Świat Języków Obcych

Czy to wstyd nie znać języka obcego?

Na dziś przygotowałem coś lekkiego, będącego rozważaniami na temat problemu znajomości języków obcych przez Polaków. Bardzo łatwo można trafić w internecie oraz rozmaitych czasopismach na mało wyszukane artykuły, w jakich autor usiłuje wypunktować powody, dla których warto nauczyć się języka obcego. Nie będę się tu rozwodził nad tym, czy tego rodzaju teksty mają sens (krótko mówiąc, nie mają), chciałbym się natomiast przyjrzeć ich treści, a konkretnie popularnym stwierdzeniom o tym, iż chociażby wstydem jest nieznajomość języka angielskiego i odnieść się do poziomu znajomości swojego języka ojczystego, który jest niestety bardzo często zaniedbywany.
Przynajmniej parę razy w komentarzach do starszych postów  można przeczytać wypowiedzi osób twierdzących, że my, jako Polacy (choć mniemam, iż niemal w każdym państwie panuje bardzo podobne przekonanie) powinniśmy się wstydzić, że tak słabo znamy język angielski.Wielu z was zapewne również było świadkami tego jak zdesperowany turysta pragnął kupić bilet kolejowy i miał ogromne problemy z dogadaniem się z kasjerką władającą jedynie językiem polskim. Zastanawia mnie tylko to, dlaczego zawsze jest nam wstyd za ową nieszczęsną kasjerkę, a nikt nigdy nie zauważa, że wina w ogromnej mierze leży po stronie osoby kupującej bilet, która nie włożyła minimalnego wysiłku w naukę podstawowych słów w języku urzędowym kraju docelowego("Jeden bilet do Kraków" – opanowanie takiego zdania jest naprawdę banalne w większości języków świata) i teraz ma nadzieję na porozumienie się po angielsku. Przypatrzmy się więc bliżej życiu kasjerki i oceńmy, czy rzeczywiście ma ona obowiązek znać jakikolwiek język obcy.

Pani Krystyna urodziła się w latach 50. na wsi pod Kielcami. Od dziecka mówiła tylko po polsku. W szkole miała co prawda obowiązkowy język rosyjski, ale wiadomo jaki był stosunek w ówczesnych czasach do mowy naszego wschodniego sąsiada. Warto dodać, że nigdy w ZSRR nie była, nie miała okazji poznać osobiście żadnego Rosjanina, a radziecka kultura jej nie pociągała – siłą rzeczy zapomniała po latach wszystkiego czego nauczyła się w szkole. Pani Krystyna miała też w klasie kolegę, Leona, który z pochodzenia był Ormianinem. Naturalnie rozmawiali między sobą w języku polskim i sytuacja ta nie uległa zmianie również wtedy gdy po kilkunastu latach wzięli ze sobą ślub. Dzieci wychowali również w języku polskim, wszyscy znajomi mówili po polsku – pani Krystyna przez całe swoje życie obracała się w środowisku władającym językiem urzędowym i przez myśl jej nie przeszło by nauczyć się jakiegokolwiek języka obcego. Bo i po co?

Ktoś mógłby odpowiedzieć, że chociażby po to, aby móc po 15 latach pracy obsłużyć turystę, który chciałby kupić bilet do Krakowa. Cóż, mi osobiście nigdy nie przeszło przez myśl, aby przez kilka lat uczyć się np. chińskiego tylko dlatego, że w nieokreślonej przyszłości będę mógł udzielić pomocy jakiejś zbłąkanej duszy, która nie potrafi kupić blietu w języku urzędowym kraju, do którego przyjechała. Byłoby to zwyczajnie nielogiczne. Podobnie myśli pani Krystyna – w jej mniemaniu musiałaby wydać kilkaset złotych na szkołę językową, natomiast w zamian otrzymałaby kilkuminutową rozmowę po angielsku. Czy to by się jej opłacało? Gdyby zrobiła z angielskiego więcej pożytku, na pewno. Język obcy zawsze otwiera nowe możliwości. Ale pani Krystyna nie jest nimi zainteresowana – chce po prostu wrócić po pracy do domu i obejrzeć swój serial w telewizji. Po polsku. Ma do tego pełne prawo i absolutnie nie czuje się z tym źle. I my również nie powinniśmy mieć jej tego za złe.

Zadziwiający brak wstydu odczuwamy natomiast używając błędnie języka polskiego. Do czego zmierzam? Często dostaję maile od osób chcących się nauczyć języka obcego napisane tragiczną polszczyzną, w sposób, który wręcz woła o pomstę do nieba. W wiadomościach brakuje przecinków, polskich znaków, notorycznie powtarzają się te same błędy ortograficzne (piszemy "na pewno", "naprawdę", "w ogóle", "poza tym", nazwy języków natomiast ZAWSZE pisze się małą literą w odróżnieniu od angielskiego czy niemieckiego), a umiejętność budowania logicznych zdań złożonych w pewnych przypadkach jakby zupełnie zanikła.  Gdy taki ktoś przysyła mi wiadomość, że chciałby się nauczyć trzech języków obcych to głęboko rozmyślam, czy nie lepiej odpisać, by wpierw nauczył się poprawnie używać swojego języka ojczystego, bo jego rozwój zatrzymał się gdzieś na etapie szkoły podstawowej. Prawdę mówiąc przeraża mnie fakt, że takie osoby są w stanie zdać maturę z polskiego, a w przyszłości, o zgrozo, pójść na studia i otrzymać tytuł magistra. I proszę nie przytaczać argumentu o rzekomej trudności języka polskiego, bo znam obcokrajowców, którzy do Polski przyjechali i po kilku latach potrafią się nim posługiwać znacznie lepiej niż wielu Polaków.

Dlatego w pogoni za kolejnym językiem obcym przysiądźmy czasem na chwilę i zastanówmy się, czy nie zaniedbujemy naszego języka ojczystego, który jest równie ważny. Bo jeśli czegokolwiek powinno być nam wstyd, to tego, iż po kilkunastu bądź kilkudziesięciu latach bezustannego kontaktu z polskim nadal nie zawsze potrafimy go poprawnie używać, a napisanie oficjalnego pisma graniczy z niemożliwością. Taka jest moja opinia. A czy Ty uważasz, że nieznajomość języków obcych to wstyd? Czy sądzisz, że Polacy mimo wszystko dobrze piszą po polsku? Jeśli chciałbyś wyrazić opinię na ten temat, napisz komentarz. Może będzie on wstępem do jeszcze ciekawszej dyskusji.

Podobne posty:
Demony głupoty – część 1
Jakiego języka warto się uczyć?
Moja lista 20 języków – część 1
Ile obcości jest w języku obcym?
Słownik polsko-kaszubski jest dostępny

Trzy lata "Świata Języków Obcych"

Ponad trzy lata temu, czyli 11 lipca 2010 roku napisałem pierwszy post na "Świecie Języków Obcych", w którym nieśmiało wyłożyłem powody jego powstania oraz cele, jakie sobie w związku z tym postawiłem. Od tego czasu na stronie zrobił się niemały tłok – pojawiło się na nim łącznie 77 artykułów rozrzuconych bezładnie na przestrzeni blogowej, w której osoba wchodząca na stronę po raz pierwszy może mieć ogromny problem z poruszaniem się. Dlatego też postanowiłem w trzecią rocznicę powstania tej strony uporządkować nieco jej zawartość, określić pewne zasady, na jakich będzie ona funkcjonować w przyszłości oraz założyć długo oczekiwane konto na Facebooku, z którym dla ewentualnych subskrybentów wiążą się dodatkowe korzyści.

Spis treści
Po pierwsze, na stronie pojawił się "Spis treści", dzięki któremu bez problemu można szybko uzyskać dostęp do najciekawszych artykułów na blogu. Będzie tu można w błyskawicznym czasie znaleźć i  przeczytać jeszcze raz o moim zarzuconym projekcie nauki języka czeskiego, o postach opisujących serię zmagań językowych w czasach licealnych oraz odnaleźć ciekawe artykuły, które teraz leżą zapomniane gdzieś na dnie strony. Na razie jest on umieszczony u góry, co wygląda troszkę koślawo, ale postaram się to w przyszłości zmienić, żeby nie raziło estetycznych doznań czytelników.

Profil na Facebooku
Tak, w końcu, po 19 miesiącach od chwili, kiedy to zapowiedziałem postanowiłem założyć profil bloga na Facebooku. Wszystkim czytelnikom polecam profil polubić, bo będą na nim zamieszczane liczne informacje, które z racji swojego charakteru nie zawsze mogą znaleźć się na blogu. Jeśli chcesz być na bieżąco informowany o nowościach na stronie, od czasu do czasu przeczytać ciekawy artykuł z innych źródeł, na który się natknąłem, bądź zwyczajnie od czasu do czasu posłuchać muzyki w języku innym niż polski czy angielski, to właśnie tam będziesz miał taką możliwość.

Blogi, które obserwuję
Zasada wymiany linków jest prosta – jeśli ktoś pisze względnie poprawnie (tzn. używa znaków interpunkcyjnych, nie robi notorycznie błędów ortograficznych itp.) na temat języków obcych i zamieści link do "Świata języków obcych" u siebie może jednocześnie liczyć na odwzajemnienie tego gestu. Żeby jednak lista obserwowanych stron nie rozrosła się zbytnio i nie straciła swojej aktualności postanowiłem ostatnio zrobić na niej porządek i wyrzucić blogi, które nie były aktualizowane dłużej niż rok uznając je za nieaktywne. Z pewnymi wyjątkami oczywiście. Strony, jakie uznam za wartościowe bez względu na brak aktualizacji pozostawię na swoim miejscu, by służyły czytelnikom również wtedy, gdy sam autor już dawno o nich zapomniał. O tych ostatnich zresztą wspomnę już wkrótce, bo uważam, że w polskiej blogosferze są też inne strony traktujące o językach, które są warte uwagi.

Wpisy gościnne
Wpisy gościnne pojawiły się na "Świecie Języków Obcych" dwukrotnie. Pierwszy raz artykuł był o języku arabskim, za drugim razem przenieśliśmy się na Półwysep Iberyjski oraz do Ameryki Południowej, żeby poznać rozmaite dialekty języka hiszpańskiego. Nie będę miał nic przeciwko temu, aby wpisów tego rodzaju było więcej, tym bardziej, iż jeden człowiek nie może być specem od wszystkiego. O ile mogę dyskutować na wiele tematów związanych z różnymi aspektami języków obcych, o tyle nie mogę zakładać, że w kilkudziesięciu z nich kiedykolwiek będę się biegle wypowiadał. Jeśli więc masz konkretną wiedzę na jakiś temat, a przy tym potrafisz dobrze pisać, to z wielką chęcią będę gościł Twój artykuł na blogu.

To na razie tyle jeśli chodzi o trzecie urodziny bloga – jak widać, dokonała się pewna rewolucja i mam nadzieję, że tchnie ona nowego ducha w ten blog. Jeśli macie jeszcze jakieś pomysły, komentujcie. Jestem zawsze otwarty na nowe pomysły.

Języki regonalne Francji – bretoński

Przed trzema miesiącami mieliśmy okazję przeczytać na "Świecie Języków Obcych" o dialekcie alzackim – pierwszym z oficjalnie uznawanych języków regionalnych Francji. Uważając temat za niezwykle ciekawy z językoznawczego punktu widzenia postanowiłem go kontynuować. Dziś wybierzemy się więc kilkaset kilometrów na zachód, do magicznej krainy zwanej przez starożytnych Armoryką, natomiast obecnie Bretanią. To właśnie tam, podobnie jak  w komiksach o Asteriksie opierającym się Rzymianom, zachowała się niewielka populacja, która do dziś włada jedynym językiem celtyckim w kontynentalnej części Europy i próbuje zachować swoją odrębność kulturową w obrębie państwa francuskiego. 

Niegdyś języki celtyckie stanowiły jedną z najważniejszych grup w obrębie rodziny indoeuropejskie obejmując swoim zasięgiem niemal całą zachodnią Europę. Niestety historia okazała się dla nich niezwykle niemiłosierna – najpierw straciły swoje znaczenie w związku z ekspansją imperium rzymskiego, która zapoczątkowała trwający do dziś w Bretanii proces romanizacji. Później w czasach wędrówek ludów Celtowie musieli ustąpić germańskim najeźdźcom na wyspach brytyjskich. W efekcie języki celtyckie całkiem straciły na znaczeniu i  obecnie liczba osób mówiących w nich biegle wynosi około 1-2 milionów. Obecnie najbardziej żywym z tych języków zdaje się być walijski, który w 2011 uzyskał nawet status urzędowego w Walii. Status urzędowego języka posiada też irlandzki, aczkolwiek jego użycie w praktyce wygląda bardzo różnie. Nie ma czasu teraz na roztrząsanie tego tematu, ale jeśli ktoś jest zainteresowany tą tematyką polecam mu obejrzeć niezwykle ciekawy program "No Béarla" – prowadzący go Manchán Magan przemierza w kolejnych odcinkach swój ojczysty kraj i próbuje załatwiać codzienne sprawy używając wyłącznie irlandzkiego. Sam program uważam za niezwykle ciekawy i zmuszający do refleksji nad procesem globalizacji, który doprowadza do zanikania różnorodności kulturowej na świecie. Język szkocki (mam tu na myśli celtycki Gàidhlig, a nie Scots będący dialektem germańskim) znajduje się obecnie na granicy wymarcia. Manx i kornijski zdążyły natomiast już raz umrzeć i obecnie próbuje się te języki ożywić – wydaje się to temat niezwykle ciekawy, który warto będzie kiedyś poruszyć na łamach tego bloga. Jak na tym tle wygląda bretoński?

Na wstępie artykułu wspomniałem Asteriksa i dzielnych Galach przeciwstawiających się zapędom Rzymian mającym na celu przyłączenie Armoryki do imperium. Wbrew pozorom język bretoński nie jest bezpośrednim spadkobiercą celtyckich mieszkańców Galii, gdyż ci najpóźniej do końca IV wieku ulegli pełnej romanizacji. Historia jego powstania jest znacznie bardziej zawiła. Na przełomie IV/V wieku Rzym chylił się ku upadkowi, przez granice imperium przewijały się wojownicze plemiona germańskie, natomiast poszczególni cesarze mieli problem z utrzymaniem swoich wpływów nad Renem, w Galii, a później w samej Italii. Nawet jeśli mieli chęć obronić Brytanię przed zakusami barbarzyńców, to nie było ku temu żadnej możliwości; dlatego wyspa została pozostawiona na pastwę losu anglosaskich najeźdźców. Obawiający się o swój los celtyccy mieszkańcy postanowili więc wyemigrować na kontynent i w przeciągu następnych stuleci napłynęli do Armoryki, stając się tam najliczniejszą grupą etniczną i zmieniając tym samym jej nazwę na Bretania (bret. Breizh).Warto dodać, że ogromna liczba miejscowości posiada nazwy mające swoje odpowiedniki na wyspach brytyjskich takie jak Gwened (fr. Vannes) nawiązujące do walijskiego Gwynedd czy też znajdujący się na południowo-zachodnim krańcu półwyspu region Kernew (fr. Cornouaille) będący odpowiednikiem kornijskiego Kernow oznaczającego Kornwalię. Również pod względem lingwistycznym jest bretońskiemu najbliżej do walijskiego oraz kornijskiego, ale o tym trochę później.

Użytkownicy języka bretońskiego w Bretanii. Źródło: Ofis Publik ar Brezhoneg. http://www.opab-oplb.org

Przez wieki książęta bretońscy potrafili utrzymać w mniejszym lub większym stopniu niezależność od znacznie silniejszych sąsiadów. Tym niemniej na dworze bretońskim panowały języki romańskie i próżno szukać średniowiecznych dzieł w tamtejszej odmianie celtyckiego, który pozostał przede wszystkim mową niższych warstw. Dopiero od XV wieku możemy mówić o trwałym włączeniu Bretanii w granice państwa francuskiego. Postępująca w ciągu najbliższych stuleci romanizacja spowodowała, że obecnie językiem bretońskim włada ok. 200 000 osób, z czego znaczną większość stanowią osoby starsze, a UNESCO zamieściło go na liście języków poważnie zagrożonych wyginięciem. Podejmowane są w ostatnich latach próby przywrócenia blasku językowi bretońskiemu – w Bretanii wprowadzono jeden m.in. z najbardziej znanych programów szkół dwujęzycznych. Otwierane są kolejne szkoły Diwan, w których dzieci uczą się po bretońsku, w czym niektórzy widzą szansę na wskrzeszenie języka wśród młodych ludzi. Niestety na przeszkodzie ku temu stoi wiele czynników:

– bretoński jest podzielony na dwa dialekty tzw. KLT (skrót powstał od nazw trzech regionów, w których jest używany Kerne, Léon, Trégor) oraz Vannetais rozpowszechniony niegdyś szeroko w okolicach Vannes i mający najwięcej cech wspólnych z pobliskimi dialektami języka francuskiego. Siłą rzeczy więc standard bretoński trochę odbiega od tego, jak mówi się potocznie w niewielu tradycyjnych bretońskich domach. Dotyczy to zarówno pisowni jak i wymowy. W tej ostatniej można zauważyć znaczny wpływ języka francuskiego – dla osoby nie mającej nigdy do czynienia z językami romańskimi bretoński będzie brzmiał zapewne jak francuski dialekt, bo różnice fonetyczne między nimi z biegiem wieków się po prostu zatarły. Podobny proces ma miejsce w językach łużyckich na terenie Niemiec, ale o tym opowiemy sobie kiedy indziej. Jako przykład mówionego bretońskiego wybrałem krótki film pewnej młodzieżowej organizacji bretońskiej. Nie dlatego, że jest wybitnie ciekawy, ale przede wszystkim obfituje w dialogi i posiada francuskie napisy niezbędne do zrozumienia o czym mowa.

– bretoński zdaje się być zupełnie nieprzydatny i ciężko go zauważyć w sferze publicznej. Niestety jest to smutna prawda i wiele w tym winy ponosi polityka francuskiego rządu na przestrzeni ostatnich lat. Rząd francuski, jak wiadomo, nie ratyfikował Europejskiej Karty Języków Regionalnych i odmawia przyznania językowi bretońskiemu oficjalnego statusu w samej Bretanii. Nawet we wschodniej Bretanii można natknąć się bez problemu na dwujęzyczne drogowskazy, ale trzeba przyznać, że jest to jedna z najmniej potrzebnych form propagowania języka mniejszościowego. Trzeba jednak przyznać, że sytuacja uległa ostatnio znacznej poprawie. Można nawet oglądać audycje telewizyjne w języku bretońskim: http://bretagne.france3.fr/emissions/france-3-breizh

– bretoński jest inny. Niestety jest to spory mankament tego języka. Wspomniany trzy miesiące temu alzacki, czy też oksytański, o którym zamierzam napisać wkrótce są spokrewnione bardzo blisko z niemieckim oraz francuskim i stosunkowo łatwo się jest ich nauczyć jeżeli zna się inny język z tej samej grupy. Z bretońskim sytuacja ma się zdecydowanie inaczej. Wyuczenie się go do poziomu konwersacyjnego wymaga dość sporo zachodu i dla kogoś kto styka się po raz pierwszy w życiu z językami celtyckimi jest on całkowicie niezrozumiały oraz różni się od wszystkiego co dotychczas spotkał. Proponuję każdemu spróbować rozszyfrować to zdanie: Dieub ha par en o dellezegezh hag o gwirioù ez eo ganet an holl dud. Poell ha skiant zo dezho ha dleout a reont bevañ an eil gant egile en ur spered a genvreudeuriezh. Albo prostszy przykład – Ur yezh keltiek a orin eus an Enez Vreizh hag eus skourr ar yezhoù predenek eo ar brezhoneg. Cokolwiek wydaje się znajome?

Stare miasto w Vannes. Zdjęcie: Karol Cyprowski

To na razie tyle. Niestety nie czuję się na siłach, aby obecnie rozprawiać o gramatyce języka bretońskiego. Mimo iż jest ona niezwykle interesująca z językoznawczego punktu widzenia, bo różni się w niektórych aspektach znacznie od pozostałych języków indoeuropejskich, to nie miałem jak do tej pory czasu się z nią dokładnie zaznajomić. Gdyby jednak ktokolwiek miał coś ciekawego do dodania w komentarzach bądź miał pomysły na to, co jeszcze mogłoby się w tym artykule znaleźć to serdecznie zapraszam do ich wpisywania.

Podobne posty:
Języki regionalne Francji – alzacki
Język kaszubski – jedyny regionalny język w Polsce 
Afrikaans – krótki wstęp historyczno-kulturowy
O albańskim języku słów kilka
Język macedoński w praktyce

Jak się nauczyć rosyjskiego?

W ciągu ostatnich dni otrzymałem kilka maili z zapytaniem o najlepszy podręcznik do nauki języka rosyjskiego. Skłamałbym jeśli bym powiedział, że potrafię podać jednoznaczną odpowiedź, bo moja wiedza na temat dzisiejszego rynku podręczników do tego języka jest dość ograniczona. Jednak w związku z zapotrzebowaniem na tego rodzaju odpowiedź postaram się opisać moje spostrzeżenia na ten temat tak zwięźle, jak to możliwe i przy okazji podać kilka innych źródeł, które uważam za niezbędne do nauki języka rosyjskiego.

Jak już wspomniałem ponad 2 lata temu (swoją drogą czas płynie strasznie szybko) rosyjskiego zacząłem się uczyć przy pomocy kursu ESKK. Co miesiąc przychodziły zeszyty z tekstami oraz kasety (łącznie ok. 20h nagrań, co było i chyba nadal jest ewenementem na polskim rynku) i spędzając nad nimi kilkanaście minut dziennie można było opanować podstawy tego języka. Samego kursu jednak nie poleciłbym początkującym osobom przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, jest strasznie drogi – opłata za całość kursu mieści się w granicach 1000 złotych. Kiedyś powiedziałem, że przy nauce języków nie należy specjalnie oszczędzać, ale nie równało się to szastaniu pieniędzmi na lewo i prawo. Można zakupić coś znacznie tańszego, a swój majątek przeznaczyć na naprawdę dobre słowniki lub na wyjazd za naszą wschodnią granicę. Po drugie, podręcznik nie był wolny od błędów w podstawowych konstrukcjach zdaniowych takich jak Я учусь русского языка, co jest oczywistym polonizmem. Poprawna wersja brzmi oczywiście Я учу/изучаю русский язык, rzadziej Я учусь русскому языку.

Na studiach korzystaliśmy z całej serii Новые встречи, która była jednak zaledwie uzupełnieniem tego co robiliśmy na co dzień z językiem rosyjskim. Ciężko mi powiedzieć jak wyglądałaby samodzielna nauka od podstaw – z jednej strony podręcznik sprawiał wrażenie usystematyzowanego, ale z drugiej styl tekstów w nim zawartych bywał momentami dość irytujący. Teraz z nutką tęsknoty wspominam wiersze o psie, jakiego Jura przygarnął do domu, ale kilka lat temu strasznie mnie to irytowało. Wypada jednak dodać, iż znam przynajmniej dwie osoby, które po przejściu przez tą serię zdały całkiem przyzwoicie egzamin z rosyjskiego na poziomie B2, mimo że były na tle naszej grupy całkiem przeciętne. Jeśli więc twoim celem jest zdobycie takiego certyfikatu to niewykluczone, iż Новые встречи w tym pomogą.

Trzecią opcją dostępną na rynku są wszędobylskie obecnie podręczniki Edgarda. Nie chciałbym wygłaszać tutaj krzywdzących, całkowicie subiektywnych opinii, bo książki tego wydawnictwa do nauki rosyjskiego nie widziałem. Miałem jedynie okazję przejrzeć publikacje do nauki innych języków i odnosiłem wrażenie, że więcej mają one wspólnego z rozbudowanymi rozmówkami niż kompleksowym programem do nauki języka obcego. Na temat programów w stylu Profesor Henry (jego wersja do rosyjskiego nazywa się bodajże Profesor Borys) nie chciałbym się wypowiadać, bo nigdy ich nie używałem. Zawsze jednak mając do wyboru coś względnie drogiego i coś darmowego staram się przynajmniej sprawdzić tę drugą opcję. Dlatego też zanim zdecydujesz się na drogie SRS-y stwórz swoją talię w darmowym programie Anki i następnie zastanów się, czy czegoś więcej Tobie w tym względzie do szczęścia potrzeba. Mi i wielu innym osobom Anki pomogło w stopniu dość znacznym.

Czwartym i ostatnim wyjściem, jakie chciałbym omówić, jest stara seria wydawana swojego czasu przez Wiedzę Powszechną. Osobiście zawsze byłem miłośnikiem książek z WP, uważałem, że każda z nich jest napisana w sposób przemyślany, podaje informacje w sposób bardzo przejrzysty, a każda jednostka lekcyjna ma optymalną objętość. To właśnie z publikacji tego wydawnictwa zaczynałem swoją przygodę z językiem serbskim oraz niemieckim. W ciągu ostatnich lat udało mi się zdobyć dwie pozycje z Wiedzy Powszechnej, które śmiało mógłbym polecić osobom chcącym poznać podstawy rosyjskiego. Pierwsza z nich to "Mówimy po rosyjsku" autorstwa D. Wasilewskiej, S. Karolaka i M. Jaworowskiego. Książka ta jest przeznaczona dla osób nie mających wcześniej do czynienia z językiem rosyjskim. Drugim podręcznikiem, przeznaczonym już dla osób zaawansowanych, jest "Побеседуйте с нами", który niegdyś otrzymałem w prezencie od jednego z czytelników, za co jestem mu bardzo wdzięczny.

Jedynym dośc sporym minusem tych książek jest fakt, iż ciężko znaleźć do nich kasety, z którymi niegdyś były wydawane i które w zamyśle autorów stanowiły niezbędne uzupełnienie słowa pisanego. Tu jednak z pomocą przychodzą wszelkiego rodzaju rozgłośnie radiowe, których możemy słuchać na okrągło i w ten sposób osłuchiwać się z poprawną wymową. Szczególnie jedna z nich jest moim zdaniem warta polecenia wszystkim osobom, które są zainteresowane nie tylko językiem rosyjskim, ale także wszelkimi tematami z Rosją związanymi. Mówię tu o Radiu Majak (http://www.radiomayak.ru/ bądź http://www.youtube.com/user/mayaktv ).  Ogromną zaletą audycji tej rozgłośni jest fakt, że blisko 80% czasu antenowego zabierają wywiady z bardziej lub mniej znanymi Rosjanami ze świata polityki, kultury, sportu itp., co daje możliwość posłuchania żywego języka, znacznie różniącego się od tego z wiadomości, a jednocześnie bardziej zrozumiałego dla początkującego słuchacza i mniej obfitującego w kolokwializmy niż język niektórych filmów fabularnych. Te ostatnie zaś, dzięki specyficznemu podejściu do praw autorskich w krajach byłego ZSRR, bez problemu znajdziecie na youtube. Ze swojej strony mogę polecić następujące tytuły: Брат, Кин-Дза-Дза, Кавказский пленник, Урга, Утомленные солнцем czy Груз-200

Język rosyjski jest na tyle podobny do polskiego, że po względnym opanowaniu podstaw cyrylicy można zacząć czytać rosyjskie gazety takie jak Izwiestija – www.izvestia.ru czy Kommiersant – www.kommersant.ru . Można też zacząć czytać artykuły w rosyjskiej wikipedii, która w ciągu ostatniego roku przegoniła polskojęzyczną wersję, a niektóre artykuły stoją na naprawdę wysokim poziomie i zawierają całą masę odnośników do prac naukowych, do których dostęp w runecie jest również bardzo szeroki. W przyszłości, kiedy artykuły na interesujące nas tematy będą mało wymagającym wyzwaniem polecam wziąć się za rosyjską literaturę. Pierwsza przeczytana książka będzie zapewne sporym wyzwaniem, ale z każdą kolejną ilość rzeczy, jakie są nas w stanie zaskoczyć będzie malała. Szczególnie godnym polecenia jest przeczytanie kolejnych dzieł tego samego autora, co pozwala na pozostanie przez dłuższy czas w obrębie jednego stylu, charakterystycznego dla tego właśnie pisarza. Dla początkującego czytelnika jest to znaczne ułatwienie.

Nie zapominajmy też o czysto ludzkim czynniku nauki języka rosyjskiego. Każdy, kto bardziej zagłębił się w jego świat przyznaje, że Rosjanie są ludźmi bardzo otwartymi i skorymi do pomocy, a sama Rosja i inne kraje byłego ZSRR, z jednej strony znacznie bliższe nam kulturowo niż chociażby Bliski Wschód, tworzą zupełnie odrębną przestrzeń społeczno-kulturową pełną interesujących miejsc i ludzi, której odwiedzenie staje się niezapomnianym przeżyciem. Dlatego też jeśli do tego co wyżej opisałem dodasz jeszcze częste wyjazdy za naszą wschodnią granicę oraz stały kontakt z użytkownikami tego języka, to nie widzę absolutnie żadnych przeciwwskazań, żeby tego języka nie opanować. Bo, jak już kiedyś wspomniałem, jest on dla Polaka relatywnie prosty.

Naturalnie powyższe porady zupełnie nie wyczerpują tematu nauki języka rosyjskiego, a poprzez nie absolutnie nie aspiruję do bycia alfą i omegą w tej kwestii. Dlatego jak zwykle jestem otwarty na wszelkie komentarze ze strony czytelników, które, mam nadzieję, pomogą w tak samym stopniu jak ten artykuł wszystkim osobom pragnącym zgłębić tajniki mowy naszych sąsiadów.

Podobne posty:
Czy i kiedy opłaca uczyć się ukraińskiego?
Jakie materiały warto czytać?
Przewodnik po różnych rodzajach cyrylicy – języki słowiańskie
Jak (nie) uczyć się języków obcych – część 2 – rosyjski
Jak nauczyć się cyrylicy w 2 dni?

Języki regionalne Francji – Alzacki

 

 W związku z moim zeszłorocznym pobytem we Francji powstało trochę tekstów, które początkowo miały się znaleźć na nowej stronie poświęconej szeroko rozumianym podróżom. Ostatnimi czasy jednak doszliśmy z moją dziewczyną do wniosku, że ciężko pogodzić wszystkie obowiązki i na kolejnego bloga niestety nie starczy czasu. W poczekalni czeka więc mnóstwo artykułów podróżniczych i nie tylko. Nie byłbym bowiem sobą, gdybym nie stworzył tekstów opisujących obecną sytuację językową we Francji. Dlatego też w najbliższym czasie na blogu pojawią się artykuły o dialekcie pikardyjskim, językach bretońskim, baskijskim oraz dwóch wariantach oksytańskiego. Na początek jednak wybierzemy się do regionu leżącego na granicy niemiecko-francuskiej zwanego Alzacją, gdzie kilkadziesiąt tysięcy ludzi ciągle włada germańskim dialektem znanym powszechnie jako język alzacki.
„Und jetzt fahren wir nach Strassburg.” – powiedziałem naszemu kierowcy. „Strasbourg” – poprawił mnie nieznajomy, ewidentnie akcentując fakt, iż jest to miasto francuskie i o symbolizowanej przez głoskę „sz” niemieckości nie może być mowy. Wjechawszy jednak do Strasburga trudno nie oprzeć się wrażeniu, że germański duch unosi się nad centrum przynajmniej w takim samym stopniu jak ten europejski nad okolicami  parlamentu i ciężko poczuć, że oto jesteśmy we Francji. Alzacja jest bowiem tworem szczególnym, będącym przez lata obiektem rozgrywek pomiędzy europejskimi mocarstwami, w ciągu ostatnich 150 lat zmieniając przynależność państwową w stopniu podobnym do mieszkańców regionów znacznie nam bliższych.
Flaga Alzacji.

Sam Strasburg był przez długie lata wolnym miastem cesarskim, w którym najwięcej do powiedzenia miały kontrolujące nadreński handel możne rody kupieckie. O bogatej przeszłości świadczą liczne szachulcowe budynki i wznosząca się na głównym placu gotycka katedra – symbole niegdysiejszej wolności zakłóconej przez imperialne zakusy silniejszych sąsiadów. Pierwszym monarchą, który postanowił naruszyć neutralność Strasburga był Ludwik XIV – jego wojska zajęły miasto w roku 1681 i na okres niemalże 200 lat ustanowiły w nim władzę francuską. W 1871 roku na skutek wojny francusko-pruskiej Strasburg został przyłączony do nowo powstałych Niemiec i jako stolica Alzacji-Lotaryngii był w ich składzie aż do końca I wojny światowej. Po abdykacji cesarza Wilhelma II posłowie alzaccy ogłosili niepodległość swojego landu, ta jednak nie była respektowana przez żadną ze stron konfliktu i zachodni brzeg Renu powrócił w granice Francji, by po ponad 20 latach znów stać się ofiarą wojny.

II wojna światowa odcisnęła na mieszkańcach Strasburga szczególnie mocne piętno. Najpierw miasto ewakuowano, a następnie władze III Rzeszy zezwoliły na powrót jedynie mieszkańcom niemieckiego pochodzenia, z których wielu wcielono siłą do nazistowskich sił zbrojnych. „Malgré-nous” (pl. „wbrew nam”), bo tak przyjęło się nazywać Alzatczyków służących wbrew swej woli w Wehrmachcie, ginęli na wszystkich europejskich frontach, a po wojnie na fali propagandy antyniemieckiej bywali oskarżani o kolaborację z okupantem i prześladowani przez władze francuskie. Dla wielu mieszkańców tego regionu stali się oni symbolem alzackiego kryzysu tożsamościowego. Bo trudno jednoznacznie powiedzieć kim są Alzatczycy.
Dwujęzyczna tablica z nazwą ulicy w Colmarze.

Pierwotnym językiem używanym w okolicach Strasburga były dialekty alzackie z grupy alemańskiej przypominające w pewnej mierze szwajcarską odmianę niemieckiego. Od czasów rewolucji francuskiej sytuacja lingwistyczna na tym terenie była idealnym odbiciem politycznej – żadne z państw nie poczuwało się do tego by szanować kulturową odrębność mieszkańców Alzacji, których w zależności od realiów politycznych próbowano wychować na przykładnych Niemców lub Francuzów. W dużej mierze przyczyniło się to do stopniowego wymierania miejscowych dialektów. Dziś na szczęście język alzacki powoli wraca do łask. Na ulicach Colmaru i Strasburga można zobaczyć alzackie nazwy ulic, na wsiach zakładane są dwujęzyczne szkoły, a charakterystyczne Winstubezdają się być najpopularniejszymi lokalami w okolicy. Wszystko to jednak jest zaledwie cieniem tego, czym było kiedyś.

Plakat z lat 50. nawołujący do nauki języka alzackiego.

Co dwa lata w alzackiej wsi Ohlungen odbywa się festiwal kultury alzackiej „Summerlied”, na który ściągają ludzie z całego regionu, żeby pobawić się przy dźwiękach ludowej muzyki, popijając Meteora  i zajadając Flammkueche, czyli miejscowe piwo oraz coś na kształt pizzy. Dzięki znajomościom Haliny mieliśmy zaszczyt stać się gośćmi specjalnymi tej imprezy, podczas której można było poczuć zupełnie inne, niefrancuskie oblicze Francji. Do Ohlungen zjechali wykonawcy z rozmaitych regionów Francji, w których tradycyjnie używa się innych języków. Obok Alzatczyków mieliśmy więc również okazję zobaczyć Bretończyków i korsykański zespół I Muvrini. Łatwo było wyczuć atmosferę wzajemnej współpracy na rzecz zachowania dorobku tych tradycyjnych społeczności. Wśród miejscowych kramów znalazło się nawet miejsce dla osób rozdających broszury informujące o panującym we Francji totalitaryzmie językowym oraz wzywające do obrony tożsamości regionalnej. I rzeczywiście trudno nie oprzeć się wrażeniu, że o ile rewolucja francuska wprowadziła nową jakość jeśli chodzi o równość ludzi bez względu na ich pochodzenie, o tyle wprawiła w ruch machinę dążącą do całkowitej unifikacji kraju pod względem lingwistycznym. Ci którzy się owym zabiegom oparli dziś są już w znaczącej mniejszości, a Alzatczycy, mimo stosunkowo niewielkiej liczebności, zdają się być jedną z grup najlepiej zorganizowanych. Lata romanizacji zrobiły jednak swoje.

Alzatczycy w strojach ludowych pod katedrą w Strasburgu.

Jean-Pierre jest członkiem Rady Języka Alzackiego i mieliśmy z nim okazję porozmawiać na temat sytuacji dialektów we współczesnej Francji. Z jednej strony alzacki nie jest już kojarzony z kolaboracją, można się go uczyć w szkołach i nietrudno go usłyszeć nawet na ulicach dużych miast, które w pozostałych regionach Francji są w pełni zromanizowane (konia z rzędem temu, kto w Rennes usłyszy bretoński).  Z drugiej natomiast pojawiają się liczne trudności, które stoją na przeszkodzie dalszemu rozwojowi tego języka. Alzacja jest bardzo zróżnicowana dialektalnie i fakt, iż dwie osoby z różnych części tego regionu mówią w germańskim dialekcie wcale nie musi oznaczać, iż się rozumieją. Trudno natomiast utworzyć ogólnie przyjętą zestandaryzowaną wersję, bo siłą rzeczy musiałaby ona faworyzować mieszkańców któregoś z pobliskich miast. Kolejnym wielkim problemem jest używanie języka tradycyjnego przez dzieci i młodzież – cóż z tego, że uczą się go w szkole, kiedy na podwórku go nigdy nie używają i przekazanie go potomkom zdaje się być w takiej sytuacji bardzo wątpliwe. Przechodzenie w takiej sytuacji na znacznie atrakcyjniejszy francuski jest kwestią naturalną. Nawet w samym języku alzackim zwroty tak podstawowe jak „dzień dobry”, „dziękuję”, „proszę” zostały całkowicie zapożyczone z francuskiego, a ich germańskie odpowiedniki są według naszego znajomego jedynie archaizmami, których nikt już nie używa.  Innym niezwykle interesującym zjawiskiem jest używanie w konwersacji Alzatczyków dwóch bądź trzech (w przypadku gdy dana osoba zna jeszcze Hochdeutsch) języków jednocześnie. Dla wielu mieszkańców tego regionu rzeczą normalną jest opowiadanie o czymś po francusku, by tuż za chwilę przejść na dialekt alzacki i dokończyć swój wywód po niemiecku. Jest to coś niesamowitego i jednocześnie obrazującego faktyczną multikulturowość Alzatczyków.

Pisana wersja dialektu alzackiego jest względnie zrozumiała, przynajmniej dla osób znających niemiecki. Na jednym z plakatów nawołujących do nauki alzackiego dziecko pyta się dziadka po francusku "Grand-père, pourquoi n'y a-t-il plus de cigognes en Alsace?" ("Dziadku, dlaczego już nie ma bocianów w Alzacji?"). Dziadek natomiast, i to już polecam sobie wszystkim osobom niemieckojęzycznym samemu przetłumaczyć, odpowiada: "Weisch bue, wenn d'Stoerick uewers Elsass flieje, heere se uewerall Franzeesch reede, dann meine se, sie wäre noch nit ankumme un flieje widdersch."

Podobne posty:

Ilu języków warto się uczyć jednocześnie?

W ciągu ostatniego tygodnia otrzymałem trzy maile o niemal identycznej treści. Kwestią poruszaną w każdym z nich była nauka kilku języków naraz – czy można tak robić, czy się opłaca i czy w ogóle ma to jakikolwiek sens. Podążając tym tropem postanowiłem napisać coś na ten temat i po raz kolejny (jak w przypadku podręczników do serbskiego i chorwackiego) rozwiać wątpliwości ludzi rozważających naukę kilku języków jednocześnie.

Zapewne każda osoba, która interesuje się językami obcymi i lubi się ich uczyć przynajmniej raz uległa pokusie rozpoczęcia nauki czegoś innego niż to co jest aktualnie jej największym celem. Każdy z nas chwycił kiedyś za książkę do japońskiego, portugalskiego, arabskiego czy afrikaans, pobawił się przy niej doskonale przez krótszy czas i następnie rzucił w kąt bez osiągnięcia wymiernych korzyści. Nie jestem zresztą pod tym względem wyjątkiem, co już wielokrotnie można było zaobserwować na blogu. Od czasu założenia "Świata Języków Obcych" (już przeszło 2 lata) oprócz moich języków standardowych miałem krótkie przygody z:
– czeskim (napisałem nawet całą serię artykułów zawierającą moje spostrzeżenia po miesiącu nauki)
– ukraińskim (podejście nr 3 lub nawet 4 do tego języka, który rozumiem bardzo dobrze, jednak próby rozmów zawsze kończą się przejściem na rosyjski)
– xhosa (tu optymistą nie byłem od samego początku, język potraktowałem zdecydowanie jako ciekawostkę lingwistyczną i byłbym bardzo naiwny wierząc w to, że opanuję go na zadowalającym poziomie – o wrażeniach z nauki xhosa można przeczytać tutaj)
– afrikaans (o języku oraz samych Afrykanerach również zdarzyło mi się wspomnieć na stronie)
– macedońskim (można mówić nawet o małym sukcesie, bo po 2 miesiącach nauki w domu byłem w stanie dogadać się w Macedonii, ale w ogromnej mierze była to zasługa znajomości serbskiego, który, bądź co bądź jest do macedońskiego bardzo podobny; od tego czasu używany bardzo rzadko i jego sytuacja jest taka sama jak w przypadku ukraińskiego)
– bułgarskim (bo mając językoznawcze zacięcie musiałem porównywać trzy języki południowosłowiańskie oraz czytać artykuły o Macedonii w bułgarskiej wersji językowej, w której to mają one zupełnie inny oddźwięk niż w serbskiej czy macedońskiej)
– albańskim (to było naprawdę poważne postanowienie. Zmotywowany poznaniem bardzo miłej mniejszości albańskiej w Macedonii i odmiennością albańskiego od pozostałych języków indoeuropejskich uzbroiłem się w materiały i przez dobre 2 miesiące uczyłem się codziennie)
– francuskim (od kwietnia do września 2012 miałem codzienny kontakt z tym językiem, latem natomiast wyjechaliśmy na dwumiesięczną podróż po Francji i Niemczech, więc siłą rzeczy doprowadziłem ten język do stanu, w którym mogę względnie rozmawiać, ale do prawdziwej znajomości bardzo daleko)

Lista tyleż imponująca, co obrazująca skalę zjawiska, o jakim mowa w tym artykule. Warto tutaj zauważyć, że aktualnie każdy z tych języków jest na dobrą sprawę nietykany (może z wyjątkiem okazjonalnego kontaktu z francuskim i ukraińskim) i bardzo możliwe, że mogłem lepiej ten czas wykorzystać. Czy rzeczywiście?

Czas, czas i jeszcze więcej czasu
Jednym z kluczowych czynników wpływających na jakość nauki języka obcego jest zdecydowanie czas, który jej poświęcimy. Najprostsze wyliczenia matematyczne wystarczą by udowodnić, że im więcej srok za ogon chwycimy tym mniej czasu na każdą jesteśmy w stanie poświęcić. Jeśli więc oczekujesz, że rozpoczynając od zera 3 języki osiągniesz w ciągu roku mniej więcej podobny poziom ich znajomości co z zaledwie jednym to niestety, ale jesteś w poważnym błędzie. Mając do czynienia jedynie z angielskim nie sprawia problemów codzienne poznanie 20 słówek, przetłumaczenie dłuższego tekstu, przesłuchanie audycji radiowej, przeczytanie kilkunastu stron książki czy rozmowa ze znajomym. Powiedziałbym wręcz, że ucząc się zaledwie jednego języka znajdujemy się w bardzo uprzywilejowanej sytuacji, gdy faktycznie możemy się nim otoczyć i wykonać w krótkim czasie to co naprawdę jest esencją skutecznej nauki języka obcego. W przypadku kilku jest to już niestety niemożliwe i musisz bardzo uważnie rozplanować wszystko, żeby każdemu ze swoich obiektów zainteresowania poświęcić niemal taką samą ilość czasu każdego dnia. Doba ma jedynie 24 godziny, więc siłą rzeczy trzeba zrezygnować z niektórych czynności wykonanych w języku A na rzecz języków B, C czy D.

Warto też nadmienić, że umiejętność władania językiem obcym ma tendencję do zanikania jeśli wystarczająco często się z niej nie korzysta i każda przerwa może być zabójcza dla całego procesu akwizycji. Ma to znaczenie zwłaszcza w przypadku, gdy nie osiągnęliśmy jeszcze wystarczającego poziomu znajomości danego języka, żeby używać go w życiu codziennym. Wtedy praktycznie każda dłuższa przerwa powoduje znaczny spadek naszej wiedzy i w konsekwencji konieczność powrotu do pierwszej lekcji naszego podręcznika.

Jeśli miałbym więc wydać  opinię z czysto pragmatycznego punktu widzenia to bez wątpienia napisałbym, że warto nauczyć się najpierw konkretnie jednego języka i dopiero potem dodawać kolejne. To co jednak radzę w teorii, jak można było zauważyć na samym wstępie do artykułu bardzo różnie wygląda w rzeczywistości. Dlaczego?

Inny język jako intelektualna odskocznia
Albowiem istnieje też inna, znacznie sympatyczniejsza strona medalu. O ile rozdrobnienie się w równym stopniu na kilka języków uważam za niemądrą decyzję, o tyle zainteresowanie się pozostałymi i przeczytanie np. kilku prac na temat gramatyki porównawczej języków słowiańskich czy nawet przejrzenie artykułów wikipedii w języku, który wydaje się być w pewnym stopniu zrozumiały uważam za rzecz ogromnie rozwijającą pod względem intelektualnym. Myślę bowiem, że jeśli ktoś chce się wypowiadać na tematy językoznawcze to powinien przynajmniej pobieżnie zapoznać się z podstawami najważniejszych grup językowych świata. Może wtedy rzadziej zdarzałoby się słyszeć opinie niektórych osób, iż język polski, chiński czy arabski jest najtrudniejszym językiem świata.

Poza tym uważam, że czasem warto zrobić sobie odrobinę przerwy od tego co w danym momencie zdaje się być priorytetem. Jeśli akurat inne języki są czymś co potrafi Cię zrelaksować, to spędzenie z nimi kilkunastu minut będzie dla Ciebie wspaniałą zabawą, a wiadomo, że ta również jest potrzebna do prawidłowego funkcjonowania.

Złoty środek
Najważniejsze to znaleźć w tym wszystkim jakiś złoty środek. Uczyć się jakiegoś drugiego języka na boku, czytać o nim (bo to określenie znacznie bardziej tu pasuje niż nauka) można, ale warto pamiętać, by nie przysłonił on tego w co naprawdę włożyliśmy już mnóstwo pracy i co tak naprawdę znacznie bardziej może się przydać. Większe możliwości potrafi dać jeden język opanowany na poziomie bardzo dobrym niż 10 na turystycznym. Pewnie, że można rozpocząć naukę języka grenlandzkiego lub tajskiego potrafiąc wydukać parę słów po angielsku czy niemiecku tylko warto się zastanowić czy w ogóle się to w jakikolwiek sposób opłaca. Ostatnie zdanie jednak zawsze należy do czytelników, więc jeśli macie jakieś własne sposoby na naukę kilku języków jednocześnie, opanowanie chęci nauki wielu języków bądź chcielibyście wyrazić na ten temat opinię to zachęcam do komentowania.

Podobne posty:
Jak znaleźć czas do nauki?
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych
Faza plateau – co to jest i jak przez to przejść?
Jakiego języka warto się uczyć?
Czy i kiedy opłaca się uczyć ukraińskiego?

Gold List, podręczniki do serbskiego oraz konwersacje w 50 językach

W związku z tym, że koniec roku coraz bliżej czuję się zobligowany do tego, aby zamieścić na blogu coś nowego, co tchnie w bloga trochę świeżości, a zarazem będzie motywacją dla wielu z was, aby nie zaprzestawać nauki i zagłębiać się coraz bardziej w świecie języków obcych. W ciągu ostatnich kilku miesięcy doskwierał mi raczej brak czasu wolnego, jeśli natomiast takowy posiadałem wolałem go przeznaczać na rzeczy pożyteczniejsze z mojego punktu widzenia niż pisanie bloga. Mam jednak nadzieję, że ten artykuł, będący w ogromnym stopniu wypadkową pytań, jakie w ostatnim czasie otrzymałem w komentarzach bądź drogą mailową, stanie się swoistym zadośćuczynieniem za ostatni okres ciszy na blog. A o czym wspomnę? 1)O metodzie GoldList, 2) o książkach do nauki serbskiego i chorwackiego oraz 3) o bardzo ciekawej stronie, na której można się nauczyć absolutnych podstaw 50 języków i przy okazji się językowo zabawić. Gotowi? No to zaczynamy.

Co sądzisz o metodzie GoldList?
To pytanie pojawiło się pierwszy raz w komentarzach już dwa lata temu, ostatnio zaś przypomniał mi je pewien internauta w prywatnej korespondencji. Jako iż miałem okazję swego czasu przetestować działanie wspomnianej wyżej metody mogę co nieco o niej powiedzieć. Na początku jednak wolałbym osobom w tym temacie nowym zwięźle przedstawić jej genezę oraz działanie.

Twórcą metody nauki obcych słówek jest pewien Brytyjczyk David James. Sam proces jej stosowania jest całkiem prosty – mamy przykładowo 25 obcych słówek i zapisujemy je od góry do dołu na stronie zeszytu. Do listy tej wracamy dopiero po dwóch tygodniach i wtedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zauważamy, że oto zapamiętaliśmy ok. 30% tego co zapisaliśmy poprzednio. Robimy więc kolejną listę składającą się z 17 słówek, które nie utkwiły nam w głowie po pierwszej serii. I wracamy do niej dopiero po dwóch tygodniach. I tak w kółko. To oczywiście ogromne uproszczenie całej metody, szczegółowy opis znajdziecie na stronie jej twórcy – http://huliganov.tv/goldlist-eu/.

Nigdy nie byłem specjalistą od tego jak działa ludzki mózg i osobiście niewiele rzeczy irytuje mnie tak bardzo jak debaty domorosłych poliglotów na temat pamięci krótkotrwałej i długotrwałej, ale jedno muszę przyznać – stosując metodę GoldList za każdym razem byłem w stanie rzeczywiście zapamiętać około 30% z tego co zapisałem dwa tygodnie wcześniej. Wraz jednak z upływem czasu zaczęły rosnąć w mojej głowie kolejne wątpliwości. Wbrew twierdzeniom Davida słowa zapamiętane po pierwszej serii niekoniecznie znajdowały się w naszej pamięci po miesiącu od jej wykonania. W zasadzie całkiem spory ich odsetek uciekł z mojej głowy już po dwóch miesiącach. Z jednej strony powodem tego mogło być specyficzne źródło, z którego owe słówka czerpałem – trudno bowiem uznać język używany w XIX-wiecznych opowiadaniach serbskich za mający wiele wspólnego z obecną rzeczywistością. Z drugiej jednak strony na czym miałbym ową metodę testować jeśli nie właśnie na tego rodzaju słownictwie – większość rzeczy bardziej popularnych ktoś mający na co dzień do czynienia z danym językiem obcym i tak zapamięta, bez stosowania jakichkolwiek cudownych metod.

Nie chciałbym nikogo tu zrażać – jeśli ktoś uważa, że wszystkie metody nauki słownictwa (takie jak chociażby ANKI, o czym mogliście przeczytać zarówno u mnie, jak i na "Przestrzeni Językowej" u Piotrka) go zawiodły może oczywiście wypróbować GoldList. Nie warto się jednak nigdy oszukiwać – jeszcze nikomu nigdy nie udało się wymyślić jednej perfekcyjnej metody, która w prosty sposób zainstaluje język obcy w naszej głowie.

Jakie książki do serbskiego mógłbyś polecić?
Wspominałem już o tym kilka (jeśli nie kilkanaście) razy i mam nadzieję, iż tym razem informacja ta znajdzie się w miejscu na tyle widocznym, że nie będę jej już musiał powtarzać po raz kolejny. Pierwszą pozycją, jaką uważam za godną polecenia jest książka z Wiedzy Powszechnej, wydawnictwa wielokrotnie już na łamach tego bloga wychwalanego, pod tytułem "Govorite li srpskohrvatski?" autorstwa Marii Krukowskiej. Podręcznik ten został ostatni raz wydany w latach 80., ale nadal można go dość często spotkać na aukcjach internetowych. Objętościowo jest raczej niewielki, ale wyjaśnia w przystępny sposób podstawy gramatyki i zaznajamia nas z podstawowym słownictwem. Po przerobieniu tego podręcznika nie miałem problemu z czytaniem gazet po serbsku i bardzo prostymi konwersacjami. Mankamentem jest może brak jakichkolwiek kaset, ale dzięki nieskomplikowanej relacji pisma i dźwięku (w myśl obowiązującej w języku serbskim zasady Piši kao što govoriš i čitaj kako je napisano) lukę tę można bardzo łatwo nadrobić słuchaniem radia. Tutaj polecam szczególnie trzy radiostacje: B92, Radio Beograd z bardzo interesującą cotygodniową audycją, jaką jest "Sedmica" oraz, dla miłośników Chorwacji, HRT, które oferuje nam wszystkie audycje do ściągnięcia w formie plików mp3.

Ostatnimi laty na rynku ukazała się też druga bardzo ciekawa pozycja dla osób uczących się serbskiego i jest to dwutomowy podręcznik "Język serbski", którego autorami są Anna Korytowska, Olivera Duškov oraz Irena Sawicka. Miałem okazję korzystać jedynie z drugiego tomu i mogę śmiało powiedzieć, iż nigdy nie znalazłem lepszego podręcznika do nauki tego języka. Jakby tego było mało jest też na polskim rynku dostępna spolszczona wersja "Teach Yourself Croatian", która, jak większość wydań z tego wydawnictwa ma swoje wady i zalety, ale biorąc pod uwagę podobieństwo do naszego ojczystego języka absolutnie wystarcza by opanować podstawy gramatyczno-leksykalne.

Absolutne podstawy 50 języków w formacie mp3 za darmo, czyli book2
Strona, która zamierzam przedstawić w ramach gwiazdkowo-noworocznego prezentu nie jest może niczym nowym, ale na pewno jest czymś bardzo ciekawym dla osób, które językami obcymi się interesują. Na stronie www.goethe-verlag.com/book2/ znajdziecie zestaw 100 lekcji zawierających najprostsze konstrukcje zdaniowe w 50 językach (!) do ściągnięcia w formie mp3. O ile z językoznawczego punktu widzenia wydaje mi się niemożliwe przetłumaczenie każdego z blisko 1800 zdań na dokładne odpowiedniki w 50 różnych językach, o tyle jako miłośnik języków obcych uważam taką ideę za niezwykle praktyczną i godną polecenia każdej osobie, która dopiero co zaczyna przygodę z językiem obcym. Podejrzewam, że w przypadku jednorazowego wyjazdu na wakacje przebrnięcie przez tłumaczenia podstawowych konwersacji z polskiego/angielskiego na chociażby chorwacki da więcej niż niejeden podręcznik, szczególnie jeśli chodzi o swobodę wypowiedzi – niewiele ćwiczeń jest w stanie tak znacznie poprawić swobodę wypowiedzi jak ustne tłumaczenie z języka ojczystego na ten którego się właśnie uczymy (przy okazji, na tej zasadzie działał kurs ESKK, z którym zaczynałem swoją przygodę z językiem rosyjskim).

Polecam również poeksperymentowanie ze stroną w celu porównania niektórych języków. Możemy np. ściągnąć zestaw konwersacji ukraińsko-białoruskich, otworzyć lekcję nr 48 pt. "Що ми робимо у відпустці/Заняткі на адпачынку" i następnie wysłuchać tłumaczeń z jednego języka na drugi zwracając uwagę na różnice pomiędzy nimi. Podobne operacje można przeprowadzić na innych parach słowiańskich, germańskich czy romańskich – jeśli jesteś miłośnikiem języków obcych gwarantuję dobrą zabawę.

Na koniec jeszcze jedna dobra wiadomość
Biorąc pod uwagę znaczny spadek częstotliwości ukazywania się nowych artykułów postanowiłem umieszczać artykuł dopiero wtedy, gdy w poczekalni znajduje się już kolejny. Dlatego możecie być niemal pewni, że już za dwa tygodnie ukaże się na blogu coś nowego. Tymczasem życzę wszystkim, aby nadchodzący rok był szczęśliwy, obfitujący w radości wszelkiego rodzaju i lepszy niż ten, wcale nie aż taki zły rok 2012!

Podobne posty:
Rewelacyjny program do nauki słówek – ANKI
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych
W jakim języku się mówi w byłej Jugosławii?
Macedoński – wstęp i z czego się uczyłem przez ostatni miesiąc
Jak (nie) uczyć się języków obcych – część 2 – rosyjski

Jak tanio zorganizować językowe wakacje?

Dzielnica La Plaine w Marsylii.

Języka obcego można się godzinami uczyć z podręczników, radia, telewizji, gazet i książek. Możemy również znaleźć rozmówców poprzez różnego rodzaju portale internetowe. Każda jednak osoba, która nauczyła się w dobrym stopniu języka obcego powie chyba, że nic nie daje takiej motywacji i w dłuższej perspektywie takich postępów jak wyjazd w miejsce, gdzie język, którego się uczymy jest używany na co dzień. Nie, wbrew pozorom artykuł ten nie będzie reklamą biura podróży bądź szkoły językowej organizującej mniej lub bardziej sensowne kursy. Zamiast polecać coś, o czym nie mam pojęcia postanowiłem skorzystać z doświadczenia i opowiedzieć o tym jak rzeczywiście za niewielkie pieniądze możemy sobie zorganizować niezapomniany wyjazd do obcego kraju.

Idąc ulicami Poznania nierzadko widuję wystawy biur podróży, na których widnieją oferty dwytygodniowych wycieczek do Chorwacji za ponad 2000 złotych. Trochę śmiać mi się chce biorąc pod uwagę, że rok temu mieszkałem w kraju spod znaku szachownicy 3 miesiące (gdyby wliczyć w to znacznie tańszą Macedonię liczba miesięcy wzrośnie nawet do czterech) i przeżywając masę przygód oraz spotykając na każdym kroku interesujące osoby wydałem na to dokładnie taką samą liczbę pieniędzy, co turyści, których świat nierzadko ograniczał się do tego, co pokazał im przewodnik. Każdy naturalnie pragnie od wyjazdów czegoś innego – rzecz jednak w tym, że chcąc opanować język obcy im wyjazd bardziej obfituje w kontakt z obcokrajowcami, tym lepiej. A pieniądze? Cóż, z reguły preferujemy wydawać ich mniej, czyż nie?

Rady co do zorganizowania wyjazdu oszczędniejszego a zarazem językowo bogatszego są dwie – jedna dotyczy zakwaterowania, druga jest już związana stricte z przemieszczaniem się.

Widok na stare miasto w Dreźnie.

Couchsurfing
Zapewne niejeden z Was spotkał się z portalem Couchsurfing i wie, na czym on polega. Pozwolę sobie zatem w skrócie wytłumaczyć jego działanie osobom, które nigdy o nim nie słyszały bądź są do niego negatywnie nastawione. Portal działa na prostej zasadzie – rejestrujemy się na nim, a następnie możemy do woli przeglądać bazę osób zarejestrowanych w miejscu, do którego się wybieramy, napisać do jednej z takich i następnie liczyć na pozytywną odpowiedź. Wyobraźcie sobie, że jedziecie do Berlina, Paryża czy Londynu i tam zamiast w hotelu spędzacie czas u kogoś kto mieszka w tym miejscu od dawna – rozmawiacie z nim, poznajecie jego zwyczaje, stajecie się na krótko częścią lokalnego społeczeństwa, które nierzadko potrafi o otaczającej przestrzeni powiedzieć więcej niż słynne zabytki czy kramy z kiczowatymi pamiątkami.

Nie macie czasu ani pieniędzy na wyjazd? Możecie zawsze gościć przybyszy zza granicy w swoim miejscu zamieszkania. To również jest świetna okazja do tego, by poznać ciekawe osoby, porozmawiać w obcym języku lub pomóc naszemu znajomemu nauczyć się języka polskiego (wbrew pozorom można spotkać obcokrajowców, którzy naszą mowę ojczystą opanowali na poziomie umożliwiającym komunikację).

Podróżując stopem przez Bułgarię.

Autostop
Do jazdy autostopem byłem kiedyś nastawiony bardzo negatywnie i doskonale rozumiem ludzi, którzy mają do tego sposobu podróżowania pewne zastrzeżenia. Wiele osób uważa, że jeżdżąc stopem bądź biorąc autostopowiczów narażamy się na niepotrzebne ryzyko i możemy stać się ofiarą przestępstwa. Jest w tym zapewne ziarnko prawdy, ale uważam, że równie dobrze można oberwać po głowie wracając wieczorem z imprezy, a nie jest to rzecz, której ludzie unikają jak ognia. Podróżując stopem oczywiście należy zachować pewne środki bezpieczeństwa, ale nie można popadać w panikę – znam mnóstwo osób, które ów środek transportu stosują od dawna w różnych miejscach na całym świecie, od Portugalii przez Tadżykistan po Chiny i nie zamieniliby go na żaden inny. Wiem jedno – nic tak nie potrafiło urozmaicić nigdy mojej podróży jak właśnie spotykanie ciekawych osób na drodze. Żeby nie być gołosłownym przytoczę tu historię z życia wziętą.


Rok temu ja i moja dziewczyna jechaliśmy z Tesalonik do Bitoli (Macedonia), gdzie mieliśmy rozbić namiot w parku narodowym Pelister, bo rano byliśmy w tym miejscu umówieni ze znajomym. W okolicach Edessy wziął nas pewien Grek, który po 30 minutach rozmowy zaproponował byśmy z nim zjedli kolację w jego domku nad jeziorem Prespa przy granicy grecko-macedońsko-albańskiej. Panos, bo tak ów Grek miał na imię, mieszkał w Agios Germanos (gr. Άγιος Γερμανός), przygotował nam greckie potrawy, obwiózł po okolicy odkrywając przed nami świat o jakim nie mieliśmy pojęcia. Mieliśmy okazję zobaczyć wymarłe wioski, których mieszkańcy zostali wypędzeni w trakcie wojny domowej pod koniec lat 40., usłyszeliśmy słowiańskie dialekty, którymi do dziś mówią niektórzy mieszkańcy tych ziem i których nazewnictwo jest dla Greków kwestią dość problematyczną – Panos nazywał to "językiem jugosłowiańskim" bądź "dialektem Skopje" zręcznie unikając nazwy "macedoński". Przenocowaliśmy w Grecji i nazajutrz nasz gospodarz odwiózł nas pod granicę, skąd do Bitoli pozostało nam jedynie 40 kilometrów. Gdybyśmy jechali publicznym środkiem transportu nie mielibyśmy szans na przeżycie tej przygody, która stała się jednym z najciekawszych momentów w czasie czterech miesięcy spędzonych na Bałkanach. Wieczór w Agios Germanos będę pamiętał lepiej niż wieżę Eiffla, Luwr i inne rzeczy, których zobaczenie jest marzeniem wielu ludzi. O tym, że spotkane przypadkiem osoby są lepszymi obiektami konwersacji niż budynki nie muszę chyba wspominać.

Port w Rovinju (Istria).

Językowe wnioski
Bez względu na to, czy Couchsurfing i jazda stopem przypadną komuś do gustu, warto wspomnieć, że sam wyjazd niewiele da pod względem językowym jeśli będziemy unikać kontaktów z miejscowymi ludźmi. Mitem jest bowiem przekonanie, że wystarczy długo przebywać w jakimś miejscu by nauczyć się danego języka, a zamknięcie się w bańce polskiej czy angielskiej jest często najprostszym i najmniej efektywnym rozwiązaniem (chyba, że akurat na tych językach nam najbardziej zależy). Couchsurfing i jazda stopem tylko zwiększają częstotliwość kontaktów z tubylcami – może więc warto się zastanowić, czy za rok nie spróbować? Naturalnie, jeśli macie inne pomysły spędzania wakacyjnego czasu i chciałby się nimi podzielić to zapraszam do dzielenia się nimi.

Podobne posty
Jak znaleźć czas do nauki?
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych
Czy warto zapisać się na kurs językowy?
Język macedoński w praktyce
Płynny w 3 miesiące – czy aby na pewno?

Jak znaleźć czas na naukę?

Zawsze wydawało mi się, iż najciekawszą rzeczą w samym blogowaniu jest interaktywność całego tego przedsięwzięcia (autorami są przecież poniekąd wszyscy czytelnicy), dlatego też starałem się brać pod uwagę każdy głos czytelników "Świata Języków Obcych" oraz zmieniać jego treść zgodnie z ich oczekiwaniami. Dlatego też, w związku z pytaniami zamieszczonymi przez kilku czytelników pod postem "Зачем же писать на других языках?" dotyczącymi tego, czy i jak jest możliwe uczenie się kilku języków jednocześnie, postanowiłem się tą kwestią zająć w osobnym artykule. Będzie to jeden z niewielu postów, który być może przyda się nawet osobom nie mającym do czynienia z językami obcymi, więc możecie go do woli polecać znajomym.

Pewien czytelnik w swoim komentarzu stwierdził, że chodząc do liceum niemożliwym jest uczenie się języków obcych przynajmniej pół godziny dziennie. Nie jest to odosobnione zdanie, biorąc pod uwagę fakt, że nierzadko spotykamy się z opinią na temat chronicznego niedoboru czasu, który można przeznaczyć na coś produktywnego. Lubimy zwalać wtedy winę na szkołę, pracę, jakąś nadprzyrodzoną siłę, która urządziła świat w taki sposób, że na naukę języków obcych czasu już nie starcza. Tymczasem w zdecydowanej większości przypadków jest to wina tylko i wyłącznie nas samych.

Zacznijmy od prostego rachunku matematycznego. By pokazać to dobitniej wezmę pod uwagę człowieka bardzo przeciętnego, czyli takiego, który śpi codziennie po 8 godzin (mimo że większość osób nie chodzi spać wcześnie i śpi po 6), pracuje 8 godzin i 2 godziny dojeżdża do pracy (mimo że spora liczba osób czytających bloga uczy się w liceum bądź studiuje i traci w tym wypadku znacznie mniej czasu – nie piszcie mi tylko o tym ile czasu wam zajmuje nauka poza szkołą, bo sam studiowałem i wiem coś o tym;)). Doba ma 24 godziny. Odejmując od tego 18 mamy nadal 6 godzin do rozdysponowania. I teraz zanim ktoś zacznie narzekać, że nie ma czasu na zrobienie tego i owego niech się spokojnie zastanowi na co ten czas przeznacza.

Zgodzę się z faktem, że w ciągu tych 6 godzin jest pełno spraw, które chcąc nie chcąc trzeba załatwić. Trzeba się najeść, umyć, spędzić czas z bliskimi itp. Jest jednak mnóstwo rzeczy, które śmiało możemy nazwać pożeraczami czasu, czymś co w sumie niewiele do naszego życia wnosi, ale spędzamy przy tym tysiące godzin. Ile czasu dziennie na przykład spędzasz siedząc przed telewizorem, grając w gry komputerowe, oglądając zdjęcia i "lajkując" statusy znajomych na Facebooku bądź oglądając głupawe filmy na YouTube? Ile razy w ciągu tygodnia wychodzisz na imprezę ze znajomymi tracąc na to cały wieczór? Osobiście nie uważam siebie za jakiś wyjątek – tak jak każdy lubię się czasami rozerwać i jeśli ktoś wyobraża sobie mnie jako osobę, która przychodząc do domu tylko się uczy, to się grubo myli. Telewizora jednak faktycznie nie posiadam, w gry komputerowe nie grywam (aczkolwiek zdarzało mi się w przeszłości przesiadywać po kilka godzin dziennie nad Starcraftem czy wszystkimi odsłonami Europy Universalis), na Facebooka wchodzę raz na tydzień i spędzam na nim maksymalnie 5 minut, z YouTube'a korzystam raczej rzadko, a moje życie towarzyskie jest całkiem normalne – spotykam się ze znajomymi dość regularnie, piję od czasu do czasu w niewielkich ilościach alkohol (nie, nie będę nikogo tym artykułem zmuszał do abstynencji), ale jednocześnie nie jest to wyznacznik mojego stylu życia i nie wyobrażam sobie robić tego codziennie.

O co mi więc chodzi? Na pewno nie o to, by przekonywać wszystkich do tego, by przyjęli ascetyczny tryb życia. Jedynie garstka osób w takiej sytuacji byłaby naprawdę szczęśliwa (jeśli ktoś uważa, że by był to radzę mu zostać samemu w domu na tydzień – gwarantuję, że będzie ciągnęło do ludzi nawet największych introwertyków). Zanim jednak ktoś zacznie narzekać, że na naukę języków nie ma czasu to niech zastanowi się nad kwestiami, które wymieniłem powyżej i które naprawdę bardzo można ograniczyć. Jeśli natomiast ktoś uważa, że za żadną cenę nie jest w stanie porzucić oglądania "M jak miłość", spędzania wieczoru na FB, YT oraz grach komputerowych czy piwie/wódce to, brutalnie mówiąc, rzeczy te są dla niego ważniejsze niż języki i tym samym traci prawo do narzekania.

A jak zmniejszyć marnotrawienie czasu? Kiedyś zrobiłem jeden eksperyment, który w dużej mierze zmienił moje podejście do tego, jak wykorzystuję swój czas. Wystarczy do tego zeszyt, długopis oraz zegarek. W całym eksperymencie chodzi o to, by spisywać ile czasu przeznaczamy na różne czynności przez okres kilku dni (żeby całe badanie miało najbardziej obiektywne wyniki należy wybrać jakiś względnie normalny tydzień bez urlopów, egzaminów itp., choć nie jest to oczywiście wymóg). Gdy już zbierzemy dane, należy je spokojnie przeanalizować i zastanowić się nad tym, jakie zmiany w dziennym grafiku można wprowadzić od zaraz. Gwarantuję, że większości z osób, które to zrobią nagle otworzą się oczy i zauważą jak ogromną ilość czasu traciły na rzeczy kompletnie nieistotne. Szczególnie ilość godzin spędzanych bezproduktywnie przed ekranem telewizora (seriale) bądź komputera (gry komputerowe i portale społecznościowe) potrafi naprawdę przerazić. Nagle okaże się, że w ciągu tygodnia można bez większych problemów znaleźć dodatkowe kilka godzin czasu na szeroko pojęte "samodoskonalenie się".

A jakie Wy macie ciekawe pomysły na znalezienie czasu, który można produktywnie wykorzystać? Jak zwykle zapraszam do dyskusji.

Podobne posty:
Зачем же писать на других языках? 
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych
Czy warto zapisać się na kurs językowy?
Faza plateau – co to jest i jak przez to przejść?
Jakiego języka warto się uczyć?

Зачем же писать на других языках?

Надо было довольно долго ждать, но наконец-то пришло время сделать первую запись на русском. В начале могут появиться вопросы на счет использования других языков и потому начну с короткого объяснения. Многие могут спросить зачем же писать на иностранном языке, если до сих пор этот блог был полностью польским и вероятно для 95% его читателей польский язык является родным? Вот мой ответ.

1.„Świat Języków Obcych” прежде всего является блогом, на котором из-за тематики все мои языки должны иметь равный статус и будет только лучше если иногда здесь будет появляться что-нибудь более изощренное чем обычные статьи написанные на польском. Ведь это нетрудно – быть поляком и писать на польском о других языках. В принципе это может делать любой человек и записи на русском, английском, сербском и немецком будут посредственным доказательством того, что я могу писать не только о них, но и на них.

2.Как вы, наверно, заметите, я сделаю несколько ошибок, потому что мой русский, хотя вполне коммуникативный (и в этом у меня нет сомнений) никогда не был и не будет безошибочным. Я вас прошу, дорогие читатели, если найдете какие-нибудь ошибки, напишите мне, пожалуйста, на e-mail. Этой записью я хочу также сказать, что ошибки могут стать лучшим другом в процессе учебы и наглядно показать что еще нам надо улучшить. По-моему, если кто-то боится делать ошибки и поэтому не говорит и не пишет на иностранном языке, значит, он никогда его не выучит. Так впрочем думает любой человек, который знает хотя бы один чужой язык. Есть тоже один очень простой принцип, который лучше всего показывает что надо делать чтобы выучить язык – если хочешь отлично читать, читай; если хочешь говорить, говори; а если хочешь хорошо писать, единственной панацеей является именно письменная работа. Думаю, что больше не надо писать о том, что лучшего упражнения просто нет.

3.Надеюсь, что мой блог в будущем станет местом, как для людей говорящих по-польски, так и для русско-, английско- и сербскоязычных читателей, где каждый сможет принять участие в дискуссиях на различные языковые темы (на любом языке, конечно) и познакомиться с интересными людьми. Прежде всего мне было бы очень приятно познакомиться с блогерами и любителями языков из других стран мира – если кто-нибудь из вас, дорогие читатели, пишет свой лингвистический блог, дайте мне знать. А если хотите только оставить комментарий на моем сайте, не стесняйтесь писать, даже на польском.

O albańskim języku słów kilka – część 1

Stare przysłowie mówi, że "milczenie jest złotem", aczkolwiek w sferze blogerskiej niekoniecznie ma ono wiele wspólnego z prawdą. Dlatego też wraz z nadchodzącym wkrótce początkiem wiosny postanowiłem się po pierwsze – przypomnieć, po drugie – powrócić do pisania na "Świecie Języków Obcych" raz na jakiś czas (stopień tego czasu zależy natomiast od wielu innych czynników), po trzecie – przekazać garść informacji o języku albańskim, które niektórych czytelników, mam nadzieję, zainteresują.

W ostatnim artykule, w którym dzieliłem się moimi planami na rok 2012 wspominałem o tym, iż zacząłem się uczyć albańskiego. Sam projekt nauki tego języka póki co znajduje się w fazie zawieszenia i nie chciałbym się specjalnie nad nim rozwodzić, bo nie byłaby to zbyt pociągająca oraz pełna nagłych zwrotów akcji relacja. Fakt faktem tekst albański nie jest dla mnie magią tak czarną, jaką był jeszcze na początku roku, jednak daleko mi do stwierdzenia, że znam choćby jego podstawy. Mimo to chciałbym nieco przybliżyć jego sylwetkę by każdy czytelnik wyrobił sobie przynajmniej mgliste pojęcie o języku, którym na Bałkanach włada około 5 milionów ludzi.

Słowa, słowa, słowa
Dla kogoś kto z albańskim ma do czynienia po raz pierwszy jest to język kompletnie niezrozumiały, szczególnie w wersji mówionej, która w niektórych regionach albańskojęzycznego świata różni się dość znacznie od standardu literackiego (o czym nieco później). W wersji pisanej jest nieco lepiej, bo spostrzegawcza osoba zacznie zauważać rzeczy, które przypominają to co dobrze znamy z naszego słowiańsko-germańsko-romańskiego podwórka. Weźmy chociażby takie proste zdanie:
Kosova është një shtet i pavarur në Evropën Juglindore.
Kosowo jest niezależnym państwem w Europie południowo-wschodniej.
Słowa është, shtet czy jug oraz nazwy geograficzne zdają się być bardzo znajome, czyż nie? Do tego dochodzi rodzajnik nieokreślony një, wyraz oznaczający polskie "w". Z kontekstu możemy natomiast zrozumieć, że -lindore oznacza coś "wschodniego" ("wschód" to po albańsku lindja) natomiast i pavarur znaczy tyle co "niezależny". Nie ma się jednak co oszukiwać – czytanie nawet tak względnie prostych tekstów jak albańska wikipedia na samym początku sprawia pewne trudności i nie należy do zajęć prostych, tym bardziej dla osób, które są przyzwyczajone do tego, że czytają po angielsku, rosyjsku czy francusku bez żadnych problemów. Mimo podobieństw do innych języków indoeuropejskich nawet w zakresie bardzo podstawowych wyrazów możemy znaleźć słowa, które potrafią człowieka naprawdę zadziwić.

Znając takie wyrazy jak a mother, die Mutter, мать lekki szok wywołuje u człowieka fakt, iż albański wyraz motër/motra oznacza nie matkę, lecz siostrę. Znając przymiotniki new, neu, novi, новый oczekujemy, że albański uraczy nas czymś podobnym, gdy tymczasem w miejsce kolejnego znajomo brzmiącego przymiotnika na literę "n" otrzymujemy zupełnie nam obce ri.  Podsumowując więc, podobieństwa są (dość spory jest zasób słownictwa zapożyczonego z łaciny), często pomagają, aczkolwiek poleganie na nich jest dość ryzykowne.

O gramatyce szczegółowo wypowiadać się bym nie chciał, a to z tej racji, że tak naprawdę jej jeszcze dobrze nie znam. Po przerobieniu jednak pierwszych kilku lekcji mogę stwierdzić, iż czasownik działa na podobnej zasadzie co w języku francuskim i w zależności od czasów i trybów potrafi przybierać rozmaite formy. Do tego dochodzą rzeczy dobrze znane z języków bałkańskich – odpowiednikiem serbskiej konstrukcji z да czy greckiej z να jest albańskie .
Odmiana rzeczownika jest zaś względnie prosta – faktycznie jest 5 przypadków, ale liczne formy się powtarzają, co znacznie ułatwia sprawę. Znacznie większe przeszkody znalazłem natomiast na polu nieregularnej liczby mnogiej.

Historia i dialekty albańskiego

Tu zaczyna się najciekawsza część tej opowieści. Kim są bowiem Albańczycy i skąd się wziął ich język? Pytanie to, z pozoru proste, od wielu lat nastręcza badaczom sporych problemów i mimo iż obecnie o samym języku oraz etnogenezie wiemy znacznie więcej niż w XIX wieku to nadal nie ma dowodów jednoznacznie potwierdzających jedną z teorii.

Na kartach historii Albańczycy pojawiają się oficjalnie dopiero w bizantyjskich źródłach z II połowy XI wieku, co jest ciekawe zwłaszcza ze względu, iż od swoich greckich i słowiańskich sąsiadów różnili się znacznie. Wraz z upadkiem Konstantynopola w roku 1204 i wytworzeniem się swoistej próżni politycznej na Bałkanach miejscowi przywódcy zaczęli zyskiwać na znaczeniu, a w XV wieku jeden z nich, Gjergj Kastrioti, znany bardziej pod imieniem Skanderbeg (alb. Skënderbeu), doprowadził do powstania pierwszej organizacji skupiającej albańskich wielmożów w celu obrony przed Turkami. Lidhja Shqiptare e Lezhës czyli Liga z Lezhë opierała się muzułmańskim agresorom aż do 1479 roku, kiedy to w ręce muzułmanów wpadła Szkodra.

Trwająca niemal 500 lat okupacja Albanii przez Turków osmańskich spowodowała przejście sporej części Albańczyków na islam i w dzisiejszej publicystyce nierzadko można spotkać się z opinią jakoby każdy Albańczyk był muzułmaninem. Praktyka wygląda natomiast zgoła inaczej. Chrześcijaństwo, mimo iż nie jest dominującym wyznaniem ma się całkiem nieźle, szczególnie na południu (prawosławie) i północy (katolicyzm) kraju. Większość danych statystycznych mówi o tym, iż 70% obywateli albańskich wyznaje islam, 20% prawosławie, natomiast 10% katolicyzm. Mimo tego trudno jednak mówić o tym by wiara mahometańska była podstawą albańskiej tożsamości narodowej. Pod każdym względem ustępuje ona szeroko rozumianej albańskości. Na Bałkanach jest takie powiedzenie, że jedyną religią Albańczyka jest Albania i sporo jest w tym racji. Gdy wjedzie się w pobliże takich miast jak Tetovo czy Gostivar w Macedonii nie rzucają się w oczy półksiężyce lecz czerwone flagi z dwugłowym orłem będące albańskim symbolem narodowym. Najlepiej indyferentyzm religijny oddaje natomiast żywot ojca Skanderbega Gjona Kastrioti, który wyznanie zmieniał w zależności od tego z kim aktualnie był sprzymierzony i w ciągu swojego życia zdążył być zarówno katolikiem, prawosławnym oraz muzułmaninem. Sam Skanderbeg przeszedł do historii jako wzór obrońcy chrześcijaństwa przed tureckim naporem, a pierwszy albański pisarz z krwi i kości Gjon Buzuku był katolickim księdzem – trudno w historii tego narodu mówić o podobnych bohaterach  wyznających islam.

Ale nie religia i polityka mają być głównym tematem tego artykułu lecz język. Jako że natomiast artykuł się rozrósł pozostawię wszystkich w pewnej niepewności i dokończę niebawem (tym razem w znacznie krótszym czasie niż 3 miesiące). W międzyczasie zapraszam do komentarzy, które zawsze były czymś co "Świat Języków Obcych" napędzało najbardziej, więc zawsze są mile widziane.

Językowe plany na rok 2012

Podtrzymując starą świecką tradycję tworzenia noworocznych planów (patrz Językowe plany 2011) postanowiłem znów pójść na łatwiznę (bo, powiedzmy sobie szczerze, nie trzeba być geniuszem, by napisać tego typu artykuł) i podzielić się z wami tym, czym zamierzam się zajmować w przyszłym roku oraz, przede wszystkim, trochę rozliczyć się z tego co zapowiadałem 12 miesięcy wcześniej. Dla was będzie to ważne głównie z tego wględu, iż zawartość bloga, nie licząc uniwersalnych dyskusji o najłatwiejszych i najtrudniejszych językach świata, w ogromnej mierze zależy od tego czym się właśnie zajmuję. Ale zanim przejdziemy do przyszłości cofnijmy się nieco w czasie.

Warto sobie najpierw przeczytać post o planach na rok 2011
W planach było:

zajęcie się czterema głównymi językami, czyli angielskim, rosyjskim, serbskim oraz niemieckim. W szczególności chodziło mi nieco o urozmaicenie, jakim było dodanie do czytelniczego repertuaru literatury pięknej w tych językach, co w każdym przypadku się udało – najlepiej pod tym względem było z językiem rosyjskim (seria książek Akunina o detektywie Fandorinie, "Mistrz i Małgorzata" Bułhakowa, teraz wezmę się za "Dzieci Arbatu" i pewnie, gdy znów poczuję niedosyt, sięgnę po inne pozycje Akunina) oraz serbskim (od mojego osobistego faworyta Miljenko Jergovicia przez wspomniane rok temu dzieła Andricia oraz Mihajlovicia po antologię serbskich przypowieści z przełomu XIX i XX wieku, których słownictwo nierzadko było bardziej zbliżone do tego używanego obecnie w języku macedońskim). Nieco gorzej było z językiem angielskim (początkowo Irving, następnie, jak na osobę zainteresowaną Republiką Południowej Afryki przystało, J.M. Coetzee), głównie z racji tego, że miejsce literatury zajmowało nierzadko inne pozycje czytelnicze, czasem mniej a czasem bardziej rozwijające. Poza tym postanowiłem sobie przypomnieć dawne lata i znów obejrzeć, tym razem bez napisów czy lektora, takie serialowe perełki jak "Twin Peaks" czy "Black Adder". Najgorzej sytuacja się miała z niemieckim, gdzie prócz zeszłorocznego hitu Sarrazina przebrnąłem jedynie przez całkiem zabawną książkę Thomasa Brussiga "Am kürzeren Ende der Sonnenallee", poddałem się przy "Wilku stepowym" Hessego (początek bardzo przyjemny, ale radość z czytania właściwej części dzieła była już dość nikła z racji ekstremalnie długich zdań i licznych przemyśleń natury egzystencjalnej przy użyciu słownictwa daleko wykraczającego poza moją obecną wiedzę – może po prostu byłem zbyt niecierpliwy? Cóż, wrócimy do tematu za kilka lat.), a aktualnie czytam "Blaszany bębenek" Grassa.
Jeśli chodzi o aktywne użycie języka to proporcje były niemal takie same z poważnym wskazaniem na serbski (albo chorwacki mówiony przez osobę, która jest przyzwyczajona do standardu belgradzkiego), co akurat rozumie się samo przez się. Niemiecki raczej okazjonalnie.

– zajęcie się francuskim i ukraińskim – tu zawiodłem. Miałem miesiące (głównie na początku roku), w których potrafiłem kilka godzin spędzić nad ukraińskim (w ogromnej mierze było to czytanie gazet i książek o historii tego państwa, ale też tłumaczenia z polskiego, żeby w końcu ukraiński "żył swoim życiem", a nie był tylko zdziwaczałą formą mojego rosyjskiego), ale było to na tyle niesystematyczne, że trudno mi mówić o jakimś przełomie. Francuski natomiast, jak był, tak pozostaje raczej w strefie marzeń. Znowu doszedłem mniej więcej do połowy podręcznika, poczytałem parę tekstów, przyszło coś ważniejszego i tak sobie ten język siedzi w miejscu aż do dnia, kiedy znów postanowię po raz n-ty zająć się nim na poważnie.
– niderlandzki / afrikaans – pozwólcie, że tego nawet nie skomentuję;)

Poza tym przez krótki okres czasu zajmowałem się macedońskim, o czym dwukrotnie pisałem oraz bułgarskim, ale trudno nazwać to inaczej niż przelotna znajomość.


Jakie są więc językowe plany na rok 2012?

Po pierwsze, chciałbym dla własnej satysfakcji kontynuować to co robiłem dotychczas z moimi czterema językami, z czym nie powinno być raczej problemów, bo zwyczajnie sprawia mi to frajdę. Nie chcę podawać listy obowiązkowych lektur. Ważne tylko, żeby było dużo, mądrze i ciekawie.

Po drugie, idąc za radami ludzi mądrzejszych w niektórych kwestiach ode mnie, zamierzam ograniczyć na tym blogu używanie języka polskiego i pisać czasem w innych językach, głównie angielskim oraz rosyjskim. Ten krok ma niepodważalne zalety, zarówno dla mnie, jak i dla czytelników. Jako iż jest to blog o językach obcych, dla ludzi, którzy się uczą języków obcych, głupio byłoby używać stale języka ojczystego. Pisanie w językach obcych będzie dla mnie doskonałym sposobem sprawdzenia własnych kompetencji. Niewielkie błędy naturalnie będą się zdarzać, ale zawsze wychodziłem z założenia, że praktyka czyni mistrza i zamiast czytać milion książek o tym jak coś się robi, należy po prostu to zacząć robić (może jedynie uprzednio przeczytawszy choć krótki podręcznik). Jeśli dobrze pójdzie to może do grona czytelników dołączą osoby spoza świata polskojęzycznego. Ostatnią zaletą tego posunięcia będzie stosunkowa niewielka ilość wybitnie głupawych komentarzy – po prostu mniemam, iż osoba nie potrafiąca napisać poprawnego logicznie zdania w swoim języku ojczystym ma jeszcze większe problemy z wyrażaniem się w języku obcym (choć nie jest wykluczone, że się mylę).

Po trzecie, zamierzam w niedalekiej przyszłości utworzyć fan page "Świata Języków Obcych" na Facebooku i konto na Twitterze. Podchodziłem do tego wcześniej z ogromną rezerwą, bo o wspomnianych serwisach mam zdanie, delikatnie mówiąc, nienajlepsze. Blog się jednak powiększa z dnia na dzień i powoli brak dojścia do tych środków przekazu zaczyna mu doskwierać. Często natomiast zdarza mi się natrafić na coś ciekawego, co chciałbym pokazać, ale niekoniecznie widzę sens pisania o tym artykułu. Osoby posiadające więc FB i Twittera będą miały w ten sposób dostęp do rozmaitych, ukazujących się częściej lub rzadziej bonusów.

Po czwarte, chcę w tym roku poważnie zająć się językiem albańskim. Wiem, że dla niektórych ludzi to może być szok z racji niewielkiej popularności tego języka w naszym kraju, ale jako że zajmuję się, na razie półprofesjonalnie, Bałkanami może się okazać bardzo przydatny, a nic mnie nigdy tak nie irytowało jak specjaliści od Kosowa czy Albanii, którzy nie znają oficjalnego języka tego państwa. Mimo przynależności do języków indoeuropejskich albański jest tworem dość specyficznym, który nawet na pierwszy rzut oka wygląda na język znacznie bardziej obcy niż języki słowiańskie, germańskie czy romańskie, dlatego też nie oczekiwałbym biegłości w mowie i w piśmie w ciągu najbliższych miesięcy. Jeśli w grudniu będę w stanie czytać gazety i artykuły bez większych problemów (tzn. bez zastanawiania się nad znaczeniem co trzeciego zdania i grzebaniem w słowniku) stwierdzę, że plan został wykonany i stwierdzę czy warto z tym iść dalej.

Po piąte, chciałbym, aby podobnie jak dotychczas bardzo ważną część bloga stanowili czytelnicy, którzy nierzadko wnosili do niego więcej niż sam autor. Dlatego też byłbym bardzo wdzięczny za każdą sugestię na temat tego jak strona powinna wyglądać i jakie tematy powinny być na niej poruszane (choć z góry mówię, że nie mam zamiaru służyć za autorytet od hindi, perskiego, japońskiego etc.). Co twierdzicie o obcojęzycznych artykułach? O fan page'u na FB i Twitterze? A może ktoś chce powiedzieć, że nauka albańskiego nie ma sensu? Piszcie.

Podobne posty:
Językowe plany na rok 2011
Kilka słów o prowadzeniu bloga językowego
Demony głupoty – część 1
Macedoński – wstęp i z czego się uczyłem
Język macedoński w praktyce
Czy i kiedy opłaca się uczyć ukraińskiego?