Skacząc przez kontynenty i rodziny językowe tym razem lądujemy na Karaibach i zajmujemy się językiem na pierwszy rzut oka należącym do romańskiej gałęzi indo-europejskiej rodziny językowej. Ale czy tak jest w istocie? Temat dzisiejszego odcinka, haitański (czyli Kreyòl lub Kreyòl Ayisyen) jest językiem kreolskim, zatem takim, którego genealogia jest nieco bardziej skomplikowana niż większości języków. Wyjaśnijmy pokrótce w czym rzecz, jeszcze zanim dotrzemy na Haiti.
Kreolskie, pidżyny, natywizacja
Słowo ‘kreol’ (i pochodzący od niego przymiotnik ‘kreolski’) może być pojęciem mylącym, jeśli pamięta się jego pozajęzykowe znaczenie. W historii Ameryki Łacińskiej kreole to, nieco upraszczając, osoby pochodzenia europejskiego (lub mogące z wyglądu za takie uchodzić) ale urodzone i wychowane w koloniach. W zasadzie wszystkie europejskie administracje nie do końca dowierzały kreolom, preferując powierzać zarządzanie na miejscu urzędnikom specjalnie przysyłanym z metropolii. Ten spór kolonii z centrum doprowadził ostatecznie do całej serii amerykańskich rewolucji i powstania wielu nowych państw, kierowanych przez kreolskie elity (tak było też w USA, tyle że w tym przypadku nie używa się słowa kreol).
Ale elity te, co do zasady, wcale nie posługiwały się językami które dziś nazywamy kreolskimi, a po prostu oficjalnymi językami państw macierzystych (hiszpańskim, francuskim, angielskim, portugalskim). Skoro języki kreolskie to nie języki kreolów, to czym one są?
Standardowa wersja opowieści wygląda tak: w sytuacjach kiedy do pracy na plantacjach (niewolniczej czy, później, też faktycznie przymusowej, ale w łagodniejszej formie) kierowani byli ludzie wywodzący się z różnych grup etnicznych (a niewolników różnego pochodzenia mieszano celowo, żeby ograniczyć szanse przygotowania buntu), niemający wspólnego języka, do komunikacji z nimi handlarze, właściciele i nadzorcy używali uproszczonej wersji języka europejskiego państwa, które sprawowało pieczę nad daną kolonią czy placówką handlową. Tak powstałe języki nazywa się pidżynami, wszystkie charakteryzują się bardzo ubogą morfologią i brakiem pełnych możliwości ekspresji (to ostatnie oznacza że w ścisłym sensie nie są językami, tylko pomocniczymi systemami komunikacji).
Pidżyn rozwija się (tj. rozszerza zasób słownictwa, stabilizuje reguły gramatyczne), w miarę tego jak ludzie dla których jest z przymusu jedynym językiem skutecznej komunikacji coraz dłużej ze sobą przebywają (ale wysoka śmiertelność na plantacjach i stały napływ nowych opóźniają ten proces). Z biegiem czasu dla ich dzieci staje się on pierwszym językiem i zachodzi proces natywizacji lub kreolizacji, którego efektem jest pełnowartościowy język, zwany kreolskim.
Większość słownictwa w takim języku łatwo wyprowadzić od słów języka grupy dominującej (np. francuskiego, angielskiego, portugalskiego, niderlandzkiego, mniej niż można byłoby się spodziewać jest języków kreolskich bazujących na hiszpańskim), ale można doszukać się ‘podskórnych’ wpływów języków grup zdominowanych – zwłaszcza w morfologii i składni. Niezależnie od tego na jakim języku bazują, kreolskie są do siebie typologicznie podobne – są językami analitycznymi (bez odmiany przez czasy i osoby) o szyku SVO (podmiot-orzeczenie-dopełnienie) i regularnej morfologii (nie ma w zasadzie czasowników/rzeczowników nieregularnych) i derywacji (budowa wyrazów pochodnych jest przejrzysta, nie ma cząstek nieposiadających samodzielnego znaczenia)
W tym ujęciu kreolskie są uważane za “najprostsze języki świata”, a badanie procesu natywizacji (czyli przekształcania się pidżynu w język kreolski) może dostarczyć jakiejś formy wglądu w genezę języka w ogóle.
Spór kreolistów
Ale… nie jest wcale tak prosto. Wśród kreolistów (specjalistów od kreolskich i innych języków kontaktowych) toczy się spór, kwestionowanych jest bardzo wiele elementów zarysowanej wyżej historii – od tego jak języki kreolskie powstały, do tego ile tak naprawdę je łączy (tj. czy jest sens wyróżniać języki kreolskie jako odrębną typologicznie grupę).
Chętnych do zapoznania się z paletą stanowisk zachęcam do lektury prac (i polemik) Salikoko Mufwene i Johna McWhortera. Tu zauważę tylko, że kreolistyka jest stosunkowo nową gałęzią lingwistyki, dlatego że języki kreolskie bardzo długo były traktowane jako niepełnowartościowe i niegodne uwagi. Wpływ na to miało funkcjonowanie wielu z nich “w tandemie” z oficjalną wersją języka grupy historycznie dominującej (np. na Haiti chodzi o parę haitański-francuski), w modelu dyglosji (dwujęzyczności z silnym rozdziałem stref użycia) w którym kreolskie były traktowane jako ‘popsute’ czy ‘łamane’ wersje prestiżowych wariantów.
W miarę jak w ciągu ostatnich 30-40 lat lingwistyka coraz więcej uwagi poświęca wariantom językowym o historycznie niskim prestiżu, identyfikowanych jest coraz więcej języków typologicznie podobnych do kreolskich, czy -z drugiej strony- języków kontaktowych o innej niż typowo kreolska morfologii. Bardziej wnikliwe badania wskazują, że poszczególne kreolskie bardzo się od siebie różnią pod względem dystansu od języka prestiżowego. Wreszcie, zainteresowanie historią nieliterackich wariantów języków europejskich umożliwia stawianie alternatywnych hipotez co do genezy kreolskich – w takim ujęciu haitański byłby nie efektem kreolizacji pidżynu powstałego na bazie celowo uproszczonego francuskiego, ale fazą rozwojową ‘ludowego francuskiego’ używanego na Haiti od początku istnienia kolonii przez wszystkich, poza bardzo wąską warstwą elit.
Niezależnie od typologicznego czy fonetycznego dystansu między nimi, w życiowej praktyce wielu użytkowników, języki kreolskie i języki prestiżowe nie są czymś całkowicie odrębnym, a jedynie skrajnymi punktami kontinuum, wachlarza form używanych zależnie od kontekstu. Przykładów dostarczają tu Surinam (niderlandzki i sranan tongo), Jamajka (angielski i patois), Nigeria (nigeryjski angielski i naija pidgin) czy, oczywiście Haiti (z francuskim i haitańskim).
Spośród wszystkich języków kreolskich tylko kilka (haitański, seszelski, bislama (Vanuatu), tok pisin, hiri motu [Papua – Nowa Gwinea; z zastrzeżeniem, o którym w następnym odcinku], sango [RŚA]) ma w swoich krajach status oficjalnych, kilka dalszych (jak kreolski z Wysp Zielonego Przylądka) jakąś inną formę uznania. Większość wciąż boryka się z niskim prestiżem, nawet tam, gdzie stanowią język ojczysty praktycznie całej populacji (a nie tylko jej niższych warstw).
Haitański jest spośród nich wszystkich zdecydowanie największy. 10 milionów użytkowników na Haiti, kolejne co najmniej 2 miliony w diasporze (Dominikana, USA [Nowy Jork i Miami], Kanada, Kuba i in.). Jest też prawdopodobnie najlepiej opisanym i najczęściej nauczanym (o czym świadczy dostępność materiałów, czy choćby niedawno powstały kurs na Duolingo) językiem kreolskim. Oprócz samej liczby użytkowników ma na to wpływ zapewne również widoczna obecność motywów haitańskich (przy czym bardzo specyficznych bo chodzi przecież o voodoo i zombie) w światowej popkulturze.
W odróżnieniu od zdecydowanej większości odcinków cyklu w przypadku Haiti w polu widzenia nawet przygodnego obserwatora pojawiają się także istotne wątki polskie. Oczywiście, mówiąc ściśle dotyczą one nie tyle języka, ile historii kraju i pewnych elementów jego kultury. I właśnie od tego zaczynamy.
Haiti historia
Hispaniola, czyli wyspa, której zachodnią ⅓ stanowi Haiti była miejscem pierwszego lądowania Krzysztofa Kolumba, co oczywiście miało tragiczne konsekwencje dla jej pierwotnych mieszkańców (masakry, praca niewolnicza, epidemie ospy…). Najważniejszym śladem pozostałym po kulturze Taino (‘dobrzy ludzie’ ludność mówiąca językiem z rodziny arawakańskiej i zamieszkująca wyspę) jest sama nazwa państwa – Ayiti to ‘górzysty kraj’. Oczywiście nie jest tak, że absolutnie wszyscy Taino zginęli bezpotomnie – ale bardzo wcześnie, zapewne jeszcze w XVI w, przestali istnieć jako odrębna grupa kulturowa.
W praktyce dla dalszej historii największe znaczenie ma, że w 1697 Haiti (tj. zachodnia ⅓ wyspy, której Hiszpanie nie byli w stanie ani skolonizować ani obronić przed francuskimi bukanierami) stało się kolonią francuską (pod nazwą Saint-Domingue), i to Francja rozwinęła tam bardzo dochodową gospodarkę plantacyjną.
W XVIII w. Saint-Domingue było zdecydowanie najbogatszą ze wszystkich francuskich kolonii, według niektórych szacunków generując nawet 30% obrotów całego handlu atlantyckiego (w tym 40% dostaw cukru do Europy i 60% dostaw kawy). Oczywiście odbywało się to kosztem niewolniczej pracy Afrykańczyków sprowadzanych głównie z terenów dzisiejszego Beninu, Togo, Nigerii i Konga. Podobnie jak w innych gospodarkach plantacyjnych tego okresu, śmiertelność wśród siły roboczej (wynikająca ze skrajnie trudnych warunków pracy, chorób czy sadyzmu nadzorców) była na tyle wysoka, że, by utrzymać rytm produkcji konieczne było stałe sprowadzanie nowych niewolników – rozwiązanie tańsze i bezpieczniejsze niż minimalna poprawa warunków życia i pracy.
Z perspektywy właścicieli miało to tę zaletę, że utrudniało wykształcenie się solidarności wśród niewolników, ale jednocześnie sam fakt, że wielu z nich spędziło większość życia jako ludzie wolni sprawiał, że ucieczki były nagminne. Zbiegli niewolnicy czyli maronowie (po hiszpańsku, francusku i haitańsku nazywani odpowiednio cimarron, marron i mawon) w zasadzie od początku gospodarki plantacyjnej na Haiti tworzyli w lasach i górach własne niezależne społeczności.
Co szczególnie istotne, niektórzy maronowie utrzymywali kontakty z niewolnikami plantacyjnymi, zachęcając ich do ucieczek czy wzniecania buntów. Najsłynniejszy z nich, François Mackandal przez siedem lat (1751-58) prowadził podjazdową wojnę partyzancką, atakując i niszcząc mniejsze, odizolowane plantacje. Na większych plantacjach Mackandal utrzymywał siatkę informatorów i przygotowywał plany skoordynowanego otrucia wszystkich właścicieli, które miałoby stać się hasłem do zajęcia miast i eksterminacji wszystkich białych. Choć z tych planów nic nie wyszło, a sam Mackandal został pochwycony i spalony żywcem, jego idee trafiły na podatny grunt.
Żeby lepiej zrozumieć haitańską rewolucję (a w pewnym zakresie także i podziały społeczne żywe do dziś) trzeba pamiętać, że binarny podział wolni-niewolnicy pokrywający się z równie binarnym podziałem wg. koloru skóry biali-czarni, odpowiada realiom Saint-Domingue jeszcze gorzej niż np. sytuacji w południowych stanach USA w I połowie XIX wieku.
W przeddzień wybuchu haitańskiej rewolucji (o której za chwilę) 90% ludności kolonii faktycznie stanowili niewolnicy afrykańskiego pochodzenia (tylko mniejszość z których spędziła na wyspie więcej niż kilka lat), ale pozostała, ‘wolna’ społeczność nie była jednolita ani pod względem statusu prawnego i majątkowego, ani pod względem ‘rasowym’.
Używając ówczesnej terminologii, można wydzielić co najmniej trzy grupy: dużych właścicieli (‘dużych białych’ grands blanc) politycznie i gospodarczo kontrolujących kolonię; utrzymujących się z pracy najemnej (na przykład jako zarządcy plantacji, ale też w różnych ‘miejskich’ zawodach) biednych białych (‘mali biali’ petits blancs) i wolnych kolorowych (gens de couleur) – warstwę ludzi wolnych, ale o prawach politycznych i majątkowych nieco odbiegających od tych przysługujących białym, złożoną z mulatów – potomków plantatorów i niewolnic, oraz wyzwoleńców (część niewolników była wyzwalana w nagrodę, albo wykupywana). Każda z tych grup miała własne interesy i aspiracje, a i w ich ramach ujawniały się silne różnice polityczne, które zwielokrotnił jeszcze wybuch rewolucji francuskiej w 1789.
Hasło “wolność, równość, braterstwo” dotarło na Saint-Domingue niemal natychmiast (wymiana handlowa z kontynentalną Francją była intensywna – to w końcu była najważniejsza kolonia!) i oczywiście wywołało skrajnie odmienne reakcje u przedstawicieli różnych grup społecznych. O ile większość niewolników była niepiśmienna i odcięta od dostępu do informacji z Europy, to i do nich błyskawicznie docierały plotki, a wśród gens de couleur było sporo osób wykształconych.
To wszystko nie znaczy, że przykład rewolucji francuskiej zadecydował o wybuchu rewolucji haitańskiej, nie – i bez niej dochodziłoby do kolejnych krwawych powstań niewolników (bo już to wielokrotnie robili i czemu mieliby przestać?). Znaczenie rewolucji francuskiej polegało raczej na tym, że związane z nią zawirowania zantagonizowały wewnętrznie białą społeczność kolonii i opóźniły reakcję władz centralnych na powstanie. Nikt, nawet najbardziej radykalni francuscy rewolucjoniści, nie chciał rezygnować z lukratywnego handlu, ale proste utrzymanie niewolniczego systemu było w tak rażący sposób sprzeczne z obywatelskimi ideałami rewolucji, że znalezienie nowej formuły funkcjonowania kolonii nie było wcale oczywiste. Ale nie uprzedzajmy wydarzeń.
Rewolucja
Za datę początkową haitańskiej rewolucji uważa się powszechnie noc 14 sierpnia 1791, kiedy to w Bwa Kayiman (fr. Bois Caïman, lasek w pobliżu miasta Le Cap, dawnej stolicy kolonii) maron Dutty Boukman i mulatka Cecile Fatiman zwołali ok. 200 przedstawicieli niewolników z okolicznych plantacji, na ceremonię podczas której poprzysięgli zemstę przeciwko białym. Wokół przebiegu zgromadzenia krąży wiele legend, z pewnością miało ono charakter ceremonii vodou (Boukman był ounganem czyli kapłanem vodou, a Fatiman manbo czyli kobietą-kapłanką), zebrani pili krew zwierząt ofiarnych (wg niektórych wersji także ludzką) i symbolicznie wyrzekli się chrześcijańskiego boga, w zamian za wsparcie potężnej lwa (bóstwo vodou) – bogini zemsty Ezili Dantò – które otrzymali (w trakcie zgromadzenia rozpętała się tropikalna burza, co odczytano jako oczywisty znak).
Ceremonia w Bwa Kayiman odbija się echem i współcześnie. W 2010 kiedy Haiti nawiedziło potężne trzęsienie ziemi, jeden z najpopularniejszych amerykańskich teleewangelistów, Pat Robertson, uznał, że kataklizm (jak i wszystkie inne klęski i niepowodzenia spadające na Haiti) jest wyrazem Bożego gniewu, bowiem Haiti zawdzięcza swoją niepodległość “paktowi z diabłem” zawartemu rzekomo przez powstańców.
Do vodou i związków tej religii z haitańską kulturą i językiem jeszcze wrócimy. A ceremonia w Bwa Kayiman faktycznie była pierwszym ogniwem długiego łańcucha wydarzeń – tuż po niej doszło do obejmującego całą północ Haiti powstania (100 tysięcy zbuntowanych, 4000 białych zabito, spalono niemal 200 plantacji).
Haitańska walka o niepodległość trwała długo – do 1804, i była właściwie szeregiem wojen prowadzonych w bardzo różnych konfiguracjach. Dość powiedzieć że jej najważniejszy przywódca, ojciec haitańskiej niepodległości (zmarł we francuskim więzieniu niedoczekawszy zwycięstwa) Toussaint Louverture zmieniał sojusze wielokrotnie – najpierw walczył wraz z Hiszpanami przeciwko Francuzom (Hiszpania i Anglia interweniowały przeciw rewolucyjnej Francji), potem z Francuzami przeciwko Hiszpanom, wreszcie przeciwko ekspedycji Bonapartego. Ponieważ sytuacja w porewolucyjnej Francji była burzliwa, każda kolejna faza (terror, dyrektoriat etc.) przekładała się na sytuację w Haiti – kolejni wysłannicy byli wyznaczani, odwoływani, rywalizowali ze swoimi poprzednikami przysłanymi z Paryża przez poprzednie władze, co oczywiście nie ułatwiało im zapewnienia stabilności i bezpieczeństwa na wyspie. Louverture okazał się równie sprawny w manewrach bitewnych (jego nazwisko to w zasadzie przydomek, l’ouverture = 'otwarcie', bo zawsze znajdował drogę wyjścia), jak i politycznych. Dzięki temu udało mu się zmarginalizować zarówno kolejnych przedstawicieli władz kolonialnych jak i potencjalnych rywali po stronie powstańców (były np. epizody masakrowania gens de couleur próbujących budować własne quasi-państwo)
Najbardziej znany, i szczególnie istotny z polskiej perspektywy, jest ostatni epizod wojny. W dużym skrócie – umocniwszy swoją władzę we Francji Bonaparte postanowił ją przywrócić także na wyspie (w tym czasie Louverture, nominalnie lojalny wobec Paryża, faktycznie zachowywał się jak niezależny władca) i wysłał tam korpus ekspedycyjny w skład którego wchodziło m.in. ok. 2500 polskich legionistów. Choć Louverture udało się pojmać (zresztą – nie na polu bitwy a podstępem), to nie przyniosło to przełomu. Ciężkie straty ponoszone w walkach (i w wyniku chorób i dezercji) i brak perspektyw sukcesu, zmusiły w końcu Francję do pogodzenia się z niepodległością Haiti.
Pierwszym władcą (cesarzem!) nowego państwa, jedynego w historii powstałego w wyniku zwycięskiego powstania niewolników został zastępca Louverture (którego w kluczowym momencie taktycznie zdradził) Jean-Jacques Dessalines. Jednym z jego pierwszych posunięć było przygotowanie eksterminacji wszystkich białych, którzy pozostali na Haiti (około 5000 osób). Wszystkich poza niewielką grupą niemieckich kolonistów, i, oczywiście – polskimi legionistami, których duża część zmieniła strony i walczyła po stronie powstańców. Dessalines nazywał Polaków “białymi murzynami Europy” (les noirs blancs d’Europe) i zezwolił na pozostanie (łącznie było to 300-500 osób) a artykuł 13 konstytucji z 1805, wyłączał ich (oraz ww. Niemców) explicite spod przepisu zakazującego białym “jakiejkolwiek narodowości” posiadania nieruchomości na Haiti.
Władze nowego państwa świadomie chciały radykalnie zerwać z przeszłością. Stąd zniesienie niewolnictwa “na zawsze” (Haiti było pierwszym państwem na świecie z całkowitym zakazem niewolnictwa!), przejęcie przez państwo całej francuskiej własności, i wreszcie – fizyczna likwidacja białych (i dużej części gens de couleur). Zamiast kolonialnej wielostopniowej hierarchii społecznej wprowadzono dla wszystkich haitańczyków jednolite, równościowe określenie – czarny (po francusku noir, ale po haitańsku nèg). Ważnym elementem równościowym była parcelacja części plantacji – w porównaniu z innymi krajami Karaibów czy Ameryki Łacińskiej (‘bananowe republiki’ w sensie dosłownym) do dziś własność ziemi w Haiti jest bardziej rozproszona.
Oprócz ideałów była jednak i realpolitik. Haitańscy przywódcy mieli świadomość, że samo istnienie ich państwa budzi niepokój mocarstw czerpiących korzyści z niewolnictwa (czyli wówczas praktycznie wszystkich) i obawiających się że Boukman, Louverture i Dessalines znajdą naśladowców. Żeby zminimalizować ryzyko obcej interwencji z jednej strony konieczne było utrzymywanie silnej armii, a z drugiej – normalizacja stosunków dyplomatycznych i handlowych, na równoprawnej zasadzie. To ostatnie wymagało utrzymania wysokiego poziomu produkcji, więc i wielkoobszarowych gospodarstw. W praktyce niewolnictwo zostało na Haiti zastąpione silną mobilizacją społeczną i pracą noszącą cechy przymusowej. Kraj i tak był izolowany, głównie ze względu na konfiskatę francuskiej własności – ostatecznie Haiti zgodziło się wypłacać rekompensaty, a obsługa związanego z nimi zadłużenia pochłaniała aż do końca XIX w. większość dochodów państwa, hamując jego rozwój.
Wspominam o tym wszystkim tak szczegółowo, bo rysująca się dwoistość pomiędzy masowym i radykalnym charakterem rewolucji, a pragmatyzmem i cynizmem wykazywanym przez jej przywódców jest bardzo charakterystyczna dla Haiti także na płaszczyźnie religijnej i językowej.
Od początku obok retoryki rewolucyjnej równości widoczne były (też dosłownie – choćby w strojach i tytulaturze) próby odtworzenia przedrewolucyjnej piramidy społecznej, tyle że z innym składem osobowym elit. Mimo że formalnie wszyscy są ‘czarni’ do dziś duża część władzy politycznej i gospodarczej jest w rękach Haitańczyków wywodzących się od gens de couleur i aspirujących do kultury europejskiej.
Współistnienie dwóch kultur – masowej i elitarnej, wyraża się także w koegzystencji dwóch religii (katolicyzmu i vodou) i dwóch języków (francuskiego i haitańskiego). Choć zdecydowana większość ludności praktykuje (tj. wyznaje czy używa) oba z nich, to tylko pierwsze elementy tych par cieszą się pełnym oficjalnym uznaniem (haitański zyskał oficjalny status dopiero w 1987, a jako język wykładowy trafił do szkół w 2003!). Przywódcy rewolucji, rozpoczętej ceremonią vodou, osiągnąwszy zwycięstwo, zakazali odprawiania obrzędów (oczywiście zakaz był łamany); ludzie mówiący na co dzień po haitańsku, nie zdecydowali się by zerwać z francuskim.
Vodou
Na początku wyjaśnijmy możliwe nieporozumienie. Vodou, lepiej nam znane w amerykańskiej pisowni voodoo (ściślej – voodoo to pokrewny system wierzeń praktykowany w Luizjanie), to nie ‘czarna magia’ ale po prostu religia (jednym z elementów której są, owszem, pewne praktyki magiczne). Haitańskie vodou ma synkretyczny charakter – podstawowe pojęcia są silnie zakorzenione w wierzeniach ludów gbe (płd. Ghana, Togo, Benin, krótka wzmianka o vodu znajduje się np. w jednym z zebranych przeze mnie swego czasu tekstów w języku ewe), ale wiele bóstw czy rytuałów ma francuskie nazwy i zdradza pokrewieństwo z elementami katolickiej obrzędowości. Jako afrykańsko-francuska hybryda vodou jest w pewnym sensie podobne do haitańskiego, który też, jak zobaczymy, nawiązuje do obu porządków.
Ale jaką religią jest vodou? Bardzo różną od katolicyzmu, ale jednocześnie – całkiem kompatybilną z nim (przynajmniej z perspektywy wielu wyznawców). Bóg, czyli Bondye (<fr. bon dieu ‘dobry Bóg’) lub Gran Mèt (<fr. grand maître ‘wielki pan’) stworzył świat i podtrzymuje jego istnienie. Bondye stworzył też ludzi, ale jest tak odległy od ich spraw, że nie ma sensu się do niego zwracać. Dość łatwo osiągalne dla człowieka są za to lwa (też loa < fr. loi ‘prawo’) bóstwa odgrywające rolę podobną do katolickich świętych; to na kontakcie z lwa polegają rytuały vodou. Karmi się je ofiarami (każde ma swoje ulubione; manje lwa ‘jedzenie lwa’), a czasem użycza własnego ciała – osoba w którą ‘wchodzi’ lwa nazywa się chwal (< fr. cheval ‘koń’)
Lwa jest kilkaset, każde ma własną osobowość i związaną z nią ‘właściwość’ (sprawy którymi się zajmuje), a także poświęcone mu symbole (rysunki veve), zwierzęta, dni tygodnia, kolory czy przedmioty. Lwa dzielą się na grupy zwane nanchons (< fr. nations ‘narody’), dwie najważniejsze to Rada i Petwo – pierwsza skupia lwa łagodne i opiekuńcze (dous ‘słodkie; miękkie; delikatne’), druga – gwałtowne i agresywne (cho ‘gorące’) Petwo Lwa są bardziej niebezpieczne, ale i bardziej hojne (Rada Lwa mniej chętnie odpowiadają na prośby o pomoc). Część lwa ma swojego odpowiednika w drugiej grupie (np. Papa Legba w Rada odpowiada Kofou Legba z Petwo), część jest andezo (< fr. en deux eaux ‘w obu wodach’) czyli jest związana z oboma aspektami.
Ważne, żeby pamiętać, że to nie jest podział dobro/zło, ani też jedyna linia podziału lwa. Jest wiele innych grup – np. Ezili to lwa kobiece, a Gede – związane ze śmiercią (najważniejsze – słynny Baron Samedi ‘baron sobota’), przy czym oczywiście jedno i to samo lwa może należeć do kilku grup jednocześnie.
Na przykład, lwa przywołana podczas ceremonii w Bwa Kayiman, przypomijmy – bogini zemsty Ezili Dantò, należy oczywiście do grupy Ezili, ale także do grupy Petwo, jej odpowiednikiem w Rada jest jej ‘młodsza siostra’ Ezili Freda lwa miłości i luksusu. W haitańskiej refleksji nad przeszłością można spotkać wyrażane półserio ubolewanie, że zwrócono się o pomoc nie do tej siostry co było trzeba.
Ale z naszej wąskiej perspektywy, Ezili Danto to bezdyskusyjnie najlepszy wybór, wygląda bowiem tak:
Jeśli ten wizerunek nie wystarczy, i naprawdę nic nie przypomina to oto całkiem już łopatologiczne przedstawienie:
I właśnie tak – jacyś legioniści musieli nosić ryngrafy czy inne obrazki z Jasnej Góry, bo ten wizerunek się naprawdę przyjął.
Stosunek do vodou jest dwuznaczny – z jednej strony wszyscy, czy prawie wszyscy, okazjonalnie biorą udział w rytuałach, z drugiej oficjalne katolickie interpretacje (‘kult Szatana’, ‘orgie’, ‘czarna magia’) odciskają swoje piętno – daleko nie wszyscy się do vodou przyznają. Z postawą władz bywało różnie – od zwalczania vodou (co nie przeszkadzało samemu być wyznawcą…), po instrumentalne wykorzystywanie do zastraszania ludności – dynastia haitańskich dyktatorów (ojciec i syn Duvalierowie znani jako Papa Doc i Baby Doc) rozpuszczali pogłoski zatrudnianiu ounganów w tajnej policji, a owiane złą sławą oddziały paramilitarne nazwali Tonton Makut (dosł. ‘wujek worek’, zły duch porywający dzieci) – zresztą nie bez logiki, bo w rękach Tonton Makut ‘znikali’ opozycjoniści.
Sa ou wè se pa sa
… czyli ‘to co widzisz, to nie jest to’ (= rzeczy nie są takie, jakimi się wydają). Z dotychczasowych fragmentów i przytaczanych słówek powinno być jasne, że haitański ma z francuskim wiele wspólnego, ale na pewno nie ortografię, która jest w nim o wiele bardziej regularna, bez niewymawianych liter, czy kilku kombinacji dla oznaczenia tego samego dźwięku.
Przy pierwszym kontakcie tworzy to wrażenie ‘dziecinności’, jakby haitański był trochę koślawym francuskim pisanym ze słuchu. Ale… sa ou wè se pa sa! – nawet wypowiedzi, których wszystkie części składowe mają francuskie etymologie, w wyniku zmian fonetyczne, przesunięć znaczeń słów, i -przede wszystkim- składni, znacznie odbiegającej od francuskiej, wcale nie są tak przejrzyste. Jeśli przetranskrybujemy przykładowe zdanie na francuską ortografię, wyjdzie – ça vous voir s’est pas ça – co da się zrozumieć, ale nie od razu.
Weźmy inne powiedzenie – chita pa bay którego francuski ekwiwalent to assieder pas bailler [siadać nie pożyczać] a domyślna interpretacja to coś w rodzaju ‘nie siadaj, pożycz’. Ale to domyślna interpretacja na gruncie francuskiego, gdzie negację tworzy się otaczając czasownik “ne … pas”, przy czym ‘ne’ można pominąć, ale ‘pas’ stoi po wyrazie do którego się odnosi. Tymczasem w haitańskim jest inaczej – pa stoi przed czasownikiem, nie po nim. chita pa bay niejako w pakiecie ilustruje też inne niż składnia przyczyny trudności interpretacyjnych – zmiany fonetyczne (to że chita jest pokrewne z assieder nie rzuca się w uszy), przesunięcia znaczeniowe (bay to nie ‘pożyczać’, a ‘dać’), oraz inną idiomatykę (‘dać’ jest rozumiane szeroko, jako ‘przynosić korzyści’) – całość znaczy coś w rodzaju ‘siedzenie (nic) nie daje’ (= trzeba się starać). I faktycznie, mimo że start w haitańskim jest nieco łatwiejszy (zwłaszcza jeśli się zna francuski, duża część słownictwa jest rozpoznawalna), to i tak trzeba się wysilić.
Choćby po to, by w ogóle rozpoznać źródłosłów, co w przypadku słów takich jak je ‘oko’ (<fr. les yeux) diri ‘ryż’ (< du ris ‘ryżu’), lalin ‘księżyc’, renmen ‘lubić, kochać’ (< aimer) albo rele ‘nazywać się’ (< héler ‘wołać’) nie jest takie oczywiste.
Językowe dziedzictwo historii
Jednym z ciekawszych elementów na jaki bardzo wcześnie natyka się uczący, jest niejako wpisane w haitańskie słowa (a ściślej, w to jak zmienia się ich znaczenie w porównaniu do francuskich odpowiedników) historyczne dziedzictwo.
Blan na przykład znaczy ‘biały’, ale w odniesieniu do ludzi – cudzoziemiec. Niezależnie od ‘koloru skóry’. Więc również odwiedzający Haiti, dajmy na to, AfroAmerykanin z Detroit (oczywiście haitańska rewolucja była i jest ważną inspiracją dla ruchu emancypacji rasowej w USA) jak najbardziej jest blan. I odwrotnie – pisałem już, że programowo wszyscy Haitańczycy są ‘czarni’ (też niezależnie od karnacji); tyle że jest tu pewien niuans: po francusku używa się słowa noir, ale po haitańsku nie będącego jego odpowiednikiem słowa nwa (to tylko ‘czarny’ jako kolor), lecz nèg (< fr. nègre ‘murzyn’), które poza tym może też znaczyć coś w rodzaju ‘koleś, przyjaciel’ (podobna ewolucja znaczenia nastąpiła też np. w kreolskim francuskim Luizjany)
Uderzające jest też porównanie słów o znaczeniach ‘mężczyzna’ i ‘kobieta’. Po haitańsku to odpowiednio gason i fi, wyrazy których oczywistym źródłem są francuskie garçon ‘chłopiec’ i fille ‘dziewczynka’ (po haitańsku o dzieciach mówi się tigason i tifi – cząstka ti pochodzi od francuskiego petit ‘mały’). Dość jasne, że to dziedzictwo ery niewolnictwa – mówienie do niewolników (czy w innych realiach kulturowych – ich potomków, czy po prostu służących) jak do dzieci to zjawisko znane całkiem szeroko – wystarczy obejrzeć jakiś film którego akcja toczy się na amerykańskim południu w latach 60. lub wcześniej, żeby asymetria sir/boy rzuciła się w uszy.
Specyficzne skojarzenia mają też same nazwy języków: li pale franse znaczy dosłownie ‘on/ona mówi po francusku’, ale tak naprawdę często ‘jest nieszczery/a’, zaś pale kreyòl to ‘mówić szczerze, wprost’. Pośrednim świadectwem powszechności poglądów którym przeczy jego treść jest też powiedzenie pale franse pa di lespri ‘mówienie po francusku nie oznacza [dosł. nie mówi] mądrości’
Co nowego w haitańskim?
Na podstawie wszystkich przykładów można zgadywać, czego haitańskiemu brakuje. A brakuje odmiany – nie ma rodzajów, czasowniki mają jedną i tę samą formę dla wszystkich osób i czasów (jeśli porówna się ten stan nie z pisanym, ale z mówionym francuskim, to okaże się że różnica, choć wciąż istnieje, jest mniejsza niż to sugeruje francuska ortografia).
Co jest w zamian? To jest jakie elementy systemu gramatycznego są w haitańskim innowacją (albo śladami substratu języków afrykańskich)
Po pierwsze, system partykuł precyzujących (w razie potrzeby) czas i aspekt czynności Mwen pale kreyòl może znaczyć ‘mówię po haitańsku’, ale równie dobrze 'mówiłem'; jeśli chcę być jednoznaczny to użyję M ap pale (m to skrócona forma zaimka mwen ‘ja’) dla ‘teraz mówię’ a mwen te pale dla ‘mówiłem/powiedziałem’. Jest też forma mwen t ap pale ‘wtedy mówiłem’. Idąc dalej, mwen pral pale znaczy ‘zaraz będe mówił’ m a pale ‘powiem’ a mwen ta pale ‘powiedziałbym/jeśli powiem’.
Po drugie, dwa różne czasowniki ‘być’ wymagające innych szyków zdania. Znane nam już se stoi przed orzecznikiem Ou pa se Ayisyen ‘nie jesteś Haitańczykiem’, ale można też powiedzieć Ou pa Ayisyen ye ‘ts.’ z ye ‘być’ na końcu zdania. W przypadku niektórych konstrukcji (np. z pytaniem koman ‘jak’) możliwy wydaje się tylko ten drugi szyk: koman ou ye? ‘jak się masz?’
Po trzecie, ciekawy jest system rodzajników: rodzajnik nieokreślony yon (< il y a un ‘jest jakiś’) stoi przed rzeczownikiem, ale rodzajnik określony (i wszystkie inne wyrazy określające – przymiotniki, zaimki dzierżawcze etc.) stoi po rzeczowniku i przybiera jedną z pięciu form (a, la, lan, an, nan), zależnie od tego czy ostatnia sylaba rzeczownika jest zamknięta czy otwarta (tj. czy zakończona samogłoską czy spółgłoską) i czy zawiera dźwięki nosowe. Spekuluje się, że ten szyk i ‘uzgadnianie’ wariantów są echem języków gbe (jako źródło najczęściej wymieniany jest fon, główny język Beninu)
Oczywiście to nie żadna dogłębna analiza, a jedynie ślizganie się po powierzchni. Najistotniejszych różnic spodziewałbym się w składni zdań złożonych czy wyrażaniu stosunków czasowych i przestrzennych, ale moja znajomość haitańskiego jest (na razie?) zbyt pobieżna bym mógł coś sensownego powiedzieć.
Źródła
Ze względu na analfabetyzm (szacuje się że płynnie czytać potrafi ok 20% Haitańczyków) i dyglosję (nawyk czytania po francusku wśród tej mniejszości która czyta) haitański jest wciąż dość rzadko używany na piśmie co ogranicza ilość dostępnych źródeł czy literatury (pierwsza powieść napisana po haitańsku – Dézafi została wydana w… 1975!). Ale z drugiej strony, ze względu na liczbę użytkowników, oraz zainteresowanie jakie budzi historia i kultura kraju, na jego temat napisano bardzo wiele książek, w tym i podręczników.
Na uwagę zasługują serwis informacyjny Balistrad i haitańska sekcja Głosu Ameryki (RFI na które bardzo liczyłem, zamknęło swoją)
Oczywiście zawsze można poszukać muzyki (po prostu wyszukując po słowach w haitańskiej ortografii – począwszy od Ayiti; to niespecjalnie moja działka, więc wskażę tylko na tę piosenkę o tematyce językowej)
Moją działką są za to jak najbardziej kursy i podręczniki. Zdecydowanie najbardziej wartościowa jest kolekcja materiałów zgromadzona przez ośrodek badań nad Haiti na Kansas University. Na początek najlepsze chyba rozmówki Ti koze kreyòl (tu z audio), są też słowniki, zbiory bajek i innych krótkich tekstów. Innym kursem w otwartym dostępie jest Ann pale kreyol. Oczywiście są i materiały po francusku, ja mam tylko J'apprends le créole haïtien (Damoiseau, Gesner)No i rzecz jasna, od niedawna jest kurs haitańskiego na Duolingo. Krótki, ale wydaje się lepiej zrobiony niż te do navajo czy guarani.
Artykuł, nie trzeba Ci mówić, jak zwykle ciekawy. 🙂
Nie wychwyciłem dobrze z tekstu, jak w praktyce ma się u Haitańczyków znajomość standardowego francuskiego. Z jednej strony francuski pozostaje językiem urzędowym na Haiti i bodajże jest językiem edukacji. Z drugiej strony przy bardzo wysokim stopniu analfabetyzmu i jednocześnie dość powszechnej znajomości języka kreolskiego, wyobrażam sobie, że przeciętny Haitańczyk mówi w najlepszym wypadku mocno połamanym standardowym francuskim. Jak jest?
Sytuacja języków kreolskich bywa różna pod tym względem, czy ich użytkownicy zarazem znają odmianę prestiżową (np. Jamajka – dyglosja), czy też w praktyce znają wyłącznie odmianę kreolską (np. San Andrés – niemal brak dyglosji z jakimiś wyjątkami w kościele lub u starszego pokolenia). Ponoć w San Andrés ograniczona obecność standardowego angielskiego przyczyniła się do poniesienia prestiżu języka kreolskiego (choć na ile się podniósł, ciężko mi powiedzieć; jedyna powieść z San Andrés i o San Andrés, którą przeczytałem, napisana była po hiszpańsku z czyimś tłumaczeniem na standardowy angielski).
Jest ciekawa strona o językach kreolskich i pidżynowych z całego świata. Jedna z podstron o haitańskim: https://apics-online.info/surveys/49
Według danych Międzynarodowej Organizacji Frankofonii (OIF) francuskojęzycznych (to nie znaczy rodzimych użytkowników) jest 42% Haitańczyków (dla porównania w Gujanie Francuskiej 62%, Gwadelupie 84%).
Nie znalazłem porównywalnych danych dla Jamajki, jedynie sondaże, np. w 2007 Jamaican Language Unit na UWI (University of West India) ogłosił że 46.4% Jamajczyków jest dwujęzycznych, tylko angielskim włada 17.1% a tylko patois – 36.5%
Dzięki za link!
Dzięki, to rzeczywiście nieduża znajomość francuskiego wśród Haitańczyków. Ponadto suche liczby niewiele mówią o poziome – z tych samych danych wynika, że niewiarygodne 3% ludzi w Polsce jest francuskojęzycznych.
Tymczasem nawet zaskoczyłeś mnie tym, że jedynie 46.4% Jamajczyków zna angielski – wydawało mi się, że jednak więcej. Tym bardziej jest ciekawe, że Jamajczycy raczej wolą, by mówić do nich po angielsku niż w patois, skoro sami angielskiego w większości nie znają (choć możliwe, że to właśnie tych z anglojęzycznej mniejszości konsultowałem). Ważniejsze od tego, by się efektywnie dogadywać, okazuje się to, by nie urazić rozmówcy. To piszę w nawiązaniu do naszej krótkiej dyskusji o nauce języka kreolskiego przez białego:
https://woofla.pl/irlandzki-hekatoglot-8-100/#comment-87226
Ciężko nie powrócić do pytania: czy jeśli my biali Polacy będziemy uczyć się haitańskiego -i oczywiście z najlepszymi intencjami-, Haitańczycy nie uznają, że ich przedrzeźniamy? Języki kreolskie, choćby karaibskie, są ciekawe, niby "proste" (choć to może być pozorne i choćby niektóre karaibskie na bazie angielskiego są lekko tonalne, czego nie ma w angielskim), jest ciepły klimat, jest dużo dobrej muzyki na YouTube, itd. Niestety nastawienie do białych odbiera mi chęci nauki. Tyczy się to nie tylko języka: w Republice Dominikańskiej bywają osobne cenniki do białych (drogo) i dla czarnych (tanio)… Nie zdziwiłoby mnie coś takiego w Haiti.
P.S. Źle to podliczyłem. Angielski zna: 46.4% (dwujęzyczni) + 17.1% (jednojęzyczni) = 63.5% To by się lepiej zgadzało z przewidywaniami. 🙂