porady

Jak tanio zorganizować językowe wakacje?

Dzielnica La Plaine w Marsylii.

Języka obcego można się godzinami uczyć z podręczników, radia, telewizji, gazet i książek. Możemy również znaleźć rozmówców poprzez różnego rodzaju portale internetowe. Każda jednak osoba, która nauczyła się w dobrym stopniu języka obcego powie chyba, że nic nie daje takiej motywacji i w dłuższej perspektywie takich postępów jak wyjazd w miejsce, gdzie język, którego się uczymy jest używany na co dzień. Nie, wbrew pozorom artykuł ten nie będzie reklamą biura podróży bądź szkoły językowej organizującej mniej lub bardziej sensowne kursy. Zamiast polecać coś, o czym nie mam pojęcia postanowiłem skorzystać z doświadczenia i opowiedzieć o tym jak rzeczywiście za niewielkie pieniądze możemy sobie zorganizować niezapomniany wyjazd do obcego kraju.

Idąc ulicami Poznania nierzadko widuję wystawy biur podróży, na których widnieją oferty dwytygodniowych wycieczek do Chorwacji za ponad 2000 złotych. Trochę śmiać mi się chce biorąc pod uwagę, że rok temu mieszkałem w kraju spod znaku szachownicy 3 miesiące (gdyby wliczyć w to znacznie tańszą Macedonię liczba miesięcy wzrośnie nawet do czterech) i przeżywając masę przygód oraz spotykając na każdym kroku interesujące osoby wydałem na to dokładnie taką samą liczbę pieniędzy, co turyści, których świat nierzadko ograniczał się do tego, co pokazał im przewodnik. Każdy naturalnie pragnie od wyjazdów czegoś innego – rzecz jednak w tym, że chcąc opanować język obcy im wyjazd bardziej obfituje w kontakt z obcokrajowcami, tym lepiej. A pieniądze? Cóż, z reguły preferujemy wydawać ich mniej, czyż nie?

Rady co do zorganizowania wyjazdu oszczędniejszego a zarazem językowo bogatszego są dwie – jedna dotyczy zakwaterowania, druga jest już związana stricte z przemieszczaniem się.

Widok na stare miasto w Dreźnie.

Couchsurfing
Zapewne niejeden z Was spotkał się z portalem Couchsurfing i wie, na czym on polega. Pozwolę sobie zatem w skrócie wytłumaczyć jego działanie osobom, które nigdy o nim nie słyszały bądź są do niego negatywnie nastawione. Portal działa na prostej zasadzie – rejestrujemy się na nim, a następnie możemy do woli przeglądać bazę osób zarejestrowanych w miejscu, do którego się wybieramy, napisać do jednej z takich i następnie liczyć na pozytywną odpowiedź. Wyobraźcie sobie, że jedziecie do Berlina, Paryża czy Londynu i tam zamiast w hotelu spędzacie czas u kogoś kto mieszka w tym miejscu od dawna – rozmawiacie z nim, poznajecie jego zwyczaje, stajecie się na krótko częścią lokalnego społeczeństwa, które nierzadko potrafi o otaczającej przestrzeni powiedzieć więcej niż słynne zabytki czy kramy z kiczowatymi pamiątkami.

Nie macie czasu ani pieniędzy na wyjazd? Możecie zawsze gościć przybyszy zza granicy w swoim miejscu zamieszkania. To również jest świetna okazja do tego, by poznać ciekawe osoby, porozmawiać w obcym języku lub pomóc naszemu znajomemu nauczyć się języka polskiego (wbrew pozorom można spotkać obcokrajowców, którzy naszą mowę ojczystą opanowali na poziomie umożliwiającym komunikację).

Podróżując stopem przez Bułgarię.

Autostop
Do jazdy autostopem byłem kiedyś nastawiony bardzo negatywnie i doskonale rozumiem ludzi, którzy mają do tego sposobu podróżowania pewne zastrzeżenia. Wiele osób uważa, że jeżdżąc stopem bądź biorąc autostopowiczów narażamy się na niepotrzebne ryzyko i możemy stać się ofiarą przestępstwa. Jest w tym zapewne ziarnko prawdy, ale uważam, że równie dobrze można oberwać po głowie wracając wieczorem z imprezy, a nie jest to rzecz, której ludzie unikają jak ognia. Podróżując stopem oczywiście należy zachować pewne środki bezpieczeństwa, ale nie można popadać w panikę – znam mnóstwo osób, które ów środek transportu stosują od dawna w różnych miejscach na całym świecie, od Portugalii przez Tadżykistan po Chiny i nie zamieniliby go na żaden inny. Wiem jedno – nic tak nie potrafiło urozmaicić nigdy mojej podróży jak właśnie spotykanie ciekawych osób na drodze. Żeby nie być gołosłownym przytoczę tu historię z życia wziętą.


Rok temu ja i moja dziewczyna jechaliśmy z Tesalonik do Bitoli (Macedonia), gdzie mieliśmy rozbić namiot w parku narodowym Pelister, bo rano byliśmy w tym miejscu umówieni ze znajomym. W okolicach Edessy wziął nas pewien Grek, który po 30 minutach rozmowy zaproponował byśmy z nim zjedli kolację w jego domku nad jeziorem Prespa przy granicy grecko-macedońsko-albańskiej. Panos, bo tak ów Grek miał na imię, mieszkał w Agios Germanos (gr. Άγιος Γερμανός), przygotował nam greckie potrawy, obwiózł po okolicy odkrywając przed nami świat o jakim nie mieliśmy pojęcia. Mieliśmy okazję zobaczyć wymarłe wioski, których mieszkańcy zostali wypędzeni w trakcie wojny domowej pod koniec lat 40., usłyszeliśmy słowiańskie dialekty, którymi do dziś mówią niektórzy mieszkańcy tych ziem i których nazewnictwo jest dla Greków kwestią dość problematyczną – Panos nazywał to "językiem jugosłowiańskim" bądź "dialektem Skopje" zręcznie unikając nazwy "macedoński". Przenocowaliśmy w Grecji i nazajutrz nasz gospodarz odwiózł nas pod granicę, skąd do Bitoli pozostało nam jedynie 40 kilometrów. Gdybyśmy jechali publicznym środkiem transportu nie mielibyśmy szans na przeżycie tej przygody, która stała się jednym z najciekawszych momentów w czasie czterech miesięcy spędzonych na Bałkanach. Wieczór w Agios Germanos będę pamiętał lepiej niż wieżę Eiffla, Luwr i inne rzeczy, których zobaczenie jest marzeniem wielu ludzi. O tym, że spotkane przypadkiem osoby są lepszymi obiektami konwersacji niż budynki nie muszę chyba wspominać.

Port w Rovinju (Istria).

Językowe wnioski
Bez względu na to, czy Couchsurfing i jazda stopem przypadną komuś do gustu, warto wspomnieć, że sam wyjazd niewiele da pod względem językowym jeśli będziemy unikać kontaktów z miejscowymi ludźmi. Mitem jest bowiem przekonanie, że wystarczy długo przebywać w jakimś miejscu by nauczyć się danego języka, a zamknięcie się w bańce polskiej czy angielskiej jest często najprostszym i najmniej efektywnym rozwiązaniem (chyba, że akurat na tych językach nam najbardziej zależy). Couchsurfing i jazda stopem tylko zwiększają częstotliwość kontaktów z tubylcami – może więc warto się zastanowić, czy za rok nie spróbować? Naturalnie, jeśli macie inne pomysły spędzania wakacyjnego czasu i chciałby się nimi podzielić to zapraszam do dzielenia się nimi.

Podobne posty
Jak znaleźć czas do nauki?
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych
Czy warto zapisać się na kurs językowy?
Język macedoński w praktyce
Płynny w 3 miesiące – czy aby na pewno?

Jak znaleźć czas na naukę?

Zawsze wydawało mi się, iż najciekawszą rzeczą w samym blogowaniu jest interaktywność całego tego przedsięwzięcia (autorami są przecież poniekąd wszyscy czytelnicy), dlatego też starałem się brać pod uwagę każdy głos czytelników "Świata Języków Obcych" oraz zmieniać jego treść zgodnie z ich oczekiwaniami. Dlatego też, w związku z pytaniami zamieszczonymi przez kilku czytelników pod postem "Зачем же писать на других языках?" dotyczącymi tego, czy i jak jest możliwe uczenie się kilku języków jednocześnie, postanowiłem się tą kwestią zająć w osobnym artykule. Będzie to jeden z niewielu postów, który być może przyda się nawet osobom nie mającym do czynienia z językami obcymi, więc możecie go do woli polecać znajomym.

Pewien czytelnik w swoim komentarzu stwierdził, że chodząc do liceum niemożliwym jest uczenie się języków obcych przynajmniej pół godziny dziennie. Nie jest to odosobnione zdanie, biorąc pod uwagę fakt, że nierzadko spotykamy się z opinią na temat chronicznego niedoboru czasu, który można przeznaczyć na coś produktywnego. Lubimy zwalać wtedy winę na szkołę, pracę, jakąś nadprzyrodzoną siłę, która urządziła świat w taki sposób, że na naukę języków obcych czasu już nie starcza. Tymczasem w zdecydowanej większości przypadków jest to wina tylko i wyłącznie nas samych.

Zacznijmy od prostego rachunku matematycznego. By pokazać to dobitniej wezmę pod uwagę człowieka bardzo przeciętnego, czyli takiego, który śpi codziennie po 8 godzin (mimo że większość osób nie chodzi spać wcześnie i śpi po 6), pracuje 8 godzin i 2 godziny dojeżdża do pracy (mimo że spora liczba osób czytających bloga uczy się w liceum bądź studiuje i traci w tym wypadku znacznie mniej czasu – nie piszcie mi tylko o tym ile czasu wam zajmuje nauka poza szkołą, bo sam studiowałem i wiem coś o tym;)). Doba ma 24 godziny. Odejmując od tego 18 mamy nadal 6 godzin do rozdysponowania. I teraz zanim ktoś zacznie narzekać, że nie ma czasu na zrobienie tego i owego niech się spokojnie zastanowi na co ten czas przeznacza.

Zgodzę się z faktem, że w ciągu tych 6 godzin jest pełno spraw, które chcąc nie chcąc trzeba załatwić. Trzeba się najeść, umyć, spędzić czas z bliskimi itp. Jest jednak mnóstwo rzeczy, które śmiało możemy nazwać pożeraczami czasu, czymś co w sumie niewiele do naszego życia wnosi, ale spędzamy przy tym tysiące godzin. Ile czasu dziennie na przykład spędzasz siedząc przed telewizorem, grając w gry komputerowe, oglądając zdjęcia i "lajkując" statusy znajomych na Facebooku bądź oglądając głupawe filmy na YouTube? Ile razy w ciągu tygodnia wychodzisz na imprezę ze znajomymi tracąc na to cały wieczór? Osobiście nie uważam siebie za jakiś wyjątek – tak jak każdy lubię się czasami rozerwać i jeśli ktoś wyobraża sobie mnie jako osobę, która przychodząc do domu tylko się uczy, to się grubo myli. Telewizora jednak faktycznie nie posiadam, w gry komputerowe nie grywam (aczkolwiek zdarzało mi się w przeszłości przesiadywać po kilka godzin dziennie nad Starcraftem czy wszystkimi odsłonami Europy Universalis), na Facebooka wchodzę raz na tydzień i spędzam na nim maksymalnie 5 minut, z YouTube'a korzystam raczej rzadko, a moje życie towarzyskie jest całkiem normalne – spotykam się ze znajomymi dość regularnie, piję od czasu do czasu w niewielkich ilościach alkohol (nie, nie będę nikogo tym artykułem zmuszał do abstynencji), ale jednocześnie nie jest to wyznacznik mojego stylu życia i nie wyobrażam sobie robić tego codziennie.

O co mi więc chodzi? Na pewno nie o to, by przekonywać wszystkich do tego, by przyjęli ascetyczny tryb życia. Jedynie garstka osób w takiej sytuacji byłaby naprawdę szczęśliwa (jeśli ktoś uważa, że by był to radzę mu zostać samemu w domu na tydzień – gwarantuję, że będzie ciągnęło do ludzi nawet największych introwertyków). Zanim jednak ktoś zacznie narzekać, że na naukę języków nie ma czasu to niech zastanowi się nad kwestiami, które wymieniłem powyżej i które naprawdę bardzo można ograniczyć. Jeśli natomiast ktoś uważa, że za żadną cenę nie jest w stanie porzucić oglądania "M jak miłość", spędzania wieczoru na FB, YT oraz grach komputerowych czy piwie/wódce to, brutalnie mówiąc, rzeczy te są dla niego ważniejsze niż języki i tym samym traci prawo do narzekania.

A jak zmniejszyć marnotrawienie czasu? Kiedyś zrobiłem jeden eksperyment, który w dużej mierze zmienił moje podejście do tego, jak wykorzystuję swój czas. Wystarczy do tego zeszyt, długopis oraz zegarek. W całym eksperymencie chodzi o to, by spisywać ile czasu przeznaczamy na różne czynności przez okres kilku dni (żeby całe badanie miało najbardziej obiektywne wyniki należy wybrać jakiś względnie normalny tydzień bez urlopów, egzaminów itp., choć nie jest to oczywiście wymóg). Gdy już zbierzemy dane, należy je spokojnie przeanalizować i zastanowić się nad tym, jakie zmiany w dziennym grafiku można wprowadzić od zaraz. Gwarantuję, że większości z osób, które to zrobią nagle otworzą się oczy i zauważą jak ogromną ilość czasu traciły na rzeczy kompletnie nieistotne. Szczególnie ilość godzin spędzanych bezproduktywnie przed ekranem telewizora (seriale) bądź komputera (gry komputerowe i portale społecznościowe) potrafi naprawdę przerazić. Nagle okaże się, że w ciągu tygodnia można bez większych problemów znaleźć dodatkowe kilka godzin czasu na szeroko pojęte "samodoskonalenie się".

A jakie Wy macie ciekawe pomysły na znalezienie czasu, który można produktywnie wykorzystać? Jak zwykle zapraszam do dyskusji.

Podobne posty:
Зачем же писать на других языках? 
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych
Czy warto zapisać się na kurs językowy?
Faza plateau – co to jest i jak przez to przejść?
Jakiego języka warto się uczyć?

Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych

Niemal codziennie zdarza mi się otrzymywać maile od czytelników. Nie było nigdy dwóch listów identycznych, bo każda osoba jest kimś wyjątkowym, mającym swoje własne problemy i posiadającym rozmaite wady i zalety. Ktoś chce się uczyć angielskiego czy niemieckiego, a ktoś inny z wielką chęcią spróbowałby sił w którymś z języków słowiańskich. Niektórzy dopiero zaczynają naukę języka obcego, inni natomiast  od dawna tkwią w fazie plateau. Jest mimo to jedna rzecz, która się powtarza niemal w 90 procentach otrzymywanych maili. Przeważnie dotyczą one tego, w jaki sposób należy uczyć się języka, by się go nauczyć. Dlatego postanowiłem napisać coś prostego, niemal banalnego, co może zmieni podejście do nauki niektórych z Was.

Często odnoszę wrażenie, że ludzie uczący się języków obcych szukają jakiejś niesamowitej metody, która nagle drastycznie zmieni ich proces nauki. Przeglądają internet, różnego rodzaju poradniki, oglądają filmy, na których mniej lub bardziej znani poligloci wygłaszają różne teorie na temat nauki języków obcych. Odkrywają np., że profesor Arguelles stosuje shadowing, David James wymyślił system goldlist, Benny z Irlandii rzekomo uczy się każdego języka w 3 miesiące, Steve Kaufmann powtarza jak mantrę, że najważniejsze jest to, ile materiału przeczytamy i przesłuchamy (co w języku angielskim można określić jednym wyrazem jako input, w odróżnieniu od wytwarzanego przez nas samych outputu) przy okazji promując swój portal językowy Lingq, a niejaki Mike Campbell uprawia tzw. sentence mining. Następnie czytają historie o takich niesamowitych poliglotach jak kardynał Mezzofanti, Emil Krebs czy Ziad Fazah, którzy rzekomo nauczyli się kilkudziesięciu języków płynnie i stwierdzają, że najlepiej będzie, jeśli po prostu skopiują metody któregokolwiek ze swoich nowo poznanych autorytetów. Tymczasem nauka języka niekoniecznie na tym polega. Dużo więcej niż kopiowanie tego, co robią nasi bohaterowie, da nam odrobina zdrowego rozsądku przy spojrzeniu na kilka kwestii.

Zadaj sobie pytanie "Po co się uczę języka?"
Niby pytanie z gatunku prostych, ale wiele osób zdaje się być tego nieświadomych. Jeśli ktoś stwierdza, że fajnie byłoby się nauczyć hiszpańskiego, ale nie bardzo wie dlaczego, to moim zdaniem powinien sobie odpuścić, bo nauka będzie niczym innym jak stratą czasu. Jeśli ktoś uczy się danego języka tylko dlatego że "jest piękny", albo że ma taki kaprys, to się go zapewne po prostu nie nauczy, pomijając kilkanaście zwrotów, których absolutnie nie należy mylić ze znajomością języka.
Żadnego z moich języków nie uczę się, bo muszę albo chcę. Są raczej naturalną częścią mojego życia i utrata choćby jednego z nich w dużym stopniu wpłynęłaby na to, co robię w wolnych chwilach.

Ostatnio postanowiłem opanować przynajmniej pasywne podstawy albańskiego. Powodem tego jednak nie było moje widzimisię, ale faktyczne zainteresowanie narodem albańskim, jego historią i kulturą. Mając zerową znajomość tego języka (ciekawskich odsyłam na stronę główną albańskiej wikipedii – rozumiałem z tego dokładnie tyle samo ile każdy przeciętny Polak) zacząłem, obok przerabiania podręcznika, czytać albańską Wikipedię, a konkretnie artykuł o Kosowie. Wiem, że później będę w stanie przejść do gazet, które oprócz rozwinięcia mojego języka pozwolą mi lepiej zrozumieć sytuację polityczno-społeczną w Albanii oraz Kosowie. Języka natomiast w dużej mierze uczę się po to, by mieć to ułatwione. Nauka dla samego języka byłaby jałowa i pozbawiona jakiegokolwiek sensu prócz zaspokojenia mojej ciekawości językoznawczej.
Tak więc zanim ktoś postanowi zostać poliglotą, niech najpierw się zastanowi, dlaczego chce nim zostać. Bo z językami jest trochę jak z pieniędzmi – jeśli same w sobie są celem, to są nic nie warte. Na dodatek jeśli niosą ze sobą inne możliwości związane z naszymi zainteresowaniami, to stają się znacznie łatwiejsze do nauki i często nawet nie zauważamy, w jak szybkim czasie robimy postępy.
Wniosek z tego taki, że w większej mierze styl życia i zainteresowania wpływają na bycie poliglotą niż na odwrót.
I jeszcze tylko na moment powrócę do albańskiej Wikipedii. Było i nadal jest bardzo trudno ją czytać, ale tak naprawdę im szybciej się weźmiemy za prawdziwy język, tym lepiej. Niewiele rzeczy tak opóźnia naukę języka, jak właśnie stwierdzenia, że "dla mnie jeszcze jest za wcześnie, żeby obejrzeć film bez napisów, przeczytać książkę, porozmawiać z obcokrajowcem". Z takim podejściem nigdy nie będziemy gotowi tego zrobić.

Czas, czas i jeszcze więcej czasu
Nie ma jednej uniwersalnej metody nauki języków obcych, która z każdego zrobi poliglotę. Są porady lepsze (dużo czytać, słuchać, rozmawiać, pisać) i gorsze (wkuwanie listy słówek na jutrzejszą kartkówkę), ale mają one jedną wspólną cechę, mianowicie czas, jaki koniecznie trzeba przeznaczyć na język. Zamiast narzekać, że z języka angielskiego nie robimy wystarczająco szybkich postępów, powinniśmy po prostu nad nim przysiąść. Niekoniecznie jednak musi to być kontakt z czytanką w podręczniku, ale chociażby film bez napisów, gazeta czy książka. Cokolwiek. Powinniśmy też pamiętać, że szybki postęp niekoniecznie oznacza postęp trwały – lepiej regularnie czynić małe kroki, niż w ciągu trzech miesięcy nauczyć się podstaw komunikacji i następnie wrzucić język gdzieś do szafy (patrz Benny The Irish Polyglot). Nauka języka to zajęcie na lata i powie to każdy, kto nauczył się przynajmniej jednego.

Najlepsza metoda to przeważnie Twoja własna
Paradoksalnie jest to prawda. Nie znaczy to oczywiście, że nie należy ulepszać tego, co samemu się stosuje, wręcz przeciwnie, trzeba eksperymentować z różnego rodzaju ćwiczeniami, programami i różnorakimi metodami. Ale należy przede wszystkim myśleć o sobie, a nie o tym, że "X" nauczył się języka "Y" metodą "Z" w "V" czasu i dlatego ja powinienem zrobić tak samo. To do niczego dobrego nikogo jeszcze nie doprowadziło. Poświęć jeden dzień na zapoznanie się z różnymi metodami, a następnie je wypróbuj, żeby wiedzieć, które Ci pasują bardziej, a które mniej. I stwórz coś własnego, unikalnego. Jeśli zauważysz w metodzie jakieś wady, to postaraj się je wyeliminować. Samodzielna nauka ma to do siebie,  że należy ją codziennie udoskonalać.

Nie przejmuj się poliglotami, którzy znali 80 języków…
…bo prawdopodobnie wcale ich nie znali. W Księdze Rekordów Guinnessa widnieje niejaki Ziad Fazah, który rzekomo opanował do perfekcji 58 języków obcych. Na jakim poziomie rzeczywiście umie się nimi posługiwać, zademonstrował tu: http://www.youtube.com/watch?v=_XA1Ifi-ntE
Tymczasem w kwestii Mezzofantiego, który rzekomo nauczył się ponad 100 języków, spowiadając umierających żołnierzy czy Krebsa, władającego podobną liczbą, należy być dość ostrożnym i zastanowić się, czy rzeczywiście było to możliwe w świecie, w którym codzienny dostęp do języka obcego (co jest jednym z warunków porządnej nauki) był znacznie utrudniony, a same języki bardzo często pozostawały nieskodyfikowane (do dziś zastanawia mnie, jakim cudem opanował on język Ajnów).

Nie czytaj tego bloga…
…ani wielu innych dłużej w ciągu dnia, niż utrzymujesz kontakt z językiem. Porada z punktu widzenia blogera niemal samobójcza, ale chcę traktować każdego czytelnika jak osobę inteligentną, a nie dziecko, które trzeba prowadzić za rękę. A inteligentnej osobie mogę tylko powiedzieć, że nie ma lepszego sposobu na nauczenie się języka niż po prostu przeznaczenie do tego celu ogromnej ilości czasu. Jakkolwiek mądre byłyby porady zamieszczane tu i gdzie indziej, same w sobie w niczym nie pomogą, jeśli nie zostaną odpowiednio zastosowane.

Mimo wszystko jednak zawsze będę wdzięczny za komentarze i każda osoba, która spędzi tu chociażby 5 minut, może mieć pewność, że jest dla mnie ważna;) Tak więc komentujmy i zabierajmy się za to, co jest naprawdę ważne!

Podobne posty:
Demony głupoty – część 1
Jakiego języka warto się uczyć?
Jak ja to robię, czyli podręcznik po podręczniku
Płynny w 3 miesiące… Czy aby na pewno?
Czy 1000 słów i 70% rozumienia to dużo?

Macedoński – wstęp i z czego się uczyłem przez ostatni miesiąc

Czasu na napisanie dwóch artykułów na pewno nie starczy (bo we wrześniu raczej go nie będzie), więc postanowiłem w jednym zmieścić tyle informacji, aby każdy był zadowolony. Zarówno ci, których interesuje wyłącznie to jak się uczyć języków obcych, jak i ci zainteresowani językową różnorodnością w ogóle. Tematem będzie język macedoński, trochę informacji o jego historii, jego pokrewieństwie z bułgarskim i serbskim oraz kilka „wyznań” na temat tego jak się go uczyłem przez ostatni miesiąc. Zaczynajmy!
Wcześniej pisałem już trochę o sytuacji językowej w byłej Jugosławii i tym dlaczego warto uczyć się serbskiego. Jedynymi językami uznawanymi obecnie za urzędowe w republikach byłej Jugosławii, których wcześniej nie tknąłem były słoweński i macedoński. O obydwu miałem pojęcie raczej mgliste i zapewne niewiele w tym względzie by się zmieniło, gdyby nie seria mniej lub bardziej losowych zdarzeń, które spowodowały, że w ostatnim czasie jeden z nich znajdował się w centrum moich językowych zainteresowań.
Szczerze mówiąc trudno pisać o macedońskim i Macedonii krótko – przy czym nie mam tu na myśli jakichś romantycznych uniesień na temat tamtejszego krajobrazu, ale to, że temat jest bardzo skomplikowany i dla kogoś nie zaznajomionego z historią Bałkanów dość trudny. Proszę też osoby bardziej zorientowane w temacie o to, by nie pisały, że potraktowałem rys historyczny po macoszemu, bo doskonale zdaję sobie z tego sprawę – w tej kwestii łatwiej byłoby mi napisać referat na kilkadziesiąt stron niż streszczenie na jedną. Jeśli kiedyś założę stronę poświęconą szeroko rozumianym Bałkanom, co zresztą mam w planach, to postaram się ten temat należycie rozwinąć. Żeby dokładniej zrozumieć istotę problemu nawet laik jednak musi sobie zdać sprawę z tego, że w starożytności istniało państwo o wdzięcznej nazwie Macedonia, na którego czele któregoś dnia stanął Aleksander Wielki. Aż do VII wieku był to region w ogromnej części zamieszkały przez Greków i miejscową ludność, która uległa w mniejszym lub większym stopniu hellenizacji (przede wszystkim Ilirów i Traków). Następnie przybyli na te ziemie Słowianie, którzy zachwiali demograficzną strukturą owego regionu do tego stopnia, że pod koniec XIX wieku każde państwo graniczące z Macedonią uznawało jej mieszkańców za Bułgarów, Greków lub Serbów, w zależności od tego czy była to opinia Sofii, Aten czy Belgradu. By sytuacja była ciekawsza miejscowa ludność zaczęła zauważać swoją odrębność i określać się jak Macedończycy, a cała kraina wchodziła w skład Imperium Osmańskiego. Nie czas teraz oczywiście na dokładne opowiedzenie historii walk Macedończyków o swoją odrębność. Myślę jednak, że sam ten szybki przekrój ukazuje złożoność problemu. 
Macedonia jako państwo i Macedonia jako historyczna kraina – źródło: Wikipedia
Sam język macedoński należy do języków południowosłowiańskich i historycznie jest on najbliższy temu, co nazywamy staro-cerkiewno-słowiańskim, który oparty był na słowiańskich dialektach z okolic Salonik (tudzież Sołunia, bo tak to miasto po słowiańsku się nazywa). Paradoksalnie jednak jest to język dość młody, przynajmniej pod względem jego kodyfikacji i uznania międzynarodowego.  Macedoński nie był bowiem aż do lat 40. XX wieku (kiedy to został językiem urzędowym w socjalistycznej Jugosłowiańskiej Republice Macedonii) powszechnie uznawany za osobny twór, a i dziś budzi spore kontrowersje. Według Bułgarów chociażby jest to jeden z bułgarskich dialektów, a nie samodzielny język – mój pogląd w tej sprawie jeszcze przedstawię. Jeszcze inne spojrzenie na kwestię językową mają Grecy, którzy nie przyjmują do wiadomości nazwy „macedoński” używając w jej miejsce terminu „słowiano-macedoński” (gr. slavomakedoniki glossa – Σλαβομακεδονική γλώσσα).  Jest to jeden z elementów, które wchodzą w skład szerszego konfliktu pomiędzy Grecją a Macedonią dotyczącego nazewnictwa i symboliki używanej w tej byłej republice jugosłowiańskiej. Między innymi dlatego Macedonia na forum międzynarodowym musi obecnie używać nazwy FYROM (Była Jugosłowiańska Republika Macedonii), bo nazwa Macedonia według Greków odnosi się przede wszystkim do historycznej krainy oraz do obszarów, których stolicą są Saloniki. Tyle w skrócie. 
Czy macedoński ma prawo być osobnym językiem?
Najpierw powiem, że samo pytanie uważam za głupie, ale niestety czasem warto zadać głupie pytanie, żeby sprawa była bardziej przejrzysta. Moim zdaniem różnica między osobnymi dialektami a językami jest bardzo płynna. Jako przykład zawsze lubię podawać Niemcy i Jugosławię. W Niemczech mamy oficjalnie jeden język niemiecki rozbity na kilka nawzajem niezrozumiałych dialektów. Jeśli ktoś w to nie wierzy to polecam sobie obejrzeć kiedyś jakieś regionalne szwajcarskie programy w telewizji 3sat i spróbować zrozumieć tamtejsze dialekty – z reguły dla ułatwienia na dole ekranu są podawane napisy w Hochdeutschu. Podobnie ma się sprawa ze wspominanym już na tym blogu językiem dolnoniemieckim (Plattdeutsch), któremu nierzadko bliżej do niderlandzkiego. Pytanie zresztą, czy gdyby historia się potoczyła inaczej nie uznawalibyśmy niderlandzkiego za kolejny dialekt? Z drugiej strony mamy natomiast Jugosławię, gdzie aktualnie istnieją oficjalnie przynajmniej 4 języki pochodzące od serbsko-chorwackiego, które są niemal identyczne, a ich użytkownicy bez problemu się nawzajem rozumieją.
Mając zatem na uwadze poglądy bułgarskich językoznawców spojrzałem na macedoński głównie pod tym względem i doszedłem do wniosków dość zadziwiających. Otóż odnoszę wrażenie, iż mam do czynienia z jakąś przedziwną bułgarsko-serbską mieszanką – gramatyka jest bardzo podobna do bułgarskiej (uproszczona deklinacja, bogata koniugacja i rozwinięte czasy), natomiast słownictwo jest tak podobne do serbskiego, że od dnia pierwszego nie miałem większego problemu z czytaniem jakichkolwiek tekstów. Przy czym czytanie było o tyle zabawne, że rozumiałem większość przekazu, ale trafiały się czasem słowa tak pospolite jak „nawet” (mac. дури), których nie rozumiałem, bo były jednymi z niewielu wyrazów akurat charakterystycznych dla języka macedońskiego. Różnice leksykalne pomiędzy bułgarskim a macedońskim są jednak widoczne gołym okiem i o ile mówiony macedoński rozumiem w całkiem niezłym stopniu, o tyle bułgarski jest dla mnie niemal czarną magią. W języku pisanym różnica jest mniejsza, ale nadal dzięki znajomości serbskiego widzę spore różnice pomiędzy obydwoma językami w niemal każdym aspekcie. Na pewno są one znacznie większe niż pomiędzy serbskim a chorwackim.
Chciałem jeszcze napisać o rzeczach, które mnie zaskoczyły jako Polaka, który zaczął się uczyć macedońskiego, bo trochę ich było, ale zauważam, że długość tego artykułu zaczyna być już trochę przytłaczająca, a obiecałem jeszcze dodać coś dla ludzi zainteresowanych stricte nauką języka.
Jak się więc zabrać do nauki języka od zera? Jak się uczyłem macedońskiego?
Po pierwsze trzeba mieć motywację, bo bez tego daleko się nie zajedzie. Ja mimo tego, że kocham się uczyć kolejnych języków i faktycznie motywację mam, biorąc pod uwagę, że do końca września będę tego języka musiał używać, to nie zawsze byłem w stanie znaleźć chwilę czasu by go szkolić. Nie wierzę więc, by ktokolwiek bez motywacji był w stanie się języka nauczyć. Jeśli natomiast masz motywację, to naprawdę niewiele potrzeba by rozpocząć swoją „językową wyprawę”.  Tu nie są potrzebne żadne magiczne sztuczki, specjalne techniki – tak naprawdę wszystko potrafi zastąpić czas i skupienie. W celu nauki macedońskiego zgromadziłem w sumie trzy rzeczy:
1. podręcznik – „Macedonian. A course for beginning and intermediate students” autorstwa Christiny Kramer, naprawdę świetna książka, która okazuje się nieocenionym towarzyszem podróży po odmętach tego języka. Wiem, że niektórzy lansują naukę języka bez gramatyki itp., czego absolutnie nie neguję – jeśli komuś to odpowiada to tym lepiej dla niego. Ja osobiście gramatykę na swój sposób lubię i nie wyobrażam sobie nauki bez użycia choćby najprostszego podręcznika. Sam podręcznik posiada jeszcze nagrania audio, co jest moim zdaniem jednym z musów (nawet jeśli nagrania są kiepskiej jakości).
2. coś do czytania – bo ile można czytać dialogi, w których Branko narzeka, że chciałby mieć psa. O źródła czytane jest względnie łatwo w dobie Internetu, jako że każda licząca się gazeta ma stronę internetową. Jedną z nich jest Нова Македонија – http://www.novamakedonija.com.mk/. Do tego postanowiłem od czasu do czasu czytać artykuły o interesujących mnie rzeczach z macedońskiej Wikipedii – swoją drogą szczególnie ciekawe jest porównywanie tych samych artykułów w wersjach macedońskiej, bułgarskiej i greckiej.
3. coś do słuchania – tu mój wybór padł na Radio77 – http://www.kanal77.com.mk/ .
4. zeszyt do pisania i usta do mówienia – bo lubię przepisywać wszystkie dialogi i niezrozumiałe słowa/zdania oraz od czasu do czasu mówić jakieś zdania związane bezpośrednio z moim życiem bądź tłumaczyć z polskiego na język, którego się uczę.
I tyle. Wiem, że ktoś teraz zarzuci mi brak native speakerów. Po pierwsze – szybkość mojego Internetu nie pozwala mi na użytkowanie skype’a, po drugie – będę miał ich niedługo aż w nadmiarze:)
Temat macedońskiego jest oczywiście na tyle szeroki, że jeszcze go znacznie rozwinę w przyszłości. Pomysłów mam bowiem na przynajmniej kilka artykułów, tylko czasu trochę brak i mam świadomość, że nie każdy ma cierpliwość by brnąć przez coś dłuższego niż 8000 znaków. Tak więc myślę, że jeśli artykuł spotka się z pozytywnym odzewem to będę kontynuować te macedońskie sprawozdania.
Podobne posty:

Faza plateau – co to jest i jak przez to przejść?

Mówiąc zupełnie szczerze mocno zastanawiałem się nad napisanie tego artykułu. Jest to temat dość kontrowersyjny i nawet nie do końca czuję się w nim specjalistą. Biorąc jednak pod uwagę, że każda osoba ucząca się języków obcych prędzej czy później przez fazę plateau przechodzi, myślę, że warto o tym napisać. Niektórzy zapewne coś z tego wyniosą. Nie ukrywam też, że, jak zwykle, liczę na treściwe komentarze. Ale do rzeczy.

Czym jest plateau?
Na wstępie chciałbym wytłumaczyć, że nie znam naukowej definicji tego zjawiska i nie sądzę by była ona potrzebna do uporania się z nim. Żeby wytłumaczyć jednak istotę plateau (jeśli istnieje polska nazwa tego zjawiska i ktoś ją zna, to byłbym wdzięczny za jej podanie) posłużę się ogólnym schematem nauki języka obcego.

W nauce języka obcego niewiele rzeczy jest tak samo motywujących jak początki. Powiedzmy, że biorę mój podręcznik do abchaskiego (dla zainteresowanych polecam linki na końcu artykułu o językach "egzotycznych"). Nie mam zielonego pojęcia jak ten język brzmi, czy wygląda. Jedyny wyraz jaki w nim kojarzę to słowo "Аҧсны" oznaczające Abchazję, którego nawet poprawnie nie przeczytam, bo nie znam się na abchaskiej cyrylicy ani na fonologii tego języka. Więc otwieram podręcznik i nagle wszystko staje się dla mnie jasne. "Dzień dobry" to po abchasku "Мшыбзиa", dowiaduję się, że w języku tym nie ma rodzajów gramatycznych, a jedynie klasy rzeczowników ożywionych (odnoszących się wyłącznie do ludzi) i nieożywionych. Nagle dowiaduję się, że "ja" to po abchasku "сара", a iść to "ацара". Po 5 minutach dowiaduję się jak odmieniać czasownik w czasie teraźniejszym (co jest zbyt skomplikowane jak na tego rodzaju artykuł) przez trzy osoby liczby pojedynczej. Umiem więc powiedzieć Сара сцоит. – Ja idę. / Бара бцоит. – Ty idziesz. Nie ma to być artykuł o języku abchaskim, więc pominę tu resztę – chciałem jedynie pokazać jak w ciągu 15 minut wzrosła moja znajomość tego języka. Od kompletnego zera do znajomości około 20 wyrazów i pewnych podstawowych wiadomości gramatycznych, których, co najważniejsze, zapewne nie zapomnę, bo są tak podstawowe, że spotkam je tysiące razy. Nic nie motywuje człowieka tak jak sukces, więc aktualnie najchętniej rzuciłbym pisanie tego artykułu i przysiadł nad abchaskim dłużej.

Ale nie zawsze tak będzie, że w ciągu 15 minut moja znajomość języka wzrośnie 10-krotnie. Takie momenty zapewne skończyłyby się po tygodniu, aż wreszcie wraz z ukończeniem podręcznika przyszedłby moment zwątpienia, w którym już nie bardzo wiedziałbym co mam robić. Każde nowe słowo jakie bym napotykał stawałoby się kroplą w morzu tego co wiem (mimo, że określenie "kałuża" byłoby w tym wypadku chyba bardziej odpowiednie), nie mówiąc o tym jak dużo rzeczy pozostało dla mnie kompletnie nieznanych. W skrócie: uczyłbym się, ale kompletnie nie widziałbym efektów swojej pracy. Co gorsza, stan ten utrzymywałby się przez dłuższy czas. I to właśnie nazywamy fazą plateau.

Czym DLA MNIE jest faza plateau?
Swoje stanowisko na ten temat poniekąd opisałem już wcześniej w artykule pt. "Jakiego języka warto się uczyć?". Dla mnie bowiem plateau to nic innego jak sprawdzenie faktycznego sensu nauki danego języka, tego czy rzeczywiście ten język lubimy (bądź czy lubimy rzeczy, do których jest on przepustką) i jesteśmy w stanie z nim spędzać czas na dobre i na złe. Dlatego wątpię w możliwość nauczenia się języka obcego przez osobę, która nie jest nim w żaden sposób zainteresowana. Przejście przez plateau w wypadku takiego kogoś graniczyłaby z masochizmem.

Cóż więc począć?
Przede wszystkim należy zauważyć, że zjawisko to przytrafia się 90% osób uczących się języka obcego, niezależnie od poziomu ich zaawansowania. To, że plateau się komuś przytrafi nie znaczy, że brak mu umiejętności, talentu, czy że jego metody nauki są kompletnie bezproduktywne. Normalną koleją rzeczy jest, że łatwiej zauważamy wzrost z 0 do 1000 niż z 5000 do 6000. Jeśli ktoś poświęca wystarczająco dużo czasu to w fazie plateau się rozwija równie szybko jak wcześniej (lub, paradoksalnie, nawet szybciej) ale trudniej jest mu to zauważyć. Ważne jest więc przede wszystkim utrzymanie stałego czasu nauki (ok. godziny dziennie przynajmniej) i codzienny kontakt z językiem. W zasadzie wskazane jest nawet przeznaczanie na naukę większej ilości czasu niż wcześniej. Wiem, że dla niektórych może to być trudne, ale naprawdę warto.

Druga kwestia to nauka w oparciu o materiały przeznaczone dla rodzimych użytkowników danego języka, których język nie będzie specjalnie przygotowany pod osobę uczącą się. Często ludzie po prostu boją się zderzenia z czymś takim, uważając, że to za trudne, że nic nie zrozumieją itp. Tymczasem bazując na samych podręcznikach nikt się języka na razie nie nauczył. Ja sam naprawdę bardzo lubię niektóre serie podręczników. Uważam, że nie ma lepszej rzeczy niż gruntowne opanowanie podstaw właśnie na podstawie dobrych materiałów dydaktycznych. Ale nie oszukujmy się – dalej niż w okolice B1/B2 (i to głównie w przypadku łatwiejszych języków i dobrych podręczników) to nas nie zaprowadzi. Jeśli więc ktoś właśnie opanował podstawy gramatyki i podstawowe słownictwo to im prędzej przerzuci się na czytanie gazet i książek, oglądanie filmów bez napisów oraz rozmowy z użytkownikami języka, tym dla niego lepiej. W innym wypadku przejście na wyższy poziom jest po prostu niemożliwe.

Trzeci punkt dotyczy samych metod jakich się używa. Nierzadko bowiem okazuje się pomocny pewien powiew świeżości. Przez ostatnie kilka miesięcy przestałem chociażby używać Anki, bo odniosłem wrażenie, że popadłem w pewnego rodzaju rutynę, która mnie najzwyczajniej irytowała i nie dawała tej samej przyjemności co kiedyś. Zacząłem się bawić trochę z shadowingiem, tłumaczeniem tekstów i filmów, nagrywaniem samego siebie mówiącego w obcych językach (przez co doszedłem do interesujących wniosków, o których napiszę następnym razem) i wszystko na nowo nabrało kolorytu. Przede wszystkim jednak warto wypróbować samego siebie w rozmowie z ludźmi władającymi tym językiem na co dzień.

I ostatnia rada. Dla niektórych może się ona wydać śmieszna i bezproduktywna, bo w zasadzie jako tako języka nie jest w stanie nauczyć. Ale na pewno pomoże utrzymać motywację na wysokim poziomie. Chodzi mianowicie o spisywanie nowych rzeczy jakich się nauczyliśmy każdego dnia oraz o skrupulatne zliczanie czasu jaki spędzamy z językiem obcym. Po pierwsze zauważymy, że nadal uczymy się nowych rzeczy i że wcale nie ma ich tak mało. Tutaj akurat całkiem pomocne okazuje się Anki – stale powiększająca się liczba kart w talii pokazuje, że stale się rozwijamy. Po drugie natomiast łatwiej będzie pilnować tego, żeby nie robić sobie przerw w nauce.

Tak więc życzę wszystkim gładkiego przechodzenia przez fazy plateau i sukcesów w nauce. Wszelkie osoby, które mają natomiast doświadczenie w jej przechodzeniu zachęcam do komentowania, bo nie ma nic ciekawszego niż treściwa dyskusja.

Podobne posty:
Jakiego języka warto się uczyć?
Co przyjdzie z słuchania radia przez godzinę dziennie?
Rewelacyjny program do nauki słówek – Anki
Przewodnik po Anki
Języki egzotyczne – jak, gdzie i czy warto?

Jakie materiały warto czytać?

W życiu każdego człowieka nadchodzą czasem takie chwile, w których musi przyznać, że zmarnował czas, który mógł wykorzystać znacznie lepiej. Grunt to wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski i coś zacząć zmieniać. Oto więc powracam po czterodniowej przerwie z nowym postem, tym razem będącym rozliczeniem z samym sobą oraz moim lenistwem i mam nadzieję, że również wy wiele z niego wyciągniecie. Bo przede wszystkim będzie chodziło o wybór dobrych materiałów tekstowych.

Otóż natrafiła mi się nielicha okazja – dwa dni wolne od zajęć na uniwersytecie. Dawało to ogromną ilość godzin, które obiecałem sobie spędzić na nauce języków i innych rzeczach, na których mi powinno zależeć. I z jednej strony to się udawało – średnio spędziłem każdego dnia po 7-8 godzin będąc kompletnie odciętym od rodzimego języka. Ktoś mógłby pomyśleć, że można być z takiego czegoś dumnym – problem jednak w tym, że jakość materiału z jakim miałem do czynienia miała niewielką wartość pod względem nauki. Podobnie niewielkiej jakości było moje podejście.

Mój czas w większości poświęciłem na czytanie następujących rzeczy: forum how-to-learn-any-language, forum unilang, przeleciałem od niechcenia przez żywoty wszystkich królów wizygockich po angielskiej wikipedii, po czym przeglądałem sobie "Grammar of the Gothic language" Joshepha Wrighta, gazety Коммерсантъ oraz Известия, następnie obejrzałem kilka godzin filmów zamieszczanych przez różnych lepszych i gorszych poliglotów z całego świata, z których w sumie wiele nowego nie wyniosłem. Dodatkowo obiecałem sobie, że będę każde zdanie, którego nie będę chociażby w stanie szybko przelecieć z pełnym zrozumieniem będę zapisywać i ewentualnie wstawiać do Anki lub spisywać w moich odrębnych zeszytach, w których spisuję takie rzeczy po angielsku i po rosyjsku, a następnie analizuję pod względem leksykalnym i gramatycznym. W praktyce wyglądało to tak, że nawet jeśli coś znajdywałem to bardzo rzadko chciało mi się to spisać, bo stwierdzałem coś w stylu: "A tam, jeszcze mam sporo czasu, to się tych rzeczy nazbiera". No i się w efekcie nie nazbierało, bo potem moja dziewczyna wracała do domu, co znacznie zmniejszało możliwości intensywnej nauki. Efekt mojej nauki był więc niewielki.


Dlaczego jednak tak narzekam na jakość stron jakie czytałem? Bo w znacznej większości wypadków doskonale rozumiałem to co czytam bądź czego słucham. Słownictwo z zakresu historii, polityki czy językoznawstwa jest mi na tyle znane, że o ile samo czytanie sprawia mi ogromną przyjemność, o tyle niewiele z tego wynoszę pod względem językowym. Dlatego postanowiłem, zresztą za radą mojej nowo poznanej znajomej z Rosji, przerzucić się na penetrowanie i udzielanie się na różnorakich forach internetowych o tematyce ogólnej i mieć nadzieję, że to pomoże powiększyć zasób słownictwa.

Reasumując: moim zdaniem dobry materiał do uczenia się języka to taki, w którym mniej więcej 5-10% rzeczy jest nowych. W którym co chwilę jesteś wstanie wychwycić coś nieznanego. Bo czytając non-stop o dziedzinach tobie znanych masz radość z tego, że są zaspokajane twoje zainteresowania, ale z drugiej strony stoisz w miejscu jeśli chodzi o język. Dlatego czasem warto poczytać np. o tym co kto dziś jadł na obiad, albo jaki miał sen – w dłuższej perspektywie da to pewnie znacznie więcej niż przeczytanie analizy koniugacji gockich  czasowników bądź kolejnego artykułu o merze Moskwy.

A tak poza tym to nie są to jedyne wnioski jakie wyciągnąłem z ostatnich kilku dni, ale na te inne przyjdzie czas wkrótce.
Podobne posty:
5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego
Co przyjdzie z słuchania radia przez godzinę dziennie
Jak mi pomogła czeska wikipedia
Jak efektywnie uczyć się słówek?
Czy 1000 słów i 70% rozumienia to dużo?

A nie mylą Ci się te języki?

Istnieje wiele mitów związanych z nauką języków – od tych, że wystarczy znajomość 1000 słów by przeprowadzić konwersację na niemal dowolny temat, po te, że do nauki języków obcych jest potrzebny jakiś nadzwyczajny talent, a dzieci języka uczą się znacznie szybciej niż dorośli.  Jednak nie o tych będę dziś pisał. Zajmę się czymś na co w realnych sytuacjach życiowych trafiałem znacznie częściej, co większość ludzi uważa za "oczywistą oczywistość" (że zacytuję klasyka), a ja niekoniecznie. 


Na początek przedstawię krótki dialog, który najlepiej odda sytuację jaką zamierzam przedstawić.
– Jakiego języka się uczysz?
– Angielskiego, rosyjskiego, niemieckiego i serbskiego.
– A nie mylą ci się?

Obok standardowego "A powiedz coś po serbsku" była to najczęstsza reakcja. Innym zaś przykładem mogą być niektóre wypowiedzi na forach w stylu: "Nie będę się uczyć innego języka, bo wtedy będzie mi się mylić np. z angielskim". Muszę powiedzieć, że zaintrygował mnie ten fenomen i zamierzam omówić ów problem "mylenia się" języków.

Czy języki się mogą mylić?
Powiedziałbym, że i tak i nie. Przesadą jest twierdzić, że sama liczba języków spowoduje, iż będziemy je ze sobą notorycznie mylić. Wszystko zależy bowiem od podobieństw między nimi. Trudno, żebym mówiąc po serbsku używał angielskich słów, lub też nie używał przypadków, tudzież produkował zdania używając present  continuous. Języki te są od siebie na tyle dalekie, że jakiekolwiek ryzyko pomylenia jest bardzo znikome. To, że bym się nagle zaczął uczyć np. arabskiego i chińskiego niewiele zmieni. Nadal nie dałoby się pomylić któregokolwiek z nich. Porównam to do różnych dyscyplin sportu, tudzież różnych instrumentów muzycznych. Czy grając w koszykówkę spróbujesz kopnąć piłkę do kosza? Albo czy będziesz uderzał klawisze pianina tak jak struny gitary? Raczej nie.

Kiedy zatem mogą się mylić?
Istnieją jednak sytuacje kiedy dwa języki są do siebie na tyle podobne, że ich pomylenie jest możliwe. O ile zawsze mnie zastanawiało jak ludziom może się mylić angielski z niemieckim (a parę razy słyszałem takie stwierdzenia), które mimo oczywistego pokrewieństwa (obydwa należą do grupy języków germańskich) posiadają inne brzmienie oraz, w dużej części, leksykę, tak zupełnie nie dziwił mnie fakt, że problemy mają ludzie uczący się równolegle rosyjskiego i ukraińskiego. Podobieństwa pomiędzy tymi językami często bardziej przeszkadzają niż pomagają. Sam zresztą odczuwałem to na własnej skórze.

Osoba znająca wcześniej rosyjski zaczynając naukę ukraińskiego posiada z początku mnóstwo atutów. Ma zasadnicze pojęcie o cyrylicy, posiada ogromny zasób słownictwa, a mając odrobinę oleju w głowie jest w stanie w ciągu jednego wieczoru nauczyć się wszelkich odmian części mowy, bo większość różnic w tym zakresie zależy głównie od fonetyki. I tu się pojawia problem. Dlaczego?

Po pierwsze: cyrylica rosyjska się nieco różni od ukraińskiej. Nieznacznie, ale jednak. Z własnej obserwacji wiem, że ludziom trudno się przestawić z jednej na drugą. Po drugie: posiadamy ogromny zasób słownictwa pasywnego, które jak najbardziej rozumiemy (szczególnie w wersji pisanej), ale już niezbyt potrafimy go używać w praktyce. Automatycznie bowiem używamy ich wersji rosyjskich. Po trzecie: gdy wszystko wydaje się wyglądać tak samo często nie zauważamy subtelnych różnic, które dwa języki różnią. Staramy się mówić szybko i płynnie, wskutek czego zdarzy się odmieniać wyrazy ukraińskie po rosyjsku.

Podobne relacje z rosyjskim zauważyłem w nauce serbskiego, ale bardziej sporadycznie. Generalnie zasada jest prosta: nie polecam się uczyć równolegle dwóch języków bardzo blisko ze sobą spokrewnionych. Poniżej przedstawiam grupy języków, z których czasem lepiej jest najpierw wybrać jeden i doprowadzić go do "stanu używalności" (dopiero potem ewentualnie dodać następny jeśli czujemy niedosyt) niż rzucać się na obydwa i w żadnym nie mówić do końca prawidłowo:
czeski – słowacki
serbski – chorwacki – bośniacki – czarnogórski (moje zdanie na temat odrębności tych języków już przedstawiłem)
rosyjski – ukraiński – białoruski
bułgarski – macedoński
szwedzki – norweski (bokmål) – duński
niderlandzki – afrikaans
hiszpański – portugalski
kataloński – prowansalski
fiński – estoński

Spotkałem się również z opiniami jakoby równoległa nauka niemieckiego i niderlandzkiego, albo włoskiego i hiszpańskiego nie była najlepszym pomysłem, ale tą kwestię na razie zostawiam otwartą.

Wnioski
Sama liczba języków nie wpływa na to, czy będą się mylić. Ważniejsze jest ich pokrewieństwo.

Podobne posty:
5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego
Przewodnik po różnych rodzajach cyrylicy – języki słowiańskie
Czy 1000 słów i 70% rozumienia to dużo?
Co przyjdzie z słuchania radia przez godzinę dziennie?
W jakim języku się mówi w byłej Jugosławii?

Prośba o poradę – niemiecki, rosyjski, angielski

Dziś postanowiłem umieścić na blogu moją odpowiedź na maila od jednego z czytelników. Pomyślałem, że wielu ludzi może mieć podobny problem teraz bądź w przyszłości, więc jest wielce prawdopodobne, że na coś im się to przyda. Może znajdą się wśród was również tacy, którzy będą mieli lepsze pomysły na rozwiązanie problemu – nigdy nie uważałem siebie za mentora, więc każdy komentarz będzie zawsze mile widziany. Wszystko naturalnie publikuję za zgodą osoby, z którą pisałem. Ale przejdźmy do rzeczy.

Otrzymałem wiadomość następującej treści:
Witam,
Na początku chciałbym napisać, że blog "Świat języków" jest świetny. Trzymaj tak dalej, masz w mojej osobie stałego czytelnika. 🙂

A teraz prośba o poradę. Zamierzam odświeżyć sobie niemiecki (studia) i rosyjski (podstawówka i liceum). Niestety od tamtego czasu minęło już kilkanaście lat i raczej tych języków nie używałem. Jaki podręcznik polecałbyś? Myślę o Assimil do niemieckiego, ale mam problem z rosyjskim.

Drugie pytanie dotyczy angielskiego. Zdałem FCE dwanaście lat temu. Od tego czasu zero regularnych ćwiczeń, chociaż sporo czytam i czasem mam kontakt bezpośredni, czyli rozmowę z klientem. Zauważyłem jednak, że znajomość bierna języka zdecydowanie góruje nad czynną. Co polecałbyś tutaj?
Mam nadzieję, że nie przesadziłem z pytaniami. 🙂

Pozdrawiam.

A oto moja odpowiedź:
Cześć,
(…)
Co do twoich pytań: myślę, że w przypadku niemieckiego Assimil będzie
doskonałym wyborem. Dodam tylko od siebie, że na polskim rynku masz
aktualnie dwie dostępne serie tych podręczników. Nowszą, 2-tomową i
starszą w jednym tomie. Tu jest link do tej starszej –
http://www.nowela.pl/ksiegarnia-jezykowa/jezyk-niemiecki-latwo-i-przyjemnie-ksiazka-i-4-cd-audio
Linka podałem dlatego, że z całego serca polecam korzystanie ze
starszego wydawnictwa. Z jednej strony brak w nim nowoczesnego
słownictwa (które można samemu poznać bez problemu), ale jest znacznie
więcej materiału, wyjaśnień gramatycznych itp. Poza tym jest w
wygodniejszym formacie i solidniejszej okładce.

Z rosyjskim już jest większy problem, gdyż ostatnimi czasy język ten
niejako popadł w niełaskę, a to co oferuje nasz system edukacji
(podręczniki typu "Kak dieła") nie nadaje się do nauki. Znalazłem dwie
rzeczy, które ewentualnie można brać pod uwagę. Pierwsza to polska
wersja "Teach Yourself Russian" –
http://www.gandalf.com.pl/b/jezyk-rosyjski-dla-poczatkujacych-ucz/
Całkiem lubię tą serię, aczkolwiek z doświadczenia wiem, że
podręczniki z niej są strasznie nierówne. W każdym razie z tych do
szwedzkiego i czeskiego byłem w swoim czasie całkiem zadowolony.
Druga opcja to natomiast podręcznik wydawnictwa Rea –
http://www.ceneo.pl/339019 ,który ma też drugi tom –
http://www.bookmaster.pl/rosyjski,w,cztery,tygodnie,2,cd,etap,2/ksiazka/84363.xhtml
Widziałem swego czasu ich starsze wydanie (moja dziewczyna się z nich
uczyła) i wydawało się całkiem treściwe. Bardzo przypominało mi stare
dobre podręczniki Wiedzy Powszechnej, których byłem fanem parę lat
temu. Plusem jest też to, że są autorstwa Polaka, co pozwala uniknąć
irytujących objaśnień rzeczy, które wyglądają tak samo po rosyjsku i
po polsku. Nie potrafię jednak zagwarantować, że nowsze wydania
trzymają poziom tych starszych, bo ich nie widziałem.
Zawsze możesz też skorzystać z obydwu opcji – z racji ceny wyjdzie to
tak samo jak kupno Assimila, a ucząc się z dwóch podręczników będziesz
w stanie uzupełniać luki w wiedzy. Nie ma bowiem podręczników
idealnych – zawsze dobrze jest korzystać z kilku źródeł.

Teraz angielski. Zawsze będzie tak, że znajomość bierna będzie górować
nad czynną. Nawet w języku polskim nasze pasywne słownictwo jest
parę razy większe niż słownictwo aktywne. Niestety 🙁 Żeby
znajomość aktywna się poprawiła możesz np. pisać na angielskich forach
internetowych, starać się więcej rozmawiać – w zasadzie odpowiedź jest
prosta: używać tego języka tak często jak tylko możesz. Polecałbym też
przejrzeć szybko jakiś podręcznik w celu odświeżenia gramatyki. Sam po
kilku latach przerwy w mówieniu zauważyłem, że moja znajomość czasów
się znacznie pogorszyła.



To tyle. Jeśli ktoś miałby do zaproponowania lepszy dobór materiału, to niech pisze – każda porada będzie mile widziana. Mam też nadzieję, że okaże się to dla kogoś pomocne.
Pozdrawiam!

Podobne posty:
Rozumienie ze słuchu 
Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?
Przewodnik po Anki
Historia motywacyjna
Nie masz siły – zrób coś małego

Rozumienie ze słuchu

Bardzo się cieszę, gdy mogę napisać artykuł w odpowiedzi na maile bądź komentarze czytelników. Tak również zrobię teraz – otrzymałem bowiem następującego maila:

Witam.
Mam prośbę – czy możesz napisać coś o najskuteczniejszych sposobach nauki rozumienia ze słuchu ?
Na przykład po ilu godzinach nauki twoje rozumienie ze słuchu jest na podobnym poziomie co rozumienie tekstu czytanego.

Wykształcenie podobnego poziomu rozumienia tekstu i mowy jest niesłychanie trudnym zadaniem. Tak się właśnie zastanawiam nad moim rozumieniem języka polskiego i dochodzę do wniosku, że np. znacznie bardziej wolę czytać o filozofii niż słuchać wykładu, w którym pojawiają się stwierdzenia mi obce. Jest to może trochę skrajny przykład, bo trudno powiedzieć, że nie rozumiem polskiej mowy, jednak pismo zawsze będzie miało tą przewagę, że możesz je czytać z taką prędkością jaka tobie pasuje, a nie jego autorowi, zawsze można też wrócić do akapitu, który był mniej zrozumiały.

Ale wróćmy do języków obcych. Nie wiem, czy w którymkolwiek z języków czuję się równie swobodnie jeśli chodzi o czytanie i słuchanie. Nawet w rosyjskim, czy angielskim, w których naprawdę bardzo rzadko zdarza mi się zaglądać do słownika gdy czytam, wciąż zdarzają się sytuacje gdy muszę się mocno zastanowić co dany człowiek właśnie powiedział. Z reguły ma to miejsce gdy mówi z akcentem, do którego absolutnie nie jestem przyzwyczajony – gdy pierwszy raz w życiu rozmawiałem z Irlandczykiem moje rozumienie miało zupełnie inny wymiar niż podczas słuchania wiadomości na CNN nawet jeśli tempo prezenterów telewizyjnych było znacznie szybsze. Zresztą nic w tym dziwnego. Nie raz zastanawiałem się ilu ludzi spoza Szamotuł, biegle władających językiem polskim, zrozumiałoby zdanie typu „Pa to tej” (oznaczającego mniej więcej „Spójrz na to” :)).

Wniosek z tego taki, że najważniejsze do rozumienia ze słuchu jest nic innego jak właśnie osłuchanie się. Najlepiej rozmawiać na żywo z użytkownikiem danego języka, ale można też zastąpić to oglądając chociażby obcą telewizję (ulubione seriale, filmy – najlepiej bez napisów), słuchając radia, muzyki w danym języku, audiobooków itp. (żeby utrzymywać kontakt z językiem tak często jak to możliwe polecam m.in. kupienie sobie przenośnego odtwarzacza mp3, dzięki któremu można słuchać materiału audio gdy jest się w drodze – można na niego nagrywać te same audycje i puszczać parę razy dla lepszego zrozumienia) – im tego więcej tym szybciej i lepiej zrozumiesz mowę obcokrajowców. Ale nawet wtedy zdarzą się sytuacje, w których będziesz musiał niejako „przyzwyczajać się” do dialektu używanego przez twojego rozmówcę, ewentualnych wad wymowy, używania przez niego specyficznego slangu itp. To wszystko to tylko i wyłącznie kwestia doświadczenia, niczego innego. Tu nie ma niestety żadnych trików, tudzież wspaniałych metod, które z dnia na dzień sprawią, że zaczniesz lepiej rozumieć język mówiony.

A co do godzin nauki – trudno mi powiedzieć ile czasu to zajmuje, jako że nie traktuję oglądania filmu w obcym języku jako standardowych „godzin nauki” tylko po prostu rozrywkę, oglądanie wiadomości na CNN tak samo jak tych na TVN24, słuchanie radia Svoboda tak samo jak Trójki. Wydaje mi się, że rozumienie ze słuchu opanowuje się w trakcie takiego zupełnie autonomicznego procesu mającego niewiele wspólnego z tradycyjnym siedzeniem nad zeszytem i regułami gramatycznymi. Niektórzy może się z tym nie zgodzą i mają na ten temat jakieś inne przemyślenia – jeśli tak to zapraszam do komentowania.

Podobne posty:
Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?
Przewodnik po Anki
Nie masz siły – zrób coś małego
Gry komputerowe i nauka języków obcych
Blog językowy AJATT – ciekawa metoda nauki

Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?

Wiele razy w moim życiu namawiałem ludzi do tego, aby zaczęli się uczyć języka rosyjskiego. Dlaczego? Bo ze wszystkich języków z jakimi dotychczas miałem jakikolwiek kontakt wydał on mi się najłatwiejszy. Ma znacznie więcej źródeł do nauki niż ukraiński czy białoruski, oraz jest bardziej regularny niż czeski. Jednak większość ludzi odpowiadała stwierdzeniem, że owszem może byłby prosty gdyby nie ten dziwny alfabet. Cyrylicą nie są jednak taka trudna. Jak się jej nauczyć?

Nie taki diabeł straszny jak go malują. Po pierwsze, jest na świecie wiele innych, znacznie trudniejszych alfabetów, które zdecydowanie różnią się od tego, którego my używamy. Tymczasem w cyrylicy niektóre znaki znamy już na starcie – są to A, K, M, O oraz T (jeśli chodzi oczywiście o wersję drukowaną). Pozostałe wyglądają natomiast dokładnie tak samo jak niektóre litery łacińskie, ale są oddają zupełnie inne dźwięki: B to „w”, E to „je”, Ё to „jo, H to „n”, P to „r”, C to „s”, Y to „u”, X to „ch”. Bardzo łatwo też przyswoić, że Б to „b” – w końcu są podobne, czyż nie? Jeśli znamy przynajmniej podstawy alfabetu greckiego, chociażby z zajęć fizyki, to kolejne litery nie są dla nas niczym dziwnym – Г to „g”, Д (podobne trochę do greckiej delty) to „d”, З to „z”, Л to „ł” (w dużym uproszczeniu – wymowa litery „л” to zupełnie inna kwesta i wymaga trochę treningu), П to „p”, Ф to „f”. Pozostaje jeszcze tylko kilka znaków, które wydają się być całkiem nieznane: Ж to „ż”, И to „i”, Й to „j”, Ц to „c”, Ч to „cz” (zmiękczone jednak, przynajmniej w języku rosyjskim), Ш to „sz”, Щ to „szcz” (znów zmiękczone), ы to „y”, Э to „e”, Ю to „ju”, Я to „ja”. Istnieją jeszcze dwa znaki, które same w sobie dźwięków nie oznaczają: znak twardy (Ъ) i znak miękki (Ь) – ten pierwszy prawie nic nie zmienia, drugi natomiast zmiękcza spółgłoski jakie przed nim występują. I to wszystko – nie takie trudne, prawda? Oczywiście nie jest to wyczerpujący wykład na temat cyrylicy – nie wspomniałem tu o znakach jakie istnieją w języku ukraińskim, białoruskim czy serbskim. Istnieją też bardziej szczegółowe objaśnienia na temat tego jak czytać cyrylicę, ale w początkowym stadium nie to jest najważniejsze.

Najważniejsze jest to, jak się należy do tego alfabetu zabrać, żeby opanować go w praktyce? Oczywiście można zacząć pisać listę liter z ich polskimi odpowiednikami, ale to nie będzie ani przyjemne ani skuteczne. Można wstukać je w taki sam sposób w Anki, ale wtedy nie oczekuj, że opanujesz go szybciej niż w pół roku. Nowy alfabet trzeba zacząć stosować od samego początku w praktyce – napisz na początek swoje imię i nazwisko, tak jak ja: Кароль Ципровски. Gwarantuję ci, że litery z których się składają, nie wypadną już z twojej głowy. Następnie zacznij pisać imiona członków swojej rodziny, przyjaciół itp., spróbuj nawet pisać po polsku, ale innym alfabetem. Powoli litery zaczną się stawać tobie znajome. Im więcej będziesz pisał, tym lepiej. Ta mała rzecz powoduje naprawdę ogromny skok, jeśli już weźmiesz się porządnie za język obcy używający innego systemu pisania. Wtedy do opanowania zostaną już tylko litery w ogóle nie występujące w polskim i pewne reguły wymowy, które siłą rzeczy dla każdego języka są inne. To już jest na pewno trudniejsze i wymaga lat treningu. Ale nauczenie się podstaw obcego alfabetu to kwestia kilku dni – ja potrafiłem cyrylicą pisać całkiem płynnie po zaledwie dwóch dniach.

Artykuł ten napisałem po kilku dniach przerwy z racji natłoku obowiązków jaki ostatnio mam. Postaram się pisać znowu w regularnych odstępach czaseu we wrześniu, kiedy moja sytuacja się już nieco "ustabilizuje". Jeśli chcesz być na bieżąco, subskrybuj kanał RSS, który powiadomi cię o wszelkich nowościach.

Podobne posty:
Przewodnik po Anki
Rewelacyjny program do nauki słówek – Anki
Jak efektywnie uczyć się słówek?