Mówiąc zupełnie szczerze mocno zastanawiałem się nad napisanie tego artykułu. Jest to temat dość kontrowersyjny i nawet nie do końca czuję się w nim specjalistą. Biorąc jednak pod uwagę, że każda osoba ucząca się języków obcych prędzej czy później przez fazę plateau przechodzi, myślę, że warto o tym napisać. Niektórzy zapewne coś z tego wyniosą. Nie ukrywam też, że, jak zwykle, liczę na treściwe komentarze. Ale do rzeczy.
Czym jest plateau?
Na wstępie chciałbym wytłumaczyć, że nie znam naukowej definicji tego zjawiska i nie sądzę by była ona potrzebna do uporania się z nim. Żeby wytłumaczyć jednak istotę plateau (jeśli istnieje polska nazwa tego zjawiska i ktoś ją zna, to byłbym wdzięczny za jej podanie) posłużę się ogólnym schematem nauki języka obcego.
W nauce języka obcego niewiele rzeczy jest tak samo motywujących jak początki. Powiedzmy, że biorę mój podręcznik do abchaskiego (dla zainteresowanych polecam linki na końcu artykułu o językach "egzotycznych"). Nie mam zielonego pojęcia jak ten język brzmi, czy wygląda. Jedyny wyraz jaki w nim kojarzę to słowo "Аҧсны" oznaczające Abchazję, którego nawet poprawnie nie przeczytam, bo nie znam się na abchaskiej cyrylicy ani na fonologii tego języka. Więc otwieram podręcznik i nagle wszystko staje się dla mnie jasne. "Dzień dobry" to po abchasku "Мшыбзиa", dowiaduję się, że w języku tym nie ma rodzajów gramatycznych, a jedynie klasy rzeczowników ożywionych (odnoszących się wyłącznie do ludzi) i nieożywionych. Nagle dowiaduję się, że "ja" to po abchasku "сара", a iść to "ацара". Po 5 minutach dowiaduję się jak odmieniać czasownik w czasie teraźniejszym (co jest zbyt skomplikowane jak na tego rodzaju artykuł) przez trzy osoby liczby pojedynczej. Umiem więc powiedzieć Сара сцоит. – Ja idę. / Бара бцоит. – Ty idziesz. Nie ma to być artykuł o języku abchaskim, więc pominę tu resztę – chciałem jedynie pokazać jak w ciągu 15 minut wzrosła moja znajomość tego języka. Od kompletnego zera do znajomości około 20 wyrazów i pewnych podstawowych wiadomości gramatycznych, których, co najważniejsze, zapewne nie zapomnę, bo są tak podstawowe, że spotkam je tysiące razy. Nic nie motywuje człowieka tak jak sukces, więc aktualnie najchętniej rzuciłbym pisanie tego artykułu i przysiadł nad abchaskim dłużej.
Ale nie zawsze tak będzie, że w ciągu 15 minut moja znajomość języka wzrośnie 10-krotnie. Takie momenty zapewne skończyłyby się po tygodniu, aż wreszcie wraz z ukończeniem podręcznika przyszedłby moment zwątpienia, w którym już nie bardzo wiedziałbym co mam robić. Każde nowe słowo jakie bym napotykał stawałoby się kroplą w morzu tego co wiem (mimo, że określenie "kałuża" byłoby w tym wypadku chyba bardziej odpowiednie), nie mówiąc o tym jak dużo rzeczy pozostało dla mnie kompletnie nieznanych. W skrócie: uczyłbym się, ale kompletnie nie widziałbym efektów swojej pracy. Co gorsza, stan ten utrzymywałby się przez dłuższy czas. I to właśnie nazywamy fazą plateau.
Czym DLA MNIE jest faza plateau?
Swoje stanowisko na ten temat poniekąd opisałem już wcześniej w artykule pt. "Jakiego języka warto się uczyć?". Dla mnie bowiem plateau to nic innego jak sprawdzenie faktycznego sensu nauki danego języka, tego czy rzeczywiście ten język lubimy (bądź czy lubimy rzeczy, do których jest on przepustką) i jesteśmy w stanie z nim spędzać czas na dobre i na złe. Dlatego wątpię w możliwość nauczenia się języka obcego przez osobę, która nie jest nim w żaden sposób zainteresowana. Przejście przez plateau w wypadku takiego kogoś graniczyłaby z masochizmem.
Cóż więc począć?
Przede wszystkim należy zauważyć, że zjawisko to przytrafia się 90% osób uczących się języka obcego, niezależnie od poziomu ich zaawansowania. To, że plateau się komuś przytrafi nie znaczy, że brak mu umiejętności, talentu, czy że jego metody nauki są kompletnie bezproduktywne. Normalną koleją rzeczy jest, że łatwiej zauważamy wzrost z 0 do 1000 niż z 5000 do 6000. Jeśli ktoś poświęca wystarczająco dużo czasu to w fazie plateau się rozwija równie szybko jak wcześniej (lub, paradoksalnie, nawet szybciej) ale trudniej jest mu to zauważyć. Ważne jest więc przede wszystkim utrzymanie stałego czasu nauki (ok. godziny dziennie przynajmniej) i codzienny kontakt z językiem. W zasadzie wskazane jest nawet przeznaczanie na naukę większej ilości czasu niż wcześniej. Wiem, że dla niektórych może to być trudne, ale naprawdę warto.
Druga kwestia to nauka w oparciu o materiały przeznaczone dla rodzimych użytkowników danego języka, których język nie będzie specjalnie przygotowany pod osobę uczącą się. Często ludzie po prostu boją się zderzenia z czymś takim, uważając, że to za trudne, że nic nie zrozumieją itp. Tymczasem bazując na samych podręcznikach nikt się języka na razie nie nauczył. Ja sam naprawdę bardzo lubię niektóre serie podręczników. Uważam, że nie ma lepszej rzeczy niż gruntowne opanowanie podstaw właśnie na podstawie dobrych materiałów dydaktycznych. Ale nie oszukujmy się – dalej niż w okolice B1/B2 (i to głównie w przypadku łatwiejszych języków i dobrych podręczników) to nas nie zaprowadzi. Jeśli więc ktoś właśnie opanował podstawy gramatyki i podstawowe słownictwo to im prędzej przerzuci się na czytanie gazet i książek, oglądanie filmów bez napisów oraz rozmowy z użytkownikami języka, tym dla niego lepiej. W innym wypadku przejście na wyższy poziom jest po prostu niemożliwe.
Trzeci punkt dotyczy samych metod jakich się używa. Nierzadko bowiem okazuje się pomocny pewien powiew świeżości. Przez ostatnie kilka miesięcy przestałem chociażby używać Anki, bo odniosłem wrażenie, że popadłem w pewnego rodzaju rutynę, która mnie najzwyczajniej irytowała i nie dawała tej samej przyjemności co kiedyś. Zacząłem się bawić trochę z shadowingiem, tłumaczeniem tekstów i filmów, nagrywaniem samego siebie mówiącego w obcych językach (przez co doszedłem do interesujących wniosków, o których napiszę następnym razem) i wszystko na nowo nabrało kolorytu. Przede wszystkim jednak warto wypróbować samego siebie w rozmowie z ludźmi władającymi tym językiem na co dzień.
I ostatnia rada. Dla niektórych może się ona wydać śmieszna i bezproduktywna, bo w zasadzie jako tako języka nie jest w stanie nauczyć. Ale na pewno pomoże utrzymać motywację na wysokim poziomie. Chodzi mianowicie o spisywanie nowych rzeczy jakich się nauczyliśmy każdego dnia oraz o skrupulatne zliczanie czasu jaki spędzamy z językiem obcym. Po pierwsze zauważymy, że nadal uczymy się nowych rzeczy i że wcale nie ma ich tak mało. Tutaj akurat całkiem pomocne okazuje się Anki – stale powiększająca się liczba kart w talii pokazuje, że stale się rozwijamy. Po drugie natomiast łatwiej będzie pilnować tego, żeby nie robić sobie przerw w nauce.
Tak więc życzę wszystkim gładkiego przechodzenia przez fazy plateau i sukcesów w nauce. Wszelkie osoby, które mają natomiast doświadczenie w jej przechodzeniu zachęcam do komentowania, bo nie ma nic ciekawszego niż treściwa dyskusja.
Podobne posty:
Jakiego języka warto się uczyć?
Co przyjdzie z słuchania radia przez godzinę dziennie?
Rewelacyjny program do nauki słówek – Anki
Przewodnik po Anki
Języki egzotyczne – jak, gdzie i czy warto?
Myślę, że efekt plateau także występuje w innych dziedzinach nie tylko w językach obcych np. w żonglerce czy sporcie itp.
ps: jak się wymawia to słowo i ono jest francuskie?
[plato] po francusku znaczy plaskowyz
Bardzo możliwe, że w innych dziedzinach życia efekt ten również występuje.
Co do samego słowa to wymawia się je "plato" i pochodzi faktycznie z języka francuskiego.
Ja znajduję się obecnie w plateau co najmniej dwóch języków, a wchodzę chyba też z trzecim. Angielskiego uczyłem się od dziecka, w końcu zacząłem czytać książki, oglądać filmy. Właściwie nie widzę postępu patrząc na swój obecny poziom, a ten sprzed dwóch lat. Najgorsze jest to, że ja się nie zatrzymałem na jakimś C2, ale trochę niżej. Tzn. gramatykę mam w małym palcu, ale słownictwo to wyłącznie takie średnie B2. No i do tego angielski nie sprawia mi takiej frajdy jak kiedyś 🙁
Druga kwestia to niemiecki. Postanowiłem, że go trochę podszlifuję, no i udało się nauczyć wielu nowych słów, pracuję też nad gramatyką (która czasem wydaje mi się być poza moją percepcją :P). Ale niemiecki to nigdy nie był język, który kochałem, więc podejrzewam, że zgodnie z tym co napisałeś w artykule, nigdy nie uda mi się go podnieść na ten najwyższy poziom. Najgorsze jest to, że czasem oprócz tego, że nie widzę postępu to pojawiają się dziury w podstawach, np. zapominanie podstawowych słówek czy odmiany zaimków osobowych (które naturalnie znam, ale potrafią mi uciec kiedy ich potrzebuję). Kolejny problem jest taki, że kiedy przeszukuję Internet, to niemieckich materiałów do słuchania (znalazłem dosłownie 2 jako takie podcasty) wydaje się być kilka razy mniej niż np. do hiszpańskiego, a przecież nie jest to język aż tak niszowy.
Teraz zamierzam jakoś przełamać ten impas i iść dalej. Myślę, że najlepszą drogą byłoby założenie bloga i pisanie notek po ang, niem i hiszp + tłumaczenie tekstów z jednego języka obcego na drugi + rozmowy głosowe z obcokrajowcami. Tylko jak na to wszystko znaleźć czas 😛
Anonimie, niemieckich podcastów ci dostatek na http://www.podcast.de/ :). Osobiście lubię Schlaflos in Muenchen Annik Rubens, tej od Slow German 🙂
Najlepszą metodą bedzie jak bedziesz konsekwentny w tym co robisz – uczac sie jezyka obcego nalezy liczyć sie z tym ze napotkasz wiele trudnych momentów i najda cie watpliwosci czy to w ogole ma sens – tak juz jest z wieloma dziedzinami w zyciu ale z ta szczegolnie wielu sobie nie daje rady.
To normalne ze im wiecej umiesz tym cieżej jest ci zajsc na kolejny poziom bo postepy widac albo w ogole nie widać poniewaz sa tak rozłozone w czasie ze wydaje sie iz stoimy w miejscu.
A to co mnie dziwi to Twoje dziwne podejscie ze nie możesz niczego znależć – przeciez niemiecki to niemal drugi jezyk obcy pod wzgeldem popularnosci w Polsce – tu trzeba byc zdolnym zeby czegos nie znależć.
I malo to bylo tutaj rad na te tematy ?
Sluchaj radia, TV, czytaj strony internetowe po niemiecku, wchodz na Skypea na czaty , pisz meile ! Przeciez to jest tyle mozliwosci ze trzeba sie bronic przed nimi heh
"Tylko jak na to wszystko znaleźć czas "
Bede brutalnie szczery – jak sie chce uczyc jezykow obcych to trzeba umieć znalezc czas – musisz sobie zdac sprawe ze w miare wzrastania twojego poziomu z A1 az do tego powiedzmy C1 , nie tylko bedziesz potrzebował czasu na jego osiagniecie ale i potem na jego utrzymanie – a to jest o wiele trudniejsze, bo po co byla nauka jak masz wszystko potem zapomnieć.Zdajesz sobie chyba sprawe ze jak sie nauczysz tego niemieckiego na jakiś z tych wyzszych poziomów to nie bedzie potem lezenia na wersalce ale kolejne godziny ciezkiej pracy ?
Ale albo sie chce nauczyć obcego jezyka albo nie.
Na pocieszenie moge powiedzeić ze poswiecenie wielu godzin miesiecu w mlodosci na nauke jeyzkow oplaci sie pozniej , na latanie po dyskotekach zawsze bedzie czas a ci co za mlodu woleli latac po dyskotekach byc moze bedą sprzatać w twoim biurze hehe ( jak ich CV bedzie wystarczajace )
Mam nadzieje ze zmotywowałem.
P.S.
"Najgorsze jest to, że ja się nie zatrzymałem na jakimś C2, ale trochę niżej. "
Haha no na tym poziomie to sie wiekszosc z nas chce zatrzymać
Jak zawsze fantastyczny artykuł :).
Nie chcę spamować na forum i sam siebie cytować, parę zdań o moich osobistych odczuciach w związku z fazą plateau napisałem w pod wątkiem "Jakiego języka warto się uczyć?".
Moim zdaniem najlepiej jest po prostu o tej fazie nie myśleć i w jakiś sposób podtrzymywać pasję i tę fascynację językiem. Tak jest łatwiej. To już kwestie psychologiczne.
Odnośnie czasu jaki przeznaczamy na naukę/powtórki, ciągle powtarzam, że aby nie tracić życia przez naukę języków, najlepiej jest żyć w języku obcym. Myślę, że nie ma Mahu nic złego w lataniu po dyskotekach. Ja dwa ostatnie dni z rzędu byłem na dysce (dopiero wstałem i dochodzę do siebie). Tylko, że ja na tych dyskach akurat miałem z kim pogadać po hiszpańsku… 😀
Dziś wstałem, pierwsze co zrobiłem to pisałem smsa do hiszpańskojęzycznej koleżanki z dyski gotując wodę na herbatę by dojść do siebie. A teraz wszedłem na blog Karola i zobaczyłem nowy wpis :).
Myślę, że dobrze jest w miarę możliwości prowadzić życie osobiste w języku obcym, wtedy nie grozi nam zapominanie języka itd.
*spamować na blogu – przejęzyczyłem się
Ależ .. do mohera mi jeszcze troche brakuje Pedro 🙂
Co do tych dyskotek miałem na myśli styl jaki prowadzi duzo osób w mlodym wieku w tym i moja nieodżałowana 16 letnia siostra – piwko, imprezka, wstawanie o 16 stej, psiapsiólki i jakos bedzie hehe
mialam nie pisac bo to blog a nie forum ale jednak musze interwencje robic bo mnie juz uderza to co widze PiotrPeterPedro musi jak zwykle chwalic sie jakie to dziewcyzny nie poznal i z kim to nie pisal matko…. co to jakis kompekls ??
miliony polakow mowi ze Polki sa najpiekniejsze i najlepsze kobiety na swiecie i nie musza tego ciagle pisac kogo poznali a ty ciagle sie cieszysz ze poznales jakas murzynke czy inna meksykanke ile mozna ??? kogo obchodzi ze po hiszpansku do kobiet mowisz , jak pisalam kazdy Polak przyzna ze Polki sa najladnijsze i najlepsze na swiecie ale ty ciagle musisz sie popisywac ze jestes inny niz reszta…
gdzie nie czytam jego wypowiedzi to pisalem z ta poznalem tamtą , to nikogo nie obchodzi nie rob offtopu bo mnie tez ten temat interesuje a jak patrze ze ciagle to samo piszesz to nie jest fajnie…
Majusia80
Majusia, niestety ale Polki nie są najpiękniejsze. Nawet nie są w pierwszej 20 🙂 I każdy Polak, który nie ma kompleksu niższości potrafi to przyznać. Zresztą to jest blog o językach, a Piotr po prostu napisał o swoich doświadczeniach językowych. Jeśli zna ładne Hiszpanki i Kubanki to tylko się cieszyć i pozazdrościć 🙂
P.S. Jestem w 100% Polakiem i powtórzę – Polki nie są najpiękniejsze.
Tak, Majusia80. Jestem inny niż reszta, bo uczę się języka z pasją. Jestem inny niż reszta, bo interesuje mnie kultura użytkowników języka, którego się uczę. I z całą moją nieukrywaną zarozumiałością jestem inny niż reszta, bo dzięki temu żadno plateau mnie nie zniechęci.
Dla niewtajemniczonych ja z Majusią80 znamy się z forum, gdzie dyskutujemy na temat rasizmu, wartości dydaktycznej dostępnych w księgarniach materiałów do języka hiszpańskiego i – na najwyższym poziomie 😉 – dialektologii języka hiszpańskiego.
W hiszpańskim jesteś gdzieś pomiędzy A1, a A2, faza prawdziwego plateau jeszcze nieco przed Tobą. Czas pokaże skąd weźmiesz siły by przez nią przejść.
Tutaj władzę ma Karol. Jakby co, wszelkie upomnienia przyjmę z pokorą, ale tylko od autora blogu.
PS. Współczuję tym milionom Polaków, którzy nigdy nie poznali latynoskiej kobiety. Jestem równie otwarty też na inne kultury, azjatyckie, afrykańskie itd.
Ten wpis o Polkach ze sa ponizej pierwszej 20stki to jest tak beznadziejny jak jego autor, moze miej odwage sie w gole podpisac a Polakiem to na pewno nie jestes bo prawdziwy Polak bronilby sowich kobiet , jestes załosny i zakompeksiony i tyle.
A Majusia80 ma racje bo Polki sa rozchwytywane za granicą tylko widac takim Polakom z kompleksem ciezko z tym zyc – i ciekawe co to jest ta pierwsza 20stka ?
Niemki, Angielki, moze Dunki ?? nie osmieszajcie sie ….
Tynka18
i jeszcze jedno a miliony obcokrajowcoc zachwycajacych sie Polkami to co ?? moze oni tez nie maja racji ?
Pozwólcie wszyscy, że na początku odniosę się do tego co istotne, czyli do kwestii językowych a na koniec zostawię sprawy porządkowe. Tak więc:
@Anonimowy1
Konsekwencja, konsekwencja, konsekwencja – w zasadzie to mówi wszystko. Materiałów do niemieckiego jest mnóstwo, ja sam odbieram w domu około 50 niemieckojęzycznych kanałów telewizyjnych (polecam obejrzeć sobie czasem 3sat i posłuchać dialektów szwajcarskich – prawdziwe wyzwanie, nawet dla osób znających niemiecki perfekcyjnie). Poza tym masz listenlive.eu – tam jest chyba ponad setka stacji radiowych z różnych regionów. Oprócz tego jest youtube, gdzie można znaleźć takie cuda jak to – http://www.youtube.com/watch?v=PvUqaDABG24 . W internecie można też znaleźć sporo filmów niemieckich (a są naprawdę dobre, że choćby wspomnę o "Goodbye Lenin"). Można znaleźć tyle ciekawych rzeczy, że zainteresują nawet osobę, dla której niemiecki nie jest czymś szczególnie interesującym. Jeśli natomiast założysz bloga to zawsze możesz liczyć na moje wsparcie.
Pozdrawiam i życzę powodzenia w nauce.
@Mahu
W zasadzie trudno mi coś dodawać. Może tylko tyle, że im większe zainteresowanie danym językiem tym łatwiej jest znaleźć nań czas.
@Piotr
Jak zawsze fantastyczny artykuł :).
Dzięki 🙂 Tak jak we wstępie napisałem z początku miałem wątpliwości co do jego jakości, ale aktualnie je straciłem.
Absolutnie zgadzam się z twoimi poradami co do wplątania języka w życie codzienne. I również uważam, że podsycanie pasji jest jedną z najważniejszych rzeczy gdy przychodzą chwile zwątpienia.
A TERAZ TROCHĘ NA TEMATY NIE MAJĄCE ŻADNEGO ZWIĄZKU Z JĘZYKAMI:
Pisałem to już wcześniej – proszę o wstrzymanie się z jakimikolwiek atakami prywatnymi. Już raz musiałem interweniować kasując komentarz obrażający jednego z czytelników i nie mam ochoty tego powtarzać. Cieszę się, że przynajmniej tym razem obeszło się bez wulgaryzmów.
Uwaga Piotra na temat spędzania czasu z hiszpańskojęzycznymi koleżankami moim zdaniem nie była wcale nie na miejscu i jak najbardziej miała wiele wspólnego w związku z tematem. Cała dyskusja jaka następnie się wywiązała jest kompletnie bezsensowna. I myślę tu zarówno o czepianiu się Majusi80 wypowiedzi na temat hiszpańskojęzycznych znajomych, jak i niepotrzebnych uszczypliwości Piotra w stylu "jesteś gdzieś pomiędzy A1, a A2". To nie miejsce na tego typu ataki i przyszłe komentarze w tym tonie po prostu będę zmuszony usunąć.
Pozwolę się jeszcze dyplomatycznie wypowiedzieć na temat kobiet. Dla mnie dyskutowanie na temat tego jaki typ kobiety jest najlepszy jest mniej więcej tak samo sensowny jak kłótnia o to, który kolor jest najpiękniejszy – każdy będzie miał swoje zdanie, którego zmienić się nie da. Zero argumentów, a wygra osoba, która będzie największym krzykaczem (czytaj najgłupsza). Dlatego proszę was, spuście z tonu i piszcie jak najczęściej, tylko na temat.
Mam nadzieję, że to wystarczy 🙂
"Dla mnie dyskutowanie na temat tego jaki typ kobiety jest najlepszy jest mniej więcej tak samo sensowny jak kłótnia o to, który kolor jest najpiękniejszy…"
Albo o to, który język jest najłatwiejszy/najtrudniejszy.
Myślę, że to głównie faza plateau powoduje, że tak wiele osób zaczynających uczenie się języka obcego szybko się poddaje. Trzeba mieć w sobie naprawdę dużo samozaparcia, aby iść do przodu mimo braku widocznych efektów. Ja byłam w takiej fazie przez prawie dwa lata z moim włoskim. Brak czasu na regularne uczenie się, może złe metody i nie widziałam żadnych postępów. To było strasznie frustrujące, ale powiedziałam sobie że się nie poddam, ponieważ włoski był moim ukochanym językiem obcym od dzieciństwa. Teraz naprawdę dużo rozumiem, mówię. Pewnego dnia po prostu przekroczyłam pewną granicę i…oświecenie! Nareszcie coś umiem! Zauważyłam też coś ciekawego w moim przypadku. Uczyłam się czegoś dawno temu, powtarzałam, wkuwałam i miałam wrażenie, że nic nie zostało w tej mojej głowie. I nagle po długim czasie, w odpowiednim momencie wszystko mi się przypomniało! Nawet sama sobie zadawałam pytanie: skąd ja to pamiętam? Przecież to było tak dawno temu. Uwielbiam takie momenty, ponieważ utwierdza mnie to w przekonaniu, że każda chwila poświęcona nauce ma sens. Jednak trzeba być naprawdę cierpliwym i upartym. Niestety mam tak teraz z rosyjskim. Wszystko zapomniałam, nie wiem jak się zabrać za niego znowu :(. Pocieszyłam się wczoraj, ponieważ oglądałam "Sen to Chihiro no kamikakushi" z rosyjskim dubbingiem i ok. 80% zrozumiałam :). Sama nie wiem co jeszcze robić, oprócz oglądania Anime po rosyjsku. Może dużo czytać? Tylko co? Zacząć od bajek dla dzieci? Pozdrawiam!
Raija
Raijo,
Również uwielbiam takie momenty. Zauważyłem, że ogromna ilość słownictwa i konstrukcji jakie posiadam funkcjonuje niejako w "uśpieniu" i ożywa gdy język jest mi potrzebny w pewnym czasie. Cierpliwość i upartość natomiast zastępuję po prostu pasją. Uważam, że osoba naprawdę zainteresowana, dajmy na to Włochami, tak jak Ty, bez problemu znajduje dość siły i czasu do nauki języka. Zresztą, tak jak już kiedyś wspomniałem, od poziomu B2 raczej powinniśmy mówić o regularnym używaniu języka niż jego nauce.
Jeśli chcesz mieć dostęp do setek filmów rosyjskich, to polecam dokładnie zbadać zasoby youtube. Dzięki specyficznemu podejściu do praw autorskich znajdziesz tam praktycznie każdy bardziej znany film (za co ten język kocham). Osobiście natomiast czytam dość sporo, ale nigdy nie brałem się za bajki dla dzieci z prostego powodu – nie interesowały mnie. Zaczynałem od czytania książek historycznych i gazet (polecam kommersant.ru) z racji moich zainteresowań, a potem przerzuciłem się na literaturę współczesną, którą równie łatwo jest znaleźć w internecie jak filmy – nierzadko linki do pełnych wersji dzieł znajdziesz nawet na rosyjskiej wikipedii (która nota bene też jest bardzo ciekawym źródłem).
Życzę powodzenia i pozdrawiam!
Dziękuję za te rady! U mnie jest taki problem z rosyjskim, że czytanie bardzo mnie męczy. Po jakimś czasie tekst zaczyna mi się zlewać w całość, robaczki skaczą po kartce. Myślę, że brak mi po prostu praktyki. Pomyślałam o tych bajkach z tego względu, że tekst jednak jest troszkę łatwiejszy i może dobry na początek, zamiast zagłębiać się w książki o historii czy sztuce (akurat takie by mnie zaciekawiły). Chociaż z drugiej strony, może lepiej od razu skoczyć w coś ciekawego? Myślałam o tym, żeby drukować jakieś artykuły, podkreślać nieznane słowa i wstawiać je do fiszek. Nie wiem czy taka metoda ma sens? Robię też Assimil do rosyjskiego (uwielbiam tę metodę!).
Na pewno znasz tę stronę: intv.ru. Można tam znaleźć wiele ciekawych materiałów do słuchania!
Zgadzam się, że pasja to podstawa- to nas napędza do działania. Jednak znam też wiele osób, które naprawdę fascynują się danym krajem, kulturą…jednak jakoś nie mogą się zebrać do nauki danego języka.
Ja myślałam o niemieckim z praktycznych względów (często jestem w Austrii i wtedy strasznie mnie denerwuje, że nie mogę sobie porozmawiać i nie rozumiem billboardów), jednak z drugiej strony obawiam się, że taka motywacja nie wystarczy. Nigdy mnie jakoś nie fascynowała ta kultura, a nawet był czas że mnie od niej odrzucało. Zobaczymy za dwa lata, bo właśnie wtedy mam zamiar zacząć uczyć się kolejnego języka :). Pozdrawiam serdecznie i czekam z na nowe wpisy na blogu! Każdy jest niezwykle ciekawy i wnoszący coś nowego.
Raija
No więc na wstępie nieco wazeliny .Obserwuje od pewnego czasu Twojego bloga i musze powiedzieć że KAŻDY Twój artykuł jest zwięzły i interesujący.Czapka z głowy 😉
Jednak do sedna : faza plateau…sam przechodze nie wiedząc nawet że tak właśnie się nazywa.Na własnym przykładzie widze że w tej fazie pojawiają się pytania 1) Czy faktycznie potrafię opanować dany język? Bo gramatyks coraz trudniejsza bo czasu coraz mniej a i chęci zaczyna brakować 2)Czy faktycznie warto ? Czy nie porywam sie przypadkiem z motyką na słońce ?
Mam nadzieje że dzięki temu artykułowi uda mi się przełamac moje plateau fińskie i (wstyd się przyznać ) plateau serbskie. Znikoma ilość materiałów do tego języka nieco mnie zniechęciła po początkowej euforii.
Swoją drogą mało jest w Polsce ludzi serbskojęzycznych co daje mi motywacje by do tego ciasnego grona dołączyć
Odnosnie liczenia czasu poswieconego nauce – swietna sprawa. Ostatnimi czasy zaczynalam watpic w efektywnosc mojej nauki jezyka angielskiego. Moj chlopak, ktory jest obcokrajowcem pomaga mi regularnie. Kiedy bylam juz naprawde zalamana swoja bezproduktywnoscia i tym, ze za malo czasu poswiecam na nauke moj chlopak oznajmil mi, ze on ma dosyc. Wyliczyl mi kazda godzine spedzona ze mna i moja edukacja i stwierdzil, ze to zdecydowanie za duzo. Ja sadzilam, ze "posiedzialam chwile nad podrecznikiem", on na to, ze to przweciez ponad dwie godziny, a dwa dni wczesniej siedzialam cale popoludnie, z trzy dni wczesniej poltorej godziny. W zwyczaju mam tez poranna samodzielna nauke. Sumujac wyszlo, ze uczylam sie 15-18 godzin w ciagu tygodnia. Moj chlopak wyliczyl mi tez ile rzeczy sie nauczylam. To naprawde pomoglo.
Teraz chcialabym przejsc do regularnosci – w moim wypadku to totalna porazka. Poniewaz czasami moge sie uczyc cala niedziele, a w poniedzialek w ogole nie mam ochoty, bo chce wyjsc na plywalnie albo do klubu, a przed tym musze zrobic kilka innych rzeczy. Po pierwsze w takich chwilach nie potrafie sie wyciszyc, odciac. Po drugie zmuszanie samej siebie przynosi mi marne efekty.
Wracajac do notowania swoich osiagniec to bardzo serdecznie polecam segregator. Wieszosc tekstow, ktore sobvie tlumcze, gazety, testy, wszystko tam wrzucam. Czuje straszna satysfakcje, kiedy moge otworzyc rozdzial z esejami(pisze ich wiele, ze wzgledu na to, ze niebawem czeka mnie test z jezyka angielskiego) i porownac pierwszy z ostatnim, widze duze postepy. Sam fakt jak wiele ich juz napisalam napawa mie duma. Mysle, ze podobnie moze dzialac program Anki, testowalam go tydzien po czym odszedl w zapomnienie. Nie lubie uczyc wedlug narzuconego mi rytmu. A niestety uzywajac tego programu trzeba trzymac sie postanowienia, ze faktycznie codziennie bedziemy to robic. W innym wypadku po trzech dniach zasypie nas lawina zapomnianych slowek.
Zycze wszystkim powodzenia w nauce!
@Anonimowa
"Ostatnimi czasy zaczynalam watpic w efektywnosc mojej nauki jezyka angielskiego. Moj chlopak, ktory jest obcokrajowcem pomaga mi regularnie. Kiedy bylam juz naprawde zalamana swoja bezproduktywnoscia i tym, ze za malo czasu poswiecam na nauke moj chlopak oznajmil mi, ze on ma dosyc. Wyliczyl mi kazda godzine spedzona ze mna i moja edukacja i stwierdzil, ze to zdecydowanie za duzo. Ja sadzilam, ze "posiedzialam chwile nad podrecznikiem", on na to, ze to przweciez ponad dwie godziny, a dwa dni wczesniej siedzialam cale popoludnie, z trzy dni wczesniej poltorej godziny."
Osobiście bym się absolutnie nie zgodził z Twoim chłopakiem. Raz siedziałaś dwie godziny, kiedy indziej półtorej, kiedyś "całe popołudnie", a w ciągu tygodnia 15-18 godzin, co jak liczę daje średnio dwie i pół godziny dziennie. To jest moim zdaniem MINIMUM jakie trzeba dziennie poświęcać by w fazie plateau (powiedzmy od granicy B2/C1 w górę) więcej się uczyć niż zapominać i jakoś brnąć do przodu. Myślę, że aby uzyskać zadowalające wyniki trzeba więcej niż dwie i pół godziny dziennie. Poza tym od granicy B2/C1 chyba już jest ciężko się czegoś sensownego nauczyć z podręczników. Nie przyjemniej jest wziąć sobie jakiś trudniejszy artykuł po angielsku i po kolei analizować każde zdanie – zastanawiać się na sensem użytych konstrukcji gramatycznych, uczyć się wszystkich nowych słów, próbować zapamiętać ciekawsze wyrażenia itd.? 🙂
@Raija
Z doświadczenia wiem, że łatwiej zawsze było mi przejść przez coś trudniejszego co mnie interesowało niż coś prostszego co nie ciekawiło mnie w ogóle. Choć do niczego nie namawiam – tak naprawdę z bajek możesz wiele wyciągnąć i też niekoniecznie muszą być one pisane prostszym językiem. Czasowników w stylu "szeleścił" w książce historycznej np. nie znajdziesz.
Co do samej metody i fiszek – polecam Ci artykuły na blogu Piotrka Talarczyka "Przestrzeń językowa" – http://przestrzenjezykowa.blogspot.com/2010/12/w-obronie-fiszek.html
Życzę powodzenia w nauce 🙂
@ziggy_s
Hvala ti!
Tak poważnie to wcale nie ma do serbskiego tak niewiele materiałów. Masz mnóstwo gazet – moja ulubiona to "Politika" – http://www.politika.rs , ale bywa też że przeglądam prasę bośniacką czy chorwacką – jeśli się uda to kiedyś napiszę o tym więcej. Masz serbską telewizję – http://www.rts.rs (a do tego dochodzą jeszcze stacje prywatne), radio na listenlive.eu. Oprócz tego całkiem sporo filmów na youtube. Spróbuj też poszukać filmów tamtejszej produkcji, bo są naprawdę świetne. I nie myślę tu wyłącznie o Kušturicy.
Na pewno Ci się uda przejść przez plateau serbskie, tym bardziej, że zacząłeś się uczyć dość niedawno.
@Anonimowa
Zamiast segregatora do każdego języka prowadzę osobne zeszyty, które pokazują mi ile zrobiłem. Natomiast do Anki nie musisz wracać każdego dnia. Ja np. ustawiłem sobie dla każdej talii limit 10 minut i czasem bywało, że musiałem przechodzić przez 200 kart, ale nie trwało dłużej niż ten czas.
@Piotr
Całkowicie się z Tobą zgadzam na temat tego, że od pewnego poziomu z podręczników nie da się nauczyć wielu sensownych rzeczy. Zawsze lepiej ten czas przeznaczyć na używanie języka. Nie wiem natomiast czy 2,5 godziny to minimum jakie należy spędzać, żeby się rozwijać. Mogę tylko powiedzieć, że im więcej tego czasu będzie, tym rozwój będzie większy i szybszy. Zawsze stwierdzam też, że "zadowalające" wyniki to bardzo indywidualna sprawa. Osoba ucząca się języka z reguły spędza z nią tyle czasu ile potrzebuje, a jeśli wyniki jej nie zadowalają to próbuje tego czasu znaleźć więcej – przynajmniej tak moim zdaniem wygląda racjonalne podejście do sprawy. Ale generalnie przyznaję Ci rację.
Odnośnie efektywności nauki właśnie przeżywam dni totalnego zmieszania. Od kilku dni całkiem na serio zastanawiam się nad zrobieniem sobie w listopadowej sesji certyfikatu z hiszp. na C2. Znów przeglądałem testy z ubiegłych lat próbując oszacować ile procent potrafię zrobić i sądzę, że to zdam nawet na dzień dzisiejszy. A w czym problem…? Bo ja przecież w żaden sposób nie znam hiszpańskiego na C2… I już nie wiem, czy iść do egzaminu spokojnym (bo widze, że jest dla mnie łatwe, tylko przećwiczę typowe zadania itd. i będzie dobrze), czy też do listopada zwariuję próbując zrobić z siebie native speakera, a 2,5 godziny dziennie przez 7 miesięcy (tyle mam czasu) zdecydowanie mi do tego nie wystarczą. Znam po hiszpańsku słowa "prycza", "ibuprofen", "sączyniec", "pallad", "roztopy", "fasada" i "zasłaniać twarz do oczu", ale w tym momencie nie przypominam sobie czy kiedykolwiek znałem "kaganiec". Myślę, że liczba słów do opanowania na wyższym poziomie jest tak duża, że ucząc się tylko 2,5 godziny dziennie (jeśli część czasu odchodzi na inne zagadnienia niż słownictwo, choćby na słuchanie i mówienie) na pozomie C1 (gdzie ja bym umiejscawiał plateau) po prostu więcej się zapomina niż uczy. Czas nauki potrzebny by widzieć "te zadowalające rezultaty" zależy od poziomu na jakim się uczymy. Im poziom jest wyższy, tym więcej czasu trzeba poświęcać, by się uczyć więcej niż zapominać. Myślę, że radą na plateau jest po pierwsze podtrzymywać fascynację językiem, a po drugie uczyć się coraz więcej, gdyż naturalne jest, że poświęcając tyle czasu co wcześniej będziemy widzieć względnie coraz mniejsze efekty. W pewnym momencie mimo ciągłej nauki zaczniemy raczej więcej zapominać, niż poznawać nowego.
Tak dla jasności ja to ten pierwszy anonim od góry 😉
@Mahu,
no oczywiście, pomyłka z tym C2. Chodziło o C1. W sumie sam nie wiem jak swoje umiejętności określić. Rozumiem wszystkie struktury gramatyczne i potrafię je stosować, natomiast słownictwo, a w szczególności idiomy są u mnie na stosunkowo przeciętnym poziomie. Sumując wyszłoby jakieś B2 i 1/4. Nie jestem zadowolony z tego poziomu, bo angielski chciałbym podciągnąć do pierwszego C.
Wpadłem na pomysł, że będę pisał opowiadania, eseje, cokolwiek po angielsku i wrzucał je np. na Lang8 do poprawy. Bycie pisarzem było jednym z moich marzeń w dzieciństwie, więc chociaż w części będę mógł się spełnić 😉
@Karol,
dzięki za pomoc i motywację 🙂 Niestety u mnie w telewizji z Neostrady (pozostawię bez komentarza ogólną jakość tej usługi) znalazłem DW TV, ale strasznie mnie denerwuje podział na programy po angielsku i po niemiecku. Akurat kiedy chcę posłuchać to mówią w języku Szekspira.
@Piotr,
pewnie już gdzieś pisałeś na blogu, jeśli tak to umknęło mi to, ale czy można wiedzieć ile lat uczysz się hiszpańskiego i gdzie obecnie mieszkasz?
@Piotr
Czas nauki potrzebny by widzieć "te zadowalające rezultaty" zależy od poziomu na jakim się uczymy. Im poziom jest wyższy, tym więcej czasu trzeba poświęcać, by się uczyć więcej niż zapominać. Myślę, że radą na plateau jest po pierwsze podtrzymywać fascynację językiem, a po drugie uczyć się coraz więcej, gdyż naturalne jest, że poświęcając tyle czasu co wcześniej będziemy widzieć względnie coraz mniejsze efekty.
Mądrze powiedziane. Co do samego "kagańca" i certyfikatów – już niejeden raz zgadzaliśmy się co do tego, że papier a faktyczna znajomość to dwie różne rzeczy. Jeśli poprawi Ci to humor ja nie wiem co to jest "sączyniec" po polsku. Ale to zapewne kwestia specjalizacji.
@Anonimowy
Z lang-8 i z angielskim jest pewien problem. Liczba osób uczących się angielskiego jest nieproporcjonalnie wielka w porównaniu do liczby osób angielskojęzycznych uczących się innych języków. Z tego powodu otrzymanie poprawek może graniczyć z cudem.
Co do niemieckiego – http://www.tagesschau.de/ – tu możesz oglądać i ściągać niemieckie wiadomości. Deutsche Welle (DW TV) też na pewno znajdziesz w internecie do ściągnięcia – jeśli można oglądać ich serbską wersję, to niemiecką zapewne też.
@Anonimowy
"@Piotr,
pewnie już gdzieś pisałeś na blogu, jeśli tak to umknęło mi to, ale czy można wiedzieć ile lat uczysz się hiszpańskiego i gdzie obecnie mieszkasz?"
Nie, na blogu Karola tego nie pisałem :). Obecnie mieszkam w Częstochowie, ale jako, że to tylko ponad 200 tysięczne miasto, część native speakerów biorę z Warszawy, gdzie w sumie też troszkę mieszkałem i trochę czasu tam spędzam. Poza tym z gł. netu i skąd się tylko da :D. Chodzi o to, że większość hiszpańskojęzycznych w Polsce to Hiszpanie i ich na prawdę nie brakuje nawet w moim mieście, ala ja akurat skupiam się na dialektach z Ameryki, więc muszę dość szeroko wyłapytwać kogo się da i gdzie się da… Wiem, że nie o to dokładnie pytasz, ale domyślam się, że chodzi Ci gł. o kwestię zagranica/Polska. Poza tym w swoim pierwszym komentarzu wspominasz, że się uczysz hiszpańskiego i, że chcesz prowadzić konwersacje głosowe z obcokrajowcami. W sumie jestem w luksusowej sytuacji gdzie mam na codzień kontakt z rozmaitymi native speakerami hiszpańskiego mieszkając sobie spokojnie w Polsce… 🙂
@Karol
W Ameryce mają takie owoce jakich my nawet na obrazku nie widzieliśmy.
W sumie jest to dość ciekawe zagadnienie. Jeśli przełożę na hiszpański nazwy polskich roślin i pokażę np. Kolumbijczykowi, to mimo, że będzie to po hiszpańsku, nie będzie wiedział co to jest (już mi się zdarzało). Jak przełożymy z hiszpańskiego na polski nazwy tamtejszych roślin to też nie zrozumiemy, albo nawet się nie będzie dało przełożyć bo brakuje w języku polskim słowa (takie przypadki też są). To samo może się tyczyć wyrobów piekarniczych i wielu innych rzeczy. Zasóby słownictwa potrzebne Polakowi, a Kolumbijczykowi, Kubańczykowi, czy Nikaraguańczykowi do życia po prostu się do końca nie pokrywają.
Witam,
na wstępie gratuluję świetnego bloga i pasji lingwistycznej. Sam pasjonuję się ową dziedziną. Znam już angielski w stopniu upper-intermediate i niemiecki który trudno określić. Wydaje mi się że wcale tego języka nie umiem a na maturze miałem około 100%. Jednak nie czuję się swobodnie komunikując się w tym języku. Jednak do rzeczy… Od paru dni zacząłem naukę niderlandzkiego. Wiem z poprzednich postów że uczysz się również tego języka. Może jakaś wymiana źródeł nauki? Książki. Na rynku polskim ciężko znaleźć coś ciekawego. Sam język wydaje mi się mieszanką niemieckiego i angielskiego. W przyszłości myślę o nauce hiszpańskiego (piękny) tak jak i francuskiego z tego samego powodu.
Pozdrawiam
Euzebio
Witaj Euzebio!
Dzięki za miłe słowa. Niestety nie mogę powiedzieć, że uczę się niderlandzkiego. W poście, w którym pisałem o językowych planach na rok 2011 wspominałem, że raczej będę skakał po różnych materiałach do niderlandzkiego i afrikaans w ramach rozrywki (bo mi się te języki podobają jak żadne inne). Na dodatek z tej dwójki przez ostatnie kilka miesięcy nieporównywalnie więcej czasu spędziłem nad afrikaans tłumacząc w pociągu z angielskiego na afrikaans proste zdania z podręcznika "Colloquial Afrikaans", tymczasem w niderlandzkim zatrzymałem się na podstawach podstaw. Przyczyną tego jest przede wszystkim to, że naprawdę sporo jest rzeczy, które wymagają polepszenia w językach, które na dzień dzisiejszy są dla mnie ważniejsze.
Jeśli chodzi o książki do niderlandzkiego to całkiem niezłą pozycją polskojęzyczną jest "Mówimy po niderlandzku" z wydawnictwa Wiedza Powszechna. Ewentualnie możesz też sięgnąć po rozmaite pozycje angielskojęzyczne – TY, Colloquial i inne. Poza tym możesz od samego początku zacząć chociażby czytać artykuły niderlandzkie, bo naprawdę sporo można zrozumieć znając angielski oraz, przede wszystkim, niemiecki (jeszcze więcej da choćby szczątkowa wiedza o zmianach głoskowych jakie zachodziły na terenie dzisiejszych Niemiec/Holandii).
Pozdrawiam!
Ech… U mnie ta faza pojawia sie z taka czestotliwoscia, ze wlasciwie wstyd o tym mowic. Czasami naprawde nie mam na to wplywu (np. kiedy jestem 16 godzin w pracy), a czasami jestem tak padnieta po wyczerpujacym tygodniu, ze mysle tylko o tym, zeby sie nareszcie wyspac.
Niemniej jednak, jest to spory problem. O ile jedna przerwa – powiedzmy nawet tygodniowa – to jeszcze nie tragedia (przynajmniej w moim wypadku), to kilka takich przerw nastepujacych po sobie, to prawdziwa katastrofa…
Jako ze wlasnie jestem w faziue plateau, nie bede sie na razie dalej wypowiadac 😉
Pozdrawiam serdecznie!
ula
Ciekawy blog co więcej widać, że i Ty jesteś interesującym, pełnym pasji człowiekiem. Będę tu zaglądać od czasu do czasu:)
@Ula
Kilkudniowe przerwy w języku zdarzają się każdemu. Wszak nikt nie jest robotem 🙂 Ale tak jak powiedziałaś, najgorsze to wpaść w ciąg nie robienia niczego. Wtedy język ucieka bardzo szybko.
@Kropelka
Wspanialszego komplementu napisać nie mogłaś 🙂 Dzięki i zapraszam do wpadania tak często jak tylko będziesz miała ochotę!
hej 🙂
zaglądałam do Ciebie na bloga wiele razy zabierając się za ten artykuł, ale niestety nigdy nie udało mi się go przeczytać. Ostatnio byłam bardzo zmęczona i docierając do przykładów z abchadzkiego mój mózg zaczynał sie buntować i nie wiedząc co dalej w artykule nastąpi odkładałam czytanie na później 😀 Teraz trochę odpoczęłam, zaczynam układać nową rutyne w życiu i artykuł wreszcie doczytałam aż do samego końca.
1 uwaga – nie lubię niemieckiego, uczę się bo ułatwi mi życie jego znajomość – jestem masochistką – na prawdę nie jest łatwo przejść ani przez fazę plateau ani żadną inną 😀
Wcześniej nie słyszałam o tej fazie więc dzięki za edukację. Mnie osobiście przejście z poziomu np. B2 wyżej nie boli ani wcale nie interesuje. Wtedy już umiem język na tyle by móc z niego korzystać więc po prostu cieszę się nim a on samoistnie udoskonala się. Chyba nigdy nie przyeżyłam chwili zwątpienia w sens nauki, żebym poczuła że uczę się, ale nie widzę dużych efektów. Wychodzi na to, że nigdy nie przechodziłam fazy plateau, o ile prawidłowo zrozumiałam czym jest. Bez śmiechu to nawet w niemieckim takiej fazy jeszcze nie przechodziłam. Po prostu czekam cierpliwie aż zacznę rozumieć i już.
Pozdrawiam!
Użyłem języka abchaskiego, bo potrzebowałem czegoś co będzie dla osób czytających tego bloga obce. Wraz z pisaniem narastała we mnie chęć do opisania całej pierwszej lekcji z abchaskiego samouczka (i w efekcie porzucenia artykułu o fazie plateau), ale stwierdziłem, że podobny zabieg byłby chyba nie do przejścia przez większość czytelników. Pozostałem więc przy kilku przykładach.
Podziwiam twój masochizm 😉 Aczkolwiek kwestia ułatwienia życia też jest moim zdaniem bardzo dyskusyjna. Język obcy z jednej strony życie ułatwia, ale z drugiej strony nakłada na człowieka ogromne ograniczenia w postaci poświęcenia czasu na jego doskonalenie. Osobiście nie wyobrażam sobie spędzania godziny dziennie z językiem, którego nie lubię. Ale każdy ma inne predyspozycje i marzenia, jeśli Tobie się udaje, to pozostaje mi tylko pogratulować 🙂
Widzisz, ja jeszcze niedawno zadowoliłbym się również B2, ale o ile poziom ten pozwala na w miarę bezproblemową komunikację, to nadal pozostaje ogromna bariera pomiędzy osobą, która umie język na tym poziomie, a rodzimym użytkownikiem. Przyznam, że wiele można wtedy opanować niejako "z doskoku", ale uważam, że brak systematyczności to jedno z największych zaniechań jakie człowiek może na tym poziomie uczynić.
Dzięki za komentarz i pozdrawiam również 🙂
heh widzisz jaka zmeczona jestem? ale wstyd napisalam żle wyraz "abchaski". wybacz:)
Nie chodzi mi o to, że poziom B2 mnie zadawala i przestaję się uczyć. Po prostu będąc na tym poziomie rozumiem już tyle, że nie muszę sobie organizować typowo lekcji. Po prostu otaczam się tym językiem i czego nie rozumiem to sprawdzam i powoli samoistnie przenoszę sięna wyższy poziom.
A niemiecki… ech.. wolałabym poświęcić ten czas na pracę bądź chiński.. ale.. w okolicy co roku kręci się cała masa niemców, któzy z reguły wcale nie znają angielskiego. Więc znając niemiecki 1 ułatwię sobie życie nie musząc tłumaczyć niczego na migi a 2 będę miała świętną okazję do używania języka systematycznie, 3 jeśli jednak kiedyś zdecyduję się na 'karierę' znajomość niemieckiego wpłynie na otrzymanie porządanej posady i podniesie zarobki.. 🙂
ale odnosnie tematu nigdy nie frustrowaly mnie powolne postepy 🙂
Spoko, zdarza się nawet najlepszym 🙂
Co do poziomów – rozumiem, bo robię podobnie. Grunt, żeby tylko było to systematyczne, bo nierzadko ludzie kończą podręcznik, obejrzą parę filmów, nawiążą kilka konwersacji i robią przerwę. I potem kolejną, aż w końcu mają poważne ubytki w samych podstawach. Ale tu się, widzę, zgadzamy 🙂
Powodzenia w nauce niemieckiego zatem 🙂
ja znowu zaczybam się uczyć jezyka, uczę się paru słówek i jestem wściekła bo z taką niską znajomością i tak czuję sie niepewna i nic własciwie nie potrafię wskurać samodzielnie, gdy mam już dobra znajomośc języka to dopiero mam frajdę z uczenia się bo czytam sobie różnorakie niezrozumiałt teksty, tłumacze je, pojawia się lista nowych słów do nauczenia sie. chodzi o to, że jestem w stanie już to robić bo wiem mniej więcej jak dany język wygląda, znam gramatyke i nic mnie nie zaskakuje orpócz niezrozumiałych słów, które mogę sobie przetłumaczyć.. to taka zabawa dla mnie
Cześć !
Staram się uczyć angielskiego… znaczy rozwijać go, sądzę, że opanowałem podstawy, słucham po angielsku audycji, oglądam filmy i czytam artykuły. Od jakiegoś czasu szukam jakiejś osoby, której ang. jest językiem ojczystym… myślę, że mogę zaoferować jej pomoc w nauce języka polskiego lub w innej kwestii. Potrzebuje jedynie by ktoś ze mną pogadał… ;). Jakieś pomysły… ? 🙂 Z góry dziękuję
@Bartek
Jeśli mogę wyrazić moje zdanie… 🙂
Domyślam się, że najciekawsze dla Ciebie byłoby, gdybyś u siebie w mieście znalazł osoby anglojęzyczne, ale jesteś świadom, że w przypadku tego języka może to być trudne, gdyż oni żyjąc w dobrych warunkach nie mają po co przeprowadzać się do Polski…
Znacznie prościej jest nawiązać kontakty przez internet i wydaje mi się, że takie kontakty mogą być do samej nauki języka nawet cenniejsze (chcesz, to uzasadnię). Tutaj są dwie możlilwości:
1) wymiana Twój polski za czyjś angielski
Wbrew pozorom sporo osób anglojęzycznych (i nie tylko) chce się uczyć jezyka polskiego, a nawet jeśli ich aż tak sporo nie ma, to BARDZO łatwo do nich dotrzeć przez internet. Istnieje w internecie kilka stron gdzie możesz nawiązać kontakty z ludźmi w celu wymiany jezykowej, np. http://mylanguageexchange.com/ i http://www.italki.com/
2) zwyczajni znajomi internetowi zza granicy
Nie każdego coś takiego kręci, ale skoro native speaker jest niezbędny do nauki języka, a nie masz go u siebie na miejscu, to po prostu nie istnieje inna opcja jak nawiązać kontakty na odległość… Sprawa jest prosta – wchodzisz na anglojęzycznego chata i rozmawiasz ( jest ich wiele, wybierzesz sobie sam ), lub też korzystasz z któregoś z portali służących nawiązywaniu nowych znajomości – osobiście polecam http://badoo.com/ musisz jedynie wybrać inną lokalizaję i wyświetlać profile ludzi z innego kraju.
Jak kogoś już poznasz, w obu przypadkach możesz rozmawiać pisemnie w formie chata lub mailowej, albo głosowo – wystarczy komunikator oraz mikrofon i słuchawki (albo słuchawki z mikrofonem). Za granicą nigdy nie słyszeli o GaduGadu, najpopularniejszym komunikatorem na świecie jest MSN Messenger, najnowsze wersje nazywają się Windows Live Messenger, ale wszyscy pytają "do you have msn?" Ściągniesz za darmo z internetu. Drugim programem licznie używanym jest Skype, będzie dobry do rozmów głosowych. Załóż sobie też pocztę email na Google, umożliwia ona chatowanie, jak również rozmowy głosowe, a nawet z kamerą (podobnie jak komunikatory).
Mam nadzieję, że w czymś pomogłem i życzę nowych ciekawych znajomości :).
Nie znalazłem nikogo… ;(
Bardzo dziękuję za ten artykuł 🙂 Ja nazwałabym fazę plateau fazą stabilizacji, konsolidacji wiedzy.
Właśnie osiągnęłam ten etap w mojej nauce- niby mam już solidny poziom, niby wiem, że już dużo umiem, niby codziennie poświęcam trochę czasu na język, ale czuję jakby efektywność tego, co robię zmalała. Nie chodzi tu raczej o brak motywacji, tylko o ewolucję metod.
Na początku nauki języka- wypisywałam wszystkie nowe słówka z tekstu, powtarzałam setki razy odmiany czasowników, robiłam masę ćwiczeń- efekty więc były widoczne bez problemu. Natomiast teraz po prostu czytam artykuły, książki w tym języku, oglądam filmy bez napisów, nie zawracam sobie głowy każdym słówkiem, którego nie znam, a wypisuję już tylko te, które mnie zaintrygują.
Najgorsze jest dla mnie to, że zasób słów, które rozumiem ze słuchu i czytania, jest naprawdę spory, ale jakieś 40% z tych słów w ogóle nie używam podczas rozmowy, bo po prostu nie przychodzą mi wtedy na myśl, a potrafię opowiedzieć to samo innymi słowami.. ale to nie to samo 🙂 ech, tak bardzo poszukuję metod, które wyciągnęłyby mnie z fazy plateau, że więcej czasu poświęcam poszukiwaniom niż samej nauce ;P ale dzięki temu trafiłam na ten blog i zrozumiałam z jakim problemem muszę się zmierzyć 😉 i nie powiem, wykorzystałam blogi, które podglądasz i traktuję je jako świeży powiew w mojej metodyce i to z całkiem niezłym skutkiem 😉
Pozdrawiam i będę zaglądać tu z przyjemnością,
Ania
Cieszę się z Twojego komentarza, Aniu. Myślę, że fakt używania aktywnie zaledwie 40% znanych słów wcale nie jest problemem – w rzeczywistości w naszym języku ojczystym również słownictwo pasywne jest znacznie szersze niż aktywne.
Cieszę się również, że wyciągnęłaś coś z tego bloga. Jeśli miałabyś jakieś propozycje tematów, o których chciałabyś poczytać to śmiało możesz mi podrzucić.
Pozdrawiam również!
Witam,
Bardzo fajny artykul. Ja niestety jestem w fazie plateau w nauce angielskiego juz od okolo 3 lat. Nie moge narzekac na poziom na jakim sie zatrzymalam bo jest to (mniej wiecej) granica C1/C2 ale nie moge ruszyc dalej. Chcialabym zrobic Proficiency ale od trzech lat jestem wciaz na poziomie Advanced i za kazdym razem jak robie testy online na Proficiency zalamuje sie moja niewiedza. Nie wiem jak sobie z tym poradzic. Jak kilka osob wspomnialo wyzej podreczniki na tym poziomie wiele nie daja, gramatyke mam w malym palcu ale slownictwo wciaz na tym samym poziomie co 3 lata temu. Najdziwniejsze jest to ze mam ogromny kontakt z jezykiem gdyz mieszkam w Wielkiej Brytanii, moj chlopak jest Irlandczykiem i obecnie jestem na drugim roku studiow magisterskich na brytyjskim uniwersytecie ale nic to, poziom wciaz ten sam. Zanim zaczelam studia wydawalo mi sie ze po ich skonczeniu moj jezyk bedzie oszlifowany na dobrym poziomie C2, w koncu akademickie slownictwo, eseje, zywy jezyk na wysokim poziomie. Niestety nic takiego sie nie stalo. Musze przyznac ze tak, oczywiscie poznaje nowe slowka ale bardzo szybko je zapominam poniewaz nie uzywam ich w codziennym jezyku wiec wypadaja z glowy. Zdarza sie ze to samo slowko zapisuje w notatniku kilka razy bo wciaz zapominam. To tak jakby te nowe slowka wchodzily do pasywnej czesci slownictwa (rozumiem kiedy je slysze lub czytam) ale nie ma ich w aktywnej czesci (nie uzywam ich w mowie lub pismie, nie pamietam o nich). Nie wiem co zrobic aby ten stan palteau zmienic. Mam tez pytanie, mimo mojego jako takiego zaawansowania w mowie wciaz mam bardzo silny polski akcent, myslicie ze jest mozliwe zlagodzenie obcego akcentu w jezyku? Ja uzywam angielskiego codziennie juz od 5 lat, obecnie czesciej mowie po angielsku niz po polsku ale wciaz bywa ze tubylcy maja problem ze zrozumieniem mnie z powodu silnego akcentu. To sprawia ze odechciewa mi sie wszystkiego, lata spedzone na nauce jezyka, osiagniecie wysokiego poziomu i wciaz zdarza mi sie slyszec "moglaby pani powtorzyc?" Pozdrawiam fascynatow jezykow obcych i szczesliwego nowego roku wszystkim, oby nasze plateau skonczylo sie w tym roku:)
Mam nadzieję że Karol kiedyś zwróci uwagę i wypowie sie o wedlug mnie zupelnie odrealnionym podejsciem do nauki wielu tutaj osob.
Ja myśle że dostałaś bardzo dobrą lekcje pokory od życia.
Zarówno ty jak i inne osoby ktore myśla że w pare lat osiagna poziom "native speakera" maja albo za duże mniemanie albo za mała wiedze o procesie nauki jezyków.
Osiagniecie poziomu C2 ( nie tego ktory ci napisza w certyfikacie ale tego realnego ktory masz w głowie) jest niemal niemożliwe a przynajmiej niewiarygodnie trudne.
To nie jest wypelnienie paru testów, czy studiowanie w jezyku docelowym – może z perspektywy Polaka żyjącego w Polsce wydaje sie że to coś niewiarygodnego ale nie jest tak, to wszystko jest nadal poziom C1.
Poziom C2 to myślenie w danym jezyku, to swoboda wypowiedzi, spontaniczna bez zastanawiania sie nad doborem słow , to rozumienie, podtekstów, idiomów. Gdy pies przebiegnie ci droge pewnie nie pomyślisz "dog" ale "o kurde, pies" – a native speaker nawet ukłuty igłą bedzie nawijał po angielsku w pierwszych słowach – czy Polak bedzie miał podobny odruch bezwarunkowy i też zacznie klnąc po angielsku ? Chyba nikt w to nie wierzy.
Osiagniecie poziomu C2 w 5 lat to oszukiwanie samego siebie.
Tego sie nie da zrobić w przeciągu 5-ciu lat – takie coś jest właściwe tylko dla ludzi chorych na Zespół Aspergera.
Poza tym co to jest te 5 lat ?
To jest nic, ja sie ucze 16scie i nadal nie moge powiedziec że opanowałem jezyk w 100%.
Polecam wiecej praktyki ( sama piszesz że wylatują ci słowa z głowy – wiec cały czas wracasz do punktu wyjscią )i mniej bujania w obłokach a rezultaty pojawią się jak nie za rok czy dwa to za 10 lat.
Nauka jezyka to nie wyścigi a cudownej metody nie ma.
@Anonimowa z 1 stycznia 2012 08:00
Mahu ma dużo racji w tym co pisze, a od siebie mógłbym jedynie dodac i potwierdzić Jego słowa, ale nie podaje co konkretnie zrobić by usprawnić naukę języka na poziomie zaawansowanym, czyli to co się dla Ciebie liczy…
Mahu pisze jedynie:
"Polecam wiecej praktyki ( sama piszesz że wylatują ci słowa z głowy – wiec cały czas wracasz do punktu wyjscią )i mniej bujania w obłokach a rezultaty pojawią się jak nie za rok czy dwa to za 10 lat."
Szczerze wątpię, by pojawiły się i za 10 lat. Praktyka jest bardzo ważna, ale praktyki Anonimce nie brakuje, mieszka i studiuje w UK i ma chłopaka Irlandczyka. I może sobie tak mieszkać do śmierci w UK i będzie Polką, jak jest. Za 10 lat wejdzie na blog Karola i zada to samo pytanie.
Na poziomie zaawansowanym paradoksalnie praktyka może być stratą czasu. O co mi chodzi… Na przykładzie języka hiszpańskiego, którego się obecnie uczę na poziomie zaawansowanym… Jak przez trzy godziny będę rozmawiał z rodowitym użytkownikiem języka hiszpańskiego to albo nie użyje on żadnego obcego mi słowa, albo i użyje nawet kilka (w zależności od dialektu oraz tematu na który byśmy rozmawiali), ale przed końcem rozmowy zdążę te słowa już zapomnieć. I czego się nauczyłem? Tylko dwie godziny czasu straciłem… I to jest ten problem. Może sobie 10 lat w Anglii mieszkać, ale wiele nowego nie usłyszy, a to co usłyszy, wyleci błyskawicznie z głowy. Teraz piszę ten komantarz, a wcześniej przez trzy godziny rozmawiałem (w sumie pisałem) z Peruwianką i przyznam się, że przez ten czas użyła JEDNEGO obcego mi słowa, ale w tej chwili ja już tego słowa nie pamiętam! (powinienem zanotować, ale tego nie zrobiłem) Czego się nauczyłem? Niczego!
A co zrobie po napisaniu tego komentarza? Wejdę na stronę kolumbijskiej gazety i będę szukał obcych mi słów (a artykułach od polityki, przez turystykę, po ezoterykę i co się znajdzie), na pierwszy rzut okaz nie znajdę żadnych obcych wyrazów, ale będę szukał dłuższą chwilę aż zbiorę ich ok. 10 i wszystkie wpiszę do Anki (kiedyś byłem sceptycznie do programu nastawiony, od jakiegoś czasu używam). Czego się nauczę? Paru może i rzadkich wyrazów, których w większości pewnie nie użyję w sposób aktywny więcej niż kilka razy w życiu, ale w jedną godzinę nauczę się 10 razy więcej niż przedtem w trzy godziny praktyki i mój hiszpański będzie bogatszy niż wczoraj, a ja będę widział różnicę.
Innimi słowy, nauka języka obcego to poświęcenie i wysiłek, a zwłaszcza na poziomie zaawansowanym. Jeśli chodzi o rozbudowywanie słownictwa najlepsze są książki, literatura piękna itp. Tam i osoba zaawansowana powinna znaleźć sporo nowego słownictwa (oczywiscie zależy od tego co czyta…). Trzeba codziennie poświęcić czas na naukę czegoś NOWEGO. Inaczej efektów nie będzie.
Piotr nie dawałem rad bo pytanie było skierowane do Karola , a ja juz na poczatku stwierdziłem ze porusze inny aspekt ktory mnie w wielu tutaj piszących drażni. POza tym ja nigdy specjalnie tej fazy plateau nie odczuwałem, ( może dlatego ze jestem dośc cierpliwy i nawet bardzo powolny postęp mnie zadowala ) w zwiazku z tym nie wiem czy moje "porady" byłyby sensowne albo czy w ogole taka bym miał.
Co to tego o czym piszesz to zgadzam sie , nawet bardzo. Twoje rady wydają mi się jedynym sensownym rozwiazaniem ale ja Ci powiem że znam troche takich osób którym można to tłuc a one i tak stwierdzają ze jak w pare lat nie nauczyli sie gadac jak Anglik to już nie ma sensu , a jeszcze bardziej tragiczni sa ci którzy boją sie odezwac bo mają obcy akcent heh – no powiedz sam nie rozwalają cie tacy ?
Im mozna pisac tysiace rad i nic to nie da.
Poza tym nie potrafie zrozumiec jednej rzeczy – jak osoby ktore sa 5 czy pare lat w UK stwierdzaja że stoją w miejscu i nic wiecej nie dadzą rady sie nauczyć ?
Ja mimio kilkunastu lat nauki cały czas widze ile jeszcze mi brakuje i także cały czas powolny ale jednak progres odczuwam.
Wiadomo że to już nie będą skoki jak na poczatku nauki gdy wszystko sie łyka jak młody pelikan ale jednak ciagle do przodu – a tutaj co czytamy ?
5 lat w Anglii i stoi się w miejscu ??
Troche to śmieszne nie uważasz, przeciez tam jest aż nadto możliwości żeby sie doskonalić ?
Pisałeś o tej Peruwiance że nic sie nie nauczyłeś , ja tez gdybym gadał z zwykłymi arabskimi ćwokami z obslugi hotelowej to miałbym słownictwo na poziomie 15 latka 😀
Tylko czy osobom które chcą osiagnac wysoki poziom begłosci jezykowej nie przyjdzie do głowy żeby schwycić za ksiazkę albo choćby potrenowac te słowka spisane w notatnikach ?
Niewiele można dodać, rzeczy są oczywiste…
Nie poruszyliśmy dotąd tematu akcentu, o który też pyta Anonimowa. Na rozwijanie akcentu moim zdaniem SĄ rady, a nie rady "czekaj cierpliwie, to sprawa lat", bo o ile faktycznie trzeba czasu, to tacy co jedynie czekają, będą do końca życia czekać nawet mieszkając w obcym kraju i niewiele to da… Ale nie będę Karolowi chleba odbierał ;).
Ja mam toporny polski akcent w moim bądź co bądź komunikatywnym tylko angielskim wiec zamiast udzielac rad sam chetnie bym o tym poczytał.
@Anonimowa
Podobnie jak w przypadku nauki na niższych poziomach wszystko zależy od aktywnego używania słownictwa. Samą relacją słownictwa pasywnego i aktywnego bym się nie przejmował, albowiem również w języku ojczystym znacznie więcej rozumiemy niż jesteśmy w stanie przekazać. Na ten temat w ogóle mógłbym napisać oddzielny artykuł, bo często ludzie wyobrażają sobie, że kiedyś osiągną mistyczny poziom, na którym coś w nich powie, że już "umieją" język obcy i już nic nie będzie do zrobienia. Tymczasem takiego poziomu nie ma. Poza tym warto się też zastanowić, czy rzeczywiście tak bardzo potrzebujesz tego wyszukanego słownictwa.
Akcent natomiast to kwestia indywidualna, z którą sam jako tako nigdy problemów nie miałem. Całkiem dobrze wychodzi mi imitowanie rodzimych użytkowników różnych języków, co oczywiście nie oznacza, że mówię bez polskiego akcentu (albo może bez polskiego "braku akcentu", bo nasz język jest wybitnie niemelodyjny). Jeśli Ci nie wychodzi to po prostu ćwicz, ćwicz i jeszcze raz ćwicz. Staraj się opanować poszczególne głoski angielskie tak, jak rzeczywiście są wymawiane. Od siebie poradziłbym również zapoznanie się z podstawami IPA, które bywa krytykowane, aczkolwiek jego opanowanie nierzadko potrafi pomóc. Ale, tak jak pisałem, to jest temat na cały artykuł, a nie na krótką z założenia odpowiedź w komentarzu.
@Mahu
Nawet nie mam wiele do dodania, może poza tym, że w swoich komentarzach zacząłeś już wchodzić na grunt dziedziny jaką w językoznawstwie nazywa się SLA (Second Language Acquisition) i potwierdziłeś, że jako uczniowie obcego języka tak naprawdę zawsze będziemy władać jedynie czymś, co ma miano "interjęzyka" (interlanguage) będącego, chcąc nie chcąc, ułomną wersją oryginału. Osoby, które wierzą w to, iż kiedyś nie będzie różnicy pomiędzy nimi a wykształconymi rodowitymi użytkownikami języka powinni być świadomi tego, że historia zna bardzo niewiele takich przypadków.
@Piotr
Zacząłeś stosować Anki? No proszę:) Jak wrażenia?
A chleb naturalnie możesz odbierać – nie mam nic przeciwko, żeby ktoś pisał o czymś, na czym się może lepiej znać ode mnie.
Tak przy okazji – jak tam Twoje blogi? Bo widzę, że polski żyje, a angielski oraz profil są niedostępne.
@Wszyscy
Wasza dyskusja dała mi pomysł (za co dziękuję) do napisania kolejnego artykułu, który ukaże się niebawem.
@Karol
W Anki wkurzało mnie m.in. tłumaczenie słowa obcego na mój język, na który nie chcę się gapić ucząc się języka obcego (tym bardziej, że ja nie potrafię uwierzyć w coś takiego jak tłumaczenia), więc po pierwsze zmieniłem język programu na hiszpański, by nie musieć na polski interface patrzeć, a tłumaczenie wyrazów wklejam z jednojęzycznego słownika hiszpańskiego, po wczesniejszym sprawdzeniu ich również w słowniku dwujęzycznym i wyłapaniu z realnych tekstów. Innymi słowy słowa biorę z gł. tekstów jak dawniej i uczę się ich jak wcześniej, ale wklejam je teraz do Anki, z tym, że tłumaczenia ich wklejam po hiszpańsku, a nie polsku… Jak na razie praca z programem przebiega pomyślnie :).
Natomiast na naukę słów keczuańskich mam zupełnie inną metodę i nie korzystam z Anki. Jako, że startowałem od zera, piszę mój własny słownik kecz.-pol. z wyszystkimi wyrazami i go czasem przeglądam.
Póki co będę prowadził wyłącznie ten polski blog. Po początkowych problemach technicznych na angielskim napisałem pierwszy artykuł w czterech językach jednocześnie, choć w sumie po parę linijek i stwierdziłem, że głupio wygląda i po chwili usunąłem blog. Profil na polskim blogu faktycznie muszę przywrócić, dobrze, że mi przypomniałeś :). Powyższa dyskusja zainspirowała mnie do napisania artykułu o tym jak uczyć się wymowy i akcentu w języku obcym. W każdym razie streszczenia paru moich amatorskich raczej myśli w postaci artykułu. Dam jakieś przykłady z angielskiego i keczua. Drobną aktualizację o keczua zamieściłem w postaci komentarza pod artykułem o keczua.
Witam ponownie,
@ Mahu, nie rozumiem dlaczego z mojego postu wyniosles ze ucze sie angielskiego od pieciu lat. Napisalam ze mieszkam w UK piec lat ale jezyka ucze sie od 11 lat. Podobnie jak ty nie uwazam ze w ciagu nawet tych 11 lat mozna osiagnac poziom native speakera. Tym nie jestem i nigdy nie bede. Wspomnialam ze moim obecnym celem jest zdobycie Proficiency a to nie jest niemozliwe czy nieprawdobodobne do osiagniecia. Znam pare osob ktorym sie udalo. Nie mam nierealistycznego podejscia do nauki i swoich mozliwosci. Zanim poszlam na studia pracowalam jako tlumacz dla miejscowych organizacji wolontariackich ktore pracowaly z obywatelami polskimi i poznalam paru polskich tlumaczy ktorzy zdali Proficiency i naprawde podziwiam ich poziom angielskiego. Od 3 lat staram sie bardzo ulepszyc moj angielski ale z niklym rezultatem. Zgadzam sie z Piotrem w tym co napisal na temat powszechnych rozmow z tubylcami. W codziennych konwersacjach nie zdarza mi sie uslyszec nowych slow i wszystko jest dla mnie zrozumiane, takze nie mam problemow z przekazywaniem tego co mysle (slownictwo, swoboda wypowiedzi). Problem polega na tym ze na Proficiency slownictwo nawet szerokie nie wystarzy. Jak napisalam poznaje nowe slowka(w ksiazkach akademickich, magazynach naukowych, podczas wykladow, etc) ale sa to rzadkie slowka i czesto zapominam o nich bo ich nie uzywam. Co do mojego kontaktu z jezykiem na wysokim poziomie uwazam ze jest on wystarczajacy zarowno w mowie jak i w pismie (jestem obecnie na etapie pisania pracy mgr z psychologii). A akcent, coz chyba taki mi juz pozostanie. Robilam cwiczenia na zmiekcznie akcentu ale za wiele nie pomoglo. Wydaje mi sie ze to raczej problem tego ze nie mam dobrego sluch i nie potrafie wydobyc niuansow wymowy niektorych dzwiekow. Wydaje mi sie ze wymawiam je dobrze ale okazuje sie ze nie. Wiem ze nigdy nie bede mowic jak native speaker ale jeszcze daleka droga przede mna do osiagniecia naprawde zaawansowanego poziomu w jezyku angielskim jaki spotkalam u niektorych rodakow (bynajmniej piszac zaawansowany nie mam na mysli CAE). Nie mysle po angielsku (choc spotkalam ludzi ktorzy po roku czy dwoch pobytu w UK twierdza ze ciezko im mowic po polsku i mysla juz po angielsku, hmmm), ukluta igla takze bede mowic po polsku, licze po polsku ale kiedy prowadze samochod i ktos bezczelnie wepchnie sie przede mnie klne po angielsku jak szewc, prawdopodobnie dlatego ze nauczylam sie jezdzic w Anglii i nigdy nie mialam doswiadczenia w road rage w jezyku polskim. Pozdrawiam i dzieki za rady/odpowiedzi
eee tam
Procifency, Super Advenced , czy Mega Super Wypas Advenced to i tak nie jest poziom "native speakera" – co do tlumaczy w 2006 roku dane mi było poznać kilka tłumaczek arabskiego, ba niektore nawet z takimi certyfikatami językowi że strach myśleć coż to za poziom one osiagneły i czy mnie swoim potokiem słow nie zabiją. Tez każda z nich mówiła ze juz nawet myśli po arabsku, modli sie po arabsku umie zrobić arabski makijaż a nawet samochód pulapke zmontować.
A prawda była taka że owszem miały dobrą znajomośc arabskiego ale to nie był poziom native speakera – bo z meczu komentowanego na Al Jazeera sport nie zrozumiały niemal nic.
Oczywiscie ze zdanie testy CPE jest mozliwe ale to nie daje prawa do mowienia ze ma sie poziom native speakera ( swoją droga czemu nie rodzimego użytkownika ? wkur**a mnie już ten anglocentryzm 🙂
Papier to jedno , umiejętnosc to drugie , ja nie mam ani jednego papierka stwierdzajacego ze cokolwiek potrafie powiedzeic w obcym jezyku.
A ty bedąc w UK predzej czy później i tak zdasz ten CPE.
Hej,
W mojej nauce jezyka nie chodzi o osiagniecie poziomu rodzimych uzytkownikow :p ale o to aby osiagnac wysoki poziom zaawansowania w angielskim jako jezyku obcym. Choc z drugiej strony na drodze zawodowej natknelam sie na rodzimych uzytkownikow ktorzy nie znali slow ktore ja znalam wiec musialam uzywac prostszego jezyka (to kwestia wyksztalcenia, nie wyksztalceni Anglicy maja zdumiewajaco maly zasob slownictwa w wlasnym jezyku). Uparlam sie na Proficiency poniewaz daloby mi to uprawnienia do pracy jako tlumacz dla oficjalnych, panstwowych instytucji (bez tego moge tlumaczyc dla np organizacji wolontariackich lub prywatnych, a to juz jest duzo mniejsza stawka). Ja tez nie mam zadnego papierka potwirdzajacego moje umiejetnosci (oprocz angielskiej malej matury ktora musialam zdac aby sie dostac na studia, nie robilam IELTS bo mieszkalam wowczas w UK juz ponad 3 lata i bylam traktowana jako rodzimy student). Jakos nie potrzebowalam wczesniej papierkow ale jak juz mowilam, chec zrobienia Proficiency wyrasta raczej z powodow materialnych. Niestety, jak napisalam w pierwszym posice, jakos kiepsko mi to idzie poniewaz nie czuje zadnego postepu. Fakt ze teraz duzo mniej poswiecam angielskiemu czasu bo i studia jak i dom nie pozwalaja. Potrzeba mi wiecej motywacji i lepszej organizacj czasu. Moze tez powinnam cieszyc sie z tego ze jednak jakies slowka mi do glowy wpadaja, choc nie jest ich juz tak wiele jak kiedys. No i dzieki za ostatnie zdanie – usmiechnelam sie je jak je przeczytalam – w knocu kiedys zdam te CPE:)
Hej jeszcze raz,
Zainstalowalam sobie ANKI na komputerze ale mam problemy z otrzoweniem programu, za kazdym razem musze usunac jakas usterke aby otworzyc program (nie pytajcie jaka bo nie wiem, komputer mi mowi ze jest usterka i czy chce usunac) poza tym znikaja slowka ktore dodalam poprzednio:(
Pozdrawiam
Karol, dzięki za dzielenie się swoimi językowymi odkryciami. Pewnie nie tylko ja jestem Ci wdzięczna za sposoby walki z plateau. Powodzenia!
Cześć!
bloga znalazłam przedwczoraj i muszę powiedzieć, że jest niezwykle interesujący, zamierzam zaglądać tutaj codziennie 😉
fazę plateau przechodzę właśnie z angielskiego, jestem na poziomie B2/C1; usilnie nad tym pracuję. Jednak chciałam się poradzić w innej sprawie-otóż mam ogromne opory przed mówieniem. Gramatykę oczywiscie znam, słownictwo mam dość rozbudowane, ale mimo to po prostu boję sie odpowiadać. Wiem, ze powiem to poprawnie, a i tak się denerwuję. Ma ktoś z Was pomysł, jak to przezywciężyć?
Pozdrawiam, Justyna
Wiem, że już minęło ponad pół roku od Twojego pytanie, ale może jeszcze szukasz sposobu.
Spróbuj mówić na imprezach po wcześniejszym zakosztowaniu kilku drinków. Alkohol rozluźnia aparat mowy i potrafi likwidować obawy przed kompromitacją.
powodzenia 😉
Romek
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Swietna metoda, potwierdzam! Szczegolnie sprawdza sie w nauce rosyjskiego, przy czym "drinki" sa wysokoprocentowe i bez zapitki, za to suto zakaszane. Zartem piszac poziomy znajomosci rosyjskiego mozna by okreslac w jakiejs jednoscte wypitej z nimi wodki.
A tak na powaznie- jak slusznie zauwazyli Piotr i Mahu- staly kontakt z zywym jezykiem od pewnego poziomu prawie nic nie daje. Codzienne, powszednie rozmowy wnosza naprawde niewiele nowego. Co innego przy alkoholu! Jakaz to szeroka gama tematow poruszana jest podczas libacji- polityka, religia, ekonomia, interesy, podboje milosne, motoryzacja, filozofia, teorie spiskowe, zwierzenia, szczere wyznania, wulgaryzmy itd itp. Podczas czestego imprezowania tematy te sie powtarzaja, slownictwo bierne przechodzi w czynne, wymowa, akcent, melodia jezyka wchodza podprogowo, utrwalaja sie. Zyskujemy tak wiele wlacznie z syndromem dnia nastepnego, ale obcojezyczne porady na ten temat rowniez nas wzbogacaja jezykowo. Naprawde swietna metoda!
A co do zawartej w temacie faze plateau i "jak przez to przejsc?"- pytanie jest bardzo naivne! Bo czy mozna, ot tak, przez to"PRZEJSC"??? I co dalej- przechodzisz i stajesz sie nativem??? Na plateau mozna tylko wejsc, a nie schodzi sie z niego NIGDY, nawet w jezyku ojczystym! Pozdrawiam!
Zabawne, ja określenie "faza plateau" znam tylko z seksuologii… A, i jeszcze z EKG. No ale to też kwestia, hm, sercowa 😉
https://pl.wikipedia.org/wiki/Plateau_(seksuologia)
Myślę, że taka faza (pozornego) zastoju i braku motywacji jest czymś powszechnym w wielu dziedzinach, nie tylko podczas nauki języków. Właściwie jest to zjawisko, które dopada chyba każdego człowieka w pewnym momencie. Jeśli tylko posiada on jakiś cel, do którego musi swoją żmudną pracą dążyć przez długi okres. Czy chodzi o naukę, sport, czy indywidualnie rozumiany samorozwój… Niejeden sportowiec mógłby potwierdzić ile przechodził okresów załamania, zwątpienia w to, czy jego treningi faktycznie nadal są skuteczne skoro nie obserwuje on naocznie poprawy. Albo dziewczyny odchudzające się – ileż to w Internecie znaleźć można ich wzajemnych porad i motywowania się, by nie rezygnować mimo chwilowego zastoju. Przykłady z różnych aspektów życia można by mnożyć. Ja znajduję ogromne podobieństwo nauki języków do (profesjonalnej) nauki gry na instrumencie, bo sama mierzę się z tym wyzwaniem już od kilku lat. Na początku jest równie spektakularnie, co z językiem. Z ciszy rodzą się za sprawą naszych wytrwałych dłoni pierwsze dźwięki, potem pierwsze melodie – najpierw proste, króciutkie, a z czasem coraz trudniejsze i piękniejsze. Pierwsze tygodnie są jak objawienie, magia, głowa gorąca jest od ambicji i marzeń o naszej przyszłej karierze wirtuoza… Jeszcze przez pierwsze kilkanaście (kilkadziesiąt) tygodni nasz rozwój jest dla nas widoczny (o ile ćwiczymy) i motywujący. Potem jest już głównie samo ćwiczenie i wiara w to, że ono zaowocuje efektami… kiedyś. Ja swój moment fazy totalnego zastoju mam obecnie, tj. w połowie średniej szkoły muzycznej. Przy zaawansowanej nauce gry (na czymkolwiek) nie ma tak dobrze jak przy języku, nie mogę wpisać na listę codziennych postępów np. nauczenia się 20 nowych słówek. Opanowanie jednego nowego utworu, z nowymi dla ucznia problemami technicznymi, zabiera nieraz całe tygodnie, a nawet i miesiące… Tym trudniej chyba niż przy nauce języka wytrwać mimo braku widocznego rozwoju i ćwiczyć codziennie te legendarne minimum 2, 3 godziny. Dochodzi tu jeszcze "opór materii", gdy mimo wytrwałego ćwiczenia, pewnych technicznych problemów nie udaje się pokonać, bo na przykład palce już nie te co kiedyś albo instrument byle jaki… Ech. Mając za dwie największe pasje życiowe muzykę i języki, postawiłam na muzykę. Jednak wraz z wiekiem, gdy głowa stygnie, a palce bolą coraz bardziej, zastanawiam się gdzie może mnie to zaprowadzić. 🙂 Proszę wybaczyć te osobiste dygresje, chciałam pokazać tylko, że muzycy i poligloci zmagają się z podobnymi problemami.
Pierwszy raz tutaj się odzywam, dlatego chciałabym jeszcze dodać, że blog mi się niesamowicie podoba, długo wędrowałam po różnych artykułach i zaczerpnęłam z nich wiele motywacji zarówno do nauki języków, jak i właśnie do ćwiczenia na wiolonczeli. 🙂 Naprawdę, między wszelkimi typami samokształcenia się nie ma zbyt wielkich różnic i jedni z doświadczeń drugich mogą wiele wynieść dla siebie.
Pozdrawiam i w 2017 r. życzę wytrwałości wszystkim Wam, poliglotom, a Twórcom bloga – kolejnych świetnych artykułów. 🙂