Ewolucja języków germańskich

Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie scena z jednego z pierwszych odcinków serialu “Wikingowie”. Ragnar i kilku jego kumpli po raz pierwszy natyka się na anglosaskiego rycerza. Próbują się dogadać i zupełnie im to nie wychodzi. “Wikingowie”, mimo tony wad i upchnięcia całego IX wieku w mniej więcej piętnastu latach, jedną rzecz mają dobrze pomyślaną: ludzie z różnych stron świata faktycznie mówią różnymi językami. Jeżeli w tej samej scenie bohaterowie posługują się dwoma językami, współczesny angielski zastępuje tylko jeden z nich, podczas gdy ten drugi pozostaje w oryginale (no, mniej więcej w oryginale — na tyle, na ile udało się go zrekonstruować).

Podczas pierwszych spotkań Skandynawowie i Anglosasi rozmawiają więc przez tłumacza. Jest to jednak dość niezręczne pod względem płynności gry aktorskiej, dość szybko więc Ragnar stwierdza, że już się nauczył mówić w języku wroga (dzięki pomocy Athelstana, anglosaskiego mnicha, którego porwał) i głównym językiem scen w Anglii staje się właśnie staroangielski.
Ale na ile pokrewieństwo tych języków mogło pomóc przybyszowi ze Skandynawii w opanowaniu staroangielskiego? Jak bardzo różniły się one od siebie? Z jednej strony, obydwa należą do rodziny germańskiej, z drugiej jednak przez setki lat rozwijały się w izolacji od siebie. A skoro już przy tym jesteśmy, jak mają się one do innych języków germańskich, zwłaszcza niemieckiego?

Zanim odpowiemy na te pytania, chciałbym napisać kilka słów wstępu o sprawach, które w sumie każdy powinien coś wiedzieć, ale gdy w ramach zbierania danych do tego tekstu zacząłem czytać dyskusje na tematy językowe w polskim internecie, odkryłem, że chyba jednak nie.
Ewolucja języków w pewnym stopniu przypomina ewolucję biologiczną [1]. Tak jak ona ma charakter grupowy, nie indywidualny (tzn. zmiany zachodzą w ramach całej lokalnej populacji) i działa w stosunkowo odizolowanych społecznościach. Zmiany są na tyle powolne, że kolejne pokolenia nie mają problemu z porozumiewaniem się między sobą i w dużej mierze nie zdają sobie z nich sprawy. Przed okresem nowożytnym standaryzacja języka, czyli świadome wprowadzanie i zatwierdzanie słownictwa i reguł gramatycznych przez grupę ludzi o dużym autorytecie, miała miejsce bardzo rzadko i dotyczyła w zasadzie wyłącznie języków o wysokim statusie religijnym i kulturowym (łacina, sanskryt), podczas gdy większość społeczeństwa posługiwała się nieuregulowanymi dialektami. Poza tymi rzadkimi przypadkami rozwój języków nie był z góry zaplanowany. Zmiany wymowy zachodziły niemalże nieświadomie: nikt nigdy nie obudził się rano i nie stwierdził, że np. od teraz przestaje wymawiać samogłoski nosowe. Podobnie zmiany w gramatyce wynikały z nieperfekcyjnego przekazu pomiędzy pokoleniami, co owocowało powstawaniem nowych wyjątków od reguł gramatycznych oraz następnie upowszechniania się tych wyjątków, a stopniowego wycofywania starych reguł. Również zapożyczenia z języków sąsiadów miały więcej wspólnego z modą i trendami w lokalnej kulturze, niż z racjonalnymi decyzjami, jak by to chcieli niektórzy językoznawcy-amatorzy na blogach i w mediach społecznościowych.

Rodzina języków germańskich ma swoje korzenie na terytorium współczesnej Danii i południowej Szwecji, gdzie przodkowie ludów germańskich żyli w relatywnej izolacji od momentu oddzielenia się ich od innych grup indoeuropejskich, aż po ok. 500 r. p.n.e. [2] Pod koniec tego okresu możemy wyróżnić dwie główne podgrupy językowe: północną (w Skandynawii) i zachodnią (w obecnych północnych Niemczech). Jest to jednak wszystko trochę palcem po wodzie pisane. Zakładamy, że tak było, ponieważ wykopaliska archeologiczne wskazują na osadnictwo w tych czasach w tym rejonie, a badania lingwistyczne sugerują taki właśnie rozwój wypadków pomiędzy rekonstruowanym językiem praindoeuropejskim z jednej strony a językami germańskimi, co do których mamy dowody na piśmie, z drugiej. Nie istnieją jednak żadne pisemne dokumenty mówiące nam cokolwiek o tym hipotetycznym pragermańskim języku ani o jego dialektach.
Nie oznacza to jednak, że dowolna inna hipoteza będzie miała status równy z powyższą teorią. W lingwistyce, podobnie jak w archeologii i w innych dziedzinach, staramy się ograniczać ilość niezwykłych wydarzeń, jakie musiałyby mieć miejsce, aby dana teoria miała sens. Teoria migracji i izolacji jest najlepszym, co obecnie mamy. Ale wróćmy do tematu.

W drugim wieku przed naszą erą zaczęła się ekspansja plemion germańskich na południe, a co za tym idzie częstsze kontakty z Celtami, a następnie z Rzymianami. Zachodnia podgrupa zaczęła się dywersyfikować pod wpływem tych zmian i kontaktów, podczas gdy podgrupa północna nadal rozwijała się w relatywnym spokoju. Paradoksalnie jednak pierwszy znany nam tekst w języku germańskim pochodzi od ludzi, którzy przybyli na południe prosto ze Skandynawii i przez jakiś czas zamieszkiwali tereny współczesnej Polski — Gotów.
Język gocki zaliczamy do osobnej, wschodniej grupy języków germańskich, razem z językami Wandalów i Burgundów —  dwóch innych germańskich plemion, które, podobnie jak Goci, najechały Cesarstwo Rzymskie w V wieku n.e. [3] O ich mowie wiemy jednak niewiele, natomiast Goci pozostawili po sobie długie fragmenty tłumaczeń z Nowego Testamentu. U szczytu potęgi, w VI wieku n.e., rządzili współczesną Hiszpanią i Włochami. Nigdy nie było ich jednak wielu i po przegranych wojnach ich potomkowie wtopili się w lokalne społeczności i zapomnieli języka przodków. Istnieją przesłanki, by sądzić, że na Krymie osadnicy goccy dużo dłużej zachowali niezależność kulturową i językową, ale materiałów dowodowych na potwierdzenie tej teorii jest zbyt mało, by przyjąć ją ze stuprocentową pewnością. Wiemy, że Ostrogoci zasiedlali te tereny przed podbojem Rzymu, a w 1562 roku Ogier Ghiselin de Busbecq — ambasador cesarza Ferdynanda I na dworze otomańskim w Konstantynopolu, napisał list, w którym zwrócił uwagę na dziwną mowę, którą posługują się niektórzy mieszkańcy Krymu. Jego notatki sugerują, że mógł to być język wywodzący się z gockiego. Nazywamy go krymskim gockim, ale jak widać, informacje o nim są niepewne.

W czasach gdy Goci zajmowali się dzieleniem między sobą resztek Cesarstwa Rzymskiego, wybrzeże Morza Północnego i Danię zasiedlały plemiona zachodniogermańskie, których języki tworzyły kontinuum. Mieszkańcy sąsiednich wiosek zazwyczaj byli w stanie porozumieć się ze sobą bez problemów, lecz im dalej na wschód lub na zachód, różnice robiły się coraz poważniejsze. Patrząc od zachodu byli to: Frankowie, Fryzowie, Sasi (Saksończycy) i Anglowie. W V wieku n.e. Frankowie wydarli Galię upadającemu Rzymowi. Na podbitych terenach — analogicznie do Gotów we Włoszech i Hiszpanii w trochę wcześniejszym okresie — Frankowie stanowili mniejszość i mimo iż była to mniejszość uprzywilejowana, ich potomkowie stopniowo porzucali język przodków na rzecz lokalnych dialektów romańskich, dając początek starofrancuskiemu. Frankijski był jeszcze w użyciu w czasach Karola Wielkiego (742-814), ale stopniowo zmieszał się z lokalnymi dialektami romańskimi, dając początek starofrancuskiemu. Nie był to proces zupełnie jednostronny: w jego wyniku język starofrancuski zyskał domieszkę słów pochodzenia germańskiego, wymawiane /h/ na początku słów tego pochodzenia oraz być może również nasalizację (głoski /ɑ̃/, /ε̃/, /œ̃/ oraz /ɔ̃/), tak charakterystyczną dla tego języka. [4,5]

Anglowie, Sasi oraz mieszkający na terenach obecnej Danii Jutowie (których podejrzewamy o posługiwanie się językiem z północnej grupy językowej) wykorzystali upadek Cesarstwa do inwazji na Brytanię. Z ich połączonych mocy powstał Kapitan Planeta… czekaj, nie ta bajka… Ich języki dały początek staroangielskiemu. I to na ludzi posługujących się tym właśnie językiem natknęli się wikingowie.

Pod koniec pierwszego tysiąclecia naszej ery języki północnogermańskie również stanowiły kontinuum. Nawet obecnie Norwegowie, Duńczycy, i Szwedzi, są w stanie porozumieć się do pewnego stopnia. Jedynie islandzki, rozwijający się w relatywnej izolacji, pozostał bardziej konserwatywny pod względem słownictwa i gramatyki, a wymowa uległa zmianie w tak odmiennym kierunku, że Islandczykom łatwiej jest dziś czytać stare sagi, niż współczesne skandynawskie kryminały.
Możemy zauważyć tu jeszcze jedną ciekawą zależność. Zmiany w języku nie następują z tą samą szybkością w każdej społeczności, a czas izolacji od wspólnego przodka nie jest jedynym czynnikiem w tym procesie. Olbrzymią rolę gra również kontakt z innymi grupami językowymi oraz wydarzenia historyczne. Pozostawanie na uboczu europejskiej historii pozwoliło Islandczykom na przechowanie przez stulecia archaicznych cech języka. W tym samym czasie Wyspy Brytyjskie stały się areną dla migracji, wojen i stapiania się ze sobą ludów z różnych krańców kontynentu, co pociągnęło za sobą gwałtowny rozwój języka angielskiego.

Wiemy na pewno, że wśród wikingów, którzy najechali Anglię w IX wieku, dominowali ludzie mówiący dialektami zachodnimi języka, który nazywamy staronordyckim. Wiemy o tym języku dość dużo, ale głównie z Islandii i z trochę późniejszego okresu jego rozwoju. Z drugiej strony, staroangielski znamy głównie z poematu “The Seafarer” oraz z “Beowulfa”, również spisanych dopiero sto-dwieście lat po pierwszym spotkaniu Anglosasów z wikingami. Możemy więc zrekonstruować stan obu języków kilkaset lat wcześniej i porównać je. Na początku IX wieku te dwa języki miały za sobą jedynie trzysta-czterysta lat kompletnej separacji, a od wspólnego proto-germańskiego korzenia dzieliło je ok. 1300 lat. Z drugiej strony jednak, podobieństwo słów nie zapewnia jeszcze kompletnego zrozumienia. Zapewne podczas pierwszych kontaktów Skandynawowie i Anglosasi byli w stanie rozpoznać pojedyncze słowa wypowiadane przez drugą stronę, ale brak kontekstu, nieznana wymowa i “fałszywi przyjaciele” uniemożliwiały dokładne zrozumienie bez pomocy tłumacza.
Mogę to porównać do następującej sytuacji: Często w polskim internecie natykam się na stwierdzenie, że ktoś jest w stanie bardzo dobrze zrozumieć inny słowiański język. Zazwyczaj autor takiego stwierdzenia przeczytał tekst w danym języku lub wysłuchał nagrania w wykonaniu wyraźnie mówiącego aktora lub polityka, a następnie miał czas się nad nim zastanowić oraz sprawdzić kilka niejasnych słów. Jest to zupełnie co innego, niż gdy rozmawiasz z kimś w hałaśliwym miejscu i masz zaledwie kilka sekund na zrozumienie wypowiedzi i sformułowanie swoich myśli. Myślę więc, że serial “Wikingowie”, być może przypadkiem, przedstawił spotkanie wikingów z Anglosasami całkiem prawidłowo. Ragnar z początku potrzebował pomocy tłumacza w kontaktach z northumbryjskim królem i jego doradcami, ale z czasem coraz lepiej zdawał sobie sprawę z podobieństw między dwoma językami i nauczenie się staroangielskiego nie było dla niego wielkim problemem.

Terry Pratchett pisał o angielskim, że jest to język, który w ciemnych zaułkach okrada inne języki z gramatyki i słownictwa. Na pewno było tak w przypadku staronordyckiego, z którego do staroangielskiego trafiło bardzo wiele zapożyczeń, zwłaszcza prostych, jednosylabowych słów, opisujących przedmioty codziennego użytku, jak pług (s.nord. plogr, ang. plough) lub ciasto (s.nord. kaka, ang. cake), słowa rozpoczynające się od “sk”, która to zbitka w anglosaskim ewoluowała w “sh”, jak również zaimek trzeciej osoby liczby mnogiej, “they”. Mimo tych zmian język Anglosasów w wieku X nadal nazywamy staroangielskim i dopiero najazd Normanów w wieku XI uznajemy za początek średnioangielskiego.

Normanowie byli potomkami wikingów, którzy na przełomie IX i X wieku osiedlili się w północnej Francji. W roku, 876 jeszcze jako wrogowie króla francuskiego, zdobyli Rouen i przez kolejne dekady atakowali okoliczne miasteczka i wsie, nie napotykając dużego oporu. W 911 ich przywódca, Rollon, zawarł przymierze z królem Karolem III, które zalegalizowało stan faktyczny: ziemie na północnym wybrzeżu Francji weszły w posiadanie “ludzi z północy”, Normanów. Od tego czasu Normandia, mimo iż formalnie pozostawała pod władzą króla Francji, była w praktyce niezależnym organizmem politycznym, który odegrał ważną rolę w historii europejskiego średniowiecza. Normani stosunkowo szybko porzucili staronordycki na rzecz lokalnego starofrancuskiego dialektu (który czasem nazywany jest staronormańskim). Gdy w roku 1066 książę Wilhelm na własną rękę zorganizował udaną inwazję na drugą stronę kanału La Manche, przywiózł już ze sobą język o wyraźnie romańskich cechach.

W ciągu kilku kolejnych setek lat język angielski ewoluował z niezwykłą szybkością, absorbując normańskie słowa. Popularnym przykładem jest tu porównanie par słów: nazw zwierząt hodowlanych oraz przyrządzanego z nich mięsiwa. Klasa rządząca nazywała mięso na swoich stołach słowami pochodzenia normańskiego: mutton (baranina), beef (wołowina), veal (cielęcina); podczas gdy służący mówili o zwierzętach, używając słów anglosaskich: sheep, cow, calf. Do tej pory język angielski pełen jest par synonimów lub słów o podobnym znaczeniu, w których jedno z nich wywodzi się ze staronormańskiego i należy do wyższego rejestru, niż drugie, wyraźnie germańskie. Zmianom uległa również gramatyka — język stał się bardziej analityczny — a wymowa prawdopodobnie właśnie w tym okresie wzbogaciła się o głoski /z/ i /zj/ (słowa takie jak vision, pleasure, to refuse). [6]
Proces zmian był nierówny, szybszy na południu, wolniejszy na północy, co doprowadziło do powstania całego spektrum lokalnych dialektów. Dopiero pod koniec średniowiecza, wraz z upowszechnieniem się druku, dialekt londyński zaczął zdobywać przewagę, dając początek współczesnej angielszczyźnie. William Shakespeare, pisząc pod koniec XVI wieku, korzystał już z języka, który nazywamy wczesnym nowożytnym angielskim. Tylko daleko na północy, na nizinach południowej Szkocji, średnioangielskie dialekty przetrwały i wyewoluwały we współczesny Scots: szkocki-germański (dla odróżnienia od szkockiego-gaelickiego).


Diagram przedstawiający genealogię języków opisywanych w tekście.
Również jako animacja

Wróćmy jeszcze na kontynent. Pod koniec średniowiecza z dialektów wybrzeża Morza Północnego zaczęły wykształcać się nowe języki: niderlandzki i fryzyjski na zachodzie oraz tzw. dolnoniemiecki (niederdeutsch, plattdeutsch) na wschodzie. W XIV wieku, u szczytu potęgi Ligi Hanzeatyckiej, język średniodolnoniemiecki rozbrzmiewał wzdłuż Morza Północnego i Bałtyku, przez Gdańsk, aż po Estonię. Z czasem jednak pozycja Ligi osłabła. Na zachodzie język niderlandzki i fryzyjski utrzymały dominującą pozycję (niderlandzki dał nawet początek jeszcze jednemu językowi z tej grupy — Afrikaans), ale dolnoniemiecki, choć przetrwał, utracił uprzywilejowany status w kulturze i handlu na rzecz języka, który wrócił na północ po długim czasie niezależnego rozwoju u podnóża Alp: języka górnoniemieckiego (hochdeutsch).

Podczas gdy Skandynawia, Anglia i wybrzeże Morza Północnego na zmianę handlowały i walczyły ze sobą, środkowe i południowe Niemcy pozostawały zwrócone w zupełnie inną stronę. Mieszkańcy tych terenów byli potomkami plemion, które wywędrowały na południe być może jeszcze w drugim i pierwszym stuleciu przed naszą erą, choć na podstawie starożytnych źródeł (Strabon, Juliusz Cezar) nie jesteśmy w stanie stwierdzić ze stuprocentową pewnością, czy Cymbrowie i Teutoni, z którymi Rzymianie starli się w latach 113-101 p.n.e., byli Germanami czy Celtami [7]. Graniczyły ze starożytnym Rzymem, a następnie znalazły się w granicach imperium Karola Wielkiego, a po jego rozpadzie — Świętego Cesarstwa Rzymskiego. To tutaj, w klasztorach od Aachen po Jezioro Bodeńskie, rozwijała się literatura i język starogórnoniemiecki. Najsłynniejszym tekstem w tym języku jest fragment Przysięgi Strasburskiej, dokumentu z 842 roku, poświadczającego sojusz braci, Ludwika II Niemieckiego i Karola Łysego. Przez kolejne stulecia Święte Cesarstwo Rzymskie, które powstało z włości Ludwika, koncentrowało się bardziej na sobie oraz na relacjach z Francją i Italią, niż na kontaktach ze swoimi północnymi rubieżami. W konsekwencji wymiana handlowa i migracje ludności okazały się niewystarczające dla unifikacji języka na terenie całego kraju. Swój udział miała też zapewne geografia południowych Niemiec — góry, doliny oraz dwie wielkie rzeki: Ren i Dunaj — ułatwiająca izolację lokalnych społeczności. [8]
Przełomowym momentem dla popularyzacji, a równocześnie ujednolicenia języka górnoniemieckiego, była reformacja. W 1534 roku Marcin Luter przetłumaczył Biblię właśnie na ten język, a dzięki prasie drukarskiej mogła ona zostać szybko skopiowana i trafić w każdy zakątek Niemiec. Stopniowo, w miarę upadku Ligi Hanzeatyckiej oraz bogacenia się południa Niemiec, język górno-niemiecki zyskiwał na znaczeniu, a dolno-niemiecki zaczynał być postrzegany jako język rybaków i drobnych mieszczan.
Nie oznacza to jednak, że współczesny język niemiecki to monolit. Ta historia wyjaśnia jedynie, dlaczego różni się on tak wyraźnie od innych języków germańskich. Święte Cesarstwo Rzymskie nigdy nie miało jednego centrum: Austria, Prusy, wybrzeże Renu, i Szwajcaria, zawsze były osobnymi ośrodkami kulturowymi. Mamy więc obecnie do czynienia zarówno z różnymi standardami językowymi w Niemczech, Austrii, Szwajcarii i Luksemburgu, jak i z lokalnymi niestandardowymi wariantami i dialektami. Język luksemburski, wywodzący się ze średniogórnoniemieckiego, ma w Luksemburgu status osobnego języka, na równych prawach z niemieckim. Dialekty szwajcarskie nie mają takiego statusu, ale i tak są zupełnie niezrozumiałe dla przeciętnego Niemca. Niemieckie landy pozostają dumne ze swoich dialektów, nawet jeśli tylko niewielki procent mieszkańców potrafi się nimi poprawnie posługiwać, a dla większości znane różnice ograniczają się do specyficznej wymowy i kilku zabawnych synonimów. Również w Polsce — w Wilamowicach pod Bielsko-Białą — zachował się osobny dialekt górnoniemiecki, sprowadzony tu w XIII wieku przez osadników z zachodu. Obecnie prawie wymarły, ale trwają próby rewitalizacji.


Maciej Gorywoda mieszka w Berlinie, gdzie uczy się niemieckiego i francuskiego. Jest autorem bloga językowo-historycznego “Zabierz Swego Lwa”. Do tej pory blog koncentrował się na nauce francuskiego i historii średniowiecza, od nowego roku autor ma w planach poszerzenie tematyki o język niemiecki i Niemcy, z naciskiem na wydarzenia tworzące naszą wspólną europejską historię.


Dodatkowe materiały:

A “Old Norse and Old English”, ⦁ “Goths and Huns in Old Norse”, Jackson Crowford, U. of Boulder, Colorado
B “Germanic Languages of the World: Introductory Overviews”, Alexander Arguelles
C “The Gothic Bible: a reading of Matthew 27 in the Gothic language”, Jordan Ashley Moore
D “The Wulfila Project” – Biblia w języku gockim z tłumaczeniami na angielski i niemiecki
E “A Grammar of Proto-Germanic” – Winfred P. Lehmann


Bibliografia:

[1] “Perfect Phylogenetic Networks: A New Methodology for Reconstructing the Evolutionary History of Natural Languages”, Luay Nakhleh, Don Ringe, Tandy Warnow.
[2] “Runes and Germanic Linguistics”. Elmer H. Antonsen
[3] “Upadek Cesarstwa Rzymskiego”, Peter Heather
[4] “The Romance Languages”, Rebecca Posner, pp. 24-29
[5] “Romance Languages, A Historical Introduction”, T. Alkire, C. Rosen
[6] “Phonological Change in English”, Raymond Hickey
[7] “Climate and the Collapse of the Roman Empire | Part 3a: The Cimbrian War”, Brandon Lee Drake, U. of New Mexico
[8] “The Holy Roman Empire, a thousand years of Europe’s history”, Peter H. Wilson

21 komentarze na temat “Ewolucja języków germańskich

  1. Gdzieś czytałem, że Germanie początkowo nie byli ludem indoeuropejskim, lecz później zmieszali się najpierw z Celtami, a potem z Prasłowianami, i właśnie te dwa języki stały się podstawą pragermańskiego, co do dziś jest widoczne w słowniku. Hitler się w grobie przewraca! Chętnie poczytałbym coś więcej na ten temat. 🙂

    1. Night Hunter
      Niech zgadnę – czytales na blohu Białczyńskiego czy innego pajaca turbolechickiego (RudegoŁeba czy cuś). W takich miejscach lepiej wiedzy nie szukaj, bo tam jej nie ma – tam znajdziesz tylko psychiatryk…

      1. Raczej czytałem to w czymś poważnym i nie tylko w internecie. Powszechnie wiadomo, że języki germańskie są najmniej indoeuropejskie. Nawet laik może zauważyć, że fonetyka germańska zdecydowanie odbiega od reszty, poza tym posiadają duży procent słów pochodzenia nieindoeuropejskiego, szczególnie tych związanych z morzem. Do tego jest kilkaset słów typowych tylko dla bałtów, słowian i germanów ( tysiąc, jabłko, gród, bóbr, woda, piwo,itd.), co mogłoby sugerować jakąś dawną wspólnotę, ale germanie są kentumowi, więc raczej to zapożyczyli. Języki germańskie mają do dziś ślady dziwnych jak na indoeuropejskie zmian w rdzeniu przy tworzeniu czasów przeszłych i liczby mnogiej typowych bardziej dla języków semickich.
        Nie bardzo wiem, co piszą wspomniani przez Ciebie "pajace", ale dlaczego mielibyśmy tak kategorycznie wykluczyć wpływ Prasłowian na etnogenezę Germanów? Skoro najmniej indoeuropejskie języki (germańskie) posiadają sporo starych podobieństw do języków najbardziej indoeuropejskich ( bałtosłowiańskich) to czy wniosek o częściowym zesłowiańszczeniu musi być taki szokujący?

    2. Cześć.

      Języki germańskie nie są mniej indoeuropejskie niż jakiekolwiek inne. Ich fonetyka, o której wspomniałeś, nie jest dla nas żadną zagadką i dobrze pasuje do teorii o wspólnym pochodzeniu języków indoeuropejskich.

      Mit o dużej domieszce słów nie-indoeuropejskich pochodzi z prac lingwistów sprzed prawie stulecia. Taką teorię zaproponował Sigmund Feist w 1932 roku, potem forsował ją głównie Theo Vennemann, znany z pomysłów na historię Europy, których nie powstydziłby się Robert E. Howard, twórca Conana Barbarzyńcy.
      To już jednak stare dzieje. Wraz z coraz lepszymi narzędziami widać coraz wyraźniej, że języki germańskie pochodzą od PIE w tym samym stopniu co wszystkie inne indoeuropejskie, a różnice wynikają głównie z rozwoju w izolacji. Domieszka słów nie-indoeuropejskich może dotyczyć maksymalnie kilku procent słownictwa i nawet w tym wypadku nie możemy wykluczyć, że nie wzięły się one z kontaktów z dialektami fińskimi w późniejszych czasach.

      Lingwistyka historyczna w ostatnich latach dokonała niesamowitego skoku dzięki rozwojowi informatyki. Mamy obecnie olbrzymie zbiory danych, nowe metody zbierania ich i porównywania, machine learning, itd. Wiele dawnych, kontrowersyjnych, ale nie-nieprawdopodobnych teorii obecnie już w zasadzie jest nie do obrony, podczas gdy rekonstrukcja PIE i języków od niego się wywodzących ma się bardzo dobrze.
      Z drugiej strony, nie oznacza to, że żadnych domieszek nie było. Wiemy, że Europę zamieszkiwały wcześniej inne ludy, a migracje nie polegały na wyrzynaniu się nawzajem i kompletnym zastępowaniu jednej populacji drugą. Prawdopodobnie najczęściej następowało mieszanie się plemion w mniejszym lub większym stopniu, dokładnie tak samo jak podczas migracji w czasach historycznych, o których wiemy dużo więcej. Z tym że jedna uwaga: Języki germańskie nie są tu żadnych wyjątkiem. W innych rodzinach języków indoeuropejskich również możemy natknąć się na takie domieszki.

      1. Nawet jak jest tak jak piszesz, choć to bardzo dyskusyjne, to i tak za udziałem Słowian w etnogenezie Germanów świadczy genetyka. Udział haplogrupy R1a1 w populacji Skandynawów (w tym Islandczyków) jest dość wysoki, około 20%. Wśród Niemców jest jeszcze wyższy, ale jak wiadomo, na ich dzisiejszych terenach żyli kiedyś Słowianie. Nic jednak nie wiemy o ich obecności w Skandynawii, a tym bardziej na Islandii. Germanie posiadają jeszcze geny jakiegoś innego indoeuropejskiego lub zindoeuropejszczonego ludu (R1b), i spory udział genów nieindoeuropejskich typowych dla Europy zachodniej. Potwierdzałoby to lingwistyczną teorię o nieindoeuropejskim substracie, na który nałożyły się języki celtyckie i słowiańskie. Mogłoby być i tak, że nosiciele genu R1b to Germanie, którzy wchłonęli jakiś staroeuropejski lud i dość znacznie zmieszali się z Prasłowianami.

      2. Night Hunter:

        Szczerze mówiąc, uważam całe to tworzenie teorii migracji na podstawie haplogrup bardziej za wróżenie z fusów, niż za poważną naukę. W internecie są tony dyskusji, w których uczestnicy przerzucają się identyfikatorami i na ich podstawie wyciągają wzajemnie sprzeczne wnioski. Nic z tego nie wynika.

        W sumie to mógłby to być dobry pomysł na następny artykuł: w jaki sposób genetyka może wzbogacić naszą wiedzę na temat przeszłości, a w jaki sposób nie. Tylko już chyba nie na Woofla, bo nie byłoby tam wiele o lingwistyce.

  2. Mam jedną małą uwagę co do obecnego języka niemieckiego: Formalnie biorąc, jest jeden standard. Ostatnia reforma ortografii ( https://de.wikipedia.org/wiki/Reform_der_deutschen_Rechtschreibung_von_1996 ) została opracowana wspólnie przez Niemców, Austriaków i Szwajcarów, i została uznana za normę przez wszystkie kraje niemieckojęzyczne lub mające niemieckojęzyczne mniejszości.

    Faktycznie są duże różnice w wymowie, i każdy kraj ma też pewną ilość własnych słów, ale formalnie język jest ten sam.

    1. Tak, oczywiście, jest to jeden język. Moja uwaga dotyczyła tego, że nie ma jednego standardu języka niemieckiego: nie możemy powiedzieć, że Austriak mówi niestandardowym niemieckim – po prostu Austriacy mają swój własny standard, równie dobry co ten z Kolonii, Berlina, czy Zurychu. A na to dodatkowo nakładają się lokalne dialekty, których nie spotkamy w dużych miastach i w rozmowach między Niemcami z różnych stron, ale możemy się na nie natknąć na wsiach i w małych miasteczkach, przysł¨chując się rozmowom mieszkańców.

  3. Artykuł fajny, ale trochę wczorajszy…
    Migracjonizm to archaiczny punkt widzenia, zwłaszcza dla tworzenia teorii migracji na podstawie haplogrup. Bo nie da się nagiąć stwierdzanych przez genetyków faktów do teorii migracji. Zwłaszcza, gdy dowodem migracji ma być wytwór kultury, czyli język.
    Jeśli pominie się Turków i Tatarów, to zasadniczo historia potwierdza dwa przypadki migracji, które przyniosły trwałą zmianę języka w Europie – Węgrów i Sklawenów na Bałkanach. Zapewne dodasz tu Anglię oraz ogół Słowian. Niemniej w ostatnim przypadku genetycy i antropolodzy postawili "kropkę nad i". Bo najostrożniej to ujmując, od epoki brązu na ziemiach polskich mamy stwierdzoną ciągłość osadniczą. Są to informacje powszechnie dostępne i to migracjoniści tylko twierdzą, że są tu jakieś wątpliwości (ale co mają robić, skoro fakty przeczą ich teoriom?).
    Generalnie zaś Europa od epoki brązu wygląda tak: na południu jest bałkański kocioł z dominacją nie-IE, na północy Ugro-finowie, zachód to italo-celtycka IE haplogrupa R1b, a wschód to R1a. Granica między populacjami obu haplogrup R1 biegnie przez środkowe Niemcy. I tak też Germanów dzielił Tacyt. Najpierw bowiem wymienił Germanów zachodnich, a potem opisał związek Suewów i całą resztę w zdecydowanej większości mówiącą ich językiem, w tym Lugiów (obszar kultury przeworskiej) i Gotów (kultura wielbarska).
    Na tym tle ewenementem jest tylko rzekomy germański matecznik. Bo północne Niemcy, Jutlandię i płd Skandynawię wyróżnia liczna populacja nie-IE haplogrupy I1a. Gdyby więc stamtąd wywodzili się wszyscy Germanie, to ta haplogrupa powinna być w istotny sposób obecna również w południowych Niemczech i w Polsce. A nie jest.
    Przede wszystkim nadużyciem jest utożsamianie Germanów z językami germańskimi. Jeszcze bowiem Maciej Miechowita (autor Traktatu o dwóch Sarmacjach) po staremu uważał Polaków za Germanów, a historycznych Suewów, Burgundów i Wandalów za dawnych ziomków (zmieniło się to, bo termin Sarmacji bardziej pasował do państw Jagiellonów). A z drugiej strony dla autorów starożytnych świat kończył się nad południowym Bałtykiem, gdzie niedaleko od ujścia Wisły miała być wg niektórych wyspa Scandia. Powyższe oznacza, że żadnych norweskich czy szwedzkich Germanów nigdy nie było.
    Goci w Szwecji żyją dopiero od IX w., bo Kościół nie miał lepszego pomysłu, jak nazwać ludność nowych terenów misyjnych. I stosował nazwy kojarzące się z północą. A ci Goci – ich część – która od III wieku migrowała z Pomorza na południe, raczej obala niż potwierdza ugruntowaną koncepcję. Gdyż prof. Mańczak, a za nim Frederick Kortlandt uznali gocki za najbardziej pokrewny górnoniemieckiemu.
    W zakresie lingwistyki jestem profanem. Jednak wiem, że języki IE to języki syntetyczne, czyli fleksyjne. Z tej perspektywy j. germańskie słabo się do nich zaliczają. To poddaje w wątpliwość występowanie j. germańskich na ziemiach polskich. Bo w sumie wiemy z Tacyta jedynie o wspólnym dla ziem zachodnio-słowiańskich języku suewskim. I tyle. Niemniej na podstawie stwierdzonej ciągłości osadniczej należy przyjąć, że suewska populacja R1a mówiła podobnie do Bałtów, chrześcijańskich Słowian i azjatyckich IE (także R1a) – językiem fleksyjnym.
    Mieliśmy więc fleksyjnych Rzymian i Greków z jednej strony, a z drugiej fleksyjnych R1a. W obszarze buforowym mieliśmy zaś język górnoniemiecki. I było tak do czasu, gdy Rzym kontrolował granicę na Dunaju. Kiedy zaś przestał, to zamiast służących Rzymowi Gotów i innych arian, pojawili się na Bałkanach obcy, którzy mówili "językiem niesłychanie barbarzyńskim". Bo owi Sklaweni nie szukali porozumienia z Rzymianami, więc nie potrzebowali języka pośredników. Za to język pośredników dziwnym trafem występuje na terenach północnych, gdzie zaczęła rozwijać się cywilizacja łacińska. Wraz z opowieściami o Hermanaryku czy o znanym z Jordanesa Wisimirze, który miał ponoć założyć bałtycki Wismar. Zgadza się o tyle, że miał on być królem w Dacji(landzie) 😉
    Nad Bałtykiem w czasach chrystianizacji stosowano też pismo runiczne. Kiedyś wywodzono je ze Skandynawii, dziś nie ma wątpliwości, że jest to alfabet pokrewny tym, jakie stosowano w Italii. Stąd też największe "zagłębie runiczne" w czasach przed wikingami znajdowało się w obszarze języka górnoniemieckiego (w Alemanii). I to jest naturalny obszar wykształcenia j. germańskich. Bo tam dochodziło do pierwszych interakcji Rzymian z ludnością Germanii.

    1. Trochę trudno mi się do tego wszystkiego na raz odnieść. Może pokrótce tak:
      1. Ciągłość osadnicza nie wyklucza migracji. To co my, na podstawie badań archeologicznych, nazywamy ciągłością, to najczęściej punktowe znaleziska na przestrzeni setek lat. Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, co się w międzyczasie działo.
      2. Z drugiej strony, migracja nie oznacza, że wszyscy nagle wstali i poszli w nowe miejsce. Jeśli historyczne wydarzenia, co do których mamy dużą pewność, mogą stanowić jakieś przybliżenie, to prawdopodobnie również migracje z czasów prehistorycznych polegały na oddzielaniu się mniejszych grup od głównych, dużych plemion. Te mniejsze grupy podróżowały zarówno przez bezludne, jak i przez już zamieszkałe tereny i podbijały je, osiedlały się, lub wtapiały w miejscową ludność w różnych konfiguracjach, niosąc ze sobą swój język i kulturę, lub je stopniowo tracąc.
      3. Dlatego też genetyka w badaniach historycznych powinna być traktowana bardzo ostrożnie. Dużo ostrożniej, niż mają to w zwyczaju amatorzy w internecie. Haplogrupy mogą być wskazówką co do ogólnych trendów, ale nigdy nie będą rozstrzygającym argumentem.
      4. Plemię, podobnie jak języka, to konstrukt społeczny, nie genetyczny. Dlatego wydaje mi się dużo bardziej na miejscu łączenie badań nad prehistorią z badaniami nad rozwojem języka, niż z genetyką. Każdy z nas nosi geny przodków z różnych miejsc na świecie, ale to jak się identyfikujemy, wynika głównie z kultury i języka, z którymi się utożsamiamy.
      5. I wreszcie, do dawnych zapisków na temat pochodzenia tego czy innego ludu należy podchodzić prawdopodobnie jeszcze bardziej ostrożnie, niż do genetyki. I absolutnie nie należy na ich podstawie budować wygodnych dla siebie teorii. Historycy starożytni i średniowieczni nie posługiwali się współczesnymi standardami sceptycyzmu naukowego. Omawiając wydarzenia i miejsca, w których nigdy nie byli, często mijali się z prawdą, uznając plotki i "wiedzę powszechną" za wystarczająco wiarygodne. Na to jeszcze nakłada się propaganda: władca, któremu służyli, powinien być ukazany w jak najlepszym świetle i mieć jak najlepszy rodowód, podczas gdy jego wrogowie powinni być przedstawieni jako barbarzyńcy i najeźdzcy.

      Tak więc: Germanie jak najbardziej istnieli. Według naszej najlepszej wiedzy posługiwali się właśnie tymi językami, które nazywamy germańskimi. Języki germańskie jak najbardziej należą do rodziny języków indoeuropejskich. Teorie alternatywne, na które również natknąłem się zbierając dane do tego artykułu, nie są nawet w części tak dobrze udokumentowane. A i tak, w wyniku konsultacji z recenzentami, w wielu miejscach w artykule zdecydowałem się bardziej podkreślić fakt, iż wielu rzeczy nadal nie wiemy.

  4. Pan Autor nie wymienia w swoim diagramie oraz tekście języka jidisz, który faktycznie jest językiem staro-niemieckim. Jak by umiejscowił i uzasadnił jego pochodzenie?

    Poza tym pisze, że "W II w.p.n.e zaczęła się ekspansja plemion germańskich na południe…" , a nawet sięga do 500 r. p. n. e..

    Tylko jakim sposobem, skoro nazwę Germanie/Germania dopiero w I w.p.n.e. nadał Juliusz Cezar plemionom zamieszkującym na wschód od Renu i północ od Dunaju?
    A dlaczego? Bo po łacinie germanus znaczy – bratni, braterski, germana – siostra.
    (Do sprawdzenia w internetowym słowniku łacińskim.)

    Wówczas tereny te – dzisiejszych Niemiec – były zamieszkane przez prasłowiańskie plemiona, które pozostawiły po sobie wiele śladów, chociażby w postaci słowiańsko brzmiących nazw miast. I to oni byli owymi Germanami, a nie plemiona Anglo-Saskie, czyli: Sasi (Niemcy), Anglowie i Frankowie (którzy po śmierci Karola Wielkiego podzielili się na dwa państwa: Francję i Niemcy właśnie, bo wcześniej byli jednym).
    Tak więc zgodnie z (nieprzeinaczonymi) wydarzeniami historycznymi, prawdziwi Germanie to Prasłowianie, a czym innym są plemiona Anglosaskie (Anglowie i Sasi, z których się wywodzą Anglicy, Niemcy i Francuzi)

    1. To, jak ich nazwał Juliusz Cezar, nie ma znaczenia. Nazwy, jakimi się posługujemy, mają na celu przekazywanie informacji nam współcześnie.
      Jakim terminemnie określaliby sami siebie członkowie plemion, zamieszkujących tereny współczesnych północnych Niemiec w ostatnich stuleciach przed naszą erą (a bardzo możliwe, że było to więcej niż jedno słowo), obecnie mówimy o nich jako o plemionach germańskich. W ten sposób podkreślamy wspólne elementy kultury i języka tych plemion – elementy, które umieszczają je na kulturalnej mapie bliżej siebie nawzajem, niż do plemion z innych grup, jak celtyckich, lub słowiańskich.

      W ostatnich stuleciach p.n.e. plemiona słowiańskie nie zamieszkiwały terenów współczesnych Niemiec. Prawdopodobnie – ale nie mamy na ten temat wielu materiałów – Słowianie mieszkali wtedy w okolicach współczesnej Ukrainy. Na zachód powędrowały dopiero wraz z migracjami w IV i V wieku, a najdalej na zachód dotarły w okolice współczesnego Berlina.

      Niestety, to co Pan pisze o słowiańskości nazw i pochodzeniu Niemiec od Słowian, to turbosłowiańskie bajki. Nie ma na to żadnych poważnych dowodów, jest za to masa materiałów argument przeciwko tej tezie. Polecam "Fantazmat Wielkiej Lechii" Artura Wójcika.

      1. Karol: No to trochę za Berlin, może do linii Łaby. Nie chcę się spierać na ten temat. Generalnie chodzi mi o to, że nie ma podstaw sądzić, by plemiona, które graniczyły z Cesarstwem Rzymskim to były plemiona słowiańskie. Albo, że Goci i Wandale to byli Słowianie. I tak dalej.

      2. Maciek: Nie tylko dotarli może do Łaby, ale wręcz na pewno za Łabę. Centrum regionu określanego obecnie jako Wendland to swojsko brzmiące miejscowości Lüchow i Wustrow, które znajdują się na zachód od tej rzeki. Wiem, że trochę się czepiam, ale takie niuanse są istotne w momencie kiedy usiłuje się komuś innemu, w tym wypadku turbosłowianinowi, wytknąć braki w jego wiedzy.

    2. Aby opisać jidisz musiałbym sięgnąć głębiej do historii diaspory żydowskiej. Napisanie po prostu "jidisz wziął się stąd i stamtąd" wydało mi się zbyt prostym potraktowaniem tego tematu, a artykuł już i tak był dość długi. Z podobnych powodów nie wspomniałem o wielu innych pomniejszych językach i dialektach.

  5. Języki starogermańskie/staronordyckie to nie jezyki PIE ale raczej staroeuropejskie, dopiero po zmieszaniu z indoeuropejskimi (celtyckimi i słowiańskimi) trochę przypominają praindoeuropejskie.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Teraz masz możliwość komentowania za pomocą swojego profilu na Facebooku.
ZALOGUJ SIĘ