Na lezgiński trafiłem przypadkiem, ale w całkiem nieprzypadkowy sposób. Już tłumaczę. Kaukaz to miejsce szczególne na językowej mapie świata: na niewielkim obszarze jest stłoczonych kilkadziesiąt języków z co najmniej pięciu różnych rodzin. Niektóre z nich posiadają długą i bogatą tradycję literacką – jak gruziński i ormiański, inne są znane przynajmniej z nazwy ze względu na historię tragicznych konfliktów – jak czeczeński, czerkieski, abchaski czy osetyński. Ale największe zagęszczenie języków jest dalej na wschód, w nadkaspijskiej części masywu podzielonej dziś między Dagestan a Azerbejdżan.
Bardzo wiele języków o których bardzo mało (nawet w porównaniu do ich sąsiadów, też przecież nie rozpieszczanych) się pisze – ta kombinacja sprawiła, że zainteresowawszy się językową różnorodnością świata, nie poprzestałem na uczeniu się gruzińskiego i ormiańskiego, ale i zacząłem szukać informacji na temat języków dagestańskich. Ponieważ dostępnych źródeł pisanych było mało, w internecie prawie nic, szukałem ludzi stamtąd, którzy mogliby pomóc – i trafiłem akurat na Lezginów.
Nie było to zaplanowane z góry, równie chętnie zająłbym się awarskim, dargińskim, lakijskim czy kajtagskim, ale jednocześnie nie do końca przypadkowe. Bo obiektywnie rzecz ujmując szanse na to, że w internecie AD 2002 najłatwiej będzie nawiązać kontakt właśnie z Lezginami, były duże. Wynika to oczywiście z tego, jaką historię ma lezgiński i jakim jest językiem.
(Pre)historia, ale wciąż aktualna
W odniesieniu do zdecydowanej większości miejsc na świecie wiemy na pewno że używane tam dziś języki pochodzą skądinąd, zostały przyniesione albo w czasach historycznych, albo w widzialnej dla archeologów prehistorii. Nawet co do baskijskiego istnieją poważne przypuszczenia, że do obecnego Kraju Basków trafił dość późno – z drugiej strony Pirenejów.
Z Kaukazem jest zupełnie inaczej. To jest i tam jest całkiem sporo języków “napływowych” – jak różne turkijskie (azerbejdżański, kumycki, bałkarski…), ormiański czy osetyński. Ale wschodniokaukaska rodzina językowa (nazywana też nachsko-dagestańską), do której należy lezgiński, nie zostawiła żadnych śladów poza Kaukazem, a do tego badania archeologiczne i genetyczne wskazują na ciągłość osadnictwa na zajmowanych przez nią dziś obszarach. Czyli mówiąc z grubsza – ludzie dziś mieszkający w jakiejś dolinie są potomkami ludzi zamieszkujących ją 4 czy 5 tysięcy lat temu, kiedy powstały w niej pierwsze osady. Pokrewieństwo genetyczne nie oznacza oczywiście pokrewieństwa językowego (współcześni Turcy są genetycznie bliżsi współczesnym Grekom niż Ujgurom czy Kazachom, a językowo oczywiście jest inaczej). Nie można zatem wykluczyć, że pierwsi stali mieszkańcy Dagestanu mówili zupełnie innymi językami niż ich współcześni potomkowie; nie można wykluczyć – ale nie mamy na to dowodów.
Ogromne zróżnicowanie wewnętrzne rodziny wschodniokaukaskiej i rozmieszczenie geograficzne jej małych (czyli czasem używanych w jednej wsi) i dużych (czyli używanych przez kilkaset tysięcy ludzi) języków to silne poszlaki wskazujące na dwie rzeczy:
Po pierwsze, że istotnie jest ona od dawna “zasiedziała” na miejscu. Tak bardzo, że języki w oczywisty sposób blisko ze sobą spokrewnione i używane w nieodległym sąsiedztwie zdążyły się tak zróżnicować że są wzajemnie niezrozumiałe.
Po drugie, że wielokrotnie musiało dochodzić do zmian języka używanego przez poszczególne społeczności, ale działo się to w ramach tej samej rodziny – czyli większe języki wschodniokaukaskie stopniowo wypierały sąsiadujące z nimi języki mniejsze.
Klucz do pogodzenia pozornej sprzeczności – z jednej strony piszę, że sąsiadujące ze sobą języki zachowywały odrębność, z drugiej, że większe wypierały mniejsze – jest geograficzny. Otóż można (choćby po historii nazw miejscowych) prześledzić jak duże języki stopniowo “wędrują” z nizin w góry, wzdłuż dolin rzek i szlaków handlowych. A z drugiej strony – używane w sąsiednich dolinach (czy różnych częściach tej samej doliny) języki górskie zachowują stabilną “równowagę sił”.
Pomaga też czynnik społeczny. Wsie w Dagestanie są bowiem na ogół duże, po kilka tysięcy osób. To wystarczy, żeby móc zawierać małżeństwa “wśród swoich”, i taka też była silna preferencja (oczywiście nie bezwyjątkowa reguła, ale preferencja właśnie). Zupełnie inaczej było, na przykład, w Czeczenii i Inguszetii – tam małżeństwa służyły zawieraniu międzyklanowych sojuszy. Efekt – nachska (czyli czeczeńsko-inguska) część rodziny dagestańskiej jest mało zróżnicowana wewnętrznie. Ponad 2 miliony ludzi, a tylko trzy języki – czeczeński, inguski i używany w Gruzji bacbijski (=cowa-tuszyński). Na marginesie – to, że czeczeński i inguski są sobie bardzo bliskie, a bacbijski dużo bardziej od nich odległy jest wskazówką, że Czeczeni i Ingusze (a przynajmniej ich języki) na obecnie zajmowane przez siebie tereny przybyli od południa.
Wróćmy do Dagestanu. To też ponad 2 miliony ludzi, ale języków nie trzy, tylko więcej niż trzydzieści. Na papierze wygląda to tak, że jest kilka dużych – ponad 100 tys. mówiących mają awarski, dargiński, lezgiński, lakijski i tabasarański, a do tego kilkanaście bliskich awarskiemu języków andyjsko–cezyjskich i osiem (poza wymienionym już tabasarańskim) bliskich lezgińskiemu języków grupy samurskiej (= lezgińskich sensu largo). Tak liczono języki jeszcze w latach 90-tych, a klasyfikacja etniczna/narodowa była jeszcze prostsza – użytkowników języków andyjsko-cezyjskich zapisywano jako Awarów.
Ale jeśli za punkt wyjścia wziąć nie stanowisko władz radzieckich, a językową i społeczną rzeczywistość, to staje się jasne, że obraz jest jeszcze bardziej skomplikowany. Nie będę zanudzał wyliczanką, które z języków andyjsko-cezyjskich czy samurskich można podzielić dwa lub więcej wzajemnie niezrozumiałych etnolektów, przywołam tylko najważniejszy przykład – dargiński. Oficjalnie to jeden z największych języków Dagestanu, ale w praktyce literackim dargińskim posługują się tylko użytkownicy dialektów na których był oparty – dla pozostałych Dargińczyków jest on zupełnie obcy. Wychodząc od kryteriów językowych współcześni lingwiści proponują różne podziały “dargińskiego” na nawet dwanaście różnych języków. Absolutnym minimum wydaje się wyodrębnienie kajtagskiego i kubaczyńskiego – języków całkowicie niezrozumiałych z dargińskim i używanych przez grupy etniczne o długich tradycjach odrębnej państwowości. Wśród samych użytkowników ścierają się różne, często przeciwstawne, opinie.
Jak na tle całego tego mikrokosmosu wygląda lezgiński? Jest jednym z największych języków, ale jednocześnie – jednym z bardziej jednolitych wewnętrznie. Ma oczywiście dialekty (są trzy główne grupy) ale różnice między nimi nie są dramatyczne, a literacki lezgiński jest używany przez osoby mówiące dialektami wszystkich grup.
Stosunkowo małe zróżnicowanie wewnętrzne (w porównaniu choćby do najbliższych krewnych – tabasarańskiego i agulskiego) i rozmieszczenie geograficzne (wzdłuż biegu rzeki Samur, od jej ujścia aż po wysokie góry) wskazują wyraźnie, że lezgiński jest językiem historycznie ekspansywnym, z biegiem czasu zyskującym nowych użytkowników. Tę hipotezę wspiera coś jeszcze – fakt, że lezgiński na tle innych języków wschodniokaukaskich wydaje się dość… prosty. Nie ma ani szczególnie skomplikowanej fonetyki, ani niektórych kategorii gramatycznych (jak klasy rzeczownikowe, czyli odpowiednik rodzajów). Oczywiście, jak się okaże za chwilę, to prostota względna – na tle członków najbliższej rodziny; w kontraście z językami indoeuropejskimi lezgiński może robić zupełnie inne wrażenie. Ale istotne tu jest, że może ona być efektem swego rodzaju “równania do wspólnego mianownika” – użytkownicy innych, pokrewnych lub nie, języków, przechodząc na lezgiński, nie uczyli się go w sposób pełny, przez co pewne elementy jego wcześniejszej struktury uległy zatarciu.
Zbierzmy wszystko razem – lezgiński jest językiem dużym, ekspansywnym, używanym nie tylko w wysokich górach, ale i na równinach. W porównaniu do swoich krewnych miał więcej kontaktów zewnętrznych (tj. z językami innych rodzin), a w XIX w. dzięki swojej lokalizacji Lezgini jako jedni z pierwszych Dagestańczyków zaczęli szukać zatrudnienia w nowoczesnych gałęziach gospodarki – przy budowie kolei czy w przemyśle naftowym. Ta relatywna ‘kosmopolityczność’ utrzymuje się do dzisiaj, jako coś więcej niż stereotyp – i tu wracamy do tego, że nieprzypadkowo trafiłem akurat na Lezginów – również w internecie znaleźli się oni nieco szybciej niż inni Dagestańczycy.
Historia starożytna (i nie tylko), ale żywa
Zasygnalizowawszy znaczenie prehistorii – pierwszego osadnictwa, wzorców wymiany językowej i ich efektów – dla współczesnego lezgińskiego przejdźmy do historii starożytności, porzucając poszlaki dla faktów.
Jeśli ktoś interesuje się historią, zapewne wie, że Gruzja i Armenia to państwa Kaukazu Południowego o bardzo długich tradycjach państwowości i piśmiennictwa, każde z własnym językiem i własnym alfabetem, bardzo wcześnie uznały chrześcijaństwo za religię oficjalną. Ale stawiam, że dużo mniej znane jest trzecie państwo z tamtego obszaru. Też wcześnie schrystianizowane, z własnym kościołem, językiem oficjalnym i alfabetem. Chodzi o Albanię Kaukaską (nazywaną też Aluan albo Aghwan), która zajmowała z grubsza północną połowę obecnego Azerbejdżanu.
Jak i cały Kaukaz Południowy, Albania Kaukaska zasadniczo znajdowała się w orbicie wpływów perskich (lokalna dynastia panująca była spokrewniona z panującą w Iranie na przełomie er partyjską dynastią Arsacydów), a okresowo była jednym z frontów perskiej rywalizacji z Rzymem. Ponieważ, w odróżnieniu od Gruzji i Armenii, z biegiem czasu trwale utraciła podmiotowość polityczną i odrębność religijną (kościół albański został ostatecznie wchłonięty przez ormiański; nastąpiła szeroka, choć nie zupełna islamizacja), a na jej ziemiach osiedlały się kolejne fale ludności tureckojęzycznej, historia Albanii Kaukaskiej pozostaje relatywnie mało znana.
Co z tym wspólnego mają Lezgini? Terytorium i język. Dawne terytorium Albanii Kaukaskiej obejmuje ziemie zamieszkiwane dziś przez Lezginów i pokrewne im grupy etniczne. Jej urzędowy język jeszcze do lat 90-tych pozostawał znany tylko ze skąpych zapisków w ormiańskich kronikach i nielicznych inskrypcji, co sprawiało że jego przynależność do rodziny wschodniokaukaskiej była tylko bardzo prawdopodobna, a nie pewna. Wszystko zmienił łut szczęścia – odkrycie (w klasztorze na Górze Synaj) palimpsestów których spodnia warstwa to lekcjonarz zawierający fragmenty ewangelii św. Jana i II listu do Koryntian w kaukaskim albańskim. Wystarczająco dużo materiału, żeby nie mieć wątpliwości – chodzi o wcześniejszą formę jednego z języków grupy lezgińskiej – udyńskiego, używanego obecnie przez ok 7 tysięcy osób.
Czy to ma znaczenie? Ma, i to podwójne. Choć lezgiński nie jest bezpośrednim potomkiem kaukaskiego albańskiego (staroudyńskiego), to jest z nim bezdyskusyjnie blisko spokrewniony. Wiemy ze źródeł historycznych, że Albania była państwem wielojęzycznym i wieloetnicznym; jest praktycznie pewne, że także przodkowie (genetyczni i językowi) Lezginów znajdowali się pod jej władzą. Nic więc dziwnego, że dla współczesnych Lezginów, Albania Kaukaska to ‘ich państwo’ – dowód na zakorzenienie w historii i ważny punkt odniesienia dla współczesnych ambicji politycznych. Stąd i symbolika – jak wykorzystywanie albańskiego alfabetu (jak w napisie Alpan na nagłówkowej fladze – imię jednego z bóstw lezgińskiego przedislamskiego panteonu i być może źródło nazwy państwa; są też wersje flagi z napisem “lezgi”). Ważne to szczególnie w kontraście do Azerbejdżanu, który jest relatywnie “młodym” państwem i etnosem. Na Kaukazie, jak i w innych częściach świata, we współczesnych sporach często korzysta się z argumentu “byliśmy tu pierwsi”.
Z nim też związane jest i drugie znaczenie Kaukaskiej Albanii, jeszcze bardziej aktualne. Otóż do jej dziedzictwa (tradycji, państwowości) przyznają się także władze Azerbejdżanu. Podczas niedawnej wojny o Górski Karabach i po jej zakończeniu wyraźnie widać eksponowanie tych wątków – świątynie znajdujące się na odzyskanych terenach identyfikowane są jako oryginalnie “albańskie” (czyli – nie-ormiańskie); odtworzony kościół albański (Udi są chrześcijanami, ale nie wszyscy wiernymi zarejestrowanego w 2003 kościoła “Albańsko-Udyńskiego”) cieszy się wsparciem władz.
Dla zbiorowej pamięci Lezginów obok identyfikacji z Albanią Kaukaską i poczucia zakorzenienia na swojej ziemi, szczególne znaczenie mają też wspomnienia o kolejnych odpieranych najazdach. Bohater tytułowy lezgińskiego eposu “Szarwili” w organizowanych przez lokalne władze inscenizacjach walczy z napastnikami w zbrojach rzymskich legionistów. W tekście eposu i innych źródłach historii ludowej pojawiają się też wspomnienia najazdów mongolskich czy perskich (zwł. wyprawa Nader Szacha do Dagestanu, zakończona szczególnie dotkliwą klęską i stanowiąca ważny element w świadomości narodowej wielu górskich narodów).
W tym kontekście interesujące, że w społecznej wyobraźni kontakty z ludami irańsko- i turkijskojęzycznymi odgrywają o wiele mniejszą rolę, niż wynikałoby to choćby ze znacznego udziału irańskich i turkijskich zapożyczeń w ogóle lezgińskiego słownictwa, czy wielowiekowego sąsiedztwa – z Azerami ale także irańskojęzycznymi Tatami i Żydami Górskimi (obie te społeczności wspomniane na marginesie odcinka o perskim). Duża część wpływów irańskich jest zresztą tak stara, że już niewidoczna – lezgińscy puryści (o których trochę więcej na końcu) nie traktują najgłębszej warstwy zapożyczeń (jak кас kas ‘ktoś’ czy гада gada ‘chłopiec’) jako obcych. Jak często bywa w sprawach związanych z historią i tożsamością – nie wszystkie fakty w tym samym stopniu przebijają się do świadomości, która bazuje bardziej na wyobrażeniach. A według tych ostatnich Irańczycy są nie tyle zasiedziałymi sąsiadami Lezginów, ale najeźdźcami z nizin, i tyle.
Odrębne miejsce zajmuje oczywiście zbrojny opór wobec rosyjskiej ekspansji na Kaukazie. Największą spośród Lezginów rolę w wydarzeniach tamtej epoki odegrał szejch sufickiego bractwa nakszbandijja, szejch Ярагъ Мугьаммад Jaragh Muhammad (w rosyjskich źródłach znany jako Магомед Ярагский), twórca ideologii murydyzmu (opartej na wzorcach bractw religijnych powszechnej, ponadnarodowej mobilizacji górali przeciwko niewiernym intruzom), którego uczniami byli m.in. imamowie (przywódcy polityczni i wojskowi) Ghazi-Muhammad i Szamil (obaj awarskiego pochodzenia).
Wieloletnia wojna i ostateczna porażka zaowocowały wysiedleniami dużej części ludności całego Kaukazu (w Dagestanie straty ludzkie były niższe niż np. w Czerkiesji, ale i tak znaczące). Ofiarami tych procesów padli także Lezgini – do dziś w Turcji (zwł. w okolicach miasta Balıkesir) istnieją wsie założone w połowie XIX w. przez lezgińskich muhadżirów (wychodźców), których potomkowie wciąż mówią po lezgińsku.
Innym historycznym wzorcem, dobrze wpisującym Lezginów w ogólnokaukaski model cywilizacyjno-kulturowy, były postacie abreków – czyli w zależności od punktu widzenia – bandytów napadających na podróżnych albo ludzi wolnych i ludowych bohaterów. Wciąż żywa jest pamięć o działającym w latach 1905-1913 między Baku a Machaczkałą abreku zwanym КIири Буба K’iri Buba, który opisywany jest jako ‘lezgiński Robin Hood’
Żyć po dagestańsku
Zemsta rodowa, wojowniczość, sporty walki to pierwsze skojarzenia z kaukaskim stylem życia. Lezgin, jak to Dagestańczyk, mało mówi, szanuje starszych, dba o własną godność i o swoich, nikomu nie odpuszcza, sam wymierza sprawiedliwość. Ale choć faktycznie tradycyjne wzorce męskości są wciąż silne, to tu chciałbym zwrócić uwagę na dwa inne elementy dagestańskiej cywilizacji.
Po pierwsze – gospodarka. Wsie były duże i w dużej mierze samowystarczalne (społecznie, politycznie, bytowo) ale produkowały towary na rynek. Na całym Kaukazie Wschodnim istniała dość dobrze rozwinięta specjalizacja – jedna wieś tka kobierce, inna robi papachy, jeszcze inna – wyroby ze srebra; mieszkańcy nizin uprawiają zboże, ci co trochę wyżej mają owocowe sady, jeszcze wyżej są pasterze i myśliwi. Całość tworzy rozbudowaną sieć kontaktów i interakcji.
Jak sobie poradzić z koniecznością wypraw handlowych w warunkach przyprawiającego o zawrót głowy zróżnicowania etnicznego i językowego, gdzie wprawdzie nikt nie napada ‘swoich’, ale prawie każdy jest obcy dla prawie wszystkich, kiedy tylko opuści własną wioskę? Wcześniej wspomniałem, że żeniono się na ogół u siebie, więc odpadało najprostsze rozwiązanie – minimalizacja ryzyka przez wzajemne spowinowacenie.
Po drugie – więzy społeczne. Wykształcił się za to inny mechanizm, którego rosyjska nazwa куначество pochodzi od turkijskiego słowa kunak (czyli dosłownie ‘gość’). Ale kunak czy po lezgińsku хванахва xwanaxwa to nie każdy gość, a osoba z innej wsi połączona z tobą wzajemnym obowiązkiem gościnności i pomocy. Inaczej mówiąc taki “swój wśród obcych”. Relacja na całe życie, albo i dłużej, bo może być przekazywana z ojca na syna. Jeśli ktoś ma kunaków w kolejno mijanych miejscowościach, nie musi się martwić, że wpadnie po drodze w kłopoty – każdy z kunaków będzie dbał o jego bezpieczeństwo jak o własny honor.
Równolegle z wielością języków i etnosów funkcjonowało (i funkcjonuje) zatem coś w rodzaju ogólno-dagestańskiej (czy nawet, w nieco mniejszym zakresie, ogólnokaukaskiej) wspólnoty kulturowej. Podobne wartości, podobne stroje, podobne jedzenie – sieć handlowych i honorowych interakcji. Historycznie, trzeba podkreślić, wiążących głównie mężczyzn – zdecydowanie bardziej mobilnych. W tych warunkach wielojęzyczność była asymetryczna – mężczyźni znali więcej języków, niż kobiety, których horyzonty życiowe wyznaczała własna wieś i/lub zamążpójście.
I tu natykamy się na drobny problem nazewniczy – otóż, ze względu na to, że Lezgini są jednym z największych i utrzymujących najbogatsze kontakty zewnętrzne lokalnych etnosów, ich samookreślenie historycznie (na przykład w polskiej literaturze romantycznej – u Łady-Zabłockiego, Strzelnickiego, Gordona czy nawet Mickiewicza) było używane jako ogólna nazwa wszystkich dagestańskich górali. Podobnie jak “lezginka” to wspólna nazwa różnych lokalnych wariantów popularnego kaukaskiego tańca. Jest zatem lezginka awarska, kumycka czy czeczeńska, nie tylko lezgińska. Przy czym jest tak nie tylko w rosyjskim, ale i w perskim – co oznacza, że Lezgini byli czymś w rodzaju reprezentatywnych Dagestańczyków dla obu imperialnych sąsiadów – z północy i z południa.
Jakim językiem jest lezgiński?
Także jako język lezgiński jest całkiem reprezentatywny dla wschodniokaukaskich (choć, jak wspomniałem, o gramatyce nieco mniej złożonej niż średnia). Reprezentatywny, czyli jaki?
Pierwsze wrażenie będzie z pewnością takie, że w lezgińskim jest cała masa spółgłosek (w zależności od dialektu i interpretacji od 55 do 60 fonemów), a duża część z nich z perspektywy europejskiej brzmi całkiem nietypowo.
Dla całego Kaukazu jako strefy językowej charakterystyczne jest występowanie spółgłosek glotalizowanych (=ejektywnych) czyli wymawianych z gwałtownym zatrzymaniem przepływu powietrza przez krtań, co akustycznie daje efekt ‘wybuchu’. Spółgłoski glotalizowane kontrastują z dźwięcznymi, bezdźwięcznymi nieprzydechowymi i bezdźwięcznymi przydechowymi, mogą być też labializowane (wymawiane z zaokrągleniem warg jak do o czy u) lub nie. W efekcie polskie /t/ ma w lezgińskim sześć odpowiedników: /t/ /th/ /t’/ /tw/ /thw/ /t’w/.
Drugą charakterystyczną cechą kaukaskich systemów spółgłoskowych jest występowanie w nich wielu spółgłosek o tylnych miejscach artykulacji – gardłowych, języczkowych, krtaniowych. Lezgiński ma jedno /h/, dwa rodzaje ch (/x/ i /χ/) oraz ich dźwięczne odpowiedniki /ɣ/ i /ʁ/, zaś /q/ (czyli gardłowe k) może być przydechowe, glotalizowane, labializowane etc…
Dla odmiany system samogłoskowy jest w lezgińskim całkiem prosty: a, e, i, ü, u, plus dość rzadko występujące æ oraz wymowa kombinacji samogłoska + n jako samogłoska nosowa; zwraca uwagę brak /o/. Wymawianie /o/ jako /u/ to zresztą jedna z najbardziej typowych cech lezgińskiego akcentu w rosyjskim czy azerbejdżańskim (ale ponieważ wielu Lezginów jest współcześnie wielojęzyczna praktycznie na poziomie rodzimych użytkowników, /o/ wkrada się i do lezgińskiego).
Bogactwo dźwięków stwarza wyzwanie dla systemu zapisu – tylu liter ilu trzeba nie mają ani łacinka, ani cyrilica, ani pismo arabskie. Rozwiązanie to wieloznaki (np. кь /q'/ хъв /qhw/ тIв /t'w/) z użyciem ь, ъ oraz I czyli pałoczki grafemu oznaczającego artykulację glotalizowaną. Labializację zapisuje się przez в, a spółgłosek przydechowych na ogół nie odróżnia od nieprzydechowych. Powstała ortografia jest niekonsekwentna i nieelegancka, ale działa na tyle dobrze, żeby projekty ponownego wprowadzenia alfabetu Albanii Kaukaskiej pozostawały gdzieś na marginesie, wśród garstki entuzjastów.
Na poziomie morfologii na uwagę zasługują dwa elementy – czasownik nie odmienia się przez osoby (ani klasy/rodzaje), ma za to wiele form imiesłowowych współtworzących bogaty system czasów i trybów; – z kolei dla odmiany imiennych części mowy właściwa jest duża liczba przypadków miejscowych.
W lezgińskim jest ich 14 ale w innych językach rodziny – wielokrotnie więcej, na tyle, że różne języki wschodniokaukaskie bywają wymieniane jako “rekordziści świata” pod względem liczby przypadków.
Poświęćmy chwilę lezgińskiemu -względnie małemu- systemowi, który zbudowany jest wokół tej samej logiki co te “rekordowe”, żeby zrozumieć, że tak naprawdę nie ma w nich nic ekstrawaganckiego, czy szczególnie trudnego.
Otóż przypadki miejscowe ułożone są w “serie” odpowiadające poszczególnym “lokalizacjom” – w lezgińskim są to: 'przy', 'pod', 'za', 'w' i 'na'. Każda forma przypadkowa jest dwuczłonowa, jej pierwszy element wyraża lokalizację, a drugi – kierunek ruchu (w lezgińskim “ruch do” “ruch od” “pozostawanie na miejscu” – przy czym to ostatnie wyraża się nie dodając nic), a ich złożenie jest regularne.
wyjaśnijmy to na przykładzie rzeczownika квал k'wal 'dom':
seria miejsce ruch-do ruch-od
'przy' k’waliw – k'waliwdi – k'waliwaj = (jest) przy domu; (idzie) w stronę domu; (przychodzi) od strony domu
'pod' k'walik – k'walikdi – k'walikaj = (jest) pod domem; (wchodzi) pod dom; (wychodzi) spod domu
'za' k'waliqh – k'waliqhdi – k'waliqhaj = (jest) za domem; (wchodzi) za dom; (wychodzi) zza domu
'w' k'wale – (k'waliz) – k'walaj = (jest) w domu; (idzie) do domu; (wychodzi) z domu
'na' k'walel – k'waleldi – k'walelaj = (jest) na domu; (wchodzi) na dom; (schodzi) z domu
Seria 'w' jest nieco nieregularna (może następować wymiana samogłoski) ułomna bo znaczenie “ruch do” wyrażane jest nie przypadkiem miejscowym a przez “zwyczajny” celownik (k'waliz)
Jeśli weźmie się pod uwagę, że w innych podobnie skonstruowanych systemach w pokrewnych językach może być więcej lokalizacji ('obok', 'przed', 'pomiędzy') i więcej wymiarów ruchu (np. 'przez', czy 'w kierunku, ale nie dochodząc do'), liczba przypadków zaczyna nam się mnożyć, i łatwo zrozumieć, skąd mogą się brać rekordy.
Ale najciekawsze z lezgińskimi przypadkami miejscowymi jest to, że współcześnie ten precyzyjny system określania lokalizacji i ruchu jest najczęściej wyrażany wcale nie przez przypadki ale przy użyciu poimków: chcąc powiedzieć 'przy domu' zazwyczaj nie mówimy k’waliw ale k’walin pataw (domu-dopełniacz stronie-przy). Choć патав pataw to historycznie forma rzeczownika пад pad ‘strona’, to realnie jest to po prostu przyimek (poimek) o znaczeniu ‘przy’
Nie oznacza to jednak, że przypadki miejscowe wychodzą z użycia – tak naprawdę najczęściej są one używane do wyrażania licznych znaczeń przenośnych:
Przypadki kierunkowe (wyrażające 'ruch do' z końcówką na -di) tworzą przysłówki: чIехи гьуьрметдалди ch’exi hyrmetdaldi ‘na duży szacunek' = z dużym szacunkiem
–laj (na-ruch od) tworzy porównania чарадан балкIандилай жуван лам хъсан я charadan balk’andilaj zhuvan lam qhsan ja – od cudzego konia lepszy jest swój osioł; dosł. obcego koń-na–od własny osioł dobry jest
–kaj (pod-ruch od) wyraża znaczenie “o” зи бубадикай ак лугьумир zi bubadikaj ak’ luhumir! – nie mów tak o moim ojcu dosł mój ojciec-pod–od tak mów-zakaz
–waj (przy-ruch od) oznacza możliwość завай тапарар авун жедач zawaj taparar avun zhedach nie potrafię kłamać dosł ja-przy–od kłamstwa robienie stanie-się-nie
System lokalizacji wyraża się też w wielości czasowników oznaczających “być, znajdować się”, odpowiadających wszystkim seriom przypadków miejscowych. Najprostszy z nich – ава awa 'być gdzieś, być w czymś' jest stosowany najszerzej, także w budowie niektórych czasów złożonych; w połączeniu z celownikiem wyraża posiadanie: адаз пул ава adaz pul awa on ma pieniądze (dosł. jemu pieniądze jest).
Ale jeśli trzeba być bardziej precyzyjnym można skorzystać z czasowników znaczących ‘być za czymś’, ‘być przy czymś’, czy ‘być na czymś’. адав пул гва adaw pul gwa znaczy dosłownie “przy-nim pieniądze jest-przy’ czyli ‘on ma pieniądze przy sobie’
Podobnie z metaforycznym posiadaniem – każde uczucie czy stan emocjonalny ma odpowiadającą mu lokalizację np. gniew jest ‘pod’ człowiekiem – адак хъел ква adak qhel kwa on jest zły ‘pod-nim gniew jest-pod’
Na tym nie koniec – wszystkie te formy mają swoje odpowiedniki oznaczające ‘wciąż być’: np. адаз пул ама adaz pul ama – on wciąż ma pieniądze; адак хъел кума adak qhel kuma – on wciąż jest zły czy ви рикIел аламани? vi rik’el alamani? ‘dosł. czy wciąż jest na twoim sercu?’ czyli 'czy wciąż pamiętasz?'.
Ostatni przykład wskazuje na kolejną interesującą metaforę – w lezgińskim pamięć znajduje się na sercu; może z niego “spaść”, albo zostać “zdjęta”, co pozwala odróżnić zapominanie wbrew własnej woli od świadomego.
Inna zatem jest nie tylko gramatyka mówienia o emocjach, ale i związana z nimi metaforyka – w polskim są one traktowane jak czynności (gniewam się) albo stany (jestem smutny), w lezgińskim – częściej są one uprzedmiotawiane i lokalizowane (gniew/smutek znajduje się przy mnie we mnie czy pode mną, albo przychodzi do mnie).
W tym miejscu łatwo jest się zagalopować i wyciągać jakieś daleko idące wnioski na temat “lezgińskiego postrzegania świata”, czy mówienia o emocjach jako niezależnych bytach. A przecież wskazane wyżej zjawisko ma charakter względny, nie absolutny. Po polsku można powiedzieć “zaniepokoił się”, można “ogarnął go niepokój” – ale różnica między tymi sformułowaniami jest stylistyczna, a nie związana ze sprawowaniem kontroli nad niepokojem (gramatycznym podmiotem jest przecież raz człowiek, a raz niepokój). Podobnie i w lezgińskim – o emocjach można mówić i “czasownikowo” i “rzeczownikowo”, tylko ten drugi sposób jest nieco częstszy, bardziej stylistycznie neutralny niż w polskim.
Nie oznacza to, że po lezgińsku o uczuciach mówi się tak samo i to samo co po polsku – zupełnie nie! Tyle że różnice nie biorą się z gramatyki czy frazeologii, a z systemu wartości i norm kulturowych uznawanych przez użytkowników. Uderzającym (dla mnie) przykładem jest na przykład zakaz chwalenia własnych dzieci przy obcych, czy w ogóle okazywania czułości członkom rodziny (demonstracyjny ma być tylko szacunek dla starszych).
Podsumujmy zatem – są duże różnice i w zachowaniach, i w strukturze gramatycznej, ale jedne wcale nie wynikają z drugich wprost.
Podobnie fundamentalne różnice znaleźć można również w najbardziej podstawowej składni. I znów – nie jestem pewien, czy oznaczają one różnice w postrzeganiu świata.
Ergatywność i afektywność
Lezgiński jest językiem ergatywnym, czyli, przypomnijmy (pojawiło to się przy baskijskim), takim, w którym podmiot zdania nieprzechodniego wyrażony jest tym samym przypadkiem co dopełnienie zdania przechodniego, a podmiot zdania przechodniego – specjalnym przypadkiem, zwanym ergatywem.
Porównajmy:
аял ксанва ajal ksanwa ‘dziecko zasnęło’ i диде ксанва dide ksanwa ‘matka zasnęła’ gdzie i ‘dziecko’ i ‘matka’ są w formie słownikowej (absolutywie, najprostszym przypadku);
z
дидеди аял ксурна didedi ajal ksurna ‘matka uśpiła dziecko’, gdzie dziecko nadal jest w formie słownikowej, ale matka już w ergatywie; forma odwrotna диде аялди ксурна dide ajaldi ksurna oznaczałaby ‘dziecko uśpiło matkę’
Ale ergatywność to nie wszystko – w lezgińskim bardzo ważna jest jeszcze inna konstrukcja, nazywana afektywną. Otóż czasowniki wyrażające uczucia, albo postrzeganie przez zmysły wymagają innego układu przypadków:
дидедиз чпин аял канда didediz chpin ajal k’anda ‘matka kocha swoje dziecko’ i аялдиз чпин диде канда ajaldiz chpin dide k’anda ‘dziecko kocha swoją matkę’; widzimy, że to co w polskim jest podmiotem, w lezgińskim jest wyrażane przez formę -iz czyli celownik. Najbliższym odpowiednikiem byłyby zatem polskie konstrukcje w rodzaju “wydaje mi się”
Ale i to nie koniec – jest bowiem jeszcze jedna, tym razem już nieco peryferyjna konstrukcja, z jeszcze innym rozkładem przypadków gramatycznych między częściami zdania.
Porównajmy:
zi dusti balk’an q’ena – mój przyjaciel (erg) zabił konia
z
zi dustiwaj balk’an q’ena – mój przyjaciel niechcący zabił konia; przypadek na “waj” (przy-od) wyraża tu działanie nieumyślne, coś jakby “mojemu przyjacielowi zabiło się konia”.
Nie wszystkie czasowniki dają się łatwo użyć w tej konstrukcji, czasem konieczne są peryfrazy:
za zi rush guda lahana a itimdiz gaf guda ‘(ja) obiecałem [dalem słowo] tamtemu mężczyźnie że oddam mu moją córkę’
wobec
zawaj zi rush guda lahana a itimdiz gaf gun xhanwa ‘niechcący/mimowolnie/w wyniku podstępu obiecałem tamtemu mężczyźnie, że oddam mu moją córkę’; odmiennie od przypadku z koniem, tu forma czasownika nie zostaje taka sama.
Po co komu lezgiński?
Ten powierzchowny przegląd nie wyczerpuje oczywiście opisu najważniejszych cech lezgińskiej gramatyki, ma jedynie dać jej ogólny obraz. Gdyby ktoś chciał przyjrzeć się tematowi bliżej – odsyłam do moich starych stron internetowych, lub – jeszcze lepiej – do bezpośredniego kontaktu. Pomogę, w czym mogę.
Ale, właściwie, dlaczego zakładam, że może być warto, że ktoś może chcieć “przyjrzeć się bliżej”? Po co interesować się lezgińskim (czy innymi językami Dagestanu, czy innymijęzykami mniejszościowymi)? To oczywiście kwestia bardzo indywidualna, ale na przykładzie własnego doświadczenia z lezgińskim mogę wskazać na kilka możliwych korzyści.
Po pierwsze – to inna kultura, ale ze znajomymi punktami odniesienia. Stawiam, że statystyczny Lezgin w średnim wieku wie o Polsce o wiele więcej niż statystyczny Amerykanin, czy Hiszpan; po prostu dlatego, że -przy całej odmienności kultur i realiów- wyrastał w tym samym obozie i mając podobnie ograniczony (a następnie gwałtownie otwarty) dostęp do zachodniej kultury masowej. Pomaga też wielojęzyczność – większość Lezginów swobodnie mówi po rosyjsku, w młodym pokoleniu dość łatwo znaleźć osoby z dobrym angielskim. To wszystko sprawia, że dość łatwo o “wspólny język”, a kultura lezgińska (czy inne kaukaskie) to dobry przykład czegoś odmiennego na tyle by zainteresować, ale nie na tyle by uczynić nieprzystępnym.
Po drugie – liczba użytkowników, poziom ich wykształcenia, zamożności i technologicznego obycia, oznaczają, że dość łatwo (oczywiście w porównaniu do innych języków mniejszościowych) znaleźć lezgińskojęzyczne materiały (słownik, biblioteka, film fabularny (1,5 mln odsłon!), kanał z muzyką estradową, ale i reportażami z wizyt u lezgińskiej diaspory). W tej skali łatwiej zauważyć trendy i prawidłowości – jakie treści powstają po lezgińsku, a jakie nie? – które skłaniają do szerszych przemyśleń na temat lokalnych kultur w globalizującym się świecie.
Po trzecie i związane z poprzednim – lezgiński dostarcza wielu obserwacji socjologicznych: od zainteresowania przeszłością i spekulacji na temat dawnej chwały dominujących w dyskursie historycznym; przez zaniepokojenie o los języka wyrażające się w wezwaniach do rugowania zeń zapożyczeń (w praktyce – rusycyzmów i turkizmów, bo inne zapożyczenia nie są rozpoznawane jako takie), przy czym gros okołojęzykowych dyskusji prowadzonych jest po rosyjsku; po napięcia wokół pojęć “język” i “dialekt” prowadzące do konfliktów między poszczególnymi grupami aktywistów (samego lezgińskiego dotyczy to w małym stopniu, ale niektórych pokrewnych języków -jak agulski- dużo bardziej); na jeszcze innym poziomie ciekawe, poniekąd symetryczne wzajemne oddziaływanie lezgińskiego i rosyjskiego – pod wpływem rosyjskiego w lezgińskim pojawia się nieobecna w nim wcześniej uprzejma liczba mnoga (mówienie na “wy”), z kolei dla rosyjskiego Lezginów (i innych Dagestańczyków) charakterystyczne jest właśnie zbyt częste mówienie na “ty”; proces zmian językowych zdaje się prowadzić do sytuacji, w której kolejne pokolenia utracą własne języki (albo ograniczą ich użycie do b. wąskich kontekstów) a na co dzień będą mówić tylko po rosyjsku, jednak rosyjskim nieco innym, niż ten etnicznych Rosjan.
Po czwarte wreszcie – lezgiński pozwala spojrzeć na wydarzenia geopolityczne, jak rozpad Związku Radzieckiego, czy konflikt azerbejdżańsko-ormiański z zupełnie nowej perspektywy, wydobywającej na światło dzienne szczegóły i niuanse umykające “odgórnym narracjom”. Przykładowo i hasłowo – powstanie “twardej” granicy państwowej między Dagestanem i Azerbejdżanem (podzielone granicą rodziny, ziemie tych samych wsi; utrudnione kontakty; różne programy nauczania); powstanie tolerowanych przez Rosję grup (jak “Sadwal” oskarżany przez Azerbejdżan o terroryzm) wzywających do “zjednoczenia” ziem zamieszkałych przez Lezginów; stosunek Lezginów-obywateli Azerbejdżanu do konfliktu o Górski Karabach (walczą w nim, ale czy jest to “ich” sprawa); wielojęzyczność i wieloetniczność państw powstałych po rozpadzie ZSRR (komuś kto nie interesuje się Lezginami, Azerbejdżan wydaje się monolitem…); funkcjonowanie “republik etnicznych” w ramach Federacji Rosyjskiej – rywalizacja o władzę w Dagestanie (obecnie głową republiki jest Lezgin, Siergiej Melikow), obecność przedstawicieli mniejszości w strukturach władzy i świecie biznesu (najbogatszy Lezgin, Sulejman Kerimow to 10. najbogatszy człowiek w Rosji i 124. – na świecie)
Cały ten cykl jest nie tylko (nie tyle?) o różnych językach, ale i o różnych punktach widzenia. Świat jest o wiele bogatszy i bardziej różnorodny niż się to na pierwszy rzut oka wydaje, a pozornie te same zjawiska widziane z różnych miejsc, wyglądają inaczej. Uważam, że warto, pouczająco i zdrowo jest jak najczęściej zmieniać perspektywę – a języki mniejszościowe to świetna na to metoda.
Ciekawe porównanie między językowo różnorodnym Dagestanem i jednorodną Czeczenią i Inguszetią.
Do tego czeczeński i inguski naprawdę są bliskie, a (bierna) znajomość 'tego drugiego' jest na tyle częsta, że np. prof. Johanna Nichols mówi o "single speech community". Z drugiej strony – różnice między poszczególnymi dialektami czeczeńskiego są wyraźne, zwłaszcza w systemie samogłosek, i mogą utrudnić wzajemne zrozumienie. Ale, z jeszcze innej strony – (przynajmniej bierna) znajomość literackiego czeczeńskiego jest normą, więc kiedy tylko ktoś chce, to się dogada.
Z dagestańskimi językami, nawet tymi które mają standardowe wersje i są nauczane w szkołach, jest inaczej
Myślałem, że lezgiński, podobnie jak czeczeński, jest fleksyjny, ale tu widzę aglutynację. Czy cała rodzina jest mieszana, fleksyjno-aglutynacyjna?
Celowo stosujesz pojęcie "Kaukaz Południowy" przez jakąś kurtuazję w stosunku do Lezginów? Miałem dość szerokie kontakty z przedstawicielami różnych ludów kaukaskich i rzuciło mi się w oczy, że "kaukaskość" to dla nich najwyższy powód do dumy. Narody "bardziej kaukaskie" pogardzają tymi "mniej kaukaskimi" nie zaliczając ich w ogóle do kaukaskich. Najbardziej niekaukascy są, chyba według wszystkich, Azerowie, a region ten (Kaukaz Południowy) zwany jest pogardliwie Zakaukaziem.
Rozumiem, że zakaukascy Lezgini mówią na to Kaukaz Południowy (czyli jednak Kaukaz), nie chcąc być narodem zakaukaskim.
Tak, są elementy i tego i tego (w tym też trochę przegłosów, ale nie do tego stopnia jak w czeczeńskim). W polskiej analityce od jakiegoś czasu nie pisze się o Gruzji, Armenii i Azerbejdżanie per 'Zakaukazie', tylko 'Kaukaz Południowy'. To lepszy termin, bo nie narzuca spojrzenia z północy, dlatego go używam. Inna sprawa, że 'Zakaukazie' nie jest pogardliwe, ale po prostu rosyjskie.
Oczywiście masz rację, że górale patrzą z góry na nie-górali. I Ormianie, i Azerowie są uważani za miejskich, nizinnych i właśnie 'nie z Kaukazu', z Gruzinami jest trochę bardziej skomplikowanie – bo są Chewsurowie czy Tuszowie (nie mówiąc już o Swanach), którzy bez wątpienia są góralami.
A geograficznie to jest akurat tak, że Lezgini (i pokrewne narodowości) zamieszkują i północne i południowe skłony Wielkiego Kaukazu, ale o wiele więcej ich jest po północnej stronie. Z najważniejszych chyba dla lezgińskiego folkloru gór, jedna – Bazardüzü (po lezgińsku Кичӏен сув 'góra strachu') – jest graniczna, a druga – Şahdağ – leży w Azerbejdżanie; obie mają ponad 4000 metrów. Granica nie idzie dokładnie wzdłuż głównego pasma czy wododziału – kilka rajonów Azerbejdżanu to formalnie Kaukaz Północny 🙂
Szczerze pisząc, to dla mnie pierwsze "spotkanie" z Kaukazem Południowym. Zawsze używałem i słyszałem "Zakaukazie", co nie jest ogólnie pogardliwe, ale dla pewnych wybitnie kaukaskich nacji już tak. Nie wiem, co by było, gdybym nazwał swoich kumpli, czeczeńskich Kumyków " zakaukascy przyjaciele"…
Podobnie fundamentalne różnice znaleźć można również w najbardziej podstawowej składni. I znów – nie jestem pewien, czy oz
naczają one różnice w postrzeganiu świata
Parę lat temu byłeś pewien, że nie. Twierdziłeś, że język nie ma wpływu na postrzeganie świata i zachowania społeczne. Trochę zmiękczyłeś stanowisko🙂?
Raczej retorykę 🙂 Nie tyle "nie ma", ile "ma najwyżej nieznaczny", no i, przede wszystkim, to kultura tworzy język, nie język – kulturę
Na początku tak jest, ale później następuje sprzężenie zwrotne i wtedy to język zaczyna wpływać na kulturę. Często też "treserzy" narodu sztucznie manipulują przy języku, żeby stworzyć podatny grunt pod pewne zjawiska społeczne. Zmiana znaczenia słowa "tolerancja" w ciągu ostatnich dziesięcioleci w Polsce jest tego dobrym przykładem.
Ale to już ma niewielki związek z językiem lezgińskim.
Artykuł jeszcze lepszy niż zwykle. Bardzo dużo aspektów ciekawie omówionych.
Rozwiniesz temat poznawania użytkowników małych języków? Ja mam doświadczenie raczej z językami dobrze opracowanymi, jednak chyba faktycznie ciekawie byłoby poznać choć podstawy czegoś mniejszego, mniej ustandaryzowanego. Jak najlepiej dotrzeć do użytkowników? Może pytanie brzmi banalnie, ale chyba jednak takie nie jest.
Troszeczkę może pisałem z Asyryjczykami/Chaldejczykami (jak pisać o nich możliwie neutralnie?) i tam raczej znajomość aramejskiego syriackiego wyglądała słabo i nawet między sobą pisali po angielsku (diaspora). Cóż, może miałem pecha.
Dziękuję!
Aktywnych poszukiwań kogoś mówiącego językiem X nie prowadziłem już dawno. Wszystkie (poza birmańskim, gdzie zacząłem od książek, a ludzi -jeszcze- nie szukam) moje ostatnie 'znajomości' mają ten sam schemat – nowy język pojawia się w moim polu widzenia bo jakiś mój znajomy lingwista/aktywista na Twitterze (tam akurat mam najlepiej dobrane grono znajomych) podaje dalej czyjąś wiadomość, która jest na tyle ciekawa, że zaczynam śledzić tego kogoś, i po jakimś czasie trafiam na coś interesującego u jej/jego znajomych itd. Tak na przykład od Lameena Souaga (berberskie i korandje) trafiłem -w dłuższej sekwencji- na ludzi zajmujących się tuareskim, zarma i bambara. Podobnie lezgiński -> kajtagski, agulski, cachurski -> kubaczyński, dargiński, tabasarański… Niektórych tylko obserwuję, z innymi wchodzę w dialog.
Najogólniej: najpierw poszukałbym kogoś zajmującego się interesującym mnie językiem na Twitterze i przejrzałbym listę kont które śledzi; równolegle poszukałbym tematycznych grup/kanałów na Telegramie, Facebooku czy VKontakte (jeśli to język byłego ZSRR), czy choćby i WeChat'cie. Przy czym najpierw o temacie "język X", żeby przynajmniej z założenia były tam osoby zainteresowane językiem, a jeśli czegoś takiego nie ma – lokalnie, według miejscowości.
Oczywiście w przypadku wielu języków mniejszościowych (zwłaszcza diasporycznych) znalezienie kogoś kto ten język zna, potrafi w nim pisać używając standardowej (albo przynajmniej wewnętrznie spójnej) ortografii, i jeszcze ma do tego cierpliwość, nie jest proste. Stąd najłatwiej szukać właśnie lingwistów i aktywistów (tylko trzeba pamiętać, że to nie są typowi użytkownicy).
A propos pecha – we wsi Kubaczi zorganizowano niedawno konkurs literacki dla dzieci; fajna oddolna inicjatywa, bogatsi mieszkańcy zrzucili się na nagrody; była uroczystość, wszyscy na galowo i… mówią po rosyjsku. (i nie chodzi o to, że ci ludzie już nie znają kubaczyńskiego, albo go nie cenią – przeciwnie, im akurat zależy, inaczej nic by nie robili; po prostu nawyk mówienia po rosyjsku jest tak silny, że tak jest i łatwiej i uroczyściej). No i coś podobnego dzieje się z bardzo wieloma językami
No i jak się szuka użytkowników mniejszościowych języków to chyba warto już znać "większy" język którego się używa na danym obszarze, czyli w przypadku lezgińskiego rosyjski. Może być ciężko znaleźć mówiących po czeczeńsku czy lezgińsku jak się tylko mówi po angielsku.
Zdecydowanie! Jeśli jest jakiś język, który użytkownicy powszechnie znają jako drugi (czyli najczęściej – urzędowy/roboczy język państwa w którym mieszkają), to bardzo sensownie jest się tego języka nauczyć.
Z drugiej strony: znajomy, który uczy perskiego na jednym z uniwersytetów w USA napisał ostatnio, że na jego zajęcia, w ramach 'powrotu do korzeni' trafiają osoby których dziadkowie mówili/mówią w językach mniejszościowych Iranu (np. gilaki), czyli paradoksalnie starają się nauczyć języka i kultury, która 'w domu' wypiera ich 'ojczystą'. Oczywiście w amerykańskich warunkach to i tak jest działanie pozorne, dla poprawy samopoczucia. Dopóki będą mieszkać w środowisku anglojęzycznym, bardziej istotne będzie to co po myślniku w "Iranian-American".
@Galu, wtrącę coś od siebie. Niestety nie szukałem ludzi z językowych mniejszości na Kaukazie, a gł. w Am. Pd., epizodycznie coś odrobinę w Afryce. Często mam jednak wrażenie, że każdy ma FaceBooka. Wieś 100 mieszkańców, gdzieś na uboczu, przez dziesiątki kilometrów nie prowadzi do niej żadna droga lądowa i normalnego połączenia samolotem też nie ma. Twierdzą, że nie mają internetu, ale każdy ma FaceBooka. Ustawienia prywatności większości osób pozwalają na wyświetlenie listy znajomych. W ten sposób możesz nawegować od profilu do profilu i na podstawie rysów twarzy (grupa etniczna) lub innych rzeczy, które wypatrzysz na zdjęciach, itd., typować osoby, które mają szanse mówić w jakimś ciekawym języku lub po prostu wyglądają sympatycznie. Ludzie na obszarach wiejskich z reguły są mili i odpisują (choćby za kilka miesięcy, jak za kilka miesięcy złapią zasięg). Proste. Sprawdzone.
Dziękuję za odpowiedzi 🙂 A na jakiej zasadzie najlepiej wybrać język mniejszościowy? Dla większych języków da się nieco poznać kulturę poprzez tłumaczenia i wtedy dopiero zająć się językiem. Kto poczyta trochę o np. Niemczech i się zaciekawi, może się zacząć uczyć niemieckiego itd. Dla małych grup raczej trudno o te wstępne poznanie kultury. Po polsku więcej się człowiek dowie o Niemcach niż o Lezginach, dużo więcej. Oczywiście da się np. przeczytać ten tekst i czegoś się dowiedzieć o Lezginach po polsku, ale jednak tak mała liczba tekstów na ten temat sprawia, że trudniej znaleźć ciekawe aspekty kultury, jest się w dużo większym stopniu zdanym na cudze spojrzenie itd.
W tym artykule czytamy o przypadkowym trafieniu na lezgiński. Można w sumie próbować na ślepo, ale może jednak lepiej wiedzieć mniej-więcej co się dostanie.
Mnie np. odrobinkę kiedyś zaciekawili Romowie. Przeczytałem parę artykułów i czegoś się dowiedziałem, no ale czy jest sens uczyć się romani? Może faktycznie wyjdzie z tego coś więcej – a może okaże się, że tak naprawdę Romowie mnie nijak nie interesują, a jedynie trochę zadowolenia dało działanie wbrew stereotypowi (raczej w Polsce stereotypowo na Romów się narzeka, a nie czyta nawet podstawowe rzeczy na ich temat).
@Galu, pierwsze co nasuwa mi się na myśl to, że dostęp do tzw. żywych materiałów jest istotniejszy od liczby użytkowników. Przykład: w Kolumbii i Wenezuelii największym językiem "indiańskim" jest wayú, który ma 10-ciokrotnie więcej użytkowników niż tikuna. O ludziach Wayúu słyszał każdy Kolumbijczyk, występują sporadycznie na filmach, itd., podczas gdy o Tikuna przeciętny Kolumbijczyk w ogóle nie wie, że istnieją. W tikunaga jest jednak mnóstwo piosenek na YouTube z kilku gatunków muzycznych do wyboru, podczas gdy w wayuunaiki nie ma kompletnie nic, choćby jednej piosenki do słuchania! Słynnych w świecie Wayúu izoluje półpustynia, przez którą przeprawisz się terenówką o odpowiedniej porze roku, podczas gdy do nieznanych Tikuna polecisz wygodnie samolotem za taniochę! Który z tych języków jest "bardziej mniejszościowy", a który "mniej mniejszościowy"?
Mhm, to nawet ograniczając się do materiałów polskojęzycznych, widać że łatwiej coś znaleźć o Karaimich niż o Romach, choć to o Romach każdy Polak słyszał itd. Widziałem polskojęzyczny kurs karaimskiego, doktorat o katechizmach karaimskich – co do Romów, takich rzeczy nie widziałem (może są, ale trudniejsze do znalezienia).
Ale chyba podawane korzyści z nauki języka mniejszościowego wypełniłby prędzej romaji niż karaimski czy syriacki (żeby się trzymać tych mniejszościowych, które mnie już jakoś zainteresowały). Nie ma jasnego standardu romaji, tradycji literatury pisanej. W karaimskim niby też nie ma standardu pisanego, ale jest sporo literatury religijnej sprzed wieków – pod tym względem bliżej mu do np. arabskiego niż do romaji. Syriacki pod tym względem idzie jeszcze dalej.
O Wayúu nic nie wiem, o Tikuna wiem tyle, co przeczytałem w komentarzach na Woofli 😉 Zagłębianie się w jedną z tych grup to trochę strzał na ślepo. O Romach czy Karaimich coś jednak wiem i jednak zdołali mnie początkowo bardziej zainteresować niż np. Łemkowie czy Tatarzy Może przy większym zaangażowaniu okażą się rozczarowywujący, ale jednak Tikuna i Wayúu nie zdołali póki co nawet wstępnie mnie zaciekawić.
Kiedyś podjąłem próbę nauki hiszpańskiego, ale nie było wtedy żadnego zainteresowania czymkolwiek dot. kultury i wiele z mojego hiszpańskiego nie zostało. Gdy brałem się za włoski, niby podobny, to byłem zainteresowany włoskim komiksem i faktycznie teraz u mnie z włoskim jest dobrze (a z hiszpańskim – źle), bo było coś ciekawego w kulturze włoskiej. Czy coś mnie może zaciekawić w kulturze Tikuna lub Wayúu?
@Galu, także pytasz, czy może coś Cię zaciekawić w kulturze Tikuna lub Wayúu. Nie wiem, co Cię może interesować; pierwsze lepsze, co mi się nasuwa: Wayúu odkopują z cmentarza kości swoich zmarłych i je czyszczą z szacunku… Gdy kilkanaście lat temu nawiązałem przez Internet kontakt z pierwszą Wayúu, mój hiszpański był na poziomie B2; także mogliśmy pogadać i było o czym. Zaś jako Polak wzbudziem takie zainteresowanie, że bodajże nazajutrz napisała do mnie Jej siostra, bo też chciała mnie poznać.
Jakiś czas później zacząłem się uczyć keczua i każdorozowo wzbudzałem tym sensację (nie tylko u Keczua, ale również wśród Aimara). Wspominam historię, gdy krewni mojej znajomej Keczua zobaczyli "mnie" w swoich snach i pomyśleli, że jestem jakąś istotą z Ich mitologii i woleli się do mnie we snach nie zbliżać. Po jakimś czasie objaśła Im, że istota, którą widzą w snach, jest zwyczajnie obcokrajowcem i wszystko jest OK. No ale nie pytasz o Keczua.
Czy może coś mnie zainteresować w kulturze Romów? Czy w ogóle będę chcieli się ze mną zadawać? Ostatni Rom, jakiego spotkałem, wyzwał mnie od Żyda, gdyż nie chciałem kupic od Niego perfum. Może łatwiej jest się zaprzyjaźnić z kimś z daleka, gdzie nie wchodzą w grę uprzedzenia, itd.
Patrzę też z dużym sceptycyzmem, czy byś gdzieś w Europie lub nawet w Kazachstanie można natrafić na -z naszego punktu widzenia- tak egzotycznie odjechaną kulturę jak Wayúu lub Tikuna. No i interesując się Indianami na grozi mi wylądowanie w kongijskim więzieniu za szpiegostwo. Jednocześnie mogę poznać ludzi z odmiennej kultury i entuzjastycznie nastawionych do kontaktu z kimś z odległej Polski.
Informacje a kulturze zarówno Wayúu jak Tikuna znajdziesz choćby na YouTube, ale z reguły są w swej naturze wypaczone lub też nakierunkowane na specyficzne aspekty. W pierwszej kolejności dowiesz się o jakimś micie lub obrzędzie Tikuna, ale to tak, jakby polską kulturę przedstawiać od omówienia legendy o smoku wawelskim, bo niby to smok wawelski lepiej niż cokolwiek innego charakteryzuje polskość i to kim jesteśmy, a na codzień niczym innym nie żyjemy tylko pierwszą komunią świętą, którą w dzieciństwie nam odbębniono. Ktoś z nas wierzy w smoka wawelskiego!!!??? Jeszcze mniej szczęścia będziesz miał, jak natrafisz na pewnego polskiego podróżnika, który nie przekazuje kompletnie żadnej wiedzy, a ironicznym tonem w publicznej telewizji rzuca faszystowske określenia typu "dzikie plemię", ale nie raczy podać choćby nazwy tegoż plemienia.
Takie wydobywanie kości przypomina https://pl.wikipedia.org/wiki/Kaplica_Czaszek_w_Kudowie-Zdroju Cóż, może zamiast zajmować się Wayúu, lepiej głębiej zająć się Polską i okolicą?
Co do Romów, to słyszałem o nich tyle złego, co o żadnym innym narodzie. Zamiast mnie to od razu zniechęcić, to raczej wzbudziło pewne zaciekawienie. Słyszałem o dyskryminacji np. Żydów, ale przez długi czas spotykałem się głównie z pozytywnym lub neutralnym stosunkiem do niemal wszystkich mniejszości i właśnie ,,Cyganie" byli jedyną dobrze dla mnie widoczną dyskryminacją przez pochodzenie. Potem faktycznie spotkałem się i z dyskryminacją innych grup z powodu pochodzenia, ale jak byłem młodszy, to tylko dyskryminacja Romów była dla mnie widoczna z dyskryminacji tego rodzaju. Jeszcze doszło parę innych czynników. Póki co ograniczyłem się do poczytania paru artykułów, nic szczególnie głębokiego. Ale i tak np. samo bardzo ogólne pojęcie że Cygan to niekoniecznie Rom, bo może też Sinti, czyni mnie lepiej zorientowanym w temacie od większości ludzi.
Możliwe, że faktycznie byłoby trudno poznać Roma osobiście. Może prostszy byłby ktoś bardziej oddalony, np. Sinti czy Egipcjanin Bałkański.
Jak nie smok wawelski, to co? Polacy często żyją tym, co jaki polityk powiedział – już lepszy chyba smok… Tę legendę faktycznie niemal każdy w Polsce zna. Choć w sumie to sugerowałbym jakąś inną legendę – smok wawelski może zdawać się mało oryginalny, bo przypomina historię z dodatku do Księgi Daniela (Dn 14, 23-42) – może Dratewka ją znał 😉 . No i do dawnych legend to może lepiej uczyć się łaciny, nie polskiego.
@Galu, widzę, że Indianie nie są tematem dla Ciebie. Ale to dobrze, że różni ludzie różne tematy chwytają, gdyż tak można ogarnąć więcej. Będę potrzebował -ale to najprędzej za jakiś tydzień lub dwa- współpracowników do projektu językowego; łacina jest już zajęta (tikuna również), ale greka, włoski i romani są wolne. Co się kości tyczy, ciekaw jestem, jakim środkiem są te kości w kaplicy zakonserwowane. Osobiście wykopałem wiele kości. W tym własnoręcznie wykopałem kości Smok wawelski: https://pl.wikipedia.org/wiki/Smok_(rodzaj)
Romani też będzie 🙂 I dla mnie to było pierwsze zetknięcie z innością (wychowywałem się w mieście w którym mieszkał Szero Rom, Henryk Nudziu nomen omen Kozłowski 🙂
Co do pytania – uważam, że, jak i gdzie indziej w życiu, jest miejsce i na przypadek i na zaplanowane działania. Myślę, że warto interesować się światem, szukać nowych perspektyw, ale bez oczekiwań gościnnego przyjęcia i wewnętrznego przymusu, że 'musi się udać'. Spróbujesz, nie zagra – nic strasznego. Trywializując – to trochę tak jak z nową kulturą kulinarną, nie musi smakować, nie musisz nawet wszystkiego próbować, ważne tylko, żeby nie zatrzymać się na "jedzą robaki, obrzydliwe", "jedzenie palcami jest wstrętne" albo "jakie prymitywy, bekają i siorbią"
Jeszcze kwestia 'pośredniczących' języków. Po angielsku można znaleźć coś (czasem więcej, czasem mniej) o prawie wszystkim w skali świata. Jest kilka innych które odgrywają podobną rolę na dużych obszarach plus -naście języków państwowych użytecznych w skali kraju (do takiego gilaki perski jest niezastąpiony). To przydatne i dla literatury i dla kontaktu z ludźmi. A ten ostatni w przypadku języków rzadko zapisywanych jest szczególnie ważny. Znów – nic na siłę.
A konkretnie o Romani to polecam prace Yarona Matrasa w tym Romani Project, no i jego książkę "I met lucky people"
Dla mnie Romowie to bardziej spotkanie z dyskryminacją niż z innością… Sam miałem z nimi bardzo mało kontaktu, ale słyszałem czasem jakieś niechętne im rzeczy od Polaków. O Henryku Nudziu Kozłowskim trochę czytałem 🙂
Ja się momentami boję, że ograniczenie się do dość dużych języków typu niemiecki, włoski; oraz do ,,prestiżowych" języków martwych/prawie martwych może nie być dobrym pomysłem i może byłoby dobrze zająć się nieco czymś mniejszościowym. Ale cóż, i we wcześniejszych dwóch grupach języków jeszcze sporo przede mną.