Erasmus

Wyzwania budują – o nauce języka za granicą

Jak to jest z tą nauką języka za granicą? Dość powszechnie wierzy się, że samo przebywanie w obcym kraju sprawi, że przyswoimy dany język. Nauka nagle zacznie zachodzić niczym przez osmozę, a my będziemy wchłaniać małe partykuły języka jak gąbka wodę. O tym niestety można tylko pomarzyć.


Oczywiście, łatwiej jest przyswoić język obcy będąc w danym kraju, ale bierne przebywanie w obcym miejscu z pewnością nie jest wystarczające. W końcu nie nauczyliśmy się dodawania czy mnożenia przez samo przebywanie w sali od matematyki. Dlaczego zatem oczekujemy, że taki fenomen zdarzy się w przypadku nauki języka obcego.
W jaki sposób przebywanie w obcym kraju może nas wspomóc w nauce? Po pierwsze przez fakt bycia wystawionym na ekspozycję języka – będziemy słyszeć go na ulicy, w kawiarni, w sklepie. Nasze oczy będą bombardowane napisami, szyldami, etykietami. Wystarczy pójść do supermarketu, by odbyć lekcję dotyczącą chociażby produktów spożywczych. Istotne jest, żebyśmy byli uważni na to, co nas otacza i te szanse wykorzystywali.

Z mojej strony mogę podzielić się dwoma doświadczeniami nauki języka za granicą i wyciągniętymi z tego wnioskami. Pierwsze z nich było związane z nauką włoskiego w czasie wymiany zagranicznej w ramach programu Erasmus. Naukę zaczęłam w Polsce na 3-miesięcznym kursie w szkole językowej, co przełożyło się na poziom A1, a kontynuowałam na miesięcznym intensywnym kursie we Włoszech, co doprowadziło mnie do poziomu A2. Zaczynając Erasmus'a byłam w stanie budować proste zdania. Na miejsce docelowe wymiany wybrałam sobie południe Włoch, a dokładnie Sycylię – idealną, żeby szlifować włoski – niewiele lokalnych osób mówiło tam po angielsku. Ponieważ wyjechałam sama, nikt nie mógł mnie wyręczyć w mówieniu. Już na samym początku musiałam pokonać strach przed użyciem nowo nabytej wiedzy – musiałam spytać o drogę, kupić owoce na rynku, dogadać się z panią w hostelu. Kolejnym wyzwaniem i błogosławieństwem dla zgłębianego języka okazało się spotkanie Pauline ‑ rodowitej Francuzki, która ani myślała porozumiewać się po angielsku. Nasze początkowe rozmowy składały się z bardzo prostych zdań, a odstępy, z jakimi się pojawiały, wydawały się niejednokrotnie wiecznością. Niemal czułam, jak mózg gotuje się, próbując złożyć zdanie: znaleźć odpowiednie słowa, umieścić właściwie odmieniony czasownik i zawrzeć jak najwięcej treści. Potrzeba komunikacji wygrała z lękiem. Zdania z czasem stawały się dłuższe i bardziej wyrafinowane. Miałam to szczęście albo sposobność, że przez większą część wyjazdu przebywałam z osobami, którym zależało na rozwijaniu włoskiego, a nie utrwalaniu dobrze znanego angielskiego. Często przekazanie tego samego komunikatu zajmowało nam trzy razy więcej czasu, ale przynosiło pożądany rezultat w postaci większej płynności. Pobyt we Włoszech umożliwił mi również studiowanie w języku włoskim. Szczerze mówiąc, ze względu na małą liczbę osób na wydziale psychologii, wyboru nie było. Zajęcia odbywały się jedynie w formie wykładów, na początku ratowała mnie bardzo dobra znajomość angielskiego i podobieństwa między tymi dwoma językami. Samo przeczytanie i przetłumaczenie dość specjalistycznych tekstów z dziedziny psychologii zajmowało sporo czasu, ale było też świetną szkołą języka. Do czasów egzaminów mój poziom włoskiego był wystarczający, żeby przez nie przebrnąć. Całe doświadczenie kosztowało mnie sporo stresu i przekraczania własnych ograniczeń, ale emocje z czasem wyparowały, a znajomość języka pozostała.

Drugie doświadczenie jest związane z moją przeprowadzką za granicę i nauką języka szwedzkiego. Wyprowadzając się do Szwecji, jakiś rok temu znałam parę słów na krzyż, więc w tym przypadku nauka naprawdę zaczynała się od zera i na własną rękę. Dość cieplarniane warunki stworzone przez mojego partnera okazały się przeszkodą w szybkiej nauce. Co konkretnie mi przeszkodziło? Najprościej mówiąc zbyt mało wyzwań, szczególnie jeśli chodzi o mówienie. Praktycznie wszyscy w Szwecji biegle posługują się językiem angielskim i chętnie się na ten język przełączają, gdy napotykają obcokrajowców. Zarówno w domu, jak i w sytuacjach towarzyskich dominował język angielski – w końcu łatwiej przekazać komunikat w L2 niż w L4. Mój partner wyręczał mnie także w sklepach, urzędach, bibliotece. Wiadomo, jemu szło to szybciej, łatwiej i bezstresowo. Mimo że, jako nauczyciel angielskiego wiem, jak ważne jest mówienie, to było go stanowczo za mało. Uczyłam się – poświęcałam czas głównie na naukę słownictwa, gramatykę, następnie czytanie i słuchanie. Naturalną konsekwencją była znaczna przewaga tych elementów nad zdolnością komunikacji, a ja próbowałam uciec przed prawdą, którą kiedyś sprzedawałam moim uczniom – żeby mówić płynnie trzeba to mówienie zwyczajnie ćwiczyć. Przełomowe dla mnie okazało się znalezienie nauczyciela do konwersacji – kogoś kto nie pozwalał mi na użycie ani jednego słowa po angielsku. Kolejną pomocą było pójście na spotkania klubu językowego dla osób, które dopiero co przeprowadziły się do Szwecji. Przyjazna atmosfera, ludzie w podobnej sytuacji i na podobnym poziomie – sprzyjało to rozpuszczaniu barier językowych i dodawało odwagi do używania języka poza zajęciami – zaczełam rozmawiać z rodziną partnera i znajomymi. Nadal w rozmowach wspomagam się angielskim. Co się zmieniło to moja pewność siebie w używaniu nowego języka, co z kolei sprawia, że chętniej i częściej po niego sięgam.

Czego nauczyły mnie te dwa doświadczenia? Jedynym sposobem na rozwój (w tym językowy) to wychodzenie poza strefę własnego komfortu. Jeśli obawiasz się pójść coś sam załatwić w obcym języku, właśnie to zrób. Przyniesie Ci to satysfakcję, a następnym razem będzie znacznie łatwiej.
Im więcej wyzwań będziesz sobie stawiał na językowej drodze czy jakiejkolwiek innej, tym szybciej będzie to szło. W cieplarnianych warunkach jest miło, przyjemnie i znajomo, ale nie wniosą one niczego nowego.

Wnioski:


1. Język nie wejdzie sam do głowy. Nawet będąc za granicą, trzeba włożyć sporo wysiłku w jego naukę.
Z drugiej strony możliwości nauki i ćwiczenia są na wyciągnięcie ręki. Trzeba je tylko wykorzystywać.

2. Wystawiaj się na sytuacje, gdzie będziesz musiał/a użyć języka. Im dłużej zwlekasz, tym trudniej będzie Ci to zrobić. Zacznij od prostych sytuacji – w sklepie, na poczcie itp.
Na miejscu może to być lekcja z nauczycielem, który dopilnuje, żebyś nie używał/a rodzimego języka albo klub językowy.

3. Znajdź kogoś, z kim możesz rozmawiać w danym języku. Najlepiej, jeśli nie masz z tą osobą żadnego innego wspólnego języka – nie ma wtedy możliwości uciekania się do lepiej znanego języka. Zmusi Cię to do mówienia. Dobrze, jeśli to nie będzie nikt z rodziny albo bliski przyjaciel – często dają oni zbyt dużą taryfę ulgową.

4. Jeśli mieszkasz za granicą, pójdź załatwić coś sam/a. Nie będzie nikogo do pomocy, więc nie będziesz miał/a wyjścia – będziesz musiał/a się jakoś porozumieć.

5. Jeśli nie mieszkasz za granicą – pojedź gdzieś sam/a albo z kimś, kto danym językiem nie mówi. Odpowiedzialność za porozumienie się będzie spoczywała na Twojej głowie. Kolejna szansa na użycie języka!

6. Poproś osoby z otoczenia, żeby mówiły wolniej, zamiast przerzucały się na „wygodny” angielski (czy jakikolwiek inny język).


7. Bądź w stosunku do siebie cierpliwy. Nauka to proces, więc zwyczajnie wymaga czasu.

Autorką artykułu jest Agata Bakiera.

Szwedzie, porozmawiaj ze mną! Refleksje powyjazdowe

Siedemnastego czerwca bieżącego roku zakończył się mój półroczny pobyt w Królestwie Szwecji, finansowany ze środków programu Erasmus. Wyśniony, wymarzony, starannie zaplanowany i w każdym calu udany i wart wspomnień. Wyjazd tego typu to chyba najbardziej dostępna przeciętnemu studentowi szansa na tymczasowe wygnanie, a co za tym idzie, zanurzenie się (choć trochę) w rzeczywistości językowej i kulturowej danego kraju. Tym samym była to dla mnie niepowtarzalna okazja codziennego kontaktu z mową, której uczę się samodzielnie od czasów licealnych. Czas na podsumowanie tego doświadczenia właśnie od strony językowej, gdyż to właśnie ona zadecydowała o takim, a nie innym wyborze kraju docelowego.

Hjälmaren – czwarte pod względem powierzchni jezioro w Szwecji. Fot. własna.

Wpis podzielę na dwie główne części. Jedna z nich wskaże te sytuacje, osiągnięcia i doświadczenia, z których jestem dumna i zadowolona; jednym słowem wszystko, co przybliżyło mnie do sprawniejszego posługiwania się językiem szwedzkim. Inny segment poświęcony będzie sprawom, które nie do końca się udały; swoistym rachunkiem sumienia i krytycznym spojrzeniem na większość niewykorzystanego potencjału, jaki niewątpliwie drzemał we mnie i w samej idei tego krótko-długiego pobytu.

Trudno mi było zdecydować, która z części powinna otwierać wpis, a którą pozostawić na jego koniec. Zupełnie tak, jakbym chciała ocenić jednoznacznie, czy osiągnięcia przyćmiły błędy i niedostatki, czy odwrotnie. Czy da się zresztą wydać taki sąd, a co ważniejsze: czy warto?

Postanawiam zacząć od pozytywów. Nakreślenie sytuacji i warunków do nauki języka szwedzkiego znajduje się w dość obszernej formie tu oraz tu. Z czego jestem dumna oraz jakie przeszkody udało mi się pokonać?

  1. Uczestniczyłam w kilku nowych, lecz kulturowo i językowo cennych sytuacjach związanych z biernym odbiorem języka szwedzkiego. Pierwszą była studencka sztuka teatralna, której rozumienie ze słuchu wypadło u mnie lepiej, niż się spodziewałam (pomimo obecności słów mocno slangowych, słownych gier oraz galopująco szybkich przerywników śpiewanych). Drugim ciekawym lingwistycznie doświadczeniem było parokrotne przysłuchiwanie się katolickiej mszy odprawianej po szwedzku, choć specyficzny język biblijny niekoniecznie usprawnił moje umiejętności potocznych konwersacji.
  2. …całe szczęście, przy okazji podręcznikowo sztampowych dialogów życia codziennego wstydu nie było. Ponowna rezerwacja samolotu, na który nie zdążyłam z powodu wcześniejszego opóźnienia, small talk z taksówkarzami i kierowcami miejskich autobusów, drobne zakupy czy pytanie o drogę otworzyły moją przysłowiową gębę po blisko 5 latach używania szwedzkiego we wszystkim, prócz spontanicznej mowy.
  3. Zdarzały się także sytuacje, na które nie byłam specjalnie przygotowana od strony słownictwa. Rehabilitant, który (co rzadkie w Skandynawii) nie bardzo radził sobie z angielskim, zmusił mnie do zaprzyjaźnienia się z cząstkowym słownictwem ortopedycznym, zaś serwis naprawy wózków inwalidzkich nauczył mnie konsultowania ze Szwedami problemu zepsutych hamulców i opon.
  4. Otoczona głównie przez towarzystwo międzynarodowe, zdołałam nawiązać przyjaźnie z mniej lub bardziej rodowitymi Szwedami, niekiedy nawet bez pomocy języka angielskiego. Możliwość uczestnictwa w zwykłej, towarzyskiej rozmowie szwedzkiej młodzieży, a nawet pracy w ich obecności, to garść niepowtarzalnych wspomnień i namiastka wymarzonej emigracji.

Za co jednak biję się w pierś?

  1. Nie wykorzystałam do końca faktu geograficznego pozostawania w granicach szwedzkiego terytorium – nie sięgnęłam po audycje szwedzkiego radia i telewizji, które są chociażby zablokowane / niedostępne w Polsce, nie zanurzyłam się w gazetach, portalach informacyjnych i innych dobrach skandynawskiej codzienności. Cóż, nie ukrywam, że od telewizji (zwłaszcza polskiej) i informacyjnego stresu bardzo chciałam na Erasmusie odpocząć.
  2. Wyruszając w podróż do Szwecji, nie omieszkałam zapakować do plecaka mojego ulubionego gramatycznego zeszytu ćwiczeńTroll 2 autorstwa pań Mrozek-SadowskiejDymel-Trzebiatowskiej. Oczywiście nie zajrzałam doń ani razu.
  3. Nie spisywałam nowo nauczonych słów, konstrukcji, wyrażeń, wulgaryzmów i innych nowości, które codziennie łapałam garściami od moich szwedzkich przyjaciół. Brakowało mi dziennika nauki, monitorowania postępów, uwiecznienia wysiłku. Zawsze wychodziłam jednak z założenia, że nowych słów się używa, a nie więzi w zeszycie.
  4. Kontrola popełnianych przeze mnie błędów (zwłaszcza w mowie) była niewielka. Poprawiano mnie sporadycznie, wcale nie dlatego, że nie było czego poprawiać – lecz wchodzenie w co drugie zdanie nie sprzyja żadnej normalnej i nieskrępowanej konwersacji.

Trudno mówić o żalu za grzechy, a tym bardziej postanowieniu poprawy. Nie jestem w stanie przewidzieć, jak wiele razy jeszcze łaskawy los pozwoli mi wrócić do Szwecji i szlifować to, co już osiągnęłam. Wiem jednak, że ani anglojęzyczne środowisko, ani brak czasu spowodowany studiami (też w języku angielskim) nie uniemożliwiają przeciętnemu 'Erasmusowi' kontaktu z językiem urzędowym konkretnego kraju. Wystarczy szepnąć tu i tam, że chcesz się uczyć – a co więcej – samemu NAPRAWDĘ tego pragnąć.

alg

 

Zobacz także…

cz. 1: Szwedzie, porozmawiaj ze mną! Refleksje przedwyjazdowe
cz. 2:
Szwedzie, porozmawiaj ze mną! Refleksje w trakcie wyjazdu

O sławą objętych projektach (nie tylko) europejskich – Comenius, Erasmus i inne podróże językowe

comenius_logoCzy słyszeliście kiedyś o wymianach uczniów? Jeszcze do niedawna był to atrybut państw rzędu Francji, USA, Kanady czy Niemiec, jednak Polsce odległy. Od kiedy weszliśmy do Unii Europejskiej, zyskaliśmy wiele możliwości w tym sektorze. Jakie możliwości płyną z tego typu projektów? Czy warto wydawać pieniądze na podróże językowe?

Czym jest podróżowanie i czym są projekty edukacyjne?

Jak mówi definicja słownikowa, podróżowaniem nazywamy przemieszczenie się do jakiegoś określonego, odległego miejsca. Goniąc po świecie, podziwiamy piękne zabytki i poznajemy kultury, a co za tym idzie, możemy czerpać również wiele korzyści językowych.
Odkąd Polska wstąpiła do Unii Europejskiej (a minęło już od tego czasu jedenaście lat), powstało dużo projektów międzynarodowych, nawiązaliśmy współpracę z wieloma krajami (nie tylko europejskimi). Najpopularniejsze projekty, które powstały dzięki Unii Europejskiej to m.in.: Sokrates, Comenius i Erasmus.

Projekty edukacyjne w Polsce

Polska współpracuje z licznymi państwami w ramach projektów edukacyjnych, a korzyści które z nich płyną są obopólne. Niewątpliwie najważniejszym aspektem i zaletą tych działań jest ćwiczenie języka obcego. Jak wskazuje definicja języka, jest on kodem służącym nam do komunikacji werbalnej. Wszystkie języki opierają się na tych samych zasadach działania, a opisuje to schemat Jacobsona, który zamieszczam poniżej.

Funkcja i elementy języka przedstawione za pomocą schematu Jacobnsona
W dzisiejszych czasach doszło do pewnego rodzaju paradoksu, w którym poziom szkoły często przelicza   się na ilość prowadzonych projektów międzynarodowych oraz państw, które ze szkołą współpracują. Nie da się jednak ukryć, że nauka języka w ten sposób jest dużo atrakcyjniejsza oraz zazwyczaj przynosi lepsze efekty. Z własnego doświadczenia wiem (zarówno tego w nauczaniu, jak i tego w uczeniu się), że przełamywanie barier jest dla ludzi bardzo trudne, a sprawy dodatkowo nie ułatwia fakt, iż musimy porozumiewać się za pomocą obcej mowy. Zauważyłem, że wiele osób ma problem z mówieniem, ponieważ boją się że mogą być nie zrozumiane, że mogą popełnić błąd, co skonfunduje je jeszcze bardziej.
Wszystkim tym osobom mówię: „Drodzy bracia i siostry, uciśnięci w strachu przed mową nieojczystą – rozejrzyjcie się dokoła siebie!” Nikt z nas nie jest perfekcyjny, dlatego należy zauważyć, że wszyscy popełniamy błędy. Projekty tego typu wymagają od nas poziomu komunikatywności, zmuszają nas do kontaktu w obcym języku. W zamian dają nam możliwość poznawania nowej kultury, ludzi oraz jak zawsze polepszenia poziomu swojego języka. Niekiedy krótki pobyt za granicą (np. tydzień lub dwa), potrafi zastąpić długi okres nauki w szkole, a wynika to z tego że mamy kontakt z żywym językiem.

Projekty zagraniczne

Projekty zagraniczne cieszą się największą popularnością, co nie dziwi, gdyż są najatrakcyjniejszą formą nauki. Dwie szkoły w różnych częściach Europy nawiązują ze sobą współpracę, w ramach której odwiedzają siebie nawzajem, kooperują przy projekcie oraz zarządzają środkami, które przekazano im na ten cel. Fakt, iż projekty te są częściowo finansowane przez Unię Europejską sprawia, że za niewielką cenę możemy odwiedzić wiele krajów, nauczyć się wielu nowych rzeczy oraz poznać wspaniałych ludzi. Moja była szkoła (którą serdecznie pozdrawiam!) prowadziła kilka projektów równolegle, dzięki czemu miałem możliwość podróżować do kilku krajów Europy. Jednym z naszych projektów był wyjazd do Szwecji, do małej miejscowości o nazwie Rotebro, w gminie Sollentuna, w aglomeracji sztokholmskiej. Naszym najczęstszym środkiem transportu był autokar oraz prom, co jednocześnie pozwoliło nam na zwiedzenie innych miejsc. Sam projekt pokazał nam piękno Szwecji oraz pozwolił poznać ludzi, którzy tam żyją. W ramach zajęć oraz wycieczek prowadzonych na miejscu cały czas rozwijaliśmy się pod kątem języka. Niektórzy nawiązali długofalowe przyjaźnie, które trwają aż do dziś (a projekt zakończył się już prawie cztery lata temu). Aby zmniejszyć koszty oraz by czerpać większe korzyści z projektu, uczniowie zamieszkują w rodzinach goszczących. Zazwyczaj są to rodzice uczniów, których klasa przyjmuje grupę z zagranicy. Nie jest prawdą powszechne przekonanie, że gdy chce się jechać na taki projekt, następstwem jest obowiązek przyjęcia innej osoby, która przyjechała do nas. Nie ma takiego obowiązku, jednak jest to mile widziane, a muszę zaznaczyć, że tego typu aktywności należą do bardzo przyjemnych. Ludzie z różnych zakątków Europy otwarci na innych – to naprawdę wspaniałe doświadczenie, a to wszystko pod przykrywką nauki języka. Sam dwa razy przyjmowałem gości w swoim domu, oczywiście wymagało to ode mnie poświęcenia, ale zwróciło mi się (conajmniej!) dwukrotnie. Był to projekt Comenius, a po tym czasie UE nie przeznaczyła już więcej środków na jego kontynuację, za to rozpoczęła nowy – Erasmus+. Jest to inny projekt, ich założenia różnią się znacząco. Comenius oferował wymianę doświadczeń w nauczaniu, polepszenie jakości kadry, za to Erasmus+ proponował wspólną pracę np. w tworzeniu platformy e-learningowej, z której mogłoby korzystać wielu uczniów z obu krajów partnerskich. Daje on również możliwości rozwijania się uczniom, pozwala im pomagać w tworzeniu platformy, brać udział w konferencjach na ten temat itd. Moja szkoła podpisała tego typu projekt z  Grecją, z małą miejscowością w rejonie Wolos. Wspólnie z Grecją tworzymy platformę edukacyjną, dzięki której uczniowie mogą polepszać swoje umiejętności z wielu przedmiotów. Jedna z konferencji, która odbyła się w Grecji, dała uczniom możliwość bycia tłumaczami, co było niewątpliwie ciekawym doświadczeniem, dzięki któremu nauczyliśmy się trochę o pracy pedagoga i tłumacza. Sam projekt pozwolił nam też odpocząć i oderwać się od szarej rzeczywistości. Jednak myślę, że najciekawszym projektem, który nasza szkoła prowadzi, jest Peacepainting, sponsorowany przez granty EEA, które pozwalają na prowadzenie długofalowych działań w różnych dziedzinach nauki i sztuki. Projekt polega na wymianie z Norwegią oraz dosłownie „malowaniu dla pokoju”. Dzięki temu prowadzone są spotkania z artystami, profesorami wielu uniwersytetów oraz spotkania w wielu muzeach i miejscach sztuki. Głównym założeniem projektu jest fakt, iż każdy może tworzyć sztukę, taką jaką chce. Dzięki prowadzonych wymianach stworzyliśmy w Europie centralnej siatkę przyjaźni, podzieliliśmy się doświadczeniem oraz polepszyliśmy swoje kompetencje językowe.

Projekty wewnętrzne

Poza projektami zagranicznymi istnieją też projekty prowadzone w Polsce, w ramach których ludzie   z całej Europy przyjeżdżają jako wolontariusze, by nauczać języka angielskiego. Tego typu projekty zyskały łatkę „EuroWeeków”. Sam miałem okazję brać udział w tego typu przedsięwzięciu i muszę powiedzieć, że bardzo ciekawa forma nauki. Codziennie odbywają się zajęcia, na których poruszanych jest wiele zagadnień z dziedziny: psychologii, kultury, nauki, podróżowania. Zajęcia są w całości prowadzone po angielsku przez obcokrajowców, ponieważ zazwyczaj ci ludzie nie znają naszego języka ojczystego. Są to młode osoby, które potrafią przekazać informacje w przyjemny i zabawny sposób, są bardzo miłe i traktują swoich podopiecznych jak przyjaciół, co pozwala na przyjemne spędzenie czasu i naukę jednocześnie.

Résumé

Podsumowując, że użyję ulubionego metajęzykowego operatora zapowiadającego podsumowanie prof. Bralczyka, projekty tego typu przynoszą nam wiele korzyści związanych nie tylko z nauką języka. Nie twierdzę, że to jedyny skuteczny sposób nauki, ale jest to bardzo dobry wspomagacz. Nadmieniam też, że nikt nie polecił mi, ani nie zapłacił za to, że piszę tu o pewnych organizacjach. Piszę o nich, bo wykonują dobrą robotę, która służy ludziom. Z tego co wiem, podobnymi rzeczami zajmują się również inne fundacje (np. AIESEC) oraz biura podróży z całego kraju. Tego typu wycieczki można też zorganizować samodzielnie, co pozwala nam na dowolność w podejmowaniu decyzji. Osobiście wszystkim polecam takie projekty i przedsięwzięcia. Jak kiedyś powiedziała pewna mądra osoba – podróże kształcą i zmieniają nasz pogląd na świat, dlatego zachęcam wszystkich, w miarę swoich możliwości, do podróżowania i poznawania innych kultur i języków. Chętnie poczytam o doświadczeniach osób, które brały udział w tego typu działaniach, jeśli chcecie, to podzielcie się swoimi wrażeniami i wątpliwościami w komentarzach 😊.

A dla osób, które chciałyby poczytać troszkę o więcej o projekcie z Norwegią załączam kilka linków:

Polska strona projektu "Peacepainting"

Norweska strona projektu (nie tylko dla norweskojęzycznych)

Podobne artykuły:

Jeszcze o szkołach językowych

Co Polak może zaoferować światu? Wymiana nie tylko językowa

Szwedzie, porozmawiaj ze mną! Refleksje przedwyjazdowe

Jak wiele można wynieść z polskiej szkoły, czyli mankamenty i problemy polskiej sceny edukacji językowej

Angielski jako język globalny

Szwedzie, porozmawiaj ze mną! Refleksje przedwyjazdowe

Ilustracja autorstwa Ilon Wikland

Ilustracja autorstwa Ilon Wikland

W nadchodzącym roku uda mi się spełnić jedno z moich największych marzeń – spotka mnie bowiem szansa zamieszkania w Szwecji na pięć długo-krótkich miesięcy. Jako samouk języka szwedzkiego nie zamierzam ukrywać, że przygoda tego typu przemawia do mnie głównie pod kątem językowym, choć narzędziem do osiągnięcia tego celu okazały się studia – wszak sam wyjazd to nic innego jak wymiana studencka, honorowana na kierunku, który z filologią nie ma wiele wspólnego. Biorąc pod uwagę fakt, iż językiem wykładowym będzie angielski, zaś uczelniani współtowarzysze będą najpewniej stanowić mieszankę kultur całego świata, mogę mieć niemały kłopot z realizacją zamierzonego planu, jakim jest maksymalne wykorzystanie języka szwedzkiego w praktyce.

Zacznijmy jednak od tego, co potencjalnie działa na moją korzyść.

swedenDialekt. Jadę do miasta zwanego Örebro, położonego około 200 kilometrów od Sztokholmu. Region Szwecji, do którego należy Örebro, nosi nazwę Närke i nie graniczy z obszarem przypisanym stolicy. Poszukując informacji na temat osobliwości fonetycznych właściwych mieszkańcom Närke, korzystałam z solidnie opracowanej, głosowej encyklopedii szwedzkich dialektów, którą serdecznie polecam wszystkim pasjonatom. Ten przypisany mieszkańcom Stora Mellösa, osadzie należącej administracyjnie do Örebro, nie wydaje się być słuchowym wyzwaniem, choć faktycznie nie jest to standard sztokholmski, do którego przyzwyczaiły mnie podręczniki. Należy także pamiętać, że większe ośrodki miejskie przyciągają zazwyczaj osoby z różnych części Szwecji, więc niewykluczone, że w samym miejscu tymczasowego zamieszkania będę musiała zmagać się z wymową w jakiś sposób ujednoliconą. Zawsze mogło być gorzej, sądząc chociażby po wysłuchaniu przykładów z północnej części kraju.

Moje nastawienie. Jestem dość kontaktową osobą, a nieśmiałość to prawdopodobnie ostatnia cecha, jaką mogłabym sobie przypisać. Myślę, że z moją asertywnością także nie jest najgorzej i będę umiała zakomunikować, że NIE chcę przechodzić na angielski, nawet jeśli dzięki temu zrozumiemy się sprawniej.

Dlaczego jednak w ogóle przewiduję jakiekolwiek problemy na drodze realizacji moich szwedzkojęzycznych ambicji?

BO SZWEDZI TO I TAMTO…

Bo nie lubią nieznajomych. Bo nie patrzą w oczy. Bo są mało otwarci, a fakt, że ktoś uczy się ich języka, wcale im nie imponuje. Bo świetnie znają angielski i nie widzą powodu, by słuchać łamanego szwedzkiego w rozmowie z obcokrajowcem.

orebroDo wszelkich stwierdzeń przemawiających za teorią „osobowości narodu” zawsze pochodziłam z dużą rezerwą. Nie przepadam za generalizowaniem, choć z drugiej strony mówi się, że wyjątki stanowią tylko potwierdzenie reguły. Nie lubię też obrastać w takie uogólnione stwierdzenia mając za sobą kosmicznie niewielki czas spędzony poza granicami Polski, ba, a może i nawet własnego pokoju.

Trudno jednak powstrzymać się od zwerbalizowania kilku wstępnych obserwacji, jakie poczyniłam na Szwedach napotkanych w Internecie, bądź też na krajoznawczych wyprawach. Wykorzystam także wypowiedzi samych Szwedów, jakie zdołałam z nich wydusić na pewnym forum.

1. Polak uczący się szwedzkiego nie jest niczym szokującym, w końcu Polska jest zamorskim sąsiadem północy, zaś mgliste pojęcie Szwedów o Polsce każe zakładać, iż kontakty dyplomatyczne i handlowe są z nami możliwe. Co ciekawe, jedyny cień zdziwienia naszym zapałem do nauki szwedzkiego wywołuje u nich sam kontrast "zasięgowy" naszych języków: kraj 38-milionowy vs (tu cytat) "mniejsza i węższa" (polemizowałabym), 9-milionowa Szwecja.

2. Nie widzą w nas chyba typowego imigranta. Jeden z rozmówców wyraził nawet pewnego rodzaju obawę, iż "gdybyś przyjechała do Szwecji, władze gminy najprawdopodobniej wepchnęłyby cię na kurs szwedzkiego dla przybyszów z trzeciego świata". Co zaś jeśli nie mam woli, lub/i możliwości osiedlić się w kraju wikingów?…

3. …nie cały naród jednym głosem mówi – oczywiste jest, że pozytywne lub nawet na wpół entuzjastyczne reakcje na swoją walkę ze szwedzkim uzyskacie wśród społeczności, która sama języki obce lubi i kibicuje każdemu, kto je zgłębia.

4. Lecz nawet to nie wystarczy, by usidlić swojego "darmowego native speakera". Trudnościom w poszukiwaniu partnerów językowych w Internecie poświęciliśmy na Woofli już dwa artykuły, z których jeden wyszedł spod mojego pióra. Mając je w pamięci, trudno stwierdzić, czy chodzi o zjawiska tam opisane, czy o mentalność konkretnego narodu. Szwedzka ortografia bywa zwodnicza, nie wspominając o wymowie, tak więc jestem w stanie wyobrazić sobie, jak męcząca musi być rozmowa z osobą początkującą. Nawet wtedy, gdy myślałam, że nagranie siebie samej czytającej po szwedzku i wysłanie jej koledze zza morza nie wywoła zgorszenia, jego odpowiedź i tak zdołała wprawić mnie w osłupienie. "Wow! Brzmisz jak ktoś z Norrland!" (wiecie, ten dziwny akcent pół-Szwedów, pół-reniferów). Norrland? Mój boże, nigdy nie miałam takiego zamiaru. Czy to znaczy, że mówię niewyraźnie?

Wygląda na to, że generalizowanie tylko oddala nas od celu. Smagając się metaforycznym batem, wychodzić będę z prostego założenia: im lepiej będę mówić, tym bardziej zachęcę obcokrajowca i do pochwał i do wspólnych ćwiczeń konwersacyjnych.

Internet to jednak miejsce wyjątkowe, a rozpoczęcie z kimś znajomości jawi się bezsprzecznie jako mniej stresujące, niż w świecie realnym. Fizyczne przebywanie w Królestwie Szwecji (zwłaszcza na międzynarodowej wymianie) nie sprawi, że każdy Sven i Elsa będą lecieć do nas jak pszczoły do miodu.

Jakkolwiek stalkersko i przerażająco to brzmi, jedyne rozwiązanie upatruję w znalezieniu sobie szwedzkiej koleżanki lub kolegi na długo przed wyjazdem, oczywiście w celu budowania znajomości i podsycania wzajemnego zainteresowania sobą aż do dnia spotkania na uczelni. Jak? Chyba niestety w formie anonsu zamieszczonego wszędzie tam, gdzie w Internecie zrzeszają się studenci rzeczonego uniwersytetu. Opcję tę poleciłabym zarówno tym, którzy z pewnością siebie nie mają problemów, jak i ludziom w sytuacji odwrotnej.

Warto także zorientować się w działaniach podejmowanych przez lokalną Erasmus Student Network – jest to organizacja, która w Polsce (niestety nie wiem, jakie jeszcze państwa trudnią się czymś podobnym) realizuje chociażby program Mentor, polegający na swoistym "zaadoptowaniu" zagranicznego studenta przez osobę miejscową. "Opiekun" ten ma za zadanie ułatwić nowo przybyłemu zaaklimatyzowanie się w obcej dla niego kulturowo i językowo rzeczywistości. 

Na koniec (zgodna z tematem artykułu) anegdota z mojej wycieczki promem, obsługiwanym wyłącznie przez szwedzkojęzycznych pracowników. Była to w zasadzie pierwsza szansa przyszpanowania przed "nejtiwem", co prawda w obrębie słownictwa rybno-ziemniaczanego, ale zawsze. Stojąc w kolejce do wydawania posiłku, razem z moją mamą (nieznającą angielskiego ani szwedzkiego), starałam się dostrzec imię stojącego za ladą dżentelmena, aby upewnić się, czy jest on Szwedem z krwi i kości. Widząc na jego plakietce "Lukas" oraz słysząc szwedzki z jego ust wiedziałam już, że to mój wielki moment. Poprosiłam zatem o łososia, gryząc się w język za każdym razem, gdy nasuwały mi się zwroty brytyjskie. Wybór ziemniaczków okazał się nieco bardziej skomplikowany, bowiem restauracja oferowała opcję gotowaną i przypiekaną. "Które chcesz, mamo?" – spytałam pospiesznie. "Powiedz mu, że gotowane!" – usłyszałam. Zaraz ci powiem, Lukasie – pomyślałam z dumą, kiedy to rzeczony młodzieniec zabrał głos, używając całkiem niezłej polszczyzny: "Dla pani gotowane, tak?".

Tak właśnie kończą się dobre chęci.

Zobacz też:
Szwedzkie plateau boli najbardziej
SWEDEX: luźne przemyślenia
Po jakiemu uczyć się szwedzkiego?
Czy język szwedzki jest trudny

Surfowanie między kanapami

couchsurfingO poszukiwaniu znajomych, z którymi można porozumieć się w interesujących nas językach obcych, pisała już Karolina w tym artykule. Do tego celu może być użyteczny także portal CouchSurfing. Rejestracja jest bezpłatna i prosta.

CouchSurfing różni się zasadniczo od Interpals i Lang-8 pod jednym względem: kontakt za pośrednictwem portalu jest tylko środkiem do celu. Właściwym jego celem jest nawiązanie kontaktów w świecie rzeczywistym. Niesie to wiele możliwości, ale nie jest też wolne od zagrożeń.

 

Słowo „couchsurfing” oznacza surfowanie między kanapami. W istocie głównym (choć nie jedynym, do czego zaraz przejdę) przeznaczeniem portalu jest poszukiwanie noclegów w obcych krajach u ich mieszkańców. Obecnie strona liczy kilka milionów użytkowników z całego świata. Trzeba dbać o swój wizerunek, gdyż kluczem do sukcesu są referencje. CouchSurfing jest ciekawym sposobem na tanie podróżowanie i poznanie ludzi z całego świata. Internet jest pełen entuzjastycznych opinii osób, które, zarówno podróżując, jak i goszcząc turystów, zyskały wiele nowych znajomości i doświadczeń.

Oczywiście trzeba też uważać. Pewna dziewczyna korzystająca z noclegu w Portugalii powiedziała mi, że gospodarz w nocy dobijał się do jej pokoju i był bardzo zdziwiony, że nie jest zainteresowana seksem, bo dla niego to oczywiste, że sypia z dziewczynami, które gości. Zagrożenia jednak da się ominąć – na stronie jest osobny dział z zasadami bezpieczeństwa. Osoby korzystające z CouchSurfing twierdzą, że nawet, jeśli seks się zdarza, to za obopólną zgodą.

Aby korzystać z CouchSurfing, nie trzeba koniecznie oferować noclegu. Można zamiast noclegu wybrać oprowadzenie kogoś po mieście. Osobiście nigdy nie nocowałam u osoby poznanej za pośrednictwem tego portalu ani nikogo takiego nie gościłam. Z doświadczenia w postaci Erasmusa w Paryżu wiem jednak, że CouchSurfing pomaga w nawiązaniu nowych znajomości po przyjeździe do obcego kraju. Wystarczy wpisać nazwę miasta do wyszukiwarki- grup i wydarzeń jest naprawdę sporo. CouchSurfing daje też okazję do ćwiczenia języków obcych w rodzinnym kraju.

W Warszawie np. w każdy czwartek o godzinie 20 w kawiarni Kwadrans Po Nieparzystej odbywają się spotkania Languages Exchange. W praktyce dominującym na nich językiem jest angielski, ale można też poćwiczyć takie języki, jak rosyjski czy szwedzki. Istnieją też spotkania tematyczne, np. dyskusyjny klub książkowy lub sesje gier planszowych. Możliwości jest naprawdę sporo – zachęcam do zapoznania się.

Zobacz też…

Za co kocham lang-8 oraz gdzie szukać przyjaciół
Jak tanio zorganizować językowe wakacje?
Czeski w jeden miesiąc?
Język czeski – pierwsze wrażenia
Język czeski – odsłona druga
Macedoński – wstęp i z czego uczyłem się przez ostatni miesiąc
Język macedoński w praktyce

Garść (nie)poważnych refleksji na temat programu Erasmus

erasmusZ wykształcenia jestem magistrem psychologii, a w tej dziedzinie odpowiedź na (prawie?) każde pytanie brzmi „to zależy”. Nie liczcie zatem na jednoznaczną odpowiedź na pytanie, czy warto jechać na Erasmusa. Spróbuję jednak rozprawić się z pewnymi dość popularnymi przekonaniami na ten temat. W ramach Erasmusa spędziłam semestr na Uniwersytecie Paris X- Nanterre i głównie to doświadczenie będzie przedmiotem moich rozważań.

Żeby poradzić sobie na Erasmusie, nie trzeba znać języka kraju docelowego- wystarczy znajomość języka angielskiego.

To z całą pewnością zależy od kraju oraz uczelni. W przypadku Francji znajomość języka angielskiego nie wystarczy. Znajomi z innych kierunków, którzy byli na Erasmusie w kraju znanym z gotowanych płazów, potwierdzają tę opinię. W Nanterre jedynymi zajęciami, na których dominującym językiem jest angielski, są zajęcia na wydziale filologii angielskiej oraz lektoraty, nieliczne zresztą. Silne przywiązanie Francuzów do własnego języka widać nie tylko na uniwersytetach, ale też na ulicach aglomeracji paryskiej. Dlatego przed wyjazdem warto opanować chociażby podstawy. Biegła znajomość języka francuskiego nie jest konieczna, o czym zaraz.

Żeby poradzić sobie na Erasmusie, trzeba biegle znać język kraju docelowego.

Moje doświadczenia i obserwacje mówią, że jest to fałsz. Nanterre jest dość obleganym miejscem- w końcu to prawie Paryż. W Nanterre jest sporo obcokrajowców, z Erasmusa i nie tylko. Być może dlatego wykładowcy mówią bardzo powoli. Jeszcze wyraźniej widać to na ćwiczeniach i konwersatoriach. Na pewnych ćwiczeniach z psychoanalizy Erasmusi zostali zwolnieni z wygłaszania referatów, mimo że nikt z nich o to nie prosił. Takie podejście prowadzących było raczej regułą niż wyjątkiem. Słowo „Erasmus” brzmiało momentami jak łagodniejsze określenie osoby niepełnosprawnej intelektualnie.

Żeby poradzić sobie na Erasmusie, przed wyjazdem trzeba dużo uczyć się języka.

Oczywiście, jak zwykle, odpowiedź brzmi „to zależy”. Jeśli „nauka” oznacza dla kogoś intensywne próby opanowania gramatyki oraz uczenie się na pamięć różnych słów występujących głównie w ambitnej literaturze (moje ulubione słowo: néanmoins- wszelako, jednakowoż), to moje doświadczenia mówią, że jest to fałsz. Jak już wspomniałam, w Nanterre jest sporo obcokrajowców, a wśród nich niewiele osób mówi po francusku naprawdę biegle. Dlatego w codziennych, niekoniecznie naukowych rozmowach, nadmierne przywiązywanie wagi do poprawnego wyrażania się może wręcz utrudniać komunikację. Co warto robić, by przygotować się językowo do wyjazdu? Na pewno mówić, mówić i jeszcze raz mówić. Pomocne w tym mogą być rozmaite wydarzenia organizowane przez użytkowników portalu CouchSurfing. Osobom z Warszawy polecam czwartkowe spotkania w klubokawiarni Kwadrans Po Nieparzystej. Przychodzą tam obcokrajowcy z różnych krajów Europy oraz spoza niej. Oczywiście dominującym językiem jest angielski, ale czasami jest też okazja do rozmowy w innych językach.

Erasmus to świetny sposób na rozwój naukowy.

To z całą pewnością zależy od uczelni, którą wybierzesz. Jeśli chodzi o psychologię w Nanterre, niestety jest to fałsz. Z jednym wyjątkiem: jeśli jesteś zagorzałym czcicielem dziadka Freuda i święcie wierzysz, że większość ludzkich zachowań i problemów da się wyjaśnić za pomocą kompleksu Edypa bądź fiksacji na fazie analnej, jedź do Nanterre. Oferta dla miłośników wczesnej psychoanalizy jest naprawdę szeroka, także jeśli chodzi o zajęcia niezwiązane z psychoterapią. Koncepcje psychoanalityczne są podstawą wielu zajęć, np. z kryminalistyki i psychologii sądowej. Jeśli natomiast interesujesz się psychoterapią, ale nie zamierzasz zostać psychoanalitykiem, tylko np. psychoterapeutą poznawczo-behawioralnym albo systemowym, lepiej wybierz inną uczelnię. Jeśli Twoją specjalizacją jest metodologia, psychometria bądź statystyka, też trudno będzie Ci znaleźć coś dla siebie. Dla porównania: psychologia w Louvain-la-Neuve w Belgii ma naprawdę szeroką ofertę dydaktyczną. Podsumowując: jeśli chcecie się rozwijać naukowo, bądźcie czujni, wybierając miejsce, do którego chcecie jechać.

Żeby wyjechać na Erasmusa, trzeba mieć sporo pieniędzy.

Prawdziwość tego stwierdzenia zależy od kraju i miejscowości. Aglomeracja paryska to jedno z droższych miejsc. Jedno jest pewne: gdy tylko dostaniecie się na Erasmusa, zaczynajcie działać w kierunku zdobycia miejsca w akademiku bądź niedrogiego lokum „na mieście”. We Francji istnieje taka instytucja, jak Caisse d'Allocations Familiales (CAF). Wspiera ona m. in. Erasmusów, jednak otrzymanie dodatku mieszkaniowego wiąże się ze żmudną, biurokratyczną procedurą. Dodatek ten może wpłynąć na Wasze konto np. już po powrocie do Polski. Oczywiście ilość potrzebnych pieniędzy to indywidualna kwestia. Jeśli ktoś zamierza spędzać każdy weekend na wędrówkach od klubu do klubu, oczywiście będzie potrzebował dużo pieniędzy. I tu dochodzimy do zasadniczego pytania…

 

Co tak naprawdę jest potrzebne, żeby poradzić sobie na Erasmusie?

Pewna osoba z mojego bliskiego otoczenia stwierdziła, że żeby poradzić sobie na Erasmusie, trzeba być pewnym siebie i mieć dużo kasy na alkohol. Alkohol oczywiście ułatwia komunikację, zwłaszcza w obcych językach. Na pewno potrzebna jest jakaś doza pewności siebie, jednak Erasmus jest też okazją, aby tę cechę pogłębić. Językowy i kulturowy skok na głęboką wodę bardzo w tym pomaga. Na pewno potrzebna jest też otwartość na nowe doświadczenia. Oceńcie zatem sami, czy warto 🙂