eksperyment

Niemiecki w 4 miesiące, czyli zmagania z przeciwnościami


eksperyment3Opanowanie nowego języka często jawi się jako niebywałe wyzwanie, którego wymagania są w stanie spełnić tylko wybrane jednostki, tor najeżony przeszkodami tak licznymi, że wydają się niemożliwe do pokonania. Z drugiej strony niektórzy kreślą obraz wprost idylliczny, pozostawiając odbiorców w błogiej nieświadomości. Prawda zawiera jednak wiele odcieni szarości, co znalazło odbicie w przebiegu pewnego eksperymentu…

Niemiecki od zawsze był moją piętą achillesową, choć w przypadku angielskiego było zupełnie odwrotnie. Wielokrotnie zadawałem sobie pytanie, dlaczego jest tak, że ten pierwszy wchodzi mi tak łatwo, podczas gdy drugi prawie natychmiast wylatuje z głowy. Pomimo tego, że konieczność opanowania niemieckiego wymuszona przez system edukacji i cele zawodowe była dla mnie wystarczającą motywacją do nauki, to do pewnego momentu nie miałem bladego pojęcia, na czym polega mój problem. I wtedy zakiełkowała we mnie pewna myśl, pomysł na eksperyment tak szalony, że mógłby się udać i tak męczący, że nawet w krótkim okresie dawałby się mocno we znaki.


Założenia

U podstaw wszystkiego legło założenie, że sukces na polu językowym zależy w dużej mierze nie od dostępności zasobów, lecz wytrwałości w codziennym zmaganiu się z nowymi problemami. A skoro tak, to wystarczyło wyznaczyć sobie jakiś cel i znaleźć do niego jakąś podstawową bazę materiałów, z której będzie się najczęściej korzystać. Mój wybór padł na anglojęzyczny kurs niemieckiego stworzony przez Deutsche Welle o wiele mówiącym tytule "Harry – gefangen in der Zeit". Składa się on ze 100 lekcji, z których każda prezentuje inne zagadnienia gramatyczne. Całość dopełniają ćwiczenia i dość nietypowe filmiki powiązane ze sobą fabularnie.

W teorii kurs ten ma za zadanie przygotować kogoś do poziomu B1 w ciągu około pół roku. Nie byłbym jednak sobą, gdybym zawsze trzymał się wytycznych, dlatego zachęcony wyzwaniem, które znalazłem na oficjalnym kanale na Youtubie, postanowiłem, że każdego dnia będę przerabiał jedną nową lekcję. Nie poprzestałem jednak wyłącznie na tym. Wymyśliłem sobie, że skoro już podniosłem sobie poprzeczkę, to mogę przesunąć ją jeszcze wyżej, podejmując próbę tłumaczenia wszystkich zdań, nawet tych, które byłyby powyżej mojego poziomu, służąc jako tło dla scen.

Postępując tak, zasymulowałbym to, z czym zmaga się większość uczących się, gdyż gotowe przekłady rzadko są łatwo dostępne. Co więcej, zarówno normalne obcojęzyczne teksty, jak i wypowiedzi ustne zazwyczaj cechują się stopniem trudności, który wykracza poza umiejętności początkującej osoby. Sam chciałem się z tym zmierzyć, przenosząc dotychczasowe doświadczenie z językiem angielskim na niemiecki – gdyż są między nimi pewne podobieństwa –wykorzystując również papierowe i elektroniczne słowniki, opracowania gramatyczne i różnego rodzaju źródła internetowe.

Jednak wciąż było mi mało. Oliwy do ognia dolałem pomysłem na tworzeniem fiszek w Anki, w których umieszczałbym całe zdania wraz z tłumaczeniami, a potem uczyłbym się obu tych rzeczy na pamięć. Zainspirowała mnie do tego metoda dzięcioła używana przez Heinricha Schliemanna i Metoda Składniowa Glossika. W tej pierwszej autor uczył się codziennie całych stron tekstu, w drugiej zaś chodziło o zapamiętanie ograniczonego zestawu zdań, które zostały wybrane tak, aby odzwierciedlić bogactwo konstrukcji językowych i nauczyć kogoś odpowiedniej ilości słownictwa.

Oficjalną datę rozpoczęcia eksperymentu wyznaczyłem na 1 marca, choć już w lutym przeprowadziłem pierwsze testy, przerabiając jakieś 10 pierwszych lekcji, chcąc sprawdzić, jak bardzo moje wyobrażenia pasują do rzeczywistości i czy to, na co się porywam, jest w ogóle realne. Przeglądałem również różne kursy na Youtubie, żeby znaleźć coś, co mogło mi posłużyć do uzupełnienia tego z Deutsche Welle. Ustaliłem sobie wtedy, że każdego dnia o tej samej porze będę poświęcał około 2 godziny naukę. Gdy więc w końcu nadszedł właściwy moment, mogłem ze spokojem rozpocząć zmagania z przeciwnościami.


1 miesiąc – marzec

Na początku byłem pełen entuzjazmu, gdyż odświeżanie podstaw i łączenie w całość zapomnianych informacji szło mi dość łatwo. W rezultacie w ciągu pierwszych dni przerobiłem więcej lekcji, niż zakładał mój plan. 6 marca rozpocząłem w końcu dodawanie nowych fiszek, których treść musiałem najpierw przygotować, co ułatwiała lista słów i niektórych zdań przetłumaczonych na angielski.

Niestety zawartość kursu tak mnie wciągnęła, że przez następne dni, aż do 22 marca, nie pamiętałem, że taki program jak Anki w ogóle istnieje. Później wszystko się unormowało, ale pojawił problem z nadmierną ilością kart, gdyż miałem ich już około 1200, a nie dotarłem nawet do 30 lekcji. Z tego powodu pod koniec miesiąca przekształciłem talię na aktywną, tracąc połowę ekspozycji.

2 miesiąc – kwiecień

Niedługo po rozpoczęciu kolejnego okresu doświadczyłem niespodzianki, która wynikła z tego, że przerabiałem 20 nowych kart dziennie, choć dodawałem jakieś 30, powtarzając równocześnie 50 poprzednich. Na skutek tej różnicy moja znajomość słownictwa przestała nadążać za wiedzą gramatyczną. 10 kwietnia zdecydowałem się więc na drastyczny krok, który polegał na porzuceniu tworzenia nowych fiszek w celu nadgonienia tych zaległości i zaoszczędzenia czasu poświęcanego na coraz trudniejsze tłumaczenia.

Gdyby tego było mało, przy 41 lekcji nastąpił kryzys dotyczący pomijania ćwiczeń i wyjaśnień gramatycznych, wywołany problemami z nadążaniem za nowymi zagadnieniami. Od tego momentu robiłem tylko powtórki w Anki i oglądałem nagrania, tłumacząc pojedyncze słowa.

3 miesiąc – maj

W pewnym momencie postanowiłem, że muszę poważniej podejść do nauki, dlatego od 61 lekcji zacząłem wykorzystywać dodatkowy czas w weekendy, żeby bardziej się skupić na gramatycznej części kursu, ale porzuciłem ten pomysł po nadrobieniu kilku zestawów ćwiczeń. Ponadto zacząłem mocno odczuwać następstwa przerzucenia się na talię aktywną, które objawiały się problemami z rozpoznawaniem słów w oryginale, a nawet formułowaniem zdań, co wynikało ze zbyt małej ekspozycji na niemieckie wypowiedzi.

Spędzałem również mnóstwo czasu na powtarzaniu fiszek, w wyniku czego przestało wystarczać mi nawet wykorzystywanie każdej wolnej chwili. Doprowadziło to do tego, że 22 maja z braku lepszego pomysłu zmieniłem wszystkie karty na pasywne. Znacząco obniżyłem też częstotliwość zaglądania do Anki, gdyż i tak coraz częściej zdarzało mi się pominąć sesję z braku chęci.

4 miesiąc – czerwiec

Ten miesiąc był już niestety całkowicie pozbawiony pracy z fiszkami. Demotywujący wpływ metaforycznych stosów piętrzących się kart (talia liczyła ich wtedy ponad 800) skutecznie zniechęcił mnie do dalszej nauki. Prawdopodobnie w tym okresie w ramach odpoczynku od gramatyki oglądałem serię Deutsch Plus, która była naprawdę wciągająca.

15 czerwca ukończyłem fabularną część kursu Harry – gefangen in der Zeit i nie miałem już ochoty do niego wracać. Jakiś czas później znalazłem dobrze przygotowane wytłumaczenia gramatyczne na Youtubie, a także kogoś, kto potrafił odpowiedzieć na liczne pytania, wiedząc również jak wybrnąć z pewnych językowych pułapek. Tak właśnie zakończył się mój eksperyment. Ale to wcale nie oznaczało końca mojej przygody z niemieckim.


Konkluzja

Sądzę, że eksperyment ten można uznać za dość udany. Dzięki wciągającemu kursowi służącemu mi za bazę oraz wyrobieniu odpowiednich nawyków udało mi się całkiem sporo nauczyć, nawet jeśli według swojego subiektywnego odczucia nie osiągnąłem poziomu B1. Doświadczenie to przygotowało mnie do radzenia sobie samemu, nawet gdy sytuacja nie wygląda różowo, udowadniając, że liczne przeszkody tylko spowalniają opanowanie języka, a nie je uniemożliwiają. Pomogła mi w tym oczywiście znajomość angielskiego, którą wykorzystywałem na wszystkie możliwe sposoby, gdyż bardzo często poszukiwane odpowiedzi znajdowały się w anglojęzycznych źródłach. Można więc ją uznać za bardzo pomocną przy nauce nie tylko niemieckiego, lecz także innych języków. Ponadto podtrzymuję swoją opinię, że warto mieć kogoś do pomocy. Oszczędza to bowiem mnóstwo czasu, który można wykorzystać w bardziej produktywny sposób.

Jeśli chodzi o użycie fiszek, to zaprezentowałem tutaj podejście, którego nie powinno się powtarzać. Było ich zbyt dużo, zawierały nadmierną ilość informacji, ćwiczyły tylko aktywne lub pasywne słownictwo i niepotrzebnie próbowałem ich używać do uczenia się nowych rzeczy, ponieważ ich głównym celem jest utrzymywanie czegoś w pamięci. Zapamiętywanie całych zdań jest zbyt czasochłonne i ma uzasadnienie tylko w przypadku pewnych utartych wyrażeń lub treningu reguł gramatycznych. W pozostałych sytuacjach kompletne wypowiedzi powinny być wykorzystywane wyłącznie jako przykłady użycia w kontekście.


Polecane artykuły:

Czy język niemiecki jest trudny?
Przewodnik po Deutsche Welle
Jak (nie) uczyć się języków obcych – część 3 – niemiecki
Niemieckie gazety, portale informacyjne oraz stacje radiowe
Eksperyment językowy
Mini-projekt: walczę z językowymi słabościami!

[MN33] Buszujący w mandaryńskim – długofalowy projekt samodzielnej nauki języka chińskiego

buszujacy1Chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach…[1]

Mawia się, że prawdziwy mężczyzna powinien zbudować dom, zasadzić drzewo oraz spłodzić syna. Z racji tego, że Woofla nie jest portalem o tematyce architektonicznej, dendrologicznej czy, ku ubolewaniu wielu, seksualnej, żadne z tych trzech zadań nie będzie tematem doświadczenia, którego zarys zamierzam przedstawić w poniższym artykule. Nie wiem, czy anonimowy autor powyższej mądrości ludowej na dalszych pozycjach swojej listy wspominał o napisaniu książki oraz nauczeniu się języka chińskiego, a tym bardziej, czy wyznaczył ramy czasowe, w których należy się zmieścić, realizując wspomniane zadania. Z racji nieubłaganie zbliżającej się 30-stki zdecydowałem się podjąć realizacji projektu będącego połączeniem właśnie tych dwóch, z mojej długiej listy trzeciorzędnych marzeń, o marginalnym znaczeniu praktycznym – a, prawdę mówiąc, będących wyłącznie czystą fanaberią. Publiczne zobowiązanie ma na celu zwiększenie prawdopodobieństwa zakończenia projektu sukcesem. Niedotrzymanie słowa danego sobie, to coś, co zdarza mi się niemal codziennie, w chwili gdy ustawiam budzik w telefonie na szóstą rano. Realizacja tego heroicznego w moim przypadku zadania, jakim jest wstanie o tak bezbożnej godzinie, w sytuacji, gdy podyktowane jest jedynie chęcią sprawdzenia tego, czy Ów wspomniany w tytule wstępu rzeczywiście, zgodnie z innym ludowym porzekadłem, daje, zwykle kończy się porażką. Inaczej byłoby, gdybym umówił się z kimś, choćby na wspólny poranny jogging. Niedotrzymanie słowa człowiekowi, który nie jest prekursorem naszego odbicia w lustrze, to coś, nad czym znacznie trudniej przejść do porządku dziennego.

Z podobnego powodu zdecydowałem się na publiczne zobowiązanie, z którego, bez utraty twarzy, nie sposób będzie się wycofać. Czasem motywacji trzeba dopomóc i niczym Cortez(ar) puścić z dymem okręty, na których przypłynęło się, aby palić, gwałcić i mordować, a to, by uniemożliwić odwrót z raz obranej ścieżki.


Buszujący w mandaryńskim, czyli długofalowy projekt samodzielnej nauki języka chińskiego

Mój eksperyment oparty będzie na metodologii opisanej w cyklu sześciu artykułów:

[MN6] Zaczynając naukę języka, wpierw określ sobie cel i ‚obszar’ działania*

[MN7] Jak, z głową, wybierać materiały do nauki tak, aby nie męczyć się … bez potrzeby?

[MN8] Patrz z własnej perspektywy; szyj metodę na miarę własnych potrzeb i możliwości

[MN9] Jak sporządzić tłumaczenie robocze będące namiastką myślenia w języku obcym?

[MN10] Dlaczego warto sporządzać tłumaczenia robocze obcojęzycznych tekstów?

[MN11] Jak uczyć się w oparciu o tłumaczenie robocze?


#1 Cel

Przed ukończeniem 30 roku życia chcę napisać powieść psychologiczną w języku chińskim – mandaryńskim (w znakach uproszczonych).

Jednak, wbrew zapowiedziom, będzie nieco o dendrologii. Mając za zadanie ścięcie grubego drzewa, możemy chwycić za zardzewiałą, tępą piłę i czym prędzej, "by nie tracić czasu", przystąpić do wycinki. Jeśli nawet uda się nam powalić wyznacznik "prawdziwego mężczyzny", umęczymy się jak diabli. Im grubsze drzewo (~ trudniejsze zadanie), tym lepiej poświęcić większą część czasu na dobre naostrzenie piły (~ przygotowanie solidnego warsztatu literackiego).

Czas, jaki daję sobie na realizację zadania to niemal 3 lata. To dużo (w tym czasie można przeczytać kilkanaście czy wręcz kilkadziesiąt książek w języku obcym) i mało (po 6,5 roku szkolnej "nauki" niemieckiego potrafię powiedzieć, że mam biegunkę i niewiele więcej, a na mój dorobek literacki składa się kilka opisów pokoju i symulowanych listów do wyimaginowanych Brieffreund'ów). Nie sposób nie zgodzić się z Peterlinem, że kluczową rolę w nauce odgrywa intensywność, im większe natężenie, tym lepiej, z drugiej jednak strony warto zachować zdrowy umiar, aby ślepe realizowanie planu nie okazało się destrukcyjne jeśli chodzi o inne, znacznie ważniejsze, sfery życia.

#2 Materiały do nauki

Budowanie warsztatu literackiego oparte będzie na dwóch niezależnych działaniach:

Spodziewając się zastrzeżeń co do wyboru tej właśnie pozycji, spieszę z wyjaśnieniem. "Buszującego w zbożu" dostałem, w tajemnicy przed rodzicami, od mojej Cioci, z pół mojego życia temu i od tego czasu przeczytałem ją ze trzy razy po polsku i nie czuję się tym faktem w żaden sposób, skrzywdzony, pomimo przytyków najbardziej radykalnych wooflowych komentatorów twierdzących, że wartość ma wyłącznie czytanie oryginałów książek (czyli, w domyśle, przekłady są dla lamusów). Skoro, m.in. ze względu na ostrość i zadziorność języka podmiotu lirycznego, spodobała mi się wersja książki w języku ojczystym, to czemu nauka mandaryńskiego, oparta na chińskim przekładzie tej samej historii, miałaby być dla mnie szkodliwa? (O pewnych cieniach takiego działania jednak wspomnę w kolejnych artykułach z cyklu "Buszujący w mandaryńskim"). Zależy mi na opanowaniu właśnie tego stylu i języka, którym, za sprawą chińskiego tłumacza, posługuje się nie tyle Holden Caulfield, ile jego chińskie alter ego – 霍尔顿·考尔菲德 (gł. bohater powieści).

Najbardziej rozsądne byłoby uczenie się z oryginału jakiejś mandaryńskiej powieści, ale z racji tego, że chińska literatura współczesna nie cieszy się w Polsce dużą popularnością, dotychczas nie spotkałem się z przekładem, który zaintrygowałby mnie na tyle, abym miał ochotę sięgnąć po oryginał. A trudno samemu po omacku szukać czegoś wartościowego, skoro, tak właściwie, nie wie się nawet tego, co chce się znaleźć. Żeby uznać, że książka jest warta tak intensywnego zaangażowania, musiałbym mieć wpierw mocne przesłanki.

Z drugiej strony nauka oparta na przekładzie angielskiej powieści nie jest wcale taka zła, zważając na to, że moim celem jest napisanie książki opisującej realia europejskie (a nie azjatyckie). W momencie, gdybym usiłował oddać chińskie realia, wtedy rzeczywiście byłoby lepiej, gdyby oryginalna wersja powieści była napisana po chińsku.

Nie ukrywam, że duże znaczenie ma dostępność "Buszującego w zbożu" w trzech wersjach językowych – polskiej (w postaci papierowego egzemplarza), angielskiej oraz chińskiej, co biorąc pod uwagę to, że wydanie mandaryńskojęzyczne zamierzam analizować słowo po słowie, nie jest bez znaczenia. Asekurowanie się wersjami w językach, które znam lepiej, powinno ograniczyć liczbę niejasności do akceptowalnego minimum.  Nie chodzi tylko o zrozumienie ogólnego sensu (do tego wystarczy znajomość języka ojczystego), lecz rozgryzienie i przyswojenie składni, semantyki oraz stylistyki, którą posługuje się autor chińskiego przekładu. Między biernym rozumieniem tekstu a umiejętnością wyprodukowania czegoś własnego na podobnym poziomie jest przepaść, którą postaram się przeskoczyć. Istotną zaletą wybranej pozycji książkowej jest jej dość współczesna tematyka, realizm postaci i opisywanych wydarzeń, co zwiększa odsetek słów, które przydadzą się w przyszłości w budowaniu własnych tekstów. Liczne przemyślenia podmiotu lirycznego powinny być dobrym wzorcem do tworzenia chińskiej wersji powieści psychologicznej opartej na polskim (europejskim) sposobie postrzegania świata.

#3 Spojrzenie z własnej perspektywy, uwzględnienie własnych potrzeb i możliwości

Zarówno przekład, jak i oryginał powieści liczą 26 rozdziałów, dlatego też pierwszą część zadania rozłożę właśnie na (aż?) 26 miesięcy (nie chodzi o to, żeby się umęczyć). I tak w n-tym miesiącu trwania projektu zamierzam wpierw sporządzić tłumaczenie robocze rozdziału n-tego, 'przerobić' go po raz pierwszy oraz powtarzać, zgodnie z cyklem kalendarzowym, poprzednie partie materiału, których czas powtórki wypada właśnie w n-tym miesiącu. Standardową porcją przerabianego materiału będzie 1 strona (w zaokrągleniu do 'najbliższego' akapitu) chińskiego wydania; w sumie jest ich 205. Kolejne 10 miesięcy poświęcę na pisanie swojej powieści, jednocześnie tylko już powtarzając przerobione rozdziały książki. Tak, w największym skrócie, wygląda plan działania na najbliższe 36 miesięcy.

Ze względu na literacki charakter doświadczenia zakres eksperymentu zawęziłem "jedynie" do graficznej warstwy języka mandaryńskiego. Współczesne smartfony umożliwiają bardzo szybkie (a przy pewnej wprawie – wręcz błyskawiczne) wprowadzanie tekstu – wystarczy wodzić palcem wskazującym po ekranie, zgodnie z kolejnością stawiana kresek w ideogramach. Nie jest do tego potrzebna znajomość wymowy znaków, a tym bardziej tonów. Rezygnacja z warstwy fonetycznej jest podyktowana nie tylko koniecznością poświęcenia na nią dodatkowego czasu, ale również osobistymi antypatiami, które były jednym z powodów, dla których zdecydowanie więcej uwagi poświęciłem nie językowi mandaryńskiemu, lecz zdecydowanie mniej popularnemu kantońskiemu.

Zresztą język kantoński stanowił dla mnie zagwozdkę, od kiedy tylko zauważyłem, że wiele chińskich piosenek ma dwie wersje. O ile te w lekcji mandaryńskiej nie brzmiały źle, o tyle kantońskie wykonanie było zawsze 10 razy lepsze, chociaż nie rozumiałem z niego ani słowa. Jedną z rzeczy, która budziła we mnie lekką niechęć za każdym razem, gdy słyszałem mężczyzn mówiących po mandaryńsku lub gdy sam reprodukowałem dźwięki tego języka, było odczucie, że brzmi to odrobinę… niepoważnie, niemęsko, czy, żeby nie powiedzieć dosadniej, zniewieściale. Kantoński natomiast zdawał mi się językiem bardzo mocnym, wyrazistym, pełnym dynamiki i siły. Takie, bardzo subiektywne, odczucie wynika z licznych różnic fonetycznych. W języku mandaryńskim pewnie z 80% sylab zaczyna się od dźwięków ‘szeleszcząco – świszczących’: ć, c, cz, ś, sz, dzi, często występują przydechy, podobnie jak w polskich słowach: tchawica, pchła, a głoski d, g, , dz nie są w pełni dźwięczne. W kantońskim dominuje, niemal, dźwięczne ‘g’, tam gdzie w mandaryńskim występuje nie w pełni dźwięczne ‘’, a ‘ch’ często pojawia w miejscu ‘ś’, ponadto wiele sylab zakończonych jest specyficznym wariantem spółgłosek t, k, p wpływających na poczucie dynamiki. Dźwięki występujące w mandaryńskim przywodzą mi na myśl wiele dziecinnych słów: misio, Stasio, Madzia, kizi mizi, koci koci łapci itd., stąd właśnie moja niechęć do posługiwania się tym językiem w mowie. Polskim reprezentantem fonetyki języka kantońskiego jest dla mnie słowo giga, a mandaryńskiegodzidzia. Przyznaję, że patrzenie na język poprzez jego brzmienie jest może mało profesjonalne, ale po prostu nie wyobrażam sobie siebie mówiącego na forum publicznym językiem, który w moim odczuciu brzmi aż tak nieatrakcyjnie. To oczywiście jedynie moja subiektywna opinia, ale uważam, że w ustach polskiego mężczyzny znacznie lepiej brzmi kantoński, natomiast kobiety właśnie mandaryńskiPoniżej przedstawiłem sposób wymowy tych samych słów w języku mandaryńskim i kantońskim (abstrahując od różnic w tonach). Ocenie Czytelnika pozostawiam, czy coś jest na rzeczy:

 chiński mandaryński kantoński
希望 ćśi łank hej mąk
再見 dzaj dzien dzoj gin
siank sełnk
請問 ćsink łen csenk man
sin sam
世界 szy dzie saj gAj
bu bat
dzin gan
一下 i sia jat cha
時間 szy dzien s-i gAn
啤酒 pchi dzioł be dzał
教學 dział śłe gAł hok
覺得 dźłe de gok dak
喜歡 si chłan hej fun
關係 głan si głAn chaj
介紹 dzie szał gAj s-iu
地下鐵路 di sia tchie lu dej ha tchit loł
多謝 dło sie do dze

#4 Metoda opracowywania tekstu do nauki

Zarówno ideę, jak i sposób przygotowywania materiału do nauki opisałem już wcześniej, przedstawiając koncepcję tłumaczeń roboczych. W wyniku pilotażowych doświadczeń konieczne okazało się jednak wprowadzenie pewnych uproszczeń wynikających ze skali przedsięwzięcia oraz chęci zamieszczenia (pierwotnie) wszystkich opracowanych rozdziałów w postaci cyfrowej, co wiąże się niestety z licznymi ograniczeniami natury edytorskiej. Ze względu na to, że jest to zagadnienie strategiczne, swoje liczne refleksje z tym związane zbiorę w postaci oddzielnego artykułu. Zainteresowani tym Czytelnicy mogą już teraz prześledzić ewolucję (czy raczej uwstecznienie) w sposobie opracowywania tekstu powieści, choćby pobieżnie przeglądając dotychczas opracow(yw)ane rozdziały, którym nadałem prowokujące do lektury nazwy:

[MN33] R1; O tym jak buszowałem w mandaryńskim z… czarownicą o zimnych sutkach
[MN33] R2; O tym jak buszując w mandaryńskim, dostałem… kurzej skórki [opracowanie niedokończone]
[MN33] R3; O tym jak buszując w mandaryńskim wrzucałem do rzeki worki z… ludzkimi zwłokami
[MN33] R4;

[MN33]R26;

#5 Sposób uczenia się i sprawdzania swoich postępów

został opisany w artykule podsumowującym cykl tekstów poświęconych samodzielnej nauce języka w oparciu o tłumaczenie robocze. Ogólny zarys w sposobie nauki składni, gramatyki oraz semantyki (z wyłączeniem jej fonetycznej sfery) pozostaje bez zmian. Podobnie jak i moje podejście do zapamiętywania znaków języka chińskiego, które zostało przedstawione w licznych artykułach:

[MN14] Lepsza własna wędka, niż cudza ryba, czyli jak nie dać się złowić w sieć „edukacyjnych uzależniaczy"
[MN15] Ortograficzny chaos
[MN16] Zagadki pisma ideograficznego, czyli o wróżeniu z kuli żuka gnojarza
[MN17] Wróżenia z fusów chińskiej herbaty ciąg dalszy
[MN18] Taniec smoka; grafia versus fonia
[MN19] O alternatywnym postrzeganiu rzeczywistości – percepcja informacji graficznej (wstęp)
[MN20] O aktywnym korzystaniu z pamięci
[MN21] Arkana pamięci graficznej
[MN22] Jak patrzeć, żeby zobaczyć – 10 praktycznych wskazówek
[MN23] Brudne czyny
[MN24] Ideograficzno – chemiczne reminiscencje

#6"Dał nam przykład Karol, 

Jak relacjonować projekty mamy"…

Eksperyment językowy nauki języka afrikaans w przeciągu trzech miesięcy (ideę, przebieg i wnioski autor opisał w podlinkowanych artykułach) był drugim, po Czeski w miesiąc?, projektem opartym na relacjonowaniu przebiegu samodzielnej nauki języka obcego. Zachęcam również do lektury sprawozdań Karoliny – Szwedzie porozmawiaj ze mną. Ja również będę starał się co jakiś czas zdawać relacje z chińskiego frontu. Na bieżąco będę dodawał kolejne opracowane do nauki rozdziały oraz uzupełniał pozycje w tabeli powtórek. Czy uda się zrealizować wszystkie założenia projektu? Czas pokaże.

將來係點樣,冇人可以預知。

"Nikt nie jest w stanie przewidzieć tego, co przyniesie przyszłość."

Wszystkich Czytelników zachęcam do podejmowania własnych lingwistycznych wyzwań oraz dzielenia się, w komentarzach, przebiegiem swoich językowych projektów!



[1] "If you want to ma­ke God laugh, tell him about your plans."

Woody Allen

Odnośnik dedykuję Autorce komentarza, który niegdyś rozbawił mnie bardziej niż powyższy cytat.


Zobacz również:

Eksperyment językowy
Czeski w miesiąc
Szwedzie porozmawiaj ze mną