kultura

Literatura francuska – klasyka powieści, część 1

francuskalit

Dzisiaj chciałabym się podzielić z Wami moimi ulubionymi powieściami z literatury francuskiej. Każdy, kto wybrał studia filologiczne spotyka się z przedmiotem o nazwie literatura. Jedni bardzo go lubią, dla innych to strata czasu. Jeśli chodzi o moje zdanie w tej kwestii, to uważam, że nic tak bardzo nie zbliża nas do kultury danego kraju jak jego literatura. Właśnie w utworach poruszane są ważne kwestie społeczne i polityczne dla danego narodu, ponadto duży nacisk kładziony jest na wydarzenia historyczne. Szkoda, że wiele osób podchodzi do tego przedmiotu tak bardzo lekceważąco, bo jeszcze raz podkreślam, że język pisany to bogactwo informacji kulturowych. Oczywiście nie można nikogo do czytania zmusić, ale proszę, chociaż spróbujcie, i niech Was nie przeraża liczba stron.

Poniżej prezentuję Wam subiektywną listę powieści francuskich, które należą do grona moich ulubionych. Znajdziecie tutaj tytuły, które wpisują się w klasykę literatury. Zapraszam do lektury!

"Hrabia Monte Christo" (Le Comte de Monte Christo) Alexander Dumas

"Czekać i nie tracić nadziei!"

Powieść wydana początkowo w częściach w 1845 roku stała się najsłynniejszą powieścią Dumasa, tuż zaraz obok "Trzech Muszkieterów". "Hrabia…" to powieść przygodowa, której fabuła skupia się wokół zemsty głównego bohatera. W powieści pierwsze skrzypce gra Edmund Dantes, młody marynarz, który przybił do portu w Marsylii po to, by następnego dnia poślubić piękną Mercedes. Jego plany krzyżuje anonimowy donos, który zarzuca Dantes'owi bonapartyzm. Niewinny chłopak wplątany w sieć intryg i kłamstw zostaje uznany za winnego i skazany na lata więzienia w twierdzy d'If. Więzienne lata stają się bardziej znośne, gdy udaje mu się nawiązać kontakt z księdzem Farią, który zostaje jego mentorem. Razem próbują odkryć kto ponosi winę za nieszczęścia Edmunda. Dantes planuje zemstę.

Nie będę Wam zdradzać finału tej historii, pragnę jedynie zaznaczyć, jak misternie jest utkana sieć intryg. Każdym z bohaterów, który przykłada rękę do wtrącania Edmunda do celi, kierują inne motywy: odrzucona miłość, żądza pieniądza lub protekcja własnej rodziny. Podobnie jest z zemstą głównego bohatera: nic nie jest przypadkowe, Dantes planował wszystko dokładnie przez czternaście lat. Gdy mówimy o zemście, to dużo łatwiej byłoby gdyby Dantes po prostu odebrał życie tym, którzy na to zasłużyli. Ale on tego nie robi. Jego celem nie jest ich życie, sięga po środki, które będą w stanie zadać im największe cierpienie. On cierpiał w więziennej celi, teraz role się odwróciły.

Powieść o zdradzie, miłości, zemście i bólu, który nie pozwala zapomnieć dawnych krzywd. Na tle historii Napoleona autor tworzy historię o walce dobra ze złem oraz o zemście, która w miarę upływu lat przybiera na sile.

Czytając recenzje i opinie o tej powieści, znalazłam taką, która twierdziła, "że dziś już tak się nie pisze". Niestety to prawda. Nie znam powieści współczesnej napisanej z takim rozmachem. Fenomenalna, dopracowana w najdrobniejszych szczegółach, zachwyca wciąż mimo upływu lat.

Dumas rozsławił tą powieścią twierdzę d'If, gdzie aktualnie znajduje się muzeum, które można zwiedzać. Co więcej, w Marsylli można zorganizować sobie wycieczkę "Śladami Edmunda Dantes'a".

Powieść była wielokrotnie ekranizowana, z różnymi wariantami zakończenia, a także wystawiana na deskach teatru. Kto widział, a nie czytał, ten niech żałuje.

"Nędznicy" (Les Misérables) Victor Hugo

Pięciotomowe arcydzieło wydane w 1862 roku na zawsze wpisało Victora Hugo w kanon literatury światowej. Powieść "Nędznicy" określa się jako dzieło realistyczne z licznymi wątkami romantycznymi, przygodowymi czy eseistycznymi. Praca nad nią trwała dwadzieścia lat, a jego głównym celem było przedstawienie pełnej panoramy francuskiego społeczeństwa XIX wieku.

Bohaterem "Nędzników" jest Jean Valjean, mężczyzna, który za kradzież chleba został skazany na ciężkie galery. Jako były więzień jest odrzucany przez społeczeństwo, wtedy to z pomocą księdza udaje mu się wejść na drogę praworządności. Jego dalsze życie jest dalekie od przestępstw, Jean stara się pomagać biednym i potrzebującym. Składa przysięgę, że zajmie się wychowaniem Kozety, zyskuje szacunek i uznanie. Jednak nie jest mu dane zaznać bezpieczeństwa, ponieważ ściga bo bezwzględny inspektor. Losy Jeana oraz wszystkich postaci posłużyły autorowi jako przykład przemiany bohaterów. Według Hugo każda jednostka może zmienić swoje życie, wystarczy jedynie, że zaufa w pełni Bogu,a ten jest zawsze skory do pomocy.

Postać Jeana jest dla Francuzów tym, kim dla nas jest Pan Tadeusz. Dlatego też "Nędznicy" to obowiązkowa pozycja na liście każdej osoby zainteresowanej francuskim.

Fenomen powieści polega na przeplataniu się przeróżnych wątków, bogatej fabule i uniwersalnych wartościach. Niesłabnąca popularność przejawia się w ilości ekranizacji oraz ilości wystawianych sztuk. "Les Miserables" to najdłużej grany musical na londyńskim West Endzie. Warto zobaczyć także musical z 2012 roku, gdzie główną rolę gra Hugh Jackman. Produkcja zgarnęła trzy Oskary i trzy Złote Globy. Jeśli chcecie posłuchać pięknej ballady Fantyny kliknijcie tutaj, natomiast pieśń finałowa jest dostępna tutaj.

"Nana" (Nana) Emil Zola

Jeśli chodzi o "Nanę", to jest to dziewiątą powieść z cyklu Rougon-Macquartowie, na który składa się aż dwadzieścia powieści. "Nana" została wydana w 1880 roku jako powieść naturalistyczna opisująca portret francuskiego społeczeństwa. Główną bohaterką jest młoda dziewczyna, Anna, która występuje w roli Wenus w teatrze. Braki talentu aktorskiego nadrabia nagością, która jest szeroko komentowana w wyższych sferach. Takim oto sposobem Nana staje się rozchwytywaną kurtyzaną, której nie może zabraknąć na paryskich salonach. Niestety znajomość z nią wpływa negatywnie na mężczyzn, jest to kobieta destrukcyjna, która sprowadza nieszczęście na płeć męską. Los niestety ma dla niej inne plany…

Historia Nany to tak naprawdę metafora zepsucia wyższych sfer: Zola poprzez naturalistyczne podejście prezentuje brak moralności wśród elit.

Powieść jest naprawdę uniwersalna, biorąc pod uwagę fakt, iż jest to tylko niewielki wycinek portretu rodziny Rougon-Macquart, z całego serca Wam polecam ten oraz inne tomy. Mnie osobiście przypadł do gustu "Germinal", w którym to główną postacią jest brat Anny. Losy rodu są tak skomplikowane, że relacje między postaciami zostały przedstawione na specjalnej grafice.

 

To oczywiście tylko pierwsza część mojej listy, druga ukaże się niedługo.

Mam nadzieję, że udało mi się Was zapoznać z największymi powieściami francuskimi i być może choć odrobinę zachęcić do sięgnięcia po jedną z nich. A Wy macie swoje ulubione powieści? Śmiało, dzielcie się nimi w komentarzach!

Zobacz także…

Du cinéma! Przegląd komedii francuskich
Pierwsza książka w języku obcym
Francuskie brzmienia – część 6. W kręgu poetów przeklętych
Obca literatura dziecięca: dobre źródło nauki?
Jak czytać w języku, którego dobrze nie znamy?
Readlang, czyli jak okiełznać teksty
Hakowanie tekstów metodą LWT
Jak czytać i nie zwariować
Nauka języka bez podręcznika – część 2 – czytanie

Du cinéma! Przegląd komedii francuskich

Jako, że marzec jest miesiącem Frankofonii, tematem dzisiejszego artykułu będzie francuskie kino. Osobiście jestem fanką francuskich komedii, dlatego też pozwoliłam sobie podzielić się z Wami moimi ulubionymi, do których zawsze wracam. Mam nadzieję, że moje typy choć trochę przypadną Wam do gustu. Nie muszę chyba wspominać, że oglądanie filmów w oryginale (lub chociaż z napisami) to też świetna forma nauki języka. Kolejność prezentowanych filmów jest losowa. 🙂

 

Jeszcze dalej niż Północ” (2008)
Film, który pokochała cała Francja od Północy, aż do Południa. Nie jest nowością, że Francuzi śmieją się z Północy. Istnieje cała masa dowcipów i anegdot o tym jak się żyje w okolicach Lille czy Calais. Panuje tam syberyjski mróz, ludzie zajmują się polowaniem na niedźwiedzie, a ich akcent ani trochę nie przypomina   Dokładnie na takich stereotypach oparty jest film „Jeszcze dalej niż Północ”. Urzędnik z Marsylii zostaje oddelegowany do pracy na daleką północ. Jako typowy mieszkaniec Prowansji postrzega to jako zesłanie i zło konieczne. Wkrótce okazuje się, że nie warto wierzyć stereotypom. Genialne role Dany’ego Boon’a i Kad’a Merad’a rozbawią Was do łez. Zachęcam Was do oglądania i przekonania się jak wygląda życie na dalekiej Północy.  ZWIASTUN

 

„Nietykalni” 2011
Jeden z najlepszych filmów jakie widziałam. Historia dwóch skrajnie różnych osób schorowanego możnego człowieka i chłopaka, który dopiero co wyszedł z więzienia. Połączyła ich początkowo praca, później sympatia, która przerodziła się w przyjaźń. Jak to możliwe, że zbudowali taką silną więź? Film, który wyśmiewa wszelkie konwenanse społeczne i kulturowe. Kolejny raz Francuzi śmieją się ze stereotypów. Historia, która nie tylko bawi, ale też wzrusza. Omar Sy w roli niepokornego Drissa jest fenomenalny, a ta rola otworzyła mu drzwi do wielkiej kariery. Absolutny hit z cyklu must see ! ZWIASTUN

 

„Imię” 2012
Wydaje mi się, że jest to dość mało znany film, a szkoda! Historia jest dość niepozorna i banalna. Grupa znajomych spotyka się na kolacji, by poznać imię dziecka jednej z par. Gdy w końcu przyszły tata ogłasza swój wybór, nastaje niezręczna cisza. Sytuacja robi się coraz bardziej niewygodna, a kolejne tajemnice wychodzą na jaw.  Wszystko ma wyjątkowo lekką formę i jestem pewna, że też za to docenicie ten film. Jest to komedia w pełnej krasie, która urzeka swoją prostotą i przesłaniem. W roli taty zobaczycie Patricka Bruela, który świetnie prezentuje swój talent komediowy. Komedia dla każdego rodzica i nie tylko. ZWIASTUN

 

 

„Za jakie grzechy, dobry Boże?” 2014
Komedia z ikoną francuskiego kina Christianem Clavier w roli głowy rodziny. Film opowiada historię małżeństwa, którego córki poślubiły mężczyzn wyznających różne religie. Ostatnia nadzieja w najmłodszej córce, która oświadcza rodzicom, że chce wyjść za mąż. Ku ich uciesze jej wybrankiem jest katolik. Perypetie rodzinnych spotkań i niewygodnych rozmów przy stole. Mieszanka wybuchowa – kultur, religii i obyczajów ze ślubem w tle. Świetna komedia, która jest dowodem na to, że dla miłości nie istnieją żadne przeszkody. Półtorej godziny śmiechu gwarantowane. ZWIASTUN

 

„Rozumiemy się bez słów” 2014
Komedia o losach nastoletniej Pauli, która mieszka na prowincji ze swoją głuchoniemą rodziną. Dziewczyna postanawia wziąć udział w krajowych przesłuchaniach wokalnych. Paula jest przewodnikiem swoich rodziców, zajmuje się zakupami i kontaktem ze światem zewnętrznym. Jak więc wytłumaczyć nie słyszącym rodzicom, że jej pasją jest śpiew? Bardzo wzruszające i zabawne perypetie rodziny, która musi odnaleźć się w nowej sytuacji. Całość filmu dopełnia piękny głos Louany Emera, która jest znana z francuskiego talent show. Gorąco polecam! ZWIASTUN

 

 

„Samba” 2014
Losy Samby (w tej roli kapitany Omar Sy), któremu grozi deportacja. Pomaga mu Alice, która chce diametralnie zmienić swoje życie. Czy uda jej się ocalić Sambę przed powrotem do Senegalu? Reżyser podejmuje bardzo trudny temat – blaski i cienie życia imigrantów w Paryżu. Trudny słodko-gorzki temat. Mimo to, film bawi i wzrusza, a przede wszystkim uczy podejścia do drugiego człowieka. Pokochacie Sambę! ZWIASTUN

 

„Przychodzi facet do lekarza” 2014
Następny film z duetem Boon – Merad w rolach głównych. Nieznośny pacjent wykrywa u siebie wciąż nowe choroby, a swoimi odkryciami zadręcza swojego lekarza. Hipochondryk musi przezwyciężyć swoje fobie, gdy podaje się za walczącego buntownika. Komedia o losach uchodźców, wolontariuszach i Victorze Hugo. Polecam serdecznie! ZWIASTUN

Tak właśnie prezentuje się moja lista, jak możecie zauważyć są to głównie nowe produkcje, co nie znaczy, że nie lubię kultowych filmów. Jestem wielką fanką talentu Luis de Funès dlatego też zachęcam do sięgnięcia po filmy z jego udziałem. Od kultowego „Żandarma” po „Kapuśniaczek” i „Zwariowany weekend”. Z pewnością każdy z Was też kojarzy nieśmiertelnych „Asterixa i Obelixa”, którzy jako super silni Galowie ratują świat. Poza tym zdecydowanie trzeba oglądnąć „Taxi”, „Goście, goście”, „RRRRRrrr”, „Amelię”. Mogę dorzucić jeszcze kilka tytułów z Dany Boon’em : „Wyszłam za mąż, zaraz wracam” lub „Nic do oclenia”.  I nie mogłabym zapomnieć o robiącym furorę „Mikołajku”, który staje się u nas coraz bardziej popularny.

A Wy macie swoje ulubione filmy? Czy znajdują się na Waszej liście francuskie produkcje? A może nie jesteście pasjonatami francuskiego kina? Czekam na Wasze odpowiedzi!


 

Zobacz także…

Hiszpańskie filmy, które łatwo przeoczyć
Jak oglądać telenowele i nie zwariować?
Francuskie brzmienia: Dernière Volonté
Francuski w Kanadzie – prowincja Manitoba i język mitchif
Francuski w Québecu – jak zrozumieć Kanadyjczyka?

Peterlin 5 – Po co się uczyć?

peterlin5Przez poprzednie odcinki wielokrotnie przebijała myśl, żeby uczyć się jak najmniej, tyle jedynie, by cel, który się sobie postawiło jak najszybciej pojawił się w polu rażenia – a wtedy już nie tyle uczymy się, ile robimy to, co chcieliśmy z tym naszym językiem robić. No dobrze, ale co to jest to "to, co chieliśmy"? Odmieniwszy "cel" przez wszystkie przypadki wypadałoby powiedzieć, co nim powinno być, prawda? Po co się tak właściwie uczyć języków?

Pytanie jest trafne i ważne, ale skieruj je nie do mnie, a do samego siebie: po co się uczysz? Co chcesz robić? To Ty masz chcieć czegoś, nie ja, życia Ci nie ułożę, niczego nie doradzę. Mogę najwyżej, i za chwilę to zrobię, powiedzieć co nieco o swoich celach i motywacjach, których nie musisz podzielać. Zamiast "po co się uczyć?" w tytule mogłoby stać "po co się uczę?" i byłoby ściślej.

No to po co się uczę języków? Nie tego, czy tamtego (powody bywały różne), ale w ogóle języków?

Skok w przeszłość po powód mniej istotny, choć wciąż obecny: Kiedyś myślałem, że język, jego struktura, skrywa tajemnice świata. Dziwiła mnie i ciekawiła różnorodność gramatycznych mechanizmów, to że ja "mam pieniądze", ale one "u" Rosjanina, "na" Finie czy "przy" Irlandczyku, zaś Turek czy Węgier powie coś w rodzaju "moje pieniądze istnieją" i myślałem, że te różnice świadczą o czymś głębokim, o fundamentalnie odmiennym postrzeganiu świata. Dopiero z biegiem czasu, po wielu nieudanych próbach wskazania na czym konkretnie ta odmienność (co innego "czuć", że "oni myślą inaczej", co innego – wiedzieć i wykazać, jak; impresjonizm jest dobry, ale nie wszędzie) dotarło do mnie, że to -po prostu- nieprawda, że jeśli Rosjanin, Polak, Fin i Turek mają inny stosunek do pieniędzy (czy posiadania w ogóle), to nie wynika to z właściwości ich języka.

Być i mieć, czyli trochę filozofii. Pójdźmy jednak trochę głębiej, zamiast tej samej relacji ("mam pieniądze") różnie wyrażanej w poszczególnych językach, wychodząc od całkiem różnych (choć pokrewnych) relacji wyrażanych (przez nas) tak samo. Otóż czasowniki "być" i "mieć" są w polskim, podobnie jak ich odpowiedniki w wielu innych popularnych językach, rozpaczliwie wieloznaczne. Gruzin inaczej -czyli innym czasownikiem- "ma" przyjaciela (mam przyjaciela = megobari mqavs), a inaczej komputer (mam computer = kompiuteri makvs), w maori inaczej rodzice "mają" dzieci (tzw. posiadanie na – coś, nad czym masz kontrolę) , a inaczej dzieci – rodziców (posiadanie na o – coś nad czym kontroli nie masz). I faktycznie, czy kiedy mówię "mam szare oczy", "mam brata i dwie siostry", "mam dużo cierpliwości", "mam piątkę z angielskiego", "mam dużo pieniędzy" (nie wchodząc już w "mam dziś napisać artykuł", "mam to gdzieś" i dalsze jeszcze rejony) to za każdym razem mam (ha, ha) na myśli, tę samą relację, to samo "mam"? No nie.

Z "być" wcale nie inaczej. Co polski łączy, lezgiński czy irlandzki traktują odrębnie – "jestem tutaj" to po lezgińsku (zun ina awa) ale "jestem Polakiem" to (zun Polak ja). Z kolei irlandzki odróżnia "jestem prawnikiem" (Is dlíodóir mé) od "jestem nieuczciwy" ( mé mimhácanta). Przykłady niepotrzebnie egzotyczne, bo tu akurat nie trzeba sięgać daleko – "il y a", "es gibt", "ser" kontra "estar".

No dobrze, czy zatem, skoro "bycie gdzieś", "bycie jakimś" i "bycie czymś", to odmienne relacje, to czy w językach je odróżniających nie myśli się jakoś inaczej, subtelniej? Nie sądzę, ponieważ, po pierwsze – kategorie językowe to co innego, niż kategorie logiczne, nigdy nie będą spójne. I lezgiński i irlandzki używają jednego ze swoich czasowników "być" do idiomatycznego wyrażania relacji słabo powiązanych z "byciem" (co jest naturalnego w mówieniu adak qhel kwa) "gniew jest pod nim" na "on się gniewa" czy "woda jest ode mnie" [ uisce uaim] na "potrzebuję wody" albo [ ceol agam] "muzyka jest przy mnie" na "umiem śpiewać"?). Po gruzińsku samochód ma się tak, jakby był żywy (mówi się "mankana mqavs", a nie "mankana *makvs"), w maori samochód i ubranie należą do kategorii o (czyli tej bez kontroli). Po drugie, i ważniejsze, przecież w tym nudnym, wrzucającym wszystko do jednego worka polskim mogę powiedzieć, że "bycie gdzieś, bycie jakimś i bycie czymś to odmienne relacje", tym samym odróżniając egzystencjalne 'być' od lokatywnego, predykatywnego i kopulatywnego. Może brzmi to koszmarnie, ale dzielić włos na czworo nad naturą (naturami) "bycia" – nie przeszkadza.

Ta przydługa, choć wciąż skrótowa, przebieżka miała zilustrować dwie myśli – że języki świata są pod względem strukturalnym niezwykle zróżnicowane, a ta różnorodność jest ciekawa i fascynująca i może być -w moim przypadku tak było i jest- ważnym motywem pchającym do kolejnych przygód i wędrówek językowych. I myśl druga – że ta strukturalna różnorodność jest dziełem przypadku, organicznego, chaotycznego rozwoju, a nie czymś wypływającym z ugruntowanej, zakodowanej w języku wizji świata, jakiejś wewnętrznej logiki. Czegoś takiego -jak sądzę- nie ma. Choć różnice w postrzeganiu świata oczywiście istnieją, to biorą się skądinąd. Skąd?

Język sam w sobie jest złożony i interesujący, ale nie aż tak ważny. Stokroć bardziej liczy się to, co przekazuje, co się za jego pomocą wyraża. Prawdziwym bogactwem jest nie tyle różnorodność języków, ile wielość kultur wyrażanych poprzez języki (przy czym stosunek kultur do języków to nie 1:1 – różnice kulturowe między USA a Wielką Brytanią, czy nawet w ramach samych Stanów Zjednoczonych są ogromne; a jeśli to nie przekonuje, to polecam poczytanie o tzw. Irish Travellers, którzy mówią po angielsku!).

To prawda, że "friend" nie znaczy dokładnie tego samego co "przyjaciel", ale nie jest przecież tak, że "luźniejsze przyjaźnie" u anglofonów są wywołane tym, że nie mają oni słowa na "prawdziwych przyjaciół". Raczej odwrotnie – znaczenie słowa odpowiada społecznej rzeczywistości. Jeśli ta się zmieni, zmieni się znaczenie, albo powstanie nowe słowo.

No dobrze, po cóż zatem uczę się języków? Żeby poznawać świat z nowej strony, ale nie przez studiowanie gramatyk (samo w sobie ciekawe), a badanie tego, co ludzie mówią, piszą, myślą i czują, ich historii, kultury, wizji siebie i świata, zwłaszcza tam, gdzie odbiega od mojej.

Przydługi cytat z Helen DeWitt (wywiad dla BOMB), który dość dobrze ilustruje o co mi chodzi:

Pound thought that if there was good poetry in a language, then you should learn enough of that language to read the poetry. Your typical language course is completely misguided. You go through all this stuff about what your hobbies are, and you are not interested in what people are doing, chatting amongst themselves about their jobs, their golf. No! You want to read the great poetry and start there. Pound was single-minded about that. And that was inspiring because surely if you want banality, you don’t have to go looking for it in another language—you have your mother tongue.

I z tym się zgadzam – jeśli banał wystarcza, to przecież nie trzeba go szukać daleko, po co się męczyć? Jeśli jednak już podejmujesz wysiłek i zaczynasz się uczyć czegoś nowego, obcego, trudnego (jak każdy inny język, jeśli chcesz go poznać dogłębnie, a nie pobieżnie) to czemu nie sięgać po to, co wybitne? Pisałem już wcześniej o niewielkim sensie poświęcania czasu na książki, do których się potem nie wraca – prawda, czasem trzeba spróbować, żeby zobaczyć, co zacz, ale bardzo, bardzo często już zawczasu wiadomo, czego się spodziewać.

Jedyne zastrzeżenie jakie mam do cytowanej opinii, to to, że ja uzupełniłbym "wielką poezję" o wytwory kultury nie tak może wysokiej, ale czasem równie ważnej, znaczącej. Jeśli chcemy poznać innych ludzi, ich sposób myślenia i wrażliwość, to oprócz i obok literatury najwyższych lotów (którą się często ceni, ale nie czyta) warto zwrócić uwagę na to co słuchają, czytają, oglądają oni sami. Chodzi o filmy, muzykę, książki, które (niemal) każdy zna, lubi i -tu kluczowy warunek- uważa za ważne, przeżywa głęboko. Nie najbardziej popularne, ale -z braku lepszego słowa- kultowe; nie "muzyczna jedynka" ale "hymn pokolenia", którego słucha się ze łzami w oczach albo z ciarkami na plecach; nie "wychowywałem się przy tym", ale "wychowałem się na tym", "zobaczyłem, przeczytałem, usłyszałem i już nie byłem taki sam". Prawie każdy ma takie doświadczenia. Niekoniecznie mają być one uniwersalne – nie każdy słuchał Kaczmarskiego, Kazika czy OSTR (a to dobre przykłady z różnych pokoleń) – ważne, że dużą grupę ludzi wzrusza i porusza. Świetnego przykładu dostarczył Karol pisząc kiedyś o "De La Rey Song" – muzycznie nic wielkiego, ale jakie wywołała pasje!

Nie musi chodzić o gotowe utwory, żywe słowo może mieć podobne znaczenie. Czasy przemówień być może już mijają (choć na pewno warto studiować wielkie wystąpienia z przeszłości), ale nadal ktoś obdarzony charyzmą przy odpowiednim splocie okoliczności może porwać całe zbiorowości i wywrzeć na ich losy głęboki wpływ. Przy tym może to być retoryka czerpiąca z klasycznych wzorców danej kultury, ale równie dobrze i improwizacja daleko odbiegająca nie tylko od nich ale i od gramatycznej poprawności. Słowa Muhammada Alego z konferencji prasowej przed walką z Foremanem –Ima show you how great I am (od 0:30)– nieprzypadkowo można znaleźć jako podkład na niemal każdej "motywującej" składance na youtube.

Niepiśmienny pasterz może wiedzieć o życiu więcej, i tę wiedzę lepiej przekazywać, niż pięciu profesorów. Wystarczy (tylko i aż) szukać takich i starać się ich wysłuchać i zrozumieć. Dla jasności – nie upieram się przy poszukiwaniu "zapoznanych Homerów naszych czasów", chcę tylko powiedzieć, że zaciekawienie światem i potrzeba kontaktu z czymś autentycznym (to o to mi chodzi) może się wyrażać na wiele sposobów. Jeśli chcesz więcej wiedzieć i lepiej rozumieć, narzędzi i środków nigdy nie zabraknie. Więcej wiedzieć i lepiej rozumieć – po co się uczyć języków, jeśli nie po to?

Znów Helen DeWitt (ten sam wywiad):

Why not offer a taste, early on, of the best of not just of one or two languages, but of a very wide range? By all means offer Spanish, the language of Cervantes and Borges—but the first thing the student should do is read the “Lottery of Babylon,” which is such a wonderful piece. Why would you not start with that? Why wouldn’t you start with something that good in many languages, and then decide which you wanted to pursue?

W sporze pomiędzy "prawie nic o prawie wszystkim", a "prawie wszystko o prawie niczym" gram zdecydowanie po stronie pierwszej drużyny. Zdaję sobie sprawę z istnienia pewnych praw przyrody ("pierwsze prawo masła – im szerzej je smarujesz, tym cieńsza jest warstwa"), ale próbuję orientować się jak najszerzej, punktowo pogłębiając wiedzę tam, gdzie to okazuje się najpotrzebniejsze (lub najciekawsze). Widzę głęboki sens takiego podejścia w odniesieniu do kultur i języków. Ich różnorodność jest porażająca i zachwycająca; ograniczając się do tego, co nam bliskie i pokrewne, zawężamy swoją znajomość świata do wąskiego jego wycinka. A to, moim zdaniem, wielka szkoda.

Kto myśli, że poznawszy meandry katolickiej, protestanckiej i prawosławnej teologii czy religijności, wie jak różne od siebie mogą być religie, myli się bardzo; ten, kto doda jeszcze judaizm i islam, w ich licznych wariantach – myli się tylko niewiele mniej. Bo prawdziwy problem, to jest prawdziwe zróżnicowanie, zaczyna się nie tam, gdzie mówimy "o, ta religia bardzo różni się od mojej", ale "czy to w ogóle jest religia?". Nie chodzi o udzielanie innych odpowiedzi na te same pytania, ale o stawianie zupełnie innych pytań, niż nasze. To dotyczy nie tylko religijności oczywiście, ale i innych sfer kultury.

Globalizacja oznacza wszędobylstwo cywilizacji technicznej i kultury masowej. Łatwo jest myśleć, że skoro mamy te same gadżety i te same rozrywki, to jesteśmy bardzo do siebie podobni. Tymczasem te same narzędzia i usługi nie są wykorzystywane tak samo. Płacąc kartą w irańskim sklepie podajesz na głos swój PIN sprzedawcy; Toyota Land Cruiser służy jako symbol statusu i w Polsce i w Południowym Sudanie, ale tylko w tym drugim miejscu właściciel będzie o niej śpiewał pieśni pochwalne, jak dawniej o ulubionym byku – ozdobie stada. Podobnie z rozrywką: zglobalizowana kultura masowa może i dociera prawie wszędzie, ale jedynie wycinkowo, jest interpretowana w lokalnym kontekście, a obok niej współistnieją tradycje lokalne, o których siedząc w zaciszu własnej kultury nie mamy zielonego pojęcia (kto widział jakiś film z Nollywood? słyszał o zapasach lamb? – to najpopularniejszy sport w zachodniej Afryce!).

Oczywiście, żeby dowiedzieć się czegoś o wymienionych przeze mnie zjawiskach nie trzeba uczyć się lokalnych języków – wystarczy czytać dobre książki i rozmawiać z ludźmi, którzy byli, widzieli, nauczyli się. Ale w ten sposób zdajemy się na pośrednika, który zawsze -siłą rzeczy, bez złej woli- coś przeoczy, coś przemilczy, a coś doda od siebie. No i – nie wszędzie dotrze. Wreszcie – nawet jeśli dotrze, zobaczy i nie przemilczy, to opisze jednak z zewnątrz, a nie od środka. Taka perspektywa ma swoje zalety – zewnętrzny obserwator czasem dostrzega to, co dla miejscowych jest tak naturalne, że niemal 'przezroczyste', niedostrzegalne (np. Irańczycy nie piszą i nie opowiadają o swoim systemie podziału jedzenia na 'ciepłe' i 'zimne' – związek z temperaturą podawania jest b. słaby – bo uważają go za oczywisty) – ale wad jednak więcej (bo turysta czy badacz też jest półślepy na pewne zjawiska, inne mylnie interpretuje, a do tego przez samą obecność zakłóca naturalny bieg spraw).

Staram się zatem sam poznawać możliwie jak najszerszy wachlarz, pełną paletę możliwości, wszędzie sięgając po to, co charakterystyczne, wartościowe, poruszające. To nie zawsze jest droga komfortowa – im dalej od 'naszych' kanonów kultury, sztuki, myślenia, tym odbiór bywa trudniejszy, ale uważam, że wysiłek wyjścia poza lokalne wersje zglobalizowanej kultury masowej bardzo się opłaca, bo poszerza horyzonty. Ponieważ nie można nacierać naraz na wszystkich frontach, potrzebny jest mechanizm selekcji. O tym jak dokonać możliwie reprezentatywnego wyboru otwierającego szeroką panoramę językowej i kulturowej różnorodności świata będzie mówił następny odcinek, przeznaczony przede wszystkim dla tych, którzy podzielają moje zaciekawienie światem.