Starając się uniknąć błędów popełnionych w przeszłości polegających na zbytnim wydłużaniu odstępów pomiędzy dwoma różnymi częściami jednego cyklu postanowiłem dziś kontynuować to co zacząłem przed kilkoma dniami i natychmiast opublikować dalsze rozważania na temat tego jak pracować z innymi materiałami niż podręczniki oraz jak ich szukać, zwłaszcza w językach, które powszechnie uważane są za niszowe mimo iż, jak się zaraz przekonamy, do niszowości im naprawdę daleko. Tych którzy jeszcze nie przeczytali pierwszej części, w której omówiłem niebezpieczeństwo pracy w oparciu jedynie o podręcznik oraz metodę tłumaczeń plików w formacie mp3 gorąco do tego zachęcam. Poniższy artykuł będzie bowiem kontynuacją wcześniejszych rozważań i zaczniemy od punktu drugiego, jakim jest rozwijanie umiejętności czytania.
Wiele osób uczących się języków obcych nastawia się w dzisiejszych czasach przede wszystkim na umiejętność mówienia jako funkcję nadrzędną w opanowaniu języka. Mówiąc, że ktoś zna język płynnie mamy często przede wszystkim na myśli fakt, iż dana osoba potrafi przeprowadzić z obcokrajowcem zwyczajny small-talk kompletnie ignorując fakt, że nie byłaby jednocześnie w stanie przeczytać w tym języku powieści, nie mówiąc już o napisaniu czegoś ambitniejszego. W efekcie umiejętności czytania w języku obcym poświęca się znacznie mniej uwagi – w szkołach uczniowie mają przeważnie do czynienia jedynie z fragmentami tekstów, które specjalnie nie zachęcają do kontaktu z językiem i słowem pisanym/drukowanym. Czytanie tymczasem ma dwie zasadnicze zalety, z powodu których warto rozważyć jego implementację w codzienny proces nauki języka:
1) jest najlepszym źródłem bardzo zróżnicowanego słownictwa, które w razie potrzeby możemy zapisać (w odróżnieniu np. od języka mówionego, gdzie przeważnie nie ma na to czasu) w celu jego utrwalenia.
2) w większości języków, jakich chcielibyście się uczyć dostęp do tekstów jest znacznie łatwiejszy niż do plików dźwiękowych czy osób, które chcą pomóc obcokrajowcowi nauczyć się ich języka.
Czytać należy zacząć tak szybko jak się da. Nie mówię tu naturalnie o rzucaniu się na powieści – te potrafią osobę na podstawowym poziomie znajomości języka do nauki raczej zniechęcić. Świetnym materiałem na początek jest natomiast Wikipedia. Po pierwsze, język encyklopedyczny, jakim ta się posługuje jest znacznie prostszy niż ten znany nam z powieści, a przy tym niesłychanie powtarzalny – przeczytawszy jeden dłuższy artykuł z danej dziedziny możemy być pewni, że wiele słów, które jeszcze niedawno były dla nas zupełnie nowe, powtórzą się w kolejnym. Po drugie, sami możemy wybrać o czym czytamy. W moim przypadku przeważnie były to zawsze teksty poświęcone historii bądź obecnej sytuacji politycznej danego kraju – tak na marginesie polecam to każdej osobie która woli patrzeć na otaczającą go rzeczywistość trochę szerzej niż poprzez pryzmat tego co podają nam w telewizji – zupełnie inaczej patrzy się na dzieje różnych regionów świata kiedy mamy możliwość o nich czytać w językach docelowych i poznawać różne, często bardzo odmienne od siebie punkty widzenia. Jeśli interesujesz się z kolei piłką nożną łatwiej będzie Ci przeczytać artykuły o klubach piłkarskich bądź biografię któregoś ze swoich idoli z czasów młodości. Jeśli muzyką to bez problemu znajdziesz strony poświęcone najwybitniejszym wykonawcom tworzącym w danym języku. Wymieniać można bez końca. W ostateczności, kiedy już nic innego nie pozostaje, można czytać o samym języku oraz kraju, w którym ten jest używany – jeśli to nas nie interesuje to powinniśmy się natomiast mocno zastanowić, czy danego języka w ogóle warto się uczyć.
Gdy artykuły z Wikipedii na tematy zbieżne z naszymi zainteresowaniami nie sprawiają nam większego problemu możemy przerzucić się na gazety. Ich treść jest bardzo różna, poczynając od czysto informacyjnych wiadomości po felietony, które przeważnie oferują nam znacznie bogatszy język niż suche relacje najnowszych wydarzeń. Czytanie prasy jest zajęciem generalnie poszerzającym naszą wiedzę o świecie – dlaczego więc nie robić tego w języku, którego się właśnie uczymy? Gdzie możemy znaleźć obcojęzyczne gazety? Jeszcze w czasach "Świata Języków Obcych" opublikowałem krótki wpis z linkami do angielskojęzycznych gazet, który o dziwo dostał się nawet do listy 10 najchętniej czytanych artykułów. Oparłem go wtedy na medialnych profilach anglojęzycznych państw znajdujących się na stronie BBC News i nadal uważam, że jest to świetny punkt wyjściowy dla kogoś kto nie wie gdzie znaleźć obcojęzyczną treść.
Dla każdego państwa jesteśmy w stanie znaleźć tam przynajmniej kilka tytułów, które zupełnie wystarczą by zapewnić nam dzienną dawkę kontaktu z pisaną wersją języka. Dobrym pomysłem jest też dodanie profilu określonej gazety do "Ulubionych" na Facebooku bądź Twitterze, dzięki czemu będziemy otrzymywać regularnie powiadomienia o nowych artykułach. A co później? Cóż, najwyższym stopniem czytelniczego rozwoju jest sięganie po literaturę piękną. Pierwsze zderzenie z nią może być dość ciężkie, zwłaszcza jeśli mieliśmy wcześniej znacznie większe doświadczenie z językiem mówionym niż pisanym – do dziś pamiętam moje rozczarowanie kiedy po pierwszym pobycie na Ukrainie myśląc iż mój rosyjski jest na bardzo wysokim poziomie (no bo przecież się bez problemów dogadywałem) sięgnąłem po Dostojewskiego i przeraziła mnie mnogość słów, jakich nie rozumiałem. Z każdą przeczytaną pozycją jest już jednak coraz łatwiej, aż w końcu czyta się prawie z takim samym stopniem zrozumienia i podobną szybkością jak to ma miejsce w przypadku naszego języka ojczystego.
Jak się uczyć na podstawie tekstów z powyższych źródeł?
Każdy ma zapewne swoją metodę i zaręczam Wam, że ta poniżej przedstawiona wcale nie jest lepsza od pozostałych jakie gdziekolwiek znajdziecie. Każda metoda ma swoje wady oraz zalety i nie spotkałem nigdy metody uniwersalnej, jaka w równym stopniu wykształca każdą z czterech językowych umiejętności (tj. rozumienie ze słuchu, mówienie, czytanie, pisanie). Ważniejsza od samej metody jest zawsze wytrwałość w jej stosowaniu, regularność z jaką się uczymy i fakt, iż nie jest ona naszym jedynym kontaktem z językiem.
Nietrudno natknąć się w językowej blogosferze na spory ludzi dotyczące tego, czy warto uczyć się rzeczywiście wszystkich słów, czy może ograniczyć się jedynie do tych rzeczywiście potrzebnych w codziennej komunikacji. Osobiście mam bardzo podzielone zdanie – ciężko nie przyznać racji tezie, iż niektóre słowa są bardziej przydatne i bez nich ciężko mówic o jakiejkolwiek komunikacji, ale z drugiej strony w procesie samodzielnej nauki i samodzielnego doboru tekstów niemal wszystkie słowa spotykamy niejako z własnej woli, są one częścią naszego świata, co czyni je wartymi poznania na przyszłość zgodnie z zasadą, że jeśli coś już raz zobaczyliśmy to jest bardziej prawdopodobne iż ujrzymy to po raz drugi. Ten wewnętrzny konflikt oraz zamiłowanie do mierzenia postępu w statystykach (wspomnijmy tu chociażby wykres dotyczący faktycznego użycia języka z artykułu "Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz?" – graficzne mierzenie swoich postępów w rozmaitych dziedzinach wiedzy byłoby zresztą dobrym tematem na odrębny artykuł) spowodowały, że dla każdego języka, w jakim próbuję czytać założyłem zeszyt, do którego spisuję zdania zawierające słowa, struktury, powiedzenia, których nie znam. Nie same słowa, a właśnie całe zdania. Każde z nich staram się przy wpisywaniu również rozebrać pod względem gramatycznym, notując na boku ewentualne uwagi co do środków w nich zastosowanych. Operacja trwa wtedy naturalnie znacznie dłużej, ale już na łamach Woofli zdarzało mi się wspomnieć, iż słowo pozbawione kontekstu bardzo często ma bardzo nieokreślone znaczenie – użyte natomiast w zdaniu nabiera kolorytu i dodatkowo jest łatwiejsze do zapamiętania. Każdemu zdaniu jest też przyporządkowany numer, z którym jest ono wpisywane do programu Anki oraz dzienna data, która pozwala mi dane zdanie lepiej umiejscowić w czasie i nadaje moim zeszytom cech dość osobliwego pamiętnika. Z każdą pozycją wiążą się bowiem inne wspomnienia – fakt również mający niebagatelny wpływ na zapamiętanie danego słowa tudzież sentencji.
Zbliżając się do końca artykułu warto podsumować najważniejsze zasady czytania w języku obcym:
a) zacznij czytać tak wcześnie jak to możliwe – w każdym języku indoeuropejskim jest to możliwe (w różnym stopniu oczywiście) od pierwszego dnia nauki. Z językami bardziej egzotycznymi jest, z uwagi na niewielkie podobieństwa gramatyczno-leksykalne, znacznie trudniej, aczkolwiek warto się przemóc, chociażby po to, żeby nie przeżyć punktu plateau opisanego w pierwszej części naszego cyklu.
b) czytaj to co Cię rzeczywiście interesuje – dla mnie ostatnio obok przerabiania książki do arabskiego normą stało się codzienne przekopywanie przez artykuł z Wikipedii o kalifacie Umajjadów. W każdym języku można znaleźć coś ciekawszego niż czytanki z podręczników, co dodatkowo ma szansę poszerzyć naszą wiedzę o świecie.
c) czytaj coraz trudniejsze teksty – mam tu na myśli stopniowe podwyższanie sobie poprzeczki, przedstawione przeze mnie przykładowo w formie Wikipedia->gazety->literatura, choć jestem świadom, iż nie dla każdego proces ten musi wyglądać tak samo. Ważne jest jednak, by być świadom tego, że rozwój przeważnie osiągamy robiąc rzeczy, które przychodzą nam z trudem. Podobnie jak ciągłe granie "Wlazł kotek na płotek" nie zrobi z nas wirtuoza gitary, tak ciągłe czytanie czegoś co nie sprawia nam kłopotów nie spowoduje postępów w rozumieniu języka obcego. Dlatego warto podnosić stale poprzeczkę i czytać rzeczy coraz trudniejsze, napisane bogatszym językiem, poruszające niektóre tematy znacznie dogłębniej. Tyczy się zresztą każdej dziedziny wiedzy, nie tylko nauki języków obcych.
d) bądź wytrwały i konsekwentny – to co dziś wydaje się bardzo trudne po roku stanie się dla Ciebie chlebem powszednim, czymś co będziesz w stanie rozgryźć w ciągu 5 minut. Jeśli tylko w pewnym momencie nie spasujesz.
Zdaję sobie sprawę z tego, że artykuł nie wyczerpuje całego tematu nauki języka obcego poprzez czytanie. Gdyby pojawiły się jakiekolwiek pytania dotyczące wyżej opisanego procesu z wielką chęcią na nie odpowiem – w komentarzach, lub, jeśli szczegółowość tematu tego będzie wymagać, w osobnym wpisie.
Podobne artykuły:
Praca własna z tekstem oraz audio gdy brak podręcznika – część 1
Ilu języków warto się uczyć jednocześnie?
Dlaczego warto sporządzać tłumaczenia robocze obcojęzycznych tekstów?
Jak się nauczyć rosyjskiego?
Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?
Ciekawe jest to, co piszesz o czytaniu. Dla mnie też czytanie to główny cel nauki, dlatego po 7 miesiącach intensywnej nauki angielskiego od razu rzuciłem się na Pottera. Przeczytałem z 20 stron: składały się prawie z samych nieznanych słów, każda strona zabierała mi godzinę czasu.
Odpadłem.
Po paru miesiącach złapałem się za "Imię róży". Przetrawiłem 5 stron.
Potem wziąłem się za opowieść wigilijną. Przeczytałem dwie strony.
Teraz czytam napisy do filmów.
Ale problem jest nieco głębszy: patrzę sobie na nieznane słowa, np. w Potterze, i aż łapię się za głowę gdy widzę ich ilość. To są niesamowite ilości.
We francuskim zacząłem po miesiącu nauki od razu od prasy – jeden artykuł przerabiam już kilkanaście dni. Bardzo dużo słów z niego opanowałem, dużo sformułowań, zbitek wyrazowych, etc. Ale czytanie idzie szalenie wolno.
Myślałem więc o tym, żeby w ogóle zaczynać od upraszczanych książek, pisanych dla uczących się. Ale nie jest to żywy język, więc mam co do tego obawy.
Pozdrawiam, wspaniały artykuł.
Dziękuję, Jacku, za komentarz. Osobiście zawsze byłem przeciwnikiem upraszczanych książek. Nie mówię tu o dydaktycznym sensie ich czytania, bo wiele osób byłoby mnie w stanie zarzucić pracami na temat tego, że powieść napisana w Basic English jest idealna dla osoby, która osiągnęła B1 i nie bardzo mógłbym podważać sens ich wypowiedzi. Sam nigdy za tym nie przepadałem z tego względu, że to nie są materiały, z którymi mają do czynienia rodzimi użytkownicy danego języka i obcując z nimi nie mam wrażenia jakobym wgłębiał się w obcą kulturę. Materiały dla Anglików nigdy nie są napisane uproszczonym angielskim.
Fakt, że nie mogłeś przebrnąć przez literaturę na samym początku nauki wcale mnie nie dziwi – przerzuć się na Wikipedię bądź gazety. Będzie Ci znacznie łatwiej, a przy okazji dowiesz się czegoś ciekawego choćby o autorach książek, które chcesz w przyszłości przeczytać (bo czemu nie wziąć się za artykuły biografii Rowling i Eco?).
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję,
Karol
Nie wiem czy ktoś poruszał ten temat, ale bardzo polecam czytniki e-bookow do nauki. Wiele modeli wyposażonych jest w słowniki – po kliknięciu słowa pojawia się definicja. Wielokrotnie zabierałam się do literatury po angielsku, ale kartkowanie słownika/wpisywanie każdego słowa w tłumaczu szybko mnie zniechęcało. Teraz też jestem na etapie "Harrego Pottera" 🙂 Ale pierwszy był "Buszujący w zbożu", co było dla mnie 2 lata temu sporym wyzwaniem.
Chyba nie jestem na tyle pracowita, żeby czytać wikipedię w języku, który słabo znam. Czytałam kiedyś jakąś uproszczoną książkę po francusku i bardzo mi się to podobało. Ciekawa historia wciąga, zachęca do dalszego czytania, a nie zniechęca przerażająca ilość niezrozumiałych słów. Moim zdaniem pomimo, że nie jest to żywy język to prowadzi do tego, że za jakiś czas będziemy rozumieć ten żywy.
Pozdrawiam!
Wspaniały, wspaniały artykuł podobnie jak pierwszy z serii; popieram w całości. 🙂 Czekam na kolejne artykuły z serii!!!
Co tu komentować, gdy ze wszystkim się zgadzam?
Czytanie wzbogacająca nasze słownictwo, zasoby gramatyczno-stylistyczne, oraz daje wgląd w realia interesującego nas regionu. Zacząć jak najwcześniej, może od rzeczy prostych typu Wikipedia, lub inne teksty o tym charakterze. Następnie skupić się na prasie. W końcu dodać do tego literaturę piękną. Oczywiście, w międzyczasie czytać można też wszystko inne.
W swoim czasie próbowałem czytać pewną literaturę w języku angielskim (O Henry), ale nie mogę o tym mówić poważnie i pewnie nie była to najcięższa literatura. Jedyna obcojęzyczna literatura piękna, o której mogę powiedzieć, że miałem z kontakt jest po hiszpańsku. Moje pierwsze z nią zetkniecie było bolesne. Wydawało mi się w tamtym czasie, że już całkiem dobrze znam hiszpański, bo przecież rozmawiałem "o wszystkim" z rodzimymi jego użytkownikami, czytałem na przeróżne tematy itd., deklarowałem B2 i miałem pewne pretensje do C1, a tu nagle dostałem książkę, kolumbijską literaturę piękną i stwierdziłem, że ledwo czytam… Przeczytałem więc pierwszy raz od deski do deski pomimo nierozumienia masy słów. Przyjąłem następnie plan, "nauczyć się każdego słowa z tej książki" wyobrażając sobie jaki to po tym super będzie mój hiszpański i plan dość szybko zrealizowałem. Mój hiszpański zauważalnie się poprawił (również stylistycznie), ale nadal mu brakowało; dużo. Z pozycji na pozycję było jednak coraz lepiej; uczę się każdego napotkanego wyrazu w literaturze pięknej, ale podtrzymuję też ciągły kontakt z "prymitywną" prasą, która daje mi kontakt z krajem.
Ten język mnie wówczas ZAFASCYNOWAŁ. Kolumbijską prasę mogę czytać, mogę ją czytać szeroko tematycznie od procesu pokojowego, przez nowości kinowe, po wydarzenia astronomiczne. To jednak nie ten sam język, co w literaturze pięknej. Jak biorę opowiadanie lub książkę po hiszpańsku, czytam, wczytuję się w to, co autor chciał przekazać i widzę tę gładkość i bogactwo języka w zestawieniu z artykułami prasowymi, po prostu fascynuje mnie język. W ten sposób do najpiękniejszych rzeczy w języku hiszpańskim dotarłem dopiero po kilku latach dość intensywnej nauki i po kilku kolejnych latach nauki czytam je swobodnie. Literatura piękna jest obecnie dla mnie najcenniejszym źródłem słownictwa hiszpańskiego.
Jeśli więc ktoś doszedł do fazy nauki, w której nie bardzo wie, co z sobą dalej zrobić, polecam wziąć książkę dobrego pisarza i przeczytać. Z jednej strony będzie to basem zimnej wody dla tego, kto wierzy, że już dobrze zna język, z drugiej zaś, może być motorem dalszej nauki, da zasoby i jednocześnie zafascynuje.
Acha, jeszcze jedna myśl… Jak najłatwiej rozpocząć przygodę z literaturą piękną? Nie trzeba się rzucać jak ja od razu na kilkusetstronicową książkę z myślą opanowania każdego słówka… Takie same językowo i całkiem przyjemne potrafią być kilkustronicowe opowiadania. Lubię czytać krótkie opowiadania; inaczej niż nad książką, pracę nad opowiadaniem zamykam w ciągu jednego dnia.
Haha, ja miałam coś podobnego z językiem angielskim. Na studiach bardzo się podciągnęłam z tego języka, czytałam bez problemu nie tylko teksty naukowe, ale i literaturę typu "Harry Potter" (język oczywiście prosty, bez eksperymentów, ale bogate w szczegóły opisy) i uważałam, że dobrze znam angielski. Do momentu, kiedy się natknęłam w sieci na korespondencję Nabokova z przyjacielem, gdzie wymieniali niekoniecznie grzeczne opinie o literaturze. Temat mnie bardzo interesował, więc przeczytałam wszystko, ale mnóstwo czasu zajęło mi sprawdzanie niemal co trzeciego słowa w słowniku 🙂
(A teraz z angielskiego zrobiłam się prawie wtórną analfabetką. Robię najgłupsze szkolne błędy. Muszę wrócić do czytania Potterów, bo w końcu proces stanie się nieodwracalny).
Oj, Piotrze, nie przesadzajmy, toż to tylko jakieś ogólne wnioski wyciągnięte z paroletnich doświadczeń – Ameryki nie odkryłem. Cieszę się jednak, że z Twoich ust (klawiszy?) płyną takie pochlebstwa.
W Twoim komentarzu również ze wszystkim się zgadzam, a i moja historia z rosyjskim bardzo przypomina Twoją z hiszpańskim. Prawdą niezaprzeczalną jest natomiast, że pierwsze zetknięcie się z dobrą literaturą jest zimnym prysznicem dla kogoś kto sądzi, że dobrze opanował dany język.
Mogę tylko się zapytać czy czytasz coś w keczua? Jak wygląda sytuacja tego języka jeśli chodzi o formę pisaną? Pytam, bo widzę, iż keczuańska wikipedia ma się słabo (niewiele ponad 2 tys. wpisów – podobnie sytuacja ma się z aymara czy guarani – swoją drogą dlaczego właśnie keczua, a nie któryś z tej dwójki?), a i gazety i literatura należą chyba do rzadkości.
Pozdrawiam,
Karol
@Karol, odpowiadając na Twoje pytanie:
(1) Nie poświęcam keczua tyle czasu, ile bym chciał. Dla mnie priorytetem nadal jest język hiszpański. Keczua obecnie staram się podtrzymać i zamierzam stale, lecz wolno rozwijać. Stąd m.in. niewiele w keczua czytam.
(2) Keczua na piśmie to tylko teoria, gdyż:
(a) Mimo, że mam/miewałem kontakt z osobami z młodego pokolenia z dostępem do internetu, u których można się spodziewać najwyższego wykształcenia, z moich dotychczasowych obserwacji i wywiadów jest w praktyce cudem dotrzeć do użytkownika keczua potrafiącego w keczua pisać. Keczua jest językiem MÓWIONYM i użytkownicy keczua, z którymi rozmawiałem, nie zastanowili się nawet nad tym, że keczua mógłby istnieć na piśmie. Młodej, mającej dostęp do internetu osobie (jakich jest niewiele, bo keczua to często jednak język wiejskich staruszków z ograniczeniami na elektryczność) nie przyszłoby do głowy szukać informacji w keczuańskiej Wikipedii. Zresztą jaki to miałby sens, skoro dużo więcej i dużo lepiej jest w Wikipedii hiszpańskiej…?
(b) Problematyczne jest samo zapisanie keczua. Poszczególne organizacje i państwa promują sprzeczne reguły ortograficzne. Problem komplikuje silne zróżnicowanie dialektalne/językowe keczuańskiej rodziny językowej. To jest złożony temat.
Propozycja ortograficzna przyjęta w Wikipedii dla keczua południowego (quechua sureño, gałąź IIC), jest dla mnie odrealniona przyjmując jedną z propozycji unifikacji południowej gałęzi rodziny, do tego według zasad ortograficznych, których nie przyjmuje żaden znany mi słownik, ale wymagałoby to dość długiego komentarza i omówienia.
Od niedawna istnieje też uboga Wikipedia w quechua ancashino (z gałęzi I). Powiedzmy krótko, że nieliczni użytkownicy tej gałęzi etnolektów rodziny keczuańskiej nie mają internetu, by czytać Wikipedię. 😛
(3) Z powodów wyżej wymienionych czytanie w keczua byłoby dla mnie kompletnie niepraktyczne. Nie ma w keczua nic ciekawego do przeczytania. Owszem, przeczytałem kilka opowiadań dla dzieci ze "skanu 10-tej kserówki sprzed 30 lat" w celu nauki. Poza Wikipedią w keczua nie jest mi znana ani jedna sensowna strona (na palcach jednej ręki policzę te "bezsensowne"). Keczua może mi służyć wyłącznie do (1) komunikacji bezpośredniej tj. rozmowy z jego użytkownikami (to w dużej mierze wyraz mojego ekscentryzmu, gdyż i tak znają hiszpański) i (2) odbioru materiału mówionego, jak piosenki, lub nieliczne filmy ze wstawkami w keczua. Znajomość podstaw keczua jest wprost bezcenna przy zapoznawaniu się z tą kulturą, lecz bynajmniej nie dla jakichkolwiek materiałów pisanych.
Czytanie keczuańskiej Wikipedii nie stanowi dla mnie szczególnej trudności. Pisana jest językiem naprawdę prostym (nie widzę w keczua jakoś szczególnie wyodrębnionego "języka literackiego" i nawet trudniejsze od Wikipedii opowiadania dla dzieci, opowieści, legendy itp. czyta mi się łatwo), ale szczerze powiedziawszy nie zwykłem czytać Wikipedii w keczua gdyż (a) jest mi kompletnie nieprzydatna i (b) drażni mnie przyjęta w niej pisownia.
Jeszcze odnośnie keczua na piśmie… Dziś rano opublikowałem na moim blogu (https://idiomasymundo.wordpress.com) krótki tekst w trzech etnolektach z gałęzi IIC: ajakuczańskim (quy), kuskeńskim (quz) i południowoboliwijskim (quh). Zawsze identyfikowałem się raczej z tym pierwszym (quy) i jest też najczystszy w sensie braku naleciałości z aimara potężnych w quz i quh. Zapraszam, jeśli ktoś chce "pooglądać" (jestem świadom, że raczej nie poczytać) jak mniej więcej wygląda keczua południowy na piśmie (będąc świadomi, że pisał to Polak).
Wbrew temu co można by wywnioskować rzutem oka na te trzy tekściki, warianty kuskeński (z Peru) i południowoboliwijski są sobie bliższe, niż kuskeński (z Peru) i ajakuczański (też z Peru). Podobieństwa ortograficzne w tym zapisie pomiędzy wersją ajakuczańską i kuskeńską nie pokazują wszystkich różnic w wymowie (np. w żadnym miejscu "q" nie jest wymawiane tak samo). W Boliwii natomiast zamiast ewentualnie unifikować keczuańską ortografię z keczuańską z Peru, wolą ją unifikować z ortografią języka aimara z Boliwii. O zamieszaniu ortograficznym, oraz zróżnicowaniu dialektalnym, będę jeszcze pisał na moim blogu! 🙂
Piotrze,
pozwól, że odpiszę Ci przede wszystkim na "idiomasymundo", bo właśnie tam zostały owe keczuańskie wersje przedstawione. Na Woofli jedynie powiem, iż naprawdę podziwiam i czekam na więcej.
Pozdrawiam,
Karol
Dzięki Karolu za ten cykl zainspirowany moim małym komentarzem :-). Wszystko wygląda ok i zgadzam się, że są to wartościowe porady (BTW. Wczoraj przypadkowo odkryłem, że w czytelni Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu są obcojęzyczne gazety – przynajmniej niemieckie i angielskie widziałem, fajna alternatywa dla kogoś kto nie lubi pisanych "do internetu" artykułów, które są zupełnie inne niż te wydrukowane).
Problem jaki widzę, to jedynie brak czasu i konieczność wyboru ale ten temat był już poruszany na Woofli niejednokrotnie. Mając "normalne" życie nie jestem w stanie sobie wyobrazić doszlifowanie więcej niż dwóch, trzech języków. Warto przeczytać wpis na Językowej Oazie pt. "Kiedy nauka języka niszczy" (http://jezykowaoaza.blogspot.com/2015/01/kiedy-nauka-jezyka-niszczy.html). W pełni się z nim zgadzam.
Ale cóż, życie to sztuka nieustannych, niełatwych wyborów 🙂
Pozdrawiam
Tomek
Ja, Tomku, bardzo Ci dziękuję natomiast za komentarz, który był inspiracją do napisania tego artykułu – zdecydowanie lepiej pisze się teksty, kiedy wiesz, że wiążą się z jakimś konkretnym oczekiwaniem czytelników. Swoją drogą miałem ostatnio w swoim domu gości z Žiliny (porozumiewaliśmy się, ku mojemu zadowoleniu, po polsko-słowacku), po których wizycie spędziłem pół dnia czytając w języku naszego południowego sąsiada i przeglądając podręcznik. Pamiętam, że już parę lat temu, kiedy próbowałem nauczyć się czeskiego miałem okazję się z nim zetknąć porównując różne aspekty leksykalno-gramatyczne i język ten wydał mi się znacznie prostszy dla Polaka niż czeski. Na Słowację zamierzam jechać jeszcze w tym roku i niewykluczone, iż poeksperymentuję z nauką, chociażby w celu czytania słowackiej literatury czy też pozycji dotyczących słowackiej historii, o której przeciętni Polacy najczęściej nic nie wiedzą. Pytanie tylko, czy znajdę na to wszystko czas.
Artykuł Janusza czytałem i w ogromnej mierze się z nim zgadzam. Niewykluczone, że o niełatwych wyborach i o możliwości radzenia sobie z nimi też coś kiedyś napiszę – to już jednak kwestia odległej przyszłości, bo tak naprawdę nie czuję się póki co do tego uprawniony (nie mam dzieci, kredytów itp., a wiem, że to w dużym stopniu zmienia perspektywę).
Pozdrawiam,
Karol
Jeszcze jedno, właśnie do słowackiego udało mi się w internetowym antykwariacie zakupić jedną z pozycji Ridgest Digest, tj. skróty z wybranych powieści. Są to (były) pozycje zawierające skrócone wersje popularnych współcześnie autorów (po cztery w jednym ok. 600 stronicowym tomie). Jako, że pewnie te skróty są raz opracowywane (po angielsku) a później tłumaczone na inne języki (choć nie jestem tego pewien, ale inaczej sobie nie wyobrażam) a Rigest Digest działa w wielu krajach, to można znaleźć pasującą nam "parę" (język nieznany i język znany). No i rozmiar takiej powieści (max. 120-150 stron) powoduje, że łatwiej ją przeczytać, bo są wycięte oryginalne różne górnolotne opisy i poboczne wątki, a jest zostawione samo "mięso" 🙂
Pozdrawiam
Tomek
Errata: Ridgest Digest -> Reader's Digest
Znakomity artykuł ! Również jestem zagorzałą zwolenniczką pracy z tekstami, której efekty są widocznie także i w języku mówionym; czytając literaturę szybko przyswajamy bowiem struktury gramatyczne, a to one w głównej mierze pozwalają nam swobodnie budować zdania w trakcie rozmowy tak, że nie jest koniecznie robienie pauz (bo chociaż znam słowo, nie wiem jak je odmienić, jaki przyimek dodać etc.). Paradoksalnie najgorzej mają wielbiciele dobrej literatury. Czytanie kryminałów i romansów zdecydowanie ich nie zadowala, podczas gdy sięganie po klasyki może być początkowo za trudne. Nawiązując jeszcze do początku artykułu – uważam że to właśnie zdolność swobodnego czytania literatury pięknej jest wyznacznikiem naszej znajomości języka.
Od niedawna prowadzę również dziennik obcojęzyczny i także podpisuję się pod tą metodą obiema rękami. Świetne narzędzie do rozwijania słownictwa, jeszcze lepsze do treningu gramatyki. Często pisząc mój dziennik sprawdzam też nazwy własne : tytuły książek (zdarzają się nietłumaczone dosłownie), nazwy regionów, miast, odpowiedniki imion filozofów etc., co też uważam za bardzo kształcące, bo język zawsze istnieje przecież w kulturze. Takie w sumie bzdurki, ale mnie cieszą i wydają się nieodzowne.
Pozdrawiam !
Dziękuję! Bardzo trafne spostrzeżenie związane z wielbicielami dobrej literatury – ostatnio czytam "Blaszany bębenek" Grassa i w międzyczasie zdążyłem przejść równolegle przez 4 znacznie prostsze książki po niemiecku, po które sięgnąłem głównie po to by trochę odpocząć od słownictwa zawartego w tej pierwszej (wiem za to jak się mówi na flisaka po niemiecku 😉 ).
Dziennik obcojęzyczny to natomiast kapitalna sprawa – też kiedyś taki prowadziłem, ale rzadko kiedy byłem w stanie wytrwać w postanowieniu dłużej niż parę tygodni. Tłumaczenia nazw własnych wcale nie uważam za bzdurne. Wręcz przeciwnie, sądzę, iż jest to dziedzina bardzo często traktowana w nauce języka obcego po macoszemu, a nierzadko odgrywająca ogromną rolę w poprawnym użyciu. Swego czasu niezmiernie interesowały mnie różnice między nazwami własnymi w Serbii oraz Chorwacji. Mamy np. pary (serbski/chorwacki) Španija i Španjolska / Brisel i Bruxelles – różnica niewielka i obydwie wersje są dla wszystkich zrozumiałe, ale w praktyce jeśli ktoś chce dobrze pisać po chorwacku musi używać chorwackiej wersji. Nierzadko też łapałem się na tym, że np. znam nazwę jakiegoś kraju po angielsku, ale jest mi ona kompletnie obca po ukraińsku. Zresztą – mówimy tu o językach obcych, a ilu Polaków wie, że Aachen nazywa się Akwizgran, natomiast Klagenfurt to Celowiec?
Pozdrawiam,
Karol
Z tym czytaniem na wczesnym etapie nauki to na dwoje babka wrozyla. Ma to swoje plusy ale i duzo minusow.
Na poczatku nauki lepiej jest opanowac rozumienie jezyka mowionego probujac cos powtarzac, aby aspekt sluchowy mial duza przewage nad wzrokowym. W przeciwnym razie zapamietamy wiekszosc slow w postaci graficznej, co potem proby rozumienia ze sluchu uczyni prawdziwa katorga. Sytuacja odwrotna nie stworzy zadnych klopotow, czasem tylko pojawi sie zdziwienie, ze jakas gloske w pewnych slowach bralismy za inna.
Nastepny minus to zadowalanie sie umiejetnoscia rozpoznawania pewnych slow w tekscie pisanym na zasadzie hieroglif – polskie znaczenie, co przy dobrym farcie mozna czasem wykorzystac w pisaniu ale jest calkowicie bezuzyteczne przy mowieniu i sluchaniu i tworzy przepasc miedzy tymi parami umiejetnosci.
I chyba najwiekszy minus czytania na poczatku nauki to spora rozbieznosc (w niektorych jezykach wrecz ogromna) miedzy potocznym jezykiem mowionym a oficjalnym pisanym i literatura piekna. Na poczatku, o ile to mozliwe, najlepiej poznac potoczny, naturalny jezyk mowiony, w przeciwnym razie bedziemy sie wyrazac sztucznie, ksiazkowo, przestarzale i smiesznie. Czy ktos z Was uzywa na codzien takich literackich slow jak: oraz, lub, lecz, zas, zatem, et cetera, bowiem, by, iz, gdyz, tedy…? Czy powie ktos do dziecka: -Pojdz zatem do sklepu, najlepiej zas do piekarni, by zakupic chleb oraz bagietke lub bulki lecz nie pszenne, bowiem sa niezdrowe, gdyz nie zawieraja witamin, mineralow et cetera, nie mowiac juz, iz sa kaloryczne, tedy takowych nie nabywaj. Troche oczywiscie przesadzilem, ale z ksiazek mozna sie takich "potocznych" slowek nauczyc. Pozdrawiam!
Uwagi słuszne, ale nie biorą pod uwagę tego, że czytanie tekstów literackich może być celem samym w sobie. Można uczyć się hiszpańskiego głównie po to żeby czytać na przykład Borgesa (dużo to sensowniejsze niż czytanie Borgesa tylko po to, żeby nauczyć się hiszpańskiego). W takiej sytuacji czemu nie zacząć od czytania biografii Borgesa po hiszpańsku, słuchania audycji o nim itepe? Oczywiście, tak jak piszesz, wiele to nie pomoże przy języku potocznym, ale… Najważniejsze tu, to wiedzieć, co się chce osiągnąć i odpowiednio dopasować narzędzia do potrzeb.
@NightHunter
Dzięki za komentarz, zwłaszcza, że znalazło się w nim trochę słów krytyki mogących być zarzewiem dyskusji (a od tego przecież Woofla jest).
Moglibyśmy się bez końca sprzeczać nad wyższością języka pisanego nad mówionym bądź formalnego nad nieformalnym. Problem w tym, że każdy powinien wiedzieć, jakiego języka chce się uczyć, z jakim tak naprawdę ma w praktyce się szansę zetknąć (przykładowo – uczę się MSA, a nie dialektu lewantyńskiego, bo Bóg jeden wie, kiedy będę miał okazję tego drugiego użyć w rzeczywistej sytuacji) i właśnie na nim się skupiać. Mnie osobiście rozmowa z tubylcami interesuje z reguły znacznie mniej niż możliwość przeczytania książek non-fiction czy literatury pięknej w oryginale, dlatego też znacznie większy nacisk język oficjalny zostawiając ten kolokwialny na sytuacje rzeczywiście tego wymagające.
Nie wiem też czy bardziej żenujące jest wyrażanie się w mowie językiem literackim, czy pisanie oficjalnej korespondencji językiem potocznym i pełnym błędów ortograficznych. Wydaje mi się, że o ile w pierwszym wariancie sprawiamy wrażenie śmiesznych, o tyle w drugim jesteśmy postrzegani jako zwyczajnie głupi. Z dwojga złego mimo wszystko wolę ludzi śmiesznych, którzy mówią mniej niż głupich, którym usta się nie zamykają.
Pozdrawiam,
Karol