literatura dziecięca

Obca literatura dziecięca: dobre źródło nauki?

astrid_powiesc

"Mio, mój Mio" w oryginale. (Fotografia własna)

Z tego wpisu dowiecie się między innymi, dlaczego tak bardzo lubię sięgać po opowiadania i powieści dla najmłodszych, kiedy to nachodzi mnie ochota na trening czytania w języku obcym. Czy "winna" jest moja domniemana infantylność lub też spychana do podświadomości tęsknota za dzieciństwem?  A może uda mi się udowodnić wam, że taka forma nauki ma kilka czysto metodycznych zalet? Powiem także, w którym momencie przestać polegać (naukowo, nie hobbystycznie) na książkach dla dzieci (tak naprawdę decyzja o tym "kiedy zejść ze sceny" tyczyć się może KAŻDEJ metody nauki CZEGOKOLWIEK). Tak więc zapraszam was do krainy wzruszających, baśniowych historii i dopełniających je doskonałych ilustracji – w klimacie, rzecz jasna, skandynawskim.

Jak przeczytać można w zakładce o autorach, moją pasją jest samodzielna nauka języka szwedzkiego. Nie bez powodu jednak nazwałam swój cykl "Dziecko z Bullerbyn" – gdyby nie kontakt z dziełami szwedzkiej autorki Astrid Lindgren, pół-szwedzkiej Tove Jansson oraz duńskiego Christiana Andersena, prawdopodobnie nie zainteresowałabym się tak mocno językami skandynawskimi w okresie późno-nastoletnim. Gdy dodamy do tej mieszanki moje fascynacje artystyczne, związane z klasyczną szkołą ilustracji, otrzymujemy wystarczającą dawkę sentymentu napędzającego językowy zapał.

"Dalej nie mogę chodzić. Ale to nie ma znaczenia w Krainie Zmierzchu"

"Dalej nie mogę chodzić. Ale to nie ma znaczenia w Krainie Zmierzchu" – A. Lindgren "W krainie zmierzchu" ("I skymningslandet")

O wartości artystycznej książek Astrid (której śmierć jako ośmioletnia dziewczynka całkiem przeżyłam) przekonałam się jeszcze mocniej, mogąc przeczytać je w szwedzkim oryginale. Na uznanie zasługują polskie tłumaczenia Ireny Szuch-Wyszomirskiej, która wspaniale oddała bezpretensjonalną "prostotę" stylu szwedzkiej pisarki. Wydaje mi się, że pod względem językowym i stylistycznym pisanie dla dzieci wymaga wyjątkowego kunsztu – ale o tym nieco później. Forma wspaniale współgra z niekoniecznie cukierkową i beztroską treścią. Po czym bowiem poznać dobre dzieło adresowane do dzieci? Po jego nieprzemijającym ładunku moralnym, duchowym i psychologicznym, który trafi także w serce dorosłego (niekiedy nawet mocniej niż za młodu). Upraszczanie i "odtragizowanie" baśni, bajek i opowiadań jest według mnie najgorszym, co przytrafia się współczesnym książeczkom i dobranockom. Mam wrażenie, że do minimum ogranicza się nawet udział czarnych charakterów. Ale nie o tym miał być ten tekst.

Zmierzam do tego, iż niedocenienie wartości literackiej niektórych dzieł adresowanych do dzieci może zubożyć nas o dobrych kilka czytelniczych uniesień. A jak to się ma do nauki języków obcych? W tym miejscu przechodzę do kolejnego argumentu zachęcającego do sięgania po klasyków literatury dziecięcej:

Język, w jakim pisane są tego typu powieści, łączy w sobie dwie cechy: jest jednocześnie UPROSZCZONY (tj. zrozumiały na poziomie początkującym i średnio zaawansowanym) oraz LITERACKI (a więc umiarkowanie kolokwialny i względnie urozmaicony, posiadający, bądź co bądź, pewną wartość artystyczną).

Innymi słowy:

  • obecność nowego słownictwa nie powinna być przytłaczająca, co może mieć miejsce kiedy czytamy dorosłą beletrystykę – chociażby lubiane przez wszystkich szwedzkie kryminały;
  • …nawet jeżeli nowe słowo pojawi się w co drugiej linijce, nie sięgajmy do słownika co 30 sekund – dobrym rozwiązaniem może okazać się czytanie historyjki znanej i pamiętanej z dzieciństwa, w wyniku czego pamiętać będziemy ogólny rys fabularny;
  • większość dziecięcych książek oraz nowele, baśnie i opowiadania nie są zbyt obszerne, przez co nie będziemy czuli wyrzutów sumienia nie mogąc "wymęczyć" tekstu od deski do deski;

Przy okazji podróży do kraju języka, którego się uczymy, można także zaopatrzyć się w wydania z dołączonym audio, czytanym przez aktorów. Sama przepadam za taką formą treningu czytania, połączonym z jednoczesnym słuchaniem.

Niestety, legalne nabycie takich książek lub nagrań stanowi niekiedy finansowe wyzwanie. Tyczy się to chociażby Królestwa Szwecji, gdzie cenowy szok to dla Polaka codzienność. Warto wobec tego poszukać czegoś na stronach internetowych wybranej stacji radiowej – jest niemal pewne, że znajdziemy tam niejedną audycję adresowaną do dzieci – bardzo małych oraz nieco większych. O mojej korespondencji ze szwedzkim radiem, które za darmo udostępniło mi tekstowe wersje czytanych dobranocek pisałam w tym artykule.

Zdecydowałam się więc napisać do szwedzkiego radia (moje pierwsze, samodzielne i nieco łamane szwedzkojęzyczne maile, przy których dzielnie się upierałam, choć przecież mogłabym napisać do nich po angielsku) z prośbą o udostępnienie mi transkrypcji krótkich opowiadań dla dzieci, czytanych w ramach cyklicznej audycji dla najmłodszych. Były to dzieła fińskich autorów, chyba dość niszowe, ponieważ nie potrafiłam znaleźć w Internecie nawet oryginałów, nie mówiąc już o przekładach na szwedzki. Ogromnie miło wspominam korespondencję z redaktorkami i realizatorkami tamtej audycji. „Na cito” otrzymałam plik .doc z kilkunastoma tekstami bajek, które mogłam jednocześnie śledzić zarówno wzrokowo, jak i słuchowo.

Jakkolwiek to brzmi, zachęcam do brania przykładu z tej mojej przygody.

MINUSY, PUŁAPKI?

Pobieżna analiza gramatyczna większości tekstów adresowanych do dzieci pozwala zauważyć, że zdania nie są zbyt rozbudowane. Użycie czasów ogranicza się zazwyczaj do teraźniejszego lub najprostszego z przeszłych. Nie sądzę jednak, aby osoba początkująca oczekiwała wyższego poziomu wtajemniczenia.

Warto bowiem (w każdej metodzie i na każdym etapie nauki języka) uświadomić sobie pewien moment, który określi jasno, że warto wypłynąć na "głębsze wody". Jeżeli będziemy w stanie przeczytać ze zrozumieniem i zerowym niemal wysiłkiem ulubioną baśń, książkę czy opowiadanie, oznacza to (poza tym, że cel został osiągnięty), iż FORMUŁA TA PRZESTAŁA NAS CZEGOKOLWIEK UCZYĆ. 

Brak wysiłku oznacza brak postępu i stanie w miejscu. Trening języka nie różni się pod tym względem od treningu siłowego, gdzie zasada jest prosta – no pain, no gain.

Dawkowanie bólu i podnoszonego ciężaru powinno być jednak stopniowe. Dlatego za naturalne i zgodne z rozwojem człowieka uważam stopniowe wychodzenie najpierw od audycji na poziomie "Domowego przedszkola", stopniowo przechodząc do książeczek i komiksów dla dzieci nieco starszych, następnie brnąc przez literaturę młodzieżową, by w końcu sięgnąć po cegłę pokroju Tołstoja (oczywiście co kto lubi).

NIE TYLKO SKANDYNAWIA

https://www.facebook.com/przygodymikolajka/

https://www.facebook.com/przygodymikolajka/

Choć najbliższe mojemu sercu są muminkowo-andersenowo-bullerbynowe klimaty zimnej północy, to pragnę zaznaczyć, że bogactwo literatury dziecięcej znajdziecie absolutnie pod każdą szerokością geograficzną. Miłośnicy francuskiego sięgnąć mogą po oryginalnego "Mikołajka", germanofile po braci Grimm, zaś Kubuś Puchatek nierzadko wykorzystywany jest na kursach języka angielskiego. Nieco starsi czytelnicy pamiętają być może piękne wydania baśni narodów republik radzieckich bądź zakaukaskich. Jest zatem w czym wybierać (nie tylko w granicach Europy).

Nie mam najmniejszego pomysłu na zakończenie tego artykułu, wstawię więc cytat z Doliny Muminków w listopadzie. Ponieważ cytaty z Muminków poruszają mnie bardziej niż cokolwiek, co w życiu przeczytałam.

"Paszczak obudził się powoli i gdy tylko stwierdził, że jest sobą, zapragnął być kimś innym, kimś, kogo nie znał. Czuł się jeszcze bardziej zmęczony niż wtedy, kiedy kładł się spać, a tu tymczasem nastawał już nowy dzień, który będzie trwał do wieczora, a potem przyjdzie następny i jeszcze następny i ten znów będzie taki sam jak wszystkie dni w życiu Paszczaka."

Zobacz też…

Dlaczego nauka języka szwedzkiego jest teraz łatwiejsza niż kiedykolwiek?
Dlaczego nauka języka szwedzkiego jest teraz łatwiejsza niż kiedykolwiek – część 2
Praca własna z tekstem oraz audio gdy brak podręcznika
Nauka języka bez podręcznika – część 2 – czytanie