wydawnictwo Edgard

Recenzja "Wielkiego zbioru ćwiczeń z języka angielskiego"

angielskiDzisiejszy artykuł poświęcę subiektywnej recenzji książki wydawnictwa Edgard pt. „Wielki zbiór ćwiczeń z języka angielskiego”. Czy jest to książka godna polecenia? Czy warto zainwestować w coś innego? Na te i poniższe pytania odpowiedzi znajdziecie poniżej.

Pierwsze wrażenie

Muszę się przyznać, ze gdy pierwszy raz miałam tę pozycję w ręku i ją przeglądałam, uznałam, ze coś jest nie tak. Być może to błąd druku – ale pomyślcie sami – poziomy językowe od A1 aż do C2 na 278 stronach? I gdyby to były tylko zagadnienia gramatyczne, oczywiście byłoby to zrozumiałe. Jednak okładka wyraźnie wskazuje, że znajdziemy tutaj testy i z leksyki, i z gramatyki. To była pierwsza rzecz, która wywołała moje zdziwienie, jestem raczej przyzwyczajona do książek, które odnoszą się tylko do jednego poziomu językowego bądź mniejszego przedziału typu A1-A2, co wydaje mi się bardziej użyteczne. Uznałam, że być może ta książka ma być inna i bogata treściowo, dlatego postanowiłam na to przymknąć oko. Drugą rzeczą, na którą od początku zwróciłam uwagę, jest bardzo ładne wydanie. Już tak mam, że lubię otaczać się ładnymi przedmiotami, a książki powinny wyglądać jak małe dzieła sztuki. Ta, którą proponuje wydawnictwo Edgard prezentuje bardzo ładną szatę graficzną. I o ile w przewodnikach górskich pożądane są zdjęcia pejzaży i to stanowi o szacie danej pozycji, o tyle w książkach językowych, które mają służyć nam do samodzielnej nauki, podstawą jest przejrzystość i forma prezentowanych treści. Pod tym względem jest to bardzo dobrze przygotowana pozycja, występuje jednolita czcionka, bez żadnych udziwnień ani diagramów, które mogłyby odwracać uwagę. Jeśli chodzi więc o ogólne pierwsze wrażenie, to oceniłabym tę pozycję na trójkę z plusem.

Co znajdujemy w środku?

wielki-zbior-cwiczen-z-jezyka-angielskiego-b-iext28827495Forma książki została bardzo dobrze przemyślana i zaprojektowana. W środku czeka na nas 287 stron, które podzielone są na dwa główne działy: ćwiczenia gramatyczne i ćwiczenia leksykalne. Na ćwiczenia gramatyczne składa się dwanaście rozdziałów, które są głównymi zagadnieniami, na przykład verb forms, prepositions, articles and determiners. Z kolei każdy taki mini dział zawiera ćwiczenia dostosowane do poziomu A1-A2, B1-B2 i C1-C2. Każdy poziom tworzy zbiór od pięciu do ośmiu ćwiczeń.  Ich liczba nie zależy od poziomu trudności, ale od złożoności danego zadania. Drugą część książki stanowią ćwiczenia leksykalne, gdzie znajdziemy dziewięć rozdziałów, na przykład everyday life, being healthy, travelling. Identycznie jak w dziale gramatycznym tutaj też występuje podział na poziomy językowe, każdy poziom składa się z od czterech do ośmiu ćwiczeń. I mały detal, który skradł moje serce, mianowicie w każdej części na poziomie A1-A2 polecenia są przetłumaczone na język polski, tak by ułatwić uczącym naukę. Jest to bardzo dobre rozwiązanie, a niestety wiele wydawnictw o tym zapomina.  Na końcu znajduje się klucz odpowiedzi, dzięki któremu jesteśmy sami w stanie sprawdzić nasze wyniki.

 

Przegląd ćwiczeń

Na temat ćwiczeń zawartych w książce mogę wyrazić się tylko pozytywnie. Pierwszy plus to różnorodność. Z jednej strony przeróżne formy ćwiczeń zawarte w książce zawdzięczamy kreatywności autorów, jednak z drugiej strony sam podział na poziomy wymaga, żeby testy wyboru znalazły się w dziale A1 – A2, natomiast na poziomie C1 – C2 mamy popis wszelkich ćwiczeń ze słowotwórstwa.  Znajdziemy tutaj między innymi  krzyżówki, testy wyboru, uzupełnianie luk, łączenie części zdania w pary i ćwiczenia z przekształcania słów podanych w nawiasie. Drugim atutem jest poziom ćwiczeń. Oczywiście książka zawiera jasny podział  na stopień zaawansowania języka, ale chodzi mi tutaj bardziej o dobranie odpowiednich słów do budowy zdań użytych w każdym poziomie. Gdy zerkamy na A1, widzimy słownictwo, które każdy spotyka, rozpoczynając naukę, więc nie ma możliwości, żeby dla kogoś okazało się to barierą. Tym samym eliminujemy ryzyko porażki na samym początku, kiedy to uzupełniając ćwiczenia gramatyczne, uczeń się zablokuje, ponieważ nie zrozumie zdania, które ma uzupełnić. I trzecia sprawa, o której nie mogę nie wspomnieć to fakt, iż książka zawiera ćwiczenia z transformacji i parafraz, które są niezbędne przy wszelkich egzaminach jak chociażby FCE.

 

Czas na leksykę

Część ze słownictwem wita czytelnika opracowanymi działami. W tej części najbardziej widać właśnie, że jest to zbiór testów,  tzn.  wybiórczych elementów, a nie ogółu.  Mam nadzieję, że może lepiej zobrazuję to na przykładzie działu culture and social life, gdzie na poziomie A1-A2 znajdują się ćwiczenia dotyczące social life, cinema, culture, literary genres i newspapers. Oczywiście te zagadnienia są jak najbardziej na miejscu. Jednak spójrzmy na ten sam dział na poziomie zaawansowanym, gdzie znajdują się music, literature i entertainment. I moja uwaga dotyczy właśnie tych zagadnień, które na poszczególnych poziomach się ze sobą nie pokrywają. To nawet nie jest zarzut z mojej strony, tylko rzuciło mi się to w oczy. Z drugiej strony trudno byłoby znaleźć książkę, która testuje naszą wiedzę z każdego zagadnienia leksykalnego na każdym poziomie – wtedy musiałoby to być opasłe tomisko 😉 Poza tym drobnym przytykiem, część leksykalna jest dla mnie bez zarzutu. Po raz kolejny zaznaczam, że osoby przystępujące do egzaminów językowych będą tym działem zachwycone, bo pozwala świetnie przygotować się do zadań typu word formation czy key transformation.

 

Podsumowanie

Moim zdaniem opisana wyżej pozycja będzie idealna przede wszystkim dla osób, które chciałyby przystąpić do egzaminów językowych, nauczycieli, lektorów, maturzystów i ambitnych samouków. Bogate słownictwo, szeroka gama ćwiczeń i przejrzystość formy sprawiają, że praca z książką to sama przyjemność. Jest to skarb dla nauczycieli języka, osób, które prowadzą swoje własne zajęcia. Idealnie przygotowane testy, które można wykorzystać na lekcjach bądź zainspirować się nimi do ułożenia własnego scenariusza. Tak naprawdę każdy, kto solidnie przyłoży się do rozwiązywania tych testów, ugruntuje swoją wiedzą i przyswoi nowe zagadnienia. Czy polecam? Tak, oczywiście. Mimo moich drobnych uwag i negatywnego nastawienia do książki na samym początku, finalnie oceniłabym ją na czwórkę plus 😉

 

Tytuł: "Wielki zbiór ćwiczeń z języka angielskiego. Testy gramatyczne i leksykalne."

Autorki: Katarzyna Wiśniewska, Samanta Wypych, Aneta Nowak

Wydawnictwo: Edgard

Poziom: A1 – C2

Ilość stron: 278

ISBN: 978-83-7788-528-4

Rok wydania: 2015

Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu Edgard.

„Japoński. Fiszki Pisz i czytaj 200 podstawowych znaków kanji”. Recenzja

Pismo jest, obok rozbudowanego języka grzecznościowego, jednym z aspektów sprawiających najwięcej trudności osobom uczącym się języka japońskiego. O ile przyswojenie hiragany i katakany zmotywowanej osobie nie powinno zająć więcej niż 2-3 tygodnie, to ideogramy stają się codziennymi towarzyszami na długie lata. Sama lista Jōyō kanji (jap. 常用漢字, „kanji codziennego użytku”) liczy 2136 znaków, a żeby czytać literaturę piękną czy artykuły z różnych dziedzin należy znać ich znacznie więcej. Nic dziwnego, że uczniowie z zagranicy (może poza będącymi na uprzywilejowanej pozycji Chińczykami) intensywnie szukają skutecznej metody nauki ideogramów, a na rynku nie brakuje materiałów na ten temat. Popularnością cieszy się np. metoda Heisiga, który w swojej książce nie zamieszcza jednak czytań znaków ani ich złożeń z innymi. Triumfy święci (przynajmniej wśród moich znajomych) także program Anki. Niektórzy korzystają również z samodzielnie tworzonych papierowych fiszek. Jeśli jednak brakuje nam czasu i/lub chęci na przygotowanie takowych, to naprzeciw wychodzi nam wydawnictwo Edgard ze swoją publikacją „Japoński. Fiszki Pisz i czytaj 200 podstawowych znaków kanji” opracowaną przez panią Ewę Krassowską-Mackiewicz.

Autorka ukończyła japonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, zajmuje się dydaktyką japońskiego i opracowała wcześniej inne pomoce do nauki tego języka. Jak prezentuje się ta publikacja?
_DSC3350
Szata graficzna jest jedną z niewątpliwych zalet zestawu: wzór kwitnących wiśni na opakowaniu cieszy oko, a same fiszki są wykonane bardzo estetycznie, na dobrej jakości papierze i utrzymane w przyjemnej kolorystyce. Według wydawcy zestaw zawiera 204 fiszki i, cytując informację z opakowania, podręcznik.
Książeczka fiszki
Mimo że zawartą w nim 50-stronnicową niewielką książeczkę trudno nazwać „podręcznikiem”, jest ona bardzo przydatna dla osób rozpoczynających naukę oraz chcących usystematyzować wiedzę. Na pierwszych dwudziestu stronach znajdziemy opis systemu pisma japońskiego i wszystkich jego elementów (kana, kanji, romaji), tabele znaków hiragany i katakany, informacje o przedłużeniach i sylabach geminowanych, kolejności i kierunku stawiania kresek oraz o tym, jakie elementy musimy przyswoić przy nauce każdego znaku: odczytania, znaczenie, złożenia. Tutaj drobna uwaga: przy podaniu zasady, że „o” przedłuża się za pomocą „u” zapomniano o podaniu wyjątków przedłużanych za pomocą „o” takich jak np. ookii, ookami. Strony 20-50 książeczki przeznaczone są na listę znaków zawartych na fiszkach wraz z odczytaniami, podzielonych na kategorie: rzeczowniki, czasowniki, przymiotniki.
Przejdźmy do samych karteczek! Wyglądają one następująco:

_DSC3357

Podczas nauki, o ile mamy zamiar pisać po japońsku odręcznie, powinniśmy mieć świadomość, że na fiszkach przedstawione są znaki w wersji drukowanej, która czasami różni się od pisma odręcznego. W złożeniach czytania sinojapońskie (on-yomi), rodzime (kun-yomi) oraz będące wyjątkami, oznaczone są odpowiednio kolorami: różowym, zielonym i pomarańczowym, co jest dość ciekawym pomysłem. Bezzasadne wydaje mi się umieszczanie czytań złożeń również w alfabecie łacińskim, jako że nie ma ich na pierwszej stronie fiszek, a ja jestem wielką zwolenniczką jak najszybszego pozbycia się ułatwienia, jakim jest romaji. Nie obyło się też bez pojedynczych drobnych błędów, które umknęły korekcie, np. złożenie „kotoba”, które pojawiło się przy nieodpowiednim znaku.
Największym zarzutem z mojej strony jest nieco nieprzemyślany układ treści. Zazwyczaj na fiszkach z jednej strony widnieje słowo w języku, którego zamierzamy się nauczyć, z drugiej polskie tłumaczenie, ewentualnie przykładowe zdania. Na pierwszej stronie tych fiszek znajduje się ideogram, jego znaczenia oraz czytania: rodzime japońskie i zapożyczone z Chin, na drugiej: kolejność pisania kresek oraz złożenia. Wszystkie te informacje są istotne, niemniej jednak, gdyby uczący się mógł na przykład, zobaczywszy znak i jego czytania, sprawdzić na drugiej stronie znaczenie, byłoby to z mojej perspektywy bardziej zasadne. I z tym można sobie jakoś poradzić, np. zasłaniając dolną część karty podczas nauki.

_DSC3360
Pozwoliłam sobie na dozę krytyki, ale nie znaczy to, że mamy do czynienia z jednoznacznie słabym produktem. Zestaw można polecić z kilku powodów. Pierwszy jest wspomniany już zawierający wiele przydatnych informacji mini-podręcznik. Po drugie, nie trzeba się martwić o szukanie znaków i ich selekcję: wybrane dwieście to rzeczywiście podstawowe, często używane znaki, niezbędne nie tylko w codziennym posługiwaniu się językiem, ale i dla planujących zdać egzamin JLPT. Wspomniana już ładna szata graficzna umila proces nauki, zwłaszcza osobom, które tak jak ja przyzwyczajone są do materiałów w czerni i bieli. Wszystko, co powinniśmy wiedzieć na temat danego znaku, zostało zebrane w jednym miejscu. Same ideogramy to za mało, szczególną uwagę należy zwrócić na złożenia, kluczowe przy nauce słownictwa. Na przykład pojawiający się na jednej z kart 電子 „elektron”, na który składają się znaki „elektryczność” i „dziecko” 😉 Na jednej karcie zmieściło się co prawda tylko kilka złożeń, zawsze jednak można wiedzę poszerzać we własnym zakresie.

Mimo niedociągnięć „Japoński. Fiszki Pisz i czytaj 200 podstawowych znaków kanji” to solidny produkt, który może pomóc początkującym oswoić się z kanji i ułatwić proces nauki. Na stronie wydawca informuje, że zestaw może stanowić uzupełnienie książki „Japoński. Mów, pisz i czytaj” tej samej autorki, moim skromnym zdaniem najbardziej rzetelnej na raczkującym polskim rynku materiałów do nauki japońskiego (choć oczywiście niepozbawionej wad). Ponadto, fiszki mogą posłużyć jako materiał powtórkowy dla tych, którzy tak jak ja nie mogą już patrzeć na źródła, z których uczyli się ideogramów i potrzebują odmiany („Basic kanji book”, swoją drogą bardzo dobry, nadal śni mi się po nocach). Obecnie nie mogę poświęcić wiele czasu nauce japońskiego, ale do powtórki znaków na pewno z nich skorzystam.

"Japoński Fiszki Pisz i czytaj 200 podstawowych znaków kanji"
Autor: Ewa Krassowska-Mackiewicz
Wydawnictwo: Edgard
Data wydania: kwiecień 2015
Cena okładkowa: 49,90 zł
Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu Edgard.

Może Cie zainteresować również:

Japoński: z czym to się je?

300 słów i wyrażeń dziennie, czyli recenzja Business English

Angielski z kryminałem + wyznania językowej monogamistki

Angielski z kryminałem + wyznania językowej monogamistki

edgardDzisiejszy tekst będzie w mojej wooflowej "karierze" drugim niezwiązanym ani z językiem, ani z szeroko pojętą kulturą krajów hiszpańskojęzycznych. Odstawiwszy na chwilę na bok temat przewodni mojego cyklu, opowiem Wam o tym, jak postanowiłam przeprosić się z językiem angielskim i co z tego wynikło. A wynikły dwie rzeczy: dzięki uprzejmości wydawnictwa Edgard trafiła w moje ręce książka "Cold Little Hand", którą za chwilę zrecenzuję, a poza tym na własnej skórze przekonałam się, co w praktyce oznacza zjawisko hamowania retroaktywnego, czyli, mówiąc po ludzku, sytuacji, która ma miejsce, kiedy świeżo przyswojona nowa wiedza przysłania nam wiedzę starą na pokrewny bądź powiązany temat i "włazi" na nią i ją zniekształca, nie pozwalając jej się wydobyć w czystym kształcie.

1. Angielski z kryminałem – recenzja książki "Cold Little Hand" wydawnictwa Edgard.

Już od pewnego czasu nosiłam się z zamiarem odświeżenia sobie języka angielskiego, który ostatnio całkowicie zaniedbałam, toteż kiedy pojawiła się możliwość zrecenzowania jednej z pozycji wydawnictwa Edgard, zastanawiałam się tylko krótką chwilę, po czym wybrałam kryminał "Cold Little Hand". Skąd taki akurat wybór? W zeszłym roku pisałam o stronie internetowej Lecturas paso a paso, gdzie można znaleźć teksty dostosowane do różnych poziomów zaawansowania językowego, zawierające tłumaczenia trudniejszych słów. Na pewnym etapie nauki hiszpańskiego bardzo sobie ceniłam tego typu pomoce, więc pomyślałam, że warto by spróbować czegoś podobnego w ramach własnej reedukacji z angielskiego, bo zamysłem serii "Angielski z kryminałem" jest połączenie lektury minipowieści kryminalnych z aktywną nauką języka. Każdy z tekstów opracowano tak, aby – przynajmniej w założeniu – odpowiadał określonemu poziomowi biegłości językowej: A2, A2/B1, B1/B2, B2, B2/C1.

Zanim przejdę do sedna, dodam jeszcze (bo część z Was może czuć się nieco zdezorientowana), że poniższe słowa są od początku do końca moją szczerą opinią. Nie mam żadnego interesu ani w wychwalaniu, ani w krytykowaniu książki.

Jak zatem wygląda ten nasz kryminał? Składa się on z 37 krótkich rozdziałów. Trudniejsze słowa i wyrażenia w tekście zostały wytłuszczone, a ich tłumaczenia możemy zobaczyć tuż obok, na marginesach. Po każdym rozdziale pojawiają się ćwiczenia różnego typu (pytania dotyczące tekstu, krzyżówki, znajdowanie synonimów, uzupełnianie luk itp.), mające na celu utrwalenie słownictwa i struktur, jakie występują w danym rozdziale. Łącznie jest ich 80. Na końcu znajdziemy klucz odpowiedzi do ćwiczeń oraz słowniczek.

edgard2

Tak to wygląda. Ilustracja na podstawie fragmentu dostępnego na stronie wydawnictwa.

 

Sam pomysł uważam za świetny: tłumaczenia tu, na miejscu, wystarczy rzut oka na margines i już wszystko wiemy, nie tracimy czasu i cierpliwości na wertowanie słownika. Zastanawiam się jednak, według jakiej reguły dobrano słowa wytłuszczone, przeznaczone do tłumaczenia i te, które tłumaczenia nie wymagają przy zakładanym poziomie tekstu B1/B2. Co robiły na marginesach słowa takie jak evil, previous, spirit, located, trace i wiele innych? Przyznam, że chwilami czułam się nieco zdezorientowana, zwłaszcza, kiedy brakowało mi tłumaczenia jakiegoś phrasal verb, a zamiast niego "dowiadywałam się", co oznacza behave. Nie przeczę jednak, że odnalazłam też całkiem sporo słów i wyrażeń, których nie znałam i/lub których umieszczenie na marginesie wydało się uzasadnione.

Przyjrzyjmy się teraz szacie graficznej. Może powyższy obrazek tego do końca nie oddaje, ale zarówno kolorystyka (ten uspokajający błękit marginesów), jak i czcionka są naprawdę miłe dla oka i sprawiają, że strony przewraca się z przyjemnością. Dodatkowy smaczek stanowią małe pistoleciki kończące każdy z rozdziałów. Bardzo podoba mi się też projekt okładki. Szata graficzna to mocny plus książki.

A sama historia? Nie chcę za dużo zdradzać, więc ograniczę się do zaledwie kilku słów. Czytelnik śledzi przygody tajnego agenta, który ma za zadanie wcielić się w rolę pisarza przygotowującego kolejną powieść – a to wszystko po to, żeby rozpracować bałkańską grupę przestępczą zajmującą się… przemytem książek. Oprócz kryminalnej intrygi opartej na zabawnym pomyśle mamy tu też ciekawe nawiązania literackie i kulturowe, tropienie których zostawiam przyszłym Czytelnikom. Wbrew moim początkowym obawom związanym z – co by nie mówić – sztucznym tekstem służącym do nauki języka, zdania brzmią całkiem naturalnie, a i sama historia jest nie najgorsza, choć przyznam, że nie wciągnęła mnie aż tak, żebym niecierpliwie przewracała kolejne kartki. Przyczyn tego ostatniego nie upatruję jednak w samej konstrukcji książki – po prostu, jako czytelniczka niemal nałogowa różnych rodzajów literatury, w tym kryminałów, jestem w zasadzie skazana na  poczucie, że wszystko już było…

Czy polecam "Cold Little Hand"? TAK. Komu przede wszystkim ją polecam? Osobom, które uczą się angielskiego na poziomie średnio zaawansowanym i lubią kryminały. Tego typu teksty na pewno nie zastąpią kontaktu z żywym językiem, ale mogą być naprawdę świetną pomocą i katalizatorem procesu nauki oraz, najzwyczajniej w świecie, sposobem na miłe spędzenie czasu połączone z nauką angielskiego.

Tytuł: Cold Little Hand
Autor: Kevin Hadley
Seria: Angielski z kryminałem
Liczba stron: 168
Wydawnictwo Edgard


 

2. Wyznania monogamistki językowej, czyli hamowanie retroaktywne w praktyce

Z lekką zazdrością, ale też z niemałą dozą ciekawości badacza, patrzę na osoby, które interesują się nauką języków obcych. Języków, w liczbie mnogiej, nawet bardzo mnogiej, z uwzględnieniem tych najbardziej egzotycznych. Natomiast w moim życiu zawsze był obecny TEN JEDYNY język obcy, do którego inne się nie umywały. Przez lata całe, począwszy od dzieciństwa z Ulicą Sezamkową, poprzez dorastanie z Listą Przebojów Trójki i muzyką z wytwórni Motown i Warner, aż po okres studencki w otoczeniu anglojęzycznych artykułów naukowych, towarzyszył mi język angielski. Nie była to relacja najbardziej zażyła z możliwych – po dobiciu do przyzwoitego biernego B2 już tylko ją podtrzymywałam – ale była stabilna i wieloletnia, dopóki nie pojawił się w moim życiu język hiszpański, który mnie totalnie oczarował i bez reszty zaabsorbował. Wszystko się zmieniło, angielski poszedł w odstawkę na długo.

Dopiero niedawno uznałam, że szkoda tych lat włożonej pracy i zdobytej wiedzy, że trzeba coś zrobić, by ocalić angielski od zapomnienia. Zaczęłam czytać różne teksty i muszę przyznać, że pierwsze z nimi zderzenie zniosłam bardzo źle, odczuwałam niemal fizyczny ból przedzierając się przez tak obcą mi, choć kiedyś znajomą, materię. Teraz jest już trochę lepiej, powoli odgruzowuję te co trzeba elementy. Prawdziwy problem pojawia się, kiedy próbuję sklecić jakąś wypowiedź. Niemal zawsze kończy się to niezwykle kreatywnym radosnym spanglish. Yesterday I saw a Ana. She… lookaba? lookía? looked! uff… muy hermosa. I tak dalej.

I przypomniał mi się pewien mężczyzna ze Stanów Zjednoczonych, który postanowił zrobić na sobie eksperyment i nauczyć się jeździć na odwrotnym rowerze (czyli takim, który po zwróceniu kierownicy w lewo skręca w prawo i vice versa). Żaden człowiek nie jest w stanie pojechać na czymś takim bez wcześniejszego treningu. Naszemu bohaterowi zajęło 8 miesięcy codziennych, kilkuminutowych ćwiczeń nauczenie się sztuki prowadzenia odwrotnego roweru. Po prostu, w pewnym momencie nastąpiło "klik" i jego mózg się przestawił. Początkowo wprawdzie byle dystraktor powodował upadek, ale z czasem pełna koncentracja na czynności przestała być niezbędna. Pewnego dnia ów człowiek pojechał do Amsterdamu i wypożyczył zwykły rower. I… nie był w stanie na nim pojechać! Dopiero po 20 minutach intensywnych prób nastąpiło drugie "klik" i wszystko wróciło do normy. Zastanówmy się jednak, co by było, gdyby nasz bohater nie był zapalonym rowerzystą od szóstego roku życia, a jego treningi jazdy na odwrotnym rowerze trwały nie pięć minut, a pięć godzin dziennie.

Morał z obu historii jest jeden: jeśli uczycie się dwóch lub więcej języków i chcecie każdym z nich władać w miarę przyzwoicie, nie zaniedbujcie jednych kosztem innych. Strzeżcie się efektu hamowania retroaktywnego! A relację z rowerowego eksperymentu możecie obejrzeć TU.