swedex

Szwedzkie plateau boli najbardziej

szwedzkie_plateau

Nie trać serca do języka!

Pamiętacie artykuły, w których przekonywałam, dlaczego nauka szwedzkiego jest teraz łatwiejsza niż kiedykolwiek? Z bólem serca spieszę ze sprostowaniem – miałam na myśli głównie mocno początkowy etap nauki tego pięknego języka.

Szwedzki jest językiem o tyle niewdzięcznym do nauki, że trudniej z nim wytrwać, niźli w ogóle zacząć. Szkoły językowe, mające języki skandynawskie + fiński w swojej ofercie, przeżywają od paru lat prawdziwą klęskę urodzaju. Zysk zawsze będzie się zgadzał, bo początkujących co roku jest cała masa. Lektorów, którzy mają kwalifikacje do nauczania nowicjuszy także nie brakuje – nie ma więc potrzeby zatrudniania chociażby native'ów. Schody zaczynają się wtedy, gdy ktoś wytrwa w tym (powszechnie uznawanym za niszowy) języku dłużej niż rok czy dwa. (Osobny post można by poświęcić powodom tego stanu rzeczy – tj. czy szwedzki w ogóle się przydaje, czy rzeczywiście JA go potrzebuję etc. W dalszej części tekstu poświęcę tej kwestii kilka słów). W miastach nieposiadających zaplecza skandynawistycznego trudno więc znaleźć wystarczającą ilość chętnych do utworzenia grupy na poziomach B1/B2+.

Nie jest moją intencją narzekać jednak na politykę prywatnych szkół językowych, czy też poziom motywacji większości ich klientów. Postulując wyższość działań samodzielnych nad zorganizowanymi, skupię się więc na problemie szwedzkojęzycznej posuchy, widzianej z perspektywy także zaawansowanych i średnio zaawansowanych samouków (w tym mnie). Podpowiem również, jak odczarować ten stan rzeczy, nie wydając przy tym fortuny.

1. ZABAW SIĘ W MATURZYSTĘ

Czy wiecie, że wraz z wejściem w życie zasad nowej matury, przez jeden rok (2005) można ją było zdawać także z zakresu znajomości języka szwedzkiego? Jedyne dwa arkusze (poziom podstawowy i rozszerzony), dostępne cały czas na stronie CKE, mogą stanowić ciekawe sprawdzenie się*, oczywiście mocno osadzone w realiach tego kontrowersyjnego egzaminu.

Same statystyki dotyczące popularności tego egzaminu w roku 2005 nie pozostawiają wątpliwości co do powodu usunięcia szwedzkiego z listy przedmiotów maturalnych. Pełna treść raportu z jakichś powodów została usunięta z serwera, jednak pamiętam, że liczba zdających nie przekraczała dwóch setek (przy czym rozszerzenie pisała dosłownie garstka młodzieży).

*Poziom podstawowy nowej matury z języka nowożytnego oscyluje w granicach poziomów A2/B1, zaś rozszerzenie reprezentuje średnio mocne B2.

2. SPRÓBUJ DOTRZEĆ DO MATERIAŁÓW PRZYGOTOWUJĄCYCH DO TISUSA

TISUS to certyfikat języka szwedzkiego na poziomie zaawansowanym, uprawniający do podjęcia studiów na uczelniach wyższych w Szwecji. Jako rozgrzewkę proponowałabym trening (już nie elementarnego) czytania i pisania z pomocą książeczek Text i Fokus oraz Form i Fokus, zaś bardziej odważnym zawodnikom polecam Skrivtrappan, który rozwinie nas przede wszystkim leksykalnie. Każdy, kto ma ze szwedzkim do czynienia więcej niż kilka miesięcy zauważy zapewne, że konstrukcje gramatyczne stosowane w prasie codziennej nie różnią się wyrafinowaniem od tych, które ogarnąć można w naprawdę niedługim czasie – rzecz jasna chodzi o szkielet prawidłowości gramatycznych, które w dalszych etapach nauki można już tylko szlifować. Sen z powiek do samego końca spędzać może co najwyżej stale poszerzający sskrivtrappanię zasób słownictwa wraz z jego rodzajnikami i typem deklinacyjnym/koniugacyjnym, a także stosowanie form określonej i nieokreślonej (podobny czort jak w angielskim – wielu uważa, iż poprawne stosowanie tzw. articles pośrednio świadczy o mistrzowskim opanowaniu mowy Szekspira). O literaturze nie czuję się jeszcze gotowa wypowiadać, gdyż w oryginale interesuje mnie póki co wyłącznie ta dziecięca.

Tutaj jednak napotykamy kolejną przeszkodę – swoisty monopol na wydawanie tego typu zaawansowanych i pewnych jakościowo materiałów edukacyjnych mają wydawnictwa powiązane z Folkuniversitetet, Svenska Institutet, czy też Natur och Kultur. Cena takiego podręcznika (ceny skandynawskie – wiadomo, kosmos), wraz z zestawem płyt czy zeszytów ćwiczeń, plus sprowadzenie tego wszystkiego przez Bałtyk do Polski przekracza możliwości finansowe wielu naszych rodaków. Jeśli jednak pieniądze, ewentualnie nielegalny dostęp do książek nie są dla was problemem, to warto rzucić okiem na tytuły, które wymieniłam.

3. BĄDŹ JĘZYKOWYM MAC GYVEREM

Tak naprawdę źródła do nauki kryją się wszędzie wokół nas – wystarczy trochę kreatywności, szczypta krytycznego myślenia i może jeszcze dobry słownik – miłośnikom papieru polecam ten autorstwa J. Kubitsky'ego – można go zażądać chociażby na urodziny, bo przy pięcioosobowej zrzutce wychodzą grosze.

Czy do (biernej co prawda, ale zawsze) analizy budowy zdań, doboru słów, podpatrywania stylistyki etc. potrzebna jest opracowana przez kilkunastu metodyków książka? A może wystarczy trochę podstawowej wiedzy o danym języku (oraz o językach w ogóle), nieco zróżnicowanych źródeł pisanych (chociażby skrawek bulwarowej prasy) i trochę internetu? Ewentualnie sieć znajomości zbudowana z pasjonatów mających te same ambicje i cele, co my?

PS-år-av-rivalitet-och-vänskapZdarza się, że biorę po prostu do ręki szwedzką gazetę (została mi po niedawnej wycieczce, ale równie dobrze można wejść sobie na pierwsze z brzegu Dagens Nyheter) i sprawdzam, czy na pewno rozumiem i potrafię wskazać powód użycia chociażby formy określonej (odpowiednik angielskiego THE). Bywa też, że zgłębiając historię stosunków polsko-szwedzkich chwytam po dwujęzyczną pozycję "Szwecja-Polska – lata rywalizacji i przyjaźni", w której symultanicznie porównywać mogę tekst w dwóch językach w obrębie jednej kartki. Korzyści, które wynoszę z tego rodzaju "prowizorki" zależą tylko i wyłącznie ode mnie, mojej ostrożności i głodu wiedzy.

To oczywiście rozwiązanie tymczasowe bądź fakultatywne, bowiem wiadomo, że zróżnicowanie źródeł i metod nauki pozwala na jak największą optymalizację całego procesu (oraz jego ciągłe ulepszanie!).

4. DLACZEGO SZWEDZKI?

Lubicie się tłumaczyć z powodów, dla których uczycie się określonego języka? Oczywiście o ile nie jest nim angielski, niemiecki, francuski czy rosyjski. Różne słyszy się głosy – z jednej strony, że poznanie jak największej liczby języków rozwija, z drugiej, że powodzenie nauki języków wyznaczane jest bezpośrednio przez zapotrzebowanie na codzienne ich użycie. Ostatnio natknęłam się na tekst o utrapieniu rękodzielników, czyli zamaskowanym wyszydzaniu ich "nudnej i nikomu niepotrzebnej pasji". Nie wiem na ile zalicza się do tego sytuacja nauki języka relatywnie niszowego, którym (a) nie mówi nasza rodzina czy partner, (b) którego nie używamy w pracy ani szkole, (c) którego nie używa się w naszym kraju, (d) na którym nie zarabiamy, a jedynie od czasu do czasu korzystamy z wytworów kultury w oryginale.

Na koniec ciekawy artykuł, bliski mi o tyle, że wypowiadającym się w nim nauczycielem jest mój były lektor-skandynawista. Szwedzki ma dla Polaków wiele twarzy – mimo wszystko przoduje ta związana z emigracją…

 

Zobacz też:

Faza plateau – czyli co to jest i jak przez to przejść
SWEDEX: luźne przemyślenia

Po jakiemu uczyć się szwedzkiego?
Czy język szwedzki jest trudny

SWEDEX: luźne przemyślenia

swedex

Źródło: http://www.folkuniversitetet.se/Las-mer-om-sprak/Sprakexamina/Swedex/

Jestem przedstawicielką pokolenia urodzonego w połowie lat 90. Wychowujący się w moim otoczeniu szkolnym rówieśnicy zdradzali mniejsze lub większe predyspozycje językowe, głównie w kierunku języka angielskiego, choć zdarzali się też mali germaniści, nieco wyobcowani w swych preferencjach. Pierwsza z przyjaciółek zdała FCE (Cambridge’owski First Certificate in English, poziom około B2) jeszcze w połowie gimnazjum. Zaraz potem zrobiła to druga. W międzyczasie, 15-letnia koleżanka potwierdziła innym certyfikatem swoją średnio zaawansowaną znajomość ojczystej mowy Angeli Merkel. Rok przed maturą gratulowaliśmy klasowej prymusce zaliczonego CPE (Certificate of Proficiency in English). Nie patrzyłam nań z zazdrością, raczej żalem, że: „mnie się nie chce, a mogłabym”, bądź też klasycznie wzdychając: „szkoda pieniędzy”. Swoją znajomość angielskiego oceniałam i nadal oceniam dość wysoko, zaś poza osobistą satysfakcją nie byłam w stanie dostrzec żadnych wymiernych korzyści podjęcia tego typu wyzwań.

Pewna grupa moich znajomych wie, że już od ponad roku zapowiadam (hucznie, a jakżeby inaczej), iż zdołam przygotować się zupełnie sama (tj. bez kursu) do tzw. „profa” (o samym stopniu trudności czy strukturze tego egzaminu chętnie podyskutuję w komentarzach). Ku mojemu rozgoryczeniu, studia dały mi dobry dowód na to, że należało uczynić to już dawno temu, zdając chociażby o oczko niższe CAE – uniknęłabym trzech semestrów uczelnianego lektoratu, który raczej powoduje moje językowe zacofanie, niż faktyczny progres. Nie o tym jednak chciałabym pisać, zwłaszcza, że same zajęcia wspominać będę raczej miło.

Wstęp ten miał na celu ukazanie powszechności zjawiska, przynajmniej w moim pokoleniu: certyfikaty językowe nie tracą na popularności, a wręcz zaryzykowałabym stwierdzenie przeciwne. Na początku przekażę myśl ogólną, która – teoretycznie – winna przyświecać czytelnikowi aż do końca lektury tego tekstu.

Jeśli ktoś robi coś wyłącznie dla własnej satysfakcji, to nie kwestionujmy utylitarności tego czegoś, bowiem sama ta satysfakcja nadaje danemu przedsięwzięciu wystarczająco głęboki sens.

Staram się wychodzić z tego założenia, nawet wbrew krytycznemu podejściu, które z pewnością zaobserwujecie poniżej.


SWEDEX – UDOWODNIJ, ŻE ZNALAZŁBYŚ SPOŻYWCZAK W SZTOKHOLMIE

Jako samouk języka szwedzkiego naturalną sprawą jest, że chciałabym móc monitorować własne postępy. Będąc samemu sobie "sterem, żeglarzem i okrętem" trudno jest o obiektywną informację zwrotną nt. prezentowanego przez siebie poziomu.

(No dobrze, nie jest aż tak źle – dziękuję dwóm skandynawistom, z którymi czasem koresponduję, a także moim internetowym "szwedoznajomym" oraz pani ekspedientce z księgarni w Karlskronie – jest mi bardzo miło, że się dogadałyśmy!)

Przechodząc do sedna: tak, do dziś przechodzi mi czasem przez głowę myśl, aby podejść do Swedexa – certyfikatu języka szwedzkiego, który możemy zdawać na jednym z trzech poziomów: A2, B1 lub B2. Moim potencjalnym celem byłby ten ostatni. Sam Swedex nie otwiera nam praktycznie żadnej furtki do Królestwa Szwecji – aby studiować na tamtejszych uczelniach, potrzebny jest papierek egzaminu TISUS (inna inszość, jak to mówią). Zatem po co miałabym inwestować czas i pieniądze w egzamin na poziomie B2? Po pierwsze, by się zwyczajnie sprawdzić. Po drugie, by ukierunkować jakoś swoją motywację – każdy z nas potrzebuje czasem celu. Jakiego typu wątpliwości mnie jednak powstrzymują?

1. KOSZT I MIEJSCE ZDAWANIA

Rok temu egzamin SWEDEX można było zdawać w kilku większych miastach Polski, w tym na poziomie B2 jedynie w Warszawie, Gdańsku i Poznaniu. Właśnie odwiedziłam oficjalną stronę folkuniversitetet, głównego "wykonawcy" rzeczonego certyfikatu: w roku 2015 pozostały już tylko ośrodki warszawskie. Wygląda na to, że popularność, bądź też zasoby pieniężne na przeprowadzanie SWEDEXa w Polsce maleją – jeszcze kilka lat temu egzaminatorów nie brakowało nawet w mojej rodzinnej Łodzi.

Koszt egzaminu SWEDEX na poziomie B2 to ok. 750 PLN (informacja mailowa, datowana na marzec 2014), tak więc jest to cena porównywalna chociażby z certyfikatami angielskimi . Doliczyć do tego trzeba także cenę podróży do danego miasta, podręczników i kursu przygotowawczego, ponieważ…

2. SWEDEX NIE SPRZYJA SAMOUKOM

text-i-fokusPo pierwsze: nie uświadczymy tutaj konkretnego spisu publikacji zredagowanych specjalnie pod kątem zadań pojawiających się na egzaminie. Folkuniversitetet poleca co prawda na swojej stronie podręcznik På svenska, na temat którego ciężko mi się wypowiadać z racji mojego braku doświadczenia z nim. Sama sięgnęłabym pewnie po Text i Fokus albo Form i Fokus. Mimo to, odczuwalny jest brak odpowiedniej ilości zestawów przykładowych testów, tematów do części ustnej czy konkretnych repetytoriów gramatycznych, które mogłyby pokierować samoukiem.

Sprawa ma się ciekawie z tzw. Modelltestami, a więc egzaminami przykładowymi. Na każdym z poziomów możemy uzyskać dostęp tylko do jednego z nich. Powtarzam: słownie – jednego. Moje mailowe zapytanie o ewentualną możliwość uzyskania  czy wykupienia większej ilości egzaminów, np. tych z lat ubiegłych, zostało potraktowane jednoznaczną odpowiedzią ze strony miłego Szweda: "NIE".

Pewne źródła każą mi przypuszczać, że lektorzy wykwalifikowani w kierunku przygotowania kandydatów do SWEDEXa w istocie mają dostęp do tego typu materiałów. Czyżby zmuszano mnie więc do uczestnictwa w zorganizowanych kursach prywatnych szkół językowych? 😉

3. PIĘĆSET ZŁOTYCH ZA PISEMNE POTWIERDZENIE UMIEJĘTNOŚCI NAPISANIA CZTEROZDANIOWEGO MAILA

…bo właśnie do tego ogranicza się moim zdaniem sens (a raczej brak sensu) zdawania SWEDEXa na najniższym z poziomów. Niech mnie ktoś oświeci albo wyprowadzi z błędu, ale nie mam pojęcia, komu i gdzie miałaby zaimponować chęć udokumentowania (w dodatku za tak ciężkie pieniądze) umiejętności, które powinno się posiąść po miesiącu-dwóch średnio intensywnej nauki.

Jeśli mamy już ufać europejskiej klasyfikacji poziomów zaawansowania językowego, to godna "szpanu" komunikatywność zaczyna się raczej w granicach B2. Zaraz ktoś mi zarzuci, że deprecjonuję znaczenie elementarnej znajomości języka, chociażby takiej, jaka przydaje się w podróży. Ależ skąd. Nie potrafię tylko dostrzec sensu tworzenia (i zdawania!) wystandaryzowanego i pieczołowicie ułożonego egzaminu na rzeczonym, mocno podstawowym poziomie. (O ile w ogóle ktoś widzi sens w zdawaniu certyfikatów na jakimkolwiek z poziomów!!!)

4. DOŚĆ SUROWY SPOSÓB OCENIANIA

Porównując SWEDEXa do nieco szerzej znanych, cambridge'owskich egzaminów sprawdzających znajomość angielszczyzny, zmuszona jestem wysnuć nieco nieśmiały wniosek odnośnie surowości przebiegu egzaminu, zwłaszcza części poświęconej rozumieniu ze słuchu.

Zacznijmy jednak od spraw bardziej ogólnych: poszczególne części SWEDEXa (czytanie, pisanie, mówienie, słuchanie oraz słownictwo&gramatyka) mają swoje oddzielne progi zdawalności (60%), które nie sumują się do ogólnego wyniku całego egzaminu. Innymi słowy: niemożliwe jest (tak jak na FCE, CAE czy CPE) kompensowanie wyniku danej części inną częścią. Jeśli choć jeden moduł uzyska wynik poniżej 60%, cały nasz SWEDEX (i pieniądze!) idą do kosza.

W przypadku certyfikatów brytyjskich, nagranie na tzw. "listeningu" puszczane jest egzaminowanemu dwa razy. Z niewiadomych mi przyczyn, SWEDEXowe słuchanie na poziomie B2 zakłada jednokrotne odtworzenie danego dialogu czy historyjki. Być może jest to rozwiązanie bardziej realistyczne – zwracam jednak uwagę na różnice między SWEDEXem a egzaminami (także maturalnymi) z innych języków nowożytnych.


JASNA I CIEMNA STRONA CERTYFIKATÓW JAKO TAKICH:

poziomyWszelkim certyfikatom językowym, konstruowanym na zasadzie poziomowania wiedzy zdającego i stawiania mu wymagań w związku z tymi poziomami, towarzyszy ukryte przekonanie, które starałam się zilustrować obrazkiem widocznym z lewej strony tego akapitu. Jeśli wyobrazimy sobie poszczególne etapy zaawansowania językowego (umowne czy też ustalone odgórnie) jako swoistą "matrioszkę" złożoną z mniejszych słoików włożonych w większe, to za nasz "wkład mentalny i umiejętności" możemy uznać wodę wypełniającą te naczynia.

Na początku wodą napełniamy najmniejszy ze słoiczków (tu oznaczony symbolem A2). Jeśli woda się "przeleje", a więc spełnimy wszystkie wymagania poziomu A2 i będziemy w stanie iść dalej, zaczniemy wypełniać naszą cieczą poziom B1. Tu z kolei konieczne jest kolejne "przeciążenie" słoiczka wodą, aby mogła ona dostać się do największego z naczyń. Innymi słowy – kierujemy się pewną równomiernością, kolejnością i ciągłością nauki.

Wiemy jednak, że nauka języka nie przebiega zawsze jednolicie we wszystkich sferach sprawnościowych, tj. słuchaniu, mówieniu, pisaniu i czytaniu. Osobiście uważam, że szwedzkie rozumienie ze słuchu na poziomie B2 pokonałabym choćby jutro, jednak do mówienia musiałabym się nieco przygotować. SWEDEX wymagałby ode mnie jednakowego wyćwiczenia we wszystkich tych płaszczyznach.

I żeby nie było – uważam to raczej za jedną z niewielu zalet przygotowywania się do certyfikatów – starają się one bowiem dążyć do wyposażenia "ucznia" w pewne minimum w zakresie odgórnie ustalonych poziomów.

Nie da się jednak ukryć, że przygotowując się do tego typu egzaminów uczymy się po prostu "rzemieślniczo" samego wypełniania konkretnych testów i stajemy się podporządkowani pewnej "filozofii używania języka" wyznawanej przez ich autorów.

Znakomitą ilustracją powyższej kwestii będzie jeden z moich ulubionych komentarzy pozostawionych przez stałego czytelnika Woofli. Mam nadzieję, że nie obrazi się on za ten mały cytat.

komentarzypp

 

Czy da się dodać coś więcej?…

Bardzo chętnie poznam wasze doświadczenia ze SWEDEXem oraz pobudki, jakie kierowały wami jeśli chodzi o przystąpienie do tego właśnie egzaminu. Jeśli uda mi się kiedyś go zdać (bo z tego wyzwania póki co nie rezygnuję), to na pewno postaram się opisać wszystko "od kuchni".

Przeczytaj także…

Po jakiemu uczyć się szwedzkiego?
Czy język szwedzki jest trudny
Dlaczego nauka języka szwedzkiego jest teraz łatwiejsza niż kiedykolwiek?
Dlaczego nauka języka szwedzkiego jest teraz łatwiejsza niż kiedykolwiek – część 2

 

Dlaczego nauka szwedzkiego jest teraz łatwiejsza niż kiedykolwiek? (Część II)

ilustracja_wikland

(ilustracja autorstwa Ilon Wikland)

Zgodnie z przewidywaną kolejnością, w dzisiejszym artykule nastąpi kontynuacja mojej myśli z części pierwszej, dostępnej tutaj.  Po raz kolejny dołożę starań, aby pokazać wam, że nauka języka szwedzkiego jest w dużej mierze ułatwiona za sprawą wielu czynników, wśród których wyróżniłam dotychczas przede wszystkim najwybitniejsze narzędzie współczesnej komunikacji i edukacji, tj. Internet.
Niejednokrotnie spotykam się ze skrótem myślowym u wielu ludzi, którzy określają m.in. język szwedzki mianem „egzotycznego”, czy „niszowego”. O ile drugie z określeń jest póki co całkiem uzasadnione statystycznie, to pierwsze nosi wg mnie znamiona mitu, utrudniającego popularyzację nauki tego przepięknego języka. Cóż wszak egzotycznego może być w języku  (1) indoeuropejskim, (2) germańskim (dokładniej mówiąc: północnogermańskim) , a nade wszystko (3) natywnym dla naszych najbliższych, zamorskich sąsiadów? Przyjrzyjmy się wspólnie, co jeszcze może pomóc nam oswoić się z mową współczesnych wikingów, niezależnie od powodów, dla których się jej uczymy.

2. Wysoka jakość wielu wytwórów kultury, które zbiorczo pragnę nazwać adresowanymi do dzieci i młodzieży

Począwszy od dzieł najbardziej znanej szwedzkiej autorki książek dla dzieci, poprzez retro kreskówki i programy dla najmłodszych, skończywszy na przyjemnym programie młodzieżowym (co prawda nieco moralizatorskim, ale relatywnie łatwym do zrozumienia na pewnym etapie nauki). Pozwolę sobie pogrupować wyżej wymienione źródła w trzy segmenty, zgodnie z kryterium zaawansowania naszej znajomości szwedzkiego.

2.1 Fonetyka i słownictwo podstawowe – audycje dla najmłodszych

Chyba każdy kraj pochwalić się może swoimi „firmowymi”, specyficznymi jeśli chodzi o przekaz, klimat i kreskę filmami animowanymi, zazwyczaj o niezbyt skomplikowanych dialogach czy fabule, za to urastających w świadomości dumnych obywateli do legend, znaków rozpoznawczych oraz reliktów ich własnego dzieciństwa. Nikt nie kwestionuje sławy radzieckich Wilka i Zająca,  czechosłowackiego Krecika, czy polskiego Reksia. Ale czy równie łatwo wymienicie jakikolwiek tytuł produkcji szwedzkiej?

Sama zachwycona byłam specyficznym stylem, klimatem i humorem dwóch tamtejszych, krótkich form animowanych.

Kalles klätterträd to kreskówka z roku 1975, której piosenkę openingową skomponował nieco podstarzały już Jojje Wadenius. Przygody przekomicznie wykreowanych postaci – Kallego, który całymi dniami fantazjuje na drzewie (tak, na drzewie – nie gałęzi, lecz całej koronie) o nieistniejącej Emmie oraz jego dziadka, który, zgodnie ze słowami piosenki ”siedzi pod drzewem i czyta gazetę” potrafią wciągnąć lepiej, niż niejeden szwedzki kryminał. Narrator odzywa się rzadko, a nawet jeśli, to przekazuje treść bajki prostymi, krótkimi zdaniami, które nie powinny stanowić dla początkujących większego wyzwania. Autorstwa tych samych producentów jest także inne dzieło identycznego niemal typu – Farbrorn som inte vill va’ stor (1979). Tytuł ten tłumaczymy dosłownie jako ”Stryjek, który nie chce być duży”, co z perspektywy osoby dorosłej wygląda ni mniej, ni więcej jak opowieść o trzydziestoletnim facecie, który mimo ustabilizowanej pozycji społecznej pracownika biurowego, nieustannie snuje dość niepokojące fantazje o tym, co by było, gdyby nadal był beztroskim dziesięciolatkiem. Pojedyncze odcinki obydwu filmów dostępne ą na YouTube, pełne odcinki Kallego widziałam w ubiegłym roku także w wolnym dostępie na stronie szwedzkiej telewizji (www.svtplay.se). Uwaga, zarówno jedna, jak i druga piosenka tytułowa niesamowicie ”osiadają” na umyśle i trudno jest powstrzymać się od ich nucenia w ciągu dnia.

Podobnie jak z kreskówkami, pokolenia wielu nacji wychowują się na (zazwyczaj porannych) audycjach telewizyjnych, w których nacisk kładziony jest na naukę poprawnego rozpoznawania liter (a także wymawiania głosek!), cyferek, zwierzątek, podstawowych pojęć i przedmiotów dnia codziennego, pór roku, etc. Kto z nas nie wzrusza się na wspomnienie Domowego Przedszkola, czy zachodniej Ulicy Sezamkowej? Poznajcie wariant szwedzki – Fem myror är fler än fyra elefanter („Pięć mrówek to więcej niż cztery słonie” – niezbity fakt, prawda?), nadawany pierwotnie w latach 1973-1974.

Fem-myror-fyra-elefanter-ab-480

Trzej aktorzy – dwóch mężczyzn i kobieta – w sposób cudownie bezpretensjonalny grają krótkie scenki pełne nienachalnego humoru, przeplatane bardzo dobrymi od strony muzycznej (!) piosenkami, na których praktycznie zbudowałam swoją umiejętność rozróżniania szwedzkich samogłosek – a wierzcie mi, że nie jest to rzecz najłatwiejsza. Porównajcie chociażby piosenki o głoskach U, Y oraz I. Fragmenty FMÄFAFE znaleźć możecie na YouTube, gdzie z rozkoszą odsyłam wszystkich zainteresowanych.

2.2 Cudowna Astrid

…którą jako maniak sztuki dla dzieci doceniam na nowo, czytając ją w szwedzkim oryginale. Choć tłumaczenia polskie uważam za doskonałe i w sposób zawodowy oddające prostotę języków skandynawskich (którą myślowo przeciwstawiam tutaj kwiecistości polskiego czy rosyjskiego), to niezwykle cieszy mnie ponowna (acz zupełnie nowa) możliwość przeżycia literackich uniesień z dzieciństwa.

Czytanie jej opowiadań i powieści możliwe jest już na przełomie poziomu początkującego i średniozaawansowanego, choć dużą przeszkodą może okazać się sama dostępność książek. Zakupy w sklepie internetowym (chociażby księgarni bokus.com, wysyłającej do Polski) odroczyłam na rzecz nabycia Mio, min Mio w samej Szwecji (co i tak kosztowało mnie około 70 PLN).

2.3 Problemy szwedzkiej młodzieży jako preludium do rozumienia ze słuchu nieco dłuższych wypowiedzi

Wiadomo, jak to bywa z tymi wszystkimi audycjami o trudnościach życiowych nastolatków. Drewniana gra aktorska, krzywdzące spłycenia, niekoniecznie autentyczny obraz rzeczywistości, a to wszystko zwieńczone nader oczywistym komentarzem psychologa.

Z tym ostatnim wiąże się bardzo ważny obszar słownictwa, związany z opisywaniem emocji. I chociażby dlatego warto obrać taką metodę zapoznawania się z nim, teoretycznie łączącą przyjemne z pożytecznym.
Za telewizyjną produkcję tego typu, spełniającą moje pewne minimum estetyczne i intelektualne (co nie zdarza się często) jest seria, krótkich, zazwyczaj maksymalnie dziesięciominutowych scenek pod zbiorczą nazwą 15 – Det är mitt liv.  ("15 – To moje życie"). Piętnastka – gdyż w takim mniej więcej wieku (plus minus odchylenie standardowe, rzecz jasna) są bohaterowie serii. Odprężające i w miarę różnorodne treści, podsumowane nie-aż-tak-głupim komentarzem eksperta. Przemoc, miłość (także homoseksualna), narkotyki, czyli wszystko, co media lubią nagłaśniać najbardziej w kontekście ludzi niepełnoletnich. „15” obejrzeć można  używając platformy szwedzkiej telewizji, o której wspominałam już wcześniej.
Polecane na poziomie średnio zaawansowanym i zaawansowanym.

3. "Anglicyzacja i germanizacja" polskiej szkoły

Tytuł nadany pół żartem, pół serio, przy czym część "na serio" okaże się błogosławieństwem w naszej skandynawskiej podróży. Mój jedyny (jak dotąd) opiekun językowy w zakresie tego języka (pozdrawiam!) dość poważnie przeciwstawia się wymuszonej często na uczniach preferencji nauczania języka niemieckiego jako drugiego języka obcego. Zgodzę się, że bardzo często ma to miejsce kosztem popularyzacji języków chociażby romańskich (nie wspominając o rosyjskim, czy też językach azjatyckich, które traktowane są jako osobna fanaberia). Trudno jednak jest mi zanegować wpływ znajomości angielskiego i niemieckiego na łatwość w uczeniu się szwedzkiego. Zapewniam, że ten ostatni bije melodyjnością na głowę dwa pozostałe!

4. Na koniec – kontrowersyjne stwierdzenie o rosnącym zapotrzebowaniu (modzie?) na naukę języków skandynawskich

Powyższą tezę z wielką chęcią udowodniłabym danymi empirycznymi, gdybym tylko miała do takowych dostęp. Intuicyjnie jednak rzecz biorąc, rosnąca popularność (1) studiów skandynawistycznych (2) szkół językowych mających języki skandynawskie w ofercie, a także (3) rzeczy bardziej powszechnych, takich jak coroczne oblężenie promów Stena Line dają niewielkie podstawy do tego, by prognozować dalszy rozkwit zainteresowania Polaków w tym względzie.

Pułapkami mogą okazać się niewystarczająca liczba wykwalifikowanych skandynawistów w niektórych regionach Polski, a także nierównomierność rozłożenia ośrodków dających możliwość uzyskania certyfikatu z tego języka na poziomie wyższym, niż A2/B1. Wydanie takiego dokumentu osobie znającej szwedzki na poziomie angielskiego FCE (B2) możliwe jest obecnie (o ile mnie pamięć nie myli) tylko w Gdańsku i Poznaniu.

Na tym pragnę zakończyć moją dwuczęściową refleksję na temat mnogości szans, jakie leżą w naszym zasięgu, jeśli tylko zapragniemy przyswoić svenskę. Bądźmy jedynie przygotowani na niezliczoną ilość uwag, spośród których najczęstszą jest przyrównanie brzmienia szwedzkiego do choroby gardła. Ja słyszę przepiękną melodię, co może znaczyć, że czas na wizytę u wiadomego specjalisty.

 

Zobacz także…
Dlaczego nauka szwedzkiego jest teraz łatwiejsza niż kiedykolwiek? (Część I)
Jak znaleźć czas do nauki?
Rewelacyjny program do nauki słówek – Anki
Nie samymi podręcznikami… – czyli internetowe pomoce naukowe
Jak efektywnie uczyć się słówek?