Świat Języków Obcych

Jakiego języka warto się uczyć?

Pytanie postawione w temacie jest jednym z tych, które nurtują wielu czytelników bloga, czemu zresztą ostatnio dano wyraz w komentarzach.  W dzisiejszych czasach, kiedy wszystko przelicza się na wartość pieniężną, kwestia opłacalności nauki danego języka stała się bardzo ważna. Dlatego często spotykamy się z opinią, że niektóre języki są warte nauki, bo za ich znajomość pracodawcy oferują większe pieniądze. Czy słusznie? Zobaczmy.

Dla tych, którzy są niecierpliwi, przygotowałem oczywiście coś w rodzaju "drogi na skróty". W komentarzach do poprzedniego artykułu o języku ukraińskim Marta podała linka do badań wkazujących ile pieniędzy zarabiają osoby ze znajomością jakiegoś języka obcego. Całkiem ciekawie to wygląda – osoba znająca chiński bardzo dobrze zarabia 8000 złotych, za szwedzki dostaniemy prawie 7000, arabski jest wyceniany na niewiele mniej. W zasadzie mógłbym teraz powiedzieć wszystkim, żeby zaczęli się uczyć jednego z tych trzech języków i byłoby po sprawie, stronę odwiedzaliby sami milionerzy. Perspektywa taka jest piękna (wszystkim zresztą tego życzę), ale problem w tym, że świat nie jest tak prosto zbudowany.

Jeśli ktoś zakłada, że nauczy się np. węgierskiego, litewskiego lub łaciny (swoją drogą bardzo zastanawia mnie, co panowie z bankier.pl rozumieją poprzez jej bardzo dobrą znajomość) i zgłoszą się do niego ludzie, którzy zaoferują mu z miejsca pracę za 5000 złotych (a właśnie tyle przewidują badania podane powyżej) to jest dość naiwny. Badanie bowiem nie brało pod uwagę chociażby, ile osób ze znajomością danego języka ma problemy ze znalezieniem pracy, w której mogą wykorzystywać swoją wiedzę. Ale dajmy temu spokój, bo niekoniecznie to ma być tematem głównym dzisiejszego artykułu.

Badanie dotyczyło bardzo dobrej znajomości języków obcych. A z czym się wiąże taka znajomość? Najpierw, żeby nauczyć się języka obcego bardzo dobrze, należy nad nim trochę czasu przesiedzieć. Przez "trochę czasu" rozumiem tu solidną codzienną naukę, a nie godzinne spotkania dwa razy w tygodniu w grupie 10 osób. Podziwiam osobę, która będzie potrafiła spędzić godzinę dziennie przez kilka lat z językiem, którego nie lubi. W takim przypadku będzie ona miała do czynienia z narastającą frustracją i niechęcią do nauki, nie mówiąc już o problemie z przebrnięciem fazy plateau, czyli momentu, w którym przestajemy odczuwać rozwój językowy. A tak mniej więcej będzie to wyglądać w przypadku kogoś, kogo jedyną motywacją jest zarabianie na tym języku pieniędzy. Gdy do tego dodamy, że język obcy to nie jest coś, czego możemy się raz nauczyć i nigdy tego nie zapomnimy, wychodzi na to, iż bardzo dobra znajomość będzie wymagała poświęcania mu uwagi przez całe życie. Jeśli ktoś uważa, że potrafi tego dokonać jedynie w oparciu o przyszłe zarobki – niech próbuje. Ostrzegam jednak, że może go spotkać spory zawód, bo zapewne przerwie naukę gdzieś pomiędzy poziomem początkującym i zaawansowanym. To zaś, czego się nauczył, zapomni całkowicie po kilku latach.

Jakiego więc języka naprawdę warto się uczyć? Odpowiedź jest banalnie prosta: tego, który nas najbardziej interesuje, w którym zawsze będziemy w stanie znaleźć coś ciekawego do przeczytania, obejrzenia, posłuchania, kogoś do porozmawiania. Nauka tego języka nie będzie dla nas niekończącą się katorgą, prawdopodobieństwo nauczenia się go będzie znacznie większe, a jak wszystko dobrze pójdzie to nawet pieniądze z tego jakieś wynikną. Nawet jeśli przerwiemy jego naukę w pewnym momencie (a warto zaznaczyć, że większość prób nauki języka kończy się fiaskiem), to niekoniecznie będziemy jej czas uważać za stracony.

Jeśli więc interesujesz się jakimś konkretnym regionem świata, ludźmi go zamieszkującymi, ich historią, kulturą, to postaraj się nauczyć języka, jaki tam obowiązuje. Lepszego medium służącego do poznania tego obcego świata po prostu nie ma.

Podobne posty:
Płynny w 3 miesiące… Czy aby na pewno?
Czy i kiedy opłaca się uczyć ukraińskiego?
Języki egzotyczne – jak, gdzie i czy warto?
Moja lista 20 języków – część 1
W jakim języku się mówi w byłej Jugosławii?

Czy i kiedy opłaca się uczyć ukraińskiego?

Jeśli ktoś uważnie czyta mojego bloga to zapewne wie, że od stycznia zacząłem powtarzać mój ukraiński. W dużej mierze jest to kwestia osłuchania się i czytania, samej nauki gramatyki czy słówek jako tako jest raczej niewiele. Ale do przejdźmy do rzeczy bardziej istotnych. Stwierdzenie, że język ukraiński stał się w Polsce popularny byłoby przesadą, jednak można zauważyć, że zaczynają powstawać polskojęzyczne podręczniki do nauki mowy naszych wschodnich sąsiadów i coraz więcej ludzi ciągnie w te strony. Chciałbym przez chwilę stanąć w tym miejscu i zastanowić się czy i kiedy warto to robić.

Na początku powiem, że jestem miłośnikiem języka ukraińskiego i wszystkiego co na Ukrainie jest ukraińskie. Z całego serca popieram niepodległą Ukrainę z jednym językiem urzędowym. I nie piszę tego w celu manifestacji moich poglądów, opcji politycznych itp., lecz w celu uniknięcia komentarzy oskarżających mnie o rzekomą rusofilię. A te niewątpliwie by się pojawiły, bo artykuł nie będzie raczej opowiadał o korzyściach płynących z nauki ukraińskiej mowy.

Ostatnimi czasy spotkałem się już kikakrotnie z osobami, które chcą się nauczyć ukraińskiego z pominięciem języka rosyjskiego. Powody były różne – od tych, które jeszcze mogę zrozumieć ("bo podoba mi się właśnie ukraiński" / "bo jestem zafascynowana kulturą ukraińską") po te, które mogę odczytać już jedynie jako objaw uprzedzeń ("bo jakoś tak Rosjan nigdy nie lubiłem"). Ilekroć spotykałem się z takimi ludźmi starałem się ich przekonać do tego, aby najpierw spróbowali opanować rosyjski, bo po prostu im się to będzie opłacać.

Mnóstwo osób zaczyna w pewnym etapie swojego życia naukę jakiegoś języka obcego, ale raczej niewielki procent potrafi doprowadzić go stanu używalności. Ma to związek zarówno z trudnością  języka, jak i motywacją do jego nauki. O ile język ukraiński do najtrudniejszych nie należy, to z motywacją w jego przypadku może być trudno. Potencjalny uczeń znajdzie takową na pewno, ale nie wiem na jak długo ona wystarczy. A gdy się poważnie myśli o nauce języka to warto by motywacja wystarczała, jeśli nie na całe życie, to przynajmniej na kilkanaście lat. Jeśli natomiast ktoś naprawdę nie jest fascynatem zachodniej Ukrainy to będzie miał z tym ogromny problem.

Krym, Odessa, ziemie położone na wschód od Dniepru, a nawet Kijów to obszary rosyjskojęzyczne i nie jest tego w stanie zmienić fakt, że język ukraiński jest jedynym urzędowym. Wszystkie napisy na urzędach są przeważnie w języku ukraińskim, ale znaczna większość ludzi porozumiewa się właśnie po rosyjsku. Całkiem powszechna jest tam nieznajomość ukraińskiego (szczególnie wśród osób starszych). Często ludzie używają też tzw. surżyka będącego połączeniem cech obydwu języków (wyglądającym różnie w zależności od obszaru). "Czystą" wersję języka ukraińskiego można spotkać w codziennym użyciu prawie wyłącznie na zachodzie kraju, przy czym warto pamiętać, że w okolicach Użhorodu ludzie mówią dialektami rusińskimi często uznawanymi za osobny język, a poza tym wszędzie i tak język rosyjski rozumieją. Znaczna część współczesnej kultury ukraińskiej jest też zakorzeniona w języku swojego sąsiada – tyczy się to zarówno pisarzy jak i wykonawców muzycznych. Najpopularniejsze gazety z reguły są rosyjskojęzyczne. Jeśli zaś chodzi o znaczenie języka ukraińskiego w biznesie, to również ustępuje on znacznie rosyjskiemu. Reasumując, specjalista od Ukrainy nie znający rosyjskiego to żaden specjalista.

Nasuwa się więc pytanie: czy można się nauczyć najpierw ukraińskiego, a potem rosyjskiego? Osobiście bym tego nie polecał. Decydują o tym względy czysto praktyczne. Być może są osoby, którym nigdy te dwa języki się nie myliły i mylić się nie będą (odsyłam do artykułu pt. "A nie mylą Ci się te języki?"), jednak z moich obserwacji wynika, że 99% uczniów przynajmniej w początkowej fazie nauki ma problemy z oddzieleniem jednego od drugiego. I o ile rosyjskie wstawki w języku ukraińskim zarówno w fonetyce (rosyjski jest bardziej miękki) oraz w słownictwie są na porządku dziennym, tak odwrotna kombinacja jest już czymś bardzo nienaturalnym i w dużej mierze niezrozumiałym dla osoby rosyjskojęzycznej. Poza tym ze znajomością języka rosyjskiego można zrobić wiele rzeczy, potrafi ona ułatwić znalezienie pracy (raczej nie patrzę na języki pod tym kątem, ale wiem, że dla wielu osób może to być koronny argument), umożliwia czytanie naprawdę wielu dzieł literackich i naukowych. Ukraiński na tym tle wypada natomiast naprawdę blado i często może się zdarzyć, że osoba, która opanuje ten język nie za bardzo będzie wiedziała co z nim począć.

Jaki więc moim zdaniem jest optymalny plan w tym wypadku? Opanować język rosyjski na przyzwoitym poziomie, a następnie przy jego pomocy wziąć się za ukraiński, tj. korzystając z rosyjskich podręczników, słowników ukraińsko-rosyjskich (bo te ukraińsko-polskie są bardzo ubogie).
Inne działania polecam jedynie osobom, które naprawdę nie widzą świata poza zachodnią Ukrainą i potrafią przeboleć fakt, że w wielu miejscach poza nią mogą mieć kłopoty z porozumieniem się (w tym miejscu przypomniał mi się artykuł sprzed dwóch lat opublikowany w "Newsweeku" opisujący perypetie uczniów, którzy uczyli się ukraińskiego, który na Krymie okazał się kompletnie nieprzydatny).

Jeśli kogoś do nauki rosyjskiego przekonałem – cieszę się. Jeśli ktoś stwierdził, że jego zainteresowanie Ukrainą jest na tyle duże by zacząć się uczyć ukraińskiego od samego początku – również się cieszę, bo znaczyłoby to, że są na tym świecie jeszcze osoby myślące o językach obcych w świetle romantycznym niż praktycznym. Wszystkim jednak, bez względu na to, jaką drogę wybiorą życzę powodzenia.


Podobne posty:
A nie mylą ci się te języki?
Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?
Przewodnik po różnych rodzajach cyrylicy – języki słowiańskie
Ile obcości jest w języku obcym?
5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego

Czytanie, słuchanie, mówienie, pisanie – razem czy oddzielnie?

Prowadząc bloga powinno się od czasu do czasu go aktualizować. Niestety ostatnie tygodnie nie należały do najbardziej obfitujących w wolny czas. Jeśli natomiast zdarzało się, że takowy miałem,  to wolałem go przeznaczyć na to, co jest głównym tematem tego bloga, czyli nauce i korzystaniu z języków obcych. Bo pisanie i czytanie o tym jest bardzo interesujące, aczkolwiek nie powinno przysłaniać tego co jest najważniejsze, czyli rzeczywistej pracy. 
Postanowiłem dziś skupić się na jednym z komentarzy jaki pojawił się pod ostatnim wpisem pt. "Demony głupoty – część 1" jako że może to być rzecz, która wszystkich zainteresuje. 


Anonimowy napisał:
Witam.Mam prośbę, korzystając z faktu że jest to blog poświęcony nauce języków obcych chciałbym prosić o poradę:
– gdy czytam angielski tekst rozumiem ponad 90 % przekazu
– natomiast gdy ten sam tekst słucham rozumiem znacznie mniej i jest to bardzo frustrujące
proszę o precyzyjną podpowiedź jak ćwiczyć aby jak najszybciej zniwelować tą różnicę 

Odpowiedział mu Mahu:
Zacznij więcej słuchać, oglądaj filmy angielskie z napisami angielskimi , słuchaj więcej, naucz się dialogu na pamięć z kartki i powtarzaj go na głos naśladując to co słyszałes na filmie, słuchaj więcej, mów sam do siebie z głowy tzn. spróbuj sam składać zdania a nie tylko czytać z książek, no i słuchaj więcej – reszta będzie przychodzić z czasem.
I w nauce języka stosuj sie do zasady – najpierw słuchanie , potem mówienie , dopiero potem czytanie i pisanie. Nigdy odwrotnie.  

Mam wrażenie, że temat ten już kiedyś był tu poruszany (TUTAJ), ale odpowiem tu raz jeszcze: należy po prostu jak najwięcej słuchać. Jeśli to konieczne, to nawet tego samego materiału po kilka razy. Wyuczenie się niektórych fragmentów na pamięć też na pewno nie zaszkodzi. W nauce języka obcego sprawdza się bowiem stara sprawdzona zasada: chcesz lepiej rozumieć tekst mówiony – słuchaj więcej, chcesz lepiej mówić – mów więcej, chcesz lepiej czytać – czytaj więcej, chcesz lepiej pisać – pisz więcej. W gruncie rzeczy sprowadza się to do tego, co napisał Mahu.

Chciałbym się też jednak przede wszystkim odnieść do tego co napisał sam Mahu, czyli do jego zasady najpierw słuchanie , potem mówienie , dopiero potem czytanie i pisanie. Nigdy odwrotnie.  
Uważam, że jest to raczej kwestia: 1. indywidualnych predyspozycji i tego kto jaką czynność uważa za 2. najważniejszą oraz 3. najbardziej przydatną w danym języku. 

1. Jestem typem człowieka, który znacznie lepiej potrafi skupić się na tekście pisanym, niż mówionym – zawsze wolałem przeczytać jakąś książkę, niż słuchać wykładu na ten sam temat (szczególnie gdy wykładowca nie był porywający). I nie mówię tu jedynie o językach obcych, ale nawet o języku polskim. Wyjątkiem są filmy, które mogę oglądać na podobnej zasadzie jak czytać książki, tzn. nie muszę się zmuszać do tego, by przesiedzieć w skupieniu około 2-3 godzin. Drugą kwestią jest znajdywanie ciekawych materiałów – o ile nie jest dla mnie problemem wyszukanie czegoś interesującego do czytania, tak z czymś do słuchania jest znacznie gorzej. Zgadzam się jednak, że niektórzy mogą mieć na ten temat przeciwne zdanie.

2. Jeśli miałbym ustalić jakąś hierarchię czynności związanych ze znajomością języka obcego, to czytanie byłoby na pierwszym miejscu. Natomiast kombinacja słuchanie/mówienie jest na drugim (bo moim zdaniem trudno oderwać te dwie rzeczy od siebie). Po pierwsze: czytanie jak nic innego rozwija zasób słownictwa. Po drugie: mając spory zasób słownictwa czytanego i znając prawa rządzące relacją pismo-dźwięk też rozwijasz umiejętność słuchania – nierzadko bowiem zdarza mi się zrozumieć słowo, którego nigdy wcześniej nie słyszałem, ale znam je z tekstów pisanych. Po trzecie: o ile przejście z języka czytanego na mówiony uważam raczej za kwestię przyzwyczajenia, tak przejście ze swobodnych rozmów do czytania literatury może się okazać szokiem – przynajmniej takim czymś było dla mnie kilka lat temu, gdy umiejąc się dogadać bez problemu po rosyjsku sięgnąłem po klasykę tamtejszej literatury i zrozumiałem ile rzeczy po prostu nie rozumiem. Choć tu również muszę dodać, że ktoś kto nie ma ambicji czytać książek, a jego jedynym celem jest prowadzenie konwersacji również może się nie zgodzić.

3. Osłuchanie się z niektórymi językami ma większy sens praktyczny niż z innymi. O ile angielski i rosyjski są dla mnie czymś, czego mogę potrzebować chociażby dziś, o tyle np. języka kaszubskiego w formie mówionej nigdy raczej nie użyję. Dlatego moja nauka kaszubskiego ogranicza się tylko i wyłącznie do czytania tekstów. Podobnie ma się sprawa z wszelkimi językami historycznymi takimi jak łacina, klasyczna greka, czy staro-cerkiewno-słowiański – bardzo lubię się starać by moja wymowa tych języków była nieskazitelna, akcenty rozłożone poprawnie, ale praktycznego sensu w tym raczej nie widzę.

Chciałbym jednak też nie kłaść nacisku na to, że należy najpierw czytać, a potem słuchać i mówić. Jestem raczej zwolennikiem połączenia jednego z drugim, czyli najpierw gruntownego przerobiania podręcznika książkowego z materiałem dźwiękowym (i zwracania szczególnej uwagi na wymowę, a nie przerabianie języka obcego według polskiego systemu fonetycznego – to jedna z najgorszych rzeczy jaką robi naprawdę spora liczba uczących się języka), a następnie przerzucenie się na żywe materiały – życie samo pokaże, które są bardziej interesujące i przydatne. Samo zaś oddzielanie czytania od mówienia uważam za bezcelowe i w dużej mierze upośledzające jedną z tych czynności. Poniekąd właśnie dlatego nigdy nie rozumiałem fenomenu takich kursów językowych jak Pimsleur, które opierają się tylko i wyłącznie na materiale audio. Jeśli chodzi o mnie sądzę więc, iż należy ćwiczyć wszystkie cztery umiejętności naraz.

PS. Na koniec jeszcze krótka informacja dla tych, którzy pisali do mnie maile w ciągu ostatnich kilku dni: pamiętam o wszystkich i postaram się odpowiedzieć na wszystkie listy jeszcze w ten weekend.

Podobne posty:
Rozumienie ze słuchu
Co przyjdzie z słuchania radia przez godzinę dziennie
Jakie materiały warto czytać?
Językowe plany na rok 2011

Demony głupoty – część 1

Od blisko pół roku piszę na tym blogu o językach obcych, czasem dzieląc się poradami na temat tego co należy robić, aby nauka języków była bardziej efektywna, łatwiej było się do niej zmotywować itp. Czasem udaje mi się to lepiej, czasem gorzej. Dzisiaj natomiast, w związku z nadmiarem negatywnych bodźców, zamiast mówić co warto robić chciałbym się skupić na tym czego robić się nie powinno, jeśli mamy zamiar jakiś język opanować. I od czego należy się trzymać z daleka

Do napisania tego artykułu zainspirowały mnie 3 rzeczy: post na blogu Agnieszki Drummer (bloga polecam osobom zainteresowanym niemieckim) o podręczniku uczącym niemieckiego bez gramatyki, strona kolejnego "czarodzieja" oferującego nauczenie języka obcego w ciągu 14 dni oraz pytanie zadane na pewnym forum o dobry translator. Po raz kolejny nawiedziła mnie myśl (dodam, że raczej mało odkrywcza), że przynajmniej 80% materiałów do nauki języka obcego do niczego się nie nadaje, a ludzie mimo to wydają pieniądze na to by kupić książkę pani Pawlikowskiej, mimo że już sam tytuł ("Blondynka na językach") wskazuje, że wyżej niż na poziom A2 to z tym nie zajedziemy. Szerzej o tym pisać nie będę, bo ta książka już została zrecenzowana wystarczająco źle. Nawiązując zaś do samej możliwości nauki języka bez gramatyki – uważam, że siedzenie i wkuwanie tabelek na siłę niewiele daje w oderwaniu od kontekstów użycia, ale czasem robić to trzeba, czy się tego chce czy nie. Bez rozumienia zasad gramatyki możemy się natomiast pożegnać z jakąkolwiek znajomością języka obcego (poza tym gramatyka potrafi być bardzo ciekawa – naprawdę). Chyba, że ktoś ma marzenie by mówić niczym Kali z "W Pustyni i w puszczy"…

Tych co mają ochotę mówić jak Kali zaprosiłbym na stronę owego człowieka uczącego języka obcego w ciągu 14 dni, ale obawiam się, że mogą przejść na ciemną stronę mocy i utonąć w gąszczu historyjek o ogórkach walczących z kogutami. Brzmi zabawnie, czyż nie? Sęk w tym, że autor owej strony całkiem poważnie przedstawia ją jako świetny przykład zapamiętania znaczeń tych dwóch słów. Zawsze mnie zastanawiało co ludzie widzą w różnych technikach mnemonicznych, wymyślaniu niestworzonych historyjek, żeby zapamiętać jakiś wyraz, czy ich listę. Żeby naprawdę dobrze władać językiem obcym potrzeba około 10.000 słów. Szczerze mówiąc znam wiele ciekawszych i skuteczniejszych sposobów ich kolekcjonowania niż wymyślanie nowych baśń i legend. Może komuś podobne techniki odpowiadają – ja swego czasu próbowałem to robić, ale miałem wrażenie, że tylko dodatkowo zaśmiecam sobie głowę, a długofalowych postępów raczej nie było widać. A o tym, że języka się w 14 dni nie da nauczyć jeśli się nie jest osobą chorą na autyzm nie muszę chyba wspominać…

Trzecią kwestią są zaś translatory. Zawsze mnie zastanawia, gdy osoba chcąca się nauczyć danego języka używa nagminnie tego narzędzia do tłumaczenia tekstów. Wysługiwanie się translatorem to pierwszy krok do tego, by języka się nie nauczyć. O to właśnie chodzi w czytaniu trudnych obcojęzycznych tekstów – nie tylko wyłapujesz słowa i konstrukcje, których nie umiesz, ale też powtarzasz nieświadomie to co już jest Ci znane. Używając translatora tracisz tylko okazję, by ćwiczyć język. Szczerze mówiąc przychodzi mi na myśl jedynie jedno sensowne użycie tego wynalazku. Zdarzało mi się wykorzystywać go w charakterze słownika, gdy akurat nie miałem żadnego książkowego odpowiednika pod ręką. I tu rzeczywiście translator potrafi być pomocny, aczkolwiek też ma się nijak do normalnego słownika (nawet takiego który zawiera ok. 15000 wyrazów).

Podsumowując:
1. Nie łudź się, że języka można się nauczyć bez gramatyki. 2. Nie można się nauczyć języka w 14 dni. 3. Jeśli chcesz się poważnie zająć jakimś językiem to nie korzystaj z translatorów, albo rób to jak najrzadziej.

Serię "Demony głupoty" (tytuł zaczerpnięty z komiksów o Dilbercie) zapewne będę sporadycznie kontynuował, bo nierzadko zdarza mi się natrafić na coś co wręcz irytuje swoją nieskutecznością i chęcią taniego zysku. A tak może kogoś odwiodę od kupienia złego podręcznika, powierzenia swej duszy mnemonicznemu czarodziejowi bądź bezmyślnego tłumaczenia przez translator.

Podobne posty:
Historia motywacyjna
Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni
Płynny w 3 miesiące… Czy aby na pewno?
Czy 1000 słów i 70% rozumienia to dużo?
Co przyjdzie z słuchania radia przez godzinę dziennie

Językowe plany na rok 2011

Po dwóch tygodniach milczenia, w dużej mierze spowodowanych ciągle kwitnącą dyskusją pod poprzednim postem, postanowiłem napisać coś nowego. Jako, że święta już za nami, a rok 2011 właśnie się zaczął, przyszedł czas na noworoczne postanowienia. Nigdy nie byłem zwolennikiem tego rodzaju rozwiązań, nierzadko miały się one nijak do rzeczy jakie następnie robiłem, jednak uznałem, że zrobienie sobie jakiegoś planu na następny rok i niejako nałożenie sobie z góry ograniczeń nie będzie złym wyjściem.

1. Rosyjski, angielski, niemiecki, serbski. Przede wszystkim będę się starał jak najczęściej używać tych języków co dotychczas. Przede wszystkim chodzi mi tu o czytanie literatury, jakichś interesujących artykułów (Kosowo, Bośnia, byłe ZSRR oraz mniejszość turecka w Niemczech to tylko niektóre z tematów jakie uważam za szczególnie fascynujące) – generalnie znalezienie czegoś ciekawego nie powinno sprawiać większego problemu. Chciałbym jednak nieco zmienić zakres czytanych rzeczy i trochę więcej czasu spędzić na czytaniu literatury pięknej w oryginale. Dlaczego? Przede wszystkim z powodu bardziej wyszukanego słownictwa. Bo o ile nie jest sztuką czytanie artykułów na dany temat (tak naprawdę opanowanie słownictwa z zakresu jaki człowieka interesuje to kwestia może kilkunastu dni), to przejście przez 500-stronicową powieść z pełnym zrozumieniem czytanego tekstu stanowi pewne wyzwanie.
Pamiętam, że kiedyś zostałem zapytany o jakieś szczególnie ciekawe strony serbskie. Czuję się więc zobowiązany wręcz do polecenia tej strony – http://www.antikvarne-knjige.com/elektronskeknjige/. Jest tam dość pokaźny zbiór książek z obszaru byłej Jugosławii i można m.in. przeczytać "Most na Drinie" Ivo Andricia (za co ów pan dostał literacką nagrodę Nobla). Książkę tę czytałem dwa lata temu po polsku i z chęcią przebrnę przez nią jeszcze raz, tyle że w oryginalnym wydaniu, które można znaleźć tu: http://www.antikvarne-knjige.com/elektronskeknjige/detail-item_id-35#book. Druga w kolejce jest kolejna książka jaką miałem okazję przeczytać po polsku, czyli "Kad su cvetale tikve" Dragoslava Mihajlovicia. A później zobaczymy…
Kolejną rzeczą jaką zamierzam dokończyć w styczniu jest przebrnięcie przez dzieło niemieckiego polityka Thilo Sarrazina "Deutschland schafft sich ab", które właśnie udało mi się zdobyć – kto interesuje się naszym zachodnim sąsiadem zapewne wie, że książka ta okazała się tam bestsellerem i jest swego rodzaju refleksją na temat teraźniejszości oraz przyszłości Niemiec. Szczególnie interesującą część stanowią rozważania dotyczące muzułmańskiej imigracji za Odrą. Następnie chciałbym przejść przez jakąś niemiecką literaturę piękną, ale jeszcze nie jestem do końca pewien co to będzie.
Co do języka rosyjskiego – ostatnimi czasy przekonałem się do kryminałów Borysa Akunina i będę kontynuowałem przygodę z nimi. Później mam zamysł trochę ambitny, czyli przeczytanie "Wojny i pokoju" Lwa Tołstoja (w zasadzie zgodnie z zasadami logiki powinno się pisać Tołstogo, bo "tołstoj/толстой" to przymiotnik).
Tak więc dokładamy do rzeczy rutynowych trochę literatury.

2. Francuski
Do tego języka podchodziłem w życiu już dwa razy. Nie mogę siebie nazwać kompletnym nowicjuszem – zasady wymowy, podstawowe czasy i słownictwo znam, swego czasu próbowałem czytać "Le Figaro" i ze słownikiem jakoś wychodziło. Chodzi mi jednak o to, by w tym roku się spiąć i wreszcie wskoczyć na podobny poziom na jakim jestem obecnie z językiem niemieckim, czyli chciałbym czytać artykuły bez większych problemów (co się wydaje w miarę proste), oglądać filmy bez napisów (co już będzie trudniejsze) oraz móc przeprowadzić nieskomplikowane rozmowy jeśli zajdzie taka potrzeba. W tym celu zamierzam przejść przez Assimila i dwa podręczniki Wiedzy Powszechnej, czyli chyba najbardziej sensowny zestaw jaki w Polsce jest dostępny.

3. Ukraiński
Powód jest podobny jak w wypadku francuskiego, czyli podchodzenie do niego parę razy. Z jednym tylko wyjątkiem – po ukraińsku potrafię czytać bez problemów, rozumienie ze słuchu też nie stoi na złym poziomie. Problem jednak w tym, że wymowa kuleje – mój ukraiński brzmi bardziej jak rosyjski z użyciem zasad ukraińskiej fonologii i niektórych słów właściwych ukraińskiemu. I o ile w praktyce nigdy mi to nie zaszkodziło, bo nawet w Galicji całkiem powszechna jest dwujęzyczność (tzn. ludzie z reguły mówią po rosyjsku bardzo dobrze, choć często również zachowując ukraińską wymowę niektórych głosek), to chciałbym przy następnej wizycie na zachodniej Ukrainie mówić czystą "ukraińską mową" ograniczając rusycyzmy do sfer, w których nie będę się czuł tak swobodnie.

4. Niderlandzki / afrikaans
A jednak! Te języki będą w tym roku najmniej ważne, raczej będę swobodnie biegał po podręcznikach do nich (niderlandzki – Assimil+Wiedza Powszechna / afrikaans – TY+Colloquial) porównując je zarówno między sobą, jak i znajdując analogie w angielskim oraz niemieckim. A jest ich sporo. Osoba, która zna niemiecki i angielski oraz ma przynajmniej błahe pojęcie o historycznym rozwoju języków germańskich bez problemu będzie umiała zrozumieć początkowe dialogi z podręczników. Nauka niderlandzkiego jest więc niejako brakującym ogniwem pomiędzy niemieckim a angielskim (ciekawy byłby tu też fryzyjski, ale nie widzę w tym na razie praktycznego sensu). Dodatkowo obydwa języki są wyjątkowej urody, a Benelux i RPA to na tyle ciekawe regiony, że niewątpliwie będę ich jeszcze kiedyś używał w praktyce. Mój cel to ogólne zaznajomienie się z tymi językami, czyli przerobienie tych podręczników jakie posiadam – w roku 2011 nie liczę na razie na więcej.

Jeszcze trochę o językoznawczych powodach mojego zainteresowania tymi językami. Francuski też traktuję jako wstęp do języków romańskich. Zgodzę się, jeśli ktoś powie, że jest to wstęp trochę nietrafiony, jako że znacznie się różni od innych, ale na chwilę obecną pociąga mnie on znacznie bardziej niż pozostałe romańskie. Ukraiński zaś jest brakującym ogniwem pomiędzy polskim a rosyjskim – aż szkoda nie zaznajomić się przynajmniej z podstawami tego języka, gdy znamy dwa pozostałe. I zastanawiałem się nad tym czy nie dodać do załączonego zestawu podstaw białoruskiego. Na razie byłoby to jednak za dużo – zamiast tego załączę sympatyczną piosenkę tamtejszego zespołu N.R.M. pod tytułem "Тры чарапахі"/"Try čarapahi" ("Trzy żółwie"). Jak ktoś białoruskiego nigdy nie słyszał, to właśnie ma okazję 🙂

Jednocześnie pozdrawiam wszystkich uczących się oraz zainteresowanych językami obcymi i życzę sukcesów w nadchodzącym roku. Ze swojej strony natomiast obiecuję, że postaram się pisać tak często jak to tylko możliwe. Tym bardziej, że będzie o czym. Języków obcych, sposobów ich uczenia, ich wykorzystywania, jest tyle, że ten temat nigdy nie będzie wyczerpany.

Jak ja to robię, czyli podręcznik po podręczniku

Jedną z zasad jaką powinna się kierować osoba pisząca bloga jest pisanie tego co chcą czytelnicy. Z tego też powodu przed tygodniem napisałem o języku afrikaans i sądząc po komentarzach, było to wyjście całkiem trafione. W każdym razie do afrikaans jeszcze powrócimy. Ostatnimi czasy wiele osób pytało o moje podejście do podręczników Assimil, więc postanowiłem o tym napisać. W zasadzie nie tylko chodzi mi o tą serię – większość rzeczy jakie opiszę można równie dobrze stosować do każdego kursu, który posiada materiał audio oraz książkę, w której znajdują się dialogi, czytanki i objaśnienia gramatyczne.

Pierwszą rzeczą jaką uważam za niesłychanie ważną jest osłuchanie się z materiałem i imitowanie go w jak najlepszy sposób. Problem na pierwszy rzut oka wydaje się banalny – wielu ludzi ten krok często pomija kompletnie nie zwracając uwagi na fonetykę i stwierdzając, że "jakoś to będzie". Tymczasem wyćwiczenie poprawnej wymowy niektórych głosek jest kwestią bardzo ważną. I nie chodzi mi tu o uzyskanie wymowy identycznej z native speakerem – prawdopodobnie nasza zawsze będzie się różniła. Dobrze jednak byłoby wymawiać dane głoski tak jak powinny być wymawiane w danym języku, a nie porównywać je do głosek polskich, które, mimo pewnego podobieństwa, brzmią często trochę inaczej. Chodzi o to, by wymawiać angielskie "th" zamiast "t" (bądź, jak na Ukrainie i prawdopodobnie na innych obszarach byłego ZSRR "s"), francuskie/niemieckie "r" zamiast "r" polskiego, odróżniać ukraińskie "г" i "х" – czasem może to być bardzo trudne, ale moim zdaniem akurat w tej kwestii nie ma rzeczy niemożliwych. Sposób natomiast w jaki imitujemy dźwięki jest dowolny – można przesłuchiwać od czasu do czasu cały materiał, a można to robić wraz z kolejnymi lekcjami. Można używać metody shadowing, a można powtarzać po lektorze – próbowałem obydwu i wielkich różnic nie zauważyłem. Ważne tylko by robić to na głos, próbując być nawet przesadnie podobny do lektora.

Imitowanie materiału audio na głos, czytanie na głos, wreszcie tłumaczenie na głos – dlaczego nie jedynie w myślach? Bo w ten sposób ćwiczymy poprawną artykulację i naprawdę mówimy. Ktoś powie, że jest to tylko bezmyślne powtarzanie tekstu, bądź czytanie. Prawda jest jednak taka, że ktoś kto nie potrafi płynnie czytać albo imitować lektora w obcym języku, tym bardziej nie będzie dobrze mówił, gdy już zajdzie taka potrzeba. Wielu ludzi popełnia natomiast błąd, że siedzą nad podręcznikiem i zamiast naprawdę mówić, mamroczą pod nosem. Później natomiast mają problemy z powiedzeniem czegokolwiek mimo, że znają całkiem dobrze gramatykę i słownictwo.

Powiedzmy, że omówienie części dźwiękowej mamy już za sobą. Część druga to pisanie. Z reguły przepisuję wszystkie dialogi w osobnym zeszycie. Po lewej stronie język, którego się uczę, po prawej jego tłumaczenie – na dole, bądź w zdaniach umieszczam moje własne komentarze gramatyczne. Nie mam żadnego dowodu, na to, że to działa. Prawdopodobnie jednak przyswajam sam materiał lepiej, nie robię błędów ortograficznych i bardziej wnikliwie zastanawiam się nad konstrukcjami. Przy okazji sporo frajdy sprawia pisanie w języku, którego tak naprawdę się nie zna. W późniejszych lekcjach już się trudniej zmobilizować, ale nadal uważam, że warto. Przepisany tekst oczywiście analizuję pod kątem słownictwa, gramatyki.

Po przesłuchaniu, imitacji i przepisaniu dialogu z danej lekcji raczej nie ma możliwości, byśmy go nie zrozumieli. Jedyne co nam więc pozostaje to przełożenie tłumaczenia na język, którego się uczymy. Ostatnimi czasy pojawiło się mnóstwo głosów mówiących o tym, że nie ma sensu tłumaczyć z jednego języka na drugi i że lepiej jest nauczyć się myśleć w obcym języku, najlepiej w zupełnym oderwaniu od twojego ojczystego. Nie jestem neurologiem i nie wiem czy tłumacząc tworzymy jakieś nowe połączenia w mózgu. Wiem tylko, że jest to najstarsza metoda nauki języka na świecie i przez setki lat się sprawdzała 🙂 Przy okazji ćwiczymy też samą zdolność tłumaczenia z jednego języka na drugi, co się w życiu przydaje.

Jeśli natomiast w tych tłumaczeniach robię błędy to przychodzi czas na ANKI. Przeważnie błędy te dotyczą nie słownictwa (które po przesłuchaniu i przepisaniu jest z reguły znane), a struktur gramatycznych. Gdy więc popełnię błąd, staram się odnaleźć jego przyczynę i poprawić. Następnie nieznacznie zmieniam to zdanie i wstawiam do ANKI, żeby zastosowanie danej reguły się utrwaliło.

Jest jeszcze jedna rzecz, o której nie wspomniałem, czyli faza pasywna i faza aktywna – sposób przejścia podręcznika jaki poleca Assimil. W przypadku języka, o którym nie mamy zielonego pojęcia jest to całkiem ciekawe rozwiązanie. Poniekąd na tym też polega moje wstępne osłuchiwanie się z językiem i spisywanie dialogów. Nie lubię się jednak trzymać jakiegoś systemu w stylu jedna lekcja = jeden dzień. Każde zagadnienie ma odmienny stopień trudności – jeśli czułem, że coś w języku serbskim było prawie identyczne jak w polskim lub rosyjskim, to wiedziałem, że nic się nie stanie jeśli pójdę dalej. Czasem oznaczało to kilka jednostek lekcyjnych dziennie. W innym wypadku mogło to być przerobienie jednej lekcji w kilka dni. Bywa też, że wspomagam się jakimiś książkami do gramatyki jeśli dane zagadnienie mnie szczególnie nurtuje, jednak na początku nauki staram się raczej tego unikać.

A teraz NAJWAŻNIEJSZE:
To nie jest przepis na znajomość języka. Samo przejście podręcznika absolutnie niczego nie rozwiązuje. To jest raczej tworzenie solidnej podstawy, którą następnie należy rozbudowywać stosując tą wiedzę w praktyce.
Jeśli ktoś z tych rad skorzysta – fajnie. Jeśli ktoś stwierdzi, że mu nie odpowiadają, zna lepsze i o nich napisze w komentarzach – ucieszę się jeszcze bardziej. Fakt jest taki, że istnieją tysiące sposobów na to, jak przejść przez podręcznik. Wielu ludzi w internecie przedstawia swoje sposoby nauki języka i chwała im za to. W tych wszystkich prezentacjach nie chodzi jednak o to by ślepo podążać za tym co ktoś powie, lecz wykorzystywać niektóre porady, by tworzyć coś w rodzaju własnego systemu nauki. Sam mój sposób nauki co jakiś czas zmieniam uznając, że niektóre elementy są niepotrzebne, lub mnie zwyczjnie nużą. Wszystkim więc polecam eksperymentowanie i wybranie indywidualnej drogi, którą uznacie za najlepszą. I życzę każdemu aby mu się udało takową znaleźć!

Podobne posty:
Rewelacyjny program do nauki słówek – Anki
Przewodnik po Anki
Recenzja kursów Assimil
Czy 1000 słów i 70% rozumienia to dużo?
5 rzeczy jakich mnie nauczyła nauka czeskiego

Afrikaans – krótki wstęp historyczno-kulturowy

Transvaal

W przeciągu ostatnich dwóch tygodni otrzymałem kilka maili i komentarzy od osób zainteresowanych językiem afrikaans i tym co mnie w nim pociąga. Artykuł o afrikaans i w ogóle jakieś wprowadzenie do historii oraz kultury Afrykanerów (bo twierdzę, że trudno postrzegać dany język w całkowitej separacji od kultury i historii narodu, który nim włada) postanowiłem napisać już jakiś czas temu, jednak nie byłem pewien czy kogoś to zainteresuje. Sądząc jednak po reakcjach czytelników właśnie nadeszła najodpowiedniejsza chwila na opublikowanie tych materiałów. Zapraszam zatem do lektury!

Wielu ludzi, którzy pierwszy raz stykają się z nazwą "afrikaans" uważa, że mają do czynienia z językiem w stylu swahili, zulu czy xhosa. Zresztą trudno się dziwić – przymiotnik "afrikaans" wskazuje jednoznacznie na pewien kotynent, raczej nie utożsamiany z białą ludnością. I rzeczywiście oznacza on właśnie "afrykański". Tyle że po niderlandzku. Afrikaans jest bowiem językiem germańskim, bardzo blisko spokrewnionym z niderlandzkim. Osoby znające angielski i niemiecki też zaraz zauważą, że niektóre wyrazy wyglądają bardzo znajomo.

Skąd się to jednak wzięło w Afryce? W tym celu będę musiał zrobić bardzo krótki wywód o historii RPA ze szczególnym uwzględnieniem Afrykanerów. Już we wcześniejszym artykule poświęconym językom tego kraju wspomniałem, że pierwotnymi mieszkańcami południowej Afryki były ludy władające językami khoisan. W powszechnej świadomości otrzymali raczej pejoratywne określenie "Buszmenów". Następnie od północnego wschodu zaczęły tu napływać ludy Bantu, które obecnie stanowią większość mieszkańców RPA. Do właśnie do nich należą takie ludy jak Zulu, Xhosa, Sotho czy Tswana.

Pierwsze trwałe osadnictwo europejskie jest związane z osobą Jana van Riebeecka. Był on dowódcą holenderskiej wyprawy, która w 1652 roku założyła osiedle będące zalążkiem dzisiejszego Kapsztadu (zawsze wolałem afrykanerską nazwę Kaapstad niż angielskie Cape Town). Dla białych mieszkańców RPA (w szczególności dla tych władających afrikaans) stał się on niejako ojcem narodu, czego dowodem było umieszczenie jego podobizny na południowoafrykańskich banknotach używanych do 1994 roku.

Jan van Riebeeck na starym banknocie 20-randowym

Holenderska kolonia stale się rozrastała okalając całe południowo-zachodnie wybrzeże. Do Kolonii Przylądkowej (afr. Kaapkolonie) przybywali również liczni przybysze z Niemiec, Francji, Portugalii oraz krajów skandynawskich. Ludność tego obszaru stanowiły też ludy khoisan, oraz sprowadzeni tu przez Holendrów przybysze z Dalekiego Wschodu, m.in. Malezji. Używany do codziennej komunikacji język niderlandzki przesiąkł więc elementami obcymi i zaczął się zmieniać. Wciąż jednak był jeszcze uważany za południowoafrykański dialekt niderlandzkiego.

Oranje

W XVIII wieku holenderska potęga kolonialna zaczęła się chylić ku upadkowi i w roku 1795 władzę nad Kolonią Przylądkową przejęli Brytyjczycy. Wielu osadników holenderskich niezadowolonych z władzy brytyjskiej postanowiło wyruszyć wgłąb lądu w poszukiwaniu wolności i z zamiarem utworzenia niepodległego państwa. I tak się rozpoczęła tzw. Wielka Wędrówka (afr. Die Groot Trek) – jedno z najbardziej romantycznych wydarzeń w historii. W latach 30 i 40 XIX wieku całe rodziny wybrały się na północny wschód, gdzie założyły dwa państwa – Oranje oraz Transvaal, nazwany później Republiką Południowoafrykańską (istniało jeszcze trzecie – Natal – ale upadło bardzo szybko pod naporem Brytyjczyków i Zulusów). Kraje te, nazywane potocznie Republikami Burskimi (nazwa pochodzi od boer co po niderlandzku znaczy rolnik, farmer), zaczęły prosperować głównie dzięki odkryciu na ich terenie złóż diamentu oraz złota. Bogactwa te jednak przyciągnęły znów Brytyjczyków, którzy zamierzali podporządkować sobie te terytoria. Konsekwencją tego był konflikt znany powszechnie jako wojny burskie. Szczególnie druga z nich (1899 – 1902) odznaczyła się wyjątkowym okrucieństwem. Brytyjczycy nie mogąc sobie poradzić z burską partyzantką zaczęli systematycznie unicestwiać miejscową ludność cywilną umieszczając ją w obozach koncentracyjnych. Ostatecznie opór został złamany i Burowie po raz kolejny musieli uznać zwierzchnictwo brytyjskie. Transvaal i Oranje utrzymały jednak osobną administrację, a język niderlandzki został uznany jako urzędowy obok angielskiego.

XIX wiek. Kraj Przylądkowy – niebieski, Oranje – pomarańczowy, Transvaal – zielony, Natal – czerwony
Flaga RPA 1961 – 1994

Ale język Afrykanerów (tzn. tych z Prowincji Przylądkowej, jak i Burów) się stale rozwijał i coraz bardziej odbiegał od holenderskiego standardu literackiego. I tak oto 8 maja 1925 roku język afrikaans stał się językiem urzędowym w miejsce niderlandzkiego. Faktycznie został więc uznany za osobny język literacki, którego znaczenie jeszcze urosło wraz z ogłoszeniem niepodległości przez RPA w roku 1961. W latach apartheidu (czyli do 1994 roku) język afrikaans był przede wszystkim kojarzony właśnie z białym reżimem (mimo, że większą część władających nią stanowią tzw. kleurlinge będący ludnością mieszaną rasowo). Spowodowało to, że po upadku systemu segregacji rasowej język ten utracił swoją nadrzedną rolę w państwie. Wciąż jednak jest jednym z 11 języków urzędowych RPA, przy czym zajmuje 3 miejsce pod względem liczby native speakerów (po zulu i xhosa) i 2 pod względem wydawanych gazet, książek, filmów (po angielskim). Jest też najczęściej nauczanym drugim językiem oprócz angielskiego.

Afrikaans jako język ojczysty w RPA

Język afrikaans posiada bardzo mocną pozycję na terenie byłej Prowincji Przylądkowej, gdzie w niektórych regionach włada nim więcej niż 95% ogółu ludności. To tu też znajdują się tak ważne dla afrykanerskiej kultury miasta jak Kapsztad, Stellenbosch oraz Graaff-Reinet. Całkiem mocną pozycję utrzymuje też w okolicach dawnych stolic republik burskich, czyli w Pretorii (Transvaal) oraz Bloemfontein (Oranje). Warto jednak zauważyć, że we wschodniej części RPA kultura afrykanerska zostaje wypierana – na porządku dziennym są chociażby zmiany nazw miast. Tak np. Pietersburg, będący jednym z bastionów języka afrikaans na północnym wschodzie obecnie nazywa się Polokwane. Podobnie miała się sprawa z Pretorią, którą miejscowi działacze ANC (Afrykański Kongres Narodowy – organizacja walcząca wcześniej z apartheidem, obecnie monopolista na południowoafrykańskiej scenie politycznej) zamierzali swego czasu nazwać Tshwane, jednak z uwagi na protesty Afrykanerów udało się na razie zachować starą nazwę miasta.

To tyle jeśli chodzi o niezbędny wstęp kulturowo-historyczny do tego wspaniałego języka. Z racji długości tego artykułu i tego, że dalsza część byłaby pewnie równie długa, a nie chciałbym nikogo zamęczać moimi elaboratami postanowiłem dalszy ciąg zostawić na później. Dla ludzi ciekawych jak ten język wygląda (a go jeszcze nie widzieli) postanowiłem zapisać fragment przykładowego dialogu z podręcznika Teach Yourself, na którym poszczególne osoby przedstawiają z jakich regionów RPA pochodzą. Prawdopodobnie nawet jeśli nie znacie podstaw afrikaans, a mieliście styczność z innymi językami germańskimi to nie powinniście mieć problemów ze zrozumieniem tego tekstu:
Willem: Ek is 'n bruinman, 'n "Kaapse kleurling". My huistaal is Afrikaans. Ek is 'n Christen.
Ben: Ek is 'n Maleier. Ek woon ook in die Kaap. My huistaal is ook Afrikaans. Ek is Islamies.
Koos: Ek is 'n Afrikaner boer van die Vrystaat. Ek is ook 'n Christen.
Andries: Ek is 'n bruinman; 'n Griekwa, een van die Khoimense. Ek woon in die Vrystaat, langs die Gariprivier (die Oranjerivier soos die boere dit genoem het). Die woord "Garieb" is 'n Khoi woord. Ek is ook 'n Christen en my huistaal is ook Afrikaans.
Xai: Ek is, wat die witmense noem, 'n Boesman. Ons mense noem ons self die San. Ek woon in die Nord-Kaap en in die Kalahariwoestyn. My huistaal is San, maar soos die meeste mense  van die Sanmense praat ek ook goed Afrikaans. Ons het ons eie tradisionele geloof.
Zachęcam zatem do samodzielnej próby zrozumienia tekstu bez pomocy żadnych słowników. To jest jedno z ciekawszych zajęć jakie miłośnik języków może robić czyli odkrywać znaczenie języka nieznanego przy pomocy tych, które są już w pewnym stopniu znane. Jeśli będzie natomiast niezbędna pomoc z jakimś zdaniem to piszcie.

Dalszy ciąg nastąpi za jakiś czas. Najpierw będę jednak musiał napisać Ev o moim podejściu do podręczników Assimil, jako że to obiecałem. Tym bardziej, że pozostali czytelnicy również coś z tego wyciągną.

Podobne posty:
RPA – państwo 11 języków urzędowych
Pierwsze wrażenia z nauki xhosa
A nie mylą ci się te języki?
Ile obcości jest w języku obcym?
Moja lista 20 języków – część 1

Płynny w 3 miesiące… Czy aby na pewno?

Najpierw miało być podsumowanie listopada, następnie artykuł o roli podręczników, który w końcu się rozmył, tj. poruszyłem tyle wątków, że napisanie go jako pojedynczej jednostki mijałoby się z celem. Pomysłów w każdym razie starczy na jakieś 5 artykułów. Tak czy inaczej jednak miało to wiele wspólnego z tym o czym napiszę dzisiaj. Wielu z was o Bennym Lewisie słyszało, czytało, może nawet jest czytelnikami jego bloga "Fluent in 3 months". Sam do niedawna należałem do grupy tych ostatnich, zamieszczając nawet linka do jego strony w bocznym panelu. Ostatnimi czasy musiałem jednak nieco zrewidować swoje poglądy na tą sprawę.

Motywacją do tego stała się rozmowa jaką przeprowadziłem z dwoma znajomymi z pewnego polskiego forum językowego. W końcu zeszła ona na temat poliglotów zamieszczających filmy na youtube takich jak Alexander Arguelles (http://www.youtube.com/user/ProfASAr), Moses McCormick (http://www.youtube.com/user/laoshu505000), czy wspomniany już wyżej Benny. Takie osoby często mogą być inspiracją dla początkujących miłośników języków obcych i w internecie aż roi się od osób, które uznają ich za swojego rodzaju guru o nadziemskich umiejętnościach. Tymczasem rzeczywistość wygląda różnie, szczególnie w przypadku, gdy ktoś zamierza na nas zarobić w możliwie najszybszym czasie.

Do profesora Arguellesa przyczepiać bym się nie chciał – raczej uważam go za postać wartą polecenia każdemu człowiekowi zainteresowanemu językami obcymi i ma przynajmniej elementarną znajomość języka angielskiego. Jego filmy, niektóre lepsze, niektóre gorsze, potrafią być naprawdę inspirujące (przynajmniej w mojej opinii). Moses McCormick zamierza poznać 60 języków – trochę sporo jak na mój gust, aczkolwiek stara się być w tym wszystkim skromny i nie pretenduje do władania "płynnie" każdym z nich (właściwie jego celem jest dojście do każdego na poziom średnio zaawansowany). Tymczasem pan Lewis z moich obserwacji wiedzę ma najmniejszą, a chwali się osiągnięciami jakie są dla zwykłego śmiertelnika raczej niemożliwe…

Nazwa bloga brzmi "Fluent in 3 months" – jest kapitalna, wielu ludzi zacznie czytać z nadzieją, że ich problem związany z językami obcymi zniknie jak bańka mydlana. Niestety w końcu okazuje się, że tak naprawdę nie znajdziemy tam nic odkrywczego. Bo, powiedzmy sobie szczerze, na to, że najlepszym sposobem na naukę języka obcego jest wyjazd do obcego kraju i rozmowy z tubylcami wpadł chyba każdy… W sumie porady niewiele dadzą większości ludzi, którzy z takiej formy nauki skorzystać nie mogą. Postanowiłem więc się przyjrzeć jak wygląda jego "fluency" w języku o jakim mam przynajmniej mgliste pojęcie, czyli w niemieckim. Wywiad w języku niemieckim znajdziecie tu: http://www.youtube.com/watch?v=zOogAZ5ivxo

Wszystko bardzo fajnie, osoba nie znająca niemieckiego pewnie byłaby zachwycona. Ja znam niemiecki raczej słabo i oczekiwałem, że ktoś kto jest "fluent" powali mnie na nogi. Tymczasem nie powalił. Wrażenie jest jeszcze mniejsze, gdyż mogę przypuścić, że mniej więcej wiedział na jaki temat będzie mówił. I nie piszę tego, aby powiedzieć wszystkim, że autor "Fluent in 3 months" niemieckiego nie umie. Owszem, umie, ale na pewno daleko mu do tego by głosić wszem i wobec, że płynnie nim włada. A mniej więcej na tym opiera się jego strona – jest "poliglotą władającym płynnie 8 językami, z których każdego nauczył się w 3 miesiące". I wszystko to bym jeszcze scierpiał, gdyby nie fakt, że tym hasłem reklamuje swój przewodnik do nauki języków obcych (jej recenzję znajdziecie u Michała na "LangSpocie"). I nie wiem jak pozostali, ale ja się poczułem trochę oszukany (książki na szczęście nie kupiłem).

A jak jeszcze przeczytałem jego poglądy na temat językoznawców i obronę tego stanowiska ("sports stars are to sports journalists what language learners are to linguists") to… Powiedzmy, że to przemilczę.

Jakie jednak wnioski z tego warto wyciągnąć?
1. Język obcy to nie jest coś co możesz opanować bez ciężkiej pracy w krótkim odstępie czasu. I powie to niemal każdy, kto języka obcego się naprawdę nauczył do wysokiego poziomu.
2. Warto być czasem skromnym i nie rzucać na lewo i prawo zwrotami w stylu "płynnie mówię po…". Bo można się naciąć. Najsmutniejsze jest też to, że bardzo często osoby znające jakiś język bardzo dobrze, widząc ile im brakuje do rodzimych użytkowników, oceniają swoją znajomość bardzo przeciętnie. Sam zresztą jestem najlepszym przykładem – 3 lata temu oceniałem swój rosyjski znacznie lepiej niż obecnie, mimo że, w gruncie rzeczy, byłem w nim słabszy.

Podobne posty:
Blog językowy AJATT – ciekawa metoda nauki
A nie mylą ci się te języki?
5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego
Nie masz siły – zrób coś małego
Historia motywacyjna

Moja lista 20 języków – część 1

Poniższego posta proszę traktować z pewnym przymrużeniem oka. To nie będzie coś w rodzaju planu na życie, którego się będę kurczowo trzymał – raczej widziałbym w tym luźne rozmyślanie na temat tego jakie języki chciałbbym poznać w ciągu najbliższych kilkunastu, kilkudziesięciu lat. Zapewne ich lista w przyszłości ulegnie pewnym zmianom, w zależności od tego jak się życie potoczy. Myślę jednak, że niektórych może zaciekawić co o tym myślę aktualnie.

Pomysł pod napisanie tego artykułu podał mi już jakiś czas temu w jedym z komentarzy peterlin. Ostatnio reaktywowała tę myśl w mojej głowie Ev, która najpierw komentowała mojego bloga, a następnie zaczęła pisać swój własny – http://onaucejezykow.blogspot.com/. Wszystkim, szczególnie tym zainteresowanym językiem chińskim, hiszpańskim lub greckim gorąco go polecam.  Jako że z mądrych rad należy korzystać, tak więc wziąłem się za konstruowanie listy 20 języków jakich chciałbym się nauczyć w przyszłości i niniejszym ją publikuje.

Dlaczego 20?
Liczba 20 jaka widnieje w rubryce "O mnie" jest w dużej mierze przypadkowa. To może być równie dobrze 15, a może być 25. A jeśli ktoś chce wiedzieć dlaczego jest ich aż tyle, to od razu odpowiadam, że po prostu lubię to robić i jestem ciekawy świata. Lubię czytać o Rosji po rosyjsku, a o Niemczech po niemiecku. Jako że kultur jakie mogłyby mnie zainteresować w przyszłości jest znacznie więcej niż 20 tworzenie listy raczej będzie polegało na odrzucaniu języków, na które nie starczy czasu (niestety :/),

Główne języki 1-4
Tu zamieszczam te, których się uczę aktualnie, niejako "na pełny etat", tzn. codziennie im poświęcam dłuższą chwilę. Jeśli ktoś czyta mojego bloga od dłuższego czasu to wie, że są to rosyjski, angielski, niemiecki i serbski. Pod serbski mógłbym ewentualnie jeszcze podpiąć chorwacki, jako że z reguły uczę się chorwackich odpowiedników pojedynczych wyrazów (np.  rodzina – ser. porodica – chor. obitelj, teatr – ser. pozorište – chor. kazalište), ale generalnie zawsze używam sztokawskiej ekawicy, więc standardu serbskiego. Więcej na temat językowego systemu serbsko-chorwackiego możecie poczytać tu.

Języki jakich się kiedyś uczyłem i mam lepszą lub gorszą znajomość pasywną 5-6
Tu znalazły się 2 języki. Pierwszym jest ukraiński, z którym sytuacja jest dość zabawna. Rozumiem go bardzo dobrze (szczególnie w wersji pisanej), ale z aktywnym użyciem jest raczej kiepsko – właściwie nie używałem go już dłuższy czas, a nawet przedtem mieszałem go z rosyjskim. Na pewno jednak chciałbym tą lukę uzupełnić, tym bardziej, że, jak już zapewne wcześniej pisałem, jest to, moim zdaniem, najładniejszy język słowiański.
Drugim językiem w tej grupie jest natomiast francuski. Posiadam w domu 3 podręczniki do jego nauki, 2 ładne słowniki Wiedzy Powszechnej (z tej serii z lat 80. – mam też do rosyjskiego, angielskiego i niemieckiego – jak dla mnie jest to ideał słowników dwujęzycznych). Brałem się za niego już kilka razy, czytałem gazety, przeglądałem francuskie podręczniki – zaowocowało to znajomością pewnych podstaw (choć wciąż bardzo niewielką). Biorąc pod uwagę bogactwo kultury francuskiej oraz fakt, że z języków romańskich jest to jedyny jaki naprawdę mi się podoba, głupotą byłoby pozostawienie go na boku. Alors, je vais apprendre le français aussi 🙂

Język, który podoba mi się najbardziej 7-8
Jest nim niderlandzki. Przez długi czas zastanawiałem się, czy wybrać jego czy afrikaans, o którym mam aktualnie trochę większe pojęcie. I pewnie będę się zastanawiał jeszcze przez dłuższy czas. Na dzień dzisiejszy przeważyła możliwość wykorzystania tego języka w praktyce – jednak do Holandii łatwiej wyjechać niż do RPA, więcej jest materiałów po niderlandzku itp. Z drugiej strony Afrykanerzy są jedną z ciekawszych grup etnicznych, o jakich czytałem i na pewno ciekawym doświadczeniem byłoby obcowanie z ich kulturą. Ech… Wybór trudny. Możliwe, że skończy się nauką obydwu. Choć nie ukrywam, że wolałbym tego uniknąć.

Języki nieindoeuropejskie 9-10 (ewentualnie jeszcze 2 dodatkowo, ale raczej w ramach hobby, niż faktycznej nauki)
Dlaczego jedynie 2? Bo nie wierzę w to, bym był w stanie opanować więcej na naprawdę przyzwoitym poziomie. Może jeśli okaże się to prostsze niż myślałem, to zmienię zdanie. Mam jednak już doświadczenie z nauki estońskiego i wiem, że jeśli nie będę miał dostatecznie dużej motywacji to takiego języka się zwyczajnie nie nauczę. Dlatego w przypadku języków indoeuropejskich brałem pod uwagę dwa czynniki: przydatność oraz moje subiektywne zdanie na temat kultury danego języka. I tak, na dzień dzisiejszy jako pierwszy wybrałbym węgierski – Węgry są blisko, na dodatek historia tego kraju jest ciekawa jak mało która, a mniejszość węgierska w krajach ościennych jeszcze przez długie lata może być ciekawym tematem badawczym. Poza tym jest to bardzo przyjemny dla uszu język (przynajmniej moim zdaniem).
Drugim językiem nieindoeuropejskim jest arabski, rozumiany jako MSA (Modern Standard Arabic) – wątpię bym się kiedykolwiek wziął za osobne dialekty. Zastanawiałem się pomiędzy arabskim, tureckim, mandaryńskim, baskijskim, fińskim i japońskim. Ostatecznie wybrałem ten pierwszy z racji mojej subiektywnej oceny kultury danego języka. Pozostałych nie wykluczam, ale wolę być powściągliwy (choć samą listę 20 języków można uznać za brak powściągliwości – chodzi jednak przede wszystkim o zabawę).

Tym więc zamykam pierwszą dziesiątkę. Następne języki ukażą się niebawem. Ciekaw jestem waszych opinii na ten temat. A może sami macie podobne plany na przyszłość? Piszcie też, jeśli macie jakieś sugestie na temat tego co mogłoby się znaleźć w drugiej dziesiątce. Zaznaczam też, że powyższa lista jest jedynie luźną prezentacją tego co chciałbym poznać w przyszłości – wszystko może jeszcze ulec zmianie i – znając życie – ulegnie. Zdaję też sobie sprawę z tego, że jest to trudne, być może nawet niewykonalne zadanie – wydaje mi się jednak, że życie powinno polegać właśnie na tym, by poznawać jak najwięcej nowych rzeczy. Poza tym zawsze warto pomarzyć.

Podobne posty:
Ile obcości jest w języku obcym?
Języki egzotyczne – jak, gdzie i czy warto?
A nie mylą ci się te języki?
Czy 1000 słów i 70% rozumienia to dużo?
RPA – państwo 11 języków urzędowych

Języki egzotyczne – jak, gdzie i czy warto?

Czym są według mnie języki egzotyczne? Czy warto się ich uczyć zamiast jakiegoś bardziej znanego języka? Jak i gdzie można się ich uczyć? Do jakiego poziomu można się ich nauczyć? Niegdyś uważałem, że należy się uczyć każdego języka, bez wyjątku. Po pewnym czasie moje poglądy na ten temat ewoluowały i obecnie uważam, że warto dokonać pewnej selekcji i uczyć się akurat tego co człowieka naprawdę pasjonuje. Dla tych, którym się uda przeczytać cały artykuł zamieszczam na końcu linki do kilku ciekawych materiałów dotyczących nauki rzadkich języków. A nuż ktoś się skusi.

Czym są według mnie języki egzotyczne?
Niektórzy mogą pomyśleć tu, że chodzi mi o takie języki jak chiński, czy arabski. Już na samym początku zaznaczę więc, że nie one będą tu głównym przedmiotem rozważań. Jako egzotyczny rozumiem raczej język, do którego nauki jest relatywnie mało źródeł. Przez źródła rozumiem nie tylko podręczniki, ale też tak pomocne rzeczy jak gazety, książki, radio, telewizja, wreszcie rodzimi użytkownicy, których zwykle jest niewiele (aczkolwiek często ilość osób władających danym językiem nie przekłada się na ilość dostępnych materiałów).

Czy warto się ich uczyć zamiast jakiegoś bardziej znanego języka?
Tak i nie. Nic mnie tak nie pociąga jak właśnie zajmowanie się językiem, o którym nie mam zielonego pojęcia. Radość z opanowania liczebników od 1 do 10 w języku osetyńskim będzie znacznie większa niż przeczytanie artykułu po angielsku, czy rosyjsku. Pytanie tylko, czy mogę z tym osetyńskim zrobić wiele więcej ponad te liczebniki oraz pewne podstawy, które i tak prędzej czy później wylecą z głowy jeśli nie będą systematycznie powtarzane.

Zanim zaczniemy się uczyć jakiegoś języka powinniśmy się zastanowić do czego on w rzeczywistości ma służyć. Jeśli naprawdę interesujesz się danym narodem, kulturą itp. nie powinieneś mieć z tym problemu. Podobnie ma się sprawa, gdy potrzebujesz go w pracy, zamierzasz wyjechać do obcego kraju itp. Jeśli jednak zamierzasz nauczyć się jakiegoś języka tylko po to by się go nauczyć (taka typowa "sztuka dla sztuki"), to nie wróżę sukcesu. Prędzej czy później radość z nauki zmieni się w zwykłą frustrację, bo nawet zabraknie możliwości by polepszyć swoje umiejętności. Znając niderlandzki mogę np. czytać gazety, książki, oglądać telewizję w tym języku. Jest mnóstwo miejsc, w których mogę ten język ćwiczyć i, co najważniejsze, wyciągać z tego więcej niż sama nauka dla nauki. Cóż natomiast miałbym począć z Plattdeutschem?

Gdyby ktoś nie wiedział – Plattdeutsch to inaczej język dolnoniemiecki, którego dialekty do dziś używane są w północnych Niemczech (szczególnie w Szlezwiku-Holsztynie i Dolnej Saksonii) i który znacznie różni się od standardowego języka górnoniemieckiego. Od dawna chciałbym się go nauczyć, bo ma bardzo ładne brzmienie – coś pomiędzy niemieckim a niderlandzkim. Sęk jednak w tym, że Plattdeutsch nie jest skodyfikowany (istniały co prawda próby kodyfikacji, ale na razie nie przyniosły one rezultatów w postaci pojawienia się jednego dolnoniemieckiego standardu), relatywnie niewielu mieszkańców nim aktywnie włada oraz brakuje gazet, filmów, literatury dolnoniemieckiej. Jeśli byłbym miłośnikiem północnoniemieckiego folkloru to coś bym ciekawego zapewne znalazł, ale nigdy się tym nie pasjonowałem i raczej nie będę. Efekt jest więc taki, że po przerobieniu podręcznika skończyłyby się źródła, z których mógłbym czerpać nowe słownictwo, struktury gramatyczne itp. Nie miałbym też okazji wykorzystać ten język w praktyce, chyba że zamieszkałbym na jakiejś wsi pod Hamburgiem, na co też, niestety, się nie zanosi. Pytanie czy warto było cały ten czas poświęcić właśnie na szlifowanie dolnoniemieckiego, a nie np. porządnie zając się niemieckim, czy też czymś zupełnie innym, nie mającym związku z językami obcymi?

Jeśli jesteś fanem północnoniemieckiego folkloru, lub zamierzasz w niedługim czasie osiedlić się w Dolnej Saksonii to z pewnością nie będzie to czas stracony. W innym wypadku warto się zastanowić, czy nie lepiej zająć się czymś bardziej pożytecznym, ewentualnie od czasu do czasu przeglądać sobie dla przyjemności dolnoniemiecką gramatykę, lub czytać artykuły na Wikipedii (co, przy znajomości niemieckiego i podstaw niderlandzkiego jest jak najbardziej wykonalne). To samo stosuje się do innych języków.

Jak i gdzie można się ich uczyć?
Z miejsca trzeba raczej usunąć możliwość nauczenia się nawet podstaw po polsku (może z wyjątkiem kaszubskiego i kilku pojedynczych języków, do których są dostępne polskie podręczniki). Nie warto też liczyć na to, że znajomość angielskiego otworzy nam wrota do każdego rzadkiego języka. W przypadku Plattdeutscha najlepiej jest najpierw bardzo dobrze opanować niemiecki, gdyż w nim znajdziemy najbardziej sensowne materiały. Gdybyśmy chcieli się wziąć za prowansalski (szeroko rozumiany Langue d'Oc) nauczmy się najpierw francuskiego. Jeśli natomiast interesuje nas jakiś język narodu zamieszkującego byłe ZSRR to, bez względu na pokrewieństwo czy jego brak, zainwestujmy w rosyjski. O tym zresztą pisałem już wcześniej.
Gdy już znamy język bazowy na tyle dobrze, możemy zacząć na własną rękę zacząć szukać materiałów do jego nauki w internecie. Do samego Plattdeutscha znalazłem przynajmniej jeden podręcznik z rozmówkami wydawnictwa Kauderwelsch, jeden kurs multimedialny wydawnictwa Quickborn, jeden kurs internetowy dostępny za darmo na stronie bremeńskiego radia, oraz stronę z podstawowymi wiadomościami o dolnoniemieckiej gramatyce.
Później musimy już być bardzo zmotywowani, żeby wyjechać tam gdzie danego języka się używa, lub znaleźć jakieś ciekawe źródła mogące służyć jako podstawa do szlifowania naszych umiejętności.

Do jakiego poziomu można się ich nauczyć?
Możemy zajść tak daleko jak nam nasza motywacja pozwala. Można stanąć na podstawowych wiadomościach gramatycznych i prostych zdaniach w stylu: Ik bün Karl un ik will Platt snacken. Można też pójść dalej i przerobić cały podręcznik, a następnie ruszyć w teren i rzeczywiście szlifować ten język. Mogę tylko podejrzewać, że radość z rzeczywistego opanowania czegoś tak rzadkiego jest ogromna.

Poniżej podaję listę linków (głównie w oparciu o moje doświadczenia z Plattdeutschem), która niektóre osoby może zachęci do nauki czegoś rzadkiego:
Plattdeutsch:
Kurs języka dolnoniemieckiego z radia Bremen – http://www.radiobremen.de/wissen/dossiers/plattdeutschkurs/
Strona oferująca podstawowe wiadomości z gramatyki i leksyki dolnoniemieckiej – http://www.plattmaster.de/
Podcasty w języku dolnoniemieckim – http://www.plattcast.de/
Dolnoniemiecka Wikipedia – http://nds.wikipedia.org/
Inne języki egzotyczne:
Kurs języka abchaskiego – http://learn.apsni.com/index.php?lang=ru
Kurs języka hawajskiego – http://ksdl.ksbe.edu/kulaiwi/
Strona peterlina o języku lezgińskim – http://learninglezgi.wordpress.com/ i http://lezgilanguage.wordpress.com/
Lista Wikipedii w 275 językach (stan na 20.11.2010) – http://meta.wikimedia.org/wiki/List_of_Wikipedias

Podobne posty:
Język kaszubski – jedyny regionalny język w Polsce
Słownik polsko-kaszubski jest dostępny (ZA DARMO!)
Najpierw naucz się popularnego języka, żeby dotrzeć do tych mniejszych

Jak (nie) uczyć się języków obcych – część 3 – niemiecki.

Oto nadchodzi wielkimi krokami trzecia część cyklu "Jak (nie) uczyć się języków obcych". Wcześniej opisałem moją historię kontaktów z angielskim oraz rosyjskim. Dziś przyszedł czas na język naszych zachodnich sąsiadów. Jakie wnioski wyciągnąłem z nauki niemieckiego? Przekonajcie się o tym sami.

Niemiecki towarzyszył mi od najmłodszych lat, a wszystko dzięki mojemu ojcu. Otóż skończył on szkołę tłumaczy języka niemieckiego i od kiedy tylko pamiętam interesował się krajami niemieckojęzycznymi, w szczególności Austrią oraz Szwajcarią. W zasadzie trudno mi sobie przypomnieć mój pierwszy kontakt z tym językiem, bo mam wrażenie jakby w pewnym stopniu towarzyszył mi od zawsze. Kiedyś się dowiedziałem, że były plany uczynienia ze mnie dziecka dwujęzycznego.  Znajomi moich rodziców byli ponoć zszokowani, gdy chcąc pójść do ubikacji powiedziałem "Ich will pissen". Ostatecznie jednak plan nie wypalił i nie potrafię dokładnie stwierdzić ile mi w głowie zostało z tamtego okresu.

Kontakt z niemieckim miałem jednak nadal. Na początku lat 90 brakowało w Polsce telewizyjnych stacji komercyjnych, więc gdy wraz z telewizją satelitarną przyszło około 10 kanałów niemieckojęzycznych było z czego wybierać. Bywało, że oglądałem jakieś bajki w tym języku, albo mecze piłki nożnej, kiedy nic ciekawego nie było w polskiej telewizji i na pewno rozumiałem więcej niż po angielsku (miałem też "Cartoon Network", którego z tegoż powodu nie oglądałem). Oprócz tego byłem siłą rzeczy, podobnie jak cała moja rodzina, zmuszony do słuchania niemieckiego przez kilka godzin dziennie. Zaowocowało to tym, że nie jest dla mnie niczym dziwnym oglądanie telewizji w języku obcym zamiast po polsku. Nie mogę oczywiście powiedzieć, że rozumiem 100% dialogów, ale było całkiem sporo filmów, które obejrzałem po niemiecku kilka lat wcześniej zanim mogłem to zrobić po polsku i nie czułem, że czegoś nie zrozumiałem wcześniej. To w tym języku po raz pierwszy obejrzałem tak znakomite dzieła jak "Zielona mila", czy "Forest Gump". Wszystko to po kilku latach oglądania przy okazji niemieckiej telewizji. Mogę więc tylko banalnie stwierdzić, że im więcej czasu spędzasz z obcym językiem, tym lepiej go rozumiesz.

Tyle jeśli chodzi o umiejętności pasywne. Użycie języka w praktyce to już zupełnie inna sprawa. Tego byłem uczony najpierw w domu (z podręcznika, w którym głównym bohaterem była żaba) i w szkole. Nie wiem jak się miały rzeczy w innych regionach Polski, ale w Szamotułach był to wtedy jedyny język obcy jakiego mogliśmy się uczyć. Niestety z nauki w szkole dobrych wspomnień nie mam. I nie chodzi mi tu o oceny – przeważnie dostawałem 5 prawie wcale się nie ucząc. Może jednak właśnie w tym tkwił problem, że osoby mające ocenę bardzo dobrą z niemieckiego tak naprawdę nie potrafiły skleić nawet najprostszych zdań. Nie muszę chyba dodawać, że poziom pozostałych osób był jeszcze gorszy. Mimo to wszyscy przechodzili z klasy do klasy, traktując niemiecki jak każdy inny przedmiot. Problem w tym, że język obcy nie powinien być nauczany jak każdy inny przedmiot. Co mnie zawsze uderza to pytania w stylu: "A z czego będzie kartkówka/sprawdzian/kolokwium/egzamin?". Zadając takie pytania i przygotowując daną część materiału, żeby potem ją zapomnieć, na pewno nie nauczymy się języka. Wydaje mi się, że język obcy trzeba traktować całościowo i absolutnie nie stosować do niego zasady "zakuć, zdać, zapomnieć". Bez regularnych powtórek materiału (rozumianych niekoniecznie jako ślęczenie nad tabelkami, lecz także obcowanie z żywym językiem) nigdy nie opanujemy dobrze tego co nowe. Robiąc dzienne powtórki natomiast praktycznie nie musimy się w ogóle uczyć na jakiekolwiek egzaminy itp. Przynajmniej ja od dobrych 8 lat nigdy nie uczyłem się konkretnie na dany egzamin – po prostu traktowałem go jak pewną formę sprawdzenia mojej znajomości języka.

Nauka niemieckiego w szkołach nie stoi jednak na wysokim poziomie. W moim mieście uczył się go każdy, a niewiele znam osób, które faktycznie posiadają choć minimalną jego znajomość (np. potrafiłyby powiedzieć co robiły wczoraj). Pamiętam, że co roku trzeba było kupować ładne kolorowe podręczniki ("Der, die, das", "Alles klar"), które tak naprawdę nikomu nie przypadały do gustu. Pamiętam też jak rodzice podarowali mi naprawdę solidny "Samouczek języka niemieckiego" wydawnictwa Wiedza Powszechna. Brakowało w nim kolorowych obrazków, ale wszystko było jasno wytłumaczone. Dialogi były czasem rodem z NRD (pojawiały się Trabanty i Wartburgi), ale przynajmniej nie były na siłę stylizowane na mowę nastolatków, co strasznie irytowało w szkolnych podręcznikach. Przerobienie tej książki oraz jej drugiego tomu w zupełności wystarczyło do osiągania ocen bardzo dobrych i celujących w liceum. Oprócz tego kilka miesięcy spędzonych z Wiedzą Powszechną pozwoliło mi na nabycie pewnych aktywnych umiejętności – niby nic wielkiego, ale potrafiłem poinformować panią w berlińskiej księgarni, że szukam książek o Bizancjum. Był to pewien moment przełomowy w mojej przygodzie z językami obcymi – od tego czasu zacząłem bardziej ufać samouczkom i sobie samemu niż kolorowym podręcznikom szkolnym.

I wtedy po raz kolejny osiadłem na laurach, podobnie jak to miało miejsce z angielskim. Gramatyka niemiecka uciekała jednak jakby wolniej. Niemiecki ma bowiem relatywnie prosty system czasów i nie wiem jak mógłbym zapomnieć prawidłowego stosowania czterech przypadków. Podobnie ma się sytuacja z szykiem zdania, który wiele osób irytuje, ale mi bardzo pomaga i jestem do niego tak przyzwyczajony, że również nie wyobrażam sobie mówienia w inny sposób. Nie twierdzę oczywiście, że język niemiecki jest szczególnie prosty, ale na pewno nie jest tak trudny jak go niektórzy przedstawiają.  I na dodatek jest jednym z ładniejszych języków. Ale to już tylko moja subiektywna opinia 😉

Inne posty z cyklu "Jak (nie) uczyć się języków obcych":
Język angielski
Język rosyjski

Podobne posty:
5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego
Prośba o poradę – angielski, niemiecki, rosyjski
Co przyjdzie z słuchania radia przez godzinę dziennie
Czy 1000 słów i 70% rozumienia to dużo?
Jakie materiały warto czytać?

Październik 2010 – to był dopiero miesiąc

Chciałbym napisać, że post podsumowujący to co napisałem w październiku będzie wspaniałym przewodnikiem po blogu. Sęk jednak w tym, że powinienem był go napisać już jakiś czas temu, więc na początek chciałbym podziękować wszystkim, którzy nadal zaglądają i powitać tych, którzy w ciągu ostatnich kilku dni odwiedzili "Świat języków" po raz pierwszy. Weźmy się zatem do pracy!

Dziesiąty miesiąc roku okazał się równie obfity w wydarzenia jak ten poprzedni. Musiałem m.in. odbyć kolejną przeprowadzkę. Żeby jednak nie zanudzać czytelnika moim życiem osobistym postanowiłem skupić się na tym co działo się na blogu. Przede wszystkim z radością przywitałem fakt, że znalazły się kolejne dwie osoby, które zaczęły pisać o językach obcych. Sitar pisze o swoim procesie nauki języka esperanto (którego fanem nigdy nie byłem i raczej nie będę, o czym kiedyś może napiszę), a w przyszłości możliwe, że o innych językach na blogu http://projekty-jezykowe.blogspot.com/. Z kolei realirek założył bloga ogólnie traktującego o językach obcych, o którym już zresztą wspominałem w moim wcześniejszym poście. Pozdrawiam obydwu, tym bardziej, że są regularnymi czytelnikami i często komentowali na moim blogu.
Kolejnym przypadkiem jest też Piotr piszący już od września bloga http://jezykowo2.blogspot.com/, na którego również zapraszam, tym bardziej, że jako jedyny ze znanych mi blogerów w ciągu ostatniego tygodnia coś napisał. Językowa sfera blogowa się stale poszerza, wypada tylko mieć nadzieję, że będzie często aktualizowana. Jeśli chcecie być na bieżąco z wszelkimi nowościami na tym blogu to gorąco polecam subskrybcję kanału RSS.

Zajrzyjmy jednak do tekstów jakie napisałem – było ich 7 – z niektórych jestem bardziej, z niektórych mniej zadowolony. Największą popularnością cieszył się arytkuł pt. "Jakie materiały warto czytać?", w którym rozwodziłem się nad bezcelowością czytania cały czas tekstów o podobnej tematyce. Niewiele mniej czytelników miał tekst mówiący o zjawisku mylenia się języków – "A nie mylą ci się te języki?", mówiący m.in. o tym jakie niebezpieczeństwa czyhają na kogoś kto uczy się języków bardzo podobnych do siebie takich jak rosyjski i ukraiński. O różnicy w pisowni powyższych języków można przeczytać w moim opracowaniu cyrylickich alfabetów języków słowiańskich (Przewodnik po różnych rodzajach cyrylicy – języki słowiańskie), w którym porównałem zapis rosyjskiego, ukraińskiego, serbskiego oraz bułgarskiego.

Oprócz tego wspominałem o tym, że nauka języków ma pozytywny efekt na zdrowie ("Chcesz być wiecznie młody i zdrowy? Ucz się języków…") oraz rozwodziłem się na temat metody nauki 1000 najczęściej używanych słów i tego czy faktycznie działa ("Czy 1000 słów i 70% rozumienia to dużo?"). Osobną kategorią jest natomiast ogłoszenie o polskim forum językoznawców, do którego wszystkich serdecznie zapraszam.

Postaram się też oczywiście nie robić już więcej 10-dniowych przerw tak jak teraz i aktualizować bloga przynajmniej 2 razy w tygodniu. Standardowo podsumowanie zakończę listą 10 najczęściej czytanych artykułów:
1. Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?
2. Rewelacyjny program do nauki słówek – Anki
3. Chcesz opanować podstawy języka obcego? Wypróbuj metody Assimil.
4. Jakie materiały warto czytać?
5. A nie mylą ci się te języki?
6. Przewodnik po różnych rodzajach cyrylicy – języki słowiańskie
7. Przewodnik po Anki.
8. Jak efektywnie uczyć się słówek?
9. Rozumienie ze słuchu.
10. Czy 1000 słów i 70% zrozumienia to dużo?

No i dziękuję oczywiście wszystkim czytającym i komentującym – bez waszych komentarzy, maili itp. pisanie nie sprawiałoby tyle radości, a nauka byłaby mniej ciekawa.

Podobne posty:
Świat Języków Obcych – wrzesień 2010
Świat Języków Obcych – sierpień 2010
Świat Języków Obcych – lipiec 2010