Świat Języków Obcych

Chcesz opanować podstawy języka obcego? Wypróbuj metody Assimil.

Zgodnie z komentarzem Grzegorza, który spytał mnie o opinię na temat podręczników "Assimil", postanowiłem poświęcić kwestii tej serii cały artykuł. Zdarzają się podręczniki lepsze lub gorsze.Assimil akurat jest zdecydowanie jednym z tych pierwszych. Postanowiłem zrecenzować tą metodę na podstawie mojej książki do nauki języka francuskiego.

Pierwszy raz z podręcznikami Assimil zetknąłem się na forum how-to-learn-any-language.com, na którym zachwalał go Alexander Arguelles, jeden z najsłynniejszych obecnie poliglotów. Następnie obejrzałem recenzję wideo zrobioną przez niego (którą można obejrzeć TUTAJ), co jeszcze bardziej przekonało mnie do tego, aby zobaczyć działanie tej metody w praktyce.

W odróżnieniu od wielu podręczników zalecanych do nauki języków obcych przez nasze Ministerstwo Edukacji, w książkach Assimila nie znajdziemy kolorowych obrazków pokazujących studentów siedzących przed komputerem, które nic do nauki nie wnoszą. Brak również bezproduktywnych zadań w stylu połączenia dwóch wyrazów w pary itp. Zamiast tego ograniczono się do rzeczy które posiadają rzeczywistą wartość edukacyjną – nawet obrazki  mają formę komiksu.

Podręcznik jest  oparty na dialogach podzielonych na dwie części. Po lewej stronie mamy tekst w języku docelowym, po prawej tekst w języku ojczystym. Mniej więcej wygląda to tak:

To jest akurat fotografia stron z mojego podręcznika do języka francuskiego, który, mam nadzieję, w niedługim czasie na coś mi się przyda. Jak widać – pierwsza strona to dialog po francusku, a druga to tłumaczenie na język polski. Na dole natomiast znajdują się objaśnienia gramatyczne. Co siódma lekcja różni się od pozostałych – jest czymś w rodzaju powtórki, gdzie możemy znaleźć zebrane w jednym miejscu bardziej dokładnie reguły gramatyczne spotkane w przeciągu poprzednich lekcji. Oczywiście wszystkie dialogi są nagrane na płytach CD, do których nie również nie mam większych zastrzeżeń. Może jedynie irytujące jest zbyt wolne tempo nagrań w pierwszych lekcjach, ale to akurat dla początkującego studenta może być też zaletą.

Przeciętnie podręczniki Assimil posiadają 100 lekcji (aczkolwiek nie jest to regułą – ich liczba wacha się od 70 do nawet 140), przy czym każda jest przewidziana na jeden dzień, tak aby uczyć się języka przynajmniej 30 minut dziennie. Dodatkowo panowie z Assimila wymyślili całkiem oryginalną metodę nauki dzieląc proces nauczania na dwie fazy: pasywną oraz aktywną. W formie pasywnej słuchamy, powtarzamy, czytamy tekst, staramy się zrozumieć reguły gramatyczne rządzące językiem, tłumaczymy na polski. W taki sposób przerabiamy podręcznik, aż do lekcji 50, kiedy to powinniśmy zacząć robić też (obok przerabiania reszty podręcznika w fazie pasywnej) fazę aktywną dla lekcji 1. Przez fazę aktywną rozumiem tłumaczenie tekstu, ale tym razem z polskiego na francuski. Metoda moim zdaniem jest godna uwagi, aczkolwiek polecałbym wypróbowanie też innych sposobów korzystania z tego podręcznika. Najlepiej jest zawsze znaleźć taki, który najbardziej odpowiada naszym osobistym preferencjom. Wszak nie każdemu się podoba to samo.

Firma na swojej stronie informuje, że jej kursy potrafią doprowadzić od zera do poziomu B2. Mimo całej sympatii dla ich metody, wątpię, by było to możliwe bez wykorzystywania innych materiałów – wszak nauka z  podręcznika to zaledwie początek przygody z językiem obcym. Niewątpliwe jest to jednak świetna baza, na której można zbudować swoją znajomość języka.

Niestety cena kursów Assimil jest stosunkowo wysoka. Polskie wersje kosztują około 70 złotych, jednak obejmują niewielki zakres języków – angielski, niemiecki, francuski, hiszpański, włoski, japoński i chiński. Znacznie szersza jest oferta podręczników w oryginalnej, francuskiej wersji językowej (co sprawia, że nabieram jeszcze większej chęci by nauczyć się francuskiego). Tu z kolei cena potrafi zbić człowieka z nóg. Sama książka kosztuje 22 euro, a za cały pakiet (książka+CD) płaci się aż 70 euro!!! Mówi się, że za jakość trzeba płacić, ale dla mnie taki koszt stanowi naprawdę spory problem. Ostatecznie zawsze można sprawdzić aukcje na allegro lub e-bay, gdzie czasem uda się znaleźć coś tańszego.

Niemniej, gdybym zamierzał się bardzo poważnie wziąć za jakiś język obcy, na pewno rozważyłbym opcję kupna tego podręcznika. W sumie gdy porówna się jego koszt do niektórych szkół językowych (np. ESKK) to wychodzi nawet całkiem korzystnie. Oczywiście jeśli tylko jesteś w stanie się zmotywować do codziennej nauki, ale to już zupełnie oddzielny temat.

Podobne posty:
Jak (nie) uczyć się języków obcych – część 1 – angielski 
Jak (nie) uczyć się języków obcych – część 2 – rosyjski
Rewelacyjny program do nauki słówek – ANKI
Byki – recenzja programu 
Blog językowy AJATT – ciekawa metoda nauki

RPA – państwo 11 języków urzędowych

Dziś o Republice Południowej Afryki – państwie, które w ciągu ostatniego roku cieszyło się ogromną popularnością ze względu na odbywające się na jego obszarze mistrzostwa świata w piłce nożnej. Całkiem miło się patrzyło, gdy biali i czarni kibice wspólnie dopingowali swoją reprezentację. Obecnie natomiast nikt już się nie przejmuje tym co się tam dzieje, a zapewne niewielu kibiców zadało sobie trud, żeby się dowiedzieć nieco więcej o skomplikowanej sytuacji etniczno-lingwistycznej jaka panuje w RPA. Oto więc coś, co powinienem napisać kilka miesięcy temu.

Generalnie RPA kojarzy się z apartheidem, Nelsonem Mandelą, dobrymi czarnymi tubylcami i złymi białymi kolonizatorami – takie obrazki napływają do nas z ekranu telewizora. Tymczasem gdy zajrzymy bliżej, sytuacja staje się trochę bardziej skomplikowana. Zaczyna mieć znaczenie czy dany biały włada językiem angielskim czy też afrikaans. Czarna ludność natomiast nie tworzy jednolitego społeczeństwa, jak to by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Dodać też należy, że w RPA oprócz ludności białej i czarnej są tzw. kolorowi (ang. coloureds, afr. kleurlinge), czyli osoby posiadające przodków różnych ras, Azjaci, oraz pierwsi ludzie zamieszkujący te ziemie, popularnie znani jako Buszmeni.

W efekcie w państwie tym mamy aż 11 oficjalnych języków, co jest zjawiskiem bardzo rzadkim w skali światowej. Są to:  afrikaans, angielski, ndebele, północny sotho (tzw. pedi), południowy sotho (inaczej sotho lub sesotho), swazi, tswana, tsonga, venda, xhosa i zulu. Najczęściej w polityce, nauce i w handlu jest używany angielski, ale jako językiem ojczystym włada nim niewiele ponad 8% obywateli, przeważnie w miastach. Kolejnym językiem należącym do grupy języków indoeuropejskich jest afrikaans. Język ten powstał w efekcie ewolucji niderlandzkich dialektów używanych przez pierwszych kolonizatorów i w rzeczywistości niewiele odbiega od dzisiejszego języka holenderskiego – różni się przede wszystkim uprostszoną gramatyką oraz pewną ilością zapożyczeń leksykalnych z innych języków tego regionu. Trudno mi określić szanse dogadania się użytkowników obydwu języków, jako że nie władam ani jednym, ani drugim, jednak dla kogoś kto spotyka się z nimi po raz pierwszy wydają się one niemal identyczne.W latach apartheidu afrikaans był obok angielskiego jedynym oficjalnym językiem w RPA i często utożsamiano go z panującym reżimem oraz segregacją rasową. Jest on jednak ojczystą mową 13% obywateli, w tym większości ludności białej i kolorowej oraz przeważa w zachodnich prowincjach. Ze swojej strony mogę tylko dodać, że z dotychczasowych języków, z którymi się stykałem, właśnie afrikaans przypadł mi do gustu najbardziej, przynajmniej jeśli chodzi o samo brzmienie. Kiedyś na pewno do niego powrócę.

Język afrikaans jako język ojczysty w RPA – źródło: Human Sciences Research Council

Następne języki urzędowe należą już do rodziny języków bantu. Warto podkreślić, że plemiona posługujące się nimi również nie są w RPA ludnością endogeniczną – przybyły bowiem z północnego wschodu wypierając na zachód Buszmenów. Tam natomiast od XVII wieku zaczęli napływać koloniści z Europy, którzy zmusili niedobitki plemion tubylców do ucieczki na północ. W efekcie żaden z pierwotnych języków południowoafrykańskich z rodziny khoisan nie posiada obecnie statusu języka urzędowego w RPA, a większość z nich jest zagrożona wyginięciem. Najbardziej znanym ich przedstawicielem jest język khoekhoegowab lub nama, którym włada ponad ćwierć miliona ludzi i który posiada status urzędowy w Namibii, co, mam nadzieję, pozwoli mu przetrwać. Najważniejszą cechą, która wyróżnia języki khoisan jest użycie tzw. mlasków (ang. click consonants), które przeszły następnie do języków bantu, takich jak zulu czy xhosa. Poniżej możecie się zapoznać z jednym z serii filmów o podstawach języka khoekhoegowab i usłyszeć mlaski z ust native speakerów:

Zulu i xhosa są najbardziej rozprzestrzenionymi językami ludności czarnej w RPA – zulu jest językiem ojczystym dla prawie 24% społeczeństwa, natomiast xhosa dla 18%. Rywalizują też ze sobą o miano języka, który byłby swoistym lingua franca czarnej ludności, przy czym rywalizacja ta trwa już ponad pół wieku i miała swoje reperkusje m.in. na scenie politycznej. Są też obszary takie jak Kwa-Zulu-Natal, czy Wschodnia Prowincja Przylądkowa (ang. Eastern Cape, afr. Oos Kaap), w których jeden z języków posiada zdecydowaną przewagę nad pozostałymi.

Język zulu jako język ojczysty w RPA – źródło: Human Sciences Research Council
Język xhosa jako język ojczysty w RPA – źródło: Human Sciences Research Council

Dlaczego o tym piszę? Otóż postanowiłem zapoznać się przynajmniej z podstawami jednego z tych języków jako że różnią się one znacznie od tego co znamy ze świata indoeuropejskiego. Padło na xhosa, ale to raczej z czystego przypadku – jedyne co mi się w nim bardziej podoba od zulu to nazwa, która zaczyna się właśnie charakterystycznym mlaskiem brzmiącym podobnie do kląskania konia (oznaczany literą "x"). Na pewno nie będzie to zadanie proste – napotkam po drodze mnóstwo rzeczy zupełnie mi obcych, zapoznam się z zupełnie nową logiką, fonetyką itp. Najbardziej obcym językiem jakiego miałem okazji się w moim życiu uczyć był estoński, ale tak czy inaczej wyglądał on w porównaniu do xhosa bardzo przyzwoicie. Miał całkiem sporo zapożyczeń z języków germańskich, zaś system przypadkowy jakim się straszy w przypadku języków ugrofińskich, przynajmniej w pierwszym stadium nauki, wydał się dość logiczny i nie taki zły. Z xhosa może już nie być tak łatwo. Sęk jednak w tym, że czasem ciekawie jest spojrzeć na świat i języki z trochę innej perspektywy.

Żeby było jasne – nie mam na celu osiągnąć jakiegokolwiek poziomu biegłości w języku xhosa, a jedynie zapoznać się z jego budową, umieć tworzyć proste zdania. Do tego celu użyję podręcznika Teach Yourself Xhosa, który polecił peterlin na swym blogu. O moich odkryciach będę się starał na bieżąco informować (w przerwie pomiędzy artykułami o innej tematyce).

Nie opisałem tu pozostałych języków urzędowych RPA, postaram się tą kwestią zająć za jakiś czas – tak naprawdę sytuacja jest tam na tyle ciekawa, że trudno ją streścić w jednym artykule. Właściwie na każdy z języków wypadałoby napisać co najmniej 3. A może za jakiś czas przerzucę się w jakieś inne miejsce? Z drugiej strony mam też plan, żeby wreszcie podszkolić mój niemiecki do poziomu zbliżonego do C1, następnie wziąć się na poważnie za francuski. Cóż, pożyjemy, zobaczymy.

Podobne posty:
W jakim języku się mówi w byłej Jugosławii?

Jak (nie) uczyć się języków obcych – część 2 – rosyjski

Dzisiaj część druga cyklu "Jak (nie) uczyć się języków obcych", czyli swoistego rozliczenia się z własną językową przeszłością. Po raz kolejny wspomnę o moich doświadczeniach, wzlotach i upadkach – tym razem związanych z nauką języka rosyjskiego.
Nie licząc starych książek z bajkami rodem ze Związku Radzieckiego (z których zapamiętałem jedynie obrazek krążownika "Aurora") nie miałem do czynienia z tym językiem gdy byłem mały. Zawsze jednak widziałem  w rosyjskim coś mistycznego – przede wszystkim to, że był zapisywany innym alfabetem. Gdy miałem 10 lat wydawał mi się on czymś naprawdę trudnym, zastanawiałem się nawet czy nie uczyć się samego języka mówionego bez alfabetu. Zresztą nie jestem chyba odosobniony – spotykałem już podręczniki, w których języki normalnie zapisywane w obcym piśmie były napisane literami łacińskimi. Wartość takich książek jest niemal zerowa.

Na szczęście taki okres trwał krótko i w końcu właśnie ów alfabet zaczął mnie interesować bardziej niż sam język. Zacząłem się uczyć samej cyrylicy pisząc w niej po…polsku. Coś co z początku może się wydawać dziwne okazało się jedną z najlepszych metod do nauki obcego pisma z jaką się spotkałem. Ludzie często uczą się alfabetu poprzez wykuwanie listy znaków – w efekcie jest to mniej więcej tak samo skuteczne jak uczenie się słówek z list (o skuteczności takich metod przeczytaj "Jak efektywnie uczyć się słówek"). Ja tymczasem używałem liter w zetknięciu z rzeczywistością, opisywałem przy ich pomocy otaczający mnie świat – pisałem cyrylicą w domu, w szkole itp. To nic, że zdarzało mi się robić błędy, a niektóre głoski wymawia się po rosyjsku inaczej niż po polsku – ważne, że opanowałem podstawy tego alfabetu bez większych problemów i gdy już zabierałem się za naukę rosyjskiego mogłem spokojnie przejść do  właściwego języka zamiast babrać się w podstawach cyrylicy. Więcej o tym jak nauczyć się cyrylicy przeczytacie tu.

Następnie przyszedł czas na prawdziwą naukę. Jako, że byłem jeszcze całkiem młody zasponsorowali ją moi rodzice, którzy popierali moje ambitne plany. Dlatego też zamówili kurs ESKK (Europejska Szkoła Kształcenia Korespondencyjnego). Nie czas teraz na szczegółowy opis metody, ale mogę powiedzieć, że nauczyła mnie jednego – pracować przynajmniej 15 minut każdego dnia. Pomogła mi wykształcić systematyczność, co miesiąc przychodziły materiały (zeszyt + kasety), które przerabiałem według ich wskazówek. W każdym zeszycie były też ćwiczenia, które należało wysyłać do samej firmy, by uzyskać poprawę od twojego osobistego nauczyciela – z tego akurat rzadko korzystałem, bo o ile do nauki języka miałem zapał to do chodzenia na pocztę już niekoniecznie. Poza tym sam doskonale wiedziałem jakie błędy robię tłumacząc z polskiego na rosyjski teksty z kaset. Po skończeniu kursu umiałem rosyjski na tyle by się w tym języku bez większych problemów dogadać, poznałem podstawowe reguły gramatyczne. Wszystko brzmi fajnie, niemal tak, jakbym właśnie reklamował wam ten produkt – problem jednak w tym, że cena kursu ESKK nie odpowiada temu co dostajesz w zamian. Owszem, jeśli chciałbyś przejść do poziomu B1 za wszelką cenę, to bierz to w ciemno. Jeśli jednak nie jesteś wybitnie bogatym człowiekiem to bym się nad tym mocno zastanowił. Opłata za jeden zeszyt z płytą CD wynosi obecnie 60 złotych. Jest 16 zeszytów. To daje łącznie 960 złotych – moim zdaniem zdaniem stanowczo za dużo. Tym bardziej, że nie brakuje materiałów znacznie tańszych, które na dobrą sprawę są w stanie nauczyć przynajmniej tyle samo, jak nie więcej. Za genialną serię podręczników uważam Assimil, której francuskie wydawnictwa kosztują ponad 300 złotych i wydają mi się bardzo drogie, a to i tak zaledwie 1/3 kursu ESKK. Wniosek z tego taki, że mimo tego co kurs ten zrobił dla mnie, obecnie trzymałbym się od ESKK z daleka.

Następnie poszedłem na studia, gdzie rosyjski był niejako językiem przewodnim. Radziłem sobie bez większych problemów, ale moi nauczyciele, mimo naprawdę szczerych chęci, byli w stanie niewiele nauczyć. To zresztą nie ich wina, lecz faktu, że nawet najlepszy nauczyciel nie jest w stanie dopilnować, by jego uczniowie mieli codzienny kontakt z językiem – najlepiej jeszcze żywym, a nie czytankami jak Jura zapraszał swojego kolegę do teatru, nad jezioro Bajkał, czy do Galerii Trietjakowskiej. Naturalnie podręczniki miały atest Ministerstwa Edukacji (jakżeby inaczej). Nie znam też nikogo, kto by się nauczył języka obcego opierając się jedynie na zajęciach szkolnych. Mamy więc kolejny wniosek – sama szkoła języka nie nauczy.

Najwięcej nauczyły mnie natomiast wyjazdy na Ukrainę. W ciągu 5 lat studiów byłem tam kilkakrotnie, bądź to na wyprawach naukowych, bądź w celach czysto turystycznych – zresztą jedno z drugim z reguły się pokrywało. Nic tak nie uczy języka jak właśnie kontakt z ludźmi, którzy nim władają. Do tego dochodziło jeszcze czytanie rosyjskich gazet (wyrobiłem sobie codzienny nawyk czytania Kommiersanta), oglądanie rosyjskiej telewizji, czytanie rosyjskich książek. Obecnie nie wyobrażam sobie chociażby korzystania z internetu bez wykorzystywania znajomości języka rosyjskiego, tyle jest ciekawych rzeczy. Rosyjski otwiera też furtki do kolejnych języków z krajów byłego ZSRR. Chcesz się uczyć ukraińskiego, białoruskiego, kazachskiego, kirgiskiego, czy też może jakuckiego lub ajnu? Naucz się najpierw rosyjskiego, a będziesz miał znacznie większy dostęp do porządnych podręczników.

Obecnie rosyjski umiem w podobnym stopniu co angielski – aktywna znajomość jest nawet ciut lepsza – z uwagi na liczne podobieństwa do języka polskiego, bardzo łatwo można się nim porozumiewać intuicyjnie, tak naprawdę niewiele jest rzeczy, które naprawdę trzeba wykuć na pamięć. Jeśli ktoś jeszcze się zastanawia nad jego nauką, to szczerze polecam, bo:
1. Jest to najprostszy język do nauczenia się dla Polaka. Pod tym względem nie mogą się z nim równać nawet te, które teoretycznie powinny być dla nas bardziej przyswajalne, i z którymi miałem przynajmniej chwilowe przygody jak białoruski, ukraiński, czy czeski. Możliwe, że podobny stopień trudności prezentuje język słowacki (jako że ma uproszczoną pisownię i gramatykę w stosunku do czeskiego), ale nie sprawdzałem tego osobiście.
2. Jest to język o bardzo mocnej pozycji w niektórych regionach świata. Za Bugiem kończy się bowiem świat, w którym dogadasz się bez problemu po angielsku. Co nie znaczy, że np. we Lwowie nie staram się używać ukraińskiego, przynajmniej do podstawowej komunikacji.
3. Otwiera furtki do nauki wielu innych języków.
4. Jest naprawdę wiele rzeczy i informacji w internecie, których w innych językach nie znajdziecie.

Więc jak? Przekonałem kogoś?

Inne posty z cyklu "Jak (nie) uczyć się języków obcych":
Język angielski

Podobne posty:
Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?
5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego

Najpierw naucz się popularnego języka, żeby dotrzeć do tych mniejszych

Jak (nie) uczyć się języków obcych – część 1 – angielski

W komentarzu do podsumowania sierpnia Grzegorz poprosił mnie opisanie kolejnych etapów nauki języków, które opanowałem do poziomu B2 lub C1. Trudno mi to było przedstawić w komentarzu, jako że w moim życiu zdarzały się rozmaite wzloty i upadki – nie zawsze byłem miłośnikiem języków obcych, a różnych języków uczyłem się przy użyciu różnych metod, czasem lepszych, czasem gorszych. Niewątpliwie wyciągnąłem jednak z tego pewne wnioski, które pomogły mi w optymalizacji nauki. Mam nadzieję, że pomogą również wam. Dziś część pierwsza cyklu będącego w pewnym sensie czymś w rodzaju rozliczenia z przeszłością – "Jak (nie) uczyć się języków obcych – część 1".

Na pierwszy ogień pójdzie język angielski, czyli ten za którym przepadam najmniej z racji swojej popularności. Wkurza mnie gdy na każdym kroku jestem nim bombardowany i spotykam turystów, którzy wymagają od innych by ten język znali. Ale odrzućmy na bok moje osobiste poglądy i skupmy się na tym co stanowi istotę tego artykułu.

Jako dziecko naturalnie nie czułem potrzeby nauki języków obcych. Nie to, że nie miałem żadnych ambicji – bywało i wtedy, że nauczyłem się liczyć po włosku, ale wynikało to raczej z faktu mojego zamiłowania do historii starożytnego Rzymu niż z chęci opanowania języka. Zresztą jakiemu dziecku, które nie żyje w dwujęzycznym środowisku język ma się wydawać do czegoś przydatny?

Siłą rzeczy od najmłodszych lat miałem do czynienia z językiem angielskim, który dominuje we wszelkiego rodzaju muzyce jaką można usłyszeć w radiu. Jednak niespecjalnie korciło mnie, żeby zrozumieć teksty piosenek. Pierwszy raz poczułem, że przydałoby się tego języka nauczyć, gdy nadszedł rok 1997 i gdy otrzymałem komputer. Polskojęzyczne wersje gier były wtedy niesłychanie rzadkie, więc chcąc pojąć o co chodzi w fabule musiałem siłą rzeczy starać się zrozumieć język angielski. O tym jaki wpływ na moją znajomość angielskiego miała gra Starcraft pisałem już wcześniej. Moja chęć zrozumienia fabuły była tak ogromna, że spisałem do zeszytu wszystkie możliwe dialogi z gry – większość z nich po pewnym czasie umiałem już na pamięć. W razie potrzeby korzystałem z pomocy słownika angielsko-polskiego, ale robiłem to w sumie rzadko zawsze starając się najpierw zrozumieć słowa z kontekstu. Dodam, że pracę z fabułą Starcrafta zaczynałem kompletnie od zera – nie miałem zielonego pojęcia o angielskiej gramatyce. Ech, aż się łezka w oku kręci, gdy sobie przypomnę jak nie mogłem w słowniku czasem znaleźć form czasu przeszłego rozmaitych czasowników… Fakt faktem mimo pewnych minusów w postaci słabego zaplecza edukacyjnego ten rodzaj nauki miał jeden zasadniczy czynnik, bez którego uważam naukę języka za bardzo trudną – pasję i zapał. A jeśli ktoś jest ciekaw zawartości samych dialogów to tutaj daję linki do pełnych skryptów: http://www.gamefaqs.com/pc/25418-starcraft/faqs/53600 – Starcraft
http://www.gamesradar.com/pc/starcraft-brood-war/faq/g-2005120716370866311645/c-280495 – Starcraft: Brood War

Naturalnie po przygodzie ze Starcraftem nie potrafiłem mówić płynnie po angielsku – tzn. potrafiłem być w miarę kontaktowy i coraz rzadziej używałem słownika czytając, ale nie posiadałem większej wiedzy na temat gramatyki, bardziej miałem natomiast opanowane słownictwo używane w tematyce legend i wojen gwiezdnych niż codziennego użytku. Od pierwszej klasy LO zacząłem mieć jednak angielski w szkole i te zaległości nadrobiłem – był to jeden z niewielu przypadków, w których nauka w szkole się na coś przydała. W międzyczasie uczęszczałem też do szkoły językowej JDJ w Poznaniu, ale generalnie uważałem to za stratę pieniędzy. Nie byłem zafascynowany tym językiem, specjalnie w domu się go nie uczyłem, może oprócz czytania książek i stron internetowych od czasu do czasu i mimo to bez większych problemów zdałem rozszerzoną maturę na 85%.

Następnie przyszły studia, na których znacznie częściej przydawał się język rosyjski (wschodoznawstwo) i muszę przyznać, że jeśli chodzi o kwestie językowe to był to czas stracony. Osiadłem bowiem na laurach, niesłusznie twierdząc, że jakoś ten angielski umiem i więcej go ćwiczyć nie trzeba – miałem więc kilkuletnią przerwę. Nie znaczy to, że kompletnie go nie używałem, owszem czasem się zdarzało, że coś czytałem, tłumaczyłem teksty piosenek, oglądąłem filmy bez napisów ale było to tak niesystematyczne, że mogło co najwyżej spowolnić proces zapominania języka, w większości było też zorientowane wyłącznie na pasywną funkcję języka.  Reasumując – zrobienie przerwy w nauce języka to NAJGORSZA rzecz jaką możesz sobie zafundować.

Oprzytomniałem stosunkowo niedawno – rok temu pojechaliśmy z moją dziewczyną na Litwę, gdzie mieszkaliśmy u Litwinów, z którymi rozmawialiśmy po angielsku (i po litewsku – zawsze staram się opanować przynajmniej najbardziej podstawowe słownictwo gdy gdzieś jadę, ale o tym napiszę kiedy indziej). Z dogadaniem się nie było żadnych problemów niezależnie od tematu – mogła to być historia, muzyka, języki, praca, życie codzienne – wszystko. Jednak strasznie głupio się czułem wiedząc, jak często popełniam błędy gramatyczne, do tego stopnia, że przy używaniu trybów warunkowych wspomagałem się rosyjskim, który moi gospodarze również znali. Postanowiłem więc gruntownie powtórzyć wszystkie kwestie gramatyczne, a następnie przede wszystkim ćwiczyć język – bo regularna praktyka to podstawa, nawet gdy uważasz, że już dany język opanowałeś.

Obecnie jest już znacznie lepiej – swój poziom mogę określić gdzieś pomiędzy B2 a C1 (pasywna znajomość nawet C1/C2, aktywna raczej bliżej B2 – moim zdaniem określanie jednego poziomu dla pisania, mówienia, czytania i słuchania mija się trochę z celem), cały czas go doskonalę, ale specjalnie mi się nigdzie nie spieszy. Wolę traktować angielski jako narzędzie do nauki innych języków niż jako cel sam w sobie. Cały czas jednak żałuję tego, że tak naprawdę poza starcraftowym epizodem nie było żadnego momentu, w którym robiłem coś systematycznie, a systematyczna praca znacznie przyspiesza proces nauki języka. Gdybym dziś zaczynał naukę angielskiego, na pewno wiele bym zmienił tak, żeby dojśc do tego poziomu nawet 5-6 razy szybciej. Nie byłoby przerw w nauce, zakupiłbym jakiś sensowny podręcznik (na pewno inny niż te kolorowe badziewia jakie są zatwierdzane przez MEN, z których naprawdę trudno jest się czegoś nauczyć), korzystałbym z Anki od samego początku i przede wszystkim byłbym bardziej systematyczny.

W najbliższym czasie nastąpi ciąg dalszy cyklu.

Inne posty z cyklu "Jak (nie) uczyć się języków obcych":
Język rosyjski

Podobne posty:
Angielskie gazety – linki
Gry komputerowe i nauka języków obcych

Świat Języków Obcych – sierpień 2010

Postanowiłem, podobnie jak przed miesiącem, zrobić małe podsumowanie tego co na blogu zamieściłem w ciągu ostatnich 30 dni i przedstawić to jako swoisty spis treści dla osób, które wejdą na "Świat języków obcych" po raz pierwszy.

W sierpniu udało mi się nawiązać współpracę z dwoma innymi bloggerami – Łukaszem Tyczkowskim (pisze o języku niemieckim – http://blog.tyczkowski.com/)  i Michałem Bryszem (pisze o językach ogólnie – http://lang-spot.blogspot.com/). Poznałem też peterlina, którego wiedza na temat językowej różnorodności świata mi naprawdę zaimponowała i wszystkie osoby zainteresowane tematyką języków obcych zapraszam do regularnego odwiedzania jego strony – http://peterlin.wordpress.com/.

W tym miesiącu udało mi się zamieścić na blogu 14 artykułów, z których największą popularnością cieszyła się recenzja programu Anki oraz swego rodzaju instrukcja obsługi tego programu. Cieszy mnie to, jako że jest to chyba najlepszy obecnie program, dostępny całkowicie za darmo, znacznie ułatwiający naukę języków obcych i udało mi się do niego przekonać parę osób, które go wcześniej nie znały. Jeśli używacie Anki w swoim procesie nauki języka obcego to powiadomcie o tym inne osoby – sądzę, że ten program na to zasługuje. Ściągnąć można go TU. Cały czas staram się moją pracę z Anki polepszać, więc możecie oczekiwać kolejnych artykułów na ten temat. Wspomniałem też o innym programie – BYKI, który moim zdaniem nie spełnia się w nauce tak dobrze jak Anki, jednak jeśli kogoś interesują próbki dźwiękowe języków takich jak buriacki czy czeczeński, to dzięki niemu je znajdzie.

Całkiem spore zainteresowanie wzbudził też artykuł "W jakim języku się mówi w byłej Jugosławii?", w którym opisałem skrótowo sytuację językową jaka wytworzyła się na tym terytorium w ciągu ostatnich 20 lat i to czym tak naprawdę jest język serbski, chorwacki, bośniacki, czarnogórski itp. Być może w przyszłości zacznę kontynuować serię artykułów o tych językach południowosłowiańskich jako że znalazłem co najmniej kilka osób zainteresowanych ich nauką.

Na czwartym miejscu znalazło się "10 najlepszych polskich blogów o językach obcych (ale tylko według Google'a)", z którego do końca nie jestem może zadowolony z uwagi na pewne niedociągnięcia, które w komentarzach zarzucił mi peterlin. Jednakowoż artykuł ten pokazuje jak niewidoczne, tudzież źle wypozycjonowane, w polskiej strefie internetowej są strony traktujące o językach obcych. Warto jednak mimo wszystko zobaczyć na co jest w stanie natrafić początkujący internauta przy pomocy najpopularniejszej obecnie wyszukiwarki.

Zakończyłem też mój miesięczny projekt nauki języka czeskiego, z którego wnioski zawarłem TU. Mimo, że daleko mi do jakiejkolwiek biegłości to nie mogę uznać, iż uznaję czas spędzony z czeskim za czas stracony. Poznałem język naszego południowego sąsiada trochę bardziej dogłębnie i stwierdziłem, że nie jest on tak prosty i tak śmieszny jak to się Polakom wydaje – w rzeczywistości posiada chyba najbardziej skomplikowaną deklinację spośród wszystkich języków słowiańskich (może prócz słoweńskiego, w którym istnieje oprócz pojedynczej i mnogiej liczba podwójna), a wyrazy, które wydają się zabawne giną w tłumie rzeczy brzmiących zupełnie normalnie. Z obszaru języków słowiańskich wspomniałem też o tym, że jest w internecie dostępny słownik polsko-kaszubski i zamieściłem wykonanie hymnu kaszubskiego ”Zemia rodnô” (można posłuchać na ile jest podobny do polskiego) – te informacje znajdziecie w artykule "Słownik polsko-kaszubski jest dostępny".

Oprócz tego opisałem sposób w jaki można łatwo opanować cyrylicę (przy czym stosuje się to doskonale też do wszystkich innych alfabetów), parę porad motywujących do nauki języka obcego ("Historia motywacyjna" i "Nie masz siły – zrób coś małego") i artykuł o tym jak używać gier komputerowych do nauki języka obcego. Ostatnio napisałem również o tym co sądzę na temat osiągnięcia dobrego poziomu rozumienia języka mówionego – jako że temat ten jest w miarę rozległy, sądzę, że jeszcze parę razy zagości na tej stronie.

O czym jeszcze napiszę w przyszłym miesiącu? Przede wszystkim o tym, o czym byście chcieli – w tym celu piszcie na maila, bądź zaznaczcie w komentarzach. Oprócz tego zamierzam napisać od siebie m.in. jeszcze trochę więcej o języku kaszubskim (dotychczasowe dwa artykuły to stanowczo za mało), trochę więcej porad, linków, recenzji kolejnych programów, czy podręczników.

Jednocześnie dziękuję wszystkim, którzy czytają, piszą komentarze, maile i subskrybują mojego bloga. Dzięki wam mam motywację, żeby go ciągle rozwijać.

Podobne posty:
Świat Języków Obcych – lipiec 2010

Rozumienie ze słuchu

Bardzo się cieszę, gdy mogę napisać artykuł w odpowiedzi na maile bądź komentarze czytelników. Tak również zrobię teraz – otrzymałem bowiem następującego maila:

Witam.
Mam prośbę – czy możesz napisać coś o najskuteczniejszych sposobach nauki rozumienia ze słuchu ?
Na przykład po ilu godzinach nauki twoje rozumienie ze słuchu jest na podobnym poziomie co rozumienie tekstu czytanego.

Wykształcenie podobnego poziomu rozumienia tekstu i mowy jest niesłychanie trudnym zadaniem. Tak się właśnie zastanawiam nad moim rozumieniem języka polskiego i dochodzę do wniosku, że np. znacznie bardziej wolę czytać o filozofii niż słuchać wykładu, w którym pojawiają się stwierdzenia mi obce. Jest to może trochę skrajny przykład, bo trudno powiedzieć, że nie rozumiem polskiej mowy, jednak pismo zawsze będzie miało tą przewagę, że możesz je czytać z taką prędkością jaka tobie pasuje, a nie jego autorowi, zawsze można też wrócić do akapitu, który był mniej zrozumiały.

Ale wróćmy do języków obcych. Nie wiem, czy w którymkolwiek z języków czuję się równie swobodnie jeśli chodzi o czytanie i słuchanie. Nawet w rosyjskim, czy angielskim, w których naprawdę bardzo rzadko zdarza mi się zaglądać do słownika gdy czytam, wciąż zdarzają się sytuacje gdy muszę się mocno zastanowić co dany człowiek właśnie powiedział. Z reguły ma to miejsce gdy mówi z akcentem, do którego absolutnie nie jestem przyzwyczajony – gdy pierwszy raz w życiu rozmawiałem z Irlandczykiem moje rozumienie miało zupełnie inny wymiar niż podczas słuchania wiadomości na CNN nawet jeśli tempo prezenterów telewizyjnych było znacznie szybsze. Zresztą nic w tym dziwnego. Nie raz zastanawiałem się ilu ludzi spoza Szamotuł, biegle władających językiem polskim, zrozumiałoby zdanie typu „Pa to tej” (oznaczającego mniej więcej „Spójrz na to” :)).

Wniosek z tego taki, że najważniejsze do rozumienia ze słuchu jest nic innego jak właśnie osłuchanie się. Najlepiej rozmawiać na żywo z użytkownikiem danego języka, ale można też zastąpić to oglądając chociażby obcą telewizję (ulubione seriale, filmy – najlepiej bez napisów), słuchając radia, muzyki w danym języku, audiobooków itp. (żeby utrzymywać kontakt z językiem tak często jak to możliwe polecam m.in. kupienie sobie przenośnego odtwarzacza mp3, dzięki któremu można słuchać materiału audio gdy jest się w drodze – można na niego nagrywać te same audycje i puszczać parę razy dla lepszego zrozumienia) – im tego więcej tym szybciej i lepiej zrozumiesz mowę obcokrajowców. Ale nawet wtedy zdarzą się sytuacje, w których będziesz musiał niejako „przyzwyczajać się” do dialektu używanego przez twojego rozmówcę, ewentualnych wad wymowy, używania przez niego specyficznego slangu itp. To wszystko to tylko i wyłącznie kwestia doświadczenia, niczego innego. Tu nie ma niestety żadnych trików, tudzież wspaniałych metod, które z dnia na dzień sprawią, że zaczniesz lepiej rozumieć język mówiony.

A co do godzin nauki – trudno mi powiedzieć ile czasu to zajmuje, jako że nie traktuję oglądania filmu w obcym języku jako standardowych „godzin nauki” tylko po prostu rozrywkę, oglądanie wiadomości na CNN tak samo jak tych na TVN24, słuchanie radia Svoboda tak samo jak Trójki. Wydaje mi się, że rozumienie ze słuchu opanowuje się w trakcie takiego zupełnie autonomicznego procesu mającego niewiele wspólnego z tradycyjnym siedzeniem nad zeszytem i regułami gramatycznymi. Niektórzy może się z tym nie zgodzą i mają na ten temat jakieś inne przemyślenia – jeśli tak to zapraszam do komentowania.

Podobne posty:
Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?
Przewodnik po Anki
Nie masz siły – zrób coś małego
Gry komputerowe i nauka języków obcych
Blog językowy AJATT – ciekawa metoda nauki

Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?

Wiele razy w moim życiu namawiałem ludzi do tego, aby zaczęli się uczyć języka rosyjskiego. Dlaczego? Bo ze wszystkich języków z jakimi dotychczas miałem jakikolwiek kontakt wydał on mi się najłatwiejszy. Ma znacznie więcej źródeł do nauki niż ukraiński czy białoruski, oraz jest bardziej regularny niż czeski. Jednak większość ludzi odpowiadała stwierdzeniem, że owszem może byłby prosty gdyby nie ten dziwny alfabet. Cyrylicą nie są jednak taka trudna. Jak się jej nauczyć?

Nie taki diabeł straszny jak go malują. Po pierwsze, jest na świecie wiele innych, znacznie trudniejszych alfabetów, które zdecydowanie różnią się od tego, którego my używamy. Tymczasem w cyrylicy niektóre znaki znamy już na starcie – są to A, K, M, O oraz T (jeśli chodzi oczywiście o wersję drukowaną). Pozostałe wyglądają natomiast dokładnie tak samo jak niektóre litery łacińskie, ale są oddają zupełnie inne dźwięki: B to „w”, E to „je”, Ё to „jo, H to „n”, P to „r”, C to „s”, Y to „u”, X to „ch”. Bardzo łatwo też przyswoić, że Б to „b” – w końcu są podobne, czyż nie? Jeśli znamy przynajmniej podstawy alfabetu greckiego, chociażby z zajęć fizyki, to kolejne litery nie są dla nas niczym dziwnym – Г to „g”, Д (podobne trochę do greckiej delty) to „d”, З to „z”, Л to „ł” (w dużym uproszczeniu – wymowa litery „л” to zupełnie inna kwesta i wymaga trochę treningu), П to „p”, Ф to „f”. Pozostaje jeszcze tylko kilka znaków, które wydają się być całkiem nieznane: Ж to „ż”, И to „i”, Й to „j”, Ц to „c”, Ч to „cz” (zmiękczone jednak, przynajmniej w języku rosyjskim), Ш to „sz”, Щ to „szcz” (znów zmiękczone), ы to „y”, Э to „e”, Ю to „ju”, Я to „ja”. Istnieją jeszcze dwa znaki, które same w sobie dźwięków nie oznaczają: znak twardy (Ъ) i znak miękki (Ь) – ten pierwszy prawie nic nie zmienia, drugi natomiast zmiękcza spółgłoski jakie przed nim występują. I to wszystko – nie takie trudne, prawda? Oczywiście nie jest to wyczerpujący wykład na temat cyrylicy – nie wspomniałem tu o znakach jakie istnieją w języku ukraińskim, białoruskim czy serbskim. Istnieją też bardziej szczegółowe objaśnienia na temat tego jak czytać cyrylicę, ale w początkowym stadium nie to jest najważniejsze.

Najważniejsze jest to, jak się należy do tego alfabetu zabrać, żeby opanować go w praktyce? Oczywiście można zacząć pisać listę liter z ich polskimi odpowiednikami, ale to nie będzie ani przyjemne ani skuteczne. Można wstukać je w taki sam sposób w Anki, ale wtedy nie oczekuj, że opanujesz go szybciej niż w pół roku. Nowy alfabet trzeba zacząć stosować od samego początku w praktyce – napisz na początek swoje imię i nazwisko, tak jak ja: Кароль Ципровски. Gwarantuję ci, że litery z których się składają, nie wypadną już z twojej głowy. Następnie zacznij pisać imiona członków swojej rodziny, przyjaciół itp., spróbuj nawet pisać po polsku, ale innym alfabetem. Powoli litery zaczną się stawać tobie znajome. Im więcej będziesz pisał, tym lepiej. Ta mała rzecz powoduje naprawdę ogromny skok, jeśli już weźmiesz się porządnie za język obcy używający innego systemu pisania. Wtedy do opanowania zostaną już tylko litery w ogóle nie występujące w polskim i pewne reguły wymowy, które siłą rzeczy dla każdego języka są inne. To już jest na pewno trudniejsze i wymaga lat treningu. Ale nauczenie się podstaw obcego alfabetu to kwestia kilku dni – ja potrafiłem cyrylicą pisać całkiem płynnie po zaledwie dwóch dniach.

Artykuł ten napisałem po kilku dniach przerwy z racji natłoku obowiązków jaki ostatnio mam. Postaram się pisać znowu w regularnych odstępach czaseu we wrześniu, kiedy moja sytuacja się już nieco "ustabilizuje". Jeśli chcesz być na bieżąco, subskrybuj kanał RSS, który powiadomi cię o wszelkich nowościach.

Podobne posty:
Przewodnik po Anki
Rewelacyjny program do nauki słówek – Anki
Jak efektywnie uczyć się słówek?

Przewodnik po Anki

Jako że kilka dni temu napisałem recenzję programu Anki, dziś nadszedł czas na omówienie pewnych szczegółów dotyczących jego użytkowania. Niewątpliwie pomocny okaże się w tym wypadku komentarz peterlina, autora stron http://www.peterlin.jzn.pl/ oraz http://peterlin.wordpress.com/, na których można znaleźć interesujące fakty dotyczące naprawdę wielu języków, takich jak perski, lezgiński, rozmaite języki kaukaskie, afrykańskie – warto tym stronom poświęcić trochę czasu. Ale do rzeczy: peterlin zamieścił w komentarzu parę pytań, na które postaram się odpowiedzieć.

Jak Twoja nauka wygląda w praktyce?
Staram się używać Anki codziennie i z reguły udaje mi się to zrobić, ale nie narzucam sobie jakiejś żelaznej reguły, że dzień bez Anki to dzień stracony. Traktuję to jako pewną formę quizu, którego rozwiązywanie faktycznie sprawia mi radość.
Na początek zawsze staram się dla danego języka utworzyć dwie listy: 
ze słownictwem pasywnymgdzie karty są zapisane w języku, którego się uczę, a odpowiadam po polsku
ze słownictwem aktywnym – sytuacja odwrotna.
Oczywiście można wszystkie karty przerzucić do jednego worka i np. tłumaczyć tylko z polskiego na obcy, ale to mi nie do końca odpowiada. Przede wszystkim nie widzę sensu tłumaczeń słów w stylu "wydrążyć", czy "włók" (nota bene, wie ktoś, co to jest po polsku?) na język obcy, bo używam ich ekstremalnie rzadko w codziennej komunikacji. Więc te bardziej użyteczne umieszczam w obydwu listach, a te mniej użyteczne jedynie w liście pasywnej (skąd czasem przechodzą do aktywnej).
Sposób oceniania mam następujący:
Łatwa – tylko w wypadku gdy podam odpowiedź szybko, bezbłędnie i jest na tyle długo, że następna przerwa wynosi nie mniej niż 6 miesięcy
Dobra – jak wyżej, ale gdy najdłuższa możliwa przerwa jest krótsza niż 6 miesięcy (z tymi sześcioma miesiącami to po prostu taki mój system – nie musisz się z nim zgadzać)
Trudna – gdy się trochę zastanawiałem nad odpowiedzią, ale mimo to udzieliłem poprawnej
Znowu – przy popełnieniu każdego, nawet najmniejszego błędu
Jeśli karty pojawiają się po raz drugi (po kliknięciu opcji "Znowu"), na każdą udzielam odpowiedzi i bez względu na nią wybieram opcję "Trudna".
Nigdy nie przeglądam jednej listy więcej niż raz dziennie.
I najważniejsza rada:  nie oszukuj, używając Anki, bo jedyna osoba, jaką jesteś w stanie okłamać, to właśnie ty. Błędy oznaczone jako poprawne odpowiedzi na pewno nie przybliżą cię do opanowania języka.

Jak ustawione masz parametry programu?
To ciekawe pytanie, bo o ile początkowo podobały mi się ustawienia standardowe, to po pewnym czasie zaczęły mnie denerwować i je zmieniłem. Limit nowych kart mam ustawiony na 100 dla każdej listy, a limit czasu na 10 minut, przy czym ograniczenia te są raczej związane z faktem tego, że list jest 8. A jak już wspominałem, Anki jest świetne jako pomoc, ale osobiście wolę sobie poczytać jakiś artykuł w danym języku, niż spędzać kilka godzin na przeglądaniu setek wyrażeń. Poza tym w 10 minut można przejrzeć nawet ponad 200 flashcardów. Limitu pytań nie ustawiam – bo i po co.
Następnie, wchodząc w Ustawienia Właściwości talii Zaawansowane, zmieniam opcje przerw w pokazywaniu flashcardów w zależności od udzielonych odpowiedzi. Dla Trudnych 0,333 – 0,5 / dla Dobrych 1 – 2 / dla Łatwych 3 – 4. Robię to, gdyż początkowe ustawienia wydały mi się ustanawiać zbyt długie okresy powtórek, a generalnie, im one są krótsze, tym lepiej dane wyrażenie jest zapamiętywane.

Czy używasz tagów?
Nie, tagów nigdy nie używałem, bo i szczerze mówiąc nie rzuciły mi się szczególnie w oczy. Ale muszę trochę z tym poeksperymentować. Jeśli macie doświadczenie z tagami, to piszcie – każda pomoc jest na wagę złota.

Ile nowych słów dziennie dopisujesz (a może używasz Anki tylko do utrwalenia w pamięci jakiegoś stałego zasobu słownictwa)?
Staram się utrzymywać liczbę 210 wyrażeń tygodniowo, czyli mniej więcej 30 dziennie. I owszem, używam Anki także do utrwalania pewnego stałego zasobu słownictwa, do czego służą właśnie aktywne listy.

Skąd bierzesz słowa (słowniczek przylekcyjny w podręczniku?, co wpadnie w oko przy lekturze?)? 
W liście aktywnej zawsze znajduje się prawie cały podręcznik – słowa, zdania. Do listy tej dodaję zawsze jakiekolwiek zdanie, w którym popełniłem błąd, używając go czy to podczas robienia jakiejś powtórki, czy rozmawiając z obcokrajowcem, czy pisząc posta na obcojęzycznym forum. Rzeczy, jakie znajduję w gazetach, internecie, TV, radio, wklepuję z reguły do listy pasywnej, chyba że uznam, że jest coś tak ważnego by umieścić w aktywnej.
Pamiętam, że na początku wpisywałem głównie słowa, ale ma to pewne minusy. O ile bez problemu można w ten sposób zapisać  jednoznaczne wyrazy (z reguły rzeczowniki), to istnieje ogromny problem ze słowami posiadającymi różne znaczenia, bądź też nie do końca przetłumaczalnymi na język polski. Dlatego staram się wpisywać całe zdania – w pasywnej ułatwiają zrozumienie nieznanego wyrazu, a w aktywnej, tłumacząc całe zdania, ćwiczysz nie tylko znajomość wyrazów, ale też wszelkich reguł gramatycznych itp.
Ostatnio ucząc się czeskiego, wpisywałem niezrozumiałe zdania bez polskiego tłumaczenia i po kilku dniach większość z nich rozumiałem dzięki wiedzy jakiej nabywałem wraz z ilością czeskiego tekstu jaki przeczytałem, ale nie jestem pewien, czy ta metoda znalazłaby zastosowanie w nauce języka mniej spokrewnionego.

Jeszcze kilka słów od siebie
Nie uważam, by mój system obsługi Anki był jedynym genialnym, który nagle spowoduje, że będziesz się swobodnie porozumiewał w języku obcym. Wydaje mi się, że najlepiej wytworzyć sobie z czasem swój własny, mający odbicie we własnych umiejętnościach i preferencjach. Jeśli masz jakieś uwagi na temat użytkowania Anki bądź nawet wymyśliłeś swój własny system, to napisz – sam chętnie się dowiem o czymś, co może być lepsze.

Podobne Posty :
Rewelacyjny program do nauki słówek – Anki
Jak efektywnie uczyć się słówek?
Byki – recenzja programu
Blog językowy AJATT – ciekawa metoda nauki

W jakim języku się mówi w byłej Jugosławii?

Ostatnimi czasy na Półwyspie Bałkańskim nam się języków namnożyło. Jeszcze do początku lat 90 w Jugosławii był język serbsko-chorwacki, a obecnie powstały serbski, chorwacki, bośniacki, a ostatnio nawet czarnogórski. Powstaje zatem pewien mętlik w głowie i rodzą się pytania: jakim językiem ludzie w byłej Jugosławii mówią? I jakiego języka ja się uczę jeśli wybrałem akurat któryś z nich?

Napisanie tego artykułu obiecałem już parę tygodni temu, ale różne rzeczy mnie od tego powstrzymywały. Kwestia o jakiej piszę wzbudza też trochę kontrowersji i jest nieco skomplikowana, więc nie zdziwię się jeśli ktoś się z tym nie zgodzi lub zarzuci mi uproszczenie faktycznej sytuacji na Bałkanach – gdybym tego nie uprościł, musiałbym napisać nie artykuł, ale całą książkę. Jeśli natomiast ktoś jest zupełnie nowy w tym temacie, to będzie musiał się trochę skupić, ale mam nadzieję, że mu się opłaci. Ale do rzeczy.

Do chwili upadku Jugosławii oficjalnie istniał jeden język serbsko-chorwacki. Jego ojcami byli Serb Vuk Karadžić i Chorwat Ljudevit Gaj – język ten był oparty na bazie tzw. dialektu sztokawskiego, którym mówiła znaczna większość osób na terenie obecnej Serbii, Bośni i Czarnogóry oraz w pewnych regionach Chorwacji. W okolicach Zagrzebia panował za to dialekt kajkawski, a na wybrzeżu Adriatyku dialekt czakawski – nie stały się one nigdy nie podstawą żadnego języka narodowego. Poniższa mapa doskonale pokazuje podział tego obszaru na poszczególne dialekty.

Warto dodać, że sztokawski jest w niej podzielony na 3 podgrupy: ekawską, jekawską i ikawską. Różnica między tymi trzema grupami polega na innym wymawianiu głoski ě, która w każdym z nich wygląda nieco inaczej.

Przykład: polski ładny / ekawski lep / jekawski lijep / ikawski lip.

W komunistycznej Jugosławii język serbsko-chorwacki był oficjalnie używany w dwóch odmianach – ekawskiej i jekawskiej, a do zapisu mogły być używane dwa alfabety – łaciński i cyrylica. Nieoficjalnie odmianna ekawska była bardziej serbska, a jekawska bardziej chorwacka, ale ma się to nijak do podziału narodowościowego – Serbowie w Bośni posługują się bowiem jekawicą.

Sytuacja się znacznie skomplikowała po rozpadzie państwa. Wraz ze wzrostem separatystycznych tendencji grupy rządzące w poszczególnych republikach postanowiły podkreślać swoją odrębność ustanawiając nowe języki. Powstały więc serbski, chorwacki, bośniacki, obecnie jeszcze czarnogórski. I teraz największy paradoks: wszystkie 4 języki powstały na bazie tego samego dialektu. Z reguły to język dzieli się na dialekty – tu mamy natomiast sytuację odwrotną. W efekcie są całkowicie zrozumiałe względem siebie, często zaś niemal identyczne. Osobiście uczę się serbskiego, ale nie widzę większych problemów w czytaniu tekstów w żadnym z nich – ostatnio np. przeczytałem Povijest Bosne i Hercegovine („Historia Bośni i Hercegowiny”) N. Malcolma po chorwacku nigdy w życiu nie ucząc się tego języka. Czym się one więc w zasadzie różnią?

Po pierwsze leksyka – niekóre słowa znacznie różnią się od siebie. Najczęściej język chorwacki ma więcej zapożyczeń z włoskiego, węgierskiego, niemieckiego, mnóstwo wyrazów prasłowiańskich oraz pewnych wpływów dialektów kajkawskiego i czakawskiego (nota bene dla mnie już niezrozumiałych), a w serbskim jest więcej wpływów tureckiego, greki i niewątpliwie internacjonalizmów przyjętych w wielu innych językach (np. nazwy miesięcy). Oto przykładowe różnice (polski-serbski-chorwacki):
samolot avionzrakoplovchlebhlebkruh / styczeńjanuarsiječanj / luty februarveljača / marzecmartožujak / ktoko tko.
Jest ich jednak na tyle mało, że użytkownicy obydwu języków rozumieją się bez problemów. Do tego dochodzi charakterystyczna różnica w konstrukcji zdań – w serbskim rzadko używa się bezokolicznika, a zamiast tego konstrukcję “da + czasownik odmieniony”. Przykładowo zdanie “Lubię pić sok” po chorwacku brzmi “Volim piti sok”, a po serbsku “Volim da pijem sok”. Chorwacki używa jedynie alfabetu łacińskiego, serbski natomiast dopuszcza pisownię zarówną łacińską, ale też cyrylicę.
O bośniackim można powiedzieć tyle, że jest w nim trochę więcej turcyzmów i arabizmów, a czarnogórski posiada litery “ś” i “ź”, których nie ma w pozostałych – jednak jak to powiedziała moja nauczycielka od serbskiego: to jest mniej więcej tak jakby Wielkopolanie powiedzieli nagle, że nie mówią po polsku tylko po wielkopolsku.

Ludzie cały czas się spierają w jakich językach się mówi na obszarze byłej Jugosławii. Ja wiem tylko, że uczę się serbskiego, a wszystkie inne rozumiem niemal w takim samym stopniu. Jeśli masz jakieś pytania albo uwagi to pisz, bo ten artykuł to zaledwie czubek góry lodowej i zdaję sobie sprawę, że nie wszystko mogłem zawrzeć.

Podobne posty:
Język kaszubski – jedyny regionalny język w Polsce
Słownik polsko-kaszubski jest dostępny

10 najlepszych polskich blogów o językach obcych (ale tylko według Google)

Angielskojęzyczna sfera blogów traktujących o językach obcych jest bardzo ciekawa. Wystarczy tylko wspomnieć o takich interesujących postaciach jak Kazumoto, Steve Kaufmann, czy Benny The Irish Polyglot  – wszyscy trzej prowadzą strony, które, moim zdaniem, każda osoba chcąca się wziąć na poważnie za naukę języków obcych, powinna zacząć czytać. Sam wiele z nich wyniosłem. Jednocześnie zacząłem się zastanawiać jak wygląda polskojęzyczna strefa blogów dotyczących języków obcych. I przeprowadziłem na ten temat pewne badania.

W wyszukiwarce Google wpisałem następującą frazę: języki obce blog (bez cudzysłowu). Z reguły na dalsze strony ludzie już nie patrzą więc na razie ograniczę się właśnie do tych 10. Oto recenzja 10 stron wypadających najlepiej w wyszukiwaniach Google:

1. Jako pierwsze wyskoczyły wszystkie blogi z kategorii „języki obce” w katalogu bloog.pl. Cóż, może znajdę coś ciekawego? – pomyślałem. Nic z tych rzeczy. Jako pierwsze na liście znalazły się: blog fanki zespołu US5, blog o serialu Lost… Mina mi kompletnie zrzedła kiedy również trzeci blog okazał się nie mieć wiele do czynienia z językami obcymi. Ale, jak to mówią, szukajcie, a znajdziecie. Na dole listy widniał link do bloga o języku tureckim. Nigdy się go nie uczyłem, ale wydaje się, że osoba go prowadząca zna się na rzeczy i na pewno ktoś zainteresowany tym językiem powinien poświęcić temu kilka chwil.

2.

Drugą pozycją jest http://www.jezykowy-blog.info/. Hmm… Nazwa zachęcająca, ale to co zobaczyłem mnie przeraziło. Nie wiem czy autor przepuszczał teksty obcojęzyczne przez translator i następne umieszczał je w formie artykułów, ale efekt wyszedł beznadziejny. Oto próbka artykułu z tego bloga: „Szkolnictwo wyższe zwykle zaczyna się od 3 lat Studia licencjackie. Stopni Studia obejmują studia magisterskie, albo uczy lub badań, a doktor filozofii, poziomu badań naukowych, które zwykle trwa co najmniej 3 lata. Uniwersytety wymagają karty Royal w celu stopni problem, a tylko jedna nie są finansowane przez państwo ze niski poziom opłat dla studentów.” Generalnie po obejrzeniu tego nie wiem czy się śmiać, czy płakać -–zastanawia mnie tylko fakt dlaczego taka strona znajduje się tak wysoko w wyszukiwaniach.

3. Na miejscu trzecim (wg Google) – http://www.rogalinski.com.pl/. Blog dziennikarski niejakiego Pawła Rogalińskiego, w którym czasami poruszane są tematy języków obcych. Sam autor jest studentem filologii angielskiej i stosunków międzynarodowych, więc niektóre artykuły dotyczą polityki i są po angielsku. Na pewno nie jest to strona stricte dotycząca języków obcych, ale nie mogę się do niej przyczepić pod względem merytorycznym w innych kwestiach.

4.
 Na to czekałem. Wreszcie coś naprawdę sensownego. http://blog.tyczkowski.com/ – to blog o nauce języka niemieckiego, regularnie aktualizowany, na którym można znaleźć wiele materiałów różnego rodzaju – teksty, podcasty itp. Warto też dodać, że znalazł się on na 5 miejscu w rankingu 100 najlepszych blogów wg portalu bab.la – samo zestawienie nie jest może moim zdaniem miarodajne, kłóciłbym się bowiem z kolejnością (Kazumoto – 29 miejsce, Kaufmann – 7, Irish Polyglot – 2), ale przez przypadek się tam do czołówki raczej nie trafia. Jeśli uczysz się niemieckiego – zajrzyj!

5. Tutaj mamy odnośnik do bloga Piotra Balkusa i posta o znajomości języków obcych wśród polityków. Cała reszta ma się do języków nijak.

6.

 http://www.pensjonatarka.pl/ – Blog językowy, jednak nieco zadziwiający. Jednego dnia zostało wrzucone na niego kilka postów, na dodatek trochę mało konkretnych i nastała cisza. Efekt jest taki, że nie znalazłem tam nic nowego.

7. Blog Bolec Team – nie ma z językami obcymi nic wspólnego.

8. Tu znalazł się mój blog, w sumie sam jestem zdziwiony tak wysoką pozycją po zaledwie miesiącu jego istnienia. Ocenę bloga pozostawiam natomiast wszystkim czytelnikom. Myślę jednak, że na przedstawionym tu tle nie jest źle 😉

9. Tu się znalazł za to mój post na polskim forum językowym, który promuje tego bloga.

10. Ostatnie miejsce na liście natomiast zajmuje księgarnia językowa „Languagetown” – http://kursy-jezykowe-mp3.blogspot.com/.

Tyle Google. Wniosek z tego taki, że nisza blogów o językach obcych jest niestety w polskim internecie dość pusta. Brakuje stron z dużą ilością ciekawych informacji, a te, które je mają to przestały być aktualizowane – tak jak genialny, moim zdaniem, blog http://www.zostan-poliglota.pl/. Szkoda, mam nadzieję, że ta sytuacja ulegnie zmianie i zaczną się tworzyć jakieś ciekawe strony, albo często aktualizować te, które są dopiero w fazie powstawania. Jeśli jakieś źródło uznam za warte polecenia, to nie omieszkam o nim napisać. Jestem też otwarty na wszelkie wasze propozycje.

Podobne posty:
Świat Języków Obcych – lipiec 2010
Blog językowy AJATT – ciekawa metoda nauki

Rewelacyjny program do nauki słówek – Anki

Od miesiąca kilkanaście razy zdarzyło mi się, że wspominałem o tym, że używam programu Anki. Przyszedł więc czas, żeby poświęcić temu cały artykuł.

Co to jest?
Anki to program komputerowy służący do nauki wszelkiej wiedzy – niekoniecznie języków obcych, aczkolwiek do nich nadaje się chyba najbardziej. Polega na tworzeniu elektronicznych fiszek (tudzież flashcardów), na których jednej stronie wpisujesz słówko albo zdanie np. po angielsku, a na drugiej po polsku. Albo na odwrót – wszystko zależy od Ciebie. Wygląda to tak:

To akurat jedna z fiszek z zestawu do nauki serbskiego mojej własnej roboty.

Jak to działa?
System przedstawia Ci jedną stronę fiszki i każe odpowiedzieć jak brzmi jej druga strona. Następnie trzeba wybrać jeden z poziomów znajomości: Znowu, Trudna, Dobra, Łatwa (tłumaczenie jest swoją drogą trochę zabawne). Im wyższy wydaje się twój poziom znajomości tym ta fiszka pojawi się później. Jeśli spotkasz ją po tygodniu znowu i po raz kolejny udzielisz poprawnej odpowiedzi to czas oczekiwania przedłuży się jeszcze bardziej. Natomiast jeśli np. zapomnisz znaczenie danego słowa to pojawi się ono już następnego dnia tak żeby ugruntować jego znajomość. W skrócie: program jest oparty na algorytmie, które pozwoli Ci całkiem łatwo opanować spory zasób słownictwa. I jego używanie nie wymaga poświęcania mu sporej ilości czasu. Ja dziennie mam do przerobienia około 400 fiszek (8 list w 4 językach) co zajmuje mi z reguły około 20-30 minut. A im lepiej będę każdy z moich języków znał tym będzie to krócej trwało. Jeśli natomiast uczysz się jednego, czy dwóch języków to możesz bez problemu dodawać dziennie około 30 nowych wyrażeń i zdań (które moim zdaniem znacznie lepiej się sprawdzają niż pojedyncze słowa) i spędzać na powtórkach niewiele ponad 10 minut.

Czy muszę samemu tworzyć fiszki?
Nie. Dzięki ogromnej popularności istnieje mnóstwo całych zestawów, które można ściągnąć w internecie poprzez sam program, który wyszukuje je w bazie danych. Zestawy można też tworzyć samemu (co osobiście polecam, bo zawsze lepiej uczyć się czegoś z czym sami mieliśmy do czynienia niż przypadkowych słów) i wysyłać do bazy danych tak, żeby inni mogli korzystać z naszej pracy. Jeśli natomiast tworzysz fiszki samemu, możesz dodawać do nich również dźwięk i obraz.

Czy program oferuje coś więcej niż elektroniczny system fiszek?
Oczywiście. Anki jest wyposażone też w szeroki wachlarz statystyk pokazujący jak dobrze znasz słownictwo zawarte w twoich zestawach, ile fiszek pojawi się w następnej powtórce, ile czasu zajmuje Ci powtórka – generalnie wszystko co jest potrzebne do tego, żeby obserwować swój rozwój językowy. Oto próbka:

Gdzie to mogę znaleźć? I czy muszę coś za to płacić?
Tu. Program jest absolutnie darmowy w przeciwieństwie do niektórych innych systemów SRS, za które trzeba słono płacić. I jakkolwiek może wyglądać ten post jak reklama to nią nie jest – nie otrzymuję za polecanie Anki żadnych pieniędzy.

Przez dość długi czas szukałem jakiegoś skutecznego systemu nauki obcych słówek i wyrażeń. Korzystałem z różnego rodzaju list i fiszek, ale gdy tylko dowiedziałem się o Anki moje tempo przyswajania nowych elementów języka znacznie przyspieszyło. Warto dodać, że program ten sam w sobie języka nie nauczy – potrzebne są inne rzeczy takie jak podręczniki, gazety, filmy, książki. Wiem jednak, że jest to narzędzie, które w największym stopniu optymalizuje utrwalanie nowo zdobytej wiedzy. Jeśli znasz jakieś inne, może nawet lepsze to napisz – będę bardzo wdzięczny, bo pomożesz zarówno mi jak i innym.

Podobne posty:
Jak efektywnie uczyć się słówek?
Blog językowy AJATT – ciekawa metoda nauki
Gry komputerowe i nauka języków obcych
Nie masz siły – zrób coś małego
Byki – recenzja programu

5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego

Niestety stało się – zostałem zmuszony do zarzucenia projektu nauki języka czeskiego w takim stopniu w jakim miał on być przeprowadzony. Cóż, niepowodzenia przytrafiają się każdemu – ważne jedynie, by wyciągać z nich odpowiednie wnioski i nie popełniać podobnych błędów w przyszłości. W poniższym artykule napiszę o tym, czego się nauczyłem dzięki temu krótkiemu przedsięwzięciu.

Krótko mówiąc ostatnimi czasy w moim życiu nałożyło się na siebie tyle obowiązków, że nie starczy mi ani czasu, ani pieniędzy by wyjechać do Pragi. Trudno jest mi się też wywiązywać z codziennego poświęcenia swojego czasu dla języka naszych południowych sąsiadów kiedy wydaje się niemożliwością zajmowanie się tym co robiłem dotychczas, czyli szlifowaniem rosyjskiego, angielskiego, niemieckiego i serbskiego. Całe szczęście, że udaje mi się stosować zasadę robienia małych rzeczy, o której pisałem wcześniej i przynajmniej wywiązuję się z zadań jakie ustaliłem sobie jako niezbędne minimum. A ów proces nauki czeskiego miał niewątpliwie swoje plusy. Doszedłem do kilku ciekawych wniosków i dowiedziałem się wielu rzeczy, o których miesiąc temu nie miałem pojęcia:

1. Czeski język nie jest łatwy – niemal każdy kto się wcześniej nie zetknął z tym językiem uważa, że nauka czeskiego nie jest żadnym problemem dla Polaka – przecież są do siebie takie podobne. Taki jest stereotyp. Tymczasem jest trochę inaczej. W nauce języków słowiańskich mam pewne doświadczenie – rosyjskiego i serbskiego uczę się codziennie, ukraiński w moim życiu pojawia się i znika (kiedyś się za niego wezmę i powinienem w ciągu roku osiągnąć pewien stopień biegłości) , podobnie jak białoruski, moja znajomość chorwackiego to w ogóle osobny temat (w ogóle artykuł o nazewnictwie tamtejszych języków mnie nie ominie – już drugi raz o tym wspominam). Gdy wziąłem się za język czeski nie mogłem z początku wyjść z podziwu jaki on jest podobny. Początkowo znalazłem tylko dwie rzeczy, które rzeczywiście mogły sprawiać trudność – "ř" umiem już wymawiać bez problemów, natomiast kwestia długich i krótkich samogłosek stwarza pewien problem. Oto dwa zdania, które mają zupełnie inne znaczenie, a wyglądają niemal tak samo:

Chceme byt v Londýnĕ – Chceme být v Londýnĕ
Chcemy mieszkanie w Londynie. – Chcemy być w Londynie.

Miałem już do czynienia z kwestią długości samogłosek w innych językach, ale dla kogoś kto nie wie o czym mowa może to być spory problem. Do tego dochodzi dziwne zachowanie niektórych przymiotników – np. „cizí”. Przymiotnik ten wygląda tak samo bez względu na rodzaj. Jest więc „cizí kufr”, co wygląda jeszcze normalnie. Ale „cizí auto”, a już tym bardziej „cizí taška” wyglądają co najmniej dziwnie. Rzeczowniki z końcówką „-e” przyjmują różne rodzaje; nie przerobiłem nawet połowy podręcznika „Teach Yourself Czech”, a znalazłem jeszcze parę rzeczy, które nawet Słowianinowi są w stanie sprawić problem. Podsumowując – jest to chyba najtrudniejszy język słowiański jakiego się uczyłem.

2. Jeśli jakieś zagadnienie jest trudne to musiz poświęcić temu przynajmniej 15 minut dziennie – to niestety jest prawda. Jakkolwiek byś nie uciekał, to Cię w końcu dopadnie. Trzeba też pamiętać, by najpierw opanować jedno zagadnienie i potem iść do następnego. Przelatywanie szybko do kolejnego, bez zrozumienia poprzedniego powoduje tylko piętrzenie się problemów, co naprawdę w pewnym momencie człowieka zniechęca. Nawet jeśli wyda Ci się, że już coś rozumiesz, to powróć do tego następnego dnia i tak parę razy, żeby się to utrwaliło. W związku z tym, że wyznaczyłem sobie na ten projekt docelowo jeden miesiąc, byłem zmuszony niektóre zagadnienia traktować trochę po macoszemu i osobiście nie jestem z tego zadowolony.

3. Słowacki jest prostszy niż czeski
– do tego wniosku doszedłem zupełnie przypadkowo. Na polskim forum językowym (http://www.forumjezykowe.com.pl/) użytkownik maciej00002 zadał pytanie o liczbę mnogą rzeczowników w języku słowackim. Odpisałem to co znalazłem w podręczniku „Colloquial Slovak” przez który musiałem przebrnąć, żeby w ogóle znaleźć potrzebne informacje. I moim oczom ukazał się język, który wydał mi się znacznie bardziej przystępny – nie jest to zresztą odosobnione zdanie, bo podobnie myśli wielu innych pasjonatów języków obcych.

4. Opanowanie biernej znajomości języka słowiańskiego to kwestia miesiąca… – jeśli oczywiście poczyni się w tym celu odpowiednie starania. Ale nie trzeba wiele. Mi osobiście wystarczył podręcznik, żeby widzieć podstawy zdań czeskich z objaśnieniami gramatycznymi i trochę czasu spędzonego na stronach gazet i czeskiej Wikipedii. I nie jest do tego konieczne posiadanie słownika – zdania, których nie rozumiem wstukuje w Anki i po tygodniu przynajmniej 40% z nich rozumiem z kontekstu. Sam próbuję zrozumieć co dane słowo znaczy – jeśli zobaczę je w tekście jeszcze 10 razy to nie ma siły, żebym go nie zapamiętał. Nie mogę powiedzieć, że czytam po czesku jak po polsku, ale fakt faktem nie sprawia mi to dużych trudności. To samo prawo stosuje się zresztą do innych języków słowiańskich. Chcesz mieć bierną znajomość jakiegoś języka niewielkim kosztem? Weź się za któryś z nich. Powyższe odnosi się oczywiście do czytania – słuchanie to już niestety zupełnie inna para kaloszy.

5. …ale miesiąc to za mało na jakąkolwiek biegłość w mówieniu – nawet jeśli czuję się całkiem swobodnie w czeskim tekście to nie ma się co oszukiwać, mówić po czesku nie potrafię. Nie mam tu bynajmniej na myśli jakichś podstawowych zdań w stylu: Pocházím z Polska a jmenuji se Karol, ale ještĕ nemluvím dobře česky. Takie coś i jeszcze z kilkadziesiąt innych zdań w stylu rozmówek turystycznych umiałbym jeszcze skleić, ale zawsze ucząc się języka chciałbym dojść do poziomu, w którym mógłbym wyjechać za granicę i nie czuć dyskomfortu używając go – z czeskim ten dyskomfort nadal bym niestety czuł. O jakiejkolwiek komunikatywności nie może być więc mowy.

Podsumowanie:
Przygoda z tym językiem mi się całkiem podobała. Bądź co bądź posiadłem pewne podstawy i bardzo możliwe, że kiedyś do tego wrócę. Na razie daję sobie jednak z tym spokój gdyż mam dużo innych spraw – od pisania magisterki po inne języki obce –  na głowie. Nadal będę jednak czytał artykuły historyczne z czeskiej Wikipedii, bo mnie naprawdę zaciekawiły, a nic nie zaszkodzi podszkolić bierną znajomość. Zawsze będzie mi łatwiej zacząć od nowa kiedy zdarzy się sytuacja, że czeski jest mi potrzebny. Na pewno napiszę o tym na blogu wtedy kiedy się wezmę za ten język tak na poważnie, czyli przeznaczając na niego co najmniej te pół godziny dziennie.
Tymczasem życzę miłego dnia i zapraszam do ponownego odwiedzania bloga 🙂

Posty na temat mojego miesięcznego projektu nauki języka czeskiego:
Czeski w jeden miesiąc?
Język czeski – pierwsze wrażenia
Język czeski – odsłona druga
Jak mi pomogła czeska Wikipedia
5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego