To często pojawiające się pytanie, na które odpowiedzieć potrafi bardzo mała grupa osób specjalizujących się w tym temacie – większość łacinników nie potrafi wszak mówić po łacinie, a co dopiero przeklinać w tym języku…
Na światowym rynku wydawniczym możemy znaleźć kilka książeczek, które próbują zaspokoić naszą ciekawość. Wśród nich znajdziemy np. broszurę Maledicta Latina (F.S. Friedrich Verlag) lub najnowszą książkę The Vulgar Latin dictionary – How to say #$&%, %$@ and &%@$ in the Latin Language. W mediach społecznościowych krążą także różne memy zawierające rzekomo łacińskie przekleństwa. Niestety jednak większość tych publikacji (zarówno memów jak i książek, także wyżej wymienionych) zawiera wiele błędów leksykalnych i idiomatycznych. Prezentowany w nich materiał to w dużej mierze dosłowne tłumaczenia „na łacinę” przekleństw funkcjonujących w językach nowożytnych. Dodatkowo z użyciem niewłaściwych wyrazów… Jak to możliwe? Po prostu… Ktoś miał pomysł, że taka książka się sprzeda, wziął więc słownik do ręki i zaczął szukać wyrazów, które mogłyby oddać wulgarny zwrot funkcjonujący w jego ojczystym języku. I wcale nie zadał sobie przy tym pytania, jak w rzeczywistości przeklinali Rzymianie? Być może wyszedł nawet z założenia, że nie mamy skąd tego wiedzieć… A słowniki – jak zobaczycie niżej – wcale nie pomagają się w tym zorientować.
Wyobraźmy sobie sytuację, w której ktoś Was zapyta: „Jak po angielsku powiedzieć <kurwa>?” Pewnie bez chwili namysłu odpowiecie: „Shit”. Ciekawski jednak natychmiast zwróci Wam uwagę, że to słowo nie oznacza kurwy, tylko gówno. I tu zaczynacie opowiadać o uzusie językowym, że nie można wszystkiego brać dosłownie, że w wielu kontekstach, w których Polak powie: „o, kurwa!” Anglik powie najczęściej właśnie „shit”. Zwykle nie jest to satysfakcjonująca odpowiedź i ciekawski drąży dalej… Nie daje mu to spokoju, że język angielski jest tak ubogi, że nie można w nim nawet siarczyście zakląć. W końcu znajduje w jakimś słowniku polsko-angielskim hasło: kurwa – whore. I zaczyna tego wyrazu używać w języku angielskim jako siarczystego przecinka. Wywoła to pewnie niemałe zdziwienie wśród użytkowników języka angielskiego, zapewne ktoś szybko zapyta go, o co mu chodzi i skarci, że to tak nie działa. Jeśli stworzy jakiś mem w języku angielskim i niepoprawnie użyje w nim tego wyrazu, to zapewne rzecz umrze śmiercią naturalną lub spotka się z odpowiednią krytyką (by nie powiedzieć hejtem), która wprawi autora w zakłopotanie i wstyd, że popełnił taki błąd. Nie zrobi już tego ponownie i przestanie rozpowszechniać wadliwą treść.
Wyobraźmy sobie teraz analogiczną sytuację, w której taki błąd popełnia osoba ucząca się łaciny, tworzy z nim mem, piosenkę, film, jakąś „sentencję” (np: qui penis aquam turbat?). Rzecz zaczyna krążyć w internecie i żyć własnym życiem, ma tysiące wyświetleń i polubień – kto by nie polubił łaciny podwórkowej Rzymian? Spróbuj rzeczowo wyjaśnić błąd, zostaniesz w najlepszym wypadku nazwany malkontentem, bo autorytet ma słownik, nie ty. Poza tym – Rzymianie też popełniali błędy, więc się czepiasz. No tak, ale nie takie!
I tak właśnie wygląda sytuacja dotycząca łacińskich przekleństw… A co na to słowniki?
Większość łacińskich słowników dwujęzycznych, których dziś używamy, ma swoje korzenie w XIX wieku, kiedy o pewnych rzeczach albo nie mówiono, albo używano eufemizmów tak niejasnych, że niewtajemniczony czytelnik nie zrozumie, o co chodzi. Nie powinno to dziwić, skoro większość najbardziej wulgarnych łacińskich „przekleństw” związana jest z seksem, a XIX-wieczne słowniki były pisane na użytek młodzieży szkolnej. Ich autorzy dbali więc o to, by nie przedstawiać w nich „treści nie licujących z młodzieńczą przyzwoitością!” (jak czytamy w jednym z XIX-wiecznych, szkolnych, ocenzurowanych wydań łacińskiego tekstu Eneidy Wergiliusza). Niestety współcześni leksykografowie kontynuują ten sposób myślenia.
Podam dwa przykłady wyrazów wysoce niecenzuralnych i ich objaśnienia zaczerpnięte ze słowników łacińsko-polskich: cinaedus – tancerz, baletnik, pantomimik, bezwstydny kuglarz (Bobrowski, 1833), to samo hasło u Plezi (1998): rozpustnik, wszetecznik uprawiający nierząd z mężczyznami – żadne z tych wyjaśnień nie jest właściwe i pełne (przy czym bliżej prawdy jest jednak Bobrowski). irrumare – popełniać obrzydliwą wszeteczność (Bobrowski 1833), toż samo hasło lepiej wyjaśnia Korpanty (2001) irrumare – obsc. odbywać stosunek oralny (z kimś) – ale to też nie wszystko… Zdarza się także, że obsceniczne terminy objaśniane są wyłącznie po łacinie (w dwujęzycznym słowniku!) – i tu znów niewtajemniczony niczego się nie dowie.
W słownikach znajdziemy też wiele anachronizmów – np. to commit sodomy with, to practise unnatural vice, Knabenschänderei treiben – to jakby powiedzieć po polsku… „hańbić pacholęta” – wszak termin ten pochodzi z pierwszych drukowanych słowników łacińsko-niemieckich z XVI-wieku, a nadal jest stosowany wyłącznie w… łacińskich słownikach i dyskursie o Biblii. Anachronizmy te wynikają z różnic kulturowych, pomiędzy europejską, chrześcijańską współczesnością i pogańską starożytnością. Różnice te związane są m.in. z zupełnie innymi koncepcjami postrzegania ludzkiej seksualności i oceny normatywności zachowań seksualnych. Zupełnie innymi niż te, które funkcjonują w mentalności przeciętnego heteroseksualnego Kowalskiego, wychowanego wg wzorców i obyczajowości, ukształtowanej przez wieki pod wpływem myśli judeo-chrześcijańskiej. Ma to oczywiście niemały wpływ na rozwój języka i nasz sposób myślenia o seksie.
To właśnie z powodu tych różnic kulturowych we współczesnych językach europejskich nie mamy odpowiedników wielu precyzyjnych łacińskich terminów związanych z seksem – a najbardziej dosadne łacińskie przekleństwa właśnie z nim są związane. Szczypta przykładów: trudno znaleźć w języku polskim adekwatny odpowiednik łacińskiego czasownika irrumare (oznaczającego penetrację oralną, dosł: wgębiać, wgardlać), bo nasze myślenie o tej formie stosunku seksualnego krąży wokół innej „aktywności”, jaką jest fellatio (fellare – ssać). A wyraz ten – przynajmniej w rzymskim rzeczy pojmowaniu – zakłada zaangażowanie osoby wykonującej tę czynność. I w tym momencie wali się nasz jasny system podziału na partnera aktywnego i pasywnego w stosunku (oczywiście taki podział Rzymianie znali, ale był on oparty na nieco innych, bardziej złożonych kryteriach). W jednym ze swych utworów (carm. XVI) Katullus odgraża się swym krytykom (mężczyznom), zarzucającym mu niemęskość i skłonności do młodzieńców, że dowiedzie im swej męskości poniżając ich seksualnie poprzez stosunek oralny i analny (pedicabo ego vos et irrumabo!). Zaraz, zaraz… chce im dowieść, że „nie jest pedałem” uprawiając z nimi seks? Przecież to niedorzeczne! Udowodni tym raczej to, co mu zarzucają! – Tego nie da się wpisać w nasze dzisiejsze, stereotypowe schematy myślenia.
W zrozumieniu, jak przeklinali Rzymianie, nie pomagają nam też przekłady literatury rzymskiej, które zwykle łagodzone są w taki sposób, by czytelnikowi nawet na myśl nie przyszło, że wielki rzymski poeta (wzór cnót wszelakich) mógł użyć jakiegoś wyrazu zaczerpniętego wprost z rynsztoka, a co gorsza – w ogóle napisać coś dosadnego i… „wszetecznego”. Niektórzy tłumacze wręcz pomijają pewne partie tekstu czy całe wiersze, przekonując czytelnika, że niektóre utwory „nie nadają się w ogóle do tłumaczenia z powodu znacznie zmienionych pojęć o moralności i przyzwoitości” (Poezje Katulla, tłum. Jan Czubek, Kraków 1898, s. 22). Przekład katullusowego carm. XVI w wykonaniu Świderkówny (I wyd. 1956): „Mocno was skrzywdzę, porządne sprawię lanie, | Draniu Aureli i Furiu gałganie” z adnotacją w przypisie: „draniu i gałganie” – w oryginale nie nadające się do tłumaczenia epitety, określające ich jako osobników niemoralnych, stał się klasykiem i ponadczasowym przykładem cenzurowania starożytnych tekstów. Dziś sytuacja nieco zmienia się na lepsze – na polskim rynku wydawniczym mamy odważniejsze przekłady Katullusa (autorstwa Jacka Wójcickiego z 1990 r. oraz Grzegorza Franczaka i Aleksandry Klęczar z 2013 r.), jednak na swoje nowe przekłady wciąż czeka wielu poetów (m.in. Marcjalis).
Skoro nie ze słowników i przekładów, to skąd mamy czerpać wiedzę o tym, jak klęli Rzymianie? Czy to wiedza aż tak tajemna? Trochę tak, bo… najlepsze publikacje na ten temat są… po łacinie. Ergo – chcesz nauczyć się kląć po łacinie, musisz najpierw nauczyć się łaciny, by móc przeczytać kilka tych podstawowych tekstów. Wszystkie są na wyciągnięcie ręki, nie trzeba wychodzić z domu – wystarczy wygooglać np: „Glossarium eroticum linguae Latinae” (to słownik jednojęzyczny z 1826 roku, ma też swoją wersję łacińsko-niemiecką, wydaną przez Gastona Vorberga), Hermaphroditus Antoniego Beccadelliego (to z kolei zbiór epigramów, wśród których znajdziemy np. przezabawne epitafium dupojebcy) – gorąco polecam wydanie Friedricha Forberga (sic!), który zaopatrzył dzieło Panormity w obszerny łaciński wstęp, komentarz i jeszcze większe posłowie. Forberg uskarża się na nadmierną pruderię lub wręcz łóżkowe niedoświadczenie, bądź nawet brak wyobraźni tłumaczy i leksykografów – dlatego obiecuje czytelnikowi, że postara się jak najlepiej i jak najszerzej wyjaśnić znaczenie słów, które leksykografowie skrzętnie zamiatają pod dywan. Całość napisana jest z niesamowitym przekąsem. Czytelnik ma trochę wrażenie, że to pastisz XIX-wiecznej pracy naukowej, podobny do wcześniejszego traktatu „De arte pedendi” (czyli „O sztuce pierdzenia”) – skądinąd dostępnego od niedawna w polskim przekładzie z języka francuskiego. (Przy okazji warto wspomnieć, że na polskim rynku wydawniczym ukazała się także w zeszłym roku świetna książka, poświęcona rzymskim latrynom – Andrzej Wypustek, „Imperium szamba, ścieku i wychodka. Przyczynek do historii życia codziennego w starożytności”, Warszawa 2018).
No dobrze – ale skąd autorzy tych opracowań wiedzą, jak klęli Rzymianie? Mnóstwo materiału dostarcza nam przede wszystkim dwóch łacińskich poetów – wspomniany wyżej Katullus i Marcjalis (który zostawił po sobie przeszło 1500 epigramów) oraz zbiór Priapeów – obejmujący ponad 80 rubasznych epigramów poświęconych Priapowi, rzymskiemu przodkowi… stracha na wróble (albo raczej na złodziei)! Bożka obdarzonego olbrzymim przyrodzeniem, stawianego chętnie przez Rzymian w ogródkach dla zapewnienia obfitości plonów oraz odstraszania ptaków i złodziei. Priapea zostały przełożone na j. polski raz – przez J. Ciechanowicza, niestety – w moim odczuciu – nazbyt filologicznie i łagodnie. (Polskie przeróbki kilku Priapeów znajdziemy także wśród wierszy… Jana Kochanowskiego!). Ciekawym źródłem jest też jeden z listów Cycerona, który ów napisał do swojego (nie)przyjaciela, by w przezabawny (i naukowy!) sposób odnieść się do tego, że został przez niego nazwany mentula – czyli najzwyczajniej w świecie… chujem.
Do źródeł literackich należy dołożyć pokaźną spuściznę starożytnych chuliganów, kibiców (wyścigów rydwanów i walk gladiatorskich), obszczymurów (chociaż właściwie… osrajmurów – o których pisze w.w. A. Wypustek) i ich pogromców, żołnierzy, politycznych agitatorów, użytkowników publicznych toalet, gości knajp, łaźni, burdeli, zajazdów… którzy nie omieszkali pozostawić po sobie tysięcy graffiti w murach Pompejów, Herkulanum, Stabiów, Rzymu i wielu innych miejsc, które cudem przetrwały do naszych czasów. Nie wspominając już o tabliczkach z napisem „ciekawskim wstęp wzbroniony”, o murarzach pozostawiających po sobie napisy na murach (przed tynkowaniem), którymi przeklinają tych, co zerwą tynk (czyli zniszczą ich pracę), o przedmiotach codziennego użytku, wygrażających się swoim potencjalnym złodziejom… Tego jest naprawdę sporo.
Witam w świecie łacińskiego hejtu, rynsztoka i gladiatorów, po którym postaram się Was oprowadzić w kolejnych kilku tekstach, by opowiedzieć trochę o tym, jak przeklinali starożytni Rzymianie.
Autorem artykułu jest Marcin – Martinus – Loch
Zobacz również:
Rola współczesnej nauki języków klasycznych (łacina, greka, scs)
Żywa łacina – lekcja mówienia w martwym języku. Część I