Ponad 5 lat temu, kiedy pisałem wstęp do "Świata języków obcych", przyświecał mi przede wszystkim cel popularyzacji samodzielnej nauki języka obcego. Ówcześnie panowało dość powszechnie przekonanie, że obcą mowę można opanować jedynie na kursie lub w szkole, podczas gdy siedzący w domu student z samouczkiem rzucał się tak naprawdę z motyką na słońce. Patrząc na napływające na naszą skrzynkę redakcyjną maile oraz komentarze, zarówno na stronie jak i na naszym facebookowym profilu, odnoszę wrażenie, że pogląd ten powoli odchodzi w zapomnienie. Jednocześnie jednak niepokoi mnie trochę negatywna propaganda na temat studiów filologicznych, jaka ostatnio ma miejsce. Mówi się, że studia te nie uczą języka, że nauczyciele prowadzą zajęcia w nieciekawy sposób bądź za dużo wymagają. Chciałbym stanąć teraz w ich obronie, jednocześnie wbijając trochę szpilę w zachowania studentów/uczniów (terminów tych będę używał zamiennie, bo tyczy się to niemal każdej zorganizowanej formy nauki). Mam nadzieję, że co bardziej ambitni nie przestaną po tym artykule nas czytać.
O prawdziwej roli nauczyciela
Dość często zdarza mi się słyszeć bardzo niepochlebne opinie na temat możliwości nauczenia się języka obcego na kierunku filologicznym. Sam jestem zresztą zdania, iż osoba kończąca studia nie powinna mieć większych problemów ze zdaniem egzaminu na poziomie C1 – jeśli nie, to oznacza, że coś w całym procesie nauki nie gra. Jesteśmy tylko ludźmi i trudno nam czasami spojrzeć na problem z innej perspektywy niż nasza własna. Nie dziwi w związku z tym, iż znacznie częściej winy szukamy w naszym systemie edukacji, rzadziej widzimy ją natomiast w nas samych.
W dzisiejszym świecie panuje mylne moim zdaniem przekonanie, że głównym zadaniem nauczyciela jest nauczenie języka, bez względu na postawę ucznia względem samego procesu nauki. Pogląd ten jest dla przeciętnej osoby uczącej się języka obcego bardzo wygodny – w razie niepowodzenia możemy bowiem winić nie samych siebie, lecz nauczyciela, który był osobiście odpowiedzialny za naszą edukacyjną porażkę. Wszystkiemu, co złe, winien jest mityczny system, który zbudowany jest tak, by maksymalnie utrudnić nauczenie się języka, najpierw w szkole, a później na studiach. Mało kto zauważa, że w tym systemie ogromną rolę odgrywają też sami studenci, którzy bardzo często przybierają postawę malkontenta, nie starają się, po czym szukają winy wszędzie, tylko nie w sobie.
Nauczyciel języka obcego to nie jest osoba, której zadaniem jest podanie Ci tabelki z odmianą czasownika "być" bądź listy słówek w języku X. To pierwsze znajdziesz bez problemu w podręczniku, to drugie w dobrym słowniku. Ktoś powie, że nikt inny nie jest w stanie Cię nauczyć poprawnej wymowy? Zaręczam, iż najlepszym wzorcem wymowy nie jest nauczyciel, lecz prezenterzy telewizyjni lub radiowcy. Jeśli nauczyciel jest dobry, to jest w stanie co najwyżej rozwiać Twoje wątpliwości dotyczące poszczególnych aspektów języka, które w dużej mierze opanowałeś wcześniej samemu bądź poprawić błędy.
Bardzo na miejscu wydaje mi się w tym momencie analogia do nauki programowania. Dla każdego studenta informatyki dość oczywistym jest, że pracując wyłącznie na materiale dostarczanym przez uczelnię, profesjonalnym programistą nie zostanie, bo do tego potrzebne są godziny samodzielnej pracy i poznawanie aspektów, które najbardziej nas interesują w kontekście naszych prywatnych projektów czy też przyszłej pracy. Dziwi mnie, dlaczego dla tak wielu studentów filologii jest to pogląd zupełnie obcy. Przecież język obcy, podobnie jak języki programowania, nie jest przedmiotem, którego można nauczyć bez odpowiedniego zaangażowania osoby uczącej się. Same zajęcia natomiast powinny bardziej przypominać konsultacje z przygotowanymi studentami, którzy przykładają się do pracy, sami wiedzą, czego chcą się nauczyć, z czym mają największe problemy. Przez ostatnie 10 lat zaledwie przez 2 lata nie studiowałem – wiem z doświadczenia, że nawet na najbardziej prestiżowych uczelniach krajowych wspomniana wyżej sytuacja należy do rzadkości. Za brak sukcesu możemy mieć w tym wypadku pretensje głównie do samych siebie i do tego, że nie mieliśmy kontaktu z językiem poza zajęciami szkolnymi.
O prawdziwej roli studiów filologicznych
Gdyby spytać przeciętnego studenta, dlaczego poszedł na studia filologiczne, ten najpewniej odpowiedziałby, że możliwość nauczenia się języka była największą motywacją. Rzecz jednak w tym, że celem studiów filologicznych jest przede wszystkim zapoznanie studenta z szeroko pojętą kultura danego języka i zakłada się, iż student włoży trochę pracy w to, by opanować tak podstawowe narzędzie jak język, który do badań tej kultury mu będzie służył. Jeśli ktoś uważa, że pozna kulturę X, nie znając języka X oraz polegając tylko i wyłącznie na tłumaczeniach na polski czy angielski, to się grubo myli. Opanowanie języka obcego jest na filologii czymś, czego powinno się przede wszystkim wymagać od studentów. Ci tak naprawdę na trzecim roku studiów powinni już być w stanie chociażby czytać literaturę w obcym języku. Umiejętność ta zresztą w idealnej sytuacji, zwłaszcza gdy mówimy o językach takich jak angielski, niemiecki czy rosyjski, powinna być warunkiem przyjęcia na dane studia filologiczne. Jeśli ktoś natomiast po dwóch latach wytężonej nauki nadal ma poważny problem z przeczytaniem publikacji czy też przeprowadzenie pozapodręcznikowej konwersacji w swoim docelowym języku, to oznacza, że ten okres najzwyczajniej w świecie zmarnował i powinien się zastanowić, czy rzeczywiście zależy mu na tym, by dany kierunek studiować.
Jeśli cokolwiek mógłbym na filologii skrytykować, to brak interdyscyplinarnego podejścia i skupienie się na bardzo wąskim wycinku kulturowej rzeczywistości. Znajomość języka obcego i kultury daje naprawdę ogromne możliwości w sytuacji, kiedy jesteśmy to w stanie połączyć z wiedzą na temat historii, stosunków międzynarodowych, ekonomii, prawa, programowania. Program filologii przeważnie do tego nie zachęca, ale jest to raczej tendencja ogólna każdej instytucji. Osobiście uważam, że mamy za dużo inżynierów, którzy mają problem z czytaniem literatury oraz za dużo magistrów nie potrafiących całkować. Jest to jednak temat na zupełnie inny artykuł.
Nie chcę, żeby artykuł ten brzmiał jak tyrada wymierzona we wszystkich studentów, której autor jako jedyny zawsze miał wszystko w małym palcu – prawdę powiedziawszy, mnie samemu nieraz zdarzało się przyjść na zajęcia nieprzygotowanym. Z perspektywy czasu jednak stwierdzam, że dużo więcej byłbym w stanie wynieść z zajęć, gdyby te były odwiedzane przez osoby, które rzeczywiście w nich chciały uczestniczyć i miały kontakt z językiem obcym również po zajęciach. Chciałbym więc nakłonić do trochę bardziej krytycznej postawy względem samych siebie. Przeważnie bowiem mamy pretensje do lektora, do programu nauczania, do narzucanego nam z góry systemu. Tymczasem w nauce języka obcego 90% sukcesu to nasza własna praca i kontakt z językiem. Jeśli wystarczająco dużo pracujemy samodzielnie, to kiepski nauczyciel nie zahamuje naszego postępu. I na odwrót – nawet najlepszy nauczyciel będzie bezradny w sytuacji, kiedy nic z siebie nie dajemy. Narzekać natomiast zawsze możemy. Rzecz w tym, że samym narzekaniem jeszcze nigdy nikt nic konkretnego nie zbudował.
Podobne artykuły:
Rola współczesnej nauki języków klasycznych
Kiedy i jak korzystać z Wikipedii przy nauce języka obcego?
Nauka języka bez podręcznika – część 1
Nauka języka bez podręcznika – część 2
Myśl samodzielnie i nie patrz na innych, czyli krytyka poliglotów
Wszystko co napisałeś, zdaje mi się słuszne. Odnoszę podobne wrażenie, że w czasach, gdy zakładałeś Świat języków obcych w Internecie rozpowszechniony był pogląd, że język obcy opanować można jedynie z nauczycielem. Przypominam sobie jedną z naszych pierwszych dyskusji z tamtego okresu na pewnym forum, w której to nauczycielka języka japońskiego przekonywała, że może i się nauczyłem jakiegoś banalnego hiszpańskiego, ale nigdy samodzielnie bym się nie nauczył japońskiego, ponieważ japoński nie wykazuje podobieństwa do języka polskiego, w konsekwencji czego bez nauczyciela japońskiego się nauczyć nie da. Gdzieś w tym okresie założyłeś swój blog.
Od tego czasu ja również obserwuję, że powszechność wyrażania pewnych opinii w Internecie się zmieniła. Istnieją osoby, które uczą się bez nauczyciela kantońskiego, za to rzeczywiście jest nieco negatywnej propagandy na temat możliwości nauczenia się języka na studiach. Twoje wyjaśnienia wydają mi się słuszne, więc dodam tylko dwie myśli:
– Łatwiej jest się nauczyć hiszpańskiego niż zrozumieć Kolumbię.
– Filologia jest dla tych, którzy chcą z obcym krajem (jego kulturą, językiem itd.) powiązać się zawodowo.
Z powyższego oczywiste jest, że filologia powinna ponad wszystko wprowadzać do szerokopojętej kultury innego narodu; język to w tym wszystkim drobiazg… Prawdę jednak powiedziawszy, czy filologia może dać mi cokolwiek, czego nie mogę zdobyć sam? Historię kraju mogę przeczytać w dokładnie tych samych książkach bez formalnego studiowania, a kilka lat codziennego czytania prasy stworzy wyobrażenie na temat sytuacji politycznej. Filologia daje wykształcenie wyższe filologiczne, czyli tytuł i papierek i jest dla osób, które chcą tak pokierować swoją karierę zawodową. Filologia nie jest dla osób, które tylko chcą się nauczyć języka obcego (by oglądać telenowele, wyjechać do pracy za granicą itd.). Jeśli ktoś tylko chce nauczyć się języka i tylko poznać kulturę innego narodu, filologia nie jest mu do tego potrzebna. Filologia jest dla zawodowców.
Spośród studentów różnych filologii, których poznałem na żywo, ani jeden nie sprawiał wrażenia, by go ta filologia naprawdę interesowała. Ludzie idą na filologię, bo nie mają lepszego pomysłu, co zrobić ze swoim życiem. To prawda. Pamiętam, jak powiedziałem w pierwszej liceum mojej nauczycielce angielskiego, że jeśli mnie za pierwszym podejściem nie przyjmą na biologię, to pójdę na anglistykę, by mnie nie wzięli do wojska. To nie było obiecujące anglistyczne, filologiczne podejcie… 😉 Znajomi studenci różnych filologii narzekali, że muszą się uczyć różnych innych rzeczy niż języka. Po czasie powiadam jednak: Łatwiej jest się nauczyć hiszpańskiego niż zrozumieć Kolumbię. Filolodzy powinni uczyc się ZWŁASZCZA innych rzeczy niż języka. Język to taki w tym wszystkim drobiazg, że można by na filologię przyjmować ludzi z założeniem, że już na wstępie język znają, a samego języka douczać na jeszcze wyższy poziom garstkę specjalistów.
Dziękuję, Piotrze, za komentarz. Całkowicie zgadzam się z tym, co napisałeś – również jestem zdania, że znajomość języka obcego to zaledwie niezbędne narzędzie do tego, by daną kulturę poznawać. Nic więcej. Sama nauka na uczelni powinna natomiast moim zdaniem bardziej polegać na tym, by język szlifować. Wychodząc z założenia, że ktoś interesuje się danym tematem przed wybraniem się na studia można byłoby założyć, że spędził sporo godzin w domu szukając na własną rękę materiałów (w przypadku filologii są to podstawy języka) i że ma już jakąś podstawową wiedzę na ten temat. Problem polega jednak na tym, że obecnie osoba deklarująca zainteresowanie np. krajami latynoskimi to zainteresowanie ogranicza nierzadko do chęci odwiedzenia Barcelony i rozmawiania tam w łamanym angielskim – przykład może skrajny, ale wydaje mi się, że wcale nie odbiegający specjalnie od rzeczywistości.
Myślę też, że wszystko to tak naprawdę się nawzajem napędza – słaba jakość studentów (nawiasem mówiąc, dowiedziałem się, że na filologię germańską na UW – teoretycznie najlepszą polską uczelnię – można się dostać bez jakiejkolwiek znajomości niemieckiego) powoduje, że zajęcia językowe wyglądaja jak wyglądają, a poziom grupy jest ściśle związany z poziomem najsłabszych studentów.
Ja poszłam na filologię iberysjką z zerową wiedzą z języka hiszpańskiego i portugalskiego. Teraz jestem na drugim roku i w obu tych językach potrafię się już porozumieć. Nie mówię, że wiem już wszystko, wiadomo ciąglę je szlifuję. Jednak nie wiem dlaczego tutaj pada takie oburzenie, że ktoś idzie na filologię bez znajomości języka. Chyba po to są studia żeby się tego języka nauczyć? Wiadomo przecież, że filologia to nie kurs językowy, że są zajęcia z literatury, gramatyki opisowej etc. Jednak ja myślę, że każdy student filologii jednak zdaje sobie z tego sprawę. Przynajmniej ja patrząc na moją grupę mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że każdy wie po co tutaj się znajduje. Nie podoba mi się ten hejt na studentów, jak dotąd chętnie czytałam wpisy tutaj to ten mnie jednak zirytował 🙂
"Ja poszłam na filologię iberysjką z zerową wiedzą z języka hiszpańskiego i portugalskiego […] nie wiem dlaczego tutaj pada takie oburzenie, że ktoś idzie na filologię bez znajomości języka…"
Może dlatego, że wybierając kierunek studiów, a zatem i karierę zawodową, wypadałoby wiedzieć co się będzie studiowało. Czyli mieć różną od zera wiedzę z danego języka.
pozdrawiam
Romek
Hmm. Serio uważasz, że osoba w wieku – zazwyczaj – 19 lat ma mieć ściśle ustaloną wizję tego, co chce robić w życiu? I – przede wszystkim – WIERZYSZ, że tak to działa?
Uważam, że nie "ma mieć ściśle ustaloną wizję tego, co chce robić w życiu" ale "powinna". Powinna zdawać sobie sprawę z czym związane są kilkuletnie studia na które się wybiera.
Oczywiście wiem, że "tak to nie działa". W przypadku języka sprawa jest dość prosta. Mam dany język w szkole lub chodzę na kurs lub sam się uczę. Podoba mi się to mogę iść na studia językowe. Natomiast jeśli wybieram daną filologię a język znam jedynie z brzmienia piosenek i filmów to jest to dla mnie trochę niepoważne. Jeśli zależy mi min. na nauczeniu się języka to nie czekam na studia. Sytuacja jest inna w przypadku języków rzadkich do których trudno jest zdobyć materiały i samemu się uczyć.
W przypadku studiów technicznych jest to trochę bardziej skomplikowane.
Ja akurat poszedłem na filologię wyłącznie w celu opanowania języka. Nie uważam, żeby zapychanie planu filozofiami, łacinami, informatykami było słuszne – jeśli spojrzeć na sprawę racjonalnie to jest to nie do obrony. I mimo, że filologia w zamyśle jest nauką o literaturze (do której język jest tylko wstępem) – można dobrze się tam samego języka nauczyć.
Jasne, że wiele osób zawodzi się tym, że POZA nauką praktyczną dużo miejsca poświęca się teorii, przedmiotom niezwiązanym z zagadnieniem, itp. I mają z reguły rację. Dzisiaj filologia ma służyć do nauczania języka, zaprzeczanie temu jest błędnym postawieniem sprawy.
A to teraz mnie zaskoczyłeś. Nie rozumiem dlaczego filologia ma dziś oferować to samo, co szkoły językowe, internet albo zwyczajny wyjazd zagranicę? Jaki byłby w takim razie jej sens? Jeśli istnieje to po to, żeby dać kompetencje, których nie mają inni. I być konkurencyjnym. Logiczne. – Już za moich czasów (mam 32 lata) mówiło się wyraźnie, że jeśli interesuje Cię tylko nauka języka to oszczędź sobie filologii. Więc nigdy się na nią nie zdecydowałam, bo wtedy faktycznie takie były moje priorytety. Teraz, kiedy uświadomiłam sobie, że jednak praca tłumacza to byłoby TO, żałuję że na filologię nigdy nie poszłam. Mogłam ją pięknie połączyć z antropologia kulturową. Z tej perspektywy uważam, że jest sens kończyć filologię, bo to że znam świetnie hiszpański i mieszkam w Barcelonie niestety nie robi ze mnie automatycznie tłumacza. Więc docen, że uczysz się wielu "niepotrzebnych" rzeczy. Wkrótce to będzie Twoją przewagą na rynku pracy.- Ja podzielam zdanie autora postu, że im bardziej dyscyplinarna tym lepiej.
Filologia uchroniła od wojska, jest bezpłatna, daje szansę na stypendium i akademik, a do tego parę lat spokojnej nauki języka, więc jej zalety względem intensywnego kursu językowego są znaczne.
Przewagę mają ci, którzy mają konkretną wiedzę z danego języka. Nie z dzieł Szekspira ani z Horacego w oryginale.
Marta, jak oceniasz możliwości pracy tłumacza z samym certyfikatem DELE C2 bez filologicznego wykształcenia? Może masz jakiś certyfikat C1 lub C2? W końcu tłumaczenie to nie odzysk złota z elektroniki, by potrzebne były ku temu jakieś uprawnienia i każdy kto tylko zna język może tłumaczyć…, nie dokumenty, ale przewodnik turystyczny spokojnie. Kwestia tylko w tym, by otrzymać zlecenie.
Chcę zapytać, w jakim momencie w polskiej szkole uczy się uczniów jak się mają uczyć?Czy motywuje się ich do samodzielnej pracy?Do wiary w siebie, do wiedzy o sobie?Z tego, co pamiętam (a mam lat 32) od początku nauki zarzucano nas książkową wiedzą i natłokiem informacji. Nie pamiętam, by ktokolwiek w czasie mojej szkolnej edukacji (która trwała do czasu ukończenia studiów magisterskich) mówił nam, iż dobrze jest "dużo wiedzieć" lub wskazywał drogę, w jaki sposób z każdego przedmiotu być świetnie przygotowanym na każde zajęcia. Trochę skrótowo opisałam, ale mam nadzieję, że autor domyśli się, co chcę powiedzieć.
@nexttraductrice
Bardzo celna uwaga. Pamiętam jednak, że ktoś już na Woofli pisał, iż warto zastanowić się czy właśnie nauka myślenia jest głównym celem szkoły. Im ludzie są bardziej naiwni, a mniej samodzielni i krytyczni (warto podkreślić, że krytycyzm, a szukanie na każdym kroku teorii spiskowych to dwie różne rzeczy) tym łatwiej jest sprawować nad nimi kontrolę, łatwiej utrzymać porządek w społeczeństwie. Szkoła to moim zdaniem przede wszystkim miejsce, w którym ludzie nabywają pewnych umiejętności społecznych – edukacja, przynajmniej w przypadku przedmiotów, które ucznia rzeczywiście interesują do tego stopnia, że czyta o nich na własną rękę, odgrywa bardzo drugorzędną rolę.
A myślenia w ogóle można się nauczyć? Wątpię.
Można stworzyć tu temu warunki. Lub na odwrót – dawać tyle materiału do nauki, że nie ma czasu na myślenie, refleksje. Można też tępić jednostki które próbują myśleć, które zadają pytania.
Oczywiscie, ze celem filologii ma byc poznawanie kultury przez studentow znajacych juz jezyk, jednak to czysta teoria. W rzeczywistosci przyjmowane sa osoby prawie nie znajace jezyka (nawet angielskiego!), ktore, konczac studia, nie znaja jeszcze na tyle jezyka, by poznawac kulture. A nie znaja dlatego,ze uczelnia zamiast uczyc ich jezyka, realizuje program majacy za cel poznawanie kultury, co jest na ich poziomie za trudne i bledne kolo sie zamyka. Absolwenci wychodza bez znajomosci i jezyka i kultury. Wiekszosc oczywiscie, trafia sie zawsze kilka procent pasjonatow.
Moim zdaniem problem tkwi w paru kwestiach:
1) przyszli studenci nie są świadomi tego co chcą robić w życiu (jakieś studia trzeba wybrać, może pójdę tam gdzie koleżanka to się ciągnie także podczas wyboru specjalizacji, która często też jest przypadkiem)
2) luźne podejście do studiowania (okres studiowania to czas imprez, nauka tylko przed egzaminem albo i nie w końcu od czego jest drugi termin)
3) brak motywacji (studia nie są pasją, ograniczają się tylko do zdawania kolokwiów i egzaminów, brak zaangażowania we wspólne projekty, koła naukowe, które są odskocznią od codziennych zajęć)
4)narzekanie, że na filologii trzeba uczyć się jakiś pierdół o historii, literaturze, a potem i tak nie ma pracy albo jest nisko płatna
5) brak wizji siebie na studiach i po nich (po co tu jestem, co chcę robić, co mnie pasjonuje)
Co do kwestii znajomości języka przyszłych studentów filologii:
W przypadku angielskiego uważam, że startowy poziom bliski FCE jest w porządku. W przypadku germanistyki,romanistyki, iberystyki, rusycystyki odpowiednio poziom niemieckiego, francuskiego, hiszpańskiego, rosyjskiego w momencie kandydowania na studia powinien być znany przyszłemu studentowi na poziomie średniozaawansowanym (nie uznaje w tym przypadku brania pod uwagę angielskiego i tzw. grup zerowych) – chodź wiem, że ze względów demograficznych, niższego poziomu wiedzy, czy ze względu na bycie lub nie dla danego kierunku taki stan rzeczy jest utrzymywany.
Angielski powinien być brany pod uwagę w przypadku filologii orientalnych, ze względu na dostęp do materiałów.
Przepraszam, że to napiszę, ale z mojej perspektywy wygląda to niestety jak dyskusja dwóch osób, które twierdzą, że zjadły wszystkie rozumy… Mam ogromną nadzieję, iż to tylko moje mylne wrażenie.
Cieszę się, że ktoś o tym wspomniał – filologia, w przeciwieństwie do przeważającej liczby kursów, jest darmowa (ta dzienna, oczywiście). I nie uważam, że motywacja w postaci nauczenia się języka na filologii jest zła. Ważne, żeby cokolwiek robić. A co do poznawania kultury, to myślę, że ciekawym sposobem (choć pewnie kontrowersyjnym) byłoby na wstępie zrobienie dziesięciu zajęć z języka tygodniowo, a potem wplatać bardzo dużo kwestii historyczno-kulturowych. Bo tak naprawdę myślę sobie, że gdyby odpowiednio pokierować lektoratami na filologii, to mogłyby one dawać bardzo dużo informacji pozajęzykowych.
Co do szkoły – uważam, iż powinna ona uczyć wszystkiego, czego tylko się da: i wiedzy książkowej, i myślenia, i skutecznego wyszukiwania i wykorzystywania informacji, i szeroko pojętej moralności. Jak taki dzieciak ma się nauczyć wszystkiego sam, jeśli nikt mu tego nie powie? A, niestety, niewielu jest rodziców, którzy są w stanie świadomie przekazać taką wiedzę dziecku…