Author: Adriana Oniszk

Urugwajskie głosy

flaga-urugwajuDziś wcielę się w rolę Kermita Żaby, gospodarza programu "The Muppet Show" i z dużą przyjemnością zaprezentuję Wam dwóch wykonawców, którzy śpiewają po hiszpańsku, a ich teksty od wielu miesięcy pomagają mi w nauce tego języka. Łączy ich to, że pochodzą z Urugwaju, są w swoim kraju niezwykle popularni, a u nas mało kto o nich słyszał. Bardzo się ucieszę, jeśli choć w minimalnym stopniu przyczynię się do zmiany tego stanu rzeczy.

Panie i Panowie, oto pierwszy z nich: Fernando Cabrera. Gdyby nie przypadek, to i ja nie miałabym pojęcia o jego istnieniu. Na szczęście pewnego dnia, szukając czegoś do pooglądania po hiszpańsku, wpisałam w youtubową wyszukiwarkę słowa "la casa de al lado" (tak, chodziło mi o tytuł telenoweli) i zaintrygowana kliknęłam w jedną z pierwszych propozycji, przedstawiającą mężczyznę w średni wieku z gitarą. I, link po linku, spędziłam wieczór w towarzystwie Cabrery i innych urugwajskich muzyków. Zupełnie zapomniałam, że zamierzałam oglądać jakąś telenowelę.

Fernando Cabrera jest wokalistą, gitarzystą, kompozytorem i poetą. Jak to zwykle ze śpiewającymi poetami bywa, to właśnie teksty są jego najmocniejszą stroną. Patrząc obiektywnie, muszę przyznać, że jako gitarzyście znacznie bliżej mu do szarpidrutów niż wirtuozów, a z wokalem… coż, dobrze że trafia w nuty. A mimo to nie da się zaprzeczyć, że jest Artystą. I inspiracją dla dwóch pokoleń urugwajskich wykonawców.

Utwór, który wybrałam, aby zapoznać Was z Cabrerą, jest jednym z moich ulubionych, ale niekoniecznie reprezentatywnych dla jego repertuaru (jeśli chcecie samą esencję cabrerowatości, to na początek polecam wspomnianą "La casa de al lado" – ludzie na koncertach czasami przy tym płaczą; a zaraz potem, dla równowagi, posłuchajcie lekko prześmiewczego "Disolvente"). Tymczasem prezentuję Wam "El mal del sueño":

W komentarzach youtubowych można znaleźć zapis tekstu (żeby był bardziej czytelny, podzieliłam go na wersy):

Estás callada todo el día, mirando siempre para abajo
no contestás cuando te hablan, seguís tejiendo tu trabajo.
El portazo enfurecido no consiguió alterar tu paso,
dame algún día la alegría de ver pegados los pedazos.
Completamente estás dormida, o así parece totalmente,
te levantás a la cocina, caminás silenciosamente.
Tu mente parece sumida en una música inconciente,
estás callada todo el día, estás sonriente de repente.
Te conocí en el muelle un día, te habías clavado aquél anzuelo,
me enamoré de tu carita, me enamoró tu desconsuelo.
Eras un ciervo adolescente, muy apegado a tus abuelos,
eras la niña de mis sueños, me sometí a todos tus juegos.
Mi amor es tan desesperado, tu amor es tan inobediente,
vos nunca hablás ni das motivos, solo tu risa intermitente.
Tu mente está cerrada en vida, tu cuerpo es una flor demente,
está empedrado mi destino, atado al tuyo para siempre.
Te he regalado mil muñecas, ingenuamente esperanzado,
me rebajás como una diosa, inmisericordiosamente.
Quizá algún día abra y entre en tu dulzura enajenada,
en tu locura o en tu vientre, en tu niñez eternizada.

Osoby nieznające hiszpańskiego będą może ciekawe, o czym w ogóle ten Cabrera tutaj śpiewa. Jego słowa są skierowane do tajemniczej pani, która przez cały dzień się nie odzywa, nie reaguje, kiedy się do niej mówi, nie reaguje też na trzaśnięcie drzwiami, jest nieobecna myślami, zupełnie jakby spała – czasem tylko znienacka się uśmiecha. A on, tzn. podmiot liryczny, jest w niej beznadziejnie zakochany i chciałby wniknąć w to, co się dzieje w jej głowie (a chęć tę wyraża różnymi metaforami). Podarował jej nawet tysiąc lalek, ale ona go poniża, jak jakaś bogini, niemiłosiernie. "El mal del sueño" to "choroba snu". El mal dosłownie oznacza zło, el sueño – sen, spanie, marzenie.

Osoby znające hiszpański bądź uczące się tego języka, zwrócą pewnie uwagę na czasowniki w drugiej osobie liczby pojedynczej: mamy tu do czynienia nie z formą , a z formą vos, w jej typowej postaci, charakterystycznej dla rioplatense, czyli dialektu używanego w Argentynie i Urugwaju. (W jakich jeszcze krajach i w jakiej postaci występuje zjawisko voseo, możecie przeczytać TU [artykuł po hiszpańsku]).

Zauważcie, że utworzenie formy vos nie jest w naszym przykładzie niczym skomplikowanym. Wystarczy, że znacie drugą osobę liczby mnogiej vosotros, używaną w Hiszpanii (a ucząc się hiszpańskiego w Polsce, nie sposób jej nie znać), usuwacie każdorazowo literkę "i" w końcówce odmienianego czasownika i macie vos. (Powyższe zdanie nie dotyczy oczywiście czasowników zakończonych w bezokoliczniku na -ir, tutaj formy vos i vosotros wyglądają po prostu identycznie). Weźmy np. czasownik contestar (odpowiadać). Mielibyśmy [vosotros] contestáis, wyrzucamy "i" i mamy [vos] contestás, które widzicie w drugiej linijce tekstu piosenki. Biorąc z tej samej linijki seguir (tu: kontynuować), tworzymy [vosotros] seguís, a jako że nie mamy co wyrzucić, bo bezokolicznik kończył się na -ir, zostaje nam [vos] seguís. I tak dalej. W piosence, w formie vos,  pojawiają się praktycznie wyłącznie czasowniki w czasie teraźniejszym (z wyjątkiem czasownika ser – > eras). Jeśli chcecie prześledzić, jak "zachowuje się" ta forma we wszystkich czasach i trybach, polecam stronę DRAE (jako przykład, wrzuciłam do odmiany wspomniany wyżej czasownik seguir –  jeśli forma vos różni się od , jest podana obok niej, jeśli z kolei w 2. os. l. p. widnieje tylko jedna forma, to oznacza, że w tym wypadku vos = ).

Wróćmy jednak do naszych dzisiejszych gwiazd. Drugą osobą, którą chcę Wam przestawić, jest Eduardo Mateo. Wokalista, gitarzysta, kompozytor i autor tekstów, jest legendą w swoim kraju. Od połowy lat 60-tych aż do roku 1990, kiedy zmarł na raka w wieku zaledwie 50 lat, Mateo nagrywał i występował solo i w zespołach, niejednokrotnie współpracując z innymi urugwajskimi sławami. Jako elementy jego stylu wymienia się sambę, bossa novę, rock i candombe (muzyka pochodzenia afrykańskiego, oparta przede wszystkim na różnego rodzaju bębnach, bardzo popularna w Urugwaju). O ile Cabrerę w pełni docenią osoby znające hiszpański co najmniej biernie i na co najmniej średnim poziomie, tak Mateo polecam wszystkim, niezależnie od znajomości / nieznajomości tego języka. Po prostu świetnie się go słucha. Na pierwszy kontakt proponuję piosenkę "Esa tristeza" ("Ten smutek").

Pod piosenką na youtubie znajdziecie zapis tekstu. Tu też są słowa skierowane do jakiejś pani. Tym razem jednak w formie , a nie vos (przyznam szczerze, że nie mam pojęcia, dlaczego! Cabrera zawsze śpiewa vos, Mateo – chyba zawsze , a obaj urodzili się w Montevideo i o ile się dobrze orientuję, nigdy nie ruszali się stamtąd na dłużej).

Tak, Mateo i Cabrera nagrali wspólną płytę, z koncertu w 1987 r. (znajdziecie ją na youtubie po wpisaniu "Mateo y Cabrera"). Widać, słychać i czuć, że była to współpraca nie tylko owocna, ale i zwyczajnie przyjemna: spotkało się dwóch dobrych znajomych o podobnym spojrzeniu na życie. Kiedy ich słucham i oglądam ich wspólne zdjęcia, nie potrafię nie zastanawiać się, ile wódki razem wypili i ile godzin razem przegadali – nie tylko o muzyce…

 

Z oczywistych powodów nie napisałam o wszystkich wartych uwagi wykonawcach urugwajskich – ograniczyłam się tylko do dwóch moich ulubionych. Jeśli jesteście jednak zainteresowani tematem, polecam takie nazwiska jak Malena Muyala, Hugo Fattoruso, Liliana Herrero czy Jorge Drexler.

 

Zobacz także:

Dlaczego warto oglądać obcojęzyczne "talent shows"
Hiszpańskie filmy, które łatwo przeoczyć
Jak słuchać, żeby usłyszeć
Hiszpański na marginesach
Jak oglądać telenowele i nie zwariować
Meksykanie i ich język: prawdy, półprawdy, ćwierćprawdy i słówka-jokery

 

 

 

 

O szkołach językowych

leccion1Nie jestem orędowniczką szkół językowych. Nie jestem też ich wojującą przeciwniczką. Tak się złożyło, że mój pierwszy regularny kontakt z językiem hiszpańskim miał miejsce w jednej z takich szkół. Mam za sobą cztery i pół miesiąca kontaktu ze szkołą językową (półtora *) intensywnego kursu) i kilka przemyśleń, którymi chcę się podzielić.

Zacznijmy od kwestii zasadniczej: czy zapisanie się do szkoły językowej jest niezbędne, kiedy chcemy nauczyć się języka? Jeśli macie pomysł na własną naukę, wiecie jak i gdzie szukać właściwych na danym etapie materiałów, a przy tym jesteście odpowiednio zmotywowani, ale nie macie dużo pieniędzy – nie martwcie się. Poradzicie sobie i bez szkoły językowej, wbrew temu, co nieraz usłyszycie / przeczytacie w różnych mniej czy bardziej nachalnych reklamach. Internet naprawdę sprzyja samoukom językowym na wszelkie możliwe sposoby (przykłady w linkach pod artykułem). Jeśli natomiast absolutnie nie macie czasu, ale chodzi Wam po głowie, że fajnie byłoby przeznaczyć te dwie – trzy godzinki tygodniowo na zajęcia z jakiegoś popularnego / egzotycznego / arycpotrzebnego języka, to… możecie się zapisać, w końcu to Wasze pieniądze. Ale osobiście radziłabym wtedy przeznaczyć te pieniądze na coś, co przyniesie Wam większy pożytek – bo nikt jeszcze nie nauczył się języka przez sam fakt, że pojawiał się od czasu do czasu na zajęciach, czy to w szkole językowej, czy na lektoracie na studiach. Owszem, wiedza ma to do siebie, że nieraz potrafi sprawić wrażenie, że sama wpada do głowy – ale dziwnym trafem dzieje się to tylko wtedy, kiedy jesteśmy naprawdę mocno zaangażowani w jej zdobywanie.

Zdarza się jednak, że zapisanie się na kurs językowy to naprawdę dobra decyzja. Nie będę tu wnikać we wszystkie możliwe kombinacje sytuacji, w których ma to miejsce. Napiszę za to, jak było ze mną. Decyzję o zapisaniu się na intensywny kurs hiszpańskiego dla początkujących podjęłam po przeszukaniu internetu pod kątem materiałów do nauki tego języka, dostępnych po polsku. Nie znalazłam NIC sensownego, co mogłoby przysłużyć mi się na dłuższą metę. Nie bez znaczenia był też fakt, że w tamtym momencie takie doświadczenie zorganizowanej, grupowej nauki było mi bardzo potrzebne.

Jakie korzyści może przynieść nauka w szkole językowej? Przede wszystkim, od samego początku, od pierwszych zajęć na poziomie A1, wyrabia nawyk mówienia, wprawiania w ruch choćby minimalnego zasobu słownictwa. No i oczywiście jest nauczyciel, który poprawia nam błędy i wyjaśnia wątpliwości. W dodatku dobry nauczyciel wykorzystuje materiały z najprzeróżniejszych źródeł, co później może ułatwić nam poszukiwania własne. Brzmi super, prawda? Problem w tym, że nie zawsze tak to wygląda. Jeśli dobrze trafimy, kurs językowy będzie nieocenioną pomocą w nauce. Źle trafiony kurs – to wyłącznie strata czasu, pieniędzy i nerwów. Otóż to. "Trafienie" to tutaj słowo-klucz.

kot-w-worku-andrzej-czyczyloBo prawda jest taka, że zapisy na kurs w szkole językowej to jedna wielka loteria. W dodatku, ciągnąc to borgesowskie porównanie, duża część z puli losów to losy przegrane, co jeśli weźmiemy pod uwagę iż nie są darmowe, rysuje mało optymistyczny obraz. Konkretniej rzecz ujmując, wygląda to tak, że lektorzy są przydzielani do grup niemal w ostatniej chwili, jak już zbierze się komplet, nigdy odwrotnie (już wiecie, skąd ten rysunek z kotem w worku?). Ja za pierwszym razem miałam sporo szczęścia. Trafiłam nieźle (biorąc pod uwagę, że była to nauka samych podstaw). A pod względem umiejętności organizacyjnych prowadzącego i atmosfery w grupie – trafiłam bardzo dobrze. Spodobało mi się na tyle, że jakiś czort podkusił mnie do kontynuowania nauki na kolejnym kursie, dzięki któremu dla odmiany na zawsze wybiłam sobie z głowy wszelkie formy uczenia się grupowego i stałam się zdeklarowanym samoukiem…

Czy można jakoś dopomóc swojemu szczęściu w takiej loterii? Owszem, można. Czasami. Szkoły językowe dają np. możliwość zmiany grupy, jeśli coś nam nie pasuje… Już wiecie, gdzie jest haczyk? Otóż musi istnieć grupa równoważna z naszą (ten sam język, poziom, semestr). W praktyce taką możliwość mają wyłącznie osoby zapisane na angielski bądź niemiecki. Wybrałeś/aś nieco mniej popularny język? Przykro mi, musisz cierpieć, bo grupy alternatywnej raczej nie znajdziesz. Czy można zatem zrezygnować? Tak, teoretycznie można, ale warunki rezygnacji są skrajnie niekorzystne finansowo dla rezygnującego – żeby zobaczyć, jak szkoły językowe zabezpieczają się na taką okoliczność, przeczytajcie sobie regulamin dowolnej z nich. Jest jednak pewne wyjście, może nie idealne, ale całkiem niezłe: zapłata za kurs w ratach. Całość wychodzi wprawdzie nieznacznie drożej niż zapłata z góry, ale w razie ewentualnej rezygnacji traci się dokładnie tyle, ile wynosiła pierwsza rata. Bo kolejnej się już nie płaci.

Jeśli loteria Wam nie straszna, jeśli macie trochę oszczędności finansowych i chcecie przeznaczyć je na kurs językowy, być może zastanawiacie się, jaką szkołę językową wybrać. Moja podpowiedź brzmi: jakąkolwiek. Najlepiej niedrogą. Bo tak naprawdę wszystko zależy nie od szkoły, a od osoby prowadzącej i od grupy, na jaką się trafi. Nawet w drogich i prestiżowych szkołach, gdzie nauczają sami rodzimi użytkownicy, zdarzają się fatalni nauczyciele, których typowe zajęcia można streścić zdaniem: "macie, poczytajcie sobie teksty i zróbcie do nich ćwiczenia, a ja przez ten czas popiszę sms-y". Rzeczą kluczową jest umiejętność organizacji czasu i aktywizacji uczestników zajęć. Dobrze poprowadzone zajęcia to takie, po których poczujecie się jak po treningu sportowym: przyjemnie zmęczeni. Oczywiście fajnie jest też mieć absolutną pewność, że przyswojony na zajęciach materiał nie zawiera poważniejszych błędów, ale w końcu od czego są słowniki… (W ten pokrętny sposób próbuję powiedzieć, że wysoki poziom znajomości języka u nauczyciela jest bardzo potrzebny, ale na nic się nie zda, jeśli osoba ta nie będzie umiała sensownie swojej wiedzy przekazać. Czasem, zwłaszcza kiedy zaczynamy naukę od zera, lepiej sprawdzi się nauczyciel o średniej znajomości języka, ale wysokich umiejętnościach dydaktycznych).

Jak widzicie, ani nie zachęcam, ani specjalnie nie zniechęcam nikogo do nauki w szkole językowej. Mam nadzieję, że główny wiosek, jaki płynie z mojej pisaniny jest taki, aby co najmniej trzy razy zastanowić się przed podjęciem decyzji o zapisie na kurs. Dodam jeszcze na koniec, że zgodnie z moim doświadczeniem, nauka na kursie językowym ma sens tylko wtedy, kiedy:

1. Zaczyna się naukę języka od zera – bo już od poziomu A2 (czyli odkąd jest się w stanie zrozumieć polecenia z podręczników) zdecydowanie lepiej uczyć się samodzielnie.

2. Wybiera się kurs intensywny – bo to jedyne w miarę sensowne tempo, jeśli ktoś faktycznie zamierza się języka uczyć.  A i tak należy być przygotowanym na coraz więcej frustracji w miarę trwania kursu. Pamiętajcie, że będziecie w grupie. I będziecie się uczyć razem z osobami o mocno zróżnicowanym poziomie motywacji i zaangażowania, włączając w to typy, które postanowią sobie, że będą przychodzić na co trzecie zajęcia. Zawsze mocno spóźnieni. I przeważnie bez notatek. (Tak, tempo zajęć będzie dostosowywane właśnie do nich. I nie, nie możecie ich zabić). Więc wiecie… Tak, czy inaczej – OSTRZEGAŁAM.

Autorem ilustracji przedstawiającej kota w worku jest Andrzej Czyczyło.

*) półtora kursu wzięło się stąd, że z drugiego zrezygnowałam w połowie trwania, a miałam taką możliwość, bo nastąpiły niespodziewane zmiany, za które odpowiedzialność leżała po stronie szkoły językowej (oczywiście w tej nietypowej sytuacji otrzymałam zwrot za niewykorzystaną połowę, cóż to był za piękny dzień!)

 

Zobacz także:

75% samouctwa, czyli czarna owca na Woofli
O "łatwości" języka hiszpańskiego
Będąc niemłodą już iberystką: pierwsze wrażenia ze studiów
Czy Polak może (na)uczyć się hiszpańskiego meksykańskiego?
Meksykanie i ich język: prawdy, półprawdy, ćwierćprawdy i słówka-jokery

 

 

Jak oglądać telenowele i nie zwariować

telenovelasKiedy zaczynałam naukę hiszpańskiego na intensywnym kursie dla początkujących i ledwie potrafiłam się w tym języku przedstawić i powiedzieć skąd jestem, nie mogłam się nadziwić koleżance z grupy, która nie dość że znała wyrażenia typu ¡No me digas! (Nie mów!), ¡Fuera de aquí! (Wynocha stąd; tutaj fuera to dosł. na zewnątrz) i sporo słownictwa dotyczącego życia codziennego, to jeszcze miała całkiem ładną wymowę (a na pewno lepszą niż ktokolwiek z nas, pozostałych uczestników kursu). Skąd jej się to wzięło? Właśnie z seriali, jak wyznała. Dopytana sprecyzowała, że chodzi o telenowele.

Cała sprawa zaintrygowała mnie na tyle, że rozpoczęłam poszukiwania telenoweli, którą mogłabym od czasu do czasu obejrzeć bez szkód na zdrowiu i zobaczyć, co z tego wyniknie. Na wstępie odrzuciłam wszystko to, co akurat emitowała polska telewizja, bo niezbyt mi się podobał pomysł wyławiania poszczególnych fraz, których akurat nie zagłuszył polski lektor. Zdecydowałam się na jedną z produkcji logo telemundoTelemundo (którą konkretnie i dlaczego – o tym za chwilę), na początek wybrałam wersję z napisami i rozpoczęłam eksperyment, który – jak się wkrótce okazało – dawał i nadal daje całkiem ciekawe rezultaty. A w międzyczasie, w różnych miejscach w sieci, poczytałam trochę o popularności metody "na telenowelę" jako metody pomocniczej w nauce języka hiszpańskiego.

Co takiego jest w telenowelach hiszpańskojęzycznych, że potrafią służyć jako naprawdę dobre wsparcie w przyswajaniu języka?

1. Niezależnie w jakiej części świata i w którym roku serial został nakręcony, niezależnie jak szerokie spektrum umiejętności aktorskich wykazują osoby w nim występujące, jednego możecie być zawsze pewni: będą mówić powoli i wyraźnie. (No, może od czasu do czasu przyspieszą trochę – w końcu mamy do czynienia z opowieściami o wielkiej namiętności, zazdrości, zdradzie, rozpaczy itd. – ale zawsze bez szkody dla dykcji).

2. Ważniejsze kwestie są zawsze powtarzane. Na różne sposoby. Jeśli nie zdążycie się zorientować, co takiego don Renato powiedział swojej żonie Evie, że tej aż szczęka opadła, nie musicie nawet cofać odcinka do początku kwestii, bo jest bardziej niż prawdopodobne, że Eva, jak już odzyska zdolność mówienia, sama powtórzy słowa męża, żeby się upewnić, że dobrze usłyszała, i wszystko stanie się jasne. Albo inny przykład. Widzicie ten obrazek u góry? Pani trzymana przez pana mówi: ¡Suéltame! (Puść mnie!). Drugi pan popiera jej żądanie, krzycząc: ¡Suéltala, imbécil! (Puść ją, durniu!). Możemy sobie jeszcze wyobrazić, że wbiega służąca i woła zrozpaczona: ¡Señor, por favor, suéltela! (Proszę, niech pan ją puści!). Naprawdę tak to wygląda!

3. Bohaterowie telenowel ciągle coś od kogoś chcą, często komuś grożą, kompulsywnie zastanawiają się "co by było gdyby", gorączkowo próbują zrekonstruować utracone wspomnienia, a do tego podsłuchują i powtarzają to, co usłyszeli… Innymi słowy, mamy nieustanną okazję uczenia się i / lub powtarzania praktycznie wszystkich używanych w codziennej mowie czasów i trybów. Należy, rzecz jasna, wziąć poprawkę na to, że formy gramatyczne i słownictwo z serialu np. argentyńskiego będą się nieco różniły o tych z serialu np. meksykańskiego. Dlatego, jeśli nie macie szczególnych preferencji co do dialektu, jakiego chcecie słuchać, polecam produkcje wspomnianego już Telemundo z USA. Grają w nich aktorzy najróżniejszego pochodzenia (najczęściej: Meksyk, Argentyna, Kolumbia), a używają wystandaryzowanej wersji hiszpańskiego (z lekkim przechyłem w stronę meksykańskiej).

4. Niezależnie od tego ile trupów i ile zmian sojuszy między bohaterami przypada na jeden odcinek, niezależnie od tego, jak piętrowe okazują się tożsamości niektórych i jak często uznani za zmarłych okazują się żywi, trzeba przyznać, że fabuła dowolnej telenoweli jest w gruncie rzeczy przewidywalna, bo oparta na podobnych schematach, a słownictwo – niewyszukane. Dzięki temu (i dzięki wspomnianym w poprzednich punktach rzeczom) na stosunkowo wczesnym etapie nauki języka można zrezygnować ze wspierania się napisami.

To tyle o potencjalnym zastosowaniu telenowel jako pomocy w nauce języka. A teraz czas na kwestię zasadniczą: jak wybrać telenowelę, którą dałoby się oglądać przez dłuższy czas bez uszczerbku dla zdrowia?

La casa de al lado - plakatZacznijmy od tego, że nie każdy musi je oglądać, a nawet nie każdy powinien. Powiedzmy sobie szczerze: telenowele są głupie. Czy naprawdę chcecie patrzeć, jak młoda dziewczyna, której życie jest w niebezpieczeństwie, słysząc dzwonek do drzwi, radośnie biegnie otworzyć i nawet nie pyta, kto tam? Albo jak młody mężczyzna, będąc kochankiem swojej lekarki, wciąż zwraca się do niej usted (pani)? Jeśli jednak charakteryzujecie się dużą odpornością na absurd i chcecie spróbować coś obejrzeć, mam dla Was dobrą wiadomość: współczesne telenowele odchodzą już od schematu "biedny kopciuszek po wielu perypetiach wreszcie poślubia księcia", a przypominają raczej seriale sensacyjne, a czasem thrillery. Akcja w nich pędzi, ciągle ktoś ginie, można nie nadążyć ze zliczaniem trupów.

Jako pierwszy serial do oglądania wybrałam "El rostro de la venganza" (polski tytuł: "Oblicze zemsty"), przede wszystkim dlatego, że dużo w nim strzelają, no i ze względu na tę zemstę w tytule. Główny bohater został niesłusznie skazany za zabójstwo i spędził w więzieniu 20 lat… Czy coś Wam to przypomina? Ale nie, to nie on będzie się mścił. On będzie tylko próbował nauczyć się żyć w społeczeństwie, jako jedyny dobry i naiwny w otoczeniu samych intrygantów. (A to? Z czymś się Wam kojarzy?) Będzie też próbował przypomnieć sobie, co tak naprawdę się stało 20 lat temu, a mnóstwo osób będzie mu w tym przeszkadzało, nie przebierając w środkach.

To nie jest tak, że męczyłam się oglądając i że robiłam to wyłącznie ze względu na naukę języka. Ten serial naprawdę mnie wciągnął, a kilka wątków i postaci uważam za całkiem nieźle nakreślone. Podobał mi się biznesmen-bandyta, grany przez Saúla Lisazo, elegancki, uprzejmy i niebezpieczny. I podobał mi się sposób, w jaki została sportretowana jego rodzinka. Po kilkudziesięciu odcinkach na scenę wkracza też najciekawsza i kluczowa dla serialu (i świetnie zagrana!) postać pielęgniarki z interesującym zaburzeniem osobowości. Oczywiście momentów żenujących jest sporo, w końcu mamy do czynienia z telenowelą, ale poziom żenady określiłabym jako porównywalny z pierwszym lepszym filmem hollywoodzkim. Jeśli miałabym Wam polecić jakąś telenowelę, to na pewno "El rostro…"

Teraz z kolei oglądam "La casa de al lado" (polski tytuł: "Dom po sąsiedzku") i nadal jest interesująco, choć współczynniki absurdu i żenady dużo wyższe. Mamy tu dom rodziny Conde, w którym, jak co chwila słyszymy, "nic nie jest takie, na jakie wygląda" (i już od pierwszego odcinka domyślamy się, co konkretnie takie nie jest), mamy też dom po sąsiedzku, w którym dla odmiany wszystko jest do bólu takie, na jakie wygląda: mąż zły-że-aż-strach i jego niemożliwie zahukana żona. Są oczywiście romanse, intrygi, co chwila ktoś pada trupem, a całość stylizowana jest na opowieść gotycką (nie żartuję!). Ten tytuł też polecam, ale z pewną taką ostrożnością.

Jeśli macie jakieś swoje ulubione seriale (niekoniecznie telenowele), które pomogły bądź nadal pomagają Wam w nauce języków – zapraszam do dzielenia się tytułami.

 

Zobacz także:

Hiszpańskie filmy, które łatwo przeoczyć
Czy Polak może (na)uczyć się hiszpańskiego meksykańskiego?
Meksykanie i ich język: prawdy, półprawdy, ćwierćprawdy i słówka-jokery
Dlaczego warto oglądać obcojęzyczne "talent shows"
Jak słuchać, żeby usłyszeć

Nie samymi podręcznikami… – czyli internetowe pomoce naukowe

flaga-hiszpaniiMoja nauka hiszpańskiego to – poza wszystkim innym – ciągłe odkrywanie, jak wiele ciekawych, przydatnych i rzetelnie przygotowanych źródeł wiedzy o tym języku można znaleźć w internecie. Nie będę tu pisać o zagranicznej prasie czy telewizji, bo do tych źródeł każdy potrzebujący bez problemu dotrze sam w ciągu kilkudziesięciu sekund, a pożytków z korzystania z nich chyba nie muszę wymieniać. Czasem jednak człowiek najzwyczajniej w świecie potrzebuje materiałów o charakterze ściśle dydaktycznym. (Mam tu, rzecz jasna, na myśli człowieka, któremu podobnie jak mi jeszcze wiele brakuje do biegłości językowej, a wątpliwości gramatyczne i leksykalne są jego / jej standardowym punktem w rozkładzie dnia).

Poniżej podzielę się linkami do stron, które odkryłam w czasie mojej dotychczasowej nauki, a które nieraz okazały się dla mnie bezcenną pomocą. Aby z nich skorzystać, potrzebujemy podstawowej znajomości angielskiego i / lub hiszpańskiego (z wyjątkiem pierwszej, która moim zdaniem wymaga minimum średniej znajomości co najmniej jednego popularnego języka obcego – i ostatniej, która jest w całości po polsku).

1. Forum WordReference. Z tą stroną sytuacja jest o tyle specyficzna, że każdy wcześniej czy później na nią trafia, szukając w google odpowiedzi na swoje wątpliwości językowe. Pamiętam, że mnie po raz pierwszy przywiodła tam wpisana w wyszukiwarkę fraza "por todo lo alto meaning" i to co znalazłam, w zupełności mnie usatysfakcjonowało. Forum zorganizowane jest w ten sposób, że użytkownicy zadają najróżniejsze pytania z zakresu frazeologii, gramatyki itp., a odpowiedzi udzielają im rodzimi użytkownicy języka. Zauważcie, że WordReference ma działy poświęcone wielu różnym językom (m. in. włoskiemu, chińskiemu, niemieckiemu, francuskiemu,…), więc mogę zaryzykować stwierdzenie, że dla większości z Was strona będzie w jakiś sposób pomocna.

2. Seria programów PRACTIQUEMOS. Prowadząca, Catalina Moreno, w bardzo klarowny sposób, na przykładach, wyjaśnia zasady wymowy poszczególnych hiszpańskich głosek, z uwzględnieniem różnic w wariantach z Hiszpanii i z Ameryki Łacińskiej. Powyższy link prowadzi bezpośrednio do programu o wymawianiu y i ll. Seria przeznaczona jest dla osób początkujących. Pani Moreno mówi powoli, a to co mówi, jest dodatkowo widoczne w postaci transkrypcji. Przykłady opatrzone są obrazkami i przetłumaczone na angielski.

3. Lecturas paso a paso.

lecturas-paso-a-pasoStrona przygotowana przez Instytut Cervantesa oferuje nam teksty do czytania (przeważnie fragmenty opowiadań), podzielone na trzy różne grupy według stopnia skomplikowania językowego: inicial, intermedio i avanzado, przy czym nawet te z grupy avanzado są zdecydowanie prostsze od zwykłej beletrystyki, niech Was nie zmyli nazwa. (Logiczne jest, że osoby o zaawansowanej znajomości języka, chcąc coś poczytać, wezmą do rąk jakąś hiszpańskojęzyczną powieść albo zbiór opowiadań, a jest w czym wybierać). Teksty są tak skonstruowane, że raczej nie wymagają intensywnego wertowania słownika. Wyrazy uznane za trudniejsze występują w postaci czerwonych odnośników: klikamy i pojawia się okienko z tłumaczeniem hiszpańsko-obrazkowym. UWAGA! Czasami tłumaczenie dotyczy nie samego słowa, a formy, w jakiej zostało użyte (np. wyjaśnia, co robi czasownik w formie "recibe" w tekście o wydarzeniach historycznych), dlatego zawsze warto klikać w czerwone, nawet jeśli wydaje się to z pozoru zbędne. Przed i po każdym z tekstów  znajdują się ćwiczenia utrwalające słownictwo i formy gramatyczne w nich użyte (trzeba zainstalować stosowną wtyczkę w przeglądarce, żeby się wyświetlały).

4. Conjugador de verbos en español. Stron z odmianą czasowników jest wiele, ale ta ma pewną szczególną cechę, która wyróżnia ją spośród pozostałych: odmienia także czasowniki w formie zwrotnej i z przeczeniem. Chcąc np. otrzymać formę "no te preocupes" nie musimy wpisywać do odmiany samego "preocupar", a reszty doczytywać w tabelkach z podręcznika albo z innych miejsc w sieci. Wpisujemy po prostu "no preocuparse" i gotowe, szukaną przez nas formę znajdujemy w tabelce Imperativo.
Na tej samej stronie możemy też poodmieniać sobie czasowniki francuskie, angielskie i niemieckie.

5. Hiszpański na luzie. Blog, który pewnie części z Was jest dobrze znany, a który pozostałej części naprawdę gorąco polecam. Autorka jest iberystką, mieszka na co dzień w Walencji i tak pisze o swojej stronie:

  • nazwa bloga jest aluzją do hiszpańskiego, o którym chcę tu pisać: codziennym, ulicznym, kolokwialnym. Jednocześnie chcę zaznaczyć, że język kolokwialny to nie tylko wulgaryzmy, przede wszystkim interesują mnie wyrażenia i konstrukcje używane w codziennych "luźnych" rozmowach, a nie przekleństwa

Ten blog to prawdziwa skarbnica wiedzy o kolokwialnym hiszpańskim z Hiszpanii, ale nie tylko. Poruszane treści podzielone są na kategorie tematyczne: wyrażenia i zwroty, przydomki i epitety, powiedzenia, dźwięki i brzmienia, kultura, dialekty i odmiany, imiona i nazwiska, zwyczaje i etykieta, kryzys (chodzi o kryzys ekonomiczny i jego wpływ na język), nauka języka, z życia (w Hiszpanii, rzecz jasna). Prawda, że wygląda zachęcająco? W takim razie dodam jeszcze, że autorka oprócz tego, że wie o czym pisać, wie też jak pisać w sposób naprawdę interesujący.

Takich stron, pomocnych w nauce języka hiszpańskiego jest oczywiście w sieci niezliczona ilość. W moim artykule ograniczyłam się do tych, które znam i lubię. Jeśli macie swoje ulubione strony, o których tutaj nie wspomniałam, a które warte są polecenia – zapraszam do dzielenia się w komentarzach.

 

Zobacz także:

75% samouctwa, czyli czarna owca na Woofli
Będąc niemłodą już iberystką: pierwsze wrażenia ze studiów
Jak oglądać telenowele i nie zwariować
Dlaczego warto oglądać obcojęzyczne "talent shows"
Jak słuchać, żeby usłyszeć

 

 

Jak słuchać, żeby usłyszeć

W pierwszym artykule, jaki mam przyjemność opublikować na Woofli, podzielę się moją metodą na naukę rozumienia ze słuchu, która pomaga zredukować ten specyficzny rodzaju stresu, który sprawia, że często nawet osoby nieźle znające język obcy w formie pisLa Candelaria, Bogota, Colombiaanej i potrafiące tworzyć poprawne i sensowne wypowiedzi, zaczynają odczuwać blokadę przy próbie zrozumienia żywego języka mówionego.

Kiedy zaczęłam uczyć się hiszpańskiego, obiecałam sobie nie powtarzać błędów, które przez lata popełniałam w nauce angielskiego, a dzięki którym nigdy nie nauczyłam się tego języka w stopniu dla mnie satysfakcjonującym. Jednym z takich błędów był brak osłuchania z językiem. O ile bez problemów czytałam beletrystykę czy teksty naukowe, tak mój poziom rozumienia spadał gwałtownie w kontakcie z mówiącym native speakerem. Do dziś wpadam w lekką panikę, kiedy próbuję obejrzeć program albo film angielskojęzyczny bez napisów. (Jedyny wyjątek to odcinki "Breaking Bad", na które rzucałam się, kiedy tylko były dostępne, ale jak jeszcze nie raz pewnie podkreślę, niecierpliwość i wysoka motywacja czynią cuda).

Kiedy zatem najlepiej zacząć się osłuchiwać z naturalnym, żywym językiem? Im wcześniej, tym lepiej. W moim przypadku był to drugi, a może trzeci tydzień nauki. Ten moment jest wręcz idealny, z prostego powodu: słuchając sobie takiego Hiszpana, Kubańczyka czy Meksykanina, a mając praktycznie zerową znajomość języka, nie oczekujemy, że cokolwiek zrozumiemy. Słuchamy więc bezstresowo, chłonąc melodię języka i koncentrując się na tym, co słyszymy, a jak od czasu do czasu z tego całego chaosu wyłoni się jakieś znajomo brzmiące słowo, to w ogóle super! Satysfakcja gwarantowana, mówię wam. Dodatkowo, język hiszpański ma tę świetną cechę, że (ujmując rzecz w dużym uproszczeniu) "tak się czyta, jak się pisze", więc jest idealny do nauki ze słuchu. Dlatego zawsze, oglądając jakiś program na YouTube, warto mieć w drugiej karcie przeglądarki otwarty słownik (np. Ponsa; zaletą słowników internetowych jest to, że jeśli nie jesteśmy pewni, jak zapisać dane słowo, otrzymujemy podpowiedzi). Jedno z pierwszych słów, jakie w ten sposób poznałam, to ridículo. Dziś to jedno z moich ulubionych, bardzo przydaje się w opisywaniu rzeczywistości.

Jak wybierać programy / filmy do oglądania? A to już każdy sam wie najlepiej. Wybieramy coś, co a) dobrze znamy i b) jest dla nas bardzo interesujące. Bo, powiedzmy sobie szczerze, kto byłby w stanie wytrzymać dłużej niż pięć minut, słuchając Kolumbijczyka mówiącego nie wiadomo o czym, ale za to z pięknym kolumbijskim akcentem? Ważne jest, aby to było coś, co przykuje naszą uwagę na co najmniej pół godziny (na początek). A czy to będzie program o koszykówce, czy dubbingowany po hiszpańsku Harry Potter, czy program o zamachu na Trujillo – to już tylko od nas zależy. Obcowanie z materiałem, który odbieramy jako ważny i atrakcyjny podnosi motywację, żeby zrozumieć jak najwięcej i zmniejsza ryzyko szybkiego poddania się. Dodatkowo, względna znajomość problematyki bardzo pomaga domyślić się z kontekstu, o czym w danym momencie jest mowa i spokojnie wyłapywać to, co uda nam się zrozumieć. Na początku będą to pojedyncze słowa. Po pewnym czasie – jeśli tylko będziemy równolegle systematycznie uczyć się gramatyki, słownictwa i tych wszystkich innych niezbędnych rzeczy – zorientujemy się, że wyłapujemy już nie tylko słowa, ale całe zdania. I będzie ich coraz więcej i więcej. A wszystko to – praktycznie bezstresowo. (Co nie znaczy, że bezwysiłkowo, ale przy motywacji wewnętrznej zupełnie inaczej się ten wysiłek odczuwa).

Osłuchiwanie się z żywym językiem ma na celu przede wszystkim oswojenie się z tym, jak wymawiane są poszczególne słowa i zbitki słów w toku dłuższej i szybszej wypowiedzi rodzimego użytkownika. Jest to kompetencja językowa równie ważna jak każda inna i nie można jej zaniedbywać. Co komu po tym, że nauczy się znaczenia słowa abuelo (dziadek), jeśli brzmienie tego słowa w jego wyobraźni będzie inne niż faktyczne (w rzeczywistości nie słychać tam wyraźnego, zwartego "b" i niewprawione ucho może usłyszeć coś w rodzaju "auelo"). Tym niemniej, warto wszystko to, co usłyszymy i co przykuje naszą szczególną uwagę, gdzieś zapisywać i później analizować (np. pod kątem gramatyki, bo żaden podręcznik nie wyjaśni wystarczająco dobrze każdego możliwego zastosowania danej struktury).

Dzięki wyżej opisanej metodzie po kilku miesiącach nauki zorientowałam się, że jestem w stanie oglądać coraz bardziej różnorodne programy publicystyczne, popularnonaukowe i telenowele – bo w końcu przychodzi taki moment, że nie musimy się już kurczowo trzymać wytyczonego na samym początku zaklętego kręgu tematycznego. Próbowałam oszacować mój procent zrozumienia treści, ale zrezygnowałam z tego pomysłu, bo trudno byłoby to zrobić rzetelnie, biorąc pod uwagę rzeczy tak zmienne jak stopień skomplikowania wypowiedzi, używany przez mówiącego dialekt, możliwość domyślenia się z kontekstu tego, czego nie zrozumiałam itd. Mogę natomiast powiedzieć, że w miarę upływu czasu coraz częściej zdarzały się (i były coraz dłuższe) fragmenty, które rozumiałam w 100%. Oczywiście w tej chwili daleko mi jeszcze do oglądania w oryginale np. filmów Almodovara, co jest efektem nie tylko lekkopółśredniej obecnie znajomości języka, ale i nieosłuchania z hiszpańskim z północy Półwyspu Iberyjskiego – bo to akurat najmniej lubiana przeze mnie wersja hiszpańskiego, i nie wiem, czy nie jedna z najtrudniejszych w zrozumieniu, mimo że w Europie uznawana za wzorcową. Ale i na to przyjdzie kiedyś czas.