaleńcem móc popisać, itd., ale równie dobrze, a może nawet lepiej, zamiast z niedoskonałym językowo człowiekiem można po łacinie rozmawiać z ChatemGPT i w ten sposób można przyswoić aktywną łacinę.
YPP, czy na pewno łacina, a nie greka/arabski? Greka to język NT. Łacina ma duże znaczenie w wielu Kościołach, ale jednak wiadomo że oryginał Biblii jest ważniejszy od katechizmów czy pism patrystycznych. Arabski – islam może jest mniej od chrześcijaństwa popularny, ale odmienne podejście do tłumaczeń będzie tę różnicę niwelować.
W pierwszej chwili rozważałem jeszcze dołączenie do listy sanskrytu, ale z nim jednak sprawa jest chyba bardziej chwiejna (w samych Indiach starotamilski zdaje się poważnym konkurentem; od strony religii to większy potencjał ekspansji mają chyba starotybetański i pali).
Galu, wydaje mi się, że z Tobą (a może z kimś innym, ale na Woofli) już dyskutowałem o możliwości współczesnego użycia greki. Widzę dwa problemy:
(1) Jak wiesz, starożytna greka jest rozbita na kilka głównych odmian regionalych lub czasowych w przeciwieństwie do łaciny, która choć w starożytności bywała niejednolita, w późniejszych stuleciach miała dobrze określony standard wzorowany na połowie pierwszego wieku p.n.e. (np. twórczość Cycerona).
(2) Istnieją -mam na dysku- słowniki tłumaczące współczesne słownictwo (informatyczne, itp.), na łacinę, a nawet łacińska Wikipedia opisująca współczesną rzeczywistość. Jeśli się nie mylę, tego rodzaju prób jest znacznie mniej w przypadku greki tak, że często mi zwyczajnie "braknie słówka".
Pomysł z współczesnym standardowym arabskim jest znacznie ciekawszy, a nie przyszedł mi do głowy. Tylko, czy nasi potomkowie za tysiąc lat będą się interesować i żywio inspirować Muzułmanami wieku XXI? Wątpię. Żyjemy w interesujących czasach z uwagi na rewolucję przemysłową, wojny światowe, itd. Gardzący kobietami, odrzucający naukę, religijni, zacofani ludzie raczej nie będą tymi ludźmi wieku XXI, którzy za tysiąc lat będą najżywiej pamiętani. Już prędzej ktoś za tysiąc lat zainteresuje się angielskim wieku XXI, by dowiedzieć się więcej o czasach rewolucji przemysłowej, powstaniu nauki, itd.
Na językach Indii się nie znam kompletnie, ale nie wydaje mi się. Może rozwiniesz myśli?
Kiedyś chyba faktycznie nieco o starogreckim pisaliśmy, ale rozmowa zeszła chyba na temat trwałości nośników (że akkadyjskie gliniane tabliczki są wytrzymalsze od papieru czy procesora itd.).
Greka niby dzieli się na dialekty, ale i tak połowa uczących się zaczyna od klasycznego attyckiego, zaś druga połowa – od koine, czyli w zasadzie nieco późniejszej fazy attyckiego. Trudno by było znaleźć kogoś, kto się koncentruje na doryckim czy eolskim. Pisanie w koine zdaje się bezpieczną opcją (klasyczny attycki ma więcej nieregularności, różnych dziwnych form, co w koine w dużej mierze zanikło; np. tryb optativus w koine prawie już nie występuje). Myślę że z różnorodnością wewnątrzgrecką problem nie jest tak duży jak się początkowo może zdawać.
Z niedoborem słownictwa to jednak faktycznie może być problem. Tutaj łacina zdecydowanie wygrywa.
Co do arabskiego, to zgadywałbym, że za 1000 lat raczej większe zainteresowanie wzbudzać będzie Koran niż cokolwiek współczesnego. Nie wiem niestety jak ma się dokładniej MSA do arabskiego koranicznego.
To co piszesz o współczesnych muzułmanach przypomina mi jak Ateny wysłały poselstwo do satrapy Sardes, który nawet nie wiedział skąd w zasadzie ci posłowie przychodzą. Gdyby ten satrapa spekulował co będzie za 2500 lat, to raczej by obstawiał duże zainteresowanie aramejskim, staroperskim, elamickim czy akkadyjskim, nie językiem nikomu lepiej nie znanych Aten. A my teraz jednak rozważamy raczej grekę z Aten, nie języki z dominującej w owych czasach Persji. Takie ZEA już są dobrze rozwinięte, zobaczymy co przyniesie przyszłość.
Z językami Indii to pierwszy na myśl przychodzi sanskryt. Dużo w nim starej literatury, ważny jest dla indoeuropeistyki – same zalety. Ale są też inne języki z Indii lub okolicy, które też mają swoje zalety. Starotamilski też ma dużo literatury (zdaje się, że poezja jest tu dużo bardziej znana od prozy). W Indiach 6 starych języków ma przyznany specjalny status (classical languages of India) i starotamilski został na ich listę wpisany jako pierwszy, przed sanskrytem.
Pali i starotybetański są związane z buddyzmem, który ma potencjał misyjny i w krajach tradycyjnie mało buddyjskich widać że jest coraz więcej buddystów. Może więc z czasem coraz więcej będzie zainteresowania tymi językami.
Galu, a Ty jąką greką władasz? Koine?
Co masz na myśli pisząc, że zgadywałbyś, że "za 1000 lat raczej większe zainteresowanie wzbudzać będzie Koran niż cokolwiek współczesnego"?
Wraz z rozwojem edukacji religie za tysiąc lat mogą nie istnieć. Co prawda obserwujemy ogromną inercję w przepływie nauka -> edukacja -> światopogląd szerszego społeczeństwa, ale tendencje zdają się być jasne – religijność będzie maleć. My jako ludzkość już wiemy, że duchy i bogowie nie istnieją, a edukacja społeczeństw postępuje. Islam z oczywistych względów (łącznie z karą śmierci za apostazję w niektórych krajach) faktycznie ma bardzo duże szanse przetrwać najdłużej spośród religii – nie zdziwi mnie, jeśli w ciągu kilkudziesięciu lat stanie się dominującą religią świata. Kilka lat temu był bodajże kilka procent za chrześcijaństwem – może już je prześcignął, a raczej z ogromym prawdopodobieństwem za naszego życia je przerośnie.
Problem w tym, że uwagę ludzi za lat tysiąc, którzy zainteresują się wiekiem XXI, raczej przykują zjawiska typu rozwój nauki, początek cyfryzacji, sztucznej inteligencji, zniszczenie środowiska naturalnego, itd. To one wyróżniają naszą epokę. Są one domeną cywilizacji chrześcijańskiej w odłamie zachodnim, raczej niż cywilizacji islamskiej, konfucjańskiej, itd. (nie wiem, jak ze środowiskiem naturalnym). Za tysiąc lat współczesny standardowy arabski może zainteresować potomków arabów, ale czy kogoś więcej? W sumie miecz jest obosieczny, gdyż można zapytać, czy kogoś we współczesnych Chinach interesuje łacina – zgaduję, że niewielu.
Piszesz, że ZEA są "już dobrze rozwinięte". Tak sobie czytam, że choć w ZEA za apostazję od Islamu wedle prawa karą jest śmierć, w praktyce w ostatnimi czasy jej nie wykonywano. Zawsze to jest jakiś postęp wobec niektórych krajów sąsiednich, ale z tym "dobrym rozwinięciem" to jest jednak powiedziane na wyrost. Ci ludzi mentalnie są na pozimie "wybudujemy sobie nawyższy wieżowiec, będziemy wielcy", podczasy gdy Horatius już w I wieku p.n.e. napisał:
Exegi monumentum aere perennius
regalique situ pyramidum altius,
quod non imber edax, non aquilo impotens
possit diruere aut innumerabilis
annorum series et fuga temporum.
Co do greki, to ja się koine uczyłem przede wszystkim, ale mam też troszkę ogólnej wiedzy jakie są główne różnice między dialektami.
Z religiami to nie byłbym tak przekonany, w historii chrześcijaństwa widać że jak na jednych terenach chrześcijaństwo zaniknie, to zaraz stanie się popularne gdzie indziej. Początkowo wielu chrześcijan było Żydami, potem bardzo spadła popularność chrześcijaństwa wśród tego narodu – ale jednocześnie chrześcijaństwo stało się popularne u Greków, Rzymian itp. Trochę później chrześcijaństwo słabnie w Afryce północnej, ale zaraz rozszerza się w Europie na północ od Rzymu. Dalej zanika niby w Chinach i Mongolii, ale pojawia się w Ameryce. Teraz może w Europie trochę słabnie, ale w Chinach czy w Afryce (tym razem raczej na południe od Sahary) już nie. Zresztą ze współczesną Europą to bym nie był taki pewien. Oczywiście, ogólne dane z prestiżowych ośrodków badań statystycznych podają, że u młodych coraz mniej wierzy. Ale jak się z ludźmi porozmawia, to widać że jak już ktoś młody wierzy, to dość często wierzy na serio i dość dużo o religii wie – a u starych to bardzo często wprawdzie mówią że wierzą, ale nierzadko więcej w tym sympatii do sztuki religijnej niż przyjmowania religii na serio.
Z rozwojem nauki to ja bym chyba inaczej to ocenił. Kwestie humanistyczne mogą interesować i po długim czasie, jednak co do nauk przyrodniczych to ludzi ciekawi przede wszystkim to, co się dzieje w ich czasach, a przeszłość widzą jako zbiór błędów. Taki dla przykładu Arystoteles dziś bardziej wzbudza zainteresowanie przez Etykę Nikomachejską niż przez badania nad anatomią jeżowców. Alberta Wielkiego znają liczni filozofowie i teologowie, zaś niewielu biologów i chemików. Ja się nie zdziwię jak za 1000 lat Linus Pauling będzie bardziej rozpoznawany jako aktywista niż jako naukowiec. Typowy podręcznik do historii woli królów i bitwy od naukowców i odkryć. Ze starożytnej Grecji zachowała się jedna książka Laertiosa o historii dziś byśmy powiedzieli nauki – a do historii politycznej to jest i Herodot, i Tukidydes, i Ksenofont – wyraźnie większy wybór.
Z Horatiusem ciekawe jest co on napisał dalej
Crescam laude recens, dum Capitiolium
Scandet cum tacita virgine pontifex
Przewidywania okazały się błędne i nasze czasy są dla Horatiusa bardziej korzystne niż sobie to wyobrażał – dalej jest znanym poetą, choć już na Kapitol nie wchodzi ani virgo vestalis ani pontifex.
Co do wieżowców, to chyba nie jest to aż tak niemądre. Większe zainteresowanie wzbudza Egipt od Mezopotamii, m.in. dlatego, bo do dziś stoi wiele budowli egipskich, zaś niewiele budowli mezopotamskich.
Galu, gdybyśmy parę stuleci temu rozmawiali o okrągłości Ziemi lub jej ruchu wokół Słońca, też być może skończylibyśmy na stwierdzeniu, że "nieprzekonanych i tak się nie przekona", bo "niektórzy młodzi to, a inni młodzi tamto". Niewielkie mają tu znaczenie statystyki lub osobiste doświadczenia, które odzwierciedlają jakieś ulotne fluktuacje. Gorzej wykształceni ludzie mogą dziś wierzyć w cokolwiek, ale skoro jako ludzkość JUŻ WIEMY, że duchy i bogowie nie istnieją, tendencja w skali globalnej będzie jasna i będzie nią spadek religijności. Mówię, że "już wiemy", gdyż od którejkolwiek strony byśmy do zagadnienia podeszli, od fizyki po psychologię ewolucyjną, religija jest wymysłem. Obstawiam, że za tysiąc lat osób religijnych będzie garstka i będą Ci ludzie odbierani podobnie, jak dziś odbierani są płaskoziemcy. To jest naturalna kolej rzeczy. Mnie ciekawi jednak, na ile skłonność do wiary w zabobony może być uwarunkowana genetycznie. Ten proces może być trudniejszy niż przekonanie ludzi, że Ziemia lata wokół Słońca (ale to było niezgodne z religiami, a jakoś ludzie się przekonali…), ale myślę, że tendencję spadku religijności w długim przedziale czasowym można wyprognozować.
Możliwe, że za tysiąc lat naukowców wieku XXI uznają w gruncie rzeczy za czarodzieji i influenserów. W realiach tego świata, dzisiejszy naukowcy potrzebują być lepiej wytrenowani w tym, "jak to zrobić, by dało się opublikować", niż "jak to zrobić z sensem". W ogóle aby mieć pieniądze na badania, muszą być po pierwsze gwiazdorami i w gruncie rzeczy ciężko ich winić za system, który im narzucono. Co by nie wzbudzać nadmiernych kontrowersji podam trywialny przykład – zrobiłem jakiś czas temu grafikę ilustrującą jakieś tam pomiary, ale okazuje się, że to konkretne pismo naukowe nie może przyjąć, gdyż "kolory są nieodpowiednie dla daltonistów". OK, mój błąd bo nie jestem daltonistą i nie pomyślałem…, ale sztuka opublikowania pracy naukowej może w kilku procentach ma związek z jakimiś badaniami lub rozumowaniem naukowym, a czasowo więcej jest polityki i miliona technikaliów. Jeśli za tysiąc lat będzie funkcjonował jakiś lepszy system niż obecnie, dzisiejsi naukowcy mogą być widziani jako czarodzieje i influenserzy. Ze sztuczną inteligencją dobre jest chociaż to, że pomaga w korekcie angielskiego, czyli ilość pracy, jaką trzeba wykonać, by nie będąc Anglosasem cokolwiek opublikować, spada o 50% lub nawet więcej…, a szanse ludzi na całym świecie robią się bardziej wyrównane.
ZEA to jak najbardziej jest dobrze rozwinięty kraj, natomiast głównym językiem jest tam… angielski, ze względu na to, że większość populacji to migranci z Azji Południowej którzy zazwyczaj nie znają arabskiego.
Galu, KNB186, skoro obaj twierdzicie, że ZEA to dobrze rozwinięty kraj, musicie mi to jakoś wytłumaczyć.
Z tego co czytam, wspomniani migranci z Azji Południowej, to w znacznej części pracują w ZEA na zasadach w najlepszym wypadku przypominających niewolnicze, nawet skutkujących śmiercią. OK, "sprowadzimy sobie parę milionów niewolników, zbudują nam miasto wieżowców", to może jakaś metoda na zabłyśnięcie w świecie muzułmańskim. Jakiś czas temu głośniej było o tym w kontekście pobliskiego Kataru z uwagi na jakieś mistrzostwa lub olimpiadę.
Z tego co czytam, choć ZEA pod względem PKB są 29 krajem na świecie, ekonomia w 77-85% oparta jest na eksporcie ropy. Ropę z ziemi każdy może ciągnąć, a następnie pracą niewolników można za ropę postawić wieżowce i zabłysnąć, ale tak poza tym, to jakie sektory mają rozwinięte…? W 2010 16.5% PKB pochodziło z turystyki, czyli wychodzi głównie ropa + reszta turystyka.
Od kilku lat w ZEA jest elektronia atomowa, która zdaniem Kataru nie spełnia wymogów bezpieczeństwa i była wybudowana przez Koreańczyków.
Ja raczej obstawiam, że jako kraj muzułmański, ZEA są skrajnie zacofane. W kwestiach naukowych, ZEA, podobnie jak wszystkie inne kraje arabskie, są daleko za nawet najsłabiej rozwiniętymi regionami Ameryki Łacińskiej (mówię tu o arabskich, nie muzułmańskich, gdyż co ciekawe Irańczycy radzą sobie całkiem przyzwoicie). Arabskich nazwisk nie spotykam (przynajmniej nie w biologii i geologii). Kiedyś z ciekawości poszukałem pism naukowych (z naciskiem na dziedziny przyrodnicze) z krajów arabskich. Naiwne było sądzić, że w całym świecie arabskim odnajdę choćby pojedyncze sensowne pismo, gdy za głoszenie teorii ewolucji pewnie można być skróconym o głowę.
Obecność migrantów w ZEA świadczy przede wszystkim o tym, że w Indiach dalej jest ogromna nędza (a w Pakistanie i Bangladeszu jest jeszcze gorzej). Nie ma tam rzecz jasna demokracji, ale dalej uważam, że jest to dobrze rozwinięty kraj. Ropa ma znaczenie, ale również położenie geograficzne które zostało wykorzystane do stworzenia linii lotniczych które dotrą do każdego miejsca na planecie. Też warto pamiętać, że udało się tam uniknąć zamordyzmu Covidowego obecnego w innych miejscach – kiedy np. w Hongkongu wymagano od podróżujących 21 dni kwarantanny hotelowej, do ZEA można było swobodnie podróżować pod warunkiem przestrzegania testów, szczepień i maseczek. ZEA utrzymują również neutralność w sporach politycznych, więc jest to jedno z niewielu miejsc na świecie gdzie możesz zorganizować spotkanie między Amerykaninem, Rosjaninem, Izraelczykiem i Irańczykiem.
Szukałem informacji o wpływie braku "zamordyzmu covidowego" na liczbę zgonów w ZEA, ale na na szybko znalezionych mapkach, w miejscu ZEA wyświetla się "no data", podczas gdy w sąsiednim Omanie, który jak widać nie ukrywał danych, odsetek zgonów na Covid był jednym z najwyższych na świecie. Takie musiały być skutki braku "zamordyzmu". Świadczy to zapewne o słabości ekonomii ZEA, która jest niemal w zupełności zależna od dwóch źródeł: ropy i turytyki. W wyniku lokdałnu cena ropy znacząco spadła, więc woleli poświęcić życie obywateli niż stracić jeszcze na turystyce, czyli ostanim, co im pozostało, a dane o zgonach ukryli lub po prostu woleli nie badać przyczyny zgonów i "nie ma problemu". Tylko, czy świadczy to o "dobrym rozwinięciu"? Wyłania mi się obraz kraju skrajnie zacofanego.
Na pewno ZEA lepiej sobie poradziły niż np. Hongkong, gdzie przez dwa lata zamykano podróżujących na 21-dniowej kwarantannie, jednocześnie osoby starsze się nie chciały szczepić, więc jak już w nich uderzył Covid to od razu zapchały się szpitale i było tysiące ofiar śmiertelnych.
O co chodzi z Hong Kongiem? W Hong Kongu było 1,798 zgonów na milion mieszkańców, podczas gdy w Polsce było 3,028 zgonów na milion mieszkańców. Czyli Hong Kong poradził sobie niemal dwukrotnie lepiej niż Polska. Pamiętam, jak za pandemii przeciwnicy medycyny, płaskoziemcy i im podobni, powoływali się na rozwiązania ze Szwecji, w której nie było dokdałnu, tymczasem okazuje się, że w Szwecji było niemal dwukrotnie więcej zachorowań w przeliczeniu na liczbę mieszkańców niż np. w Polsce i niemal trzykrotnie więcej niż np. w Kolumbii, które -choć z tego co pamiętam bardziej Kolumbia niż Polska- zatroszczyły się o przetrwanie obywateli. Szwecja liczby jednak zbierała i opublikowała, podczas gdy ZEA wiarygodnych liczb nigdy nie podały.
Oglądam właśnie tę rozmowę:
https://www.youtube.com/watch?v=IHAhuibcxr0
Niezwykle ciekawa była odpowiedź na pytanie, jakie wartości świata arabskiego warto wprowadzić u nas. 🤣
O to chodzi z Hongkongiem, że tam wprowadzono zamordyzm na zasadzie "zero Covid" gdzie była wymagana kilkutygodniowa kwarantanna hotelowa dla wszystkich podróżujących do miasta. Jednocześnie o ile młodzi się szczepili, to starsi nie, bo myśleli, że i tak nie muszą się wirusa bać. Władze upierały się, że się nie zgodzą na jakiekolwiek otwarcie i ludzie dalej się nie szczepili. Jak wariant omicron dotarł to od razu szpitale zapchały się niezaszczepionymi starszymi ludźmi którzy masowo umierali. W ciągu kilku tygodni było w Hongkongu więcej ofiar śmiertelnych niż w Singapurze, Australii, czy nawet Finlandii i Norwegii. Te dwa ostatnie kraje miały bardziej restrykcyjne przepisy niż Szwecja, ale jednak dużo luźniejsze niż kraje azjatyckie. Innymi słowami, mieszkańcy Hongkongu cierpieli przez bardzo restrykcyjne ograniczenia, ale i tak nie uchroniło to ich przed masową śmiertelnością.
Trochę nie rozumiem. Przecież Hong Kong poradził sobie lepiej niż np. Polska, w której zgonów w przeliczeniu na liczbę mieszkańców było więcej niż w Hong Kongu. Więc te hongkońskie restrykcyjne zasady jak widać funcjonowały dobrze…
Niska zachorowalność w Australii, niższa niż np. w Hong Kongu, mnie nie dziwi, gdyż Australia odcięła się od świata zewnętrznego. Zamiast wprowadzać kwarantannę po przylocie, lepiej jest, by nie było absolutnie żadnych lotów na "wyspę". To nie świadczy o tym, że "kwarantanna jest zła", a wręcz odwrotnie dowodzi, że kwarantanna przynosi najlepsze efekty (wirus się telepatycznie nie przenosi, lecz przez kontakt).
Z tymi "cierpieniami" przez restrykcje to też chyba przesada – nie słyszałem o wielu "cierpieniach" poza tym, jak mi pewien gość opowiadał, jak to okropnie "cierpiał", gdyż nie chcieli go wpuścić na siłownię, bo się nie zaszczepił, a nie zaszczepił się, bo jak mówił, jest przeciw systemowi. Słyszałem za to o cierpieniach ludzi umierających. Rozumiem, że starzy Hongkończycy nie chcieli się szczepić, ale jak widać u nas w Polsce też był problem z różnymi internetowymi agentami zniechęcającymi do szczepień. Z tych samych antysystemowych kont, które były wówczas były przeciwne szepieniom, dziś chwali się Rosję, albo zachęca do kupna kryptowalut. Starzy ludzie to łykali najłatwiej również u nas.
W 2019 opublikowałem króciutką prackę o ewolucji wiroidów (Rethinking Ecology 4: 89–101). Okazało się, że choć różne wiroidy łatwo przeskakują pomiędzy nosicielami, mogłem wydatować rozchodzenie się ich linii ewolucyjnych dzięki teorii dryftu kontynentów, czyli wydatowanej w czasie geologicznym fizycznej izolacji ich nosicieli.
Również z tej pracy pośrednio wynika, że nie ma i z natury rzeczy nie może istnieć nic skuteczniejszego w powstrzymywaniu zakażeń niż kwarantanna.
Różnica jest też taka, że w Australii w miarę szybko zaakceptowali, że żadnej eliminacji wariantu Delta nie będzie (a co dopiero Omikron). Była przyjęta zasada, że jak 80-90% populacji się zaszczepi to będzie koniec lockdownów, kwarantanny itd i tego się trzymali. W Hongkongu za to upierali się do końca przy eliminacji, a jak się zorientowali, że nic z tego nie będzie to było już za późno.
Jeszcze gorzej było w Chinach kontynentalnych. Tam np. w Szanghaju przez 2 miesiące nie wolno było w żadnych celach wychodzić z mieszkania. Jak miałaś psa, to on musiał się nauczyć siedzieć w domu 24/7. Jedzenie zamawiałaś przez Uber Eats i przerzucali je przez płot. Potem nawet jak lockdown się skończył to codziennie trzeba było robić negatywne testy covidowe. Bez tego nie można było wejść nigdzie, nawet do metra czy do sklepu spożywczego. Jak zapomniałaś o 24 godzinowym okresie to było bardzo trudno funkcjonować.
I rzecz jasna to również nie pomogło na dłuższą metę wyeliminować Covid. Jak już stracili kontrolę nad tym to masowo zaczęli umierać niezaszczepieni starsi ludzie. Wówczas też przestali aktualizować statystyki co do zgonów, więc z pewnością dane podawane przez ChRL nie mają kontaktu z rzeczywistością.
Zapytam więc inaczej… Co Twoim zdaniem należało zrobić, aby zwalczyć pandemię?
Coby jednak jakkolwiek wrócić do tematu języków obcych, dodam, że pracuję nad nową wersją lngcnv (v1.10.0), która -jeśli nie powstrzyma mnie coś pilnego- może ukazać się już w tym tygodniu. Oprócz porcji poprawek do tego co już jest, pojawią dwa kolejne warianty wymowy języka angielskiego (Chicago i Auckland), czyli w sumie będą cztery: American English (Chicago, IL; Dallas, TX), Australian English (Canberra, ACT), New Zealand English (Auckland, NZ-AUK).
Zatrzymały mnie pilne sprawy, ale lngcnv v1.10.0 z porcją poprawek oraz dodatkowymi wariantami wymowy języka angielskiego jest już dostępny: https://github.com/piotrbajdek/lngcnv
Teraz może skupię się na rozbudowie wspacia dla języka hiszpańskiego, gdyż na ten moment w programie mam jedynie 15 wariantów wymowy języka hiszpańskiego z 4 różnych krajów.
Z testów wynika, że na ten moment żadna sztuczna inteligencja mojego programu nie pokonuje. 😎
Automatyczne tłumacze mogą być przydatne gdy nie ma lepszej opcji i musisz np. kupić sobie jedzenie, ale nie mogą one zastąpić znajomości języków. Sztuczna inteligencja kiepsko sobie radzi z językiem nieformalnym albo z kwestiami geopolitycznymi. Wystarczy spojrzeć na trwającą wojnę Izraela z Hamasem gdzie tłumacz nie widział różnicy między miejscowościami w Izraelu niedaleko strefy Gazy oraz samą strefą Gazy.
Nie z Hamasem, tylko z Palestyńczykami i nie jest to wojna, tylko zbrodnia ludobójstwa w wykonaniu terrorystycznej organizacji na "i" wspieranej przez USA.
Jest niemałym problemem, że największe duże modele językowe (LLMs) są na ten moment wszystkie produkcji USA. Mają zakodowaną amerykańską mentalność i amerykański światopogląd. Te modele odmówią napisania żartu o Życie, ale żart o Polaku podadzą bez sprzeciwu.
Na szczęście w końcówce bieżącego roku ukazać ma się polski PLLuM, całkowicie otwarty, darmowy, wytrenowany przez Polaków na głównie polskojęzycznych materiałach: https://pllum.clarin-pl.eu/ Wiążę z tym projektem bardzo duże nadzieje. 😋
Inny przykład podobnego problemu jest to, że automatyczne tłumacze w Google i w Instagramie mają trudności w rozróżnianiu pojęć "Ruś" i "Rosja". Jak po ukraińsku napiszesz "na Rusi" to po angielsku dostaniesz "in Russia".
Odnośnie języka nieformalnego, po części problem może wynikać z cenzury, czyli "wychowania" modelu. Tutaj jest surowy model językowy bez cenzury:
https://huggingface.co/spaces/BlinkDL/RWKV-Gradio-2
Ponieważ nie jest to inteligentny asystent w formie chata, tylko surowy model językowy, trzeba dłuższą chwilę się tym pobawić, by opanować szukę pisania odpowiedniego promptu (to nie jest chat!). Prompt może być np. w stylu "Story titled 'niecenzuralny tytuł oddający problem:'". To generuje wszystko: wygeneruje bez sprzeciwu język skrajnie wulgarny, opowiadanie erotyczne, instrukcję na zabijanie ludzi, itp., itd.
Ten model testowałem po angielsku i generuje język nieformalny. Przy czym wysoką inteligencją nie grzeszy. 😛
A może to ten testowałem: https://huggingface.co/spaces/BlinkDL/RWKV-Gradio-1 Już nie wiem, który, ale będą podobne.
Witam.
A właśnie się zastanawiałem kilka miesięcy temu, dlaczego nikt tu na Woofla nie mówi o AI.
Myślę że jak na razie w komunikacji międzyludzkiej AI aż tak szybko nie zastąpi normalnej rozmowy.
Pracując w międzynarodowej firmie, gdzie czasami trzeba szybko omówić zagadnienia, nie ma czasu na wyciąganie telefonu i produkowanie się tłumaczeniem. Chociaż próby uzywania Chatu GPT 4 plus są, ale marnie to idzie o ile młodzi sobie radzą to już tacy jak ja 50 latkowie słabiej. No i po za tym w fabryce potrzebne są ręce do pracy i kilku tłumaczy/koordynatorów (jeleni którzy to robią za darmo) i jakoś to leci.
Ale myślę że jeszcze w tym dziesięcioleciu powstaną symultaniczne programy które e-book będą zamieniać na audiobooki w dowolnym języku,
Co do nauki nawet nie wiem w jaki sposób można byłoby używać, czat GPT ± próbowałem robić fiszki do Anki, tak z ciekawości jak to sobie radzii w języku niemieckim, no i powiem szczerze sporo błędów widziałem, ale zapewne to kwestia nie zrozumienia mojego komunikatu, uznałem że mimo wszystko jest na tyle dobrze że spróbuję z językiem rumuńskim, niestety, dopiero po kilku razach wpisywania zagadnienia/ komunikat (prompt?) czat GPT wypluł z siebie to o co mi chodziło, gdy na drugi dzień wpisałem ten sam prompt podało mi zupełnie inne dane niż się spodziewałem, nie było kontynuacji z poprzedniego dnia, kolejne próby, kolejny sukces na następny dzień ta sama sytuacja… wróciłem do Langue reactor.
Chyba jestem nie przygotowany na AI. 🙂
"…Napisałem drobny programik AI prognozujący wyniki meczów: …."
Tutaj też niewiele zrozumiałem jak to mam niby użyć 😏
Jamarkus, program prognozujący wyniki meczów to taka malutka zabawka. Chodzi mi o to, że AI można różnie definiować itd., a zrobienie czegoś bardzo prostego jest właśnie bardzo proste. Sposób użycia wyjaśnia README: "A valid test file should include two columns representing past scores in .csv format, with the most recent score at the bottom and a minimum of 24 records (…). Provide the file as a command line argument." Innymi słowy potrzebujesz plik w formacie csv, w którym masz dwie kolumny z historycznymi wynikami meczów, gdzie w każdym wierszu jest wynik (np., 96,101, kolumnę niżej 88,94, itd.): ostatni wynik u dołu pliku, a najstarszy wynik u góry pliku, co najmniej 24 wiersze. Wczytaj ten plik w argumencie dostarczanym do programu z wiersza poleceń tak, jak ilustruje to obrazek zrzutu ekranu. Wydaje mi się, że reszta jest na obrazku.
Zobaczę, czy będę miał czas i ochotę rozwijać ten sportowy program gdyż jest to zabawka – zgadywanie wyników meczów -których ja nawet nie oglądam- nie szczególnie może czemuś w życiu służyć. Ani niczego sensownego to nie uczy, ani nie można na tym zarobić (co podkreślam potencjalnym hazardzistom w README). Chodziło o microtest technologii w formie odprysku przy zupełnie innym projekcie.
Mam teraz trochę więcej czasu i będę pracował nad rozwojem językowego lngcnv. Pojawi się kolejna porcja poprawek w języku angielskim i chyba kolejne warianty wymowy. Konwertowanie angielskiej ortografii na alfabet fonetyczny jest niestety złożone z uwagi na nieregularności. Tymczasem jeśli na nagraniach prostego słówka "with", słyszę [wi̞θ] w Chicago lecz [wi̠ð] w Dallas, a program ma docelowo bezbłędnie oddawać w dialektach teksty długości całych książek, przesłuchiwanie nagrań w celu dodania kolejnych dialektów, np. z RPA i innych miejsc, jest dla mnie żmudne. Natomiast myślę, że docelowo tworzę produkt o dużej wartości, bo np. żadno z publicznie dostępnych narzędzi sztucznej inteligencji (typu choćby ChatGPT) się w wykonaniu takich zadań nie zbliża do lngcnv (i nie pozwolę, by za mojego życia się zbliżyło). Niebawem dodam więcej wariantów wymowy języka hiszpańskiego z większej liczby krajów i chcę pracować gł. nad hiszpańskim. W przyszłości może kolejne języki.
Natomiast zrobienie tego wszystkiego moją metodą i tak jest prostsze niż zrobienie tego metodą uczenia maszynowego. Mam algorytm, którego każdą linię napisałem ja osobiście i jeśli jakiś wyraz jest błędnie konwertowany, mogę edytować odpowiednie linie i ustawić zachowanie w sposób deterministyczny i niezawodny. Mój ludzki mózg uczy się ekstremalnie lepiej niż sztuczne sieci neuronowe. Wystarczy mi raz usłyszeć wyraz w jakimś dialekcie, by określić jego wymowę. Oczywiście wolę go usłyszeć wiele razy z ust różnych użytkowników dialektu, ale chodzi tu o potwierdzenie zgodności wyników. Ogólnie wyciągnę trafniejsze wnioski z tysięcy razy mniejszych próbek niż tzw. sztuczna sieć neuronowa. Sztuczna inteligencja jest super i w ostatnim czasie odmieniła moje życie (to choćby AI doszlifowało README w programie prognozującym wyniki meczów… Używam AI codziennie i na okrągło.), ale tak szczerze, to przy obecnym stanie technologii w zadaniach intelektualnych nie może konkurować z człowiekiem. Tymczasem w Internecie jest tzw. "hype" na sztuczną inteligencję, jak to zwą z angielskiego.
A jak Twój program radzi sobie z zawiłościami polszczyzny? Czy zrobiłeś konieczne niegdyś poprawki, np czy wprowadziłeś zwarcie krtaniowe, choćby tylko na styku samogłosek ( zaadresować, zaufać), no i przede wszystkim akcenty? Czy proklityki i inklityki pisane są bez spacji i pod jednym akcentem typu 'fsklepie, ' dźeckoto? Czy odróżniasz akcentem pary typu "nie ja, nie ty, nie on" od "nie ma, nie jest, nie są"; "jadę na wieś" od patrzę na wieś" ; " Pan Buk " od "Pan Bóg"? Dla Polaka to oczywistości ale dla obcokrajowców czarna magia.
Dziękuję Night Hunterze za sugestie. Sugerowane przez Ciebie zmiany w module języka polskiego takie jak zaznaczanie akcentowanej sylaby lub też łącznej wymowy rozłącznie pisanych słów (1) zdają się być bardziej próbą oddania w gruncie rzeczy melodii języka raczej niż wymowy głosek i (2) byłyby nowymi funkcjonalościami, a nie "poprawkami" do tego, co zostało zrobione. Nie wykluczam dodania ich w przyszłości, ale są bardzo odległe na liście priorytetów.
W module języka hiszpańskiego stworzyłem kilka funkcji wykrywających akcentowaną sylabę, które są kolejno uruchamiane przed funkcją konwertującą na IPA. Detekcja akcentowanej sylaby działa poprawnie w zdecydowanej większości słów. W języku hiszpańskim na to znaczenie dlatego, że wymowa sylab subtelnie różni się (głównie stopniem otwarcia) w zależności od tego, czy dana sylaba jest w pozycji akcentowanej. Tymczasem (1) zasady akcentowania w języku polskim są jeszcze bardziej regularne niż w języku hiszpańskim i (2) ciężko jest mi wskazać istotny wpływ akcentowania na wymowę głosek. Głoski w "nie ty" wymawiam tak samo niezależnie od tego, czy postawię akcent na "nie", czy na "ty".
Sugerując łączny zapis i zaznaczenie akcentu "w sklepie" i "dziecko to" wprowadzasz zamieszanie. Gdybyśmy chcieli przyjąć oddawanie łącznej wymowy tego typu słów w programie -czego jednak nie uważam za konieczne-, właściwsze niż zapis łączny będzie łączenie odpowiednim symbolem IPA, czyli [ ‿ ]. Wówczas w zapisie nie pojawi się też żadna wątpliwość, która sylaba jest akcentowana w "dziecko to". Wolę stosować oficjalne IPA.
Oddanie zwarć krtaniowych w języku polskim również nie jest priorytetem. Jeśli wyraz "zaadresować" oddaję jako [z̪äädɾɛ̈s̻ɔ̈vɐt͡ɕ] ciężko o wątpliwości, że w miejscu [z̪ää] jest hiatus – w przeciwnym razie zaznaczyłbym długą sylabę właściwym symbolem: [z̪äː].
Do użycia "f" i "dź" w Twoich "fsklepie" i "dźeckoto" nie odniosę się szerzej, bo nie stosujesz IPA. Próbuję powiedzieć "w sklepie" z użyciem [f], ale to w ogóle nie przechodzi mi przez gardło. Nie wykluczam, że niektórym Polakom by mogła przejść wersja bilabialna [ɸ], ale ja mówię [v] lub [ʋ]. Ponieważ ja mieszkam w Polsce, a Ty na Białorusi -do tego przyznałeś, że byłeś werbowany przez białoruskie służby- szczerze nie liczę na to, że dojdziemy do porozumienia w kwestii wymowy, podobnie jak nie doszliśmy w naszej poprzedniej dyskusji.
Obecnie priorytetem jest wprowadzenie serii poprawek w modułach języka angielskiego, gdyż (1) z uwagi za złożoność angielskiej pisowni, tam jest więcej rzeczywistych problemów do rozwiązania, błędów do poprawy i (2) przypuszczalnie więcej osób używa mojego programu z uwagi na język angielski niż język polski. W nadchodzącej wersji 1.10.1 będą kolejne poprawki w angielskim.
Mam już pomysł na wersję 1.11.0, w której pojawią się ciekawe nowości w obsłudze programu, jak również nowe dialekty. 🙂
Jak zamierzasz podejść do homografów?
lead – przewodzić / ołów
(P/p)olish – polski / pasta do butów (czasem pasta będzie na początku zdania i z wielkiej litery)
Sprawa wydaje się bardzo trudna do sensownego rozwiązania. Jakieś uwzględnienie kontekstu, typu że po "to" lepiej oddać "lead" jako czasownik?
Tak, Galu, to jest rzeczywiście trudne do rozwiązania. Sztuczkę z "to" już gdzieś stosowałem w celu rozpoznania czasownika, podobnie jak np. sztuczkę z poprzedzającym "ve", "has" dla rozpoznania użytego czasu. Innymi słowy, muszę chwytać kłopotliwe wyrazy w kontekście. Tu z całą pewnością jest jeszcze dużo do zrobienia. Wygeneruję jakąś listę angielskich homografów za pomocą Claude i będę testować mój algorytm.