Wyzwania budują – o nauce języka za granicą

Jak to jest z tą nauką języka za granicą? Dość powszechnie wierzy się, że samo przebywanie w obcym kraju sprawi, że przyswoimy dany język. Nauka nagle zacznie zachodzić niczym przez osmozę, a my będziemy wchłaniać małe partykuły języka jak gąbka wodę. O tym niestety można tylko pomarzyć.


Oczywiście, łatwiej jest przyswoić język obcy będąc w danym kraju, ale bierne przebywanie w obcym miejscu z pewnością nie jest wystarczające. W końcu nie nauczyliśmy się dodawania czy mnożenia przez samo przebywanie w sali od matematyki. Dlaczego zatem oczekujemy, że taki fenomen zdarzy się w przypadku nauki języka obcego.
W jaki sposób przebywanie w obcym kraju może nas wspomóc w nauce? Po pierwsze przez fakt bycia wystawionym na ekspozycję języka – będziemy słyszeć go na ulicy, w kawiarni, w sklepie. Nasze oczy będą bombardowane napisami, szyldami, etykietami. Wystarczy pójść do supermarketu, by odbyć lekcję dotyczącą chociażby produktów spożywczych. Istotne jest, żebyśmy byli uważni na to, co nas otacza i te szanse wykorzystywali.

Z mojej strony mogę podzielić się dwoma doświadczeniami nauki języka za granicą i wyciągniętymi z tego wnioskami. Pierwsze z nich było związane z nauką włoskiego w czasie wymiany zagranicznej w ramach programu Erasmus. Naukę zaczęłam w Polsce na 3-miesięcznym kursie w szkole językowej, co przełożyło się na poziom A1, a kontynuowałam na miesięcznym intensywnym kursie we Włoszech, co doprowadziło mnie do poziomu A2. Zaczynając Erasmus'a byłam w stanie budować proste zdania. Na miejsce docelowe wymiany wybrałam sobie południe Włoch, a dokładnie Sycylię – idealną, żeby szlifować włoski – niewiele lokalnych osób mówiło tam po angielsku. Ponieważ wyjechałam sama, nikt nie mógł mnie wyręczyć w mówieniu. Już na samym początku musiałam pokonać strach przed użyciem nowo nabytej wiedzy – musiałam spytać o drogę, kupić owoce na rynku, dogadać się z panią w hostelu. Kolejnym wyzwaniem i błogosławieństwem dla zgłębianego języka okazało się spotkanie Pauline ‑ rodowitej Francuzki, która ani myślała porozumiewać się po angielsku. Nasze początkowe rozmowy składały się z bardzo prostych zdań, a odstępy, z jakimi się pojawiały, wydawały się niejednokrotnie wiecznością. Niemal czułam, jak mózg gotuje się, próbując złożyć zdanie: znaleźć odpowiednie słowa, umieścić właściwie odmieniony czasownik i zawrzeć jak najwięcej treści. Potrzeba komunikacji wygrała z lękiem. Zdania z czasem stawały się dłuższe i bardziej wyrafinowane. Miałam to szczęście albo sposobność, że przez większą część wyjazdu przebywałam z osobami, którym zależało na rozwijaniu włoskiego, a nie utrwalaniu dobrze znanego angielskiego. Często przekazanie tego samego komunikatu zajmowało nam trzy razy więcej czasu, ale przynosiło pożądany rezultat w postaci większej płynności. Pobyt we Włoszech umożliwił mi również studiowanie w języku włoskim. Szczerze mówiąc, ze względu na małą liczbę osób na wydziale psychologii, wyboru nie było. Zajęcia odbywały się jedynie w formie wykładów, na początku ratowała mnie bardzo dobra znajomość angielskiego i podobieństwa między tymi dwoma językami. Samo przeczytanie i przetłumaczenie dość specjalistycznych tekstów z dziedziny psychologii zajmowało sporo czasu, ale było też świetną szkołą języka. Do czasów egzaminów mój poziom włoskiego był wystarczający, żeby przez nie przebrnąć. Całe doświadczenie kosztowało mnie sporo stresu i przekraczania własnych ograniczeń, ale emocje z czasem wyparowały, a znajomość języka pozostała.

Drugie doświadczenie jest związane z moją przeprowadzką za granicę i nauką języka szwedzkiego. Wyprowadzając się do Szwecji, jakiś rok temu znałam parę słów na krzyż, więc w tym przypadku nauka naprawdę zaczynała się od zera i na własną rękę. Dość cieplarniane warunki stworzone przez mojego partnera okazały się przeszkodą w szybkiej nauce. Co konkretnie mi przeszkodziło? Najprościej mówiąc zbyt mało wyzwań, szczególnie jeśli chodzi o mówienie. Praktycznie wszyscy w Szwecji biegle posługują się językiem angielskim i chętnie się na ten język przełączają, gdy napotykają obcokrajowców. Zarówno w domu, jak i w sytuacjach towarzyskich dominował język angielski – w końcu łatwiej przekazać komunikat w L2 niż w L4. Mój partner wyręczał mnie także w sklepach, urzędach, bibliotece. Wiadomo, jemu szło to szybciej, łatwiej i bezstresowo. Mimo że, jako nauczyciel angielskiego wiem, jak ważne jest mówienie, to było go stanowczo za mało. Uczyłam się – poświęcałam czas głównie na naukę słownictwa, gramatykę, następnie czytanie i słuchanie. Naturalną konsekwencją była znaczna przewaga tych elementów nad zdolnością komunikacji, a ja próbowałam uciec przed prawdą, którą kiedyś sprzedawałam moim uczniom – żeby mówić płynnie trzeba to mówienie zwyczajnie ćwiczyć. Przełomowe dla mnie okazało się znalezienie nauczyciela do konwersacji – kogoś kto nie pozwalał mi na użycie ani jednego słowa po angielsku. Kolejną pomocą było pójście na spotkania klubu językowego dla osób, które dopiero co przeprowadziły się do Szwecji. Przyjazna atmosfera, ludzie w podobnej sytuacji i na podobnym poziomie – sprzyjało to rozpuszczaniu barier językowych i dodawało odwagi do używania języka poza zajęciami – zaczełam rozmawiać z rodziną partnera i znajomymi. Nadal w rozmowach wspomagam się angielskim. Co się zmieniło to moja pewność siebie w używaniu nowego języka, co z kolei sprawia, że chętniej i częściej po niego sięgam.

Czego nauczyły mnie te dwa doświadczenia? Jedynym sposobem na rozwój (w tym językowy) to wychodzenie poza strefę własnego komfortu. Jeśli obawiasz się pójść coś sam załatwić w obcym języku, właśnie to zrób. Przyniesie Ci to satysfakcję, a następnym razem będzie znacznie łatwiej.
Im więcej wyzwań będziesz sobie stawiał na językowej drodze czy jakiejkolwiek innej, tym szybciej będzie to szło. W cieplarnianych warunkach jest miło, przyjemnie i znajomo, ale nie wniosą one niczego nowego.

Wnioski:


1. Język nie wejdzie sam do głowy. Nawet będąc za granicą, trzeba włożyć sporo wysiłku w jego naukę.
Z drugiej strony możliwości nauki i ćwiczenia są na wyciągnięcie ręki. Trzeba je tylko wykorzystywać.

2. Wystawiaj się na sytuacje, gdzie będziesz musiał/a użyć języka. Im dłużej zwlekasz, tym trudniej będzie Ci to zrobić. Zacznij od prostych sytuacji – w sklepie, na poczcie itp.
Na miejscu może to być lekcja z nauczycielem, który dopilnuje, żebyś nie używał/a rodzimego języka albo klub językowy.

3. Znajdź kogoś, z kim możesz rozmawiać w danym języku. Najlepiej, jeśli nie masz z tą osobą żadnego innego wspólnego języka – nie ma wtedy możliwości uciekania się do lepiej znanego języka. Zmusi Cię to do mówienia. Dobrze, jeśli to nie będzie nikt z rodziny albo bliski przyjaciel – często dają oni zbyt dużą taryfę ulgową.

4. Jeśli mieszkasz za granicą, pójdź załatwić coś sam/a. Nie będzie nikogo do pomocy, więc nie będziesz miał/a wyjścia – będziesz musiał/a się jakoś porozumieć.

5. Jeśli nie mieszkasz za granicą – pojedź gdzieś sam/a albo z kimś, kto danym językiem nie mówi. Odpowiedzialność za porozumienie się będzie spoczywała na Twojej głowie. Kolejna szansa na użycie języka!

6. Poproś osoby z otoczenia, żeby mówiły wolniej, zamiast przerzucały się na „wygodny” angielski (czy jakikolwiek inny język).


7. Bądź w stosunku do siebie cierpliwy. Nauka to proces, więc zwyczajnie wymaga czasu.

Autorką artykułu jest Agata Bakiera.

2 komentarze na temat “Wyzwania budują – o nauce języka za granicą

  1. Ja mam jeszcze jedną radę. Jeżeli masz możliwość to idź do pracy w danym kraju. Może to nie będzie nic skomplikowanego ale otoczenie językiem w 100% w pracy sporo daje pod względem językowym.
    Włoskiego się nauczyłem samodzielnie. Najpierw przebywając we Włoszech. Tłumacząc gazety sportowe, oglądając telewizję, rozmawiając z ludźmi. Po paru latach dopiero przerobiłem książki do gramatyki i się okazało że większość reguł gramatycznych znam. Później nawet zdałem egzamin na poziomie C1.
    Natomiast znając język niemiecki na poziomie A2 ruszyłem do pracy z samymi Niemcami. W 3 miesiące więcej się nauczyłem niż w Polsce przez rok.

  2. To prawda. Najlepiej znać podstawy języka ze szkoły czy kursu i wtedy wyjechać lub uczyć się samemu w domu. Albo zacząć uczyć się na miejscu. No i nie uciekać od rozmów z "tubylcami" i jeszcze chęci do nauki.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Teraz masz możliwość komentowania za pomocą swojego profilu na Facebooku.
ZALOGUJ SIĘ