Artykuły gościnne

Poligloci – jak oni to robią?

poliglociPoligloci i ich umiejętności to temat kontrowersyjny. Wśród osób uczących się języków wzbudzają skrajne emocje: podziw, niedowierzanie, zdumienie, zazdrość. Nie jest łatwo jednoznacznie określić, czy znajomość kilku(nastu/dziesięciu!) języków zawdzięczają wyłącznie własnej ciężkiej pracy, czy też jest to raczej swego rodzaju talent. Dla wielu są osobami godnymi naśladowania; wydaje się, że skoro oni mogą tyle osiągnąć, to każdy inny śmiertelnik również. Inni jednak patrzą na poliglotów z dużym dystansem czy wręcz nieufnością. A jak jest naprawdę?

Zacznijmy od zdefiniowania pojęcia „znajomość języka”. Gdzie leży granica, po której przekroczeniu możemy powiedzieć, że jakiś język "znamy"? Według standardów Komisji Europejskiej istnieje sześć poziomów biegłości językowej (A1-C2), a do osiągnięcia najwyższego wymagana jest znajomości wyrażeń idiomatycznych i kolokwialnych, rozumienie praktycznie wszystkiego, co się przeczyta i usłyszy, umiejętność streszczania informacji i różnicowania odcieni znaczeniowych. Przeciętnie uzdolniona osoba potrzebuje przynajmniej kilku lat intensywnej nauki, aby osiągnąć taki poziom.

Nie tylko definicja znajomości języka jest ważna, ale również to, jak się ją interpretuje. Przyjmuje się, że native speakerzy są odpowiednimi kandydatami do sprawdzenia, w jaki stopniu badany posługuje się ich językiem. Niestety, taka ocena nie zawsze jest miarodajna i bardzo się różni w zależności od kultury i  kraju pochodzenia "jurora". W niektórych regionach świata autochtoni bardzo entuzjastycznie i pozytywnie zareagują na obcokrajowca znającego absolutne podstawy ich języka i z zachwytem powiedzą: „You speak X language very well!” czy „Oh, you can speak my language!”. Nieraz okazuje się, że adept ledwie potrafi się przywitać, przedstawić i zamówić coca-colę w restauracji. Inni natomiast oceniają bardzo krytycznie; słysząc obcokrajowca mówiącego dość płynnie np. po hiszpańsku czy francusku, zwracają dużą uwagę nawet na drobne błędy gramatyczne oraz obcy akcent. Mogą wręcz stwierdzić, że dana osoba nie ma bladego pojęcia o ich języku. Nawet w obrębie jednego kraju i języka, w tym przypadku niemieckiego, po rozmowie z wieloma Niemcami spotkałam się ze skrajnie różnymi opiniami dotyczącymi mojej znajomości ich języka (oceniam, że jestem na poziomie B2). Niektórzy nie wierzyli, że jestem z Polski, ponieważ „znam niemiecki za dobrze”, a byli i tacy, którzy potrafili bez owijania w bawełnę powiedzieć: „Rozumiem, co mówisz, ale robisz dużo błędów i masz silny, śmieszny akcent”.

Trzecią kwestią jest grupa językowa. Inny wysiłek wkłada się w naukę trzech języków z grupy słowiańskiej lub germańskiej, a inny w naukę języków z różnych grup. Norweg bez znajomości szwedzkiego będzie w stanie porozumieć się ze Szwedem, a Polak nieznający języka słowackiego, bez większego problemu powinien dogadać się ze Słowakiem. Otwarte pozostaje pytanie, czy osoba, która „zna” kilka bardzo do siebie podobnych języków jeszcze mieści się w definicji poligloty.

Wielka legenda – Mezzofanti

Kardynał Giueseppe Mezzofanti to postać historyczna i legenda zarazem. Według różnych źródeł znał od 38 do nawet 58 języków. Mówiono, że każdy, kto z nim rozmawiał, był pod wrażeniem jego umiejętności i zdolności językowych, a sam Mezzofanti twierdził, że to dar od Boga. Duchowny opiekował się chorymi z różnych zakątków świata, mowy uczył się od nich i był zarazem jedyną osobą, która umiała się z nimi porozumieć. Twierdzono, że Mezzofanti był w stanie w dwa tygodnie nauczyć się nowego języka. Warto zastanowić się, czy to rzeczywiście możliwe.

Dwieście lat temu, za znajomość języka była uważana umiejętność rozumienia i tłumaczenia tekstu, natomiast w dzisiejszych czasach brane są pod uwagę cztery kompetencje: pisanie, czytanie, mówienie oraz rozumienie ze słuchu. Ponadto Mezzofanti na ogół spotykał swoich rozmówców w sytuacjach oficjalnych, kiedy pytania i zwroty grzecznościowe się powtarzały, a odpowiedzi były łatwe do przewidzenia. Nie rozmawiano o sprawach prywatnych, dlatego Mezzofanti nie musiał posługiwać się szczególnie rozbudowanym słownictwem, aby stworzyć iluzję, że doskonale zna dany język. Tutaj ponownie wracamy do kwestii związanej z tym, że znajomość języka była oceniana przez native speakera, którego zdanie może nie być adekwatne do rzeczywistych umiejętności ocenianego.

Mezzofanti dzisiejszych czasów – Alexander Arguelles

Alexander Arguelles zna 38 języków, jednak sporo z nich wykorzystuje tylko do lektury. Jego dzień zaczyna się już o 3 rano. Siada przy biurku i przez kilkanaście godzin uczy się – ćwiczy pisanie i czytanie w językach takich jak arabski, chiński czy sanskryt. Według niego istnieją trzy rodzaje poliglotów: geniusze pokroju Einsteina, występujący rzadko, którym nauka przychodzi bardzo łatwo oraz którzy są niezwykle mądrzy i utalentowani w wielu dziedzinach. Drugi rodzaj to ludzie, którzy z nauką języków nie mają większych trudności. Trzecia grupa to osoby, które swoje umiejętności zawdzięczają wyłącznie poświęceniu, motywacji i samozaparciu, a przede wszystkim zainteresowaniu tematem. Alexander Arguelles zaliczył się do ostatniej z tych grup.

Prowadzi on zeszyt, w którym zapisuje dokładną liczbę godzin spędzoną nad książkami. W ciągu 456 dni aż 4454 godzin poświęcił na naukę. Skąd czerpie motywację do tak intensywnej nauki? Jego obsesję językową mogła spowodować trauma z dzieciństwa, związana z wypadkiem, w  wyniku którego jego brat stał się niepełnosprawny. Sam Arguelles tak to tłumaczy: „Przez to, że mój brat praktycznie stracił życie, mam poczucie, że muszę robić w swoim życiu dwa razy więcej –  za siebie i za niego.”

Inni znani poligloci

Ziad Fazah; do roku 1998 widniejący na liście rekordów Guinessa, podobno znał „płynnie” 56 języków. Rok wcześniej wystąpił w programie telewizyjnym, w którym miał udowodnić swoje umiejętności. Native speakerzy rozmawiali z nim na relatywnie proste tematy i zadawali pytania. Ziad Fazah nie poradził sobie jednak z tym wyzwaniem, zapytany po rosyjsku „Jaki dzisiaj jest dzień?” i po chińsku „Jak nauczyłeś się chińskiego?” nie umiał odpowiedzieć, a w związku z tym jego umiejętności zostały postawione pod dużym znakiem zapytania.

Lomb Kató; węgierska poliglotka, tłumaczka i autorka książki „How I Learn Languages”, również twierdziła, że poliglotyzm nie jest skutkiem talentu, lecz ciężkiej pracy i motywacji. Zapytana, czy można znać kilkanaście języków, odpowiedziała: „Nie, nie można. Przynajmniej nie na takim samym poziomie.”

Emil Krebs; hiperpoliglota i dyplomata jest kolejną zagadką. Po śmierci, jego mózg został poddany badaniom, w celu sprawdzenia, czy jego struktura jest w jakiś sposób wyjątkowa. Okazało się, że komórki nerwowe i ich układ u poligloty wyglądał, i prawdopodobnie też działał, inaczej, niż u przeciętnego człowieka. Nie wiadomo jednak, czy takie nietypowe struktury wykształcił się w trakcie życia Emila Krebsa, czy też poliglota już się z nimi urodził.

Poliglotyzm społeczny

W wielu krajach świata występuje wielojęzyczność. Nie jest niczym dziwnym, że dana osoba na co dzień posługuje się trzema czy czterema językami i ma je opanowane na wysokim poziomie. Mieszkańcy Indii mówią bardzo wieloma różnymi językami, a niektórzy posługują się nawet ośmioma! Czy to kwestia talentu, a może uwarunkowań genetycznych? Odpowiedzi należy doszukiwać się raczej na gruncie socjologii. W Indiach istnieje powiedzenie: „jeżeli nie mówisz – nie jesz”. Oznacza tyle, że osoba jednojęzyczna nie jest w stanie funkcjonować w społeczeństwie – aby móc porozumiewać się z otoczeniem, a nawet a członkami własnej rodziny, musi znać przynajmniej kilka języków.

Będąc w Egipcie czy Turcji, można zaobserwować sytuacje, w których handlarze na bazarach i w sklepach obsługując turystów posługują się kilkoma językach: angielskim, rosyjskim, niemieckim, a czasami nawet i polskim. Poza tym, między sobą rozmawiają jeszcze w innym. Nie nauczyli się ich dla przyjemności, lecz z potrzeby. Willy Bradt mądrze powiedział „Jeśli coś Ci sprzedaję, mówię w Twoim języku. Jeśli to ja kupuję, dann müssen Sie Deutsch sprechen.” Co prawda ich poziom znajomości języków obcych jest daleki od tego prezentowanego przez rodzimego użytkownika, ale to im wystarcza, aby porozumieć się z turystą i wcisnąć mu towar.

Hiperpoligloci

Po przeczytaniu książki traktującej o zagadnieniu poliglotyzmu oraz po obejrzeniu niemałej liczby filmów na YouTube, w których wielu (hiper)poliglotów pokazuje swoje umiejętności, doszłam do wniosku, że rzeczywiście można nauczyć się kilku(nastu) języków, bez posiadania szczególnego talentu czy wyjątkowych predyspozycji. Jest to kwestia samozaparcia, motywacji, zainteresowania tematem i ogromnej ilości poświęconego czasu. Jeżeli ktoś twierdzi, że zna nie kilkanaście, lecz kilkadziesiąt języków, wtedy mamy dwie możliwości: albo uwierzyć, że stoi przed nami geniusz, albo się roześmiać i machnąć ręką, nie wierząc, że jest możliwe opanowanie aż tylu języków w czasie kilkunastu/dziesięciu lat. Istnieją nie tylko ograniczenia czasowe, ale również fizyczne. Większość osób doświadczyła sytuacji, w której ucząc się czy pracując, natrafiła na „ścianę”, która blokowała przyswajanie informacji i powodowała niemożność skupienia się. Ci, którzy w tym samym czasie musieli używać dwóch lub więcej języków, wiedzą, jak wymagające jest przełączanie się z jednego na drugi i że można to robić tylko przez jakiś czas, potem człowiek zaczyna się jąkać, nie może szybko znaleźć właściwych słów.

Hiperpoligloci dzisiejszych czasów sami twierdzą, że znajomość kilkudziesięciu języków graniczy z cudem. Na Youtubie można znaleźć kilka filmików z Richardem Simcottem w rodzaj: „Richard Simcott speaking 40 langauges”. Sam Richard nie twierdzi, że zna aż tyle języków, lecz właśnie tylu się (kiedyś) uczył i zna je na różnych poziomach. Lomb Kató uczyła się swojego szesnastego języka będąc już w podeszłym wieku i również sądzi, że nie można mówić biegle we wszystkich z nich. W filmiku „European speaking 19 langauges”, Vladimir Skultety przedstawia się w każdym z języków, który „zna” i opowiada, jak się go nauczył. Przy kilku zaznacza jednak, że w przygotowanie jego wypowiedź uczestniczył kolega i że sam, na co dzień, tak nie mówi. Hiperpoligloci tacy jak Mezzofanti czy Emil Krebs mogli być wybitni i rzeczywiście mieć duże predyspozycje do zostania geniuszami językowymi, ale, jak na razie, nie da się tego jednoznacznie udowodnić.

Kilka słów na koniec

Każdy z nas rodzi się z innymi cechami i talentami. Niektórzy dobrze gotują, inni piszą wiersze, a jeszcze inni mają bardzo wysokie IQ. Niemal każdy z nas ma znajomego o wybitnych zdolnościach matematycznych, czy też świetnie grającego na pianinie. Mając odpowiednie predyspozycje, łatwiej osiągnąć sukces w danej dziedzinie, natomiast nie jest to warunek wystarczający. Niektórzy poligloci mogą posiadać swego rodzaju „talent”, lecz kluczem do władania wieloma językami jest włożony wysiłek oraz czas poświęcony na naukę. Nikt nie zostanie świetnym muzykiem, jeśli nie spędzi przy swoim instrumencie wielu godzin każdego dnia, ani świetnym matematykiem uprzednio nie rozwiązawszy ogromnej liczby zadań, czy najlepszym piłkarzem, jeśli będzie opuszczał treningi. Jeżeli nie odczuwasz potrzeby znajomości dziesięciu języków, lecz chcesz po prostu nauczyć się np. angielskiego, ponieważ w dzisiejszych czasach jest to język "pierwszej potrzeby", oraz do tego np. włoskiego, bo często spędzasz wakacje na Półwyspie Apenińskim, to nie pozostaje nic innego, jak wziąć książkę w dłoń i zabrać się do nauki. Stwierdzenie, że: „nie nauczę się języka, bo nie mam talentu” to nędzna wymówka.


Zobacz również:

Myśl samodzielnie i nie patrz na innych, czyli krytyka poliglotów

Peterlin na Woofli – wprowadzenie

Peterlin 2 – studia przypadku czyli powrót do przeszłości

Lingwistyka stosowana, czyli praktyczna nauka języka (w teorii)

lingArtykuł piszę z myślą o osobach, które zastanawiają się, czy wybór lingwistyki stosowanej to lepsza opcja niż filologia, i które w ogóle biorą pod uwagę studiowanie języków. Filologii nie studiowałam, więc nie wiem, jak tam jest, natomiast studiuję lingwistykę na Uniwersytecie w Gdańsku w kombinacji angielski i niemiecki (innych wariacji nie ma). Właśnie ukończyłam I rok studiów i sądzę, że jestem w stanie przekazać parę rzetelnych informacji.

Kierunek ten wybrałam z miłości do niemieckiego, a że sama nauka języka mi nie wystarczała, a kultura i literatura krajów niemieckojęzycznych niezbyt interesowała, toteż wybrałam lingwistykę. Z początku wydawała się idealna, wziąwszy pod uwagę fakt, że jako osoba aspirująca na tłumacza mogłam wybrać specjalizację translatorską (w Gdańsku tylko taka jest dostępna). Lingwistyka to kierunek, który z założenia polega na praktycznej nauce dwóch języków obcych i poszerzania wiedzy o języku. W stosunku do filologii materiał z kultury i literatury jest na lingwistyce dość okrojony. Kierunek ten ma przygotować w przyszłości do zawodu tłumacza lub pracy gdziekolwiek, gdzie wymagana jest biegła znajomość dwóch (lub więcej) języków obcych (na lingwistyce często obowiązkowa jest nauka trzeciego języka obcego).
W Polsce lingwistykę można studiować na sześciu uniwersytetach w różnych kombinacjach językowych np. angielski i niemiecki / hiszpański czy francuski i arabski. Na niektórych uczelniach nauka obu języków obcych odbywa się na równym poziomie, a na innych wybiera się język główny, a drugiego uczy się od podstaw. Jako że studiuję w Gdańsku, przedstawię jak nauka wygląda tam i jakie do tej pory były moje doświadczenia.

Nauka dwóch języków obcych jednocześnie może wydawać się sporym wyzwaniem, ale czy rzeczywiście tak jest?

I tak i nie. Tak naprawdę wszystko zależy od osoby, zdolności i umiejętności. Niewątpliwie ważną kwestią jest nastawienie. Osoba, która wie, po co idzie na studia i czego po nich oczekuje, będzie w stanie szybko stwierdzić, czy ten kierunek spełnia jej oczekiwania, czy da sobie radę i czy wiele się tam nauczy. Gdy idziemy do szkoły, na studia czy do pracy, zawsze pojawiają się oczekiwania i nadzieje.
Znając już dość dobrze chociaż jeden język obcy i ucząc się systematycznie, można całkiem dobrze sobie radzić na lingwistyce. Najczęstszą aktywnością związaną ze studiami jest uczęszczanie na zajęcia, odrabianie prac domowych i nauka na kolokwia, a tylko kilka tygodni w roku stanowi okres bardzo intensywnej nauki przed sesją.
Problematyczne może okazać się „przestawianie” na drugi język. Po trzygodzinnym bloku zajęć z niemieckiego czasami niełatwo jest z marszu zacząć mówić po angielsku na innych zajęciach. Na drugim roku dochodzi dodatkowo trzeci język obcy w formie lektoratu raz w tygodniu, więc warto się zastanowić, czy to aby nie za dużo, natomiast tak jak wcześniej zaznaczyłam, wszystko zależy od osoby i jej możliwości.

Czy na lingwistyce stosowanej rzeczywiście jest więcej godzin praktycznej nauki języka, a mniej nauki o kulturze i literaturze?

Praktyczna nauka jednego języka obcego to tylko trzy zajęcia w tygodniu po półtorej godziny, prawie tyle, co na kursie językowym. Znacznie przeważa liczba przedmiotów takich jak językoznawstwo, literaturoznawstwo, łacina, gramatyka praktyczna i opisowa oraz zajęcia typu wf, psychologia oraz wykłady do wyboru.
Na początku zdziwiła mnie spora liczba przedmiotów „ogólnorozwojowych”, niezwiązanych bezpośrednio z kierunkiem, i do tej pory nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, czy są one przydatne. Z założenia pewnie tak, natomiast sposób prowadzenia zajęć i treść wykładów pozostawia czasami wiele do życzenia.
Gramatyka praktyczna i opisowa to przedmioty, które pomagają lepiej zrozumieć język, jego historię, rodzaje, odmiany oraz funkcje. Poza studiami pewnie nigdy bym do takiej wiedzy nie dotarła.
Jeżeli chodzi o materiały, to są nimi najczęściej kserówki od wykładowców, materiały ze stron internetowych typu „dw.de” oraz książki, które musieliśmy samodzielnie zakupić: do niemieckiego „Deutsche Grammatik Helbig/Buscha” oraz angielskiego „Proficiency Expert Course Book”, oraz „MyGrammarLab C1/C2”.
Zaliczenia, kolokwia i sesja wyglądają w ten sposób, że na egzamin z jakiegokolwiek przedmiotu można spokojnie nauczyć się na tydzień przed, jeżeli posiada się porządne notatki. W przypadku PNJ (Praktyczna Nauka Języka) przy braku systematycznej nauki, zdanie graniczy z cudem. Nie sposób w tydzień nauczyć się kilku tysięcy słówek, pisania i mówienia w języku obcym. Na szczęście obowiązkowa obecność na zajęciach i częste kolokwia zmuszają w pewnym stopniu do regularnej nauki.

Czy to prawda, że studia zabijają pasję?

Ponownie, i tak i nie. Na początku studiów, przez pierwsze dwa miesiące czułam niedosyt. Byłam szczęśliwa, że w końcu uczę się tego, czego chcę się nauczyć. Z czasem jednak, kiedy wykłady i ćwiczenia zaczynają coraz mniej interesować, a dla wielu nowo poznanych słów, fraz i zwrotów idiomatycznych przestaje się znajdować zastosowanie w prawdziwym świecie, motywacja i zainteresowanie maleją. Zmotywowało mnie to do poświęcania dodatkowego czasu na samodzielną naukę języka w domu i do poznawania innych języków obcych. Czasami materiał ze studiów nie wystarcza dla potrzeb osobistych czy do pracy, a brakującą wiedzę trzeba uzupełniać samemu. Bywa też tak, że nauka jednego czy dwóch języków przez dłuższy czas może być nużąca i ma się ochotę na małą odmianę i inny język.

Czy opłaca się studiować lingwistykę stosowaną?

Tak, ponieważ nawet jeżeli kierunku się nie skończy, to studia lingwistyczne są wartościowym doświadczeniem. Na lingwistyce można się wiele nauczyć, nie tylko języka obcego, ale przede wszystkim samodzielnego i krytycznego myślenia. Oferowane są wyjazdy studyjne za granicę, gdzie większość zajęć jest prowadzona przez native speakerów (w Gdańsku większość wykładowców to Polacy). Poza tym, możliwości znalezienia dobrej pracy po ukończeniu lingwistyki są większe niż w przypadku studiów filologicznych, ponieważ dla wielu pracodawców w dzisiejszych czasach jeden język obcy to za mało.
Dla osób zainteresowanych tylko praktyczną nauką języka i rozwijaniem praktycznych umiejętności, lepszą opcją może jednak okazać się kurs językowy, samodzielna nauka w domu lub z nauczycielem przez Internet.


Autorką tekstu jest Izabela Grunowska.

Zobacz również:

Garść (nie)poważnych refleksji na temat programu Erasmus
Język obcy dla seniora
Fille au pair – praca, nauka, opieka
Przedszkola kształcą poliglotów
I do … czyli o wyborach językowych na całe życie
Czy warto zapisać się na kurs językowy?
O szkołach językowych
Jeszcze o szkołach językowych
Czy warto iść na filologię? Kastylijska spowiedź
Będąc niemłodą już iberystką: pierwsze wrażenia ze studiów
75% samouctwa, czyli czarna owca na Woofli
O sławą objętych projektach (nie tylko) europejskich – Comenius, Erasmus i inne podróże językowe
Jak wiele można wynieść z polskiej szkoły, czyli mankamenty i problemy polskiej sceny edukacji językowej

Koreański – hit czy kit?

koreanWiększość mieszkańców naszego kraju nie rozróżnia języków azjatyckich. W każdym przecież są jakieś znaczki / krzaczki / fistaszki, wymową można połamać sobie język, a od gramatyki dostać zawrotów głowy. Często powodem nikłego zainteresowania językiem chińskim, japońskim czy koreańskim jest również historia Azji, która w podręcznikach szkolnych przedstawiana jest nieprzychylnie oraz w dość okrojonej wersji. Na Woofli pojawiły się już artykuły o języku japońskim i chińskim, które rozprawiły się z podobnymi zarzutami, ale nie było jeszcze ani jednego tekstu o coraz to popularniejszym języku koreańskim. Warto byłoby więc nadrobić te „zaległości” odpowiadając na pytanie „jakim językiem jest koreański?”.

Podstawowe informacje o języku koreańskim
„Język koreański” występuje pod wieloma nazwami –한국어 (hangugo), 한국말 (hangunmal), 조선말 (ciosonmal), można by dalej wymieniać. Znanych jest też wiele sposobów jego romanizacji (w tym artykule podaję zapis fonetyczny, który nie pokazuje wszystkich zależności pomiędzy znakami, ale daje ogólny pogląd na brzmienie języka koreańskiego), a liczba osób mówiących, bądź też uczących się języka koreańskiego oscyluje pomiędzy 70 a 80 milionami.

Pochodzenie języka koreańskiego jest niejasne. Często łączy się go z językiem japońskim, bądź też językami ałtajskimi, ale pokrewieństwo z nimi bywa ignorowane (np. z powodów historycznych), bądź też obalane. Niezależnie jednak od pochodzenie koreańskiego jest to język, o którym warto coś wiedzieć.

Pismo i wymowa
W języku koreańskim istnieją obecnie dwa systemy pisma:

  • 한글 (hangeul; wymowa hangyl),
  • 漢字 (hanja; wymowa handzia)

Historia pisma zaczyna się jednak nie od hangeula, ale od chińskich znaków hanja. Aż do XV wieku język koreański zapisywano za ich pomocą, ale ze względu na ich skomplikowanie oraz liczebność spora część społeczeństwa nie potrafiła pisać i czytać. Z tego też powodu Król Sejong Wielki w 1443 wraz ze swoimi uczonymi (w niektórych źródłach podaje się, że pracował sam) stworzył sztuczny alfabet hangeul, który przez niektórych nazywany jest „alfabetem jednego poranka” ze względu na swoją prostotę oraz intuicyjność. Może wydać się to dziwne, ale spółgłoski koreańskie mają kształt taki, jak narządy mowy (język, krtań, zęby itp.) podczas ich wymawiania, a samogłoski to tak naprawdę jeden i ten sam znak poobracany w różne kierunki.

hangul
Wymowa często nazywana jest bełkotliwą i muszę przyznać, że to właśnie przez nią nie od razu chciałam zacząć naukę tego (teraz dopiero tak twierdzę) dość prostego języka. Równo przez rok oswajałam się z brzmieniem koreańskiego, mimo że kontakt z nim miałam prawie codziennie! Z czasem jednak im więcej uczyłam się, tym bardziej byłam świadoma, że tak naprawdę wymowa koreańska w dużej mierze zależy od poprawnego nauczenia się jej zasad. Rzadko się o tym wspomina, ale jest to kluczowy element nauki.

Gramatyka

Skupmy się teraz na najważniejszych aspektach gramatyki koreańskiej w oparciu o przykład zdania:

사과를 먹어요 (wymowa: sagłaryl mogojo)

사과 (sagła) – jabłko

를 (ryl) – partykuła biernika

먹다 (mokta) – jeść

Szyk zdania w języku koreańskim jest taki sam, jak w języku japońskim, tj. czasownik znajduje się ZAWSZE na końcu zdania. Podobnie jest zresztą z przymiotnikiem, który w niektórych konstrukcjach gramatycznych traktowany jest w ten sam sposób. W wyżej podanym przykładzie funkcję odmienionego już czasownika pełni 먹어요 (mogojo), który honoryfikatywnie jest neutralny. „Neutralny”, czyli przy zastosowaniu tego stopnia formalności nikt nie zostanie obrażony.

Warto wspomnieć, że koreańskie czasowniki i przymiotniki nie odmieniają się przez osoby i liczby, a przez czasy. Dlatego też jeśli w zdaniu nie ma podmiotu, trzeba się domyślić z kontekstu, kto jest wykonawcą czynności. Jak można zauważyć, w powyższym przykładzie nie ma zaimka osobowego (co często się zdarza w języku koreańskim), więc 먹어요 można by przetłumaczyć jako jem / jesz / je / jedzą / jecie.

W języku koreańskim (na całe szczęście!) nie istnieją przypadki takie, jakie znamy w języku polskim czy też niemieckim. Zastępują je partykuły, czyli małe cząstki dodawane, by wyrazić funkcję słowa w zdaniu, bądź też dodatkowy kontekst danego wyrazu. W przykładzie 사과를 먹어요 (sagła ryl mogojo) partykułą jest sylaba 를 (ryl), którą przyrównać można do polskiego biernika. To jedna z dwóch „wersji” jednej i tej samej partykuły, ponieważ cechą charakterystyczną tych cząstek jest spora liczba ich odmian w zależności od honoryfikatywności oraz tego, czy słówko, które chcemy „zaopatrzyć” w partykułę, kończy się na samogłoskę czy też spółgłoskę.

Wspomniałam już co najmniej dwukrotnie o honoryfikatywności. Jest to kolejny kluczowy element w nauce tego języka, od którego uzależniona jest nie tylko gramatyka, ale i spora część kultury koreańskiej. Niepoprawny stopień formalności może obrazić naszego rozmówcę, co na szczęście obcokrajowcom raczej jest wybaczane, a skutkować może „jedynie” obrażoną i skwaszoną miną.

Kłopoty na tle interpersonalnym

Języka koreańskiego uczę się od 4 lat, a od dwóch prowadzę kanał na YouTube o tej tematyce. Już od samego początku nie było łatwo, ponieważ niektóre osoby z otoczenia kwestionowały mój wybór, jeśli chodzi o naukę języka koreańskiego (i japońskiego). Twierdziły, że są to języki diabła oraz podważały zapotrzebowanie rynku na osoby, które umieją się nimi posługiwać. Zdarzało się, że kazały mi zaprzestać nauki koreańskiego i japońskiego na rzecz języka chińskiego, który według nich jest obecnie jedynym przydatnym językiem azjatyckim.

Z tego typu opiniami i komentarzami spotykam się do dziś, gdy poznaję nowych ludzi (tylko nieliczni twierdzą, że to intrygujące), a z wiadomości otrzymywanych od widzów i czytelników wynika, że nie tylko ja mam tego typu problemy. Dlatego też, gdy ktoś pyta się mnie jaki język azjatycki wybrać, oprócz porównania, staram się również w łagodny sposób powiedzieć o nieprzychylności otoczenia, z jaką można się zetknąć podczas nauki.

Słowem podsumowania – język koreański jest miły i przyjemny podobnie jak kultura i popkultura, ale do jego nauki potrzebna jest determinacja i umiejętność patrzenia na świat przez palce, bo inaczej się czasami po prostu nie da.

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłej nauki języków obcych!

Katarzyna (Keitah) Flamma

Zobacz również:

Japoński: z czym to się je?

Aplikacje do nauki języków obcych, czyli uczysz się kiedy, gdzie i jak chcesz! Część 2

aplikacjeW poprzednim artykule omówiliśmy podstawy samodzielnej nauki języka obcego i aplikacje pomocne w nauce pierwszych dwóch umiejętności – mówienia i słuchania. Dzisiaj skupimy się na pozostałych dwóch, czyli na czytaniu i pisaniu.

Czytanie
Czytając obcojęzyczne teksty, poznajemy struktury gramatyczne i leksykalne, które będziemy mogli wykorzystać w swoich wypowiedziach ustnych bądź pisemnych. Ważne, by czytane teksty były różnorodne, zarówno pod względem tematyki, jak i stopnia trudności. Niezawodnym źródłem dobrych tekstów jest Kindle z obszerną biblioteką Amazonu, w której znajdziemy mnóstwo wartościowych pozycji – często za darmo. Na początek można wybrać literaturę łatwą, lekką i przyjemną, z prostą fabułą – nie trzeba znać wszystkich słów, aby zrozumieć tekst. Zresztą, każde słowo można sprawdzić we wbudowanym słowniku.

Pamiętajmy o czytaniu obcojęzycznych gazet, które codziennie dostarczają ogromną liczbę artykułów
o bardzo zróżnicowanej tematyce. Jeśli chodzi o język angielski, do najbardziej wartościowych należą The Economist, The Telegraph, The Guardian, The Independent, The New York Times czy The Washington Post. Im więcej będziemy czytać, tym więcej powtarzających się słów i konstrukcji będziemy zapamiętywać „mimochodem”, tym więcej będziemy rozumieć w języku obcym.

Możemy też sięgać po teksty publikowane na obcojęzycznych blogach, readersy, czyli uproszczone i skrócone książki na danym poziomie językowym, komiksy i wszelkie inne publikacje dostępne w Internecie. Ciekawym projektem jest Humans of New York – poprzez czytanie prawdziwych historii prawdziwych ludzi możemy odkryć realia kulturowe kraju, którego języka się uczymy. Najważniejsze to czytać to, co nas interesuje, co sprawia nam przyjemność.

Pisanie
Czytając, jesteśmy w stanie „opatrzyć się z językiem”, z prawidłową pisownią obcych wyrazów. To z pewnością ułatwi nam późniejsze pisanie w danym języku. Jak sprawdzić swoje umiejętności w praktyce? Codziennie robimy wiele notatek, spisujemy listy rzeczy do zrobienia, sporządzamy listy zakupów. Dlaczego nie robić tego w języku obcym? Ćwiczymy w ten sposób ważne i przydatne w codziennym życiu słówka. Możemy też skorzystać z wyżej wspomnianych aplikacji, np. Hello Talk (za pomocą wiadomości tekstowych komunikujemy się z ludźmi z całego świata i… ćwiczymy pisanie). Z pomocą przychodzą nam różne rodzaje quizów i gier językowych. W wolnych chwilach rozwiązujmy krzyżówki (np. Palabras Cruzadas po hiszpańsku), grajmy w scrabble (np. Words with Friends po angielsku) albo gry typu znajdź słowo (np. Words).

Tworząc wypowiedzi pisemne w języku obcym, warto sprawdzać, w jakim kontekście można użyć poszczególnych słówek, jak odpowiednio łączyć ze sobą wyrazy. Przydatny jest portal Fraze.it, na którym możemy zapoznać się z autentycznymi i starannie wybranymi przykładami użycia wyrazów angielskich, a także Ozdic.com, gdzie możemy sprawdzić kolokacje, czyli jakie przymiotniki, czasowniki, przyimki czy inne części mowy pasują i mogą być użyte z danym rzeczownikiem.

Słownictwo i gramatyka
Nie koniec na tym. W sklepach z aplikacjami na smartfony znajdziemy cały wachlarz kursów, które opierają się przede wszystkim na poszerzaniu zasobu słownictwa i struktur gramatycznych, rozwijając przy tym sprawność słuchania, czytania, mówienia i pisania.

Jedną z najpopularniejszych aplikacji, a do tego całkowicie darmową, jest Duolingo. Można z niej korzystać zarówno online, jak i na urządzeniach z systemem Android, iOS i Windows Phone. To aplikacja, do której chce się wracać. Dlaczego? Przyjemna dla oka grafika oraz elementy grywalizacji sprawiają, że Duolingo jest jak wciągająca gra. Już na samym początku trzeba określić dzienny cel, który pomoże utrzymać motywację. Za systematyczne korzystanie z aplikacji oraz prawidłowe wykonywanie zadań zbiera się punkty. Za odpowiedzi nieprawidłowe traci się życia. Jeśli straci się wszystkie, należy rozpocząć od początku. Cały kurs to tzw. drzewko umiejętności – trzeba ukończyć daną lekcję, aby przejść do następnej i osiągnąć kolejny poziom umiejętności. Duolingo to świetna aplikacja zarówno pod względem merytorycznym, jak i metodycznym. Różnorodne ćwiczenia i zaawansowany system powtórek (tzw. spaced repetition) sprawia, że łatwo zapamiętuje się nowe słówka i zwroty. To, co szczególnie podoba mi się w Duolingo, to społeczność użytkowników, którzy dzielą się wiedzą i wspólnie wspierają w nauce języka. To bardzo motywujące. W polskiej wersji oprogramowania dostępny jest na razie tylko kurs języka angielskiego, ale, znając już angielski, na Duolingo można uczyć się aż 21 języków.

Równie profesjonalne aplikacje do nauki słówek dostarcza wspomniana już wcześniej Rosetta Stone®. Learn Languages Rosetta Stone® uczy języka poprzez metodę dynamicznego powtarzania, w ten sposób mimowolnie przyswaja się i zapamiętuje słówka, zwroty i konstrukcje gramatyczne w języku obcym. W ramach każdej lekcji poznajemy nowy materiał, następnie wykonujemy ćwiczenia z zakresu słownictwa, gramatyki i mówienia. Zaliczenie wszystkich ćwiczeń pozwala przejść na wyższy poziom. Aplikacja obejmuje naukę od poziomu podstawowego do średniozaawansowanego. Warto skorzystać też z drugiej aplikacji Rosetty – Rosetta Stone® Vocabulary Apps. Każdego dnia można zapoznać się z nowym „słówkiem dnia”, wykonać szereg ćwiczeń leksykalnych i stworzyć własną listę słówek do zapamiętania. Co ciekawe, poza aplikacjami, które opierają się stricte na rozwijaniu zasobu słownictwa w danym języku, Rosetta proponuje Fit Brains Trainer – aplikację, w której gry i sesje treningowe trenują pamięć, koncentrację, szybkość percepcji i umiejętność rozwiązywania problemów, a więc wszystko, co jest kluczowe przy uczeniu się i zapamiętywaniu nowych słówek. Wiele z nich jest dostępnych bezpłatnie, dla niektórych (np. „Synonyms and Antonyms” oraz „Wordly Words”) trzeba wykupić pełen pakiet.

Kolejnym kursem, który bazuje na zapamiętywaniu i powtarzaniu słówek jest Memrise. Ciekawe, że lekcje tworzą tu sami użytkownicy (podobnie jak w Busuu). Memrise to ogromna społeczność pasjonatów językowych i gigantyczny zbiór fiszek, a przede wszystkim dobra zabawa. Każde nowe słowo, które poznajemy za pomocą skojarzeń, zdjęć, filmów czy memów, to ziarenko, które możemy zasadzić, wykonując ćwiczenia. Wykiełkuje, jeśli zostanie przez nas zapamiętane. Aby przenieść roślinkę ze szklarni do ogrodu (z pamięci krótkotrwałej do długotrwałej), co pewien czas powinniśmy ją podlewać (rozwiązywać kolejne ćwiczenia). Ta interaktywna aplikacja pozwala też na porównywanie swoich wyników z wynikami innymi użytkowników.

Do powyższej listy aplikacji, które warto przetestować, dodałabym jeszcze bezpłatne i dostępne dla każdego masowe kursy otwarte online (tzw. MOOC – massive online open courses), a wśród nich edX, Khan Academy, Coursera oraz Learnist. Oferują one kursy o różnej tematyce: od komunikacji językowej, poprzez biznes, po IT, prawo, finanse i wiele innych specjalizacji. Większość z nich prowadzona jest po angielsku, lecz także w innych językach. Korzystając z nich, nie tylko uczymy się języka, ale też poszerzamy wiedzę w danej dziedzinie.

Podsumowując: wystarczy do codziennego grafiku dopisać 15 minut na naukę języka! Na początek można ustawić sobie motywujące przypomnienie w telefonie lub skorzystać z tych automatycznie wysyłanych przez aplikacje. Z czasem codzienna nauka stanie się nawykiem. Może uda się wydłużyć kwadrans do 20-25 minut dziennie. Każdego dnia poświęćmy czas na inną aktywność. Pierwszego przeczytajmy ciekawy artykuł, drugiego obejrzyjmy film z napisami, trzeciego napiszmy tekst na interesujący nas temat, czwartego spotkajmy się z lektorem na kursie językowym, przy tym jak najwięcej skupmy się na mówieniu. Wystarczy 10 słówek czy zwrotów dziennie. Pamiętajmy: warto sięgać po pomoc, korzystać z dostępnych aplikacji. Najlepiej skupić się na tym, co nas interesuje, bombardować wszystkie nasze zmysły, łapać okazje i wykorzystywać każdą wolną chwilę na naukę języka. Tak różnorodny, ale zarazem zorganizowany system nauki sprawia, że uczymy się szybciej i skuteczniej, na dłużej zapamiętując to, czego się nauczyliśmy. I robimy postępy.

Autorka: Magdalena Marcinkowska, manager szkoły językowej, Skrivanek sp. z o.o. – agencja tłumaczeń i szkoła językowa


Poprzednia część:
Aplikacje do nauki języków obcych, czyli uczysz się kiedy, gdzie i jak chcesz! Część 1
Podobne artykuły:
Cyfrowa rewolucja w samodzielnej nauce języków
Recenzja Multikurs.pl
Nie samymi podręcznikami… – czyli internetowe pomoce naukowe (j. hiszpański)
Gra zamiast podręcznika

Aplikacje do nauki języków obcych, czyli uczysz się kiedy, gdzie i jak chcesz! Część 1

mobilneO tym, że warto uczyć się języków wiemy wszyscy. Coraz więcej osób dorosłych podejmuje naukę języka obcego. Najczęściej w ramach rozwoju zawodowego, aby sprostać wymaganiom stawianym przez pracodawcę i skutecznie komunikować się z obcojęzycznymi kontrahentami czy współpracownikami. Czasem nie z obowiązku, ale dla własnej przyjemności, aby mieć możliwość podróżowania, poznawania nowych kultur, zawierania znajomości z ludźmi z całego świata, czytania prasy obcojęzycznej lub oglądania filmów w oryginale. Powodów, by rozpocząć naukę jest wiele.

Zdarza się, że początkowe samozaparcie, motywacja i zapał do nauki szybko stygną. No bo jak skutecznie pogodzić życie zawodowe, osobiste z systematyczną nauką języka? Odpowiedź jest prosta. Potrzebujemy strategii – systemu nauki, który pomoże opanować chaos i przyniesie oczekiwane efekty. Trzeba też uświadomić sobie, że nauka języka to proces. Proces, który wymaga ciągłego kontaktu z językiem. Jak to wygląda w praktyce?

W natłoku codziennych spraw i obowiązków jesteśmy w stanie wygospodarować czas na co najwyżej jedno, maksymalnie dwa spotkania w tygodniu na kursie językowym. To oczywiście mało, by nauczyć się języka, ale spotkania z lektorem są dobrym punktem wyjścia, wsparciem w procesie nauki. Poza nimi, we wszystkie pozostałe dni, dbamy o to, by mieć kontakt z językiem. Krótko, ale codziennie –wystarczy 15-30 minut dziennie. W tramwaju, w drodze do pracy. Wieczorem, siedząc wygodnie w fotelu. Na spacerze z psem. Podczas treningu w klubie fitness. Jednym słowem: w każdej wolnej chwili, gdzie i kiedy tylko możemy!

Tu z pomocą przychodzą nam Internet i nowe kanały kontaktu z językiem, m.in. platformy e-learningowe, aplikacje mobilne, klasy wirtualne, gry językowe czy media społecznościowe. Jestem pewna, że każdy znajdzie coś dla siebie. Poniżej przedstawiam własną listę ulubionych narzędzi internetowych. Są to głównie aplikacje mobilne na smartfony z systemem Android lub iOS. Większość z nich jest zupełnie bezpłatna. Niektóre udostępniają za darmo tylko część materiału, podczas gdy dostęp do pozostałych materiałów i funkcji wymaga wykupienia abonamentu. Czym się kierować przy wyborze?

Najlepiej przetestować kilka i wybrać te, które podobają nam się najbardziej, najbardziej odpowiadają naszym potrzebom. W końcu nauka języka jest skuteczna, jeśli jest przyjemna. Trzeba przy tym pamiętać, aby otoczyć się aplikacjami, które rozwijają wszystkie cztery umiejętności językowe, (tj. słuchanie, mówienie, czytanie, pisanie) równolegle, a dodatkowo poszerzają nasz zasób słownictwa i znajomość struktur gramatycznych w danym języku. Nawet, jeśli jesteśmy typowymi „wzrokowcami” lub „słuchowcami”, powinniśmy wykorzystywać wszystkie zmysły. Zwiększy to skuteczność nauki.

Słuchanie
Aby skutecznie mówić w danym języku, najpierw musimy się z nim „osłuchać”, oswoić z jego brzmieniem i dźwiękami. Możliwości jest wiele. Począwszy od piosenek i filmów zagranicznych, poprzez stacje radiowe i telewizyjne (np. BBC, CNN, Euronews, Deutsche Welle, BBC Mundo, ABC.es, itp.), aż po podcasty i audiobooki (np. na Audible). Ciekawe materiały audio znajdziemy również na BBC Academy, Ted Talks, NPR, YouTube (np. „Ask Misterduncan” z ponad 60 milionami wyświetleń, “Easy Languages” z ponad 30 milionami wyświetleń, „Luke’s English Podcast”, „Notes in Spanish”, itp.). Większość z nich dostępna jest na Facebooku. Wystarczy je „zalajkować”, by na bieżąco otrzymywać powiadomienia o nowo zamieszczonych materiałach językowych.

Umiejętność słuchania ze zrozumieniem możemy potrenować również, korzystając z aplikacji online Lyrics Training. Tu przyjemne łączy się z pożytecznym. Uczymy się poprzez słuchanie klipów z piosenkami i uzupełnianie brakujących słów. Jeśli się pomylimy, piosenka automatycznie zatrzyma się i będzie kontynuowana dopiero po wpisaniu poprawnej odpowiedzi. W zależności od wybranego stopnia trudności, w tekście brakuje 10%, 25%, 50% lub 100% słów.

Zwolennicy bardziej usystematyzowanego podejścia mogą skorzystać z gotowych aplikacji, które szczególny nacisk kładą na rozwijanie umiejętności słuchania ze zrozumieniem. Warto sięgnąć po Rocket Languages. Jeśli znamy angielski, aplikację możemy wykorzystać do nauki, m.in. francuskiego, niemieckiego, włoskiego, portugalskiego, rosyjskiego, hiszpańskiego czy japońskiego. Wszelkie komunikaty, polecenia i wyjaśnienia są bowiem w języku angielskim. Dzięki interaktywnym materiałom, nagraniom audio, grom i ćwiczeniom, osłuchamy się z językiem, poćwiczymy własną wymowę i poznamy nowe słówka i zwroty. Początkujący mogą skorzystać z Learn English Elementary Podcasts – aplikacji British Council, zawierającej podcasty poświęcone różnym zagadnieniom życia codziennego. Po odsłuchaniu materiałów, można zapoznać się z ich transkrypcją, wykonać szereg ćwiczeń, odpowiadając na pytania sprawdzające zrozumienie, usystematyzować wiedzę, a także oswoić się z tempem wymowy (w aplikacji można regulować tempo odtwarzania).

Mówienie
Jeśli chodzi o ćwiczenie umiejętności mówienia w języku obcym, oferta rynku jest uboższa. W wielu aplikacjach mobilnych można, co prawda, odsłuchiwać słowa i zdania, powtarzać je, ale nie otrzymamy szczegółowej analizy naszej wypowiedzi. Ta funkcja dostępna jest tylko w bardziej zaawansowanych kursach e-learningowych na komputer, np. Rosetta Stone® Advantage oraz Rosetta Stone® Foundations. Z wykorzystaniem unikalnego systemu rozpoznawania mowy SETS (Spoken Error Tracking System), uczeń wykonuje szereg ćwiczeń (dialogi, wirtualne konwersacje, wymowa słów i całych zdań), otrzymując natychmiastową informację zwrotną i wskazówki do pracy nad akcentem, barwą czy intonacją.

Mniej zaawansowaną, ale również bardzo dobrą aplikacją online ćwiczącą umiejętność słuchania i mówienia jest English Central. Uczeń ma do dyspozycji kilkaset klipów z filmów, programów telewizyjnych i informacyjnych oraz reklam, podzielonych ze względu na poziom trudności i tematykę. Po ich obejrzeniu, będzie mógł wykonać szereg ćwiczeń utrwalających nowo poznane słówka i zwroty, następnie nagrać własne wypowiedzi.

Świetną aplikacją, tym razem mobilną, choć dostępną jedynie na produkty z systemem iOS, jest Blondynka na językach. Ta metoda nauki polega na powtarzaniu na głos całych zwrotów i zdań podzielonych tematycznie. Następnie, w oparciu o poznane wyrażenia i konstrukcje, można budować własne przykłady, nagrywać własne wypowiedzi, odsłuchiwać je i porównywać z wypowiedziami lektora. Aplikacja umożliwia naukę języków: angielskiego, niemieckiego oraz hiszpańskiego.

Osoby otwarte na nowe znajomości, ceniące bezpośredni kontakt z ludźmi, mają do wyboru szereg aplikacji społecznościowych, które wykorzystują formułę tandem learning, obopólną naukę języka pomiędzy osobami, posługującymi się dwoma różnymi językami ojczystymi. Założeniem takich aplikacji jak Hello Talk, Conversation Exchange, Babel Village czy Speaky jest, że najlepszym sposobem na poznanie języka jest rozmowa. Możemy więc rozmawiać lub pisać z native speakerami języka, którego aktualnie się uczymy, a co za tym idzie rozwijać umiejętność swobodnej komunikacji, poznawać kulturę innych krajów i nawiązywać międzynarodowe znajomości.

W drugiej części omówimy kolejne dwie umiejętności językowe – pisanie i czytanie.

Autorka: Magdalena Marcinkowska, manager szkoły językowej, Skrivanek sp. z o.o. – agencja tłumaczeń i szkoła językowa


Podobne artykuły:

Cyfrowa rewolucja w samodzielnej nauce języków
Recenzja Multikurs.pl

Nie samymi podręcznikami… – czyli internetowe pomoce naukowe (j. hiszpański)
Gra zamiast podręcznika

Gra zamiast podręcznika?

graPolska ma się czym pochwalić. W ciągu ostatnich kilku lat rodzime studia pokazały, że dobre gry nie powstają jedynie na Zachodzie, na co dowodem jest chociażby obsypana nagrodami trylogia wiedźmińska, której druga część została wręczona Barackowi Obamie w trakcie jego wizyty, jako symbol nowoczesnej Polski. Czy to znaczy że gry komputerowe zyskują w oczach opinii publicznej? Obecnie rzeczywiście mówi się o nich w nieco cieplejszych słowach, jednakże można odnieść wrażenie, że nadal mają czarny PR. Dlaczego spotykają się z krytyką? Propagują przemoc, szkodzą zdrowiu, źle wpływają na dzieci i ich funkcjonowanie w grupie. Takie są stereotypy, tymczasem rzeczywistość pokazuje, że najczęściej jest dokładnie na odwrót. Gry komputerowe mają ogromny potencjał, a wykorzystać go można między innymi w uczeniu (się) języków, o czym chciałabym pokrótce napisać.

Nie trzeba być graczem, żeby zauważyć, że rozrywka cyfrowa to obecnie najprężniej rozwijająca się dziedzina. Gry komputerowe stale ewoluują. Wyglądają lepiej, są bardziej złożone i oferują graczom coraz bardziej wciągające historie. Rozrywka, której dostarczają, wykracza znacznie poza prostą satysfakcję z pobicia rekordu punktowego. Jak w praktyce może przełożyć się to na procesy przyswajania wiedzy, nie tylko językowej?

Skupienie przede wszystkim

Z uwagą uczniów w trakcie zajęć szkolnych bywa, delikatnie mówiąc, różnie. Nauczyciel musiałby się mocno nagimnastykować, aby utrzymać skupienie swojej widowni na maksymalnym poziomie przez całą lekcję. Albo przez siedem lekcji. Bez przerwy. Dobrze zrobione gry komputerowe osiągają to z łatwością. Przede wszystkim dlatego, że wzbudzają zainteresowanie. Rozpraszanie się podczas grania jest po prostu nieopłacalne. Zanurzenie w świecie gry sprawia, że użytkownik nieświadomie wchłania ogromną ilość informacji. W przypadku produkcji w angielskiej wersji językowej lub z tzw. lokalizacją kinową (oryginalna ścieżka dźwiękowa i polskie napisy) gracz może poćwiczyć rozumienie ze słuchu dzięki nagraniom dialogów między postaciami. Efektywność takiego kontaktu z językiem obcym jest tym większa, że słuchaczowi zaangażowanemu w fabułę gry naprawdę zależy, aby dowiedzieć się, o czym rozmawiają jej bohaterowie. Prowadzi nas to do kolejnego wartego uwagi aspektu związanego z graniem, mianowicie:

Motywacja, czyli chcieć to móc

Gry komputerowe zaprojektowane z myślą o rozrywce dostarczają użytkownikom najbardziej pożądanego z dwóch podstawowych rodzajów motywacji: motywacji wewnętrznej. Gracz zasiądzie przed komputerem lub konsolą z własnej nieprzymuszonej woli i będzie chciał ukończyć grę dla własnej satysfakcji. Takie nastawienie będzie mu towarzyszyło podczas wszelkich wyzwań napotykanych w wirtualnym świecie. Jeżeli rozwiązanie zagadki kryminalnej w grze przygodowej będzie wymagało zbierania różnych dokumentów (poszlakami mogą być dzienniki, notatki, bilety lotnicze itp.) oraz rozmowy z postaciami, uczeń wczyta i wsłucha się we wszystko znacznie chętniej, niż gdyby znalazł takie same materiały w podręczniku do nauki języka. A co w sytuacji, gdy gracz rzeczywiście natrafi w trakcie zajęć szkolnych na zawartość językową, którą już przyswoił dzięki wirtualnej rozrywce? Na pytanie nauczyciela, skąd zna dane słowo, zapewne odpowie z dumą i niemałą satysfakcją: „z gry”, a przy okazji przekona się, że to, co dostarcza mu tyle zabawy, przynosi korzyści również w szkole.

Nie samą grą żyje człowiek

the-witcher-3-wild-hunt-coverWspółczesne produkcje prawie zawsze skupiają wokół siebie graczy tworzących prężnie rozwijające się społeczności. Wystarczy krótki kontakt np. z serwisem Steam, który w swojej strukturze pozwala użytkownikom na tworzenie forów na temat każdej z dostępnych gier, aby przekonać się, jak bardzo społecznym zajęciem stało się granie. Samotny, odizolowany od wszystkich nastolatek to obrazek, który odszedł w niepamięć. Gracze konsultują się co do sposobu przejścia gry, dyskutują o postaciach i fabule, a niekiedy sami zaczynają tworzyć historie związane z ulubioną grą (fan-fiction) lub dodatki do samej gry (mody, czyli stworzone przez fanów modyfikacje kodu gry). Wszystko to odbywa się w wielonarodowym środowisku, w którym dominującym językiem jest oczywiście język angielski. Chęć integracji z grupą o podobnych zainteresowaniach sprawić może, że uczeń dostrzeże zasadność uczenia się nowych słów, wyrażeń i zasad gramatycznych. Będzie mógł również wykorzystać swoją dotychczasową wiedzę w kontaktach z innymi użytkownikami w kontekście, który ma dla niego realne znaczenie.
Oczywiście przyznać trzeba, że nie każda gra przyczyni się do rozwoju językowego w takim samym stopniu. Wszystko zależy od gatunku gry, jej odpowiedniości dla wieku gracza i nadzoru ze strony rodzica czy nauczyciela (lub jego braku). To samo można jednak powiedzieć o filmach, książkach czy piosenkach obcojęzycznych, z którymi uczeń ma kontakt. Chociaż gry typowo edukacyjne istnieją i funkcjonują jako pomoce naukowe już od pewnego czasu, to potencjał gier komercyjnych nastawionych docelowo na rozrywkę wciąż pozostaje niedoceniony. Jedno jest pewne: gry stały się tak powszechne i atrakcyjne dla uczniów, że zignorowanie otwierających się dzięki nim możliwości byłoby ogromną stratą. Zatem czy gra zamiast podręcznika to realna perspektywa? Nie sądzę, aby do tego doszło, ale obstawiam, że uczniowie ucieszyliby się z takiej reformy 😉

Opracowano na podstawie:
K. Mawer & G. Stanley (2011) Digital Play: Computer Games and Language Games, Delta Publishing
N. Whitton (2014) Digital Games in Learning: Research and Theory, Routledge

Autorka:

Katarzyna Grzyb; studentka Instytutu Lingwistyki Stosowanej Uniwersytetu Warszawskiego; obecnie – w ramach programu wymiany studenckiej "Erasmus" – przebywa w Belgii.

Zobacz również:

Gry komputerowe i nauka języków obcych

Polski – najtrudniejszy język świata?

trudnypolskiPolski? Rzekłabym język jak każdy inny, choć nie raz ani nie dwa Polacy i Polki oraz cudzoziemcy i cudzoziemki, twierdzą, że polski jest najtrudniejszym językiem świata.

Trudny czy łatwy? Odpowiedź na to pytanie jest niejednoznaczna, a zależna od tego, kto i w jaki sposób zaczyna poznawać jakikolwiek język. Ważne są różne czynniki – czy odbywa się to w ramach kursu czy od tak „mimochodem”, w kraju języka docelowego czy zagranicą etc. Nie bez znaczenia jest to, który język jest językiem ojczystym a także znajomość innych języków i kultur.

Użytkownicy i użytkowniczki języków słowiańskich inaczej będą uczyć się polskiego niż np. Niemiec znający doskonale język rosyjski czy Chinka, która dotąd nie uczyła się żadnego języka obcego. Jeszcze czegoś innego będzie doświadczała osoba zakochana w tym jedynym Polaku lub wyjątkowej Polce. Inne zaś priorytety ma osoba wspinająca się po szczeblach kariery w międzynarodowej korporacji z przedstawicielstwem w Polsce czy szukający azylu analfabeta, nieważne gdzie byle z dala od prześladowań…

Nierzadko powtarzamy, że polski jest pełen wyjątków. Czasem nawet jako specjaliści i specjalistki posuwamy się do stwierdzenia nie wiem/nie pamiętam dlaczego, ale tak jest. Motywacje różnych form bywają na tyle niejasne, że nie kochając nade wszystko gramatyki historycznej, nie jesteśmy w stanie od razu wytłumaczyć jakiegoś frapującego zagadnienia dociekliwej osobie.

Poniżej odwołuję do kilku informacji o języku polskim, które miałyby świadczyć o jego wyjątkowej trudności. Przedtem jednak przywołam niejakiego pana Jourdain, który przez czterdzieści lat nie wiedział, że posługuje się prozą. Powołując się na jego autorytet, pragnę zasugerować, że nieumiejętność wytłumaczenia i uzasadnienia jakiejś formy gramatycznej czy popełnianie błędów nie oznacza braku wysokiej kompetencji językowej i komunikacyjnej.

Mimo że – ktoś mógłby powiedzieć „dlatego że” – profesjonalnie zajmuję się tzw. językiem polskim jako obcym i jestem jego rodzimą użytkowniczką (native'em/ native speakerem/native speakerką) co i rusz sięgam do różnych pomocy – do słowników m. in. poprawnej polszczyzny, poradników i internetowych poradni językowych. Dzięki spotkaniom z osobami, dla których polski nie jest językiem ojczystym, dostrzegam nowe perspektywy i jednocześnie zauważam więcej interesujących a nieoczywistych zjawisk. Jedno wiem na pewno: demonizowaniu polszczyzny mówię stanowczo „nie”!

Zatem w polskim jest 7 przypadków. Język polski nie jest rekordzistą pod tym względem – baskijski na przykład ma ich 16. Dobra wiadomość jest taka, że przypadek rozumiany sensu largo obserwowalny jest w wielu językach. Co istotne przypadki mogą mieć tak jak w języku polskim wykładniki morfologiczne, ale nie muszą. I co ważniejsze nie jest to wymysł czy marzenie sfrustrowanych wielbicieli i wielbicielek języka polskiego, ale wynik międzynarodowych badań lingwistycznych.

Warto wiedzieć, że już małe dzieci są w stanie posługiwać się wszystkimi przypadkami gramatycznymi, oczywiście funkcjonalnie, w ograniczonym i zróżnicowanym frekwencyjnie zakresie – nierzadko z żelazną logiką „jest pies” i „nie ma piesa”. Oczywiście czym innym jest tzw. nabywanie języka przez dzieci czy nauka przez zabawę, a czymś innym uczenie się/nauczanie nastolatków i nastolatek, dorosłych czy seniorów i seniorek. Są to jakościowo różne zjawiska.

Ponadto w polszczyźnie królują rodzaje gramatyczne. Gramatyki podają różne opisy: wersja minimum obejmuje 3, w wersji dla ambitnych możemy doliczyć się siedmiu – męskoosobowy (chłopak), męskonieżywotny (młotek), męskonieosobowy (pies), żeński (architektka), nijaki (dziecko), męskoosobowy (chłopcy), niemęskoosbowy – (dzieci, kobiety, psy i książki).

Posługujemy się alfabetem łacińskim a reguły ortograficzne, opierające się przede wszystkim na zasadach morfologicznych i fonologicznych, są dość konsekwentne. Cechy polskiego, które mogą odstręczać i na początku stanowić trudność – na szczęście do pokonania, to spółgłoski jak np. ś, ć, ź czy zapisywane dwuznakami cz, sz, dż, dź (przypomnijmy sobie Grzegorza Brzęczyszczykiewicza).

Z drugiej strony w polskim jest stały akcent, prosty system samogłoskowy (z wyjątkiem „y” niewystępującego w wielu językach), dość regularny system czasów i – moim zdaniem – całkiem przyjazna składnia. Z czasem dostrzegamy istnienie aspektu (uczyłam się, ale czy się nauczyłam?) oraz wołające o pomstę do nieba i nastręczające wielu trudności samym Polakom i Polkom formy liczebników. Na pocieszenie można stwierdzić, że nie samymi liczebnikami polski żyje.

Cały obraz „bycia w języku” i uczenia się języków komplikuje się jeszcze bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że języki a może raczej ich użytkownicy i użytkowniczki na własne sposoby motywowane – i kulturowo, i indywidualnie – używają języka/języków. Istotnym wydaje się również fakt, że niejednokrotnie napotykamy słowa, których odpowiedników nie można odnaleźć w innym/naszym języku. Jednak nie oznacza to, że nie zachodzi rozumienie i nie następuje komunikacja.

Język się zmienia a my konfrontujemy się z normą wzorcową i użytkową. Posługujemy się idiolektami i na nie się natykamy, do tego zachodzą interferencje. Poza tym – dość przyziemnie – ważna są motywacja i osoby, które wspierają nas w nauce języków: nudna pani od francuskiego czy nieżyczliwy pan od niemieckiego, nie raz stanęli na drodze ku językowemu sukcesowi…

Jestem przekonana, że każdy język można opanować (proszę zwrócić uwagę na znaczenie słówka opanować i przypomnieć sobie swoje językowe doświadczenia). Każdy z nich ma swoje tajemnice, których z początku może nie zauważamy. Zaczynamy je dostrzegać, gdy zaznajamiamy się z językiem, odczuwając potrzebę coraz precyzyjniejszego wyrażenia siebie.

Każdy z uczących się ma swoje własne tempo uczenia się oraz potrzeby, które powinny być respektowane, by osiągnąć cel, jakim może być jak najlepsza i jak najbardziej odpowiadająca potrzebom znajomość języka obcego. Moim zdaniem nie ma łatwiejszych czy trudniejszych języków. Moim zdaniem możemy uczyć się ich mniej lub bardziej skutecznie, posługiwać się nimi lepiej lub gorzej oraz bardziej lub mniej świadomie.

Zaryzykuję stwierdzenie, że język, kultura oraz myślenie są nierozerwalnie połączone ze sobą a wręcz determinują całe doświadczenie – postrzeganie świata, sny nawet.

Doskonale opisał ten fenomen Michał Głowiński. Otóż przyśniło mu się spotkanie z farmaceutką, podczas którego zapytał „czy jest Cortazar?”. W odpowiedzi padło: „Cortazaru nie ma”. I w całej przywołanej historii nie chodzi o błąd i wątpliwość – Cortazara (pisarza) czy Cortazaru (leku na przykład), ale o pytanie, czy taki sen mógłby śnić ktoś, kto posługuje się językiem, w którym nie funkcjonuje kategoria żywotności? Ja pozwolę sobie zapytać, czy ten sen jest przetłumaczalny na język, w którym nie ma deklinacji?

Reasumując, podtrzymuję, że polski jest logiczny i co więcej można się go nauczyć. Na sam koniec dodam, że mam niewątpliwą przyjemność znać osoby, które uczyły się go jako dorośli i swoją znajomością polszczyzny mogłyby zawstydzić niejednego z native speakerów i niejedną z native speakerek. Sorry, rodzimych użytkowników i użytkowniczek języka polskiego.

Źródła:

Michał Głowiński, Przywidzenia i figury, Kraków 1998.

Edward Łuczyński, Kategoria przypadka w ontogenezie języka polskiego czyli o wchodzeniu dziecka w rzeczywistość gramatyczną, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2004.

Jolanta Machowska, Nabywanie kategorii przypadka. Wiek wczesnoszkolny, Kraków 2006.

Przemysław Turek, Czy polski należy do najtrudniejszych języków świata? Polszczyzna w statystykach trudności przyswajania języków i w perspektywie porównawczej, w: Polonistyka bez granic, t. 2. Glottodydaktyka polonistyczna – współczesny język polski -językowy obraz świata, red. R. Nycz, W. Miodunka, T. Kunz, Kraków 2011.

O autorce:
Monika Nawracka

Antropolożka kultury. Absolwentka m.in. polonistyki i iranistyki.

Uczyła się angielskiego, niemieckiego, rosyjskiego, arabskiego, tureckiego i łaciny.

Uczy języka polskiego oraz perskiego.

Poniższy artykuł jest zmienioną wersją tekstu, który ukazał się na http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,9553 24.stycznia 2014.

Kontakt: m.nawracka@gmail.com

Dialekty języka hiszpańskiego i ich nauka – autor: Piotr

Zawsze uważałem, że w kwestiach, w których sami nie jesteśmy specjalistami powinniśmy oddawać głos innym osobom, które mają trochę więcej do powiedzenia na dany temat. Dlatego też na "Świecie języków obcych" istnieje takie coś jak gościnne artykuły. Kilka miesięcy temu mieliście okazję przeczytać znakomity gościnny artykuł o języku arabskim i o tym jak się go uczyć. Sądząc po komentarzach okazał się to strzał w dziesiątkę. Wiedząc o tym, że sporo osób uczy się, bądź myśli o nauce języka hiszpańskiego (do którego mi na razie, niestety, nie jest zbytnio po drodze) postanowiłem oddać głos koledze Piotrowi, który już niejeden raz przekazywał swoje cenne uwagi w komentarzach do innych artykułów i którego wiedza na temat języków iberoromańskich jest znacznie większa niż moja. Zachęcam więc do przeczytania jego artykułu i do komentarzy!

Za uprzejmością, jak również zachętą ze strony Karola mam przyjemność podzielić się na ramach Jego blogu informacjami na temat dialektów języka hiszpańskiego i kilkoma moimi osobistymi doświadczeniami. Aby artykuł był "czytalny" również dla osób nie uczących się hiszpańskiego rezygnuję w nim ze szczegółowej charakterystyki gramatycznej, fonetycznej i leksykalnej poszczególnych grup dialektów, natomiast osobom zainteresowanym ich nauką spróbuję pod koniec również krótko poradzić i podpowiedzieć.

Język hiszpański zdaje się cieszyć coraz większym zainteresowaniem w naszym kraju. Mimo coraz bogatszego wyboru podręczników możliwości nauki tego bogatego języka wyłącznie na ich podstawie są jednak skromnie ograniczone zaledwie do jednego z wariantów używanych na Półwyspie Iberyjskim. W Polsce bowiem tradycja nakazuje nauczać europejskich dialektów języków obcych, takich jak angielski z Wielkiej Brytanii, lub właśnie hiszpański z Hiszpanii, a nie ich wariantów zamorskich. Przyjrzyjmy się teraz szerzej sytuacji językowej w świecie hiszpańskojęzycznym, w tym również zobaczmy na ile sprawdza się w komunikacji przyjęty w polskim systemie nauczania "standard" z Hiszpanii.

Rodzimi użytkownicy języka hiszpańskiego na świecie. Źródło – wikipedia.org.

Język hiszpański dotarł do Ameryki wraz z jej podbojem przez Hiszpan, począwszy od przełomu wieku XV i XVI. Na początku warto powiedzieć, że kolonizacja Ameryki następowała w większości z południowych regionów Hiszpanii, tj., głównie z Andaluzji. Używany w Hiszpanii standard literacki (jak również ten nauczany w Polsce) oparty jest natomiast na dialektach północnych. Język przeważającej części kolonizatorów od początku się więc różnił, z biegiem czasu w wyniku izolacji od Hiszpanii (i poszczególnych regionów Ameryki od siebie wzajemnie) zmiany się nasilały. Trzeba jednak wyraźnie zauważyć, że od czasów konkwisty język ewoluował po obydwu stronach oceanu i od wieku XVI lub XVII również na Półwyspie Iberyjskim zdążył się zauważalnie zmienić. Co ciekawe, w efekcie czego wiele słów w powszechnej świadomości ludzi uważanych za amerykanizmy, jest tak naprawdę archaizmami, które przetrwały w pewnych regionach Ameryki, a w Hiszpanii już wyszły z użycia, choć dawiej używane były. Podobnie w Hiszpanii nadal używane są słowa, które w Ameryce zdążyły już wyjść z użycia. Dwa etnolekty rozdziera więc zarówno powstawanie nowych, jak i zanikanie użycia dawnych wyrazów i struktur gramatycznych. Po obu stronach oceanu język był też pod wpływem innych języków obcych. Szczególnie interesujące jest to w Ameryce, gdzie wśród kolonizatorów pomiędzy Hiszpanami byli obecni ludzie innych narodowości, a zwłaszcza afrykańscy niewolnicy pochodzący w większości z okolic dzisiejszej Nigerii. W Ameryce kolonizatorzy zmieszali się z lokalną ludnością indiańską. O ile w przypadku brytyjskiego podboju Ameryki powiemy raczej o wyparciu ludności rdzennej na skolonizowanych terenach, takie kompletne wyparcie nie powiodło się Hiszpanom na wielu obszarach położonych bardziej na południe, w mniej korzystnym klimacie. Ludzie czystej "rasy białej" stanowią dziś mniejszość populacji Ameryki Łacińskiej, przeważa natomiast w różnych proporcjach mieszanka "rasy białej" (konkwistadorzy), "czarnej" (niewolnicy) i napotkanych tubylczych. Nawet na obszarach gdzie miejscowa ludność indiańska została doszczętnie wyparta (np. wyspiarska część Karaibów, od której rozpoczęła się konkwista) zachowała się do dziś pewna ilość wyrazów wywodzących się z lokalnie używaych języków. Niektóre z indiańskich i afrykańskich zapożyczeń weszły do ogółu zasobu języka hiszpańskiego (w tym tego z Półwyspu Iberyjskiego), wiele natomiast używanych jest współcześnie jedynie lokalnie na określonych obszarach. Rówież w gramatyce i fonetyce zaznacza się wpływ języków obcych. Wśród języków jakie wywarły wpływ na dialekty amerykańskie można wymienić m.in. język angielski, włoski, yoruba, ogromną liczbę języków lokalnej ludności w tym nahuatl, keczua, aymara, taíno, języki majów. 

Skończmy już przynudnawą część teoretyczną i zobaczmy jak wygląda współczesna sytuacja w języku hiszpańskim w praktyce. Poszczególne dialekty łączy pewien wspólny szkielet gramatyczny i leksykalny, który choć i w dość zasadniczych elementach (typu odmiana czasowników) nieraz się różni pomiędzy dialektami, spaja je w jeden… waham się użyć słowa "język". Na tym zbliżonym do siebie szkielecie wisi jednak nieco zróżnicowane słownictwo i tak dla przykładu w Hiszpanii fasolę nazywają "judía", w Argentynie "poroto", w Republice Dominikany "habichuela", w Wenezuelii "caraota", w Peru "frejol", w Kolumbii "fríjol", a w Meksyku "frijol". Fasolkę szparagową natomiast w Hiszpanii nazywają "judía verde", w Argentynie "chaucha", w Republice Dominikany "guandul", w Wenezuelii i Peru "vainita", w Kolumbii "habichuela", a w Meksyku "ejote". Prawdą jest jednak, że w innych krajach często powtarza się któreś z już powyżej wymienionych słów, lub jest dość podobne i zrozumiałe. Dla nas istotne jest, po pierwsze, na ile sami rodowici użytkownicy języka hiszpańskiego rozumieją słowa z innych regionów, po drugie, na ile istniejące różnice utrudniają komunikację pomiędzy rodowitymi użytkownikami języka i po trzecie, jak duże utrudnienie sprawią osobie uczącej się języka hiszpańskiego jako obcego. Wyrazy nie wchodzące w skład słownictwa potocznego, są zwykle w pewnym stopniu rozumiane na szerszym obszarze, choć nie jest to regułą i tyczy się gł. sąsiadów. Jako jednak, że dochodzi do tego zbliżony "szkielet" języka (czyli większość wypowiadanych słów, choćby mało kluczowych dla przekazu to jednak wspólnych) nie uniemożliwia to komunikacji pomiędzy rodowitymi użytkownikami języka hiszpańskiego z oddalonych obszarów, ale o tym i czy na pewno później. Z pewnością dochodzi do wielu nieporozumień i utrudnień. Celowo dałem przykład fasoli i fasolki szparagowej gdyż zdarzyło mi się właśnie z początku nie porozumieć z pewną dziewczyną z Republiki Dominikany, gdy użyłem słowa "habichuela", które jak widzimy powyżej w Kolumbii oznacza fasolkę szparagową, a w Republice Dominikany zwykłą fasolę, czyli już inne warzywo. Trzeba jedynie dodać, że im język bardziej potoczny, tym różnice leksykalne się nasilają w zasadzie czyniąc dwa dialekty niezrozumiałymi.

Pomiędzy dialektami istnieją również liczne różnice gramatyczne takie jak inne użycie czasów, trybów, przyimków, zaimków, ogólnie różnorodnego rodzaju konstrukcji gramatycznych. Podobnie jak w przypadku słownictwa, różnice nasilają się przechodząc do języka coraz bardziej potocznego lub gwarowego. Również język oficjalny jest w pewnym, choć niewielkim stopniu zróżnicowany gramatycznie, a różnice gramatyczne można odnaleźć już przeglądając prasę.

Niewątpliwie najbardziej skomplikowana do opisania jest kwestia akcentu, oraz wymowy. Sytuacja jest na tyle skomplikowana, że np. w Kolumbii można wyznaczyć kilkanaście lokalnych dialektów o pewnych różnicach gramatycznych, leksykalnych i tak silnych różnicach fonetycznych, to brzmienie jednego Kolumbijczyka może być bardziej podobne do brzmienia mieszkańca Madrytu niż do brzmienia drugiego Kolumbijczyka z innego regionu kraju. Punktem wyjścia jest z jakiego regionu Hiszpanii pochodziła przeważająca część kolonizatorów. O ile słownictwo standardowe w całym kraju będzie wspólne, to jednak cechy silniej gwarowe nie wchodzące w skład języka oficjalnego, jak również kwestie fonetyczne nie układają się zgodnie z granicami państw, a raczej geograficznie. W ten sposób mowa Kolumbijczyka z Barranquilli na wybrzeżu Morza Karaibskiego, bardziej przypomina mowę mieszkańca Panamy, Wenezuelii lub nawet Kuby, czyli innych regionów Karaibów, niż mowę mieszkańca Bogoty w kolumbijskich Andach. Tutaj jako ciekawostę dodam, że znajoma ze wschodniej Kuby powiedziała mi niedawno, że nie potrafi po mowie odróżnić między sobą mieszkańców zachodniej Kuby i mieszkańców Portoryko. Niestety nie jestem dobrze osłuchany z brzmieniem zachodniokubańskim, by oceniać, na ile jest podobne do portorykańskiego (choć możliwe, że faktycznie dostrzegam podobieństwo), jednak jej dość charakterystyczny dla mnie środkowo-wschodniokubański akcent różni się od dominikańskiego (czyli wyspę dalej) lub portorykańskiego (dwie wyspy dalej) dość wyraźnie. W ten więc sposób kwestie fonetyczne są niezwykle złożone lokalnie i np. mieszkańcy Republiki Dominikany też w zasadzie mówią na kilka różnych sposobów. Tutaj w ramach ciekawostki mogę się pochwalić, że na podstwie błędów ortograficznych (w postaci przybliżania zapisu do wymowy, co przez fatalny poziom edukacji na wyspie jest normą) jestem w stanie przybliżyć, z której części Republiki Dominikany jest dziewczyna. Sztuczka opiera się na tym, że w jednych częściach państwa istnieje wyłącznie głoska "l", a w innych wyłącznie "r". Znacznie łatwiej numer powtórzyć jest jednak w Kolumbii, gdzie jak już wspomniałem różnice w wymowie, jak rówież pewne różnice w gramatyce i słownictwie są znacznie większe. Ogólnie trzeba powiedzieć, że wymowa każdego człowieka w pewnym stopniu odbiega od pisma. Różne dialekty charakteryzują się odejściem w różnym stopiu i na odmienne sposoby, dochodzi do tego ogólna różnica w akcencie.

Spróbujmy odpowiedzieć na dwa, jak myślę, podstawowe dla nas pytania, czyli po pierwsze, na ile rodowici użytkownicy języka z różnych regionów się ze sobą dogadują w praktyce, a po drugie, jak przekłada się to na możliwości komunikacyjne osoby uczącej tego języka i trudność jego nauki. To na ile się dogadują osobiście znam najlepiej z relacji Wenezuelki (od m.in. której się uczę), która na pół roku wyjechała do Madrytu. Jak wynika z opowieści po przyjeździe "nic nie rozumiała z tego co mówią". W ciągu tygodni przywykła do nowego akcentu, nowej wymowy i rozumiała normalnie. Opowiadała mi z przykładami jakie to dziwne rzeczy usłyszała w Hiszpanii, kiedy czegoś nie zrozumiała, lub Jej nie zrozumieli. Jako, że ja koncentruję się na wariantach z Jej części Ameryki przyznaję, że sam byłem słuchając tego zaszokowany i też na Jej miejscu bym nie zrozumiał. Z zabawniejszych sytuacji – poszła kiedyś do salonu i interesował Ją telefon LG. Ogłupiała kobieta w salonie rozgląda się i nie może znaleźć takiego telefonu, a to dlatego, że "LG" w Wenezuelii przeliterowują jak po angielsku, tymczasem gdy w Hiszpanii po hiszpańsku. Funkcjonowanie Wenezuelczyka w Madrycie jest możliwe; w ciągu kilku miesięcy Wenezuelczyk nauczy się rozumieć wszystko co istotne, jednocześnie jednak jest nieco utrudnione. Główny problem stanowi język potoczny, czyli dwa wzajemnie niezrozumiałe światy oraz różnice w wymowie i akcencie. W dalszej kolejności liczne różnice w słownictwie standardowym, na końcu pewnie różnice gramatyczne, które choć umiarkowane, również często zmieniają dokładne znaczenie wyrażenia. Poza Hiszpanami, w świecie hiszpańskojęzycznym za szczególnie ciężkich do zrozumienia uchodzą Kubańczycy, czasem Argentyńczycy, choć niektórzy oglądając telenowele są z nimi akurat osłuchani. Ja osobiście słuchając np. piosenki w hiszpańskim z Hiszpanii niby rozumiem, ale nie opuszcza mnie wrażenie, że słucham czegoś po czesku lub w jakimś innym języku obcym. Warto zauważyć, że w świecie hiszpańskojęzycznym nie panuje zgoda w kwesti tego, czy posługują się jednym, czy wieloma różnymi językami. Wśród szczególnie obstających za podziałem języka na kilka są Argentyńczycy, którzy sami przy tym posługują się jednym z bardziej specyficznych etnolektów.

Zanim dojdziemy do tego jakiego dialektu się uczyć i jak to robić, najpierw krótko ich podział. Dialekty można przypisać do kilku szerszych grup:
1. Hiszpania. Hiszpania to ogromna liczba zróżnicowanych gwar, mieszczących się jednak pod wspólnym standardem literackim. Standard ten jest szczególnie specyficzny i odrębny od dialektów zza oceanu. Jak wspomiałem w części historycznej, spośród tych gwar odmiany z Ameryki najbardziej przypomina mowa z Andaluzji.

2. Meksyk. Wariant ten jest spośród amerykańskich najczęściej nauczany i łatwo o podręczniki do niego. Wymowa meksykańska jest względnie prosta do nauki i zrozumienia jako, że spółgłoski są z reguły dość wyraźnie wymawiane, natomiast samogłoski mogą być na pewne sposoby redukowane.
3. Ameryka Środkowa. Dialekty te mają w słownictwie i gramatyce najwięcej cech wspólnych z Meksykiem, z drugiej strony wyraźne są też różnice. Wymowa charakteryzuje się bardzo silnym odejściem od pisma i może sprawiać trudności, w tym przez przekształcenia niektórych spółgłosek. Na język w tym regionie wpływ miały wysoki analfabetyzm, dość silna izolacja, oraz języki rdzenne tych obszarów. Brak materiałów szkoleniowych, relatywnie ciężki dostęp do "żywych materiałów" i native speakerów.
4. Karaiby. Obejmują wyspy Karaibskie, oraz w nieco mniej czystej postaci również karaibskie wybrzeża Ameryki Południowej, Środkowej i Panamę. Wymowa dość podobna do tej z Ameryki Środkowej, liczna redukcja spółgłosek, pewne przekształcenia samogłosek. Jest natomiast różnica w akcencie, który w moim odczuciu może być trudniejszy od środkowoamerykańskiego. Poza tym jest trochę łatwiejszy dostęp do native speakerów i żywych materiałów do nauki, w tym choćby dość ekspansywna w świecie muzyka.
5. Andy. Generalnie podobnie jak Meksyk powinny być względnie proste do nauki. Powinno być łatwo o "żywe materiały", czasem trafiają się w internecie nawet jakieś materiały szkoleniowe.
6. Chile. Ponoć różni się dość znacznie od północnej części łańcucha górskiego, niestety mało o nim wiem. Według mojego osobistego wrażenia trudniejszy od wariantów północnych.

7. Rioplatense, czyli Argentyna, Urugway i Paragwaj. Dialekty te są dość specyficzne, widać m.in. wpływ jezyka włoskiego. Łatwo o "żywe materiały" i native speakerów z Argentyny.

Który z dialektów wybrać do nauki? Jeśli celem nauki jest pomyślne zdanie matury lub zrobienie certyfikatu, to w zasadzie nie ma wyboru i trzeba się uczyć hiszpańskiego z Półwyspu Iberyjskiego. Jeśli jednak uczymy się "dla siebie" i z pasji, mamy wybór. Najłatwiej dostać anglojęzyczne materiały do nauki wariantu z Meksyku. Chcę jednak zaznaczyć, że nauka danego dialektu, podobnie jak ogólnie nauka języka i tak zawsze pozostanie jednak gł. samodzielnym czytaniem źródeł w nim napisanych (typu gazet online, książek), wyłapywaniem słówek, słuchaniem nagrań (choćby lokalnego radia online), czytaniem źródeł lingwistycznych na temat danego dialektu (naprawdę wystarczy internet) i rozmową z rodowitymi użytkownikami danego dialektu (osobiście, lub choćby przez internet). W ten sposób możemy się nauczyć dowolnego dialektu, brak podręczników nie stanowi przeszkody. Jeśli więc kogoś pasjonuje np. Argentyna, nie widzę przeszkód, dlaczego miałby nie spełniać swojej pasji przez naukę tamtego języka. Osobiście sporo koncentrowałem się na Kolumbii i jej okolicach, po pierwsze ze względu na dość znaczną liczbę rodowitych użytkowników, a po drugie i ważniejsze, przez położenie geograficzne mieszają się tam warianty andyjskie, karaibskie i środkowoamerykańskie, dając względnie uniwersalne komunikatywnie połączenie. Chyba jedyną dotąd rzeczą, w której ja i Benny (autor bloga "Fluent in 3 months") się zgadzamy jest wybór wariantu kolumbijskiego, w przypadku, gdy ktoś ma trudności z określeniem się geograficznie, co mu jest potrzebne, lub go interesuje.

Podsumowując zaryzykuję wyciągnąć wniosek, że język hiszpański przez swoje zróżnicowanie geograficzne jest niezwykle trudny, jeśli chcemy go doprowadzić do stanu faktycznej użyteczności. Native speakerzy mają większą od nas wiedzę ogólną i możliwości domyślania się sensu wypowiedzi. My Polacy natomiast musimy się bardzo wiele nauczyć. Wszystkim uczącym się życzę dużo sukcesów i stale narastającej pasji. Piotr

Podobne posty:
Język arabski – MSA, dialekty, od czego zacząć i jak się uczyć – autor: Mahu
Najłatwiejszy język świata
Najtrudniejszy język świata
Jakiego języka warto się uczyć?
Języki egzotyczne – jak, gdzie i czy warto?
 

Język arabski – MSA, dialekty, od czego zacząć i jak się uczyć – autor: Mahu

Jedną z ważnych umiejętności jaką powinien posiadać każdy człowiek jest umiejętność korzystania z porad osób, które w pewnych dziedzinach mają wiedzę większą od nas samych. W ciągu kilku miesięcy prowadzenia "Świata Języków Obcych" pojawiło się tu wiele komentarzy równie ciekawych i treściwych jak artykuły napisane przeze mnie. Jeden z takich wpisów pojawił się w temacie o języku  ukraińskim, a dotyczy nauki arabskiego.  W związku z tym, iż moje doświadczenie związane z językami semickimi jest bliskie zeru, bo nie wykracza zbytnio poza naukę pisma arabskiego i hebrajskiego, oraz podstawowych wiadomości o samej historii poprosiłem autora komentarza (Mahu) o zgodę na opublikowanie go w formie osobnego artykułu. Mam nadzieję, że przyda się osobom chcącym nauczyć się arabskiego i że sam Mahu będzie w stanie udzielić odpowiedzi na ewentualne pytania dotyczące tego języka. Oddaję więc głos koledze.

Przystępując do nauki arabskiego musisz sama się określić co od niego chcesz. Jeśli mają to być wyjazdy turystyczne, chęć pogadania ze sprzedwcami, obsługą hotelową, czy tym podobne to nie opłaca się, najlepiej wtedy wziąć jakieś rozmówki i już.
Jeśli chcesz uczyć się żeby czytać prasę, oglądać polityczne rozmowy w TV, czy np. strony internetowe będzie ci potrzebny MSA czyli standardowy arabski oparty na klasycznym języku (choć różni sie on od koranicznego dość znacznie wskutek czego do czytania Koranu znów musisz uczyć się troszkę innego arabskiego ale to nieważne).
Jesli chcesz i czytać i dogadywać się na ulicy, rozumieć potoczną mowę i być w pełni komunikatywna w kraju arabskim, musisz opanować dodatkowo dialekt używany w danym kraju.
Choć oczywiście wykształceni Arabowie (takich spotkasz bardzo mało, generalnie rozumienie MSA jest bardzo wysokie w Katarze czy ZEA, Libanie i troszkę w Kuwejcie, ale im kraj biedniejszy i większa ciemnota to tym bardziej MSA jest bezużyteczne) rozumieją MSA, to jednak potocznie go nie używają.
I tak masz do wyboru:

– Shami zwany dialektem lewantyńskim lub dialektem wschodnim , jest używany w Jordanii, Libanie, Palestynie, Syrii.
Dochodzi tu jeszcze podział na damasceński, bejrucki, palestyński, i tzw. Ashraf czyli dialekt chrzescijańskich maronitów – wlaściwie ciężko się go nauczyć z jednego względu. Jest strasznie rozbity wewnętrznie i jakakolwiek próba znalezienia dialektu, ktory wszędzie dawałby Ci swobodę rozumienia jest bezcelowa – najszerzej rozumiany jest dialekt jordański.
Z kolei najwięcej materiałów jest do syryjskiego ale ten np. jest bardzo znowu niepopularny i w Libanie i Palestynie. Także tu sie trzeba zdecydować co i jak.
Dużo w dialekcie syryjskim spiewa Hajfa Wehbe – nawet na youtube można poszukać.

Khaliji – dialekt uzywany w Kuwejcie, Bahrajnie, Katarze , wschodnim wybrzeżu Arabii Saudyjskiej, oraz ZEA i częściowo Omanie, raczej nie jest popularny bo kraje te sa dosc hermetyczne.

Hijazi – zachodnia Arabia Saudyjska , szczególnie okolice Mekki.

Ibri – Oman , jest to dialekt beduinów spotkałem sie z nim osobiscie. Praktycznie jest dosc niezrozumiały nawet dla Omańczyków ponieważ ludnosc beduińska dość niechętnie asymiluje się społecznie i niemal w ogóle nie posługuje się dialektami narodowymi, a dialekt ten dodatkowo stanowi o ich odrębności.

Masri – dialekt Egipski. Najłatwiejszy i najbardziej rozpowszechniony dzięki arabskim filmom , oczywiście najwięcej książek do nauki dialektu arabskiego jest oczywiscie o tym z Egiptu

Darija – dialekt maghrebski oparty na językach berberyjskich z dużymi wpływami francuskiego, od Libii po Maroko, dość odmienny od poprzednich.

Hassaniya – język Mauretanii, praktycznie niezrozumiały dla reszty Arabów. Ogromne wpływy subsaharyjskiego języka wolof.

Do tego dochodzą pomniejsze dialekty :
– cypryjski – używany na Cyprze przez Maronitów
– iracki  w Iraku
– jemeński w Jemenie , jest to język najbliższy klasycznemu arabskiemu, czasem nazywany Arabic-Arabic ze względu na swoje archaiczne słownictwo
– sudański – okolice Sudanu i Etiopii

Najłatwiejszy jest egipski i do niego dostaniesz najwięcej książek, do Darija też jest całkiem nieźle, za to do dialektu zatoki i lewantyńskiego trzeba już raczej mieć kontakt z żywym językiem danego kraju bądź miasta i minidialektami, bo próba uczenia się wielkiego dialektu tylko po to żeby wyjść na ulicę i stać jak dupa nie rozumiąc nic jest bezsensowna

Dalsze dialekty jak hassaniya czy jemański są w ogóle poza zasięgiem, nie znalazłem nic co mogłoby w jakiś sposób nadawać się do nauki tychże dialektów. 

Jak powinna wyglądać przygoda z MSA ?
Otóż musisz sobie uzmysłowić, że książek polskich do arabskiego NIE MA. Są tylko jakieś rozmówki i inne bzdury zajmujące czas jak np. gramatyka Daneckiego, który poza tym, że jest profesorem arabistyki i opisem stosunków miedzy religiami w świecie islamu to chyba nic innego nie stworzył dla ludzi zainteresowanych nauką, a jego książka do gramatyki ma gigantyczne błędy.

Najlepsze książki do nauki jezyka arabskiego, z którymi się spotkałem są pisane po hebrajsku i nic tego nie zmieni. Niestety nie każdy ma do nich dostęp i nie każdy zna hebrajski więc będziesz zmuszona korzystać z anglojęzycznych pozycji które mają jedną wielką wadę – wymowę pisaną często fonetycznie dla anglosaskich czytelników co bardzo utrudnia prawidłową naukę przy braku wystarczającej ilości materiałów dźwiękowych.

Nigy nie ucz sie arabskiego z jednego zródła , ten jezyk gramatycznie jest bardzo skomplikowany i czasem lepiej sprawdzić w wielu książkach co i jak niż skupiać się błędnie na jednej.

Książki anglojęzyczne, które mogę polecić do MSA i początków nauki to:
Mastering Arabic Book 
Mastering Arabic Script: A Guide to Handwriting 
Mastering Arabic 2
Te trzy książki zaznajomią cię z podstawami arabskiego i lekką mieszanką słówek z dialektu egipskiego , plus poznasz podstawy pisma

Teach Yourself Arabic Complete Course
To bedzie dalsza lekcja MSA , poznasz gramatykę, zasady wymowy + dalsza nauka czytania

Basic Arabic Workbook: For Revision and Practice

Arabic Calligraphy: Naskh Script for Beginners

Intermediate Arabic Workbook: For Revision and Practice

Arabic Script: Styles, Variants, and Calligraphic Adaptations

Learn Arabic calligraphy

Alif Baa: Introduction to Arabic Letters and Sounds

Let's Read the Arabic Newspapers

Ksiazki uczace pisma , roznych stylow pisania ( Rashi, Naskh czy ten cholerny Nastaliq ktory nawet i mnie po 15 latach sprawia problemy ) , plus odczytywnie kaligrafii

Basic Arabic Workbook: For Revision and Practice – tu szczególnie muszę pochwalić tę książkę, zawiera ona pismo odręczne z masą przykładów – aż 14 wariantów pisma odręcznego, przykłady ulotek, pisma z zeszytów, czy demonstracji ulicznych

The Connectors in Modern Standard Arabic
Skomplikowana gramatyka – jak dojdziesz do poziomu B1 będzie bardzo przydatna , opisuje tworzenie połączeń między zdaniami , coś jak angielskie the, at, an, on + masa partykuł objaśnień, wyjatków czasów i innych pierdółek.

Z audio polecam:
-Teach Yourself Arabic Complete Course i Ultimate Arabic Beginner-Intermediate (zawiera jeszcze podstawy 5 innych dialektów – iracki, lewantyński, maghrebski, egipski, saudyjski)

Następne dwie to dialekt zatoki perskiej, ale tylko w wersji standardowej bez podziału na etnolekt Bahrajnu czy rijadzki:
Teach Yourself Gulf Arabic Complete Course
Colloquial Arabic of the Gulf 

Do egipskiego:
Colloquial Arabic of Egypt

Do lewantyńskiego:
Colloquial Arabic Levantine

Living Arabic: A Comprehensive Introductory Course – zajebisty kurs oparty w duzej mierze na dialekcie jordańskim, ale zawiera słownictwo jakim Arabowie posługują sie na co dzień i wyjątkowo aktualne. Zdecydowanie polecam.

Spoken Lebanese – to ciężko dostać z plyta CD. Ja kupiłem wersję arabsko-angielską w miejscowości Jounieh w Libanie zamieszkanym tylko przez Maronitów, wszędzie indziej widziałem tylko samą książkę w tym na Amazonie – książka jest bardzo ciekawa bo zawiera Ashraf czyli mowę maronitów

Media Arabic: A Coursebook for Reading Arabic News – i to na koniec bo zapomniałem. Uczy czytania arabskich newsów. Po jakimś czasie będzie to jedno z ćwiczen, które polecam, nagywaj newsy z al jazeery i próbuj czytac lecące napisy aż dojdziesz do momentu, że nie będziesz sie zastanawiac co znaczą tylko zaczniesz czytać automatycznie – ja tak ćwiczylem i efekty są świetne

Mniej więcej w połowie nauki polecam jak najszybciej próbować przerzucić sie na strony o gramatyce i jezyku pisane juz po arabsku i tam szukać kolejnych kursów.
W przypadku wyjazdu do kraju arabskiego niezwłocznie kup ksiązkę w języku docelowym !!!

No i to by było na tyle jeśli chodzi o arabski. I nie masz co się bać – język jest trudny będziesz miala problemy, ale poruszając się za moimi wskazówkami i korzystając z tych źródeł opanujesz bardzo szybko to co powinnaś i myślę, że do poziomu B1 a reszta będzie już zależała od Ciebie.
Powodzenia. 🙂
I naprawdę nie ma co sie bać arabskiego, są gorsze języki. Jak ktoś ma pytania odnośnie arabskiego to zapraszam na meila.
Mahu

PS: Jeśli ktoś nie może się doczekać nowych wpisów mojego autorstwa to już niedługo powinien je ujrzeć. Pozdrawiam wszystkich uczących się języków obcych i życzę powodzenia!