Opanowanie nowego języka często jawi się jako niebywałe wyzwanie, którego wymagania są w stanie spełnić tylko wybrane jednostki, tor najeżony przeszkodami tak licznymi, że wydają się niemożliwe do pokonania. Z drugiej strony niektórzy kreślą obraz wprost idylliczny, pozostawiając odbiorców w błogiej nieświadomości. Prawda zawiera jednak wiele odcieni szarości, co znalazło odbicie w przebiegu pewnego eksperymentu…
Niemiecki od zawsze był moją piętą achillesową, choć w przypadku angielskiego było zupełnie odwrotnie. Wielokrotnie zadawałem sobie pytanie, dlaczego jest tak, że ten pierwszy wchodzi mi tak łatwo, podczas gdy drugi prawie natychmiast wylatuje z głowy. Pomimo tego, że konieczność opanowania niemieckiego wymuszona przez system edukacji i cele zawodowe była dla mnie wystarczającą motywacją do nauki, to do pewnego momentu nie miałem bladego pojęcia, na czym polega mój problem. I wtedy zakiełkowała we mnie pewna myśl, pomysł na eksperyment tak szalony, że mógłby się udać i tak męczący, że nawet w krótkim okresie dawałby się mocno we znaki.
Założenia
U podstaw wszystkiego legło założenie, że sukces na polu językowym zależy w dużej mierze nie od dostępności zasobów, lecz wytrwałości w codziennym zmaganiu się z nowymi problemami. A skoro tak, to wystarczyło wyznaczyć sobie jakiś cel i znaleźć do niego jakąś podstawową bazę materiałów, z której będzie się najczęściej korzystać. Mój wybór padł na anglojęzyczny kurs niemieckiego stworzony przez Deutsche Welle o wiele mówiącym tytule "Harry – gefangen in der Zeit". Składa się on ze 100 lekcji, z których każda prezentuje inne zagadnienia gramatyczne. Całość dopełniają ćwiczenia i dość nietypowe filmiki powiązane ze sobą fabularnie.
W teorii kurs ten ma za zadanie przygotować kogoś do poziomu B1 w ciągu około pół roku. Nie byłbym jednak sobą, gdybym zawsze trzymał się wytycznych, dlatego zachęcony wyzwaniem, które znalazłem na oficjalnym kanale na Youtubie, postanowiłem, że każdego dnia będę przerabiał jedną nową lekcję. Nie poprzestałem jednak wyłącznie na tym. Wymyśliłem sobie, że skoro już podniosłem sobie poprzeczkę, to mogę przesunąć ją jeszcze wyżej, podejmując próbę tłumaczenia wszystkich zdań, nawet tych, które byłyby powyżej mojego poziomu, służąc jako tło dla scen.
Postępując tak, zasymulowałbym to, z czym zmaga się większość uczących się, gdyż gotowe przekłady rzadko są łatwo dostępne. Co więcej, zarówno normalne obcojęzyczne teksty, jak i wypowiedzi ustne zazwyczaj cechują się stopniem trudności, który wykracza poza umiejętności początkującej osoby. Sam chciałem się z tym zmierzyć, przenosząc dotychczasowe doświadczenie z językiem angielskim na niemiecki – gdyż są między nimi pewne podobieństwa –wykorzystując również papierowe i elektroniczne słowniki, opracowania gramatyczne i różnego rodzaju źródła internetowe.
Jednak wciąż było mi mało. Oliwy do ognia dolałem pomysłem na tworzeniem fiszek w Anki, w których umieszczałbym całe zdania wraz z tłumaczeniami, a potem uczyłbym się obu tych rzeczy na pamięć. Zainspirowała mnie do tego metoda dzięcioła używana przez Heinricha Schliemanna i Metoda Składniowa Glossika. W tej pierwszej autor uczył się codziennie całych stron tekstu, w drugiej zaś chodziło o zapamiętanie ograniczonego zestawu zdań, które zostały wybrane tak, aby odzwierciedlić bogactwo konstrukcji językowych i nauczyć kogoś odpowiedniej ilości słownictwa.
Oficjalną datę rozpoczęcia eksperymentu wyznaczyłem na 1 marca, choć już w lutym przeprowadziłem pierwsze testy, przerabiając jakieś 10 pierwszych lekcji, chcąc sprawdzić, jak bardzo moje wyobrażenia pasują do rzeczywistości i czy to, na co się porywam, jest w ogóle realne. Przeglądałem również różne kursy na Youtubie, żeby znaleźć coś, co mogło mi posłużyć do uzupełnienia tego z Deutsche Welle. Ustaliłem sobie wtedy, że każdego dnia o tej samej porze będę poświęcał około 2 godziny naukę. Gdy więc w końcu nadszedł właściwy moment, mogłem ze spokojem rozpocząć zmagania z przeciwnościami.
1 miesiąc – marzec
Na początku byłem pełen entuzjazmu, gdyż odświeżanie podstaw i łączenie w całość zapomnianych informacji szło mi dość łatwo. W rezultacie w ciągu pierwszych dni przerobiłem więcej lekcji, niż zakładał mój plan. 6 marca rozpocząłem w końcu dodawanie nowych fiszek, których treść musiałem najpierw przygotować, co ułatwiała lista słów i niektórych zdań przetłumaczonych na angielski.
Niestety zawartość kursu tak mnie wciągnęła, że przez następne dni, aż do 22 marca, nie pamiętałem, że taki program jak Anki w ogóle istnieje. Później wszystko się unormowało, ale pojawił problem z nadmierną ilością kart, gdyż miałem ich już około 1200, a nie dotarłem nawet do 30 lekcji. Z tego powodu pod koniec miesiąca przekształciłem talię na aktywną, tracąc połowę ekspozycji.
2 miesiąc – kwiecień
Niedługo po rozpoczęciu kolejnego okresu doświadczyłem niespodzianki, która wynikła z tego, że przerabiałem 20 nowych kart dziennie, choć dodawałem jakieś 30, powtarzając równocześnie 50 poprzednich. Na skutek tej różnicy moja znajomość słownictwa przestała nadążać za wiedzą gramatyczną. 10 kwietnia zdecydowałem się więc na drastyczny krok, który polegał na porzuceniu tworzenia nowych fiszek w celu nadgonienia tych zaległości i zaoszczędzenia czasu poświęcanego na coraz trudniejsze tłumaczenia.
Gdyby tego było mało, przy 41 lekcji nastąpił kryzys dotyczący pomijania ćwiczeń i wyjaśnień gramatycznych, wywołany problemami z nadążaniem za nowymi zagadnieniami. Od tego momentu robiłem tylko powtórki w Anki i oglądałem nagrania, tłumacząc pojedyncze słowa.
3 miesiąc – maj
W pewnym momencie postanowiłem, że muszę poważniej podejść do nauki, dlatego od 61 lekcji zacząłem wykorzystywać dodatkowy czas w weekendy, żeby bardziej się skupić na gramatycznej części kursu, ale porzuciłem ten pomysł po nadrobieniu kilku zestawów ćwiczeń. Ponadto zacząłem mocno odczuwać następstwa przerzucenia się na talię aktywną, które objawiały się problemami z rozpoznawaniem słów w oryginale, a nawet formułowaniem zdań, co wynikało ze zbyt małej ekspozycji na niemieckie wypowiedzi.
Spędzałem również mnóstwo czasu na powtarzaniu fiszek, w wyniku czego przestało wystarczać mi nawet wykorzystywanie każdej wolnej chwili. Doprowadziło to do tego, że 22 maja z braku lepszego pomysłu zmieniłem wszystkie karty na pasywne. Znacząco obniżyłem też częstotliwość zaglądania do Anki, gdyż i tak coraz częściej zdarzało mi się pominąć sesję z braku chęci.
4 miesiąc – czerwiec
Ten miesiąc był już niestety całkowicie pozbawiony pracy z fiszkami. Demotywujący wpływ metaforycznych stosów piętrzących się kart (talia liczyła ich wtedy ponad 800) skutecznie zniechęcił mnie do dalszej nauki. Prawdopodobnie w tym okresie w ramach odpoczynku od gramatyki oglądałem serię Deutsch Plus, która była naprawdę wciągająca.
15 czerwca ukończyłem fabularną część kursu Harry – gefangen in der Zeit i nie miałem już ochoty do niego wracać. Jakiś czas później znalazłem dobrze przygotowane wytłumaczenia gramatyczne na Youtubie, a także kogoś, kto potrafił odpowiedzieć na liczne pytania, wiedząc również jak wybrnąć z pewnych językowych pułapek. Tak właśnie zakończył się mój eksperyment. Ale to wcale nie oznaczało końca mojej przygody z niemieckim.
Konkluzja
Sądzę, że eksperyment ten można uznać za dość udany. Dzięki wciągającemu kursowi służącemu mi za bazę oraz wyrobieniu odpowiednich nawyków udało mi się całkiem sporo nauczyć, nawet jeśli według swojego subiektywnego odczucia nie osiągnąłem poziomu B1. Doświadczenie to przygotowało mnie do radzenia sobie samemu, nawet gdy sytuacja nie wygląda różowo, udowadniając, że liczne przeszkody tylko spowalniają opanowanie języka, a nie je uniemożliwiają. Pomogła mi w tym oczywiście znajomość angielskiego, którą wykorzystywałem na wszystkie możliwe sposoby, gdyż bardzo często poszukiwane odpowiedzi znajdowały się w anglojęzycznych źródłach. Można więc ją uznać za bardzo pomocną przy nauce nie tylko niemieckiego, lecz także innych języków. Ponadto podtrzymuję swoją opinię, że warto mieć kogoś do pomocy. Oszczędza to bowiem mnóstwo czasu, który można wykorzystać w bardziej produktywny sposób.
Jeśli chodzi o użycie fiszek, to zaprezentowałem tutaj podejście, którego nie powinno się powtarzać. Było ich zbyt dużo, zawierały nadmierną ilość informacji, ćwiczyły tylko aktywne lub pasywne słownictwo i niepotrzebnie próbowałem ich używać do uczenia się nowych rzeczy, ponieważ ich głównym celem jest utrzymywanie czegoś w pamięci. Zapamiętywanie całych zdań jest zbyt czasochłonne i ma uzasadnienie tylko w przypadku pewnych utartych wyrażeń lub treningu reguł gramatycznych. W pozostałych sytuacjach kompletne wypowiedzi powinny być wykorzystywane wyłącznie jako przykłady użycia w kontekście.
Polecane artykuły:
Czy język niemiecki jest trudny?
Przewodnik po Deutsche Welle
Jak (nie) uczyć się języków obcych – część 3 – niemiecki
Niemieckie gazety, portale informacyjne oraz stacje radiowe
Eksperyment językowy
Mini-projekt: walczę z językowymi słabościami!
Wow. Bardzo ciekawy eksperyment jezykowym Twoje zmagania z Anki doprowadzily Cie do dosc cennych wnioskow :-)! Na pewno zapamietam :-)! Jesli szukasz osoby do odpowiadania na pytania zwiazane z niemieckim slowami i gramatyka, napisz maila. Chetnie Ci pomoge. Trzymam kciuki za nauke :-)!
Myślę, że Twój eksperyment można uznać za jak najbardziej udany! Jasne, że zawsze znajdziesz coś, co mógłbyś zmienić, poprawić itd. – to bardzo normalna i zdrowa postawa, ale pod warunkiem, że i z tym się nie przesadza 🙂
Co do Anki i jego klonów, to ja mam podobne doświadczenia. Używałam kiedyś systematycznie i doszłam do sytuacji, że spędzałam z tym potwornym programem godzinę dziennie, próbując nadgonić zaległości i tracąc z oczu to, co realnie ważne w nauce języka.
Zwróciło moją uwagę jedno Twoje zdanie:
Może po prostu należysz do osób, którym praca z tego typu programami nie służy? Zobacz, tyle pokoleń żyło bez Anki i jakoś sobie radziło z nauką języków 😉 Ja w każdym razie, po ładnych paru miesiącach rzetelnej pracy z klonem Anki w pierwszym roku mojej nauki hiszpańskiego, wiem już, że to nie dla mnie.
Zapytam z czystej ciekawości: podoba Ci się język niemiecki? Jest coś, co Cię pociąga w krajach niemieckojęzycznych? Czy może motywacja była wyłącznie związana z pracą / szkołą ? Jeśli to drugie, to tym bardziej podziwiam, bo wbrew powszechnie panującej opinii uważam, że czyste i niczym nie przełamane "potrzebne mi do pracy" to słaby motywator, wymagający dodatkowo prawdziwego samozaparcia.
Przed Anki korzystałem przez długi czas z Mnemosyne i do pewnego momentu dzieliły one ze sobą problem związany z tym, że nie mogłem się skupić na nauce z komputera. Na szczęście w końcu dorwałem mobilną wersję Anki, która jest dużo lepsza od tej Mnemosyne, dzięki czemu praktycznie nic mnie nie rozpraszało i mogłem robić sobie powtórki w każdym miejscu i w dowolnym momencie. Myślę, że przy mniejszej liczbie kart da się dość komfortowo pracować z tym programem. Obecnie testuję łączenie Anki z językowym notatnikiem, w którym mam wypisane różne zdania z tłumaczeniami pojedynczych słów lub wyrażeń. Miałem tak zrobić już wcześniej, tak jak wiele innych rzeczy, ale jakoś nie wyszło. Pomysł na to przyszedł mi do głowy podczas wspomnianego eksperymentu. Wydaje mi się, że ta metoda będzie najodpowiedniejsza w moim przypadku.
Język niemiecki to nie jest coś do czego pałam wielką niechęcią, na przykład z powodu przymusu jego nauki w szkole, ale również nie wydaje się czymś czego uczę się z wielką chęcią. Obecnie mam do niego raczej neutralne podejście i naprawdę moją motywacją jest nauczenie się go na poziomie komunikatywnym z powodów zawodowych. Znajomość angielskiego wystarcza mi w zupełności, aby realizować się we wszystkich pozostałych sferach życia. To się może zmienić, ale dopiero gdy osiągnę odpowiedni poziom. Na razie jednak muszę się dodatkowo motywować do tego, żeby pchać wszystko do przodu. Jak widać, nie jest z tym tak źle 🙂
Hmm. Mobilna wersja Anki. Nieeee, nie dam się skusić…
Choć z drugiej strony to naprawdę fajny pomysł – zamiast gapić się w podłogę albo sufit, jadąc metrem, przeglądać słówka bądź zdania, tak niezobowiązująco. Nieduża liczba kart, tak jak napisałeś. I brak poczucia przymusu. Chyba wypróbuję, zainspirowałeś mnie.
Ja uwielbiam niemiecki i dla mnie najlepszym sposobem są "prawdziwe" źródła. Lubię seriale, serie Easy German, bajki niemieckie. Oczywiście trochę z typową książką też pracuje. Moja ulubiona do gramatyki jest Alles Klar.
Czasami przerabiam trochę podręcznika Menschen.
Mi bylobyl ciężko przejść 100 takich lekcji chyba że nic innego nie musiałabym robić:) ale to dobry pomysł żeby w krótkim czasie pozyskać dużą wiedzę.
Raz w tygodniu spotykam się z native speakerem i dużo mi to daje.
Bardzo za to NIE lubię uczyć się z fiszek.
Moim zdaniem robisz znacznie za mało w stronę nauki języka. Skuteczna metoda (przynajmniej dla mnie) to zagłębianie się w języku obcym. Całkowite. Jeden kurs plus słówka to znacznie za mało. Warto dodać inne metody, by nauka się po prostu nie znudziła i była jeszcze szybsza, jeszcze bardziej efektywna:
1. korzystaj z kursów mp3 w aucie lub domu (np. Pimsleur)
2. korzystaj z przynajmniej 2 różnych kursów do nauki języka
3. wypisuj z nich nieznane słówka i zdania – oczywiście tworzysz wtedy własne fiszki. Podczas wpisywania już się częściowo przecież ich uczysz!
4. ucz się z fiszek codziennie, bierz je wszędzie ze sobą i wykorzystuj każdą wolną chwilę
5. codziennie powtarzaj "stare", wcześniejsze słówka. Przykładowo: dzisiaj uczywsz się 20 nowych, ale powtarzasz 100 starych. Kolejnego dnia uczysz się kolejnych 20 nowych, a powtarzasz przykładowo 150 starych, itd. Ja doszedłem do takiej wprawy, że byłem w stanie powtórzyć jednego dnia nawet do 700 starych słówek, a nauczyć się ponad 200 nowych. W ciągu 2 miesięcy nauczyłem się tym samym 2000 słówek.
6. słuchaj radia w języku obcym – zamiast muzyki, słuchaj audycji, gdzie dużo mówią. Słuchaj w pracy, w domu podczas zmywania naczyń czy robienia obiadu.
7. korzystaj z kursów YouTube
8. korzystaj z różnego rodzaju filmów – jak np. Easy Languages na YT.
9. oglądaj filmy z oryginalnym lektorem. Jeśli możesz, włącz napisy PL
10. czytaj artykuły w danym języku – wypisuj z nich potrzebne słówka
11. obserwuj konta na Twiterze, Facebooku w języku, w którym się uczysz. Np. na Twiterze Deutsche Welle w j. niemieckim.
12. staraj się układać w głowie schematy wypowiedzi, opisuj w głowie dane sytuacje i zastanów się, jak byś odpowiedział w danej sytuacji w danym języku.
13. korzystaj z portali typu italky.com – pisz chociażby krótkie teksty, które ktoś natychmiast poprawi
14. znajdź partnera do rozmowy, który chce Twojej pomocy w nauce polskiego czy angielskiego. W zamian żądaj pomocy w niemieckim.
Jednym słowem – otaczaj się językiem przez cały dzień – wtedy te 2 h nauki przełożysz na cały dzień. No i się nie znudzisz – bo nauka stanie się czymś powszednim.
Wydaje mi się, że źle mnie zrozumiałeś. Dobrze znam wszystkie wymienione przez ciebie punkty, jednak w tym eksperymencie chciałem sprawdzić, jakie realne przełożenie na naukę języka mają ograniczenia wynikające ze stosowania połączenia kilku "zwykłych" metod. Można tu dostrzec zarówno tradycyjne podejście stosowane w szkołach, metodę dzięcioła, Glossika, fiszek, a nawet w pewnym stopniu Pimsleura (uczenie się na pamięć fraz i słówek z wykorzystaniem powtórek rozłożonych w czasie). Wszystko to miało na celu obiektywne sprawdzenie, czy rzeczywiście należy zwalać swoje niepowodzenia na złą metodę. Na Woofli była już nawet mowa o podejściu, według którego każda metoda jest dobra, o ile ktoś potrafi z niej konsekwentnie korzystać.
Pozwolę sobie skomentować kilka twoich wskazówek.
1. Skuteczność kursów mp3 zależy od tego, czy dana osoba lubi tę formę nauki. Obiektywna efektywność jest tu drugorzędna.
2. Dwa kursy to już dużo. Nie polecam wykorzystywania ich w większej ilości, gdyż wpada się w pułapkę ciągłego szukania czegoś lepszego i nieskupiania się na nauce tego, co się już ma. Można natomiast zmieniać kursy w razie niedopasowania lub znudzenia.
3. Zgadzam się. Dobrze jest najpierw wypisać sobie materiał do fiszek, a dopiero minimum dzień później stworzyć nowe karty. Ułatwia to zapamiętywanie.
4. Regularność jest tu kluczem do sukcesu.
5. Najprościej powtarza się za pomocą programu typu Anki, Supermemo lub Mnemosyne. Robienie tego ręcznie wymaga więcej pracy.
6. Odradzam słuchania radia dopóki nie jesteś na poziomie B1. Wcześniej zrozumiesz zbyt mało, żeby móc skutecznie zgadywać znaczenie nieznanych słów z kontekstu. Dłuższe i krótsze filmy i seriale sprawdzają się na każdym poziomie.
7. Kursy na Youtubie są dobre, ale trzeba uważać, bo zdarzają się takie z błędami.
8. Z tego, co słyszałem, Easy Languages jest przeznaczony dla osób, które już uczęszczają na obcojęzyczne konwersacje lub ćwiczą z kimś rozmawianie, gdyż jest tylko uzupełnieniem właściwej nauki.
9. Nie ma czegoś takiego jak oryginalny lektor. Chodzi ci o filmy bez lektora, czyli z napisami. Być może podchodzi pod to również dubbing, gdyż w niektórych krajach zagraniczne produkcje otrzymują zmienioną ścieżkę dźwiękową. Tak się składa, że na filmach z napisami w krótkim czasie znacząco poprawiłem kiedyś rozumienie ze słuchu. Na pewnym poziomie można już wyłączyć podpowiedzi tekstowe, choć przydają się przy spisywaniu nowych słówek i fraz.
10. Rzeczywiście częste czytanie pomaga, ale trzeba je łączyć ze słuchaniem. Zdążyłem się przekonać, że można czytać z dużym zrozumieniem, nawet gdy nie zna się części słów. Jednak aby przeskoczyć na wyższy poziom trzeba się już starać wyciągnąć z tekstu jak najwięcej.
11. Nie polecam, jeśli ktoś ma zbyt małą samokontrolę, gdyż te serwisy łatwo odwracają uwagę od nauki.
12. Warto tak robić, ale tylko wtedy, gdy ma się możliwość sprawdzenia, czy to, co się wymyśliło, jest poprawne.
13. W przypadku popularnych języków takich jak angielski popyt przewyższa podaż, więc niekoniecznie otrzyma się tam odpowiedzi, nie wspominając już o tym, że teksty z darmowych kont są gorzej widoczne na liście przeglądanej przez tych, którzy mogliby nam pomóc.
14. Jeśli chodzi o wymianę wiadomości tekstowych, to można kogoś znaleźć w rozsądnym czasie. Niestety w przypadku rozmów na Skype robi się o wiele trudniej. Poza tym osób uczących się polskiego nie jest aż tak dużo i są oblegani przez tłumy chętnych na wymianę językową. Osobną sprawą jest fakt, iż trzeba znaleźć sobie kogoś z kim będzie się dobrze rozmawiało. Inaczej po jakimś czasie ta językowa znajomość się rozpadnie.
Samo otaczanie się językiem nie wystarczy. Trzeba sprawić, aby stał się częścią życia. Wtedy nauka przestaje nią być.
A ja mam pewien problem z hiszpańskim. Bardzo szybko zapominam tego, czego się nauczę, pomimo, że na naukę poświęcam dużo czasu, codziennie robię powtórki, a wszystko to jak grochem o ścianę. Oczywiście poza tradycyjną nauką staram się otaczać językiem, jednak wszystko jest bez efektów. Testów poziomujących nie udaje mi się rozwiązać nawet na poziomie podstawowym, tzn. czasem na jednych stronach wypełniam poprawnie, ale na innych nie, choć po takim czasie i intensywności nauki powinienem mieć już poziom co najmniej średnio zaawansowany (a nawet zaawansowany)… Chyba rzeczywiście nie mam głowy do nauki języków obcych. ;/ Drodzy poligloci, macie na to jakąś radę? Czy ktoś z Was miał podobne problemy? Z góry dziękuję za odpowiedzi.
Ciężko powiedzieć, co jest przyczyną twoich niepowodzeń. Napisz, co dokładnie robisz, aby się uczyć języka, bo to otaczanie dla różnych osób oznacza różne rzeczy. Testami gramatycznymi nie musisz się aż tak przejmować. To jest jakby osobna umiejętność językowa i jednym wychodzi lepiej, a innym gorzej. Ważne jest to jak twoja wiedza przekłada się na rzeczywiste użycie.
@Barti
Spróbujmy zaatakować problem z kilku stron.
1. Skąd bierzesz informacje zwrotne na temat Twojego poziomu hiszpańskiego? Czy są to wyłącznie testy, które znajdujesz w Internecie? Jeśli tak, to nie powinieneś się szczególnie przejmować – tego typu testy są wybiórcze, niemiarodajne, a nierzadko też pojawiają się w nich błędy. Przydałby Ci się szczegółowy, rzetelny egzamin, żebyś mógł się zorientować, ile naprawdę umiesz, ale, szczerze mówiąc, nie wiem, co Ci doradzić – bo przecież nie napiszę, żebyś podał się za studenta iberystyki i poszedł na test poziomujący 😉 Ale z tego co wiem, niektóre szkoły językowe przeprowadzają takie mini-testy w formie rozmowy PRZED zapisaniem się na kurs.
2. Może jednak robisz postępy, tylko ich nie zauważasz? Wiedza i umiejętności językowe mają to do siebie, że muszą "się uleżeć". Z tygodnia na tydzień można nauczyć się najwyżej hiszpańskiej ortografii – wszystko inne to kwestia naprawdę długiej i systematycznej pracy. Na moim przykładzie: są okresy, kiedy mam nieustanne poczucie, że wszystko to, co czytam, oglądam i czego słucham po hiszpańsku, przelatuje przeze mnie, nie zostawiając najmniejszego śladu, nawet jeśli jest to czytanie, oglądanie i słuchanie aktywne. Postępy w nauce języka mają to do siebie, że pojawiają się skokowo i nic nie da się z tym zrobić. Mój sposób – który ma swoje wady i zalety, ale ogólnie się sprawdza – to zafundowanie sobie czegoś w rodzaju "rozdwojenia jaźni", tzn. robić swoje (czytać, wynotowywać i powtarzać słownictwo i struktury, słuchać podcastów itd.) i zapomnieć, że czeka się na jakieś efekty.
3. (a może 2a). Nauka w ogóle to proces, który nie ma w sobie nic z liniowości i warto zdawać sobie z tego sprawę. Bardzo fajnie jest to opisane w tym artykule: http://blog.krolartur.com/nie-poddawaj-sie-czyli-krzywa-uczenia/ (nie przejmuj się, że autor jest "kołczem", pisze naprawdę z sensem i ma dużą wiedzę).
4. (albo 3 🙂 ) Kilka pytań na koniec: lubisz naukę hiszpańskiego? Do czego jest Ci ten język potrzebny? Napiszesz coś więcej o swojej metodzie?
Trawiłem temat krzywej uczenia przez dwa tygodnie (od 15 sierpnia). Nic nie rozumiem z psychologii. 🙁 Nie dostrzegam bowiem w moim procesie nauki języka hiszpańskiego, ani w innych dziedzinach życia, niczego w stylu okresów zastoju "gdy nowa wiedza pomimo intensywnej nauki nie wchodzi do głowy". Dziś pierwszy raz spróbowałem zaznaczyć moje postępy na wykresie (oczywiście bardzo subiektywnej) samooceny (po angielsku, by każdy zrozumiał):
https://s3.postimg.io/xy2o4y5g3/wykres.jpg
Każdy wyższy poziom jest rozleglejszy od wszystkich pozostałych razem wziętych: powiedzmy, że C2 to ocean informacji w porównaiu z morzem C1 i jeziorem B2. Uczyłem się przez te lata hiszpańskiego z w miarę stałą intensywnością.
@PBB
Hehe, już dawno mówiłam, że w psychologii istnieją (tzn. "leżą" obok siebie bez jakichkolwiek interakcji) dziesiątki, jeśli nie setki modeli każdego dowolnego zjawiska – i są to modele, jeśli je pozestawiać parami, o każdym możliwym stopniu wzajemnej kompatybilności/sprzeczności. Do wyboru, do koloru.
Mnie akurat przekonuje ten konkretny model, bo jest zgodny i z moimi osobistymi doświadczeniami, i z obserwacjami oraz opowieściami znajomych. Ale żeby podjąć sensowną dyskusję, musiałabym poświęcić sporo czasu na przeczytanie ładnych paru artykułów, odświeżenie dawno zapomnianej już wiedzy, a najzwyczajniej mi się nie chce. A tak z marszu nie podam żadnych sensownych argumentów. Jeśli jednak chcesz podyskutować o różnorodnych modeli uczenia się, może napisz komentarz pod tekstem Artura?
—
Tak tylko na marginesie dodam, że coaching jako taki budzi mój – najoględniej mówiąc – głęboki sceptycyzm, a blog autora (który w ostatnich tygodniach podczytuję) – uczucia mocno ambiwalentne, ale muszę przyznać, że jednak dowiedziałam się kilku nowych i całkiem użytecznych rzeczy.
@Ada O
Tak, coś już o tych rzeczach pisałaś, ale wciąż mam nadzieję, że nie jest AŻ TAK źle.
Nie będę komentować na blogu Króla Artura. W komentarzach pod artykułem pojawia się…
Krzysiek:
"Napisałeś, że podany schemat jest do WIĘKSZOŚCI, więc ciekawi mnie do czego schemat ten się nie stosuje?"
Na co Król Artur odpisuje:
"Gdybym był w stanie z góry powiedzieć do czego, to bym powiedział. Zakładam, że nie jest on absolutnie wszechstronny, choć dotąd wyjątków nie znam."
Człowiek udziela płatnych usług psychologicznych, a blog to zwyczajnie jego reklama: "jego usługi wcale nie muszą działać, ale nie zna przypadku, by nie działały." 😉
Skoro zakłada, że model wszechstronny nie jest, to znaczy, że zakłada, że można go odrzucić, ale jednocześnie nie chce/ nie potrafi podać odstępstw od modelu, które by dowiodły, że prawidłowo zakłada. Może jaśniej: "wiecie, to tylko psychologia i tylko model, nie musi na każdym zadziałać, pieniędzy nie zwracam".
@Barti,
Przez "tradycyjną naukę" rozumiesz jakieś kursy, podręczniki, coś w tym stylu? Może jesteś po prostu wyczerpany tradycyjną nauką; zresztą ona ma szanse się sprawdzić tylko do pewnego (bardzo niskiego) poziomu. Również zapomnij o wszelakich testach poziomujących. Po co Ci wiedzieć, "na jakim jesteś poziomie"?
Może zrób sobie taki psychiczy odpoczynek od podręczników, testów i tego wszystkiego i po prostu ciesz się hiszpańskim: rozmawiaj z Latynoskami, słuchaj muzyki, oglądaj filmy, czytaj portale, czytaj książki itd. Rób to codziennie przez wiele lat.
Użycie fiszek -najlepiej w formie Anki- jest naprawdę ważne dopiero na poziomach C1-C2. Wcześniej Anki jest zbędne, gdyż słowa są na tyle pospolite, że wystarczy codziennie używać języka hiszpańskiego, by słowa powtarzały się same, gdy spotykasz je w tekstach itd.
@Łukasz Molęda
Jeśli chodzi o moją metodę to dotychczas przerobiłem podręczniki do hiszpańskiego SuperMemo i zostały mi same powtórki. Dobrze mi się z nimi uczyło, ale teraz nie wiem, co dalej. Szukam innych podręczników, ale niestety większość jakoś do mnie nie trafia. Albo są zbyt chaotyczne, albo zawierają informacje, które już znam, a ja czuje niedosyt, jakiś taki głód nauki, tylko nie wiem, skąd mam teraz czerpać wiedzę. Utkwiłem w martwym punkcie… Poza nauką z podręcznikiem słucham piosenek po hiszpańsku, praktycznie codziennie. Bardzo rzadko zdarza mi się słuchać czegoś po angielsku/niemiecku i polsku. Mam jednak wrażenie, że to nic nie daje, bo w większości nie rozumiem tekstów. Są oczywiście takie, które znam na pamięć, ale to zazwyczaj proste teksty. No i przed tym, zanim zaczynam coś więcej z nich rozumieć, czytam je w internecie, tłumacze niezrozumiałe słowa i dopiero potem wiem, co dokładnie śpiewa artysta. Niestety ze samego słuchu nie udało mi się do końca zrozumieć ani jednego tekstu, nawet jak ktoś śpiewa bardzo wyraźnie. Poza tym czytam jakieś pisma i lektury uproszczone, ale i tak zazwyczaj muszę posługiwać się również słownikiem, bo nie wszystkie słówka znam. Czasem oglądam też coś po hiszpańsku, ale zazwyczaj jest tak, że nie nadążam za szybkością wypowiedzi. Nie wiem jak mam się poprawić z rozumienia ze słuchu, nie potrafię się też przestawić na myślenie po hiszpańsku, bo automatycznie próbuję przetłumaczyć sobie w głowię wypowiedź na polski. Mam też czasami tak, że zapominam znaczenia słów, których wcześniej się nauczyłem i wielokrotnie je powtarzałem.
@Ada O
1.Swoją wiedzę na temat umiejętności językowych czerpię własnie z internetowych testów. Z jednego dowiedziałem się, że nie znam podstaw, zaś z innego, że mam poziom…zaawansowany. Chyba rzeczywiście muszę znaleźć coś bardziej rzetelnego.
2,3.Twoja wypowiedź bardzo dała mi do myślenia, chyba rzeczywiście jest jak mówisz. Uczę się hiszpańskiego ponad rok i jak na to patrzę, to rzeczywiście teraz jest lepiej, niż było np. po sześciu miesiącach nauki. Kontakt z tym językiem mam od kilku lat, przez muzykę właśnie, ale wcześniej było tak, że nie rozumiałem w ogóle, o czym oni śpiewają, samodzielnie nie udawało mi się wtedy czegokolwiek przetłumaczyć. Co prawda próbowałem uczyć się z kilkoma popularnymi podręcznikami, ale zazwyczaj nie udawało mi się ich w całości przerobić i ciężko mi się z nimi uczyło. Prawdziwa nauka zaczęła się dopiero z podręcznikami SuperMemo, wtedy zacząłem zauważać postępy. A teraz mam właśnie wrażenie, że umiem tak mało i przy powtórkach też nieraz pojawiają się problemy, że czegoś nie pamiętam. Chciałbym móc bez problemów czytać książki hiszpańskich pisarzy w oryginale, słuchać piosenek z pełnym rozumieniem tekstów i wypowiedzi. Tylko szkoda, że bardzo wolno robię postępy. ;/
4.Tak, bardzo lubię naukę hiszpańskiego i chciałbym przenieść się do Hiszpanii po skończeniu szkoły i studiów. Myślę też o maturze z hiszpańskiego, chociaż obawiam się, że sobie nie poradzę. Nie uczę się tego języka w szkole, a nie wiem, czy nauka na własną rękę wystarczy, czy powinienem zapisać się na jakiś kurs. Mam też dziwne wrażenie, że po angielsku szybciej uczę się np. słówek, niż po hiszpańsku. A z angielskim mam kontakt tylko w szkole, a z hiszpańskim dużo więcej. Nie wiem dlaczego tak jest.
@PBB
W sumie chciałbym wiedzieć na jakim jestem poziomie, bo nie wiem, czy dobrym pomysłem jest matura z hiszpańskiego. Głupio by było dostać kilka procent, więc wolałbym wiedzieć, czy warto się na to pisać, czy nie. Niby w internecie są arkusze, ale nie sprawdzę, czy dobrze uda mi się napisać wypowiedź pisemną i zdać maturę ustną, odpowiedzi są tylko do testu wielokrotnego wyboru.
Muzyki jak wspomniałem słucham prawie codziennie, a z książkami w oryginale bym nie dał rady, co chwilę musiałbym sprawdzać słówka w słowniku. A co do rozmów z Hiszpanami i Latynosami, to czasem z tego korzystam i nie szło mi nawet najgorzej. Co prawda zdarzało mi się coś sprawdzać w słowniku, ale ogólnie rozumiałem wypowiedzi. Tylko niestety znalezienie dobrego rozmówcy jest dla mnie jak szukanie igły w stogu siana. Zazwyczaj te osoby nie wchodzą, żeby tylko pogadać, a mają jakieś inne cele, np. szukają miłości. Na portalach wymiany językowej jest niestety mało osób uczących się polskiego, a na czatach nie każdy chce pisać z obcokrajowcami. Wiadomo, że trochę wolniej odpisuję, a niektórych to wkurza. Ostatnio nawet ustawiłem sobie w nicku, że jestem z Polski, żeby od razu było wiadomo, to spotkały mnie przez to małe nieprzyjemności. Ktoś na "przywitanie" spytał mnie jak to jest być beznadziejnym Słowianinem. Oczywiście administracja tę osobę natychmiast zablokowała, ale niesmak pozostał. ;/ Także ja na wszelkich portalach, czatach niestety spotykam dziwne osoby i nie takie, które rzeczywiście chciałyby pogadać.
Bardzo Wam dziękuję za pomoc i za to, że poświęciliście swój czas, żeby mi odpisać. 🙂
@Barti
Lubisz język hiszpański, chcesz wyjechać do Hiszpanii – jeśli tylko Ci się nie odwidzi w najbliższym czasie, to praktycznie jesteś skazany na sukces 🙂
Po tym, jak przybliżyłeś nam kilka szczegółów, widzę dwie możliwe przyczyny tego, że jesteś nie do końca zadowolony z dotychczasowych rezultatów nauki: częściowo może to być wina metody, a częściowo nierealistycznych oczekiwań, które sobie stawiasz.
Piszesz, że korzystasz z Super Memo. Nie wątpię, że można się czegoś nauczyć i z takich materiałów, nie są one jednak dobrym pomysłem na dłuższą metę. W ogóle nie ufałabym tym wszystkim rozreklamowanym, dostępnym w Empikach podręcznikom, chaotycznym i – znowu – nierzadko zawierającym błędy. Zainteresuj się podręcznikami wydawnictw językowych, dostępnymi np. na allegro albo – wersja dla oszczędnych – na stronie na ch 🙂 Może zainspiruje Cię ten artykuł: https://woofla.pl/moj-zestaw-samouka/ – pisałam w nim o podręcznikach, których przez jakiś czas używałam i naprawdę dobrze mi służyły. Gorąco polecam Ci też artykuł Gosi: https://woofla.pl/hiszpanska-gramatyka-w-teorii-i-w-praktyce-1/ Prezentowana tam "Gramática básica del estudiante de español" to naprawdę świetny podręcznik, solidnie prezentujący i wyjaśniający podstawy hiszpańskiej gramatyki. Poznałam go na studiach – używaliśmy go czasem w grupie zaawansowanej (!) na iberystyce, żeby powtórzyć różne wybrane zagadnienia i nie waham się uogólnić, że każdemu z nas załatał niejedną dziurę w wiedzy.
Bardzo dobrze, że otaczasz się językiem, nie przestawaj, szukaj cały czas tego, co Cię zainteresuje. Polecam Ci w ogóle cały cykl Gosi na Woofli, która pisze nie tylko o hiszpańskiej gramatyce, ale i np. o hiszpańskich serialach: https://woofla.pl/category/brunetka-na-jezykach/
W drugiej kolejności polecam Ci mój cykl: https://woofla.pl/category/psycholatino/ – mnie wprawdzie bardziej niż Hiszpania interesują kraje Ameryki, ale skupiam się też na nauce języka jako takiej (m. in. na rozumieniu ze słuchu, o którym wspominasz). Wybacz, że tak Cię zarzucam linkami, ale gdybym chciała opisać to wszystko tutaj, choćby i w formie skondensowanej, ten komentarz zająłby chyba ze 100 ekranów 🙂
Wspomniałam wcześniej o nierealnych oczekiwaniach: pisząc o nich, odnoszę się do rozmaitych mitów rozpowszechnianych w popularnych komercyjnych artykułach, m. in. ten o "myśleniu po hiszpańsku". Do tej pory nie wiem, co to znaczy "myśleć po hiszpańsku". Tzn. domyślam się, że chodzi o unikanie kalkowania z polskiego przy formułowaniu wypowiedzi po hiszpańsku – ale do tego przecież wystarczy regularny, świadomy kontakt z żywym językiem. W drugą stronę natomiast – jest rzeczą całkowicie naturalną, że słuchając bądź czytając, próbujesz sobie tłumaczyć na polski to, co słyszysz. Odnosisz po prostu nowe treści do znanych Ci dobrze struktur. I jeśli tylko masz świadomość, że niemożliwym jest idealne przełożenie struktur z języka A na język B, to wszystko jest w jak najwyższym porządku. Wiem, że są osoby, które się ze mną nie zgodzą, ale wystrzeganie się za wszelką cenę tłumaczenia na polski to wylewanie dziecka z kąpielą.
Jako jak najbardziej realistyczny natomiast widzę Twój zamiar zdawania matury z hiszpańskiego. Jeśli masz taką możliwość, to radziłabym Ci wziąć kilka (dosłownie kilka, nie więcej) prywatnych lekcji u kogoś, kto na co dzień naucza hiszpańskiego w liceum i przeprowadza tego typu egzaminy – będziesz miał wtedy jasny obraz tego, co musisz poprawić, pod jakim kątem się przygotować (niestety, w równym stopniu chodzi o umiejętności językowe, jak i o słynną umiejętność dostosowania się do klucza). Jeśli jednak nie masz takiej możliwości, to po prostu rozwiązuj zadania z matur, zwracaj uwagę na kryteria oceny, a wypowiedzi pisemne wrzucaj na lang.8, gdzie w przypadku hiszpańskiego jest spora szansa otrzymania korekty.
Ach, na koniec jeszcze jedno: w pierwszym komentarzu napisałeś, że być może "nie masz głowy do nauki języków obcych". A ja Ci powiem, że znam jeden niezawodny predyktor sukcesu w ich nauce: jest to bardzo dobre posługiwanie się językiem polskim. Dbałość językowa (widoczna w Twoich wypowiedziach) to coś, czego się nie traci nagle przy nauce nowego języka, wręcz przeciwnie.
Pozdrawiam i powodzenia 🙂
@Barti,
Osoba na jedną rozmowę i tylko w celu językowym mnie np. nie interesuje i nigdy nie interesowała. Nie szukasz miłości przez neta, ale dobrze jest mieć jakieś osoby na długoterminową znajomość, z którymi ma się jakieś tematy itd. i wówczas się nauczysz języka. Oczywiście nie jest łatwo znaleźć taką osobę, ale takie osoby się znajdzie. Uczysz się hiszpańskiego tylko od roku!!!
Potraktuj ten pomysł 100% na serio: pisz do odrobinę starszych od siebie kobiet. Myślisz o maturze, więc domyślam się, że masz 16-17 lat (?). Pisz do dziewczyn w wieku 20 lat. Po pierwsze pohamujesz w dużym stopniu miłosne ich zapędy – pisać będą te, które mają cele przyjazne raczej niż miłosne (skoro ci takie cele przeszkadzają). Po drugie, skoro narzekasz na jakość rozmówców, te kilka lat starsze dziewczyny będą dużo lepszymi rozmówczyniami. Zauważysz wzrost jakości konwersacji z uwagi na różnicę psychiczną pomiędzy kobietą w wieku 16 lat, a 20 lat. Polki nie piszą z młodszymi, ale w Ameryki Łacińskiej znajdziesz rozmówczynie, którym Twój wiek nie będzie przeszkadzał.
Ludzie z większości krajów hiszpańskojęzycznych są przyjaźnie do Słownian usposobieni. Dziwne zachowania zdarzały mi się raczej ze strony Hiszpanek, nie w Ameryce.
Jeśli szukasz rozmówczyń, które (1) są rozmowe bez dziwnych utrudnień, (2) piszą z młodszymi, (3) są pozytywnie nastawione do Słowian i (4) są z w miarę licznego kraju, by je było łatwo znaleźć, warte uwagi jest PERÚ.
Kobiety starsze, niekoniecznie tylko o parę lat, są jak najbardziej godne uwagi, między innymi dlatego, że jeśli decydują się na znajomość z mlodszym to ostatnią rzeczą, której pragną jest sponsoring. A to z góry eliminuje wiele niepotrzebnych zaangażowań.
A Peruwianki są fajne, ale w realu zwykle udają w obecności swoich rodaków wielce katolickie, pruderyjne niewiniątka. A gdy rodaków nie ma to się zmieniają o 180 stopni. Może nie wszystkie, może ja na takie tylko trafiałem. Ale to real, do pogadania w Sieci są raczej ok, jak wszyscy Latynosi, może za wyjątkiem Argentyńczyków, którzy lubią nosa zadzierać.
Peru jest karajem, w którym nie brakuje (1) -w sensie nagatywnym- katolickich fanatyków religijnych skłonnych kamieniować pogan, jak również (2) -w sensie pozytywnym- osób głęboko wierzących, które często okazują swą katolicką wiarę w sposób bardzo wyrazisty. Oczywiście są też (3) osoby umiarkowanie religijne lub zupełnie niewierzące, a nawet są (4) osoby kontynujące "pogańskie" wierzenia sprzed czasów Konkwisty, czy w końcu (5) osoby o synkretycznych wierzeniach, które mieszają wierzenia tradycyjne z nowoprzybyłą religią chrześcijańską.
Zdarza się, że osoby z grup (3), (4) i (5) są przytłoczone siłą fanatyków z grup (1) i (2) czemu sprzyja siła i organizacja Kościoła jako instytucji. Dla Katolików osoba, która nie wierzy w Chrystusa to zła osoba i założenia głęboko niemoralna, która przy tym wzbudzaja postrach lub odrazę, a przynajmniej spotyka się z niezrozumieniem. Stąd w Peru pojawiają się osoby niewierzące, które noszą krzyż i chrzczą swoje dzieci, mimo, że w najmniejszym stopniu nie wierzą w chrześcijańskiego boga, a robią to ze strachu przed tymi, którzy w niego wierzą, albo też chrzczą w praktyce z formalnego obowiązku.
Oczywiście Peru jest krajem zróżnicowanym terytorialnie i problemy jednego regionu nie koniecznie mają znaczenie w innym regionie.
@Barti
Moim zdaniem to normalne, że po przerobieniu podręcznika nie znasz różnych słów. Takie kursy opierają się na ograniczonej liczbie wyrazów, aby uczący się mógł je opanować dzięki napotykaniu na nie w trakcie przerabiania (dlatego należy pamiętać o robieniu powtórek). Nigdy nie jest ich jednak tyle dużo, żeby móc bez problemu rozumieć normalne teksty i wypowiedzi ustne. Język jest po prostu zbyt bogaty, aby takie coś było możliwe. Książki do nauki są tylko protezą, którą kiedyś trzeba będzie odrzucić. Jeśli chodzi o teksty uproszczone, to oprócz tradycyjnych pozycji, które są opracowane według poziomu, można zawsze sięgać po książki (nie bajki) pisane dla dzieci. Ich język jest prosty, a jednocześnie normalny, dlatego są świetnym sposobem na naukę. Poznane dzięki nim słówka możesz wpisywać na papierowe lub elektroniczne fiszki lub ćwiczyć w praktyce. Chodzi o to, żeby pamiętać o ich powtarzaniu, bo bez tego szybko wylecą z pamięci.
Myślę, że stawiasz sobie poprzeczkę zbyt wysoko. Znajomość słownictwa zawsze wydaje się zbyt mała nawet na bardziej zaawansowanym poziomie, a wiem to z doświadczenia. Poza tym rozumienie ze słuchu wcale nie jest taką prostą umiejętnością, jak się niektórym wydaje: trzeba znać zarówno znaczenie (przynajmniej większości) słów, jaki i ich brzmienie. Dopiero wtedy można ćwiczyć rozumienie przy usłyszeniu. Na początku te dwie rzeczy nie będą się chciały ze sobą łączyć, ale potem się to zmienia. Sam rozumienie ze słuchu zbudowałem na oglądaniu filmów z napisami. Dzięki temu, że szybko czytam, mogłem zapoznać się ze znaczeniem, a chwilę potem z oryginalną wypowiedzią lub też jednocześnie z obiema rzeczami. Może się wydawać, że to niewiele, że takie urywki wypowiedzi nic nie dają. W praktyce jednak w ciągu roku moja znajomość języka skoczyła dzięki temu drastycznie, a nie brałem wtedy żadnych korepetycji i nie uczyłem się niczego dodatkowo. Nieznacznie kulała moja gramatyka, ale zwykle intuicyjnie wiedziałem, co jest dobrze, choć nie znałem wszystkich zasad.
To normalne, że zapominasz słówka. Aby się dobrze zakorzeniły, trzeba na nie natrafić wielokrotnie w różnych kontekstach. Ty zapewne powtarzałeś je głównie z jednego źródła.
Myślenie w obcym języku powinno być dodatkiem a nie priorytetem. Po jakimś czasie po prostu zaczniesz rozumieć coś natychmiastowo. Do tego momentu możesz sobie pomagać tłumaczeniami.
Jeśli chcesz znaleźć kogoś do rozmowy, to po prostu do kogoś napisz. Warto być spontanicznym i nie polegać na jakichś wymyślonych kryteriach. Wiek i inne rzeczy są tu bez znaczenia. Nie próbuj również opierać znajomości na nauce języka, gdyż to nigdy nie działa na dłuższą metę. Sam nawiązałem sporo ciekawych, a czasem dziwnych znajomości po tym, jak pozbyłem się pewnych schematów myślenia, które mnie ograniczały. Podejrzewam, że dużo ludzi ma z tym problem, tracąc wiele dobrych okazji.
@Ada O
Bardzo dziękuję za wszystkie linki, przydadzą się, szczególnie wpis o polecanych przez Ciebie podręcznikach. Nie miałem też za bardzo pojęcia jakie seriale zacząć oglądać. Nie ukrywam też, że swoim komentarzem bardzo mnie podbudowałaś. 🙂
@PBB, @Night Hunter
Chyba zacznę pisać z kimś z Peru, mam tylko obawy, czy nie napotkam jakiś problemów ze zrozumieniem. Czy hiszpański z Peru różni się jakoś mocno od wariantów z Hiszpanii?
@Łukasz Molęda
Rzeczywiście moja nauka słówek to głównie powtarzanie ich z podręcznika, nie sądziłem, że to za mało. Teraz skupię się również na oglądaniu hiszpańskich produkcji.
Dziękuję za cenne wskazówki, bez Waszych spostrzeżeń byłem zagubiony w nauce, pokazaliście mi wiele możliwości, które z chęcią wykorzystam w praktyce. 🙂
@Barti
(1) Myślę, że jeśli chcesz się nauczyć hiszpańskiego z Hiszpanii, sensowne jest byś się skupił na rozmowach z osobami z Hiszpanii, jeśli masz wybór pomiędzy rozmówcą z Hiszpanii, a rozmówcą z Peru. To jest oczywiste.
(2) Z drugiej jednak strony, wydaje mi się, że tym, czego w tej chwili potrzebujesz, jest nabrać automatyzmu, płynności w użyciu języka hiszpańskiego (stwierdziłeś np., że piszesz na chacie powoli). Potrzebujesz przyjazne i ciekawe osoby, z którymi będziesz mógł popisać i lepiej oswoić się z językiem hiszpańskim, a dialekt tych osób jest kwestią drugorzędną. Zresztą, na poziomie B1 da się bez trudności przedialektować.
(3) Mógłbym stwierdzić, że hiszpański z Peru potrafi się dość znacznie różnić od tego z Hiszpanii. Z drugiej strony:
– W formie pisemnej utrudnienie będzie bardzo niewielkie, przynajmniej w rozmowach na nieskomplikowane tematy, tzn. o nauce języków obcych, albo o filmach (zupełnie nie wiem, o czym lubisz i chcesz pisać…). Co innego, gdybyś radził się w szczegółach, jak przyprawić świnkę morską.
– Na Twoim początkującym poziomie zaawansowania nie zdziwi mnie, jeśli w formie mówionej w Peru zrozumiesz nawet więcej niż w Hiszpanii, oczywiście jak się pewnego dnia zdecydujesz porozmawiać ustnie. Sam powiedz, ile rozumiesz z tej rozmowy? Jak Ci się słucha wymowy tej kobiety? https://www.youtube.com/watch?v=wt9qMpYfApo
– Patrząc na język hiszpański globalnie, hiszpański używany w Peru jest pow względem wymowy, gramatyki i słownictwa dość typowy. Czuję, że miejse centralizacji języka hiszpańskiego jest w okolicach Kolumbii, ale Peru jest wciąż dość "typowe", bez jakichś zatrważających skrajności spotykanych w takich jak w państwach jak Hiszpania, Argentyna i nieco Meksyk. Stąd zapewniam Cię, że "wysyłając Cię do Peru", bynajmniej nie wysyłam Cię w jakiś dziwny region, w którym podłapiesz hiszpański, którego później nikt nie zrozumie. Wręcz w przeciwnie: w jednen z "najsensowniejszych".
@ Barti
Wpadnij na Wooflę za jakieś pół roku, może rok i daj znać, jak Ci idzie, OK?
@Ada O
Oczywiście za jakiś czas z chęcią podzielę się z Wami moimi rezultatami nauki. 🙂
@ Barti. Choć daleko mi do eksperta PBB, wydaje mi się, że mówiony wariant peruwiański w wykonaniu ludzi w miarę wykształconych jest dla Polaka najłatwiejszy w odbiorze, raczej zrozumiesz ze słuchu to,co rozumiesz z języka pisanego, co jest nierealne w przypadku wariantów karaibskich, chilijskich i innych.
A z Hiszpanami to ja bym nie pisał, oni są jacyś tacy nadęci, oziębli. Nie wiem jak na południu Europy między goracymi Włochami i Portugalczykami uchowali się tacy zimni arystokraci.
@Night Hunter
Dzięki @Night Hunter. 🙂 Rozróżniłbym jeszcze pomiędzy dwoma rzeczami:
(a) dialekt, który najłatwiej zrozumieć początkującemu Polakowi
(b) dialekt, po którego dobrym opanowaniu Polak będzie najwięcej rozumiał w hiszpańskojęzycznym świecie
Te dialekty nie koniecznie są sobie tożsame…
Peruwiański rzeczywiście jest pierwszym przychodzącym mi na myśl kandydatem na dialekt (a) ze wszystkich dialektów świata. Odnośnie dialektu (b) przekonywałbym jednak, że choć kolumbijskie dialekty (zasadniczo o cechach przejściowych karaibsko-andyjskich, ale też z elementami wpółnymi z dialektami środkowoamerykańskimi) mogą ogólnie sprawić w nauce więcej trudności niż peruwiański, albo np. meksykański, oraz kojarzyć się z ligwistyczną hiperegzotyką, ostatecznie wyposaży w bardzo solidne umiejętności. Znam kolumbijski i rozumiem z porównywalną łatwością po kubańsku i chilijsku i w każdym z nich rozumiem więcej niż zrozumie Meksykanin. Niemniej, peruwiański dla takiego "szerokiego użytku" również jest dobrym wyborem, bo Peru jest blisko "środka", jak również jest względnie liczącym się krajem, choć nie tak liczącym się jak Kolumbia, Argentyna lub Meksyk.
@PBB 27 sierpnia
Według mnie ten couch ma niewielką wiedzę z zakresu zapamiętywania. W twoim przypadku ma zastosowanie zupełnie inne, mniej znane zjawisko. Chodzi mi mianowicie o efekt testowania (Roediger, Karpicke, 2006), którego działanie występuje, gdy zamiast głównie powtarzać, sprawdzasz swoją wiedzę na różne sposoby. Z twoich komentarzy wnioskuję, że używasz Anki, aby zachować coś w pamięci, sprawdzając jednocześnie, ile pamiętasz. Prowadzi to do tego, że lepiej coś zapamiętujesz w długim okresie, niż gdybyś robił tylko powtórki (bez testów), wykorzystując odstępy rozłożone w czasie. Wychodzi z tego krzywa, która podnosi się dużo szybciej niż tradycyjna. Patrz wykres nr 2 z tej pracy: http://laplab.ucsd.edu/articles/Kang_etal_PBR2014.pdf Ciebie dotyczy krzywa z rosnącymi odstępami (expanding spacing) między testami. Biorąc pod uwagę twoją regularność i efekt skali, ewentualne spadki będą niewielkie, a więc nie uwidocznią się na załączonym przez ciebie wykresie. Trzeba jeszcze dodać wpływ wiedzy. Na początku szło ci dość powoli, ale im więcej wiedziałeś, tym szybciej mogłeś się uczyć, gdyż mogłeś łatwiej zrozumieć o co chodzi. Ponadto na podstawie tego, co mówiłeś, można wysnuć wniosek, że starasz się jak najwięcej wyciągnąć z obcojęzycznych materiałów, a więc wyeliminowałeś jeden z głównych powodów, dla których ludziom zdarza się plateau.
@Łukasz Molęda
Twoja analiza jest imponująca! 🙂 Sam bym się lepiej nie przeanalizował i dzięki, gdyż po lekturze Króla Artura miałem straszny mętlik w głowie.
Dodam, że zacząłem regulanie używać Anki dopiero 47 miesięcy temu i ciekawe, że gdzieś w tych okolicach mój wykres zdaje się nieco zakręcać do góry… To naprawdę cudowny program i gdyby nie jego rekalma w wykonaniu @Karola Cyprowskiego, dziś mój hiszpański byłby nieco słabszy niż jest. Niemniej, choć do Anki dodaję każdy niezrozumiały mi wyraz jaki widzę lub słyszę, do aplikacji wprowadzam tylko część nowych dla mnie słów, gdyż wiele -jak np. formy pochodne lub zapożyczenia- jest zbyt oczywistych, bym je choćby w słowniku sprawdzał. Poza tym, ten wykres odpowiada też mojej umiejętności rozumienia ze słuchu, co użyciem Anki wyjaśnić ciężko…
Przypuszczam, że nawet większe znaczenie ma wpływ wiedzy, o którym piszesz pod koniec. Pamiętam jak w pierwszym roku się napociłem tłumacząc ze słownikiem słowo po słowie teksty piosenek i próbując uchwycić wszystkie te wyrazy ze słuchu. To była mozonla robota. Mogłem przerobić jedną piosenkę dziennie, zwłaszcza skoro jednocześnie uzupełniałem ją innymi formami kontaktu z językiem, np. pisaniem maili po hiszpańsku do Latynosek i czytaniem tekstów np. o argentyńskich dinozaurach. Z kolei w dziewiątym roku codziennej nauki rozumiejąc ze swobodą mowę i pismo, można dziennie odebrać niezrównanie większą porcję języka. Dysponując kilkoma godzinami czasu można obejrzeć kilka godzin serialu i zrozumieć każde wypowiedziane słowo, albo przez kilka godzin czytać literaturę – ile tysięcy słów się zobaczy! A jeśli zwłaszcza w trudniejszych np. starych tekstach trafi się nieznane słowo, od razu można je ładować do Anki. W jakiś cudowny sposób na przestrzeni ostatnich trzech lat zrobiłem postępy, które niegdyś wyobrażałem sobie móc poczynić przez dziesięć lat.
Łukasz Molęda, też jestem w trakcie przerabiania kursu Henry wraz z Anki, czy mógłbyś wrzucić twoją talię o której pisałeś w poście? Pozdrawiam.
Pracę z talią skończyłem jakoś przed 30 lekcją. Kurs ma tytuł "Harry – gefangen in der Zeit", nie "Henry" 🙂 https://drive.google.com/file/d/0B9k7_ETLghkzdEl0dml2b29TSEk/view?usp=sharing
Uroczo. Świetna robota. Karma Ci w numerach ładnych Niemek wynagrodzi 😉
Widzę że nie robiłeś sobie audio, jest fany dodatekTTS importujacy automatycznie z netu albo na zywo(jeśli nie znasz).pozdroo