Niemal codziennie zdarza mi się otrzymywać maile od czytelników. Nie było nigdy dwóch listów identycznych, bo każda osoba jest kimś wyjątkowym, mającym swoje własne problemy i posiadającym rozmaite wady i zalety. Ktoś chce się uczyć angielskiego czy niemieckiego, a ktoś inny z wielką chęcią spróbowałby sił w którymś z języków słowiańskich. Niektórzy dopiero zaczynają naukę języka obcego, inni natomiast od dawna tkwią w fazie plateau. Jest mimo to jedna rzecz, która się powtarza niemal w 90 procentach otrzymywanych maili. Przeważnie dotyczą one tego, w jaki sposób należy uczyć się języka, by się go nauczyć. Dlatego postanowiłem napisać coś prostego, niemal banalnego, co może zmieni podejście do nauki niektórych z Was.
Często odnoszę wrażenie, że ludzie uczący się języków obcych szukają jakiejś niesamowitej metody, która nagle drastycznie zmieni ich proces nauki. Przeglądają internet, różnego rodzaju poradniki, oglądają filmy, na których mniej lub bardziej znani poligloci wygłaszają różne teorie na temat nauki języków obcych. Odkrywają np., że profesor Arguelles stosuje shadowing, David James wymyślił system goldlist, Benny z Irlandii rzekomo uczy się każdego języka w 3 miesiące, Steve Kaufmann powtarza jak mantrę, że najważniejsze jest to, ile materiału przeczytamy i przesłuchamy (co w języku angielskim można określić jednym wyrazem jako input, w odróżnieniu od wytwarzanego przez nas samych outputu) przy okazji promując swój portal językowy Lingq, a niejaki Mike Campbell uprawia tzw. sentence mining. Następnie czytają historie o takich niesamowitych poliglotach jak kardynał Mezzofanti, Emil Krebs czy Ziad Fazah, którzy rzekomo nauczyli się kilkudziesięciu języków płynnie i stwierdzają, że najlepiej będzie, jeśli po prostu skopiują metody któregokolwiek ze swoich nowo poznanych autorytetów. Tymczasem nauka języka niekoniecznie na tym polega. Dużo więcej niż kopiowanie tego, co robią nasi bohaterowie, da nam odrobina zdrowego rozsądku przy spojrzeniu na kilka kwestii.
Zadaj sobie pytanie "Po co się uczę języka?"
Niby pytanie z gatunku prostych, ale wiele osób zdaje się być tego nieświadomych. Jeśli ktoś stwierdza, że fajnie byłoby się nauczyć hiszpańskiego, ale nie bardzo wie dlaczego, to moim zdaniem powinien sobie odpuścić, bo nauka będzie niczym innym jak stratą czasu. Jeśli ktoś uczy się danego języka tylko dlatego że "jest piękny", albo że ma taki kaprys, to się go zapewne po prostu nie nauczy, pomijając kilkanaście zwrotów, których absolutnie nie należy mylić ze znajomością języka.
Żadnego z moich języków nie uczę się, bo muszę albo chcę. Są raczej naturalną częścią mojego życia i utrata choćby jednego z nich w dużym stopniu wpłynęłaby na to, co robię w wolnych chwilach.
Ostatnio postanowiłem opanować przynajmniej pasywne podstawy albańskiego. Powodem tego jednak nie było moje widzimisię, ale faktyczne zainteresowanie narodem albańskim, jego historią i kulturą. Mając zerową znajomość tego języka (ciekawskich odsyłam na stronę główną albańskiej wikipedii – rozumiałem z tego dokładnie tyle samo ile każdy przeciętny Polak) zacząłem, obok przerabiania podręcznika, czytać albańską Wikipedię, a konkretnie artykuł o Kosowie. Wiem, że później będę w stanie przejść do gazet, które oprócz rozwinięcia mojego języka pozwolą mi lepiej zrozumieć sytuację polityczno-społeczną w Albanii oraz Kosowie. Języka natomiast w dużej mierze uczę się po to, by mieć to ułatwione. Nauka dla samego języka byłaby jałowa i pozbawiona jakiegokolwiek sensu prócz zaspokojenia mojej ciekawości językoznawczej.
Tak więc zanim ktoś postanowi zostać poliglotą, niech najpierw się zastanowi, dlaczego chce nim zostać. Bo z językami jest trochę jak z pieniędzmi – jeśli same w sobie są celem, to są nic nie warte. Na dodatek jeśli niosą ze sobą inne możliwości związane z naszymi zainteresowaniami, to stają się znacznie łatwiejsze do nauki i często nawet nie zauważamy, w jak szybkim czasie robimy postępy.
Wniosek z tego taki, że w większej mierze styl życia i zainteresowania wpływają na bycie poliglotą niż na odwrót.
I jeszcze tylko na moment powrócę do albańskiej Wikipedii. Było i nadal jest bardzo trudno ją czytać, ale tak naprawdę im szybciej się weźmiemy za prawdziwy język, tym lepiej. Niewiele rzeczy tak opóźnia naukę języka, jak właśnie stwierdzenia, że "dla mnie jeszcze jest za wcześnie, żeby obejrzeć film bez napisów, przeczytać książkę, porozmawiać z obcokrajowcem". Z takim podejściem nigdy nie będziemy gotowi tego zrobić.
Czas, czas i jeszcze więcej czasu
Nie ma jednej uniwersalnej metody nauki języków obcych, która z każdego zrobi poliglotę. Są porady lepsze (dużo czytać, słuchać, rozmawiać, pisać) i gorsze (wkuwanie listy słówek na jutrzejszą kartkówkę), ale mają one jedną wspólną cechę, mianowicie czas, jaki koniecznie trzeba przeznaczyć na język. Zamiast narzekać, że z języka angielskiego nie robimy wystarczająco szybkich postępów, powinniśmy po prostu nad nim przysiąść. Niekoniecznie jednak musi to być kontakt z czytanką w podręczniku, ale chociażby film bez napisów, gazeta czy książka. Cokolwiek. Powinniśmy też pamiętać, że szybki postęp niekoniecznie oznacza postęp trwały – lepiej regularnie czynić małe kroki, niż w ciągu trzech miesięcy nauczyć się podstaw komunikacji i następnie wrzucić język gdzieś do szafy (patrz Benny The Irish Polyglot). Nauka języka to zajęcie na lata i powie to każdy, kto nauczył się przynajmniej jednego.
Najlepsza metoda to przeważnie Twoja własna
Paradoksalnie jest to prawda. Nie znaczy to oczywiście, że nie należy ulepszać tego, co samemu się stosuje, wręcz przeciwnie, trzeba eksperymentować z różnego rodzaju ćwiczeniami, programami i różnorakimi metodami. Ale należy przede wszystkim myśleć o sobie, a nie o tym, że "X" nauczył się języka "Y" metodą "Z" w "V" czasu i dlatego ja powinienem zrobić tak samo. To do niczego dobrego nikogo jeszcze nie doprowadziło. Poświęć jeden dzień na zapoznanie się z różnymi metodami, a następnie je wypróbuj, żeby wiedzieć, które Ci pasują bardziej, a które mniej. I stwórz coś własnego, unikalnego. Jeśli zauważysz w metodzie jakieś wady, to postaraj się je wyeliminować. Samodzielna nauka ma to do siebie, że należy ją codziennie udoskonalać.
Nie przejmuj się poliglotami, którzy znali 80 języków…
…bo prawdopodobnie wcale ich nie znali. W Księdze Rekordów Guinnessa widnieje niejaki Ziad Fazah, który rzekomo opanował do perfekcji 58 języków obcych. Na jakim poziomie rzeczywiście umie się nimi posługiwać, zademonstrował tu: http://www.youtube.com/watch?v=_XA1Ifi-ntE
Tymczasem w kwestii Mezzofantiego, który rzekomo nauczył się ponad 100 języków, spowiadając umierających żołnierzy czy Krebsa, władającego podobną liczbą, należy być dość ostrożnym i zastanowić się, czy rzeczywiście było to możliwe w świecie, w którym codzienny dostęp do języka obcego (co jest jednym z warunków porządnej nauki) był znacznie utrudniony, a same języki bardzo często pozostawały nieskodyfikowane (do dziś zastanawia mnie, jakim cudem opanował on język Ajnów).
Nie czytaj tego bloga…
…ani wielu innych dłużej w ciągu dnia, niż utrzymujesz kontakt z językiem. Porada z punktu widzenia blogera niemal samobójcza, ale chcę traktować każdego czytelnika jak osobę inteligentną, a nie dziecko, które trzeba prowadzić za rękę. A inteligentnej osobie mogę tylko powiedzieć, że nie ma lepszego sposobu na nauczenie się języka niż po prostu przeznaczenie do tego celu ogromnej ilości czasu. Jakkolwiek mądre byłyby porady zamieszczane tu i gdzie indziej, same w sobie w niczym nie pomogą, jeśli nie zostaną odpowiednio zastosowane.
Mimo wszystko jednak zawsze będę wdzięczny za komentarze i każda osoba, która spędzi tu chociażby 5 minut, może mieć pewność, że jest dla mnie ważna;) Tak więc komentujmy i zabierajmy się za to, co jest naprawdę ważne!
Podobne posty:
Demony głupoty – część 1
Jakiego języka warto się uczyć?
Jak ja to robię, czyli podręcznik po podręczniku
Płynny w 3 miesiące… Czy aby na pewno?
Czy 1000 słów i 70% rozumienia to dużo?
Świetny tekst! Ja sama eksperymentuje na sobie różne metody, warto je znać by móc jakąś wybrać dla siebie 😉
"… z językami jest trochę jak z pieniędzmi – jeśli same w sobie są celem, to są nic nie warte." Prawda. Choćby mnie ktoś zmuszał, błagał nie zaczęłabym się uczyć np. niemieckiego, po prostu go nie "czuję".
A tymczasem idę się uczyć… angielskiego 😉
@Ksy
Dzięki:) Jeszcze pamiętam jak pochwaliłem to, że postanowiłaś się skupić właśnie na angielskim.
A metody warto znać, ale nie warto im poświęcać tyle uwagi, ile jest im poświęcane tu i ówdzie. Ludzie natomiast często wpadają w taką pułapkę, że znacznie więcej czytają o metodach niż rzeczywiście się uczą. I przez pewien, na szczęście dość krótki, czas sam popełniałem ten błąd. Powodzenia w Twoim angielskim życzę!
Świetny wpis!
Cóż, chyba większość z nas (czytaj: maniaków językowych) przeszła przez etap "cudownych metod", mając nadzieję że nastąpi cud i nagle wszystko będzie szło gładko i pięknie. Moja 13-letnia kuzynka, którą zaraziłam fascynacją językami, jest na etapie wyszukiwania magicznych sposobów, które pozwolą jej lekko, łatwo i przyjemnie wchłonąć język (jak np. zasypianie ze słuchawkami w uszach, dzięki czemu na drugi dzień wszystkie słówka i zwroty zostaną w głowie…).
Niestety życie pokazuje, że jak nie ma "diety cud" tak i nie ma "metody cud" idealnej i niezawodnej :). Jak napisałeś, trzeba eksperymentować, poznawać swoje możliwość, wady i zalety. I uzbroić się w cierpliwość, bo nauka języka to ciężka praca :). Ale jaka satysfakcja, kiedy widzi się rezultaty!
Dodam jeszcze od siebie, żeby nie patrzeć na innych i nie porównywać się do nich. Wspomniana wcześniej kuzynka ciągle dołuje się jak mało wie w porównaniu do mnie. I zawsze odpowiadam jej "Kasiu, porównaj swoją obecną wiedzę i umiejętności do tego co było np. dwa lata temu. Teraz jesteśmy w stanie sobie siedzieć i rozmawiać po angielsku, a wtedy? Płakałaś, bo nie umiałaś odróżnić czasownika be od have. Miej na uwadze ile ja mam lat i jak długo się uczę, a ile Ty" 🙂
Nie wolno się tak dołować! Że X już umie to i to, a Y zdał CAE, a jeszcze ktoś tam zna pięć języków. Liczymy się My i to co sami osiągnęliśmy!
Oj, tak, tak jak wy przez jakiś czas zamiast wziąć się za naukę czytałem jak to robić, od czego zacząć itd. Miało to także dobre strony bo szczerze mówiąc dzięki właśnie temu ukształtowałem swoje osobiste i bardzo pomocne mi metody ; )
Wiele razy podczas swojej nauki właśnie postępowałem tak jak na końcu swojego komentarza pisze Ev, patrzyłem na osiągnięcia innych a nie swoje. Teraz jednak wiem, ze to mi nic nie da. Lepiej późno niż wcale ; ))
Powodzenia z Albańskim!
A ja mam trochę inne pytanie – jak wygląda Twoja nauka slowek poza korzystaniem z Anki (czy z tego tez juz zrezygnowales?)
Pozdrawiam
"…Ludzie natomiast często wpadają w taką pułapkę, że znacznie więcej czytają o metodach niż rzeczywiście się uczą."
Mam na to fajny sposób – czytam o metodach w języku obcym 🙂
Ja się już naczytałem rożnych rzeczy i ostatecznie stosuje metodę której nikt jakoś nie opisuje(w każdym razie nie natrafiłem).
Biorę tekst w języku obcym, przepisuje, tłumacze.
Uczę się w ten sposób jednocześnie pisma, słówek, ich zastosowania, konstrukcji języka, praktycznej gramatyki(teorie(podstawy) przerobiłem zaraz po nauczeniu się alfabetu).
Fiszki to dla mnie jakaś pomyłka. Takie słówka bez kontekstu nie wchodziły mi zupełnie.
A już programy do fiszek to IMO strata czasu(zresztą podobno mózg lepiej pamięta jeśli pisać ręcznie(były takie badania nawet chyba)).
No a dla uzupełnienia słucham rożnych nagrań.
Oczywiście nie twierdzę, że taki sposób nauki dla każdego będzie dobry i absolutnie zgadzam się, że należy wypracować własną metodę.
Ja akurat dużo lepiej operuje na tekście ,ale u mojej znajomej na przykład bardziej skuteczne są metody typu pimsleur.
Karol to, że zniechęcasz do czytania swojego bloga, to… jest dziwne, ale w porządku, 'twoje zabawki'. Ale, że zniechęcasz do czytania również innych blogów, to to… to już jest zwyczajnie niekoleżeńskie 😉
Kiedyś nauczyłam się w miarę dobrze angielskiego, i z tym "bagażem" doświadczeń sięgnęłam po francuski,mam za sobą też kilka niepowodzeń (niemiecki, hiszpański i włoski) i zgodzę się z autorem, że aby nauczyć się skutecznie języka trzeba mieć w tym coś dla siebie, jakiś cel. Język jest narzędziem, który używamy w jakimś konkretnym celu. Jeżeli nie, jest to narzędzie zbyteczne. Natomiast metody, blogi.. myślę, że one są niesamowicie ważne, bo motywują. Fajnie jest "pogadać" i wymienić się doświadczeniami, ważne, żeby nie przesadzić 🙂
A propos hiper-/super-/duper- poliglotów:
12 stycznia ukaże się książka Michaela Erarda "Babel No More" własnie im poświęcona. W przeciwieństwie do większości blogerów i dziennikarzy piszących o językach, Erard zna się na rzeczy, więc książka powinna być b. interesująca i kształcąca.
Więcej na: http://www.babelnomore.com
*Anonimowy a kto powiedział, ze ucząc się poprzez fiszki nie uczymy się słownictwa z kontekstu? Trzeba po prostu samemu robić fiszki, takie jakie będą nam najbardziej odpowiadały.
*Rameau, wydaje mi się, ze Karol miał na myśli osoby, które poświęcają czas tylko na blogi i czytanie o metodach zamiast się wziąć do nauki. Wiele jest takich osobników ; )
Pozdrawiam
@Raija
Zacny komentarz, naprawdę. Tak, jak powiedziałaś, "liczymy się tylko my i to co sami osiągnęliśmy". A dołowanie się z jakiegoś powodu jeszcze nikomu w niczym nigdy nie pomogło.
@Sitar
Falemnderit:) Wszystko fajnie, tylko że Ev swojego komentarza nie zostawiła (przynajmniej jeszcze), nad Tobą była Raija;)
@Rosolne_Opium
Właśnie pisałem o tym, by się najlepiej o tego typu rzeczy nie pytać;) Ale dobrze… Wszystko zależy od tego jakie to jest słowo i jaki język. Z angielskiego, niemieckiego, rosyjskiego i serbskiego jeśli napotykam jakieś nieznane mi słowo (ale sensowne, bo nie zapamiętuję na siłę słów w rodzaju пунцовый, które oznacza "pąsowy") przepisuję często całe zdanie do zeszytu. Gdy mam kilka wolnych minut przeglądam sobie zdania wypisane w ciągu kilku ostatnich dni. Po tygodniu, gdy je teoretycznie umiem wrzucam wszystko do Anki i wtedy działa to znacznie lepiej, niż gdybym wrzucił do Anki natychmiast. Z albańskiego robię podobnie, ale oprócz tego przerabiam podręcznik, którego treść powtarzam tak często, że nie ma najmniejszego sensu wrzucać go do Anki (chyba, że wtedy gdy będę tłumaczył z polskiego i robił jakieś znaczące błędy).
I tyle – nie sądzę jednak, by każdemu się taki rodzaj pracy podobał, ani też nie uważam, że jest to najlepszy sposób.
@Natalie
Ja robiłem to samo, ale nawet wtedy jest to tak naprawdę ograniczanie samego siebie. Przynajmniej ja w pewnym momencie stwierdziłem, że tak naprawdę ograniczam samego siebie i się nie rozwijam. Jest tyle innych ciekawych rzeczy do czytania przecież:)
@Anonimowy
Przedstawianie swoich metod jest zawsze na miejscu:) Dzięki!
@gregloby
Językowe blogowanie się zbytnio rozrosło i przebiegle dążę do jego destrukcji;) Naturalnie jeśli ktoś to źle zrozumie to przestanie czytać blogi językowe. I nie będzie w tym nic złego – mnóstwo ludzi nauczyło się języków zanim takie blogi istniały:) Jeśli ktoś to dobrze zrozumie to najzwyczajniej w świecie przestanie traktować blogerów jako guru w danej dziedzinie. Nadal będzie czytał kilka blogów, ale powstrzyma się od stwierdzeń, że "X" ma taką i taką metodę i rzekomo udowodnił, że jest lepsza. To jest, moim zdaniem, całkowicie bez sensu.
@Rameau
Otóż to, "ważne, żeby nie przesadzić":)
@peterlin
Na książkę pana Erarda również czekam, tym bardziej, że nie od dziś wiadomo, że ma być wydana.
Niby banalne, ale jestem za tym, aby o tym wszystkim przypominać i przypominać. Sama czasem wpadam w taką pułapkę czytania o nauce zamiast faktycznego wzięcia się za tę naukę, dobrze więc, jak ktoś Cię tak blogowo upomni;)
A każdą metodę, jak napisałeś, trzeba dopasować do siebie, bo tylko to da nam jakieś gwarancje przyszłego sukcesu. Inna sprawa, że takie dopasowywanie do siebie odpowiedniej metody jest bardzo ciekawe, po cóż więc powierzać to zadanie innym 🙂
O tak ile książek już nie przeczytałam, które miały mi pokazać złoty sposób na naukę języka… Jakie zwykle było moje rozczarowanie, kiedy okazywało się, że tak na prawdę nie jest to nic odkrywczego albo to, że ktoś kto biegle włada jakimś językiem niestety nie nauczył się go poprzez wkładanie książki pod poduszkę a jedynie dzięki swojej pracy ( nie wstawiam słowa ciężkiej, bo kojarzy się ona z czymś negatywnym zamiast z przyjemnością 😉 ). Teraz kiedy spotkam opis jakiejś metody to zastanawiam się czy mogę go włączyć do mojej językowej rutyny i nie traktuję tego jak instrukcję co i jak mam robić, bo jak nie to nici ze znajomości języka. Pewnie z tego powodu zraziłam się bardzo do goldlist, ze względu na fakt, że jej autor usilnie próbował przekonać wszystkich, że to jedyna i niezawodna metoda, koniec kropka. Każdy chyba przechodzi przez taki etap kiedy chce, żeby język sam nam wszedł do głowy aż ostatecznie dociera do momentu kiedy przejmuje całą odpowiedzialność za swój poziom języka i nie próbuje już niczego zwalać na nauczycielkę ani zły podręcznik czy metodę…
@Aruenna
Zgadzam się z Tobą do tego stopnia, że aż nie wiem co dopisać. Może zapytam się po prostu kiedy nowe wpisy u Ciebie (po cichu liczę na jakieś posty z zakresu niemieckiej dialektologii)?
@Aleksandra
To ciekawe. Stosowałaś goldlist? I jakie miałaś z tego wrażenia?
Nowe wpisy bardzo wkrótce, miło, że na nie czekasz:) A skoro ciekawi Cię niemiecka dialektologia, to i o tym napiszę, ale najpierw opublikuję te, które pozaczynałam sobie pisać, ale potrzebują jeszcze dokończenia. 🙂
Świetny blog – znalazłam go kilkanaście dni temu i bacznie obserwuję.
W moim przypadku mam coraz częściej wrażenie, że szewc bez butów chodzi. Mówię biegle po niemiecku, skutecznie uczę innych, a ostatnio ciężko mi się zmotywować do codziennej pracy nad językiem włoskim. Jeszcze niedawno z zapałem spędzałam 2 godziny dziennie nad różnymi materiałami i z tygodnia na tydzień czułam różnicę. To chyba jeszcze nie plateau, tylko dopadło mnie lenistwo…
Mam takie objawy jak Aruenna – wolę czytać o nauce niż się uczyć. No cóż- czytanie waszych blogów językowych wciąga nie mniej niż uczenie się.
Pozdrawiam!
Moim marzeniem jest poznać jak najwięcej języków ,oczywiście płynnie. W każdym widzę coś specjalnego co mnie pociąga, ale z czystej ciekawości chiałbym już widzieć ile normalny człowiek, potrafi nauczyć się jeżyków. (Nie mówiąc o tych oszustach znających po 100 języków)
Ile języków Pan już zna płynnie? Mógłby pan wymienić jakie?
Bardzo mądry tekst. Między innymi właśnie za takie rozprawianie się z mitami uwielbiam Twój blog.
I dziękuję za filmik o rekordziście Guinessa – obśmiałam się jak norka.
Ostatnio ktoś na Twoim blogu pytał, czy może nauczyć się bodaj rosyjskiego na poziomie B1/B2 w półtora roku. Sprawdziłam, że to poziom, uwzględniający również wykorzystywanie języka zawodowo i zastanowiło mnie, czemu ten ktoś nie zaczyna po prostu pracować we właściwym środowisku, bo to owszem pozwoliłoby mu osiągnąć potrzebny poziom.
Ale wielu ludzi ma wyobrażenie "powinienem się nauczyć języka X w czasie Y" w totalnym oderwaniu od jego… używania.
Dla mnie to jakiś absurd.
Napisałeś, że żeby nauczyć się języka, trzeba mieć w tym cel.
Tak, ale (co też bardzo ważne) to musi być cel bliski.
Czyli nie "muszę się nauczyć angielskiego, bo to mi pomoże awansować w pracy" tylko raczej
"czytam tekst na interesujący mnie temat, muszę sprawdzić, co znaczy to słowo, żeby go zrozumieć" albo "chcę przekazać X-owi to i to, a on mnie nie zrozumie w żadnym innym języku, to sprawdzę, jak mu to powiedzieć".
Dlatego bardzo mądre jest też to, co napisałeś o wejściu w język od razu, o używaniu go ciągle, do czegoś.
I masz rację – to nasz styl życia sprawia, że poznajemy konkretne języki, a nie wyobrażenie, że "będę cool jak będę znał ileś tam języków".
Język obcy najszybciej poznaje się, jak się go używa do tego, co nas interesuje. Szczególnie jeżeli to jedyna możliwość dotarcia do interesujących nas treści 🙂
Według mnie istotna jest sama styczność z językiem – oglądając filmy nauczymy się go łatwiej niż czytając jedynie teksty z tłumaczeniem. Zawsze uważałem to za doskonałą metodę, dzięki czemu nie miałem problemów z językami w szkole.
Ebro – wydaje mi się, że ważne jest zaangażowanie. Oglądając film chcesz zrozumieć, o czym mówią.
Ale czytając np. książkę, która Cię interesuje, w języku oryginalnym i w razie wątpliwości sięgając do tłumaczenia, osiągniesz ten sam efekt.
Podobnie jeśli w pracy masz jakieś teksty, które musisz zrozumieć, żeby dokończyć projekt, to zaangażowanie będzie podobnie wysokie, bo i cel równie bliski.
Problem zaczyna się, kiedy czytasz nudne nieinteresujące Cię czytanki z tłumaczeniami. Bo Twoje zaangażowanie przez to znacząco spada.
Chciałam tylko powiedziec że świetny ten blog i dał mi pewną inspiracje, dzieki 🙂
Dzięki Karol 🙂 ja też tak robiłam 😛 ale z tym dawno koniec. Teraz tylko nauka! Pozdrawiam!
mądry wpis! bardzo fajne przemyślenia!
Komentarzy się znowu namnożyło w trakcie mojej nieobecności, więc postaram się odpowiedzieć na każdy w miarę możliwości.
@Aruenna
Jakieś notki o Althochdeutschu albo jeszcze lepiej o Altniederdeutschu byłyby równie mile widziane. Przynajmniej jeśli byłabyś w stanie o takim czymś napisać. Choć czekam na wszystkie.
@Katarzyna
Dzięki:) Cieszy mnie, że przybyłaś na tego bloga, bo zawsze cieszę się z każdego nowego czytelnika, a z takiego, który może czasem swoją radą mnie zastąpić (jak chociażby w kwestii języka niemieckiego), tym bardziej.
@Anonimowy
Kwestia tego ile się zna języków płynnie jest znacznie bardziej skomplikowana niż się to wydaje na pierwszy rzut oka i obiecuję, że będzie tematem jednego z najbliższych artykułów. Ja mogę tylko powiedzieć, że znam całkiem dobrze angielski, rosyjski, serbski (oraz rozmaite warianty sztokawskiego w mniejszym stopniu) oraz niemiecki. Do tego potrafię czytać i się dogadywać w kilku innych, ale nie uważam tego za jakieś szczególne osiągnięcie.
@Kor-ka
Cieszę się, że mój blog potrafi czasem pełnić również funkcję humorystyczną:) To co piszesz to święte słowa i trudno mi się z Tobą nie zgodzić. Ludzie często uważają, że najpierw muszą się nauczyć języka, żeby zacząć go używać – tymczasem w żaden sposób nie nauczą się go lepiej właśnie go używając.
@Ebro
Tu bym dodał tylko, że styczność z językiem powinna przybierać takie formy jakie są człowiekowi aktualnie potrzebne. Ktoś kto chce opanować język w celach wybitnie turystycznych niewiele wyciągnie z czytania artykułów o polityce, natomiast ktoś kto chciałby pisać artykuły naukowe względnie niewiele wyniesie z niektórych filmów.
@Olga
Cieszę się i naprawdę nie ma za co:)
@Ksy
Pozdrawiam również!
@missfashionistka
Aj tam mądry;) Zdarzały się na tym blogu mądrzejsze i znacznie ciekawsze. Ale bardzo się cieszę, że się podoba:)
Osobiście znam przynajmniej dwie osoby, które nauczyły się obcego języka bo im się zwyczajnie podobał, bez żadnych innych celów. Nie wszyscy kierują się tym samym a głoszenie tez na podstawie tylko własnych doświadczeń uważam za błędne.
Naturalnie te osoby nie były wcale zainteresowane całym dziedzictwem kulturowym tego języka (filmy, muzyka, książki) bądź nie wykorzystywały go w swoim życiu codziennym, prawda?
Ja osobiście nie znam nikogo, kto by się nauczył języka dobrze (powiedzmy, że na poziom C1, żeby nie być gołosłownym) tylko dlatego, że mu się język zwyczajnie podobał. A znam naprawdę zdolne osoby. Natomiast tezy, drogi Anonimie, z reguły głosi się na podstawie własnych doświadczeń.
Od paru ładnych lat tłumaczę literaturę i teksty naukowe z kilku języków i mogę z ręką na sercu przysiąc, że każdego z nich zaczynałem się uczyć wyłącznie z powodu zainteresowania samym językiem: bo mi się podobał, był przygodą morfologiczną, fascynował mnie jako system. Niektóre kultury, które stoją za tymi językami nawet do tej pory mnie za bardzo nie zaciekawiły i mam o nich tylko takie pojęcie, jakie jest konieczne do prawidłowego rozumienia tekstów (o czym wielu zapomina, tłumacze mają swoje specjalizacje i wcale nie muszą wiedzieć wszystkiego o wszystkim, tylko dużo o paru sferach). Literaturę w tych językach zacząłem systematycznie poznawać dopiero na studiach, na które poszedłem mając już za sobą egzaminy językowe na poziomie C1/C2. Rozumiem konieczność i przydatność kultury, historii i geografii krajów, których język chcemy biegle opanować; ale po swoim przykładzie – i ze dwóch-trzech innych osób – wiem, że nie zawsze, i niekoniecznie trzeba być pasjonatem tych tematów, żeby dobrze nauczyć się języka.
Ani jednak myślę uogólniać swoje doświadczenie na wszystkich – takie generalizacje zazwyczaj obarczone są bardzo dużym błędem i nie pełnią żadnej pożytecznej funkcji, a jedynie podsuwają fałszywie klarowny obraz. Udowodnić istnienie czegoś jest zwykle dużo prościej niż ponad wszelką wątpliwość je wykluczyć.
Tezy zaś, szanowny Autorze, można głosić na podstawie zupełnie dowolnej; liczy się ich prawdziwość, o niej zaś przesądza to, na jak obszernym i wartościowym materiale je oprzemy i z jaką dyscypliną go potraktujemy. Nawet najmądrzejszy człowiek nie powinien opierać swoich tez (zwłaszcza wykluczających) li tylko na własnym doświadczeniu czy przeświadczeniu – ale przecież człowiek naprawdę mądry, któremu zależy na jakości tego, co twierdzi, raczej nie wpadłby na podobny pomysł…
czy istnieje jakaś metoda (domowa) na pokonanie strachu przed j. angielskim??? uczę się od lat, mam dziesiątki książek, rozumiem wiele, a nadal nie mówię płynnie. nie wierzę w siebie to wiem na pewno, a po drugie angielski kojarzy mi się jako Monstrum, którego nie ogarniam… rosyjski znam biegle, nigdy nie miałam z nim problemów, a ang …. porażka. tym bardziej, że jest mi potrzebny w sprawach naukowo-zawodowych. co mam robić? jak się uczyć, aby dało to jakieś wymierne efekty?
Marta, czytaj teksty związane ze sprawami naukowo-zawodowymi. Nie czekaj, aż będziesz tak dobrze nauczona, żeby korzystać ze swojej wiedzy. Korzystaj już!
Ale poza tym, to Cię rozumiem – sama mam jakąś blokadę z angielskim, nie cierpię tego języka, ale znać go niestety trzeba. Poprawiło mi się jak zaczęłam czytać blogi i prasę po angielsku, choć nie polecam szczególnie tej metody. Widzę po blogach rodzimych, że autorzy posługujący się biegłą polszczyzną to niestety mniejszość. Nawet dobre merytorycznie blogi pisane przez specjalistów mają byki, są niezręczne stylistycznie i o ile po polsku można to w mig wychwycić, to z językiem obcym już gorzej. A błędów nie ma co utrwalać.
Sama po angielsku najlepiej dogaduje się ze Skandynawami, bo ich uszy mają większą tolerancję dla twardej wymowy.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Ciekawy wpis – zgadzam się z tym, że rzeczywiście nie ma jednej uniwersalnej metody na naukę języka obcego.
Noo, teraz czuję moc!
W pełni zgodzę się z Pańskim, nieco przekornym zakończeniem tego tekstu. Największym problemem, z jakim zwracają się do nauczycieli i lektorów ich uczniowie jest właśnie potencjalna "niemożność" nauczenia się języka obcego, mimo mnóstwa podejmowanych prób i stosowania samych "cudownych" metod. Tyle że (no właśnie) większość z nich po prostu oczekuje, że dana metoda nauczy się języka za nich, bez ich wkładu czasowego…
Super artykuł, jak i masa poprzednich i następnych! Czapki z głów 🙂
Ja prowadzę przygodę z angielskim (w CV niby fluent, ale stresik przed każdą rozmową z klientem / współpracownikami sięga zenitu)
I z niemieckim – po udanej maturze kilkanaście lat nieużywania zrobiło swoje..
Z tym czasem zgadzam się w 100%, dzisiaj na bloga zajrzałam ze szczerym jękiem w duszy, że już po prostu dzisiaj uczyć mi się nie chce 😉 ale prawda jest taka, że tylko czas, czas oraz kontakt z językiem mogą dać efekty.
Ja sprzątając włączam Deutsche Welle, jadąc autem słucham Xaviera Naidoo,a wiadomości zanim obejrzę – czytam na Polen Heute i Der Spiegel – choćby nagłówki. I tak chcąc niechcąc choć jedno słowo dziennie do głowy wpadnie 🙂
Witam,
od kilku dni czytam tego bloga i jestem pod wrażeniem, nawet nie wiedziałam, że język polski jest taki ciekawy a co dopiero języki obce.
Mam pytanie czy ktoś z Was korzystał do nauki języków z tej strony http://www.17-minute-languages.com/pl/ ? Osobiście znam trochę angielskiego(dogadałabym się), rosyjskiego i niemieckiego ze szkoły a teraz chciałabym się nauczyć koreańskiego. Trafiłam na tę stronę ale nie mogę znaleźć żadnych opinii na jej temat, więc nie wiem czy w odpowiednim temacie piszę ale .. no cóż, "kto pyta nie błądzi". 🙂
pozdrawiam Ola
Nie znam, ale prawdę mówiąc nie wierzę w to, że można się nauczyć języka poświęcając nań 17 minut dziennie.
Nauka języka wymaga czegoś więcej. Taka ilość czasu wystarcza jedynie na powtórzenie słówek w Anki.
nie chodziło mi o to, że 17 minut wystarczy tylko konkretnie o tą stronę, ponieważ nie łudzę się że to jakoś super szybko opanuję, bardziej zastanawiam się czy warto płacić 300 zł za takie "oprogramowanie", które umożliwia poznanie języka na poziomie A, B i C
Reklama dźwignią handlu. Czekam na kolejne nowatorskie kursy po promocyjnych cenach, które pozwolą mi opanować język poświęcając na to już tylko 3 minuty dziennie, najlepiej na stojąco, w autobusie. Poważnie, 17 minut dziennie? Kto ma tyle wolnego czasu?
kurs języka koreańskiego w Polsce to jak szukanie igły w stogu siana, teraz uczę się z wyd. Edgar ale to są podstawy, chcąc poszerzyć swoje słownictwo potrzebne mi jest więcej materiałów, a że nie mówię biegle po angielsku to pozostaje polski. Każdy poświęca tyle czasu ile ma, jeśli komuś wystarczą 3 min to dlaczego to takie bulwersujące dla innych?
książki z bocianami podobno nie są warte polecenia, więc pytam czy ma ktoś jakieś materiały warte zainteresowania?
Ola, wiem że odpowiadam po 10 miesiącach.
Jak Twój koreański?
"…poszerzyć swoje słownictwo potrzebne mi jest więcej materiałów…"
Ja polecam kursy zagraniczne. Mnie przypadł do gustu Pimsleur. Wiem że nie cieszą się te kursy u niektórych zbytnią popularnością. Dla mnie są bardzo wartościowe ponieważ kurs danego języka to około 45 godzin nagrań (3 części po 30 lekcji, każda około 30 minut). Pimsleur szczególnie mi się podoba ponieważ przeznaczam mało czasu na czynną naukę języka. Za to słucham nagrań w drodze do pracy, na trening, gdy jestem w delegacji. A 45 godzin to sporo.
"…nie mówię biegle po angielsku…"
Aby rozumieć kursy angielskie nie trzeba biegle znać tego języka. Wystarczy B1. Sam znam angielski na B2 i nie mam żadnych kłopotów ze zrozumieniem.
"Każdy poświęca tyle czasu ile ma, jeśli komuś wystarczą 3 min to dlaczego to takie bulwersujące dla innych?"
Te 3 minuty, czy 17 to taki żart. Karol w kilku miejscach podkreślał, że należy poświęcać co najmniej 30 minut dziennie na naukę języka. Ucząc się krócej, np. 3 minuty, nigdy nie opanujemy języka obcego. W nauce jest coś takiego jak zapominanie. Tutaj ten czynnik będzie dominował nad nauką jeśli ona będzie trwała tak krótko.
Nie zgadzam się także z "Każdy poświęca tyle czasu ile ma". Ile każdy z nas ma czasu dziennie? (Był o tym artykuł) Według mnie ważne są priorytety. Jeśli coś jest dla mnie bardzo ważne, to poświęcam temu czas przed innymi rzeczami. Przykład. Jestem fanem sportu. Znajduję czas na 8-9 jednostek treningowych w tygodniu (w tym 5 crossfit). Jak to robię? Bardzo lubię ćwiczyć. Robię to w jak najczęściej bo sprawia mi to przyjemność i jest dla mnie ważne. Na wakacjach spędziłem 2 tygodnie u rodziców. Obiecałem im, że pomogę przy remoncie. Oczywiście chciałem także trenować. Co zrobiłem? Otóż codziennie wstawałem o 5:30. Szedłem na trening o 6:00. Po powrocie śniadanie i remont. Dało się? A zaznaczam to były moje wakacje. Kto na urlopie z własnej woli wstaje o 5:30?
pozdrawiam
Całkiem zapomniałam, że dodałam pod tym artykułem komentarz , a bloga czytuję regularnie 🙂
Ciężko mi odpowiedzieć jednoznacznie na Twoje pytanie. Na początku uczyłam się słówek, ale to chyba nie jedyna odpowiednia metoda dla mnie,więc zaczęłam po prostu oglądać koreańskie filmy/dramy/informacje, słuchać muzyki, czytać o Korei i jej kulturze.
Część np. filmów jest tłumaczona na polski, więc to mnie jakoś "popychało do przodu" w rozumieniu języka, przyzwyczajeniu się do mowy ogólnie. Często programy rozrywkowe wyświetlają również napisy koreańskie na dole ekranu, ale dopiero niedawno to odkryłam, więc to mój nowy sposób, żeby widzieć jak czytają i jak zapisują poszczególne słowa.
Nie wiem czy to są jakieś super efektywne metody, w obecnym momencie staram się, żeby nauka sprawiałam mi przyjemność i dlatego z takich korzystam najwięcej.
Myślę, że gdybym poświęcała więcej czasu na naukę słówek i gramatykę to z pewnością w obecnym momencie bym się spokojnie dogadała z osobami posługującymi się tym językiem, choć z pewnością nie byłoby to tak "proste" ponieważ np. w Korei w okolicach Seulu często mówią całkiem inaczej jak na południu określając te same rzeczy/uczucia (to jakby u nas Kaszubi i Ślązacy).
W tym poświęcaniu czasu chodziło mi o to, że każdy uczy się tyle ile chce/może w danym dniu. Jeśli komuś wystarcza pół godziny dziennie i chłonie wiedzę lepiej od osoby, która siedzi wiele godzin to myślę, że 17 minut nie jest takie złe jeśli się je właściwie wykorzysta.
Jakiś czas temu zaczęłam już powoli przerabiać gramatykę, myślę że małymi krokami będę umiała się dogadać na podstawowe tematy, ale nie wiem czy osiągnę poziom C2 będący dla niektórych wyznacznikiem umiejętności językowych.
Póki co widzę same plusy nawet takiej sytuacji. Podszkoliłam angielski dzięki nauce koreańskiego, poszerzyłam wiedzę o kulturze, zatopiłam się w świat Korei i sprawia mi to przyjemność, czuję satysfakcję jak wszyscy mówią, że mi się to do niczego nie przyda i to beznadziejny język. Może nie będę ambasadorem Polski w Korei, ale jestem zadowolona, że poznaję ten język.
Myślę, że bez względu na metodę i sposób zawsze dziś będę wiedziała więcej niż wczoraj, a to dla mnie krok do przodu, nie ważne że mały ważne że bliżej do celu.
Pozdrawiam, Ola 🙂
"…nie wiem czy osiągnę poziom C2 będący dla niektórych wyznacznikiem umiejętności językowych…"
Dla mnie nie jest to wyznacznikiem umiejętności językowych. Zwłaszcza, że zawodowo, czy w inny sposób nie jesteś związana z Koreą.
"…w obecnym momencie staram się, żeby nauka sprawiałam mi przyjemność…"
I to jest najważniejsze 🙂 Mnie obecnie sprawia przyjemność nauka hiszpańskiego. Zawodowo posługuję się angielskim i powinienem doskonalić ten język. Nie mam jednak do tego zapału i serca (jest na B2).
pozdrawiam
Romek
Olu, na stronie book2.de są materiały do nauki 50 języków, w tym koreańskiego. Mnóstwo materiału do słuchania, są też jakieś materiały dodatkowe, ale nie próbowałam. Tu są te kursy: http://www.goethe-verlag.com/book2/PL/ W koreańskim każde zdanie/słowo jest czytane przez dwoje lektorów, nie jak w innych kursach przez jednego.
Z tym mnóstwem to bym nie przesadzał. Na stronie, którą podałeś/podałaś, jest kurs w którym mamy miks dwóch języków z pięćdziesięciu. Kurs ma 100 lekcji. Lekcjo to około 3 minuty nagrań. Nagrane zdania są dobrane tematycznie w danej lekcji. Nie tworzą dialogu. Słuchanie ich jest nudne.
Oczywiście jako coś dodatkowego do nauki się nadaje. Samo w sobie nie jest bardzo przydatne. Przede wszystkim, treść zdań jest taka sama dla wszystkich języków (musi być przy takiej konstrukcji). A co za tym idzie, nie poświęca więcej czasu trudnym zagadnieniom w danym języku a mniej łatwym. Nie podchodzi, oczywiście, w sposób indywidualny do nauczanego języka z perspektywy języka uczącego się.
3 minuty razy 100 to już 5 godzin. Wydając 40 czy 60 złotych na podręcznik dostajesz czasem mniej niż godzinę nagrań. Oczywiście zastosowana formuła ma ogromne wady i zgadzam się że nie jest przydatna jako jedyny czy podstawowy materiał, ale jest ciekawa jako eksperyment strukturalny, no i cieszy sama liczba języków.
Swietny,trzezwiacy artykul. Zimny prysznic,ktory stawia na nogi i zupelnie inne spojrzenie na kwestie uczenia sie. 🙂
Myślę, że gdybym była zawodowo związana z koreańskim to z pewnością bym szybciej i efektywniej się uczyła. Gdy zmienię pracę i miejsce zamieszkania, żeby nie mieć 2 h dojazdu w jedna stronę na jakikolwiek kurs językowy to moja nauka też się zmieni.
Dużo więcej rozumiem niż jestem w stanie powiedzieć, czy to w angielskim czy koreańskim(w szkole miałam jeszcze niemiecki i rosyjski, z których wciąż jeszcze dużo pamiętam). Jak kiedyś przełamię barierę przed mówieniem to z pewnością i poziom językowy wzrośnie.
"Nie mam jednak do tego zapału i serca…" Masz rację jeśli nie ma zapału i serca do języka to jest on "martwy", nawet jeśli używany przez nas na co dzień.
Gdy nauka sprawia przyjemność i satysfakcję to jest ona efektywniejsza.
Dzięki Ci Karol za ten artykuł. Wiele wyjaśniający i motywujący. Pozdrawiam!
Bardzo ciekawy wpis. Zgadzam się z tym, ze nie ma żadnej unikalnej metody na skuteczna naukę języka. Uważam, że to zależy przede wszystkim od chęci do nauki, a także od kursów albo korepetytora. Lubisz oglądać swój ulubiony serial albo słuchać jakiś zespół muzyczny? Ktoś co ma nas zachęcić do nauki języka obcego. Ja byłem zawsze ciekaw jak brzmi mój ulubiony serial bez dubbingu. Byłem ciekaw jak brzmi oryginalny lektor, ale z początku ciężko mi było zrozumieć ich unikalny akcent. Gdy znalazłem dość ciekawy kurs online na questfe pl. Dzięki temu z biegiem czasu zaczynałem rozumieć angielski, a także przyzwyczaiłem się do ich akcentu. Warto moim zdaniem próbować różnych metod. 🙂