28 listopada 2015 roku rozpocząłem w ramach przygotowań związanych z wyjazdem do RPA mój drobny eksperyment polegający na nauce używanego przez znaczącą część tamtejszego społeczeństwa języka afrikaans. Projekt trwał 11 tygodni (dokładnie 78 dni) i dobiegł końca wraz z rozpoczęciem podróży, podczas której próbowałem wykorzystać wiedzę zdobytą wcześniej. Teraz przyszedł czas na podsumowanie całego procesu oraz wnioski jakie z niego może wyciągnąć niemal każda osoba ucząca się języka, nawet jeśli nie jest miłośnikiem moich metod (o czym można było się dowiedzieć w komentarzach do wcześniejszych artykułów) – prawdy rządzące nauką języka są bowiem bardziej uniwersalne, niż się ludziom może, na pierwszy rzut oka, wydawać. Do zapoznania się z nimi zapraszam wszystkich, zarówno tych, którzy na bieżąco śledzili moje zmagania, jak i tych, którzy na Woofli są po raz pierwszy.
Proces nauki: metody oraz czas
Mimo że o samych metodach wspominałem już przynajmniej dwukrotnie, powtórzę ich główne założenia:
1. Przerobienie podręcznika Colloquial Afrikaans B. Donaldsona i utworzenie talii aktywnych w Mnemosyne polegających na tłumaczeniach z polskiego lub angielskiego na afrikaans. W chwili zakończenia eksperymentu oznaczało to 1417 unikatowych zdań, z których znaczną część potrafiłbym aktualnie powiedzieć oraz modyfikować bez chwili zawahania.
2. Czytanie afrykanerskich tekstów z ogólnodostępnych serwisów takich jak MaroelaMedia, Netwerk24 czy też afrykanerskiej Wikipedii. Jeśli starczało czasu, to również stosownie analizowałem te teksty, wypisując nie w pełni zrozumiałe zdania do mojego zeszytu (w omawianym okresie było ich 639) oraz do talii pasywnej w Anki (jej jedyny cel to sprawdzenie czy potrafię podać polski odpowiednik afrykanerskiego słowa). Czytałem przede wszystkim na temat współczesnej sytuacji politycznej w RPA oraz historii Afrykanerów – warto zaznaczyć, że ten wybór miał więcej wspólnego z moimi zainteresowaniami, niż jakimkolwiek praktycznym aspektem nauki języka.
3. Słuchanie w tle audycji radia RSG oraz ściąganie i wsłuchiwanie się uważniej w najciekawsze z nich (przede wszystkim poświęconej wydarzeniom współczesnym "Kommentaar").
4. Od stycznia pisałem już w afrikaans wiadomości tekstowe do osób, u których udało mi się znaleźć lokum na czas wyjazdu.
Proces nauki: Ile spędziłem czasu na nauce afrikaans?
Ciężko jednoznacznie powiedzieć, gdyż jednoznacznie mogłem dokłanie liczyć jedynie czas przeznaczony na pracę z SRSami (Anki i Mnemosyne). Na pracy z aktywną talią spędziłem w omawianym okresie 2099 minut (35 h), co daje 27 minut dziennie. Talia pasywna była znacznie mniej czasochłonna – jej przerabianie zabrało mi 585 minut, czyli 7,5 minuty dziennie. Jeśli wziąć pod uwagę, że średnio minutę zajęło mi wprowadzenie jednego zdania do każdej z talii dostajemy liczbę 4638 minut, czyli niemal godzinę pracy w skupieniu dziennie. Tyle jeśli chodzi o sesje mierzalne. Do tego dochodzą jeszcze ciężko mierzalne okresy, w których "żyłem w afrikaans", czego nie należy bagatelizować. Dojeżdżając do pracy (ok. pół godziny w jedną stronę) czytałem w afrikaans, zwłaszcza w późniejszym okresie, kiedy nie była to czynność wymagająca ode mnie zastanawiania się nad znaczeniem niektórych podstawowych wyrazów bądź struktur gramatycznych. Siedząc w domu w tle często leciała afrykanerska muzyka (Van Coke Kartel, Karen Zoid, Chris Chameleon, Jack Parow, Robbie Wessels, Die Heuwels Fantasies), oglądałem na YouTube wywiady w tym języku, które z początku niemal niezrozumiałe z biegem czasu odkrywały przede mną kolejne warstwy znaczeniowe. Najprościej mówiąc starałem się mieć kontakt z afrikaans również poza formalnym procesem nauki tak często, jak to tylko możliwe. Warto jednak zauważyć, że będąc osobą jednocześnie pracującą, studiującą i zajętą innymi rzeczami takimi jak choćby administrowanie Wooflą, nie zawsze byłem w stanie znaleźć odpowiednio dużo czasu, który na wyżej wspomniany kontakt mogłem poświęcić.
Rezultaty:
Jeśli ktoś spodziewał się, że na Woofli kiedyś przeczyta o tym, że można nauczyć się języka na wysokim poziomie spędzając na procesie jego nauki godzinę dziennie przez względnie krótki okres, to się grubo mylił. Na pewno jednak jest możliwe w ciągu 2-3 miesięcy dojść do poziomu pewnej samodzielności językowej, która pozwala nam już na bezstresowe zanużenie się w języku, korzystanie z jego dobrodziejstw w codziennym życiu i poznawanie świata z perspektywy obcej kultury. Zawsze powtarzałem, że znajomość języka należy podzielić na przynajmniej cztery umiejętności, które, choć się przenikają, niekoniecznie muszą ze sobą współgrać (czego przykładem są osoby niepiśmienne, bądź ludzie czytający po angielsku, ale bez zdolności płynnego mówienia w tym języku).
Przypomnijmy, jakie cele sobie postawiłem na początku grudnia:
Czytanie – Chciałbym po kilku miesiącach móc bez większych problemów czytać prozę w afrikaans.
Pisanie – Chciałbym jeszcze przed wyjazdem móc napisać parę maili, które ten wyjazd uczynią jeszcze bardziej atrakcyjnym.
Mówienie – Chciałbym rozmawiać na nieskomplikowane tematy, nie uciekając się do pomocy języka angielskiego.
Słuchanie – Chciałbym, obok prostych konwersacji, rozumieć audycje radiowe oraz reportaże Netwerk24.
Jak wygląda ich realizacja w praktyce?
Czytanie – zdecydowanie najmocniejsza zdolność, co zresztą nie dziwi biorąc pod uwagę fakt, iż czytać bardzo lubię, robię to często, a pisany afrikaans ze względu na podobieństwo do poznanych wcześniej języków germańskich wygląda całkiem zrozumiale nawet dla osób, które nie miały z nim nigdy kontaktu. Dlatego też cel, jaki sobie postawiłem przed trzema miesiącami, był zdecydowanie najbardziej ambitny, biorąc pod uwagę, iż wiele osób ma nierzadko problem z czytaniem literatury obcojęzycznej nawet po paru latach nauki. W trakcie wyprawy kupiłem pare pozycji książkowych w afrikaans, z czego dwie to powieści. F.A. Venter oraz André Brink należą do klasyki afrykanerskiej literatury i dzieło tego pierwszego pt. Kambro-kind miałem już okazję zacząć czytać. Nie jest to naturalnie "jazda bez trzymanki" jak w przypadku języka rosyjskiego, ale też nie powiedziałbym, iż sprawia duże kłopoty. Na stronie znajduję około 5-6 słów, których nie widziałem wcześniej, ale w zdecydowanej większości nie są one istotne dla zrozumienia fabuły. Mogę więc czytać prozę w afrikaans i sprawia mi to przyjemność – czegóż chcieć więcej?
Pisanie – przed oraz w trakcie podróży napisałem kilkanaście maili oraz smsów w afrikaans związanych z tak różnymi rzeczami jak kwestie noclegowe, lokalny transport czy też… przepis na pierogi ruskie, które zasmakowały moim gospodarzom w Bloemfontein. Ten poziom zupełnie mi do szczęścia wystarcza. Można powiedzieć, że i na tym polu eksperyment zakończył się sukcesem.
Mówienie – zadanie było utrudnione przynajmniej z trzech powodów. Pierwszym był fakt, że nauka mówienia ograniczała się u mnie do używania talii aktywnej i modyfikowania zdań przykładowych. Zatem na miejsce przyleciałem nie mając specjalnego doświadczenia w tej sferze. Drugim powodem jest urzędowy status języka angielskiego i względnie wysoki (przynajmniej w stosunku do pozostałych grup etnicznych zamieszkujących RPA) poziom wykształcenia Afrykanerów, co z kolei implikuje ich dwujęzyczność (do jakiego stopnia jest ona posunięta, to już temat na osobny artykuł). Po trzecie, nie jechałem sam, a towarzysząca mi osoba nie zna afrikaans. Naturalnym więc było, że większość czasu rozmawialiśmy po angielsku. Gdy jednak sygnalizowałem chęć przechodzenia na afrikaans, nie było z tym większych problemów, a moi rozmówcy okazywali ogromną cierpliwość, starali się mówić ciut wolniej, co znacznie ułatwiało komunikację, będąc jednocześnie pod autentycznym wrażeniem, że komuś z innego kontynentu wpadł do głowy pomysł nauki tak niszowego języka. Zresztą przynajmniej dwa razy nagrano mnie telefonem komórkowym w celu udowodnienia znajomym i rodzinom, że rzeczywiście do RPA przyjechał Polak, który mówi w afrikaans. Bardzo słabo, ale czegóż więcej oczekiwać po tak krótkim czasie nauki.
Słuchanie – o ile na początku niełatwo było mi z afrykanerskich audycji wychwycić cokolwiek, poza zaimkami osobowymi, o tyle po dwóch miesiącach kontaktu z tym językiem mogłem już przysłuchiwać się dyskusjom rozumiejąc zdecydowaną większość przekazu. Dalej jednak nie było to pełne rozumienie, podobnie jak z kontaktem na żywo. Tak długo jak moi rozmówcy mówili powoli i wyraźnie oraz rozmawialiśmy na bliski mi temat, nie miałem z tym większego problemu. Gdy jednak jadąc pociągiem z Johannesburga do Bloemfontein miałem okazję siedzieć w wagonie z dwiema kolorowymi kobietami (o społeczności tzw. Koloredów pisałem w artykule "Język (nie) tylko białego człowieka") żywo komentującymi niedole podróży, byłem przeważnie bezradny, gdyż odmiana jakiej używały w dużej mierze różniła się od standardowego języka, którego miałem się okazję uczyć.
Wnioski:
Nie jestem wielkim fanem sztywnej kwalifikacji znajomości języka, ale jeśli przyjęlibyśmy za wyrocznię zatwierdzone przez Radę Europy oraz powszechnie znane poziomy biegłości mógłbym z całą pewnością stwierdzić, że doszedłem do słabego B1 z odchyleniami w stronę B2 w zakresie czytania oraz A2 jeśli chodzi o mówioną interakcję, co odzwierciedla dokładnie na co poświęciłem, nieprzypadkowo zresztą, najwięcej czasu. Wydaje mi się, że jest to przeciętny poziom, jaki można osiągnąć po przerobieniu podręcznika oraz dwumiesięcznym, dość regularnym acz krótkim (80h rzeczywistej nauki), kontakcie z językiem. Rezultat byłby najprawdopodobniej bardziej imponujący, gdybym mógł sobie pozwolić na znacznie częstsze obcowanie z afrikaans w formie skoncentrowanej nauki. Prawdą jest bowiem, że czas oraz koncentracja to najważniejsze czynniki, jeśli chodzi o skuteczność procesu uczenia się języka, dużo istotniejsze moim zdaniem, niż najbardziej wyszukane metody (całkiem częstym przypadkiem są zresztą osoby, które więcej czasu spędzają na szukaniu dobrych metod, podręczników zamiast na nauce języka). Te ostatnie nic nie dadzą, jeśli nie zainwestujemy odpowiednio dużo swojego wolnego czasu w ich zastosowanie. Mam tu na myśli przynajmniej godzinę dziennie – krótszy kontakt z językiem służy na pewnym poziomie już jedynie temu by języka wolniej zapominać.
Chciałbym artykuł zakończyć pewną refleksją na temat czasu. Otóż zdarzało mi się już otrzymywać maile od osób, które wspominały, iż 5 lat uczyły się niemieckiego i nadal nic nie potrafią powiedzieć. Mierzenie swojego procesu nauki w latach jest jednak czymś strasznie mylącym, dlatego gorąco zachęcam do wykorzystywania jako miary nie lat, lecz godzin spędzonych na skoncentrowanej nauce lub bezpośrednich rozmowach w danym języku. Gdy wybierzemy tę miarę, nagle okaże się, iż de facto kontakt z językiem w ciągu tych pięciu lat był po prostu fikcją i nie ma nic dziwnego w tym, że się go nie nauczyliśmy. Gdyby w tym czasie poświęcać na niemiecki godzinę dziennie uzbieralibyśmy około 1800 godzin, które zupełnie wystarczą, by osiągnąć bardzo wysoki poziom językowej biegłości. Powyżej opisałem czego można dokonać w 80 godzin prowadząc przy okazji dość intensywny tryb życia. Dlaczego więc nie przeznaczyć więcej czasu na to, by stać się biegłym w języku obcym, na którym nam naprawdę zależy?
Inne artykuły opisujące mój projekt nauki języka afrikaans:
Eksperyment językowy – pełen opis projektu
(Nie)płynny w 3 miesiące czyli eksperyment językowy
Język nie tylko białego człowieka
Dwa tygodnie i trzy pytania, czyli eksperymentu ciąg dalszy