Pytanie postawione w temacie jest jednym z tych, które nurtują wielu czytelników bloga, czemu zresztą ostatnio dano wyraz w komentarzach. W dzisiejszych czasach, kiedy wszystko przelicza się na wartość pieniężną, kwestia opłacalności nauki danego języka stała się bardzo ważna. Dlatego często spotykamy się z opinią, że niektóre języki są warte nauki, bo za ich znajomość pracodawcy oferują większe pieniądze. Czy słusznie? Zobaczmy.
Dla tych, którzy są niecierpliwi, przygotowałem oczywiście coś w rodzaju "drogi na skróty". W komentarzach do poprzedniego artykułu o języku ukraińskim Marta podała linka do badań wkazujących ile pieniędzy zarabiają osoby ze znajomością jakiegoś języka obcego. Całkiem ciekawie to wygląda – osoba znająca chiński bardzo dobrze zarabia 8000 złotych, za szwedzki dostaniemy prawie 7000, arabski jest wyceniany na niewiele mniej. W zasadzie mógłbym teraz powiedzieć wszystkim, żeby zaczęli się uczyć jednego z tych trzech języków i byłoby po sprawie, stronę odwiedzaliby sami milionerzy. Perspektywa taka jest piękna (wszystkim zresztą tego życzę), ale problem w tym, że świat nie jest tak prosto zbudowany.
Jeśli ktoś zakłada, że nauczy się np. węgierskiego, litewskiego lub łaciny (swoją drogą bardzo zastanawia mnie, co panowie z bankier.pl rozumieją poprzez jej bardzo dobrą znajomość) i zgłoszą się do niego ludzie, którzy zaoferują mu z miejsca pracę za 5000 złotych (a właśnie tyle przewidują badania podane powyżej) to jest dość naiwny. Badanie bowiem nie brało pod uwagę chociażby, ile osób ze znajomością danego języka ma problemy ze znalezieniem pracy, w której mogą wykorzystywać swoją wiedzę. Ale dajmy temu spokój, bo niekoniecznie to ma być tematem głównym dzisiejszego artykułu.
Badanie dotyczyło bardzo dobrej znajomości języków obcych. A z czym się wiąże taka znajomość? Najpierw, żeby nauczyć się języka obcego bardzo dobrze, należy nad nim trochę czasu przesiedzieć. Przez "trochę czasu" rozumiem tu solidną codzienną naukę, a nie godzinne spotkania dwa razy w tygodniu w grupie 10 osób. Podziwiam osobę, która będzie potrafiła spędzić godzinę dziennie przez kilka lat z językiem, którego nie lubi. W takim przypadku będzie ona miała do czynienia z narastającą frustracją i niechęcią do nauki, nie mówiąc już o problemie z przebrnięciem fazy plateau, czyli momentu, w którym przestajemy odczuwać rozwój językowy. A tak mniej więcej będzie to wyglądać w przypadku kogoś, kogo jedyną motywacją jest zarabianie na tym języku pieniędzy. Gdy do tego dodamy, że język obcy to nie jest coś, czego możemy się raz nauczyć i nigdy tego nie zapomnimy, wychodzi na to, iż bardzo dobra znajomość będzie wymagała poświęcania mu uwagi przez całe życie. Jeśli ktoś uważa, że potrafi tego dokonać jedynie w oparciu o przyszłe zarobki – niech próbuje. Ostrzegam jednak, że może go spotkać spory zawód, bo zapewne przerwie naukę gdzieś pomiędzy poziomem początkującym i zaawansowanym. To zaś, czego się nauczył, zapomni całkowicie po kilku latach.
Jakiego więc języka naprawdę warto się uczyć? Odpowiedź jest banalnie prosta: tego, który nas najbardziej interesuje, w którym zawsze będziemy w stanie znaleźć coś ciekawego do przeczytania, obejrzenia, posłuchania, kogoś do porozmawiania. Nauka tego języka nie będzie dla nas niekończącą się katorgą, prawdopodobieństwo nauczenia się go będzie znacznie większe, a jak wszystko dobrze pójdzie to nawet pieniądze z tego jakieś wynikną. Nawet jeśli przerwiemy jego naukę w pewnym momencie (a warto zaznaczyć, że większość prób nauki języka kończy się fiaskiem), to niekoniecznie będziemy jej czas uważać za stracony.
Jeśli więc interesujesz się jakimś konkretnym regionem świata, ludźmi go zamieszkującymi, ich historią, kulturą, to postaraj się nauczyć języka, jaki tam obowiązuje. Lepszego medium służącego do poznania tego obcego świata po prostu nie ma.
Podobne posty:
Płynny w 3 miesiące… Czy aby na pewno?
Czy i kiedy opłaca się uczyć ukraińskiego?
Języki egzotyczne – jak, gdzie i czy warto?
Moja lista 20 języków – część 1
W jakim języku się mówi w byłej Jugosławii?
Niewiele mogę powiedzieć, poza tym, że się z Tobą zgadzam :). Myślę jednak, że trzeba zrobić pewne rozróżnienie. Czym innym jest praca ściśle związana z danym językim (np. praca tłumacza), a czym innym jest "zwykła" praca, choćby w jakimś sklepie, gdzie nie wymagają aż tak dobrej znajomości języka, a pracodawca przy zatrudnieniu do sklepu wybierając pomiędzy kandydatem, który nie zna żadnego języka, a takim, który zna ze dwa lub trzy popularne na poziomie średniozaawansowanym, wybierze oczywiście tego drugiego… Tak więc myślę, że o ile by pracować jako np. tłumacz, faktycznie trzeba bardzo dobrze znać język, to jednak i znajomość przeciętna na poziomie średniozaawansowanym właśnie tych popularnych języków, mam na myśli gł. angielski, a do tego niemiecki, rosyjski, hiszpański, francuski, włoski powinna pomóc.
Myślę więc, że jeśli chodzi o znajomość języka na poziomie gdzieś B1, tak by w sklepie cudzoziemca obsłużyć, jeszcze EWENTUALNIE jestem w stanie przyjąć, że nauka języków, które wydają się po prostu korzystne na rynku pracy ma jakiś sens. Zero przyjemności, ale jak ktoś się uprze, to nie powiem mu, że źle robi ucząc się takiego angielskiego lub niemieckiego, bo w tym sklepie jednak łatwiej dostanie pracę… Dojście do B1-B2 z przymusu byłoby dla mnie istną katorgą, ale jednak wiele osób to robi.
Druga sprawa, która przychodzi mi do głowy to zagadnienie "fazy plateau", które poruszyłeś, ale to chyba już nie na temat…
Celna uwaga co do znajomości języków w sklepie, aczkolwiek, tak jak wspomniałeś, tu nie będzie się liczyć nic poza wspomnianymi kilkoma językami (nie licząc pogranicznych kramów). Natomiast moim zdaniem ngielskiego niewiele osób się uczy "na siłę". Brzmi to może jak herezja dla niektórych, ale jeśli weźmiemy pod uwagę muzykę i filmy angielskojęzyczne możemy zauważyć, że tak naprawdę niewiele osób nie jest zainteresowanych kulturą tego języka.
Osiągnięcie B2 z czystego przymusu i utrzymanie tego poziomu przez lata wydaje mi się osobiście niemożliwe. Może przesadzam, ale nie wyobrażam sobie osoby znającej język i wyrażającej kompletny brak zainteresowań tym co ów język ze sobą wnosi. W każdym razie nie znam nikogo takiego.
Faza plateau to w ogóle ciekawy temat i jeśli masz jakieś ciekawe spostrzeżenia to nie wahaj się napisać.
No tak, właśnie o ile przy rekrutacji na stację benzynową (wiem bo kiedyś pracowałem :D) znajomość angielskiego, i do tego np. niemieckiego lub hiszpańskiego będzie niewątpliwym i myślę, że nawet dość silnym atutem (przy czym kierownictwo zadowoli już kandydat średniozaawansowany w tych językach) to taki język chiński lub japoński po prostu do niczego się nie przyda…
Z tym angielskim to chyba masz trochę racji, choć wydaje mi się jednak, że słuchanie amerykańskiej muzyki (bo taka jest modna i ta muzyka jest ekspansywna), oglądanie amerykańskich filmów (bo gł. takie są w telewizji i do tego po polsku) to jednak nie do końca to samo, co nauka języka przez faktyczną fascynację kulturą. Wiele o kulturze w USA wiemy, bo choćby oglądamy filmy, ale ja bym powiedział, że w większości jesteśmy raczej "wciągnięci" niż zafascynowani. Super łatwo o kogoś kto słucha muzyki artystów z USA, bardzo ciężko jednak o kogoś kto przegląda amerykańską prasę z czystej fascynacji tym krajem by się więcej na jego temat dowiedzieć.
Faza plateau to coś o czym po prostu nie wiem co myśleć. Powiedziałbym, że zatrzymałem się na niej w moim angielskim, ale jednocześnie wiem, że tak na prawdę przestałem się tego języka uczyć… Chyba dwukrotnie wydawało mi się, że byłem w niej w hiszpańskim, ale to były jakieś maks. miesięczne chwile zwątpienia i obecnie nie czuję bym ja kiedykolwiek zaznał czegoś takiego w tym języku. Wydaje mi się, że receptą jest po prostu sposób myślenia, ja widzę jak każdego dnia rozwijam moją znajomość języka, myślę sobie "tyle się dzisiaj nauczyłem", niewiarygodne jak ja słabo w tym języku jeszcze tydzień temu mówiłem. W ten sposób się nie zniechęcam i cały czas czuję, że się uczę i ciągle czerpię z tego radość. W skali Rady Eurpy prawdopodobnie jeszcze długo będę deklarował ten sam poziom znajomości języka, ale bynajmniej nie uważam, bym stał w nauce w miejscu. Myślę, że takie myślenie mi osobiście bardzo pomaga i mnie motywuje do nauki, z drugiej jednak strony jeśli próbuję oszacować (to tylko mój szacunek, nikt mnie regularnie nie egzaminował) przez ile czasu byłem na jakimś poziomie wedle skali Rady Europy to oczywiste jest, że każdy wyższy poziom zajmował mi więcej czasu niż poprzedni.
No właśnie – zainteresowanie się językiem i krajem (krajami), w których się go używa! To także moim zdaniem klucz do nauki, inaczej jest ona jałową, zniechęcającą katorgą.
O ile jeszcze innych przedmiotów, np. w szkole, można się uczyć od przypadku do przypadku, powiedzmy biologii czy fizyki (bo zawierają różne działy i nie trzeba wiedzieć wszystkiego, by odnieść doraźny częściowy sukces), to język "związuje" nas na długo, tym bardziej właśnie, że trzeba się go uczyć konsekwentnie i z stystemem.
Nam, pasjonatom, nawet trudno sobie chyba wyobrazić jak ktoś może NIE interesować się językami obcymi 😉
Pewnie, że nie wszystkie osoby słuchające amerykańskiej muzyki można nazwać od razu wielkimi fanami amerykańskiej kultury jednak już przez samo słuchanie zachowują w pewien sposób codzienny kontakt z językiem (inna sprawa, że jest on raczej marnej jakości, bo nie znam osób, które nauczyły się języka tylko poprzez słuchanie piosenek). Podobnie mają oglądając filmy, seriale – nie muszą się tym nawet interesować. Niestety wpływ angielskiego jest tak ogromny, że trudno go łatwo umieścić w tych kategoriach.
Fazy plateau na pewno każdy przechodzi inaczej. Przyznasz chyba jednak, że osoba, która w ogóle nie jest zainteresowana czymkolwiek związanym z językiem po prostu nie będzie wiedziała co zrobić, żeby być lepszym.
Innym natomiast bardzo może pomagać odrzucenie niedokładnego i sztucznego podziału poziomów znajomości języka sugerowanego przez Radę Europy. Osobiście nie lubię klasyfikować znajomości języka patrząc na te poziomy i podobnie kompletnie mnie nie ruszają odpowiednie certyfikaty – z reguły znajomość języka osób je zdające ma się nijak do tego czym dany poziom naprawdę jest. Przykładem może być chociażby Benny, który prawie zdał niemiecki C, a obiektywnie jego umiejętności oceniłbym na B1. A patrząc bliżej – polscy maturzyści. Teoretycznie powinniśmy mieć w kraju tłumy władające angielskim przynajmniej B1 (w końcu maturę zdają prawie wszyscy) – jak to wygląda w rzeczywistości nie muszę chyba mówić.
@Agnieszka
Ogrom ludzi niestety ma podejście do języków obcych dokładnie takie jak do pozostałych przedmiotów. Mnie osobiście nigdy nic tak nie irytowało jak pytanie przed egzaminem z języka obcego w stylu – "A z jakich działów to będzie?" 🙂
Dla mnie odpowiedź zawsze jest prosta – ze wszystkiego co było przez ostatnie x lat. Powtarzając język codziennie w zasadzie na egzaminy się nawet uczyć nie trzeba i można je traktować jako formę sprawdzenia siebie. Przynajmniej ja tak z reguły robiłem uważając nawet, że specjalnie ucząc się pod egzamin niejako oszukiwałbym samego siebie 😉
Faza plateau 😉
Poczułem się zobligowany do zadania pytania – gdzieś może opisałeś jak przełamać taki impas? Chyba akurat jestem w takiej sytuacji po dość dużym postępie w ciągu roku teraz jakoś wszystko stoi w miejscu :/
Niestety jeszcze o tym nie pisałem. Ale na pewno napiszę wkrótce, bo jest to kwestia dość ważna. Obiecuję, że będzie to tematem następnego wpisu.
chociaż polecam wpis z linkowanego przez Karola bloga AJATT:
http://www.alljapaneseallthetime.com/blog/the-eternal-sorrow-of-the-intermediate-learner-%E2%80%9Care-we-there-yet%E2%80%9D-syndrome
to na nowy wpis na tym blogu także czekam 🙂
W ogóle wydaje mi się, że kwestie motywacyjno-psychologiczne są w nauce języków równie ważne jak te techniczno-organizacyjne.
Ja akurat angielskim szczegolnie sie nie interesuje. W życiu podjelam tylko kilka prob nauczenia sie tego jezyka, w sensie otworzenia podrecznika..ale po pierwszych dniach zawsze rezygnowalam, dlatego że angielski jako tako wcale mnie nie fascynuje. Wlasciwie to odczuwam go jako drugi naturalny, bo od zawsze slyszalam go w domu. Ale perfekcyjny nie jest. Jesli mialabym sie zebrac za pisanie po angielsku to dalabym sobie rade bez wiekszych bledow gramatycznych i stylistycznych, ale mimo wszystko styl nie jest akademicki, poprawny ale nie akademicki- tutaj wychodzi brak uczenia sie tego jezyka.. Rozumiem i posluguje sie nim bez zadnych problemow.
Tak czy siak na pewno kazdego dnia mam z nim kontakt – u mnie w kraju wszystkie programy sa w wersji oryginalnej z napisami, wiec i tak na okraglo ogladam po ang.. do tego czegokolwiek bym nie szukala w internecie – zawsze szukam po angielsku. Podreczniki do nauki innych jezykow tez mam w wiekszosci po angielsku. Ksiazki czytam po angielsku bo po grecku na razie nie mam ochoty, a angielskie odpowiedniki tutaj najlatwiej dostac..
Zatem jestem przykladem osobnika, ktory jezykiem sie wcale nie interesuje, a u ktorego jest na porzadku dziennym i chcac nie chcąc bez odczuwania cały czas ta znajomosc sie rozszerza 🙂 Czyli- da się.
Poruszyles tez ciekawy temat w swoim komentarzu – certyfikat jezykowy nie musi potwierdzac znajomosci jezyka.. za czasow gdy bylam na studiach, byla mozliwosc wybrania opcji studiow eksternistycznych z hiszpanskiego. Jedna dziewczyna powaznie rozwazala przejscie na ten tryb, miala juz najwyzszy certyfikat z hiszpanskiego i probowala sie dostac na kierunek bez egzaminow, no bo ma certyfikat..A wykladowcy? Sie tylko posmieli, ze nie ma o czym nawet marzyc, ze musi przejsc przez egzaminy wstepne bo we wczesniejszych latach na to zezwalali i sie okazalo, ze osoby z najwyzszym certyfikatem tak na prawde hiszpanskiego nie znaly na tyle zeby sobie na studiach z nim poradzic..
@Cezary
Linka do artykułu na AJATT również polecam!
@Ev
Oglądasz filmy po angielsku z przymusu, czy dlatego bo Cię interesują? Czytasz książki po angielsku, mimo że są nudne? Angielski przydaje się Tobie jako narzędzie do nauki innych języków, czy sądzisz, że jest to zajęcie bardzo męczące? Czy angielski jako język najszerzej rozprzestrzeniony w internecie Cię męczy? Osoba nie musi być fanem Szekspira (do którego zrozumienia nota bene dzisiejszy angielski nie wystarcza), żeby interesować się tym co niesie z sobą język angielski. A z twojego komentarza wychodzi na to, że jednak owe filmy, książki, podręczniki do języków obcych, źródła internetowe interesują Cię 🙂
Ja też nigdy nie byłem szczególnym fanem angielskiego. Ale byłem i jestem zafascynowany rzeczami do jakich ten język jest kluczem – i to właśnie mi chodziło w artykule:)
Historia z certyfikatami natomiast mówi sama za siebie. Nic dodać, nic ująć.
Używanie angielskiego nie jest dla mnie męczące. Być może z wyboru chciałabym używać więcej innych języków, ale pogodziłam się z tym, że najwięcej przydatnych i wartościowych informacji dostępnych jest właśnie po angielsku. Nigdy mi nie przeszkadzał, ale fakt jest faktem, że poprzez jego użyteczność nie zapominam go. Nie muszę się specjalnie wysilać, żeby otaczać się nim. On po prostu jest obecny czy tego chcę czy nie. Po za tym rzeczywiście jego znajomość otwiera drzwi do reszty świata. I jest niezwykle cennym pośrednikiem w nauce innych języków. 🙂
Natomiast w obronie certyfikatów- wydaje mi się, że w większości języków same certyfikaty nie są żadnym rzeczywistym potwierdzeniem, ale jednak dla potencjalnych pracodawców się liczą- o ile są to te najwyższe, bo niższe to lepiej nawet nie wpisywać do CV. Tak jednak certyfikaty z chińskiego, po bliższej analizie uważam jak najbardziej za wartościowe. Tam się nie da oszukać ani nadciągnąć. Albo ktoś rozumie, umie czytać i pisać albo nie..Dlatego moim marzeniem i dążeniem jest w pewnym momencie zdobycie takiego certyfikatu.. wydaje mi się, że samo jego posiadanie uwiarygodni moje twierdzenia o lepszej bądź gorszej znajomości innych języków.
Dobry wpis 🙂 Skłania do refleksji 🙂
Też mi się wydaje, że powinniśmy uczyć się języka tego kraju, którego kultura itp. nas najbardziej nas fascynuje… inaczej nie ma sensu uczyć się jakiegokolwiek innego języka…
@Ev
Uwaga na temat certyfikatów językowych z chińskiego jest bardzo trafna (bo faktycznie coś trzeba umieć, żeby mieć przynajmniej B1 w przypadku języka pozbawionego alfabetu), aczkolwiek mnie irytuje w tym całym systemie jeszcze jedna rzecz. Ludzie często uważają, że zdadzą certyfikat i mogą automatycznie przestać się uczyć. A, tak jak już ktoś kiedyś powiedział, certyfikat to jedynie dowód tego, że w chwili zdawania egzaminu umieliśmy ten język na danym poziomie. Sam papierek natomiast nie wystarcza, żeby znajomość języka utrzymać.
Witam.
Ja mam natomiast życiowy dylemat. Od 15 lat uczę się języka angielskiego. W roku 2010 zostałam licencjonowanym tłumaczem tego języka.
Chcę się zabrać teraz za drugi język , lecz nie mogę się zdecydować. Interesują mnie ciepłe kraje. Ważne są i pieniądze i fascynacja kulturą. Zastanawiam się nad Włoskim, Arabskim, Hiszpańskim, Tureckim, Hebrajski, Hindi.
Włoski: łatwy do nauki, fascynująca kultura, świat mody <3, piękny kraj.
Arabski: fascynująca kultura, ciekawa religia, 'pieniądze', ale ciężki do nauczenia( z tego co słyszałam ).
Hiszpański: dodatkowy język na studiach, które już ukończyłam, interesujący, ciekawa kultura.
Turecki: fascynujący, interesująca kultura, biznes=pieniądze; mam przodków turków.
Hebrajski i Hindi: ostatnio zaczęłam interesować się ich kulturą…
Uważam, że zaczęło interesować mnie zbyt dużo obcych języków naraz i nie wiem jak teraz z tego wybrnąć. Zgubiłam się w pewnym momencie.
Dlatego tez proszę o pomoc. Przedstawiłam, mniej więcej, moje odczucia wobec tych języków.
Gdyby ktoś wiedział jak rozwiązać mój problem proszę o kontakt na mój adres email :
agnieszkwroclawska@gmail.com
@AGY
Rozumiem, że pytanie jest skierowane przede wszystkim do Karola, ale jeśli mogę się wtrącić, to raczej nikt Ci nie odpowie na pytanie, który z tych języków wybrać. Zastanów się z którym językiem i którą kulturą chcesz spędzić resztę swojego życia. Jeśli faktycznie chcesz opanować język, a nie ma to być tylko krótka przygoda, to jest to poważny wybór na całe życie. Z ktrórym z tych języków jesteś skłonna spędzić resztę swojego życia dzień w dzień aż do śmierci… Pomyśl w ten sposób :). Zastanów się też do czego Ci jest potrzebny ten drugi język, dla szpanu, dla pracy tłumacza, dla przyjemności, do czego? Osobiście bym się też bardzo nie kierował oceną łatwy-trudny, to częściowo pozory są, a opanowanie języka w dobrym stopiu i tak będzie bardzo trudne bez względu na to, który wybierzesz.
A jeśli Cię interesują ciepłe kraje do Ekwador, jak sama nazwa wskazuje, leży na równiku… 😉
W zasadzie nie mam prawie nic do dodania – Piotr doskonale mnie wyręczył przekazując to co sam bym powiedział. Nie warto opierać wyboru na tym co ktoś Ci doradzi. Bo to jest rzeczywiście zabawa na całe życie.
Przeglądając zaś twojego bloga stwierdzam, że włoski byłby tu najlepszym wyjściem. Po pierwsze trochę już go znasz, po drugie jest związany z tym co Cię interesuje (i pewnie zawsze będzie). Ale podobnie jak Piotr uważam, że najrozsądniejsze będzie podjęcie samodzielnej decyzji. Ewentualnie możesz wybrać dwa języki – po 3 miesiącach wytężonej nauki bez wątpienia odkryjesz, który bardziej cię interesuje.
Mam nadzieję, że się uda i dasz nam znać o swoim wyborze 🙂
Jak interesuja cie ciepłe kraje to chyba jednak włoski i hiszpański sa nie do przecenienia – bo arabskie kraje moga sie okazac za ciepłe w przypadku kobiety , w koncu nic milego nosic hidżab w 50 stopniowym upale 🙂
Hindi okej i co potem ? Fascynacja bollywood minie po czasie a kobieta w Indiach tez ma nie najlepiej, naprawde dziwne jest ze kobiety pchaja sie tam gdzie maja najgorzej, ja bym wolal wylegiwac sie na plazy DOminikany niz wdeptywac w krowie placki w Delhi
"Hindi okej i co potem ?"
Oceniaj przyszłość, nie przeszłość i teraźniejszość. Jeśli to stanowi zbyt dużą trudność nie dziel się bezwartościowymi ocenami.
I jeszcze jedno bo zapomniałem :
Dla fanow chinskiej gospodarki. A ile z tych wzrostow Chinczycy zawdzieczaja sami sobie a ile tak naprawde dostali ‘w prezencie’ od Zachodu w postaci europejskich, japonskich i amerykanskich fabryk, pozwolenia na wlasciwie nieograniczony eksport i jednoczesne jego dotowanie poprzez administracyjne utzymywanie juana na niskim poziomie? Po wojnie probowali wymyslic cos samemu, marnie im to wyszlo…
Kiedyś prognozowano że Japonia zmiażdzy USA gospodarczo w latach 90-ych – nic sie takiego nie stało. Japonia osiegnała pewien sufit ponad ktory juz im ciężko sie wzbić, ale to nie oznacza stagnacji , którą każdy "ekspert" nagle zaczyna straszyć USA.
Nie jestem krytykiem chinskiej gospodarki, ale swiat gospodarki nie jest czarno-bialy , a gospodarka chińska, czy indyjska jest oparta na bardzo róznych aspektach.
Indie ostatnio przyspieszyły , ale kto wie zę jednym z aspektów tego przyspieszenia sa kilkumilionowe slumsy które produkują ubrania, maszyny rolnicze czy leki ?
Miedzy gospodarkami USA a Indii sa bardzo duze róznice na niekorzyśc tych drugich.
Poza tym nie ignorowałbym też Unii Europejskiej bo połączona gospodarka krajów unijnych jest wyższa niż amerykańska.
Tezy o jakimś upadku Zachodu są śmieszne , bo jeśłi zachód by upadł to równocześnie zawali się zbyt bardzo wydumany ostatnio raj gospodarki Chin czy Indii.
A ekonomiści to jedni z najwiekszych fantastów , ci sami co jeczą że Chiny zdominują swiat – dwa lata temu przewidywali euro po 3zł, dzisiaj sami mogą patrzeć ile ich prognozy sa warte.
Hmmm… Zdecyduję się na Włoski ! Chyba najbardziej mnie fascynuje. Poza tym to centrum mody. Kto wie może będę kiedyś tłumaczem w Mediolanie 😀
Dziękuję Karolowi, Piotrowi i Anonimowemu za pomoc w wyborze :)))
Potrzebne mi było obiektywne i zdystansowane spojrzenie na ten problem 😀
THX !!!
love Agy
Życzę fascynujących zmagań z językami obcymi !
Tutaj jest coś na temat decyzji życiowych związanych z nauką języków obcych i zawodem tłumacza: http://www.att.pl/pl/publikacje/jak-zostac-tlumaczem.html
Czytam Twojego bloga od pewnego czasu i fakt ze tu powracam oznacza ze mi sie podoba 🙂
Co do certyfikatow to taka mala uwaga, tylko w Polsce pracodawca bedzie wymagac od Ciebie papieru, na zachodzie nikt sie o to nie pyta.
Od 6 lat pracuje poza polska, najpierw we Francji, potem Anglia i teraz Szkocja. Znam biegle francuski, hiszpanski, angielski i wloski. Wszystkie te jezyki wykorzystuje w pracy z rozna czestotliwoscia.
Jezeli piszesz w CV ze umiesz dany jezyk to w tym momencie podczas interview jest to sprawdzone poprzez zmienienie rozmowy na inny jezyk. Nikt od Ciebie nie chce zadnych papierow tylko chce slyszec czy rzeczywiscie potrafisz uzywac danego jezyka. I to wystarczy. Inna rzecz ze za sklamanie w CV na zachodzie ma sie powazne problemy wiec sie nie oplaca chwalic tym czego sie nie potrafi w rzeczywistosci.
Wracajac do tematu uwazam ze certyfikat z popularnych jezykow jak angielski, francuski, niemiecki etc. to strata pieniedzy i a czasem i nawet czasu, oraz samej frajdy z nauki jezyka…
W polsce jest bardzo dziwne podejscie do wielu spraw ktore czlowiek sobie uswiadamia po przekroczeniu granicy u poznaniu innych kultur.
Powodzenia w nauce…
@AGY
Przyjemność po mojej stronie 🙂 Życzę powodzenia z językiem włoskim!
@Anonimowy1
Ciekawy link – dzięki!
@Anonimowy2
Na temat CV i certyfikatów mam niemal identyczne zdanie. Gdy widzę jakie osoby czasem zdają certyfikaty bądź zapisują w CV "biegłą" znajomość języka to zastanawiam się czy inna forma sprawdzania umiejętności językowych niż przejście na inny język w rozmowie ma jakikolwiek sens. Można mieć tylko nadzieję, że w Polsce podobna praktyka będzie wkrótce powszechnie stosowana (choć w wielu miejscach jest już teraz).
Miło mi, że blog się podoba.
Pozdrawiam!
ja myślę, że niektórym przydałoby się pouczyć naszego ojczystego języka, a swoją drogą ostatnio znalazłem w sieci ciekawe artykuły dotyczące poprawności polszczyzny w obrębie sportu i to samego profesora Miodka:) zobaczcie http://wroclove2012.com/pl/blog/derby/
Witaj!
Na Twojego bloga trafiłam przypadkiem przeglądając fora internetowe. Od pewnego czasu chcę się nauczyć perfekcyjnie mówić po angielsku,. Jest to spowodowane tym, że od podstawówki uczyłam się niemieckiego, a w liceum trafiłam do klasy, gdzie mam rozszerzenie angielskiego. Ponadto mój brat przeprowadził się do Anglii i chciałabym tak jak on mówić perfekcyjnie po angielsku.
Na Twoją stronę będę wpadać częściej już z niektórych rad skorzystałam (np. ściągnęłam program o nazwie Anki).
Pozdrawiam serdecznie i czekam na nowe posty 🙂
@Anonimowy
Słuszna uwaga. Natomiast do profesora Miodka mam pewien niewielki uraz związany z jego stosunkiem do języka kaszubskiego. Z pewnością jednak w kwestiach języka polskiego jest on autorytetem i zawsze lubiłem oglądać jego problemy.
@Julia
Witaj! Jeśli włożysz w naukę sporo pracy to na pewno się uda 🙂 A nowe posty pojawią się już wkrótce – dłuższa zwłoka była spowodowana tym, że miałem wiele innych rzeczy do zrobienia.
Pozdrawiam również 🙂
No właśnie odnośnie pana profesora Miodka to mam wrażenie, iż odchodzi on już od tej obrony języka polskiego w stricte tego słowa znaczeniu wraz z prądami globalizmu i mody. Nie wiem, może się mylę, a już na pewno nie chodzi mi tu o jakieś insynuacje, lecz kiedyś wydawał mi się bardziej stanowczy w kwestiach nowości językowych, używanych skrótów i ogólnie pojętych niuansach (smaczkach) języka polskiego. Także nie jestem pewien, czy moje podejście do języka jest słuszne, ale uważam, że najpiękniejsze są wciąż formy dawne, a neologizmy, zapożyczenia jakby pomniejszają naszą znajomość. Faktem jest, że tacy ludzie są potrzebni i chwała im, za dostrzegalne zaangażowanie.
Osobiście zgłębiam angielski bardziej z racji jego użyteczności, którą uważam za dość ważną i kształtującą, zwłaszcza w moim przypadku. Od dwóch lat dodatkowo objąłem za cel rosyjski, otwierający drzwi na piękne wschodnie rejony. Od kilku miesięcy zaraziłem się łaciną, która absorbuje mnie w wolnych chwilach. Ją z kolei wybrałem z powodów ideologicznych – mimo iż ciężko obecnie mówić po łacinie, każdy będący w dziedzinie nauk przyrodniczych winien ją znać. Przynajmniej na tyle, by móc coś przeczytać.
Ale jeszcze odnośnie wybieranego języka, uważam, że mimo iż zabrzmi to dziwnie, marzeniem moim jest dogłębne poznanie języka właśnie polskiego. W sumie dająca wyłącznie nieopisaną satysfakcję umiejętność w naszej rzeczywistości, nic więcej. A jednak, jakby się zastanowić czy nic? Pozdrawiam.
Również wolę formy, które nie są zapożyczeniami (choć tak naprawdę gdyby wejść głębiej w historię języka to pewnie niewiele by ich było). Osobiście zawsze drażni mnie zwrot "native speaker". Tak jakby nie było polskich odpowiedników.
W chęci doskonalenia języka polskiego nie widzę natomiast nic dziwnego. Wręcz przeciwnie, uważam, że prawidłowe posługiwanie się swoim rodzimym językiem jest jednym z warunków do naprawdę dobrego opanowania języka obcego. Osobiście przeraża mnie też gdy widzę na rozmaitych forach internetowych posty pisane bez użycia polskich znaków, przecinków, używania wielkich liter na początku zdania, pełnych błędów ortograficznych i niepotrzebnych emotikon. Sposób w jaki dana osoba posługuje się własnym językiem naprawdę wiele o niej mówi.
Bardzołatwo przewidziec jakiego trzeba sie uczyc bo CHiny niedlugo przescigna USA, Indie pedza jak zalona kraj sie niezwykle szybko bogaci i niedlugo bedzie konkurencyjny dl Unii Europejskiej , Brazylia szybko sie rozwija i bogaci i zacznie liczyc.
Otoz angielski straci swoja pozycje na rzecz chińskiego i hindi. Na razie najlepiej rozwija sie w Meksyk w Ameryce Łacińskiej ale to sie kończy bo w USA jest kryzys który będzie sie pogłębiał i gospodarka Meksyku zwolni. Te zawilosci globalistyczne znam tylko jedna osobę co rozumie i nie bede tu operowac za trudnymi pojeciami dla czytajacych. To inaczej znaczy ze warto zainwestować w naukę :
-chińskiego
-portugalskiego
-hindi
-hiszpańskiego
Po tych jeyzkach naprawde mozna sporo zarobic w przyszlosci.
Patrycja ( lektorka i ekonomistka)
Widzisz Patrycjo, ja nie jestem ani lektorem, ani ekonomistą, ale trochę się orientuję w świecie i wiem, że w takich Indiach jednym z języków urzędowych jest angielski. I to właśnie w nim odbywa się znaczna większość wszystkich transakcji handlowych i nauczania w szkołach wyższych. Nie sądzę, by hindi miał go wyprzeć w najbliższym czasie jako język, na którym można zarobić – i mówię to mimo, że anglofilem nazwać mnie nie można.
Poza tym przestrzegam też przed ślepą wiarą w prognozy ekonomiczne. Ja jestem (jeśli już tak mamy się trzymać zawodów) specjalistą ds. stosunków międzynarodowych i wiem, że jeszcze stosunkowo niedawno wierzono w wizję tzw. Pax Nipponica, zakładającego, że Japonia będzie największą gospodarką świata. Wątpię też, by na początku lat 80. ktokolwiek przypuszczał, że ZSRR się rozpadnie.
I proszę, nie chwalmy się tu na lewo i prawo tym, kto jaki zawód ma, bo w dyskusji powinny przeważać rzeczowe argumenty, a nie tytuły naukowe. Poza tym z doświadczenia wiem, że osoba kończąca filologię, czy historię, bądź inną dziedzinę wiedzy niekoniecznie musi się na tym znać.
Karolu heh przecież nie ona pierwsza powtarza takie wioskowe plotki. 😀
Patrycja
Ilez to juz slyszelismy o tym chińskim jako jezyku przyszlosci i ile razy juz mowilem ze jest za trudny zeby wyparł angielski , jak Chinczycy chca robic biznes to sami sie powinni uczyc angielskiego i koniec dyskusji.
A Indie ? Kraj w którym 800mln ludzi zyje w nedzy , gdzie nadal w stoczniach buduje sie statki przy uzyciu rakotwórczego azbestu (!) , gdzie spoleczeństwo jest kastowe i podzielone jak zadne inne , gdzie zwierzata jak chca to wchodza do sklepów i za przeproszeniem wydalaja sie na miejscu , gdzie przecietny Indus który cos tam moze osiagnac bo zna sie np na komputerach marzy zeby wyjechac do USA czy UK i w tym celu cala rodzina zbiera mu na bilet – haha to ma byc konkurencja która przebije USA ?? Kpiny !
Brazylia to tez na razie trzeci swiat jesli chodzi o gospodarke jak i cala Ameryka Łacińska.
Ani portugalski, ani chiński ani hindi nie wypra angielskiego.
A hindi który nawet w Indiach ma problemy z osiagnieciem statusu jedynego oficjalnego jezyka – bo w takim Punjabie czy Bengalu w ogole nikt nawet nie mysli o jego dominujacej roli – to juz w ogole pocieszne stwierdzenie.
Studia ekonomiczne sa fajne ale zdrowy rozsadek tez sie przyda.
Ten kto sądzi, że brazylijska gospodarka to trzeci świat, a amerykańska jest daleko przed chińską czy indyjską jest głupcem lub ignorantem.
Głupcem to jest kolejny anonimowy "geniusz" próbujący zabłysnać swoim chamstwem bo na pewno nie wiedzą i poprawiajacy wszystkich mimo ze sam pisze głupoty.
Gospodarka USA wedlug wskaźnika GDP – 14 430
Gospodarka Indii wedlug wskaźnika GDP – 1 095
USA jest wiec daleko przed Indiami i dlugo bedzie.
Dziekuje dobranoc, nastepnym razem chyba pójde śladem Peterlina i nie odpowiadam już na posty anonimowych pajacy bo szkoda klawiatury na coś takiego.
Witam, pierwszy raz tutaj jestem. Szperanie po sieci mnie tutaj przyniosło;) Przeczytałam ten artykuł i jeszcze jeden o facie (hmm…, dziwna nazwa, w każdym razie chodziło o to, że pierwsze poczynania z językiem zauważamy, natomiast później jest gorzej). Ja właśnie jestem w takiej fazie, ale już się biorę za siebie. Interesuje mnie jeszcze odpowiedź na inne pytanie: Czy lepiej uczyć się 1 języka obcego po iluś tam latach kolejnego, czy skuteczna jest nauka 2 lub więcej języków obcych naraz. Dla mnie to stanowi straszny kłopot, dlatego skupiam się na jednym. W sumie nie mam talentu do języków, ale staram się jak mogę. Na początku leciała z dwoma (jak w szkole, też zawsze były 2, ale zawsze któryś był dla mnie ważniejszy) i teraz jest podobnie, nie radzę sobie z dwoma naraz i jestem zła na siebie, bo wiem, że teraz będę musiała odczekać x czasu opanować 1, a następnie zabrać się za kolejny. Czy ktoś tak ma?;) Pozdrawiam
Witaj szara007! 🙂
Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, ale się postaram. Skupiając się na jednym języku zamiast na kilku i przeznaczając dokładnie tą samą ilość czasu siłą rzeczy szybciej nauczysz się tego jednego języka niż gdybyś uczyła się dwóch lub więcej. Warto jednak wziąć pod uwagę, że rozpoczynając naukę drugiego języka nadal będziesz musiała kontynuować naukę tego pierwszego – to może być czytanie książek, rozmowy, oglądanie TV, cokolwiek, co by pozwalało na utrzymanie poziomu na relatywnie wysokim poziomie. Bo jak nie będziesz go codziennie używać to prędzej czy później pojawią się w nim braki. Musisz więc być wtedy przygotowana na kontakt przynajmniej z dwoma językami.
Jeśli jednak jest tak jak mówisz to skupiłbym się na jednym i potem wziął się za drugi gdy stwierdzisz, że dasz radę. Możesz też przeczytać inne posty na blogu – możliwe, że znajdziesz parę wskazówek, które Ci pomogą.
Pozdrawiam również!
Hej moj chlopak jest z Indii, zamierzam sie nauczyc od niego hindi , mozna dostac po tym prace w PL ?
W planie mam wyjazd do indii z nim ale to moze za 5 lat a tutaj na razie musze jeszcze zostac w PL – wiec daloby mi cos jakbym sie nauyczla hindi ??
Dodam ze jest bardzo przystojny wiec chce mu tez zaimponowac ze znam jego jezyk hehehehe , odpowiedzcie
anula :DDDDD
Ja proponuje sie nauczyc kantlońskiego , pracuje jako kelnerka w kazdym sezonie turystycznym i zachecam do wyjazdów w poszukiwaniu pracy a jeyzk to ulatwia !
Język to okno na całkiem inny świat. Jeśli na świat, który nas fascynuje, to warto je otworzyć, co łatwe nie jest. Jeśli świat za oknem zupełnie nas nie interesuje, a liczymy na zarobienie na otwarciu okna, to daleko, moim zdaniem, nie zajedziemy 😉
Zgadzam się, że warto się uczyć języka kraju, który nas fascynuje, ostatecznie języka, który daje nam dostęp do materiałów, które są dla nas interesujące. To ostatnie to zaleta angielskiego.
Też nie jestem anglofilką. To dla mnie język użytkowy, kulturą USA czuję się jak coś to raczej… przygnieciona 😉
Jakby się tak zastanowić, które języki otwierają dostęp do największych światów, to należałoby się chyba uczyć poza angielskim jeszcze rosyjskiego, chińskiego i hiszpańskiego.
Tekst Patrycji jest jedną z tych wypowiedzi, które się fajnie czyta po latach, widząc, jak zabawnie ludzie wyobrażali sobie przyszłość.
Równie dobrze ekspansja Chin może wpłynąć na rozwój esperanto. Chińczycy chętnie się go uczą, a jest o wiele prostszy od ich rodzimego języka.
Co do podlinkowanego tekstu o zarobkach powiem wprost – pic na wodę.
Mnóstwo osób z bardzo dobrą znajomością różnych języków nie może znaleźć pracy wcale.
Wiele osób znających np. niemiecki czy francuski pracuje na stanowisku sekretarka-tłumacz i wcale nie zarabia kokosów. Co pokazuje, że język tak naprawdę jest dodatkiem do rzeczywistego zawodu.
Nie wiem, skąd im to wyszło, może np. do szwedzkiego wzięli jakiegoś menedżera w szwedzkiej firmie. Bo właśnie, inne będą zarobki menedżera, inne tłumacza przysięgłego, a inne lektora, czy nauczyciela w szkole.
Z tym, który język będzie przydatny, to chyba nigdy nie wiadomo. Po pierwsze, patrząc globalnie, trudno przewidzieć, co będzie za n lat i czy może jakiś język nabierze dużego znaczenia, może nawet wyprze angielski (nie jest to przecież nic nierealnego, ale na pewno wymagającego dużo czasu, pewnie nie dożyjemy). Po drugie, skupiając się na własnym życiu, to nie wiemy, czy znajdziemy akurat pracę, w której będzie wymagany język, którego się uczymy. Jeśli nie będzie, to na nic nam się on nie przyda (no chyba, że będzie to język mniej popularny, co może pomóc zwrócić uwagę na nasze CV). Tak więc uważam, że nauka języka dla przyszłych korzyści jest bez sensu.
A te statystyki to niby jakie mają znaczenie i co mają udowodnić? Bzdury. Przecież Ci ludzie znający dany język mają też inne umiejętności i wykonują pewnie zawody, gdzie języki są narzędziem, a nie celem same w sobie.
O indyjskich slumsach już napisałem to jeszcze polecam przeczytac to zanim ktoś niechybnie uwierzy w pierdoły wypisywane przez kolejnego anonimowego szkodnika.
http://www.mt1033.pl/chiny-nie-zdominuja-swiata—sa-za-malo-tworcze,363,a.html
I polecam też sie zastanowić czy japońska pozycja gospodarcza pozwoliła na dominacje jezyka japońskiego ?
To czemu tak ma sie stac z portugalskim czy hindi ?
Co do esperanto to raczej już mu nic nie pomoże 🙂 Ten język nigdy nie wejdzie w życie tak na poważnie.
Zresztą sorry sztuczny język do mnie w ogóle nie trafia…miałem raz okazję uczyć się tego języka, tak dla ciekawości i powiem tak że kurs który miałem, miał 170 stron pdf, przerobiłem 80 stron i nadal nie wiedziałem jak odmienić czasownik "być" więc to mówi za siebie jakie są to kursy i kto je tworzy.
To sporo też mówi o zaangażowaniu i prawdziwych chęciach nauczenia się tego języka.
Bo języków nie trzeba się uczyć. A esperanto to już w ogóle. Chyba nawet nie trzeba NIC robić a on sam wchodzi do głowy SAM.
Z dwoma ostatnimi akapitami zgadzam się całkowicie. Najlepiej i najlżej szła mi w życiu nauka suahili (uczyłam się przez dwa lata na lektoracie). Poza zajęciami uczyłam się go prawie codziennie w domu, bo po prostu sprawiało mi to przyjemność. Ogromnie interesuje mnie ten rejon świata.
Warto uczyć się języków indoeuropejskich, natomiast prawdziwym wyzwaniem są języki aglutynacyjne (węgierski, fiński, estoński, japoński, koreański, turecki czy mongolski). Warto również zastanowić się, co dana osoba rozumie poprzez pojęcie rozumienia języka. Czy jest to rozumienie tekstów, czy tylko rozumienie ze słuchu, a może swobodna komunikacja na poziomie werbalnym np. w języku chińskim? Nie chce mi się wierzyć, żeby studenci z Krakowa czy Warszawy byli w stanie mówić po chińsku, no ale papier to papier. Arabski jest do nauczenia jak najbardziej (język nostratycki całkiem podobny do języków indoeuropejskich). Chiński – wątpię. Z japońskim w ogóle nie miałem kontaktu. Hindi to wiadomo – w końcu to nasza wielka rodzina językowa. Ja z kolei polecam języki północnogermańskie i bałtyckie no i oczywiście słowiańskie. Moja lista języków: polski (natywny 😉 , rosyjski, serbski, angielski, niemiecki, włoski, szwedzki, łotewski. A kiedyś może przydałoby się włączyć do tej listy hiszpański, portugalski (ale znowu pytanie jak pogodzić 2 wersje oficjalne: europejską z brazylijską), może rumuński no i ten arabski – język przyswajalny, ale trudny do czytania.
Ja wiem po sobie z perspektywy juz teraz 4 mc ze jednak angielski to podstawa. Sama zaczełam chodzić do tej szkoły http://www.academyofnewyork.com w Warszawie. Szukałam dosyc długo tej odpowiedniej bo w sumie szkół dużo a nie wiadomo czym sie kierowac przy wyborze tej własciwej. Ale ta z polecenia znajomej rzeczywiscie jest świetna. A ja wreszcze wiem ze moge sie profesjonalnie uczyć jezyka.
Witam!
Bardzo zaciekawił mnie ten wątek. Od pewnego czasu zastanawiam się nad zawodem tłumacza w przyszłości. Obecnie uczę się języka francuskiego (podstawy…). Dzisiaj wpadłam na pomysł, żeby zabrać się za jakiś język z grupy skandynawskich. Ciekawe, czy coś z tego będzie… 🙂
Pozdrawiam
A ja radzę uczyć się małych języków krajów sąsiedzkich.
Czasem jest to też dobry wybór – na pewno możemy wtedy liczyć na większą pomoc ze strony rodzimych użytkowników języka, którzy przeważnie są poważnie zaskoczeni, że się uczymy czegoś "niepotrzebnego". Ważne tylko, żebyśmy byli choć w najmniejszym stopniu zafascynowani tym za co się bierzemy.
A ja radzę uczyć się małych języków krajów sąsiedzkich!
Jak ktoś się zakocha w jakimś kraju lub w osobie z tego kraju to wtedy wiadomo.
Ludzie często jednak wybierają jakiś język kierując się:
a) liczbą ludzi która ten język zna
b) sytuacją ekonomiczną kraju (np. możliwość znalezienia lepszej pracy).
Ja bym chciał podważyć te dwa kryteria wyboru.
hiszpański, portugalski, rosyjski – to język bardzo często wybierane ze względu na ilość native speakerów.
Powiem jak to jest w moim przypadku:
hiszpański – w ogóle nie interesuje mnie ta kultura, filmy i seriale nie mógłbym oglądać bo kojarzą mi się z telenowelami. Ameryka południowa to biedne odległe kraje, bardzo drogie bilety lotnicze. Język mi się nie podoba. Lubię flamenco i wina ale to już nie jest kwestia języka.
portugalski – bardzo ładny język, wspaniałe piosenki, ciekawe miasta jak Sao Paulo ale niestety by tam polecieć to trzeba wydać fortunę. Bilety od 5 000 zł w jedną stronę, kraj podobny do Rosji – gospodarka wielka ale poziom życia ludzi na skraju ubóstwa. Dlatego też mnóstwo przypadków ataków na turystów – często też kończących się morderstwami, gwałtami. Wycieczka raz dwa razy w życiu może, ale mieszkać tam na stałe raczej odpada. Dlatego język zbędny, może pouczę się tekstów piosenek i tyle, Brazylijczycy masowo uczą się angielskiego by uciec.
rosyjski – bieda a tam gdzie nie bieda tam jest drogo, nigdy tam się nie wybiorę raczej, rosyjska kultura w ogóle mnie nie interesuje, literaturę po polsku też się dobrze czyta bo to słowiański język. Na Ukrainie choć większość ludzi zna rosyjski obecnie zachodnia Ukraina przestaje go używać, a nawet można za to dostać w zęby.
Kolejnym językiem jest język chiński w którym mówi prawie tylu ludzi co w angielskim, ale co z tego skoro są to sami Chińczycy.
Zupełnie też nie rozumiem po co uczyć się tego języka w celach ekonomicznych. Słuchałem wywiadu pewnego polaka który jest ekspertem od Chin, zna ten język biegle itd. On mówił że jest się go uczyć jeżeli poświęcimy mu całe życie, a co najmniej 10 lat.
Chińscy biznesmeni znają bardzo dobrze angielski.
I pomyśleć ile to można nauczyć się przez 1o lat o biznesie by otworzyć samemu interes zamiast być u kogoś tłumaczem lub sekretarką a będąc biznesmenem można po prostu wynająć tłumacza.
Co innego jak oczywiście ktoś kocha kulturę tego kraju, ale piszę tu oceniając jeśli ktoś kierowałby się tylko zyskiem finansowym…
Moim zdaniem trzeba znać angielski.
Warto się uczyć języków w które są ciekawe, bogate i chcielibyśmy znaleźć w nich dobrą pracę np holenderski, norweski, szwedzki ale w tych krajach ludzie wybitnie znają angielski więc sens ich nauki jest tylko wtedy gdy nasza znajomość tych języków będzie na bardzo wysokim poziomie.
Ja wybrałem francuski bo kocham francuskie filmy i nawet jak nie będę we Francji to ten język będzie dla mnie użyteczny. Francuski bardzo mi się podoba. Francja jest bogata i jest blisko. Stosunkowo mówi w tym języku bardzo dużo ludzi, także w bogatych krajach (Afryka mnie nie interesuje) jak Belgia, Szwajcaria, Kanada. Znając francuski można zaimponować Niemcowi, Anglikowi, Włochowi którzy uczyli się tego języka w szkole.
Chciałbym znać także niemiecki. Niespecjalnie mi się podoba ten język ale też i jakoś nie razi, niemiecki to taki po prostu twardy niemiecki. Za to możliwości są ogromne, niemiecki otwiera nam świat całej europy środkowo-zachodniej. Za kilkaset złotych można do Berlina, Hamburga pojechać pociągiem w kilka godzin, to nie jest egzotyka to jest po prostu życie. I chociaż niemieckiego kina nie lubię, za muzyką (oprócz klasycznej gdzie jest staroniemiecki) nie przepadam to świadomość że znam angielski, niemiecki, francuski otwiera mi praktycznie całą zachodnią Europę.
No dobra jeszcze włoski i niderlandzki postawiłby kropkę, ale myślę że te trzy języki najbardziej warto się jest uczyć.
Dzień dobry!
Nie potrafię zdecydować się na żaden konkretny język, któremu miałbym poświęcić resztę swojego życia. Chciałbym nauczyć się dziesięciu, może nawet piętnastu języków na poziomie podstawowym, poznać choćby w minimalnym stopniu kultury różnych krajów i… na tym zakończyć swoją językową przygodę. Przygodę, do której być może kiedyś bym wrócił, kto wie? Przez nauczenie się języków na poziomie podstawowym rozumiem nauczenie się podstawowych słówek + popularnych zwrotów + elementarnej wiedzy z zakresu gramatyki.
Perspektywa zgłębiania jednego, może dwóch języków i poświęcania na to reszty mojego życia wydaje mi się nudna i przytłaczająca. Lubię poznawać to, co nowe.
Mam kilka pytań.
1. Czy nauka wielu języków na takim podstawowym poziomie ma jakikolwiek sens? Czy nie jest to marnotrawienie cennego czasu?
2. Jakie korzyści, oprócz oczywistej dla mnie satysfakcji z takiej nauki mógłbym wynieść?
3. Czy znajomość wielu języków na poziomie podstawowym może się do czegoś w życiu przydać? Do czego?
4. Jak to wygląda z punktu widzenia pracodawcy? Czy byłoby o czym pisać w CV?
Co myślicie?
Pozdrawiam
Ling8
Trzy pierwsze pytania to właściwie jedno i to samo. Sens znajomości kilkunastu języków na poziomie podstawowym, a nawet średniozaawansowanym jest jest bardzo niewielki. Chyba że planujesz jakieś podróże po dzikich zakątkach swiata na własną rękę ( to co oferują biura podróży to parodia turystyki) i odwiedzane ludy miałyby słaby kontakt z cywilizacją i językami białego człowieka.Tylko z czego tych języków się uczyć?
Jeśli pracodawca jest facetem w średnim wieku a Ty długonogą blondynką to możesz mu podawać kawę w różnych językach, w końcu to jakiś atut w porównaniu do podawania kawy tylko po polsku i angielsku 🙂
A tak poważnie to znajomość wielu języków, nawet na poziomie zaawansowanym daje bardzo niewielkie korzyści praktyczne. Rola języków obcych w osiągnięciu wysokiego poziomu życia jest bardzo mocno przesadzona za sprawą pewnych elit żyjących z ich nauczania. Tak naprawdę to język jest fajnym dodatkiem do dobrego zawodu a nie wartością samą w sobie. Wszystkie te wymagania pracodawców są tylko ich widzimisiem wynikającym z małej ilości dobrych ofert pracy i ogromnym na nie zapotrzebowaniem. Jeśli na rozmowę kwalifikacyjną może przyjść kilkuset kandydatów na jedno miejsce to dlaczego nie zastrzec, że mają być młodzi z wielkim doświadczeniem, przystojni, eleganccy, z dyplomami kilku wyższych uczelni i potwierdzoną znajomością co najmniej pięciu języków. Takich osób nie przyjdzie już kilkaset ale kilkadziesiąt więc mniej pracy z wybieraniem- oszczędność czasu i pieniędzy.
Bardzo przesadzona jest również rola języka obcego za granicą. Gdyby od niego tak wiele bezpośrednio zależało to obcokrajowcy nie mieliby żadnych szans w konkurencji z nejtywami, którzy zawsze dostawaliby lepsze posady i byli wyżej w ekonomicznej hierarchii danego kraju pozostawiając emigrantom wylącznie miotły i łopaty. Na szczęście tak nie jest.
Będziesz znać 15 języków obcych na poziomie podstawowym. W żadnym z nich nie będziesz w stanie podtrzymać sensownej rozmowy z rodzimym użytkownikiem. W żadnym z nich nie będziesz potrafić czytać artykułów itp. W żadnym z nich nie będziesz rozumieć ze słuchu filmów itp.
Jak niby będzie miało Ci to pomóc w poznaniu kultur wielu krajów?
Może więcej poznasz opanowując zamiast 15 języków w podstawach, dwa popularne języki na poziomie używalności. Pierwszym powinien być angielski. Drugi sobie już wybierzesz, a zawsze możesz wybrać język pozwalający dotrzeć do zróżnicowanych kultur. Np. języki hiszpański i portugalski pozwalają dotrzeć do dość zróżnicowanych kultur europejsko-amerykańsko-afrykańskich i dostajesz wiele w jednym, a porządnym. 🙂
Dodam, że sam angielski pozwala na dotarcie nie tylko do kultur Wysp Brytyjskich, ale też do aborygenów w Australii, indian w USA i Kanadzie, czy też do kultur w RPA, lub w Indiach, czy też na Filipinach. To są przecież różne światy!
Po angielsku mówi się nawet na kolumbijskim Archipelago of San Andrés, Providencia and Santa Catalina na Karaibach. Dla przykładu tutaj do pobrania legalny pdf dwujęzycznej książki po hiszpańsku i angielsku autorstwa pisarki z kolumbijskiej wyspy San Andrés: http://www.banrepcultural.org/blaavirtual/biblioteca-afrocolombiana/no-give-up-no-te-rindas-hazel-afro
Czy nauka angielskiego może być "nudna i przytłaczająca"? Osoba ucząca się angielskiego powinna dostać oczopląsu wobec bogactwa kulturowego, które ten język oferuje. Myślę, że połączenie np. angielski+hiszpański powinno wystarczyć na całe życie. Jeśli ktoś chce się bliżej skupić na czymś konkretnym, z hiszpańskim opanuje wayuunaiki, ale ten hiszpański, lub angielski na wstępie musi być conajmniej na poziomie B2, lepiej C2.
Krótko na temat RPA:
Wbrew pozorom angielski zapewnia w tamtym kraju bardzo ograniczoną komunikację jeśli chodzi o osoby pochodzące z innych kultur niż brytyjska. Jak słaby jest mój afrikaans zapewne się domyślasz, a wniósł naprawdę wiele jeśli chodzi o sam proces zaznajamiania się z tradycjami afrykanerskimi. Mogę jedynie podejrzewać, że w przypadku xhosa, zulu czy sotho znaczenie języka tubylczego odgrywa jeszcze większe znaczenie.
Generalnie jednak zgadzam się, że próba nauki jednego z powyższych języków bez uprzedniej znajomości angielskiego jest trochę bez sensu (choć też nasuwa się pytanie czy Holender bądź Niemiec nie mógłby wziąć się bezpośrednio za afrikaans?)
Spodziewałem się zastrzeżeń do użyteczność angielskiego w poznawaniu RPA (i pewnie to samo można powiedzieć o wielu wymienionych przeze mnie obszarach). Być może się jednak Karol ze mną zgodzisz, a może nie, że Polak z jedynie angielskim C1 ma większe możliwości poznawania RPA niż Polak trzema językami, angielskim A2, afrikaans A2 i xhosa A2. Język jest użyteczny dopiero gdy znamy go w stopniu, w którym cokolwiek da się z nim zrobić, coś zrozumieć, powiedzieć… Swój afrikaans oceniasz jako słaby, a mimo to bodajże rozumienie oceniałeś na B1, a to już jest tzw. poziom średniozaawansowany, czyli więcej niż podstawy. Poza tym, że podobieństwo do niemieckiego, który znałeś na wstępie (oczywiście znasz sporo niemiecki lepiej, a nie w samych podstawach), też Ci pomaga.
Mam wątpliwości, czy opanowanie 15 języków w stopniu podstawowym pomoże poznać świat lepiej, niż da się to zrobić z samym językiem polskim, np. z polską Wikipedią i polskim wydaniem National Geographic. Jeśli ktoś z kultury RPA chce poznać tylko tyle, co jest w stanie zrozumieć na poziomie podstawowym w angielskim i w afrikaans, być może więcej dowie się po polsku?
A jeśli mój podstawowy portugalski od czasu do czasu do czegokolwiek jest mi użyteczny, czego nie dałoby się zrobić po polsku, to tylko dzięki połączeniu z zaawansowanym hiszpańskim. Inaczej bym sobie po portugalsku nie poczytał… Domyślam się, że podobnie działa Karol Twoja para afrikaans-niemiecki.
@Ling8
Dzięki za pytania. Pozwól, że odpowiem Ci w przeciągu najbliższych kilku dni w formie osobnego artykułu – nie chciałbym po prostu, żeby to zniknęło w gąszczu komentarzy.
Pozdrawiam,
Karol
Dzięki Wam za odpowiedzi!
@YPP
„Czy nauka angielskiego może być „nudna i przytłaczająca"? Osoba ucząca się angielskiego powinna dostać oczopląsu wobec bogactwa kulturowego, które ten język oferuje”.
Zauważ proszę, że piszemy z dwóch różnych perspektyw. Ty piszesz ze swojej, a ze swojej perspektywy. Rozumiem, że dla Ciebie czytanie dłuższych tekstów w obcym języku nie stanowi problemu. Dla mnie, sprawne i szybkie czytanie w języku, którego się uczę to nie taka prosta sprawa. Nudzę się, czytając, a właściwie próbując czytać jakiekolwiek dłuższe teksty napisane w innym niż ojczystym języku. Powodem jest oczywiście niewystarczająca – wciąż – znajomość języka obcego. Języka uczę się codziennie, a czuję jakbym stał w miejscu. Czuję się sfrustrowany. Wynikiem tej frustracji był pomysł nauczenia się dziesięciu, może nawet piętnastu języków obcych – na poziomie podstawowym (podstawowe słówka + popularne zwroty + elementarna wiedza z zakresu gramatyki). Wydaje mi się, że taka nauka byłaby dla mnie dużo bardziej przyjemna aniżeli nauka (będąca na dodatek źródłem frustracji) jednego i wciąż tego samego języka.
Załóżmy, że być może nauczę się dziesięciu, może nawet piętnastu języków na poziomie podstawowym. A co potem?
„A jeśli mój podstawowy portugalski od czasu do czasu do czegokolwiek jest mi użyteczny, czego nie dałoby się zrobić po polsku, to tylko dzięki połączeniu z zaawansowanym hiszpańskim. Inaczej bym sobie po portugalsku nie poczytał…”
Zaciekawiło mnie to, co napisałeś. Czy mógłbyś rozwinąć?
@Karol Cyprowski
Jasne, nie ma sprawy. Ciekaw jestem Twojej odpowiedzi.
Pozdrawiam
Ling8
Czytaj coś, co Cię interesuje, a co się da przyczytać wyłącznie w języku obcym. Wówczas się nauczysz. A jeśli wszystko, co Cię interesuje (do przeczytania lub usłyszenia), jest w języku polskim, to się nie ucz języków obcych. 🙂
Ucząc się tego piętnastego języka nie będziesz pamiętał połowy z dziesiątego i nic z pierwszego. Zwłaszcza, że każdy z nich planujesz opanować bardzo powierzchnownie i będzie Ci brakowało stałej praktyki w każdym z tych piętnastu języków. Łatwiej będzie Ci się uczyć stale jednego języka. Nauka już dwóch języków jest skomplikowana. By się nauczyć piętnastu bardziej niż geniuszem trzeba być szarlatanem.
Potem nic.
Portugalski rozumiem dzięki podobieństwu do hiszpańskiego. Zaawansowany hiszpański połączony z podstawowym portugalskim pozwala na czytanie nietrudnych tekstów po portugalsku (np. artykuły naukowe), lub jako takie rozumienie ze słuchu sensu wywiadów po portugalsku. Sam podstawowy portugalski nie pozwoliłby na nic z wymienionych. Z piętnastoma językami wyłącznie na poziomach podstawowych nic nie zrobisz: ani nie poczytasz, ani nie posłuchasz, ani nie porozmawiasz, ani nic nie napiszesz.
Bo o pracę jest wtedy znacznie łatwiej! IT, HR, logistyka, księgowość – w sieci jest masa ofert, szukają cały czas! Polecam rzucić okiem choćby tutaj : http://www.linguajob.pl/
To działa jednak w dwie strony. Ja ucząc się włoskiego, zaczęłam interesować się Włochami – kulturą, historią itd. Czasem nawet zaczynając bez większej motywacji, jeżeli nauka sprawia nam frajdę, możemy zaciekawić się językiem i kulturą. Po 2 latach nauki mówię bardzo dobrze po włosku. Oczywiście bardzo duże postępy zaczęłam robić dopiero po pokochaniu tego języka i docenieniu jego piękna 🙂
Ja w tym momencie mam niezły dylemat, czy zacząć uczyć się chińskiego (mandaryńskiego), czy japońskiego. Oba chcę kiedyś poznać, ale mam teraz zagwozdkę, który wybrać najpierw. Bo jako sam język, chyba bardziej mi się podoba (i bardziej się przyda) chiński, ale podczas gdy bardzo lubię japońską kulturę i jedzenie, do chińskich jakoś nie mogę się przekonać. I teraz: czy wybrać ładniejszy język, czy język z lepszą, jak dla mnie, kulturą? Może ktoś doradzi? 🙂
„(…) w którą stronę mam pójść?
-Zależy to w dużym stopniu od tego, w którą stronę zechcesz pojść – powiedział Kot.
-Nie zależy mi na tym, w którą… – powiedziała Alicja.
-Więc nie ma znaczenia, w którą stronę pójdziesz. (…)"
Lewis Carroll; „Przygody Alicji w Krainie Czarów"
https://woofla.pl/zaczynajac-nauke-jezyka-wpierw-okresl-sobie-cel-i-obszar-dzialania/
Spróbowałem utworzyć swoją listę 10 najważniejszych języków świata. Oceniłem wskaźniki takie jak liczba native speakers'ów 🙂 (rodzimych użytkowników), rozprzestrzenienie geograficzne, pozycję w instytucjach międzynarodowych, prognozy dotyczące rozwoju gospodarczego i demograficznego, ekspansję w Internecie oraz kwestie kulturowe i cywilizacyjne (język jako nośnik kultury, języki dominującej kultury Zachodu ale też języki cywilizacji które stanowią alternatywę dla Zachodu oraz relacje między językiem a religią – arabski ma szczególne znaczenie dla muzułmanów, hebrajski dla Żydów a hindi w Indiach, włoski nie jest jakoś szczególnie ważny dla katolików ale w funkcjonowaniu Kościoła katolickiego odgrywa rolę szczególną). Oczywiście kwestia SIŁY EKONOMICZNEJ i POZYCJI GOSPODARCZEJ w świecie krajów wymienionych języków odgrywała też szczególną rolę. Oto moja lista:
1) angielski
2) hiszpański
3) chiński (mandaryński)
4) francuski
5) portugalski
6) japoński
7) rosyjski
8) arabski (w znaczeniu: język jednoczący wszystkich Arabów, czyli nauczany w szkołach arabski standardowy plus arabski koraniczny(też nauczany w szkołach))
9) niemiecki
10) hindi
Zabrakło miejsca dla tureckiego, indonezyjskiego oraz włoskiego. Do czego dochodzimy? Z całym wielkim ogromnym szacunkiem pozwolę sobie jednak z Mahu troszkę nie zgodzić. Oczywiście pozycja nr 1 angielskiego bezsporna. Tu nie ma o czym rozmawiać. Pozostałe 3 miejsca: hiszpański, chiński i francuski też raczej nie będą kwestionowane. Ale czy portugalski i japoński są minimalnie ważniejsze niż rosyjski i niemiecki. Moim zdaniem w skali świata tak. Portugalski już niedługo stanie się 7 językiem ONZ, jako jeden z niewielu w dobie dominacji angielskiego zdobył w ciągu ostatnich 15 lat nowe terytoria (Gwinea Równikowa), jest obecny w Chinach i Hiszpanii. Brazylia z trudnościami idzie do przodu stając się potęgą gospodarczą, w Angoli 66% mieszkańców codziennie go używa i według najnowszych danych jest 6 językiem Internetu. Japoński, język 3 potęgi gospodarczej świata ma rzesze fanów na całym świecie (w Polsce może nawet jest językiem nr 7 po ang, niem, ros, hiszp., fr, włoskim) a według rankingów Japonia zajmuje 3 miejsce w świecie pod względem posiadania najlepszych uniwersytetów po USA i Wielkiej Brytanii (w pierwszej 20-tce najlepszych uczelni świata jest 17 z USA, 2 z Anglii i Uniwersytet z Tokio a w 1-szej 500 jest prawie 30 japońskich uczelni). To społeczeństwo bardzo nowoczesne i innowacyjne. Niemiecki jest w Polsce nr 2 lub 3 ale poza Europą jest powszechnie znany tylko w Namibii. Zasługuje na miejsce w światowej 10-tce ze względu na siłę ekonomiczną i kulturową Niemiec ale to daje dopiero 8 miejsce – na 100 milionów native speakers'ów to i tak dobrze. A jakie są perspektywy dla Niemiec jeśli strefa euro się rozpadnie? Co do rosyjskiego – pozycja polityczna i ekspansja w Internecie jest bardzo mocna ale Ci co tak śmieją się z Chin, Brazylii czy Indii niech prześledzą prognozy demograficzne i gospodarcze dla Rosji. Nie są one jednak najlepsze. Pozycja Rosji w światowej polityce jest destruktywna, a wielu polityką na Zachodzie nie chce z Rosją obecnie handlować. Hindi dostało dopiero 10 miejsce ale nie skreślałbym tego języka. Według prognoz gospodarka Indii będzie w 2050 r. zbliżona do amerykańskiej i chińskiej (chodzi mi o wielkość = ilość, nie o jakość), kraj już w 2040 r. będzie miał silną, wielomilionową klasę średnią. Angielki mieszkańców Indii jest bardzo często o wiele gorszy niż angielski Szwedów czy Norwegów. Wbrew pozorom hindi uczy się wielu mieszkańców w Azji. Jest nauczany w Afganistanie ale też w bogatych, naftowych krajach arabskich. Inaczej wygląda ta kwestia z perspektywy 36-latka a inaczej z perspektywy 19-latka bo moim zdaniem jednak to prawda, że hiszpański to język nr 2 a portugalski, chiński i hindi to języki przyszłości 🙂
Dodam jeszcze, że nauka języków obcych jak najbardziej jest opłacalna a znajomość języków jak najbardziej jest potrzeba. Czego takie głupoty niektórzy "znawcy" tu piszą zniechęcając ludzi? Nie każdy może być informatykiem któremu wystarczy w Polsce angielski na poziomie B2 jak zna JAVę czy C# czy C++. Nie każdy może być facetem od kostki brukowej co byłoby dla mnie dobre (co nie znaczy, że mam taką pracę) bo mam nadwagę i trochę ruchu się przyda. Nie każdy może być politykiem. Obecnie wiele ludzi pracuje w handlu, w usługach, podróżuje. Języki stają się ważniejsze od prawka jazdy. Miliard 200 milinów na świecie uczy się podobno angielskiego ale ile z tych osób dojdzie do poziomu B1 jak w Afryce tylko 38% dzieci kończy 7 klas szkoły podstawowej a wraz z tym swoją edukację a w Indiach i Bangladeszu pewnie nie jest ekstremalnie lepiej? Angielski jako język obcy dla Europejczyków z kontynentu jest lepiej znany w Europie niż w Indiach czy w krajach arabskich a w Polsce lepiej niż we Włoszech czy Hiszpanii. W 2010 r. wysyłałem w Warszawie na Świętokrzyskiej (Poczta Główna) list do Czadu, do stolicy Czadu N'djameny. Pani w okienku powiedziała mi, że takie państwo nie istnieje, w końcu zgodziła się sprzedać znaczek do krajów pozaeuropejskich wtedy za 2 zł 50 gr. Nie ma chyba lepszego treningu dla mózgu niż nauka języka. Ludzie, którzy uczą się języków rzadziej chorują, zwłaszcza na choroby związane z układem nerwowym i mózgiem oraz dłużej żyją 🙂
Nie mylmy tego co jest tylko przydatne, z tym, co niezbędne. Taksówkarzowi z Okęcia, Balic czy Ławicy przyda się (b. ograniczona) znajomość języków obcych, ale nie jest mu ona niezbędna – jak prawo jazdy czy znajomość topografii miasta.
W polskiej praktyce zatrudniania w handlu i usługach formalny wymóg znajomości języka obcego często służy do mechanicznego odsiewu aplikujących. Trudno się dziwić, jeśli klienci obcojęzyczni to niewielki odsetek ogółu.
Japonski bym zdecydowanie zamienil na turecki. Pod wzgledem liczby obcokrajowcow, ktorzy go znaja , turecki na glowe bije japonski. Bengalski ma grubo ponad 200 milionow uzytkownikow ale podobnie jak japonski prawie wylacznie nejtywow.
Hindi nie jest używany w całych Indiach, a tylko w ich północnej części, na drawidyjskojęzycznym południu wciąż budzi silny opór. Podstawowym językiem komunikacji międzyregionalnej, załatwiania interesów i prowadzenia polityki jest angielski i to się raczej nie zmieni.
Główne aglomeracje i ośrodki gospodarcze Indii, -poza terytorium stołecznym i Chandigarhem/Haryaną- nie są hindi-języczne. W Bombaju dominuje marathi, w Kalkucie – bengalski, w Gudżaracie – gudżarati, w Bangalore – kannada itd. itd.
Kino dostarcza ciekawej ilustracji: udział Bollywood w całości wpływów to jakieś 45%, Kollywood i Tollywood (czyli filmy tamilskie i w telugu) brane razem to 35%; zostaje 20% na całą resztę. Ale praktycznie we wszystkich produkcjach gdzieś w tle pojawia się angielski.
Z jednej strony mamy zatem silne lokalne tożsamości i gospodarki, które między sobą komunikują się głównie po angielsku, z drugiej relacje handlowe z zagranicą, dla których podstawą jest eksport usług (IT, księgowość, zarządzanie procesami) prowadzony po angielsku.
Wśród diaspory, z powodów historycznych i geograficznych (hindi "nie ma dostępu do morza"), udział użytkowników hindi jest mniejszy niż w całości populacji. Owszem jest nauczany w "bogatych, naftowych krajach arabskich", ale w instytucjach o nazwach w rodzaju "Indian academy", w których uczą się dzieci expatów.
Chiński też jest zdecydowanie za wysoko, to język głównie Chińczyków, nawet w krajach sąsiednich nie jest powszechnie znany (zakładając, że mandaryński dominuje w samych Chinach).
A rosyjski jest zdecydowanie za nisko. Moim zdaniem może konkurować z hiszpańskim i francuskim o drugie miejsce. Hiszpański ma więcej użytkowników ale tylko w krajach gdzie jest językiem urzędowym, a nie są to jakieś potęgi pod żadnym względem. Powszechnie jest znany tylko w Portugalii, być może jeszcze w Brazylii ale to tylko dzięki bliskości z portugalskim. Francuski jest znany w krajach, gdzie nie jest pierwszym językiem, choć również nie są to jakieś potęgi. Rosyjski zajmuje największą powierzchnie, co dla mnie jest kryterium ważniejszym niż liczba użytkowników, poza tym jego znajomość w krajach byłego ZSRR jest i powszechna i bardzo dobra, czego pozazdrościć mu może nawet angielski w krajach, gdzie nie jest urzędowy. Kto nie wierzy niech porówna dukanie w ONZ czy Europarlamencie z językiem polityków na jakimś zjeździe WPN czy Unii Euroazjatyckiej. Jest to chyba najlepiej znany język nienatywny.
Piąte miejsce dałbym portugalskiemu, dalej arabski, niemiecki i turecki. Hindi i chiński zamknęłyby dziesiątkę. I tu mi się nasuwa smutna refleksja- dopiero siódmy niemiecki nie zawdzięcza swojego miejsca (dość paradoksalnie) militarnym podbojom.
ad Night Hunter
przepraszam ale wypisujesz bzdury. W jakim to kraju który nie był częścia ZSRS rosyjski jest powszechnie znany? Mongolii? Polsce? Chyba największy procent ludności zna rosyjski w Bułgarii, a i tak ustępuje on językowi angielskiemu.
W samej Rosji są całe grupy narodowościowe które mówią po rosyjsku bardzo słabo albo z bardzo silnym akcentem (proszę posłuchać sobie przemówień choćby Kadyrowa).
Jeśli chodzi o rangę języka to w dyplomacji europejskiej będzie to angielski i francuski, w świecie muzułmańskim arabski kiedyś może perski, w Azji południowo-wschodniej angielski i rosnący na znaczeniu chiński. Tu można się rozpisywać o chińskich dialektach/językach i ich obecności w Indochinach, Indonezji itd. Bezprzecznie obecnie setki tysięcy Koreańczyków uczy się mandaryńskiego, podobnie jak japończycy, nie wspominając o huaren'ach z Indonezji.
Podróżując sporo po Azji Południowo-wschodniej miałem sytuacje gdzie mandaryński był bardzo pomocny, rosyjski rownież, ale w Wietnamie w rosyjskich kurortach przy rozmowie z Rosjanami…
Trudno o jedną uniwersalna skalę użyteczności języków, w Europie język niemiecki w dalszym ciągu jest bardzo popularny. Myslę że istnieje również korelacja z nadawanymi serialami i językami jakich uczy sie młodzież. Kiedyś zdziwiłem się że duża część koleżanek z Serbii dość dobrze mówi po hiszpańsku. Okazało się, że w Serbii seriale sa z napisami, a dziewczęta kochały się w latynoskich seriach i dość niezle potrafiły mówić po hiszpańsku. Turecki jest coraz popularniejszy w krajach turkijskich gdzie swego czasu sponsorowano tureckie szkoły średnie. Jednak i tam turecki przegrywa nie tylko z rosyjskim (często język wykładowy na uczelniach) ale i angielskim czy… chińskim (w niektórych regionach Tadzykistanu, zachodnim Kazachstanie czy Kyrgyzstanie chiński bije czasami angielski).
dodam że obecna polityka derusyfikacyjna w krajach Azji Centralnej będzie marginalizowala użycie j. rosyjskiego. Poza naftowymi Kazakstanem i Turkmenistanem kraje regionu są bardzo biedne i na ekonomicznej arenie światowej nie odgrywają żadnej roli. Rosnące znaczenie Afryki może na nowo wzmocnić rolę języka francuskiego, który jest lepiej lub gożej ale znany od wybrzeża morza śródziemnego po róg afryki po zatokę gwinejską i centralną afrykę czyli obszar bardzo atrakcyjny gospodarczo.
oczywiście goRZej, nie wiem jak mi się tam ż napisało.
Hmm, nie wiem na ile w ogóle taka lista ma sens. Przecież mało kto ma kontakty z całym Światem "po równo". Jeżeli poruszamy się (fizycznie czy wirtualnie) po Europie, na pierwszym miejscu będzie angielski, potem francuski, następnie może niemiecki albo rosyjski (zależnie od tego po której części Europy się poruszamy). W Skandynawii dobrze jest znać norweski (podobno najbardziej "uniwersalny"), ale jeżeli chcemy się tylko dogadać, angielski wystarczy.
W Ameryce drugim po angielskim (a może nawet pierwszym – angielski na drugim miejscu) będzie hiszpański, potem portugalski. Francuski, jeżeli, to głównie ze względu na Kanadę. W Afryce z kolei francuski będzie chyba najważniejszy, a potem (albo i przedtem) arabski. W Azji będzie jeszcze inaczej (ale chiński poza Chinami rzadko się przyda).
chiński poza Chinami … to brzmi niewinnie ale jeśli dopowie się że Chiny to prawie 9mln km2 i miliard 400mln ludzi to nagle zmienia obraz rzeczy. Chiny należy rozpatrywać w kategorii kontynentu a nie państwa. Poza Mainlandem jednak jest i Tajwan, Singapur, w jakieś mierze HK gdzie niby jest kantoński ale mandaryński też jest obecny głównie z uwagi na dużą migrację z ChRL.
Z językiem chińskim bardzo ściśle wiąże się pismo i kultura chińska, która jest obecna już daleko poza granice ChRL.
@xpictianoc 13 12 16
Kraje bylego ZSRR to juz dawno niepodlegle panstwa i oprocz Rosji i Bialorusi nie mowi sie w nich po rosyjsku. Wiec moze wymienisz 13 krajow, w ktorych nie mowi sie po angielsku a jest on znany lepiej niz rosyjski w bylych republikach. Albo znajdz 13 takich krajow, gdzie jakis inny jezyk nienatywny jest tak dobrze i tak powszechnie znany.
Poza bylym ZSRR rzeczywiscie rosyjski nie jest zbyt mocny, ale w Mongolii, Izraelu, Bulgarii, Grecji (za sprawa Pontyjczykow), Turcji mozna sie w nim dogadac.
Nie wiem czy znasz kogokolwiek z krajów Azji Centralnej. Powtarzasz ciągle "język nienawywny" i chyba nie do końca wiesz co to oznacza. W Kazachstanie głownie w północnym język rosyjski jest pierwszym językiem nie tylko dla Rosjan ale i Kazachów. W Astanie, Ałmacie rosyjski jest językiem jeśli nie popularniejszym niż kazachski to równie istotnym. Poza regionami wiejskimi na południu rosyjski jest obecny już od dzietskiego sadu. Czymś normalnym jest mieszanie rosyjskiego i kazachskiego przez etnicznych Kazachów którzy deklarują kazachski za język ojczysty!
W Kyrgyzstanie sytuacja jest jeszcze bardziej jednoznaczna, poza regionem Osh, i terenami wiejskimi, rosyjski jest ojczystym nawet dla Kyrgyzów którzy politycznie deklarują kyrgyzski jako pierwszy język. Podobnie w Turkemenistanie, ludzie starsi z przyczyn wiadomych mają edukację po rosyjsku, młodzież również zna rosyjski na poziomie języka ojczystego. Rosyjski jest nieco mniej popularny i wyczuwalny jest silny akcent u Tadzyków. Najmniej popularny jest rosyjski w Azerbejdżanie i Gruzji choć i tam młodzież jako tako się nim posługuje choć nie jest to najwyższy poziom.
W Mongoli odsetek znających jakikolwiek język poza mongolskim jest niewielki, a tu coraz popularniejszy z przyczyn ekonomicznych jest … chiński. Uczelnie chińskie pełne sa Mongołów. Podczas studiów w Chinach spotkałem kilkudziesięciu Mongołów i rosyjski znał jeden! i to na dość nieskim poziomie. Bułgarzy znają rosyjski głównie na wybrzeżu i kurortach górskich.
Idąc twoim tokiem rozumowania to można uznac serbski za język regionalny bo spokojnie można się w nim dogadać w Serbii, Chorwacji, Słowenii, Czarnogórze, Macedonii, Kosowie, zachodnio-półcnocnej Bułgarii, a nawet w Albanii.
Nawet w Białorusi popularna jest trasianka, o Ukrainie nie mówię, bo często używany rosyjski przypomina wiejskie dialekty wołżańskie a nie język standardowy.
Jeszcze jedno, o dość ograniczonym użyciu języków centralnej azji może mówić fakt, że znajomi Uzbecy nie umieli pisać po uzbecku! Nie znali oficjalnego alfabetu opertego na łacince i używali cyrylicy i zapisywali fonetycznie. Na uniwersytetach często nie ma podręczników w oficjalnych językach i używa się… rosyjskich.
Przypomina to nieco sytuacje z angielskim na Filipinach. Tak również edukacja jest po angielsku, znajomi Filipinos mi wspominali że jest zakaz używania tagalo na uczelniach pod groźbą kary. Nie wiem czy to prawda, podaje to tytulem ciekawostki.
Nie twierdzę że rosyjski nie jest przydatny, jest ale jego użycie jest bardzo ograniczone.
Tak to strasznie poplatales, ze sie pogubilem… Czy dowodzisz, ze rosyjski jest w Azji Centralnej slabo znany? Czy dobrze znany? Czy jest dla aborygenow jezykiem natywnym? Czy w Bialorusi i Ukrainie jest nieprzydatny? Czy jego uzycie jest ograniczone do bylych republik? Czy w tych republikach? Czy ogolnie w swiecie? Czy serbski jest czy nie jest jezykiem regionalnym?
tam gdzie nie było lub nie ma dużej mniejszości rosyjskiej, oraz gdzie podczas istnienia ZSRS nie nastapiła pełna sowietyzacja/rusyfikacja tam rosyjski dziś nie jest popularny.
Przeczy temy Litwa. Mniejszosc rosyjska jest niewielka, stopien rusyfikacji znikomy, a znajomosc rosyjskiego pokolenia 40+ bardzo dobra. Wbrew wszelkim prawom nauki jezykow obcych po prawie 30 latach nieuzywania jezyka jego znajomosc jest, o dziwo lepsza, zamiast byc duzo gorsza od wyjsciowej, co jest niezgodne z naukowymi przewidywaniami i zasadami. To tylko jeden z przykladow, akurat mnie najblizszy.
Oczywiscie pokolenie minus 40 zazwyczaj zna lepiej angielski, lecz jest on zdecydowanie slabszy niz rosyjsku ich rodzicow. Ale trend trendem, na razie to rosyjski dominuje na Litwie, a jest to najmniej zrusyfikowane panstwo Pribaltyki. W Lotwie i Estonii rosyjski na duzo wyzsza pozycje.
Poza Wileńszczyzna znajomość rosyjskiego u osobników do 30 lat jest na Litwie niewielka! Rusyfilacja Wileńszczyzny jest.ogromna, nawet Polacy tam często są niestety głównie rosyjskojezyczni. Nie znam ani jednego Litwina z kowienszczyzny który zna rosyjski, z Wilna wszyscy znają. Także moja teoria raczej się potwierdzą.
Ci Twoi znajomi z kowienszczyzny musza byc dosc mlodzi, ludzie po 40stce znaja tam rosyjski, wielu bardzo dobrze. W ogole nieznajomosc rosyjskiego przez srednie i starsze pokolenie gdziekolwiek na Litwie to raczej wyjatek.
Wilenszczyzna nie byla nigdy rusyfikowana, po prostu zawsze bylo tam malo Litwinow a duzo Slowian, ktorzy za ZSRR przeszli w wiekszosci na rosyjski. A jesli nawet rozmawiaja w swoim staropolsko-rosyjsko-bialoruskim dialekcie zwanym w naszych mediach jezykiem polskim to i tak rosyjski znaja na jak jezyk ojczysty. Dla wielu i jest on ojczystym.
"Niszowe" języki są na pewno poszukiwane na rynku pracy, ale czasem w dość specyficznych branżach. Moim zdaniem warto znać angielski i w przyzwoitym stopniu któryś z popularniejszych języków, jak niemiecki, francuski czy hiszpański. A potem jakieś "niszowe", które nawet jeśli poznamy średnio, to i tak dają nam przewagę na rynku pracy. W razie konieczności zawsze można się w nich podszkolić.
Języki niszowe prawie na pewno nic nie dadzą na rynku pracy. Polak, który zaczyna się uczyć języka niszowego w wieku dorosłym nie ma żadnych szans w konkurencji z emigrantami czy mniejszościami narodowymi. Czy można sobie wyobrazić , że nasz rodak lepiej opanuje wietnamski niż dzieci wietnamskich emigrantow z podwarszawskich bazarów albo będzie równie dobrym w litewskim co mieszkańcy Puńska lub niektórzy Polacy z wileńszczyzny? A może ktoś chce znać lepiej turecki niż dzieci włascicieli kebabowni albo czeczeński na równi z urodzonymi w Polsce azylantami? Jeśli to ma być byle jaka praca ( czyli małe wymagania i niska stawka) to może i jakiś Polski samouk się załapie ale o dobrzepłatnej nawet nie ma co marzyć.
Moim zdaniem jedynym językiem, który za naszego życia (za 40, 50 lat) mógłby pokusić się o przejęcie obecnej roli języka angielskiego, jako światowego lingua franca, języka biznesu, nauki, kultury i Internetu, jest język hiszpański. I to nie z powodu 'cudu gospodarczego' w Meksyku czy w krajach Ameryki Południowej, ale z powodu demografii w USA. Za pokolenie, półtora, liczba hiszpańskojęzycznych Amerykanów będzie wyższa niż anglojęzycznych. Duża ich część ma problem z nauką angielskiego, bądź nie chce się go uczyć. Już teraz wiele amerykańskich stacji telewizyjnych nadaje programy w całości po hiszpańsku, pewnie za jakiś czas doczekamy się prezydenta wywodzącego się z Latynoskiej społeczności. Ale to tylko wróżenie z fusów. Równie dobrze angielski może obronić swoją pozycję.
Nie widzę natomiast szansy, by nagle Europejczycy masowo zaczęli się uczyć chińskiego czy hindi. Chiny i Indie, musiały by posiąść wiedzę i umiejętności tworzenia innowacyjnych produktów i technologii, tak by naukowcy z całego świata jeździli do tamtejszych ośrodków badawczych, a studenci wybierali studia na chińskich czy indyjskich uczelniach. Bez tego będą tylko światową montownią z zastępem dwumiliardowej taniej siły roboczej i do tego śmietnikiem gdzie trafiają toksyczne odpady elektroniczne. Dużo jeszcze musi się w tych krajach zmienić.
Natomiast na poziomie regionalnym jak najbardziej dużą rolę odgrywają i będą odgrywać francuski, niemiecki, portugalski, rosyjski, arabski, perski, turecki, chiński, hindi, japoński, koreański, indonezyjski.
http://www.bankier.pl/wiadomosc/Oto-30-najwiekszych-gospodarek-swiata-7472485.html
Zgadzam się z autorem artykułu. Rozpatrywanie nauki języka przez pryzmat opłacalności nie jest dobrym pomysłem. Ciężko byłoby w taki sposób utrzymać motywację w dłuższym okresie.
Pozdrawiam 🙂