Poligloci i ich umiejętności to temat kontrowersyjny. Wśród osób uczących się języków wzbudzają skrajne emocje: podziw, niedowierzanie, zdumienie, zazdrość. Nie jest łatwo jednoznacznie określić, czy znajomość kilku(nastu/dziesięciu!) języków zawdzięczają wyłącznie własnej ciężkiej pracy, czy też jest to raczej swego rodzaju talent. Dla wielu są osobami godnymi naśladowania; wydaje się, że skoro oni mogą tyle osiągnąć, to każdy inny śmiertelnik również. Inni jednak patrzą na poliglotów z dużym dystansem czy wręcz nieufnością. A jak jest naprawdę?
Zacznijmy od zdefiniowania pojęcia „znajomość języka”. Gdzie leży granica, po której przekroczeniu możemy powiedzieć, że jakiś język "znamy"? Według standardów Komisji Europejskiej istnieje sześć poziomów biegłości językowej (A1-C2), a do osiągnięcia najwyższego wymagana jest znajomości wyrażeń idiomatycznych i kolokwialnych, rozumienie praktycznie wszystkiego, co się przeczyta i usłyszy, umiejętność streszczania informacji i różnicowania odcieni znaczeniowych. Przeciętnie uzdolniona osoba potrzebuje przynajmniej kilku lat intensywnej nauki, aby osiągnąć taki poziom.
Nie tylko definicja znajomości języka jest ważna, ale również to, jak się ją interpretuje. Przyjmuje się, że native speakerzy są odpowiednimi kandydatami do sprawdzenia, w jaki stopniu badany posługuje się ich językiem. Niestety, taka ocena nie zawsze jest miarodajna i bardzo się różni w zależności od kultury i kraju pochodzenia "jurora". W niektórych regionach świata autochtoni bardzo entuzjastycznie i pozytywnie zareagują na obcokrajowca znającego absolutne podstawy ich języka i z zachwytem powiedzą: „You speak X language very well!” czy „Oh, you can speak my language!”. Nieraz okazuje się, że adept ledwie potrafi się przywitać, przedstawić i zamówić coca-colę w restauracji. Inni natomiast oceniają bardzo krytycznie; słysząc obcokrajowca mówiącego dość płynnie np. po hiszpańsku czy francusku, zwracają dużą uwagę nawet na drobne błędy gramatyczne oraz obcy akcent. Mogą wręcz stwierdzić, że dana osoba nie ma bladego pojęcia o ich języku. Nawet w obrębie jednego kraju i języka, w tym przypadku niemieckiego, po rozmowie z wieloma Niemcami spotkałam się ze skrajnie różnymi opiniami dotyczącymi mojej znajomości ich języka (oceniam, że jestem na poziomie B2). Niektórzy nie wierzyli, że jestem z Polski, ponieważ „znam niemiecki za dobrze”, a byli i tacy, którzy potrafili bez owijania w bawełnę powiedzieć: „Rozumiem, co mówisz, ale robisz dużo błędów i masz silny, śmieszny akcent”.
Trzecią kwestią jest grupa językowa. Inny wysiłek wkłada się w naukę trzech języków z grupy słowiańskiej lub germańskiej, a inny w naukę języków z różnych grup. Norweg bez znajomości szwedzkiego będzie w stanie porozumieć się ze Szwedem, a Polak nieznający języka słowackiego, bez większego problemu powinien dogadać się ze Słowakiem. Otwarte pozostaje pytanie, czy osoba, która „zna” kilka bardzo do siebie podobnych języków jeszcze mieści się w definicji poligloty.
Wielka legenda – Mezzofanti
Kardynał Giueseppe Mezzofanti to postać historyczna i legenda zarazem. Według różnych źródeł znał od 38 do nawet 58 języków. Mówiono, że każdy, kto z nim rozmawiał, był pod wrażeniem jego umiejętności i zdolności językowych, a sam Mezzofanti twierdził, że to dar od Boga. Duchowny opiekował się chorymi z różnych zakątków świata, mowy uczył się od nich i był zarazem jedyną osobą, która umiała się z nimi porozumieć. Twierdzono, że Mezzofanti był w stanie w dwa tygodnie nauczyć się nowego języka. Warto zastanowić się, czy to rzeczywiście możliwe.
Dwieście lat temu, za znajomość języka była uważana umiejętność rozumienia i tłumaczenia tekstu, natomiast w dzisiejszych czasach brane są pod uwagę cztery kompetencje: pisanie, czytanie, mówienie oraz rozumienie ze słuchu. Ponadto Mezzofanti na ogół spotykał swoich rozmówców w sytuacjach oficjalnych, kiedy pytania i zwroty grzecznościowe się powtarzały, a odpowiedzi były łatwe do przewidzenia. Nie rozmawiano o sprawach prywatnych, dlatego Mezzofanti nie musiał posługiwać się szczególnie rozbudowanym słownictwem, aby stworzyć iluzję, że doskonale zna dany język. Tutaj ponownie wracamy do kwestii związanej z tym, że znajomość języka była oceniana przez native speakera, którego zdanie może nie być adekwatne do rzeczywistych umiejętności ocenianego.
Mezzofanti dzisiejszych czasów – Alexander Arguelles
Alexander Arguelles zna 38 języków, jednak sporo z nich wykorzystuje tylko do lektury. Jego dzień zaczyna się już o 3 rano. Siada przy biurku i przez kilkanaście godzin uczy się – ćwiczy pisanie i czytanie w językach takich jak arabski, chiński czy sanskryt. Według niego istnieją trzy rodzaje poliglotów: geniusze pokroju Einsteina, występujący rzadko, którym nauka przychodzi bardzo łatwo oraz którzy są niezwykle mądrzy i utalentowani w wielu dziedzinach. Drugi rodzaj to ludzie, którzy z nauką języków nie mają większych trudności. Trzecia grupa to osoby, które swoje umiejętności zawdzięczają wyłącznie poświęceniu, motywacji i samozaparciu, a przede wszystkim zainteresowaniu tematem. Alexander Arguelles zaliczył się do ostatniej z tych grup.
Prowadzi on zeszyt, w którym zapisuje dokładną liczbę godzin spędzoną nad książkami. W ciągu 456 dni aż 4454 godzin poświęcił na naukę. Skąd czerpie motywację do tak intensywnej nauki? Jego obsesję językową mogła spowodować trauma z dzieciństwa, związana z wypadkiem, w wyniku którego jego brat stał się niepełnosprawny. Sam Arguelles tak to tłumaczy: „Przez to, że mój brat praktycznie stracił życie, mam poczucie, że muszę robić w swoim życiu dwa razy więcej – za siebie i za niego.”
Inni znani poligloci
Ziad Fazah; do roku 1998 widniejący na liście rekordów Guinessa, podobno znał „płynnie” 56 języków. Rok wcześniej wystąpił w programie telewizyjnym, w którym miał udowodnić swoje umiejętności. Native speakerzy rozmawiali z nim na relatywnie proste tematy i zadawali pytania. Ziad Fazah nie poradził sobie jednak z tym wyzwaniem, zapytany po rosyjsku „Jaki dzisiaj jest dzień?” i po chińsku „Jak nauczyłeś się chińskiego?” nie umiał odpowiedzieć, a w związku z tym jego umiejętności zostały postawione pod dużym znakiem zapytania.
Lomb Kató; węgierska poliglotka, tłumaczka i autorka książki „How I Learn Languages”, również twierdziła, że poliglotyzm nie jest skutkiem talentu, lecz ciężkiej pracy i motywacji. Zapytana, czy można znać kilkanaście języków, odpowiedziała: „Nie, nie można. Przynajmniej nie na takim samym poziomie.”
Emil Krebs; hiperpoliglota i dyplomata jest kolejną zagadką. Po śmierci, jego mózg został poddany badaniom, w celu sprawdzenia, czy jego struktura jest w jakiś sposób wyjątkowa. Okazało się, że komórki nerwowe i ich układ u poligloty wyglądał, i prawdopodobnie też działał, inaczej, niż u przeciętnego człowieka. Nie wiadomo jednak, czy takie nietypowe struktury wykształcił się w trakcie życia Emila Krebsa, czy też poliglota już się z nimi urodził.
Poliglotyzm społeczny
W wielu krajach świata występuje wielojęzyczność. Nie jest niczym dziwnym, że dana osoba na co dzień posługuje się trzema czy czterema językami i ma je opanowane na wysokim poziomie. Mieszkańcy Indii mówią bardzo wieloma różnymi językami, a niektórzy posługują się nawet ośmioma! Czy to kwestia talentu, a może uwarunkowań genetycznych? Odpowiedzi należy doszukiwać się raczej na gruncie socjologii. W Indiach istnieje powiedzenie: „jeżeli nie mówisz – nie jesz”. Oznacza tyle, że osoba jednojęzyczna nie jest w stanie funkcjonować w społeczeństwie – aby móc porozumiewać się z otoczeniem, a nawet a członkami własnej rodziny, musi znać przynajmniej kilka języków.
Będąc w Egipcie czy Turcji, można zaobserwować sytuacje, w których handlarze na bazarach i w sklepach obsługując turystów posługują się kilkoma językach: angielskim, rosyjskim, niemieckim, a czasami nawet i polskim. Poza tym, między sobą rozmawiają jeszcze w innym. Nie nauczyli się ich dla przyjemności, lecz z potrzeby. Willy Bradt mądrze powiedział „Jeśli coś Ci sprzedaję, mówię w Twoim języku. Jeśli to ja kupuję, dann müssen Sie Deutsch sprechen.” Co prawda ich poziom znajomości języków obcych jest daleki od tego prezentowanego przez rodzimego użytkownika, ale to im wystarcza, aby porozumieć się z turystą i wcisnąć mu towar.
Hiperpoligloci
Po przeczytaniu książki traktującej o zagadnieniu poliglotyzmu oraz po obejrzeniu niemałej liczby filmów na YouTube, w których wielu (hiper)poliglotów pokazuje swoje umiejętności, doszłam do wniosku, że rzeczywiście można nauczyć się kilku(nastu) języków, bez posiadania szczególnego talentu czy wyjątkowych predyspozycji. Jest to kwestia samozaparcia, motywacji, zainteresowania tematem i ogromnej ilości poświęconego czasu. Jeżeli ktoś twierdzi, że zna nie kilkanaście, lecz kilkadziesiąt języków, wtedy mamy dwie możliwości: albo uwierzyć, że stoi przed nami geniusz, albo się roześmiać i machnąć ręką, nie wierząc, że jest możliwe opanowanie aż tylu języków w czasie kilkunastu/dziesięciu lat. Istnieją nie tylko ograniczenia czasowe, ale również fizyczne. Większość osób doświadczyła sytuacji, w której ucząc się czy pracując, natrafiła na „ścianę”, która blokowała przyswajanie informacji i powodowała niemożność skupienia się. Ci, którzy w tym samym czasie musieli używać dwóch lub więcej języków, wiedzą, jak wymagające jest przełączanie się z jednego na drugi i że można to robić tylko przez jakiś czas, potem człowiek zaczyna się jąkać, nie może szybko znaleźć właściwych słów.
Hiperpoligloci dzisiejszych czasów sami twierdzą, że znajomość kilkudziesięciu języków graniczy z cudem. Na Youtubie można znaleźć kilka filmików z Richardem Simcottem w rodzaj: „Richard Simcott speaking 40 langauges”. Sam Richard nie twierdzi, że zna aż tyle języków, lecz właśnie tylu się (kiedyś) uczył i zna je na różnych poziomach. Lomb Kató uczyła się swojego szesnastego języka będąc już w podeszłym wieku i również sądzi, że nie można mówić biegle we wszystkich z nich. W filmiku „European speaking 19 langauges”, Vladimir Skultety przedstawia się w każdym z języków, który „zna” i opowiada, jak się go nauczył. Przy kilku zaznacza jednak, że w przygotowanie jego wypowiedź uczestniczył kolega i że sam, na co dzień, tak nie mówi. Hiperpoligloci tacy jak Mezzofanti czy Emil Krebs mogli być wybitni i rzeczywiście mieć duże predyspozycje do zostania geniuszami językowymi, ale, jak na razie, nie da się tego jednoznacznie udowodnić.
Kilka słów na koniec
Każdy z nas rodzi się z innymi cechami i talentami. Niektórzy dobrze gotują, inni piszą wiersze, a jeszcze inni mają bardzo wysokie IQ. Niemal każdy z nas ma znajomego o wybitnych zdolnościach matematycznych, czy też świetnie grającego na pianinie. Mając odpowiednie predyspozycje, łatwiej osiągnąć sukces w danej dziedzinie, natomiast nie jest to warunek wystarczający. Niektórzy poligloci mogą posiadać swego rodzaju „talent”, lecz kluczem do władania wieloma językami jest włożony wysiłek oraz czas poświęcony na naukę. Nikt nie zostanie świetnym muzykiem, jeśli nie spędzi przy swoim instrumencie wielu godzin każdego dnia, ani świetnym matematykiem uprzednio nie rozwiązawszy ogromnej liczby zadań, czy najlepszym piłkarzem, jeśli będzie opuszczał treningi. Jeżeli nie odczuwasz potrzeby znajomości dziesięciu języków, lecz chcesz po prostu nauczyć się np. angielskiego, ponieważ w dzisiejszych czasach jest to język "pierwszej potrzeby", oraz do tego np. włoskiego, bo często spędzasz wakacje na Półwyspie Apenińskim, to nie pozostaje nic innego, jak wziąć książkę w dłoń i zabrać się do nauki. Stwierdzenie, że: „nie nauczę się języka, bo nie mam talentu” to nędzna wymówka.
Zobacz również:
Myśl samodzielnie i nie patrz na innych, czyli krytyka poliglotów
Można nauczyć się kilku(nastu) języków tylko po co? Poważnie mówię, większość poliglotów na co dzień posługuje się tymi językami lub akurat używa intensywnie właśnie tego którego się w danej chwili uczy. To ogromny motywator, "konieczność" posługiwania się językiem.
Dla większości z nas tak naprawdę konieczność posługiwania się wieloma językami na codzień nie występuje. Ogromna większość naszych kontaktów jest jednojęzykowa (mówię o typowym kręgu społecznym pracownika w Polsce), ewentualnie przydaje się angielski w pracy czy podczas wyjazdu od czasu do czasu. No i z racji położenia i powiązań gospodarczych może niemiecki.
I na podniesieniu tych języków powinnyśmy się skupiać. Móc władać nimi tak aby swobodnie formułować myśli i opinie, podobnie jak w polskim. Bo w większości przypadków "znajomość języka" = "znajomość przynajmniej na poziomie C1" i sto razy lepiej jest znać jeden język na tym poziomie niż kilka na niższym. Fakt to wymaga ciężkiej pracy i efekty nie są tak spektakularne jak nauka od początku, co może zniechęcać i powodować, że chętniej zabierzemy się za zupełnie nowy język niż będziemy szlifować "stary".
Też robiłem kiedyś ten błąd, a angielski który jest praktycznie jedynym obcym językiem w moim życiu zawodowym wymaga dużej poprawy :(. Dlatego bardzo uważam teraz na moje "fascynacje poliglotami i nowymi językami".
Kolekcjonowanie znaczków czy monet również nie ma większego sensu, ale tak czy inaczej niektórzy to robią. Myślę, że podobnie jest z nauką języków obcych, często jest to po prostu hobby, swego rodzaju " zbieranie języków", które niczemu konkretnemu nie służy.
Zgodzę się, że większość z nas nie używa więcej niż ok. 2-3 języków na co dzień (w Polsce), natomiast ja pisałam o małym procencie społeczeństwa, dla którego nauka języków obcych stanowi(ła) sens życia.
Poza tym każdy ma inne potrzeby i cele. Dla osób, które potrzebują języków obcych w życiu zawodowym, lepiej będzie nauczyć się 1-2 języków na bardzo wysokim poziomie. Dla podróżnika lepsza będzie znajomość podstaw kilku języków.
To źle się uczysz języków skoro twój angielski kuleje a uczysz się / uczyłeś się jeszcze innych języków. Ja jestem w stanie nauczyć się nowego języka (indoeuropejskiego) w ciągu pół roku aby posługiwać się nim płynnie i przez parę godzin podtrzymywać rozmowę w tym języku. A po co mi znajomość kilku języków? W Indiach uczyłem języka angielskiego oraz polskiego, a obecnie praktykuję hiszpański oraz niemiecki rozmawiając ze swoimi studentami w ich języku wykładając hindi. I w ten sposób, mam kontakt z każdym językiem codziennie. Do tego nauka różnych języków (zwł. odmiennych od siebie) poprawia pamięć, kojarzenie, spowalnia proces starzenia się mózgu oraz zwiększa IQ. Robię to co kocham robić i dzięki temu żyję.
@Jakub Pacanowski Skoro nauka różnych języków poprawia kojarzenie, to zanim odpowiesz na post w danym temacie skojarz kiedy został napisany.
😉
Moim zdaniem bardzo wiele zależy od tego, jak zdefiniujemy pojęcie "znajomości języka obcego".
Na Ukrainie spotykam sporo osób, które twierdzą, że znają angielski (rzadziej niemiecki i francuski) no bo przecież uczyły się go, ale przy najmniejszej próbie przeprowadzenia prostej rozmowy w danym języku okazuje się, że ich poziom oscyluje gdzieś wokół A1-A2 😉 Mam taką swoją domorosłą teorię, że dopóki człowiek nie nauczy się dobrze (czyli, powiedzmy, na poziomie C1) jednego języka obcego, jest mu trudno obiektywnie ocenić, co to znaczy "znać język". Jeżeli uwzględnimy jeszcze to, że wiele osób nie podróżuje i nie komunikuje się z obcokrajowcami, możliwość adekwatnej językowej samooceny jest jeszcze bardziej utrudniona.
Gdybym liczyła swoje języki w taki sposób, to mogłabym z dumą stwierdzić, że znam ich 9 i zaczynam się uczyć dziesiątego, więc chyba zasłużyłam już na miano hiperpoliglotki 😉 Jednak nie uważam się za nią i raczej nigdy nią nie będę, bo dla mnie "znajomość języka" oznacza możliwość swobodnej komunikacji na dowolny temat, umiejętność wyrażenia w zasadzie każdej myśli (opisowo, jeżeli nie znam jakiegoś słowa), co odpowiada chyba właśnie poziomowi C1. I tak z 10 języków nagle robi się 5, cztery z których są słowiańskie i blisko ze sobą spokrewnione.
Dlaczego nie będę hiperpoliglotką? Choćby dlatego, że moje życie składa się nie tylko z nauki języków, a doba ma tylko 24 godziny. Na co dzień posługuję się czterema językami – to już sporo. Ale jak miałabym posługiwać się dziesięcioma? Jeśli nie używamy języka, szybko go zapominamy, dlatego raczej nie wierzę w to, że ktoś może jednocześnie płynnie posługiwać się wieloma językami. Być może pięcioma, być może nawet dziesięcioma, jeśli ktoś jest wybitnie uzdolniony lub cierpi na zespół sawanta. Ale to są bardzo rzadkie przypadki.
O królu Korybucie Wisniowieckim mawiali, że znał siedem języków obcych ale w żadnym nie miał nic mądrego do powiedzenia 🙂
Ciekawy jestem, jaki procent ludności na Świecie jest dwu- lub więcej-języczny "z domu" – bo wydaje mi się to dosyć powszechne. W byłych krajach kolonialnych ludzie znają język swojego ludu i kolonialny, w byłym ZSRR każdy poza własnym językiem zna rosyjski (nie wiem czy młodzi ludzie też, ale starsi na pewno), ale i w zachodniej Europie są takie regiony jak np. Katalonia. Na moim rodzinnym Śląsku dawniej dużo rodzin było polsko-niemieckich, a nawet w tych, które nie były, zwykle się ten drugi język chociaż trochę znało. Z oficjalnymi językami jest różnie, Finowie na przykład zwykle dwujęzyczni nie są – mają szwedzki w szkole, ale znają go przeważnie gorzej niż angielski, Szwajcarzy też niekoniecznie znają te swoje 4.
Ale to trochę inny temat niż poligloci. A ja osobiście myślę sobie, "może z 5" chciałbym znać w miarę płynnie, i jeszcze kilka na tyle żeby czytać i rozumieć teksty piosenek.
"W byłych krajach kolonialnych ludzie znają język swojego ludu i kolonialny"
Niezręczne sformułowanie. Koloniami były -dla przykładu- Australia, Maroko, Indie, Jamajka, Wietnam i Kongo (że nie wspomnę o obu Amerykach – trochę dawniej, ale zawsze)- skrajnie odmienne sytuacje językowe. Mówienie o "języku swojego ludu" brzmi dziwnie w odniesieniu do wielu z tych przypadków. Odnoszę wrażenie, że tak naprawdę myślisz o Afryce subsaharyjskiej – jeśli tak, to warto tak napisać. No i czemu nie "swój język", tak po prostu?
Najogólniejsza prawidłowość jest taka, że mniejszość zna język większości/grupy dominującej, ale już nie odwrotnie; przy czym ta struktura może być wielopoziomowa (np. powiedzmy gdzieś w Mali – mieszkańcy małej wsi mówiący wariantem dogońskiego znają język pobliskiej większej wsi (inny ale niezrozumiały wzajemnie wariant dogońskiego), i jedni i drudzy język najbliższego miasta (powiedzmy, Bozo), niektórzy ponadto wehikularny język danej prowincji (Fula albo Bambara), a ci co dłużej chodzili do szkoły – francuski) albo i prosta (Rwanda/Burundi – kinyarwanda/kirundi + francuski i/lub coraz częściej angielski). W Afryce subsaharyjskiej Twój model "swój + kolonialny" jest rzadszy niż bardziej skomplikowana cebulasta wielojęzyczność sytuacje jakie opisałem dla Mali.
Znajomość jęz. kolonialnego – nie przeceniałbym. Bywa z tym b. różnie nawet w pozornie bliźniaczo podobnych krajach – np. znajomość portugalskiego jest powszechna w Angoli (90%, przy czym są ludzie mówiący tylko po portugalsku), ale "tylko" częsta w Mozambiku (40-50%, ale praktycznie bez jednojęzycznych)
No i jest zróżnicowanie pokoleniowe (tak jak wskazałeś, nie zawsze młode pokolenie jest bardziej wielojęzyczne – patrz byłe ZSRR, gdzie młodzi Czeczeni [obywatele Rosji w końcu] mówią gorzej po rosyjsku niż pokolenie ich rodziców), a także – zróżnicowanie wg płci – mężczyźni są na ogół bardziej mobilni i wielojęzyczni niż kobiety (ale wiele zależy od tego która płeć zajmuje się handlem wg lokalnych norm obyczajowych).
OK, bardzo uprościłem i uogólniłem, ale pytanie pozostaje: Czy wielojęzykowość jest na Świecie raczej wyjątkiem czy normą?
Są części świata, gdzie jest wyjątkiem, są części świata gdzie jest normą. Nie da się odpowiedzialnie mówić o procentach.
Moje podstawowe pytanie brzmi- co to jest wielojęzyczność?
Wielojęzyczność – czynne lub bierne posługiwanie się dwoma lub większą liczbą języków przez jednostkę lub grupę społeczną…
Więcej na https://pl.wikipedia.org/wiki/Wieloj%C4%99zyczno%C5%9B%C4%87
Dzięki za definicję, która nic nie wyjaśnia. Między posługiwaniem się czynnym a biernym jest przepaść, a każde z tych posługiwań się może byc na różnym poziomie. Z tej definicji wynika więc, że na jakimś obszarze pewni ludzie znają jakiś język obcy od poziomu A1 do nejtywa, jedni czynnie, inni tylko biernie. Wszystko jasne. 🙂
Nie ma za co 😉
Nie sądzę jednak, że autor definiuje precyzyjniej pojęcie "wielojęzyczność".
"Między posługiwaniem się czynnym a biernym jest przepaść…" – raczej to zupełnie inne umiejętności. Ja rozumiem czynne posługiwanie się językiem jako mówienie, pisanie. Natomiast bierne, to rozumienie ze słuchu i czytanie. Oczywiście, tak jak piszesz, poziom poszczególnych umiejętności może być od A1 do nejtiva.
Wygląda na to, że jak jacyś przygraniczni Polacy od dziecka jakoś tam dogadują się z Niemcami to są dwujęzyczni, a jak jakiś Polak z Lublina zna niemiecki na C1 to i tak dwujęzyczny nie jest, bo nie należy do jakiejś tam społeczności?
Przez długi okres życia z uwagą obserwuję tzw. dwujęzycznych i mam wiele uwag na ten temat, tylko nikt mi jeszcze nie wytlumaczył na czym do końca to zjawisko miałoby polegać
Definicję z Wikipedii trzeba czytać dalej, "osoby te mają więcej niż jeden język ojczysty, z tym że zakres opanowanego słownictwa w każdym z tych języków może być różny". O to chodzi, więcej niż jeden język ojczysty.
Więcej niż jeden język ojczysty, z tym, że każdy może być na innym poziomie…Dla mnie język ojczysty musi być na najwyższym poziomie, inaczej jest to język obcy. Nie pierwszy raz czytam i słyszę podobne sprzeczności, a pojęcia takie jak narodowość, język ojczysty, język wyniesiony z domu, język mówiony w domu opierają się najczęściej, jeśli nie zawsze, na deklaracjach zainteresowanych. Do tego dochodzi wyidelizowany obraz oparty na dobrych chęciach i życzeniach większości badaczy i mamy mniejszości, języki, dwu- i wielojęzyczność, które najczęściej nie istnieją. Dlatego roi się od map językowych ukazujących pobożne życzenia zamiast rzeczywistosci a wszystko dlatego, że nie ma logicznych, spójnych definicji na podane tu pojęcia a wszystko cenzuruje polityczna poprawność.
@Night Hunter
A jakie miałyby być te definicje? Jeśli do badań weźmiemy populację Polaków, nie znających żadnego języka obcego, od dziecka mówią tylko i wyłącznie po polsku – i tak będą wśród nich znaczne różnice w zasobie słownictwa, poprawności gramatycznej itd. Natomiast osoba wytrwała i zdolna językowo może nauczyć się języka obcego na tyle dobrze, że będzie mówiła poprawniej (i używała bogatszego słownictwa), niż niektórzy native speakerzy. Jak więc, Twoim zdaniem, można zdefiniować "język ojczysty"?
Moim zdaniem język ojczysty może być tylko jeden-ten ,który zna się najlepiej, w takim samym stopniu, co dana społecznośc na danym obszarze. Z moich obserwacji wynika, że tzw. osoby wielojęzyczne i tak tylko jeden język znają doskonale, bez akcentu, tak jak wygląda miejscowa norma. Badacze, którzy zazwyczaj nie znają żadnego z miejscowych języków mają złudzenie, że dana społeczność włada kilkoma językami na poziomie ojczystego.
@Night Hunter
Wiesz, moim zdaniem jest to jednak nieco bardziej skomplikowane. Na przykładzie Ukrainy, który z oczywistych względów jest mi najlepiej znany, mogę zapewnić Cię, że znam osoby, u których nie byłabym w stanie określić języka ojczystego. Zwykle są to osoby o stosunkowo niskim poziomie wykształcenia, które nie mówią do końca poprawnie ani po rosyjsku, ani po ukraińsku (czyli możnaby powiedzieć, że ich językiem ojczystym jest "surżyk"), ale w razie potrzeby przechodzą na (niedoskonały) rosyjski lub ukraiński. Znam dzieci, wychowywane przez rodziców, jedno z których mówi po ukraińsku, a drugie po rosyjsku. Jaki będzie ich język ojczysty?
A "mówić bez akcentu" to również pojęcie bardzo względne. Mieszkańcy wschodnich regionów Ukrainy, dla których językiem ojczystym zdecydowanie jest rosyjski, mówią po rosyjsku "z akcentem", bo wielu z nich wymawia ukraińskie Г zamiast rosyjskiego. Taka wymowa jest jednak dość powszechna również w południowych regionach Rosji, więc osobiście uznaję ją za wariant normy. Doskonale wiesz, że niektóre języki są bardziej zróżnicowane regionalnie, niż polski.
Językiem ojczystym jest ten dominujący, nawet gdy tosurżyk, trasianka czy podhalanski. A to, że w pewnych regionach mówią inaczej to nie ma znaczenia, język ojczysty nie ma być wariantem literackim a właśnie regionalnym.
Wiem, że wszystkie te pojecia trudno jest zdefiniować, ale żeby coś badać jest to konieczne. Trzeba po prostu wprowadzić jakieś sztuczne konwencje-co to jest język, dialekt, gwara, język ojczysty, wielojęzyczność, mniejszość językowa, a dopiero potem to badać. Inaczej wyniki tych badań tylko pobożne życzenia zakłamujące rzeczywistość
Rozumiesz przecież, że tego nie da się zrobić? Ile jest dyskusji na temat granicy pomiędzy językiem i dialektem, a jednoznacznych odpowiedzi nie ma nadal i nigdy nie będzie. Istnieje oczywiście kryterium "wzajemnej zrozumiałości", ale jest ono niedokładne, gdyż ulega wpływom wielu czynników, takich jak poziom wykształcenia i zasób słów użytkownika, szybkość mówienia, ewentualne wady wymowy. Nie da się stworzyć konwencji, która uwzględniałaby wszystkie te niuanse. Oczywiście, że wyniki badań mogą zakłamywać rzeczywistość. Ale czy rzeczywistość językowa jest w ogóle czymś, co da się obiektywnie zbadać i opisać?
Natomiast surżyk lub trasianka to nie zupełnie to samo, co dialekt/język pohalański. Dialekt może nie mieć formy standardowej, ale jednak u wszystkich użytkowników posiada pewne wspólne cechy. Natomiast rodzajów surżyku i trasianki jest tyle, ile ich użytkowników. Każdy "miesza" inaczej, w innych proporcjach.
Ech za szybko wysłałem komentarz.
Sam znam osoby posługująca się nawet 4 językami jako native. Mam kolegę z Bułgarii którego językiem w jakim uczyl się mówić był turecki a zna lepiej bułgarski mimo że uważa turecki za język ojczysty. Myślę że pierwszy język może się w ciągu życia zmieniać. I termin native speaker nie do końca jest jednoznaczny. Znam Ukrainke która mimo że wychowała się w j. ukraińskim dziś ma trudności z mówieniem po ukraińsku bez wstawek po rosyjsku.
W innym (czy tym samym?), hiszpańskojęzycznym programie Ziad Fazah został zapytany w języku mandaryńskim, jaką budowlę/konstrukcję widać z księżyca. Nawiasem mówiąc, konstrukcji tej ponoć jednak z księżyca nie widać, o czym wspomina J. Mann w “The Great Wall”, więc pan Fazah mógł się poczuć zbitym z tropu. 😉
Swoją drogą pytający, o ile dobrze pamiętam, posiadał dość niewyraźną wymowę/mocny akcent, odbiegający od standardu powszechnego w ChRL, co też mogło utrudnić odbiór. Mógł to być np Chińczyk spoza miasta, który na codzień nie posługuje się mandaryńskim, lub z tzw zamorskich, spoza Chin – niektórzy nie mówią po mandaryńsku w ogóle.
Rosjanin zapytał go "jaki jest dziś dzień tygodnia?", a Wielki Poliglota zapewne sporo się do tego programu przygotowywał, tak że mógł stracić rachubę czasu i po prostu nie wiedział, a wszyscy to odebrali jakby nic nie zrozumiał. 🙂 🙂 🙂
@Ksenia 27 11
Wiem, że tych pojęć nie można zdefiniować doskonale, tak, jak nie da się (chyba) stworzyć perpetuum mobile, jednak to nie przeszkadza, by tworzyć rzeczy niedoskonałe. Gdyby wynalazcy nic nie robili wzorem językoznawców to nie dyskutowalibyśmy tutaj.
Dlaczego jedne osady to wsie a inne, nie większe, to już miasta? Dlaczego Morze Azowskie to morze a dużo wieksza zatoka Hudsona morzem nie jest? Dlaczego Grenlandia to tylko wyspa a Australia to już kontynent? Bo taka jest konwencja, tak się ludzie umówili? Czy nie można tak samo postąpić z językami, dialektami, mniejszosciami itp.
Niedawno widziałem mapkę "języki ałtajskie" i była na niej czerwona kropeczka we wschodniej Polsce. Autorowi chodziło o podlaskich Tatarów. Akurat mój kumpel jest ich "przewodniczącym", trzyma klucze od meczetu w Bohonikach, dlatego dość dobrze się orientuję w tej społeczności i wiem, że jedyne, co oni mają wspólnego z językami ałtajskimi to mniej lub bardziej skośne oczy, niektóre nawet zielone lub niebieskie. Gdyby mapka dotyczyła ludów ałtajskich, to jeszcze na upartego można by ich przez wielką nadgorliwość wcisnąć. Ja rozumiem, że autor bardzo by chciał, żeby ci potomkowie Tatarów zachowali swój język, ale tak nie jest. Trzeba najpierw ustalić fakty a potem to puszczać w świat.
Zauważam jedną rzecz. Mianowicie umówienie się, że "Morze Azowskie to morze" a "zatoka Hudsona morzem nie jest" nic nie wnosi do określenia co jest morzem a co zatoką w przypadku odkrycia/badania nowego morza lub zatoki.
Zatem zdanie "Bo taka jest konwencja, tak się ludzie umówili?" nic nie wnosi do świata nauki, do metodologii rozstrzygania co jest morzem a co tylko zatoką.
@Night Hunter 27.11
Ludzie tak właśnie robią – umawiają się. Umówili się na przykład, że serbski, chorwacki, bośniacki, a ostatnio również czarnogórski są odrębnymi językami, a nie dialektami jednego języka. Ktoś się umówił, ale ktoś inny nadal twierdzi, że są to jednak dialekty. Ktoś się umówił, że Morze Azowskie jest morzem, ale ktoś inny pisze, że jest ono zatoką (a Grecy nazywali je kiedyś Jeziorem Meotyjskim). Tego typu kwestii nie da się arbitralnie rozwiązać raz i na zawsze.
Zgadzam się, że niektóre kwestie da się ocenić w miarę obiektywnie – dość łatwo byłoby udowodnić, że w Polsce nie ma społeczności ałtajskojęzycznej, jak również to, że umieszczanie karaimskiego i krymczackiego na liście języków regionalnych Ukrainy (nawet przed odejściem Krymu do Rosji) było jedynie pobożnym życzeniem, oderwanym od rzeczywistości. Ale jak udowodnisz to, że nie ma osób faktycznie dwujęzycznych (wielojęzycznych)? Ja uważam, że takie osoby istnieją, chociaż jest ich o wiele mniej, niż się czasem uważa.
@Romek i to whom it may concern
Na świecie jest około 6000 mórz, dokładnej liczby nie da się podać, bo część z nich to zatoki. Według niektórych badaczy zatoki mogą stanowić nawet połowę liczby mórz, nie da się jednak wyznaczyć dokładnej granicy między morzem a zatoką, dlatwgo często stosuje się nazwę ogólną "akwen słonowodny". Nie wiadomo dokładnie, gdzie który akwen się kończy a gdzie zaczyna następny. Nie wiadomo również które morze jest głębsze a który płytsze, żadna metoda nie potrafi tego dokładnie zmierzyć. Jedne morza mają pewne części głębsze, np. okolice linii brzegowej, inne mają bardzo głębokie części środkowe. Żaden badacz nie zaryzykuje stwierdzić, które morze jest cieplejsze, gdyż wymagałoby to ciągłego mierzenia temperatury każdej jego części. Nikt nie chce nawet arbitralnie stwierdzić czy np. Morze A lezące w strefie arktycznej jest zimniejsze od Morza H ze strefy hipertropikalnej. Niektórzy piszą, że bardzo chętnie by przyjeli, że Morze A jest zimniejsze od Morza H, ale nie widzieli danych, które by to potwierdzały, więc temperatura wody w obu morzach musi być zbliżona. 🙂
Wszelkie podobieństwa do jakiejś prawdziwej nauki lub autentycznej postaci mogą być jedynie PRZYPADKOWE.