język szwedzki

Ile klasyki w postępie?

Nie tyrolska i nie turystyczna. Nudna i zacofana konserwa językowa – to ja.

Nie tyrolska i nie turystyczna. Nudna i zacofana konserwa językowa – to ja.

***Uwaga: wpis mocno subiektywny i oparty na moich własnych perypetiach związanych z nauką języków obcych. Przyda się osobom, które zauważają u siebie predyspozycje i preferencje zbliżone do moich.


Zauważyliście, że spora część postów na WOOFLi (no dobrze, powiedzmy, że połowa) zawiera w sobie dużo stwierdzeń opartych na przeczeniach, a więc lubimy mówić o tym jak NIE uczyć się języków, zamiast po prostu dzielić się z czytelnikami tym, jak MY „to” robimy? Oczywiście byłoby niesprawiedliwością generalizować tę myśl na całokształt naszych artykułów. Ale myślę, że osoba zainteresowana nauką języków większą radość, motywację i nadzieję wyniesie z tekstów będących drogowskazem i źródłem porad.

Problem w tym, że czytelnik oczekuje zwykle porad:
a)    uniwersalnych
b)    możliwie rewolucyjnych

Myślę, że nie muszę udowadniać, że bardzo o takie trudno.

Zwróćmy jednak uwagę na pewnego rodzaju trend we współczesnym myśleniu o metodologii nauczania i uczenia się języków. Mieliście kiedyś w ręku jakiś (nawet współczesny) podręcznik do wykładania łaciny i kultury antycznej w szkołach średnich? Chociażby Porta Latina, z której sama korzystałam w liceum. Praca z taką książką stawia sobie za cel przede wszystkim wpajanie struktury języka łacińskiego (nieużywanego przecież w codziennych sytuacjach komunikacyjnych) poprzez schemat: przedstawienie teorii gramatycznej – komentarz gramatyczno-leksykalny – rozdanie słowników – trening translatorski. Tylko i wyłącznie, powtarzam: tylko i wyłącznie tłumaczenie pełnych zdań, które wymaga takiego natężenia uwagi i łączenia wielu obszarów ledwo co nabytej wiedzy w jedno, że ma się ochotę jedynie splunąć i trzasnąć drzwiami.

Zdaje się, że szeroko pojęta praca z tekstem należy już do bardzo niepożądanych, wręcz archaicznych i znienawidzonych metod, szczególnie uznawanych za nieprzystające do realiów nauczania i uczenia się języków nowożytnych. Praca ze źródłem pisanym, skupiona na pewnego rodzaju analizie i zagłębianiu się w niuanse językoznawcze, jawi się wielu osobom jako żmudna, totalnie niepraktyczna, nierozwijająca, krzywdząca i zniechęcająca. Wszak każdy chciałby przede wszystkim „nauczyć się mówić”.

źródło: http://www.michelthomas.com/assets/downloads/INTRODUCTORY%20POLISH.pdf

źródło: http://www.michelthomas.com/assets/downloads/INTRODUCTORY%20POLISH.pdf

 

Powyższy zrzut ekranu, będący fragmentem opisu metody niejakiego Michela Thomasa (co ciekawe, natrafiłam nań  przeglądając oparty na niej kurs języka polskiego dla obcokrajowców), ma jednoznaczny wydźwięk: ludzie mają trudności z nauką języków, ponieważ nie pozwala im się wyjść ze szkolnych schematów. Ten pan utrzymuje chyba, że już sam kontakt z ołówkiem i kartką papieru, albo (Boże uchowaj) słownikiem, grozi histeryczną katatonią, afazją, otępieniem i zespołem stresu pourazowego.

A ja, psiakrew, lubię pracę z tekstem i cenię ją sobie jak nic innego, podobnie chyba jak Karol i Michał. Prawda jest taka, że lubię obcować z wieloma tekstami, najlepiej o dużym przekroju różnorodności i stopnia trudności. Lubię „wymiętosić” jedną frazę na wszystkie strony, rozumieć budowę zdania w każdym jego szczególe, tworzyć w głowie poznawczą reprezentację gramatycznego „szkieletu”, na który potem samodzielnie jestem w stanie układać „tkanki mięśniowe, kostne, narządy i układy narządów” złożone ze słów i interpunkcji.

To trochę jak z małymi chłopcami, którzy widząc zegarek od razu chcieliby go rozkręcić i poznać wszystkie jego mechanizmy, części, śrubki i zębatki. Inni zaś wolą po prostu mieć cały, gotowy, dobrze działający gadżet, z którego będą w stanie zwyczajnie odczytać godzinę, jeśli będzie im potrzebna. I nic w tym złego.
Kiedy zaczynałam samodzielną naukę języka obcego, zależało mi nieco na obcięciu kosztów źródeł potrzebnych mi do nauki. Uważałam wtedy, że najlepiej będzie zacząć od opracowywania prostych tekstów porównując je w miarę symultanicznie z ich głosowymi nagraniami. Chciałam ominąć konieczność nabywania książek z dołączoną płytą CD.

Zdecydowałam się więc napisać do szwedzkiego radia (moje pierwsze, samodzielne i nieco łamane szwedzkojęzyczne maile, przy których dzielnie się upierałam, choć przecież mogłabym napisać do nich po angielsku) z prośbą o udostępnienie mi transkrypcji krótkich opowiadań dla dzieci, czytanych w ramach cyklicznej audycji dla najmłodszych. Były to dzieła fińskich autorów, chyba dość niszowe, ponieważ nie potrafiłam znaleźć w Internecie nawet oryginałów, nie mówiąc już o przekładach na szwedzki. Ogromnie miło wspominam korespondencję z redaktorkami i realizatorkami tamtej audycji. „Na cito” otrzymałam plik .doc z kilkunastoma tekstami bajek, które mogłam jednocześnie śledzić zarówno wzrokowo, jak i słuchowo.

Na kanwie tych możliwości opracowałam bardzo lubiany przeze mnie do dziś trening fonetyczno-ortograficzno-polisensoryczny, który pewnie części czytelników przypominać będzie zwykłe dyktando, jednak nie do końca polega na tym samym.
Znając ogólne brzmienie głosek, prawidłowość ich zmienności w zależności od ułożenia, położenia akcentu etc. (ktoś pomyśli – co to w ogóle za kolejność uczenia się? Studiowanie alfabetu fonetycznego i podręczników dla filologów, podczas gdy mogłabyś przyswoić te zasady nieświadomie i naturalnie?), postanawiam wyłowić z nagrania dźwiękowego NIEZNANE MI wcześniej słowo, po czym (wsłuchując się uważnie, bez sprawdzania) usiłuję napisać je tak, jak je sobie „wyobraziłam” w formie tekstowej. Przy odrobinie wiedzy i szczęścia, uda mi się osiągnąć 100% ortograficznej poprawności, a ponadto ustalić długość poszczególnych samogłosek, rodzaj akcentu, postać i wzajemną relację dyftongów itd. itp.

Uwierzcie mi, że szwedzki potrafi płatać czasem różne figle na linii zapis – wymowa. Dlatego samodzielnie oceniam, że właśnie taka umiejętność jest bardzo dla mnie cenna i warta ćwiczeń. Ach, dodam jeszcze, że niesamowicie przydaje się to jeżeli chcemy (np. podczas oglądania obcojęzycznej telewizji) sprawdzić szybko w Internecie jakieś nurtujące nas słowo. Jednym słowem – uczymy radzić sobie bez transkrypcji słownej. Chyba też właśnie dlatego bardzo cenię sobie moją powierzchowną znajomość alfabetu fonetycznego. Podręcznik, który przy wprowadzaniu suchej leksyki uwzględnia ten uniwersalny zapis fonetyczny, jest w mojej opinii naprawdę cenny.

Nie oznacza to jednak, że pracuję wyłącznie na suchych tekstach, nagraniach, gotowych źródłach wspomagających rozumienie bierne (deprecjonując umiejętności czynnego posługiwania się językiem w mowie i w piśmie), albo siadam ze słownikiem polsko-szwedzkim i uczę się każdego słowa po kolei.

Tak naprawdę metoda, którą obierzesz, ma najmniejsze znaczenie. To nie metody zrewolucjonizują twoje postępy, mentalność, sposób patrzenia na to, co do tej pory robiłeś źle. Pozwólcie, że podzielę się na koniec moją myślą, którą dość dobrze zilustruje poniższy cytat:

„Languages cannot be taught, they can only be learnt. The best way is to tell students right away that they are responsible for their own learning process, and the teacher is just a guide who has to motivate them.”

Nie chodzi więc o konflikty między nauczaniem indywidualnym a grupowym; metodami wyniesionymi z przedwojennego szkolnictwa a tymi „nowoczesnymi”; sporem między „naciskiem na komunikatywność” a „puryzmem językowym”. Chodzi o przejęcie inicjatywy i odpowiedzialności za swoją własną naukę. Pełnej, kompletnej i globalnej – stąd też nie zgadzam się z ostatnią częścią cytatu – to nie „teacher” ma być źródłem motywacji, tylko nasze własne dążenia i potrzeby intelektualne.

Nikt ich za nas ani dla nas nie stworzy.

 

Zobacz też…

Kiedy i jak korzystać z Wikipedii przy nauce języka obcego?

Nie samymi podręcznikami… – czyli internetowe pomoce naukowe

7 grzechów głównych nauki języków obcych

Po jakiemu uczyć się szwedzkiego?

szwedzki_polski_angielski

No, jak to po jakiemu, po …

Jaka była twoja pierwsza myśl, drogi czytelniku? Czy język obcy jest w twoim umyśle bytem na tyle specyficznym i osobno pojmowanym, że w trakcie jego nauki wolisz ograniczyć udział języka pomocniczego (ojczystego) do minimum? Może nie potrafisz całkowicie zrezygnować ze wspomagania się polskim na żadnym z etapów kursu lub samodzielnej nauki? A może lubisz uczyć się dwóch języków jednocześnie, przy czym ten, który znasz dużo lepiej niż drugi staje się twoim językiem pomocniczym? W poniższym artykule postaram się nakreślić różne podejścia do opisanej powyżej sprawy, zarówno wyznawane przez samouków jak i zawodowych lektorów. Zaprezentuję także krótkie recenzje kilku pomocy naukowych (w większości podręczników) do języka szwedzkiego, zarówno tych wyprodukowanych przez wydawnictwa polskie, jak i publikacji monojęzycznych (szwedzkich), a także wspomnę o źródłach przydatnych tym, którzy władają i lubią władać angielskim.

PO POLSKU

Ci z was, którzy uczestniczyli w jakikolwiek kursie dla początkujących w jakiekolwiek ze szkół językowych, zetknęli się prawdopodobnie ze specyficzną metodologią stosowaną przez lektorów tam nauczających. Dostępne w ofercie kursy są (zazwyczaj w dość sztuczny sposób) podzielone na etapy, z czego kilka pierwszych posiada w nazwie wyróżnione określenie „dla początkujących”. Dopóki testy poziomujące nie wykażą zadowalającego wyniku, kursant pozostaje w bezpiecznej dla siebie loży laików, dla których jeszcze za wcześnie na konwersacje/zrezygnowanie z języka pomocniczego/zabranianie im mówienia po polsku. Użycie języka ojczystego zaczyna być mocno ograniczane przez lektora w momencie przekroczenia magicznej granicy poziomu B1 lub B2.

Czym to grozi?
Wśród skutków ubocznych powyższej metodologii (które – identycznie jak w przypadku farmakoterapii – mogą, lecz NIE MUSZĄ się pojawić) wyróżnić można m. in.:

  • Przymus formułowania każdej wypowiedzi (ustnej lub pisemnej) najpierw w języku polskim, co przynajmniej dwukrotnie wydłuża czas operacji umysłowej;
  • Paniczny lęk przed samodzielnym formułowaniem wypowiedzi w języku obcym;
  • Nieumiejętność wytworzenia w sobie nawyku myślenia w języku obcym;
  • Tworzenie bezsensownych kalek z języka polskiego na obcy (i odwrotnie);
  • Upośledzenie metod przyswajania materiału (największy koszmar to wkuwanie listy słówek ze sztywno przyjętymi tłumaczeniami polskimi – dotyczy to również wszelkich publikacji typu „Norweski w 3 miesiące”, „Niemiecki nie gryzie” czy też „Język bułgarski w podróży”).
  • Wytworzenie u kursanta poczucia bezradności językowej;

Czy to znaczy, że powinniśmy wyrzucić wszystkie polskojęzyczne książki, pomoce naukowe, kserówki, a lektora publicznie wyszydzić?

Ależ skąd.

Jedyny wydźwięk wszystkiego, co powyżej napisałam, zamyka się w tych dwóch prostych radach:

  1. Stawiaj sobie wyzwania
  2. Unikaj braku stawiania sobie wyzwań

Lecz o tym nieco później.

W swojej szwedzkojęzycznej podróży chętnie sięgam do wydawnictw polskich/przełożonych na język polski, głównie w celu nieco głębszego i czysto teoretycznego zapoznania się z teorią gramatyki tego pięknego języka. W tej kategorii znajdują się dwa tytuły, z którymi nigdy nie zamierzam się rozstawać.

  1. Dymel-Trzebiatowska H., Mrozek-Sadowska E. (2011) Troll 1 & 2 – Język szwedzki. Teoria i praktyka. Poziom podstawowy i średnio zaawansowany. Gdańsk: Wydawnictwo Słowo obraz/terytoria.

troll-2-jezyk-szwedzki-teoria-i-praktyka-poziom-srednio-zaawansowany

Kompleksowe, przekrojowe kompendium wiedzy gramatycznej i leksykalnej, obejmującej poziomy podstawowy i średnio zaawansowany. Surowa (lecz bardzo wysmakowana) szata graficzna książki pozwala na całkowite oddanie się szaleństwu wykonywania różnorodnych, pisemnych ćwiczeń językowych, podczas którego nie rozproszą nas zbędne ilustracje. Mimo tej minimalistycznej i czysto praktycznej formy, książka doskonale nadaje się do samodzielnej pracy. Połowę zawartości Trolla stanowi skondensowana wiedza teoretyczna (która w zupełności wystarczy, by wypełnić wszystkie ułożone pod nią ćwiczenia),zaś na ostatnich kartach podręcznika znajduje się kompletny klucz odpowiedzi. Relatywnie niska (jak na podręcznik językowy na dobrym poziomie) cena oraz szeroka dostępność to kolejne argumenty przemawiające za tym, by nabyć Trolla 1&2. Przebrnięcie przez wszystkie rozdziały obu części może okazać się fantastyczną formą powtórki i utrwalenia zatartego już w pamięci materiału.

Seria Troll dostępna jest także w wersji dla miłośników języka norweskiego i duńskiego.

  1. Viber Å., Ballardini K., Stjärnlöf S., Kubitsky J. (1992) Mål. Gramatyka szwedzka po polsku. Svensk grammatik på polska. Sztokholm: Natur och Kultur.

gramatyka_szwedzka_kubitsky

Svensk grammatik på polska to zaadaptowana do potrzeb polskiego czytelnika pomoc naukowa, stanowiąca niejako uzupełnienie do szwedzkojęzycznego podręcznika Mål. Podobnie jak Troll, idealnie sprawdza się jako pierwszy „przewodnik gramatyczny” po języku szwedzkim, przydatny zarówno kompletnemu żółtodziobowi, jak i „staremu wyjadaczowi. Problemem może okazać się słaba dostępność książki, jednak warto o nią zawalczyć dla samego komfortu przyswajania bardzo lekkiego pióra pana Jacka Kubitsky’ego.

PO SZWEDZKU

Słyszeliście kiedyś o blogu All Japanese All The Time? A o artykule Karola na jego temat? Swego czasu był to mój ulubiony tekst na poprzedniku Woofli – blogu Świat Języków Obcych. Opisana w nim metoda, jeśli przypadnie któremuś z moich czytelników do gustu, z powodzeniem może być realizowana poprzez korzystanie z podręczników, w których nie znajdziemy ani jednego słowa w innym narzeczu, niż tym, który jest przedmiotem naszego zainteresowania. Jednym słowem – uczymy się szwedzkiego po szwedzku, angielskiego po angielsku, włoskiego po włosku, zaś japońskiego – po japońsku.

Czy jest to rada użyteczna, patrząc z punktu widzenia ucznia całkowicie początkującego? I tak i nie. Tak, jeżeli będziemy potrafili uciec się do języka pomocniczego tylko w sytuacjach awaryjnych, nadal czerpiąc przyjemność z tego zanurzenia się w obcej rzeczywistości językowej. Wola jak zwykle stanowi tu element kluczowy. Jeżeli jednak taki sposób nauki jest dla nas zbyt stresogenny, ograniczmy się do zanurzenia kulturowego tylko w przypadku zagranicznej podróży, lub w formie opisanej powyżej, lecz raczej epizodycznej, niźli ciągłej.

Korzyści, jakie wyciągnęłam dla samej siebie ucząc się języka szwedzkiego „po szwedzku” praktycznie od początku mojej nauki, to m. in.:

  • wytworzenie osobnej „tożsamości językowej” (bo na naturalną dwujęzyczność jest już dla mnie o jakieś 20 lat za późno – nad czym szczerze ubolewam);
  • umiejętność nabywania nowego słownictwa oparta na bazowaniu na synonimach;
  • ograniczenie do minimum zjawiska negatywnego transferu językowego;
  • satysfakcja i językowa „pewność siebie”;

Obranie przeze mnie takiej, a nie innej formy początkowej nauki to bardziej dzieło przypadku, niż celowe i zaplanowane działanie. Szwedzkim zainteresowałam się poważniej mając lat 16, a w takim wieku trudno mówić o szerszym rozeznaniu w rynku wydawniczym. Najczęściej polecanym (choć nie wiem, z czego to dokładnie wynika) podręcznikiem szwedzkojęzycznym do języka szwedzkiego jest znane i lubiane Svenska Utifrån.

utifran

Choć książka ta to tylko (lub aż) zbiór czytanek zilustrowanych czarno-białymi obrazkami/fotografiami ze zdawkowym tylko komentarzem gramatycznym, to cenna jest głównie ze względu na dwa jej zastosowania:

  1. ćwiczenie głośnego czytania (każda czytanka zapisana jest w formie dźwiękowej na płytach dołączonych do SU)
  2. trening translatorski (poziom trudności tekstów rośnie wraz z numeracją stron)

Minusem może okazać się cena i dostępność SU, bowiem jeśli nie uda nam się przechwycić używanej Svenska Utifrån, to sprowadzenie jej zza Bałtyku może okazać się całkiem kosztowne.

PO ANGIELSKU

Czas na tło teoretyczne, czyli częściej lub rzadziej doświadczane przez miłośników języków obcych zjawisko transferu językowego.

Transfer językowy, nazywany także interferencją (pojęcie znane także z lekcji fizyki z liceum) to nic innego jak wpływ języka pierwszego (L1 – np. ojczystego, pomocniczego lub jednego z obcych) na produkcję lub odbiór języka drugiego (L2).

Nie jest to jednak zjawisko jednoznacznie szkodliwe i niepożądane. Transfer pozytywny występuje np. u dzieci dwujęzycznych, które potrafią formułować poprawne wypowiedzi w jednym języku i przenosić je na język drugi. Transfer negatywny zachodzi wtedy, gdy błędnie przenosi się struktury językowych z L1 na L2 lub odwrotnie.

Jeżeli to właśnie język angielski (użyty tu tylko jako przykład; może to być każdy inny język – najlepiej germański – który opanowaliśmy w stopniu bardzo dobrym lub biegłym) stanie się naszym językiem pomocniczym, to czy powinniśmy obawiać się transferu negatywnego między tymi dwoma językami?

Moim zdaniem (co wynika z mojego bezpośredniego doświadczenia) mamy szansę nie tylko uniknąć szkodliwej interferencji językowej, ale wręcz zwiększyć częstotliwość występowania transferu pozytywnego. Osłabiamy także prawdopodobieństwo interferowania któregokolwiek z tych języków z językiem polskim.

Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, iż zdecydowanie więcej materiałów, książek i interesujących nas publikacji i pomocy (zwłaszcza internetowych) uda nam się znaleźć w rzeczywistości anglojęzycznej, niźli polskiej.

TO W KOŃCU JAK?

 W moim przypadku, nauka języka szwedzkiego przy udziale ojczystego języka pomocniczego nadal stanowi chyba najmniejszy ogólny procent wszystkich wyróżnionych przeze mnie propozycji. Lecz jak to zwykle bywa w kwestiach metodyki: każdemu według uznania.

Może dobrym pomysłem na nowy rok będzie podjęcie nauki norweskiego lub duńskiego… po szwedzku?

Zobacz także…

Chcesz opanować podstawy języka obcego? Wypróbuj metody Assimil.

O szkołach językowych.

Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz?

Najpiękniejszy z językowych przełomów.

A nie mylą ci się te języki?

Od czego zacząć naukę języka obcego?

Do napisania tego „Od czego zacząć naukę języka obcegoartykułu” zainspirował mnie wpis jednej z autorek Woofli – Karoliny pod tytułem „Dlaczego nauka języka szwedzkiego jest teraz łatwiejsza niż kiedykolwiek?”. Czytając ten artykuł w głowie zaświeciła mi się czerwona lampka, „A co z angielskim?”. Większość może stwierdzić, że nie ma nic prostszego, przecież w internecie jest mnóstwo materiałów jak kursy, książki czy też blogi. Moim zdaniem jednak ostrożności nigdy za wiele. Ilość bowiem nie oznacza dobrej jakości. Jako, że internet jest pełen materiałów do nauki tego języka, połowa, a nawet ich większość pozostawia wiele do życzenia. Mylenie pojęć, zła jakość tekstów czy błędnie wytłumaczone zasady gramatyczne mogą zwrócić uwagę osób, które posiadają „background” związany z angielskim. Co jednak z osobami nie znającymi żadnego języka, a chcącymi rozpocząć jego samodzielną naukę używając źródeł lub porad z internetu?

Continue reading

Dlaczego nauka szwedzkiego jest teraz łatwiejsza niż kiedykolwiek? (Część II)

ilustracja_wikland

(ilustracja autorstwa Ilon Wikland)

Zgodnie z przewidywaną kolejnością, w dzisiejszym artykule nastąpi kontynuacja mojej myśli z części pierwszej, dostępnej tutaj.  Po raz kolejny dołożę starań, aby pokazać wam, że nauka języka szwedzkiego jest w dużej mierze ułatwiona za sprawą wielu czynników, wśród których wyróżniłam dotychczas przede wszystkim najwybitniejsze narzędzie współczesnej komunikacji i edukacji, tj. Internet.
Niejednokrotnie spotykam się ze skrótem myślowym u wielu ludzi, którzy określają m.in. język szwedzki mianem „egzotycznego”, czy „niszowego”. O ile drugie z określeń jest póki co całkiem uzasadnione statystycznie, to pierwsze nosi wg mnie znamiona mitu, utrudniającego popularyzację nauki tego przepięknego języka. Cóż wszak egzotycznego może być w języku  (1) indoeuropejskim, (2) germańskim (dokładniej mówiąc: północnogermańskim) , a nade wszystko (3) natywnym dla naszych najbliższych, zamorskich sąsiadów? Przyjrzyjmy się wspólnie, co jeszcze może pomóc nam oswoić się z mową współczesnych wikingów, niezależnie od powodów, dla których się jej uczymy.

2. Wysoka jakość wielu wytwórów kultury, które zbiorczo pragnę nazwać adresowanymi do dzieci i młodzieży

Począwszy od dzieł najbardziej znanej szwedzkiej autorki książek dla dzieci, poprzez retro kreskówki i programy dla najmłodszych, skończywszy na przyjemnym programie młodzieżowym (co prawda nieco moralizatorskim, ale relatywnie łatwym do zrozumienia na pewnym etapie nauki). Pozwolę sobie pogrupować wyżej wymienione źródła w trzy segmenty, zgodnie z kryterium zaawansowania naszej znajomości szwedzkiego.

2.1 Fonetyka i słownictwo podstawowe – audycje dla najmłodszych

Chyba każdy kraj pochwalić się może swoimi „firmowymi”, specyficznymi jeśli chodzi o przekaz, klimat i kreskę filmami animowanymi, zazwyczaj o niezbyt skomplikowanych dialogach czy fabule, za to urastających w świadomości dumnych obywateli do legend, znaków rozpoznawczych oraz reliktów ich własnego dzieciństwa. Nikt nie kwestionuje sławy radzieckich Wilka i Zająca,  czechosłowackiego Krecika, czy polskiego Reksia. Ale czy równie łatwo wymienicie jakikolwiek tytuł produkcji szwedzkiej?

Sama zachwycona byłam specyficznym stylem, klimatem i humorem dwóch tamtejszych, krótkich form animowanych.

Kalles klätterträd to kreskówka z roku 1975, której piosenkę openingową skomponował nieco podstarzały już Jojje Wadenius. Przygody przekomicznie wykreowanych postaci – Kallego, który całymi dniami fantazjuje na drzewie (tak, na drzewie – nie gałęzi, lecz całej koronie) o nieistniejącej Emmie oraz jego dziadka, który, zgodnie ze słowami piosenki ”siedzi pod drzewem i czyta gazetę” potrafią wciągnąć lepiej, niż niejeden szwedzki kryminał. Narrator odzywa się rzadko, a nawet jeśli, to przekazuje treść bajki prostymi, krótkimi zdaniami, które nie powinny stanowić dla początkujących większego wyzwania. Autorstwa tych samych producentów jest także inne dzieło identycznego niemal typu – Farbrorn som inte vill va’ stor (1979). Tytuł ten tłumaczymy dosłownie jako ”Stryjek, który nie chce być duży”, co z perspektywy osoby dorosłej wygląda ni mniej, ni więcej jak opowieść o trzydziestoletnim facecie, który mimo ustabilizowanej pozycji społecznej pracownika biurowego, nieustannie snuje dość niepokojące fantazje o tym, co by było, gdyby nadal był beztroskim dziesięciolatkiem. Pojedyncze odcinki obydwu filmów dostępne ą na YouTube, pełne odcinki Kallego widziałam w ubiegłym roku także w wolnym dostępie na stronie szwedzkiej telewizji (www.svtplay.se). Uwaga, zarówno jedna, jak i druga piosenka tytułowa niesamowicie ”osiadają” na umyśle i trudno jest powstrzymać się od ich nucenia w ciągu dnia.

Podobnie jak z kreskówkami, pokolenia wielu nacji wychowują się na (zazwyczaj porannych) audycjach telewizyjnych, w których nacisk kładziony jest na naukę poprawnego rozpoznawania liter (a także wymawiania głosek!), cyferek, zwierzątek, podstawowych pojęć i przedmiotów dnia codziennego, pór roku, etc. Kto z nas nie wzrusza się na wspomnienie Domowego Przedszkola, czy zachodniej Ulicy Sezamkowej? Poznajcie wariant szwedzki – Fem myror är fler än fyra elefanter („Pięć mrówek to więcej niż cztery słonie” – niezbity fakt, prawda?), nadawany pierwotnie w latach 1973-1974.

Fem-myror-fyra-elefanter-ab-480

Trzej aktorzy – dwóch mężczyzn i kobieta – w sposób cudownie bezpretensjonalny grają krótkie scenki pełne nienachalnego humoru, przeplatane bardzo dobrymi od strony muzycznej (!) piosenkami, na których praktycznie zbudowałam swoją umiejętność rozróżniania szwedzkich samogłosek – a wierzcie mi, że nie jest to rzecz najłatwiejsza. Porównajcie chociażby piosenki o głoskach U, Y oraz I. Fragmenty FMÄFAFE znaleźć możecie na YouTube, gdzie z rozkoszą odsyłam wszystkich zainteresowanych.

2.2 Cudowna Astrid

…którą jako maniak sztuki dla dzieci doceniam na nowo, czytając ją w szwedzkim oryginale. Choć tłumaczenia polskie uważam za doskonałe i w sposób zawodowy oddające prostotę języków skandynawskich (którą myślowo przeciwstawiam tutaj kwiecistości polskiego czy rosyjskiego), to niezwykle cieszy mnie ponowna (acz zupełnie nowa) możliwość przeżycia literackich uniesień z dzieciństwa.

Czytanie jej opowiadań i powieści możliwe jest już na przełomie poziomu początkującego i średniozaawansowanego, choć dużą przeszkodą może okazać się sama dostępność książek. Zakupy w sklepie internetowym (chociażby księgarni bokus.com, wysyłającej do Polski) odroczyłam na rzecz nabycia Mio, min Mio w samej Szwecji (co i tak kosztowało mnie około 70 PLN).

2.3 Problemy szwedzkiej młodzieży jako preludium do rozumienia ze słuchu nieco dłuższych wypowiedzi

Wiadomo, jak to bywa z tymi wszystkimi audycjami o trudnościach życiowych nastolatków. Drewniana gra aktorska, krzywdzące spłycenia, niekoniecznie autentyczny obraz rzeczywistości, a to wszystko zwieńczone nader oczywistym komentarzem psychologa.

Z tym ostatnim wiąże się bardzo ważny obszar słownictwa, związany z opisywaniem emocji. I chociażby dlatego warto obrać taką metodę zapoznawania się z nim, teoretycznie łączącą przyjemne z pożytecznym.
Za telewizyjną produkcję tego typu, spełniającą moje pewne minimum estetyczne i intelektualne (co nie zdarza się często) jest seria, krótkich, zazwyczaj maksymalnie dziesięciominutowych scenek pod zbiorczą nazwą 15 – Det är mitt liv.  ("15 – To moje życie"). Piętnastka – gdyż w takim mniej więcej wieku (plus minus odchylenie standardowe, rzecz jasna) są bohaterowie serii. Odprężające i w miarę różnorodne treści, podsumowane nie-aż-tak-głupim komentarzem eksperta. Przemoc, miłość (także homoseksualna), narkotyki, czyli wszystko, co media lubią nagłaśniać najbardziej w kontekście ludzi niepełnoletnich. „15” obejrzeć można  używając platformy szwedzkiej telewizji, o której wspominałam już wcześniej.
Polecane na poziomie średnio zaawansowanym i zaawansowanym.

3. "Anglicyzacja i germanizacja" polskiej szkoły

Tytuł nadany pół żartem, pół serio, przy czym część "na serio" okaże się błogosławieństwem w naszej skandynawskiej podróży. Mój jedyny (jak dotąd) opiekun językowy w zakresie tego języka (pozdrawiam!) dość poważnie przeciwstawia się wymuszonej często na uczniach preferencji nauczania języka niemieckiego jako drugiego języka obcego. Zgodzę się, że bardzo często ma to miejsce kosztem popularyzacji języków chociażby romańskich (nie wspominając o rosyjskim, czy też językach azjatyckich, które traktowane są jako osobna fanaberia). Trudno jednak jest mi zanegować wpływ znajomości angielskiego i niemieckiego na łatwość w uczeniu się szwedzkiego. Zapewniam, że ten ostatni bije melodyjnością na głowę dwa pozostałe!

4. Na koniec – kontrowersyjne stwierdzenie o rosnącym zapotrzebowaniu (modzie?) na naukę języków skandynawskich

Powyższą tezę z wielką chęcią udowodniłabym danymi empirycznymi, gdybym tylko miała do takowych dostęp. Intuicyjnie jednak rzecz biorąc, rosnąca popularność (1) studiów skandynawistycznych (2) szkół językowych mających języki skandynawskie w ofercie, a także (3) rzeczy bardziej powszechnych, takich jak coroczne oblężenie promów Stena Line dają niewielkie podstawy do tego, by prognozować dalszy rozkwit zainteresowania Polaków w tym względzie.

Pułapkami mogą okazać się niewystarczająca liczba wykwalifikowanych skandynawistów w niektórych regionach Polski, a także nierównomierność rozłożenia ośrodków dających możliwość uzyskania certyfikatu z tego języka na poziomie wyższym, niż A2/B1. Wydanie takiego dokumentu osobie znającej szwedzki na poziomie angielskiego FCE (B2) możliwe jest obecnie (o ile mnie pamięć nie myli) tylko w Gdańsku i Poznaniu.

Na tym pragnę zakończyć moją dwuczęściową refleksję na temat mnogości szans, jakie leżą w naszym zasięgu, jeśli tylko zapragniemy przyswoić svenskę. Bądźmy jedynie przygotowani na niezliczoną ilość uwag, spośród których najczęstszą jest przyrównanie brzmienia szwedzkiego do choroby gardła. Ja słyszę przepiękną melodię, co może znaczyć, że czas na wizytę u wiadomego specjalisty.

 

Zobacz także…
Dlaczego nauka szwedzkiego jest teraz łatwiejsza niż kiedykolwiek? (Część I)
Jak znaleźć czas do nauki?
Rewelacyjny program do nauki słówek – Anki
Nie samymi podręcznikami… – czyli internetowe pomoce naukowe
Jak efektywnie uczyć się słówek?

Dlaczego nauka szwedzkiego jest teraz łatwiejsza niż kiedykolwiek? (Część I)

nauka_szwedzkiegoW celu sformułowania wyczerpującej odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule dzisiejszego wpisu, przedstawię w nim kilka pomysłów na samodzielne zebranie materiałów do nauki języka szwedzkiego, bądź też dowodów na to, że jest to przysłowiowa bułka z masłem. Co więcej, jedynym źródłem wyżej wymienionych będą darmowe zasoby sieci, których bogactwa nie zawsze jesteśmy świadomi. Choć moje doświadczenie nie wykracza poza styczność z ojczystą mową członków ABBY, jestem pewna, że analogiczne rozwiązania przydadzą się także wytrwałym odkrywcom innych języków, zwłaszcza skandynawskich.

1. Szwedzka polityka imigracyjna

A więc szeroko ostatnimi czasy komentowana kwestia stosunku państw skandynawskich do imigrantów, najczęściej reprezentantów odmiennych kultur, ras i religii. Teoretyczna asymilacja przybyszów osiągana ma być głównie poprzez zapoznanie ich ze szwedzką kulturą i językiem, co pociąga za sobą zaangażowanie różnorakich instytucji. Niezależnie od wyznawanego poglądu na ten stan rzeczy, warto korzystać z dostępności materiałów edukacyjnych, chociażby tych dostarczanych niepostrzeżenie przez szwedzkie media, nawet jeśli robimy to z poziomu zafascynowanego Skandynawią obywatela Polski.

Ułatwią nam to chociażby:

1.1 Zjawisko lättläst svenska

Lättläst svenska, co dosłownie przetłumaczyć można jako ”szwedzki lekki do czytania”, to nic innego jak uproszczona wersja językowa artykułów i/lub audycji radiowych oraz telewizyjnych, adresowanych do osób posługujących się svenską w stopniu bardzo podstawowym. Przywodzi na myśl ”Simple English” z Wikipedii, z tym że na nieco szerszą skalę i pod kątem nieco innych zastosowań, bowiem ma za zadanie pomóc ”świeżo przechrzczonym” Szwedom odnaleźć się w realiach obcego kraju i zapewnić im dostęp do informacji, nowinek politycznych, kulturalnych i sportowych.

Lättläst svenska dla osób uczących się szwedzkiego hobbystycznie jest wspaniałym, pierwszym krokiem ku samodzielnemu czytaniu, bez odczuwania presji natychmiastowej znajomości słownictwa fachowego, hermetycznego, slangowego etc. Ze swojej strony mogę polecić dwie śledzone przeze mnie witryny informacyjne :

8 SIDOR (dosł. ”Osiem stron”) Nyheter, wydawana także w wersji papierowej, ale z rozbudowanym, bezpłatnym serwisem internetowym (www.8sidor.se). Na stronie wbudowano także wtyczkę syntezatora mowy, dzięki czemu możemy usłyszeć czytany tekst.

Klartext Nyheter – cykliczna audycja o charakterze informacyjnym, nadawana w paśmie programu 4. szwedzkiego radia. Jest to uproszczona wersja serwisu informacyjnego, którego możemy posłuchać za pomocą internetowego odtwarzacza (http://sverigesradio.se/sida/default.aspx?programid=493). Czeka na nas także szeroki wybór najświeższych wieści z całego świata w formie tekstowej. Klartext prowadzi także swój fanpage na facebooku, gdzie najłatwiej o regularne notyfikacje.

Zjawisko uproszczonych językowo serwisów internetowych istnieje także poza Szwecją. Serwis 8sidor.se w jednej z zakładek wskazuje na podobnego typu wydawnictwa norweskie, duńskie, francuskie czy włoskie. Pozwolę sobie przekopiować je poniżej:

http://www.klartale.no/ (Norwegia)

http://www.dr.dk/Nyheder/Ligetil/ (Dania)

http://papunet.net/ (Finlandia)

http://www.dueparole.it/default_.asp (Włochy)

http://www.jde.fr/ (Francja)

[źródło: http://8sidor.se/start/om-8-sidor]

1.2 Internetowe wersje kursów SFI (Svenska För Invandrare)

Mianem SFI (Svenska För Invandrare – Język szwedzki dla imigrantów) określa się zbiór wielu kursów adresowanych do cudzoziemców zasiedlających państwo szwedzkie. Każdemu z przyjezdnych przysługuje odpowiednie przygotowanie językowe, opłacane przez lokalne władze regionu, w jakim przyszło osiąść danej osobie czy rodzinie.

SAFIR – ”Svenska och arbetsliv för invandrare” to przykład kursu dostępnego nieodpłatnie z poziomu przeglądarki. Zawiera bogaty wybór obszarów tematycznych, zarówno z zakresu języka codziennego, jak i specjalistycznego, potrzebnego w konkretnych branżach. Zawiera ćwiczenia interaktywne i fonetyczne, które zadowolą nawet najbardziej wymagającego ucznia. Dostępny pod linkiem: http://sfi.halmstad.se/

1.3 Sprzyjająca telewizja

Zarówno publiczne jak i prywatne stacje telewizyjne w Polsce zaczęły udostępniać internautom za darmo w całości treść swoich audycji. Choć stało się to stosunkowo niedawno, raczej nikogo już nie powinien fascynować fakt, iż media zachodnie i skandynawskie czynią podobnie. Różnica polega na tym, że w państwach północy standardem jest także umieszczanie pod znakomitą większością programów, seriali i serwisów informacyjnych (w tym głównego wydania ichniego „dziennika wieczornego”) napisów po… szwedzku. Takie rozwiązanie bardzo przyda się tym pasjonatom nauki szwedzkiego, którzy nie czują się zbyt pewnie jeśli chodzi o umiejętność rozumienia ze słuchu.

CDN.

II część