języki świata

O albańskim języku słów kilka – część 1

Stare przysłowie mówi, że "milczenie jest złotem", aczkolwiek w sferze blogerskiej niekoniecznie ma ono wiele wspólnego z prawdą. Dlatego też wraz z nadchodzącym wkrótce początkiem wiosny postanowiłem się po pierwsze – przypomnieć, po drugie – powrócić do pisania na "Świecie Języków Obcych" raz na jakiś czas (stopień tego czasu zależy natomiast od wielu innych czynników), po trzecie – przekazać garść informacji o języku albańskim, które niektórych czytelników, mam nadzieję, zainteresują.

W ostatnim artykule, w którym dzieliłem się moimi planami na rok 2012 wspominałem o tym, iż zacząłem się uczyć albańskiego. Sam projekt nauki tego języka póki co znajduje się w fazie zawieszenia i nie chciałbym się specjalnie nad nim rozwodzić, bo nie byłaby to zbyt pociągająca oraz pełna nagłych zwrotów akcji relacja. Fakt faktem tekst albański nie jest dla mnie magią tak czarną, jaką był jeszcze na początku roku, jednak daleko mi do stwierdzenia, że znam choćby jego podstawy. Mimo to chciałbym nieco przybliżyć jego sylwetkę by każdy czytelnik wyrobił sobie przynajmniej mgliste pojęcie o języku, którym na Bałkanach włada około 5 milionów ludzi.

Słowa, słowa, słowa
Dla kogoś kto z albańskim ma do czynienia po raz pierwszy jest to język kompletnie niezrozumiały, szczególnie w wersji mówionej, która w niektórych regionach albańskojęzycznego świata różni się dość znacznie od standardu literackiego (o czym nieco później). W wersji pisanej jest nieco lepiej, bo spostrzegawcza osoba zacznie zauważać rzeczy, które przypominają to co dobrze znamy z naszego słowiańsko-germańsko-romańskiego podwórka. Weźmy chociażby takie proste zdanie:
Kosova është një shtet i pavarur në Evropën Juglindore.
Kosowo jest niezależnym państwem w Europie południowo-wschodniej.
Słowa është, shtet czy jug oraz nazwy geograficzne zdają się być bardzo znajome, czyż nie? Do tego dochodzi rodzajnik nieokreślony një, wyraz oznaczający polskie "w". Z kontekstu możemy natomiast zrozumieć, że -lindore oznacza coś "wschodniego" ("wschód" to po albańsku lindja) natomiast i pavarur znaczy tyle co "niezależny". Nie ma się jednak co oszukiwać – czytanie nawet tak względnie prostych tekstów jak albańska wikipedia na samym początku sprawia pewne trudności i nie należy do zajęć prostych, tym bardziej dla osób, które są przyzwyczajone do tego, że czytają po angielsku, rosyjsku czy francusku bez żadnych problemów. Mimo podobieństw do innych języków indoeuropejskich nawet w zakresie bardzo podstawowych wyrazów możemy znaleźć słowa, które potrafią człowieka naprawdę zadziwić.

Znając takie wyrazy jak a mother, die Mutter, мать lekki szok wywołuje u człowieka fakt, iż albański wyraz motër/motra oznacza nie matkę, lecz siostrę. Znając przymiotniki new, neu, novi, новый oczekujemy, że albański uraczy nas czymś podobnym, gdy tymczasem w miejsce kolejnego znajomo brzmiącego przymiotnika na literę "n" otrzymujemy zupełnie nam obce ri.  Podsumowując więc, podobieństwa są (dość spory jest zasób słownictwa zapożyczonego z łaciny), często pomagają, aczkolwiek poleganie na nich jest dość ryzykowne.

O gramatyce szczegółowo wypowiadać się bym nie chciał, a to z tej racji, że tak naprawdę jej jeszcze dobrze nie znam. Po przerobieniu jednak pierwszych kilku lekcji mogę stwierdzić, iż czasownik działa na podobnej zasadzie co w języku francuskim i w zależności od czasów i trybów potrafi przybierać rozmaite formy. Do tego dochodzą rzeczy dobrze znane z języków bałkańskich – odpowiednikiem serbskiej konstrukcji z да czy greckiej z να jest albańskie .
Odmiana rzeczownika jest zaś względnie prosta – faktycznie jest 5 przypadków, ale liczne formy się powtarzają, co znacznie ułatwia sprawę. Znacznie większe przeszkody znalazłem natomiast na polu nieregularnej liczby mnogiej.

Historia i dialekty albańskiego

Tu zaczyna się najciekawsza część tej opowieści. Kim są bowiem Albańczycy i skąd się wziął ich język? Pytanie to, z pozoru proste, od wielu lat nastręcza badaczom sporych problemów i mimo iż obecnie o samym języku oraz etnogenezie wiemy znacznie więcej niż w XIX wieku to nadal nie ma dowodów jednoznacznie potwierdzających jedną z teorii.

Na kartach historii Albańczycy pojawiają się oficjalnie dopiero w bizantyjskich źródłach z II połowy XI wieku, co jest ciekawe zwłaszcza ze względu, iż od swoich greckich i słowiańskich sąsiadów różnili się znacznie. Wraz z upadkiem Konstantynopola w roku 1204 i wytworzeniem się swoistej próżni politycznej na Bałkanach miejscowi przywódcy zaczęli zyskiwać na znaczeniu, a w XV wieku jeden z nich, Gjergj Kastrioti, znany bardziej pod imieniem Skanderbeg (alb. Skënderbeu), doprowadził do powstania pierwszej organizacji skupiającej albańskich wielmożów w celu obrony przed Turkami. Lidhja Shqiptare e Lezhës czyli Liga z Lezhë opierała się muzułmańskim agresorom aż do 1479 roku, kiedy to w ręce muzułmanów wpadła Szkodra.

Trwająca niemal 500 lat okupacja Albanii przez Turków osmańskich spowodowała przejście sporej części Albańczyków na islam i w dzisiejszej publicystyce nierzadko można spotkać się z opinią jakoby każdy Albańczyk był muzułmaninem. Praktyka wygląda natomiast zgoła inaczej. Chrześcijaństwo, mimo iż nie jest dominującym wyznaniem ma się całkiem nieźle, szczególnie na południu (prawosławie) i północy (katolicyzm) kraju. Większość danych statystycznych mówi o tym, iż 70% obywateli albańskich wyznaje islam, 20% prawosławie, natomiast 10% katolicyzm. Mimo tego trudno jednak mówić o tym by wiara mahometańska była podstawą albańskiej tożsamości narodowej. Pod każdym względem ustępuje ona szeroko rozumianej albańskości. Na Bałkanach jest takie powiedzenie, że jedyną religią Albańczyka jest Albania i sporo jest w tym racji. Gdy wjedzie się w pobliże takich miast jak Tetovo czy Gostivar w Macedonii nie rzucają się w oczy półksiężyce lecz czerwone flagi z dwugłowym orłem będące albańskim symbolem narodowym. Najlepiej indyferentyzm religijny oddaje natomiast żywot ojca Skanderbega Gjona Kastrioti, który wyznanie zmieniał w zależności od tego z kim aktualnie był sprzymierzony i w ciągu swojego życia zdążył być zarówno katolikiem, prawosławnym oraz muzułmaninem. Sam Skanderbeg przeszedł do historii jako wzór obrońcy chrześcijaństwa przed tureckim naporem, a pierwszy albański pisarz z krwi i kości Gjon Buzuku był katolickim księdzem – trudno w historii tego narodu mówić o podobnych bohaterach  wyznających islam.

Ale nie religia i polityka mają być głównym tematem tego artykułu lecz język. Jako że natomiast artykuł się rozrósł pozostawię wszystkich w pewnej niepewności i dokończę niebawem (tym razem w znacznie krótszym czasie niż 3 miesiące). W międzyczasie zapraszam do komentarzy, które zawsze były czymś co "Świat Języków Obcych" napędzało najbardziej, więc zawsze są mile widziane.

Dialekty języka hiszpańskiego i ich nauka – autor: Piotr

Zawsze uważałem, że w kwestiach, w których sami nie jesteśmy specjalistami powinniśmy oddawać głos innym osobom, które mają trochę więcej do powiedzenia na dany temat. Dlatego też na "Świecie języków obcych" istnieje takie coś jak gościnne artykuły. Kilka miesięcy temu mieliście okazję przeczytać znakomity gościnny artykuł o języku arabskim i o tym jak się go uczyć. Sądząc po komentarzach okazał się to strzał w dziesiątkę. Wiedząc o tym, że sporo osób uczy się, bądź myśli o nauce języka hiszpańskiego (do którego mi na razie, niestety, nie jest zbytnio po drodze) postanowiłem oddać głos koledze Piotrowi, który już niejeden raz przekazywał swoje cenne uwagi w komentarzach do innych artykułów i którego wiedza na temat języków iberoromańskich jest znacznie większa niż moja. Zachęcam więc do przeczytania jego artykułu i do komentarzy!

Za uprzejmością, jak również zachętą ze strony Karola mam przyjemność podzielić się na ramach Jego blogu informacjami na temat dialektów języka hiszpańskiego i kilkoma moimi osobistymi doświadczeniami. Aby artykuł był "czytalny" również dla osób nie uczących się hiszpańskiego rezygnuję w nim ze szczegółowej charakterystyki gramatycznej, fonetycznej i leksykalnej poszczególnych grup dialektów, natomiast osobom zainteresowanym ich nauką spróbuję pod koniec również krótko poradzić i podpowiedzieć.

Język hiszpański zdaje się cieszyć coraz większym zainteresowaniem w naszym kraju. Mimo coraz bogatszego wyboru podręczników możliwości nauki tego bogatego języka wyłącznie na ich podstawie są jednak skromnie ograniczone zaledwie do jednego z wariantów używanych na Półwyspie Iberyjskim. W Polsce bowiem tradycja nakazuje nauczać europejskich dialektów języków obcych, takich jak angielski z Wielkiej Brytanii, lub właśnie hiszpański z Hiszpanii, a nie ich wariantów zamorskich. Przyjrzyjmy się teraz szerzej sytuacji językowej w świecie hiszpańskojęzycznym, w tym również zobaczmy na ile sprawdza się w komunikacji przyjęty w polskim systemie nauczania "standard" z Hiszpanii.

Rodzimi użytkownicy języka hiszpańskiego na świecie. Źródło – wikipedia.org.

Język hiszpański dotarł do Ameryki wraz z jej podbojem przez Hiszpan, począwszy od przełomu wieku XV i XVI. Na początku warto powiedzieć, że kolonizacja Ameryki następowała w większości z południowych regionów Hiszpanii, tj., głównie z Andaluzji. Używany w Hiszpanii standard literacki (jak również ten nauczany w Polsce) oparty jest natomiast na dialektach północnych. Język przeważającej części kolonizatorów od początku się więc różnił, z biegiem czasu w wyniku izolacji od Hiszpanii (i poszczególnych regionów Ameryki od siebie wzajemnie) zmiany się nasilały. Trzeba jednak wyraźnie zauważyć, że od czasów konkwisty język ewoluował po obydwu stronach oceanu i od wieku XVI lub XVII również na Półwyspie Iberyjskim zdążył się zauważalnie zmienić. Co ciekawe, w efekcie czego wiele słów w powszechnej świadomości ludzi uważanych za amerykanizmy, jest tak naprawdę archaizmami, które przetrwały w pewnych regionach Ameryki, a w Hiszpanii już wyszły z użycia, choć dawiej używane były. Podobnie w Hiszpanii nadal używane są słowa, które w Ameryce zdążyły już wyjść z użycia. Dwa etnolekty rozdziera więc zarówno powstawanie nowych, jak i zanikanie użycia dawnych wyrazów i struktur gramatycznych. Po obu stronach oceanu język był też pod wpływem innych języków obcych. Szczególnie interesujące jest to w Ameryce, gdzie wśród kolonizatorów pomiędzy Hiszpanami byli obecni ludzie innych narodowości, a zwłaszcza afrykańscy niewolnicy pochodzący w większości z okolic dzisiejszej Nigerii. W Ameryce kolonizatorzy zmieszali się z lokalną ludnością indiańską. O ile w przypadku brytyjskiego podboju Ameryki powiemy raczej o wyparciu ludności rdzennej na skolonizowanych terenach, takie kompletne wyparcie nie powiodło się Hiszpanom na wielu obszarach położonych bardziej na południe, w mniej korzystnym klimacie. Ludzie czystej "rasy białej" stanowią dziś mniejszość populacji Ameryki Łacińskiej, przeważa natomiast w różnych proporcjach mieszanka "rasy białej" (konkwistadorzy), "czarnej" (niewolnicy) i napotkanych tubylczych. Nawet na obszarach gdzie miejscowa ludność indiańska została doszczętnie wyparta (np. wyspiarska część Karaibów, od której rozpoczęła się konkwista) zachowała się do dziś pewna ilość wyrazów wywodzących się z lokalnie używaych języków. Niektóre z indiańskich i afrykańskich zapożyczeń weszły do ogółu zasobu języka hiszpańskiego (w tym tego z Półwyspu Iberyjskiego), wiele natomiast używanych jest współcześnie jedynie lokalnie na określonych obszarach. Rówież w gramatyce i fonetyce zaznacza się wpływ języków obcych. Wśród języków jakie wywarły wpływ na dialekty amerykańskie można wymienić m.in. język angielski, włoski, yoruba, ogromną liczbę języków lokalnej ludności w tym nahuatl, keczua, aymara, taíno, języki majów. 

Skończmy już przynudnawą część teoretyczną i zobaczmy jak wygląda współczesna sytuacja w języku hiszpańskim w praktyce. Poszczególne dialekty łączy pewien wspólny szkielet gramatyczny i leksykalny, który choć i w dość zasadniczych elementach (typu odmiana czasowników) nieraz się różni pomiędzy dialektami, spaja je w jeden… waham się użyć słowa "język". Na tym zbliżonym do siebie szkielecie wisi jednak nieco zróżnicowane słownictwo i tak dla przykładu w Hiszpanii fasolę nazywają "judía", w Argentynie "poroto", w Republice Dominikany "habichuela", w Wenezuelii "caraota", w Peru "frejol", w Kolumbii "fríjol", a w Meksyku "frijol". Fasolkę szparagową natomiast w Hiszpanii nazywają "judía verde", w Argentynie "chaucha", w Republice Dominikany "guandul", w Wenezuelii i Peru "vainita", w Kolumbii "habichuela", a w Meksyku "ejote". Prawdą jest jednak, że w innych krajach często powtarza się któreś z już powyżej wymienionych słów, lub jest dość podobne i zrozumiałe. Dla nas istotne jest, po pierwsze, na ile sami rodowici użytkownicy języka hiszpańskiego rozumieją słowa z innych regionów, po drugie, na ile istniejące różnice utrudniają komunikację pomiędzy rodowitymi użytkownikami języka i po trzecie, jak duże utrudnienie sprawią osobie uczącej się języka hiszpańskiego jako obcego. Wyrazy nie wchodzące w skład słownictwa potocznego, są zwykle w pewnym stopniu rozumiane na szerszym obszarze, choć nie jest to regułą i tyczy się gł. sąsiadów. Jako jednak, że dochodzi do tego zbliżony "szkielet" języka (czyli większość wypowiadanych słów, choćby mało kluczowych dla przekazu to jednak wspólnych) nie uniemożliwia to komunikacji pomiędzy rodowitymi użytkownikami języka hiszpańskiego z oddalonych obszarów, ale o tym i czy na pewno później. Z pewnością dochodzi do wielu nieporozumień i utrudnień. Celowo dałem przykład fasoli i fasolki szparagowej gdyż zdarzyło mi się właśnie z początku nie porozumieć z pewną dziewczyną z Republiki Dominikany, gdy użyłem słowa "habichuela", które jak widzimy powyżej w Kolumbii oznacza fasolkę szparagową, a w Republice Dominikany zwykłą fasolę, czyli już inne warzywo. Trzeba jedynie dodać, że im język bardziej potoczny, tym różnice leksykalne się nasilają w zasadzie czyniąc dwa dialekty niezrozumiałymi.

Pomiędzy dialektami istnieją również liczne różnice gramatyczne takie jak inne użycie czasów, trybów, przyimków, zaimków, ogólnie różnorodnego rodzaju konstrukcji gramatycznych. Podobnie jak w przypadku słownictwa, różnice nasilają się przechodząc do języka coraz bardziej potocznego lub gwarowego. Również język oficjalny jest w pewnym, choć niewielkim stopniu zróżnicowany gramatycznie, a różnice gramatyczne można odnaleźć już przeglądając prasę.

Niewątpliwie najbardziej skomplikowana do opisania jest kwestia akcentu, oraz wymowy. Sytuacja jest na tyle skomplikowana, że np. w Kolumbii można wyznaczyć kilkanaście lokalnych dialektów o pewnych różnicach gramatycznych, leksykalnych i tak silnych różnicach fonetycznych, to brzmienie jednego Kolumbijczyka może być bardziej podobne do brzmienia mieszkańca Madrytu niż do brzmienia drugiego Kolumbijczyka z innego regionu kraju. Punktem wyjścia jest z jakiego regionu Hiszpanii pochodziła przeważająca część kolonizatorów. O ile słownictwo standardowe w całym kraju będzie wspólne, to jednak cechy silniej gwarowe nie wchodzące w skład języka oficjalnego, jak również kwestie fonetyczne nie układają się zgodnie z granicami państw, a raczej geograficznie. W ten sposób mowa Kolumbijczyka z Barranquilli na wybrzeżu Morza Karaibskiego, bardziej przypomina mowę mieszkańca Panamy, Wenezuelii lub nawet Kuby, czyli innych regionów Karaibów, niż mowę mieszkańca Bogoty w kolumbijskich Andach. Tutaj jako ciekawostę dodam, że znajoma ze wschodniej Kuby powiedziała mi niedawno, że nie potrafi po mowie odróżnić między sobą mieszkańców zachodniej Kuby i mieszkańców Portoryko. Niestety nie jestem dobrze osłuchany z brzmieniem zachodniokubańskim, by oceniać, na ile jest podobne do portorykańskiego (choć możliwe, że faktycznie dostrzegam podobieństwo), jednak jej dość charakterystyczny dla mnie środkowo-wschodniokubański akcent różni się od dominikańskiego (czyli wyspę dalej) lub portorykańskiego (dwie wyspy dalej) dość wyraźnie. W ten więc sposób kwestie fonetyczne są niezwykle złożone lokalnie i np. mieszkańcy Republiki Dominikany też w zasadzie mówią na kilka różnych sposobów. Tutaj w ramach ciekawostki mogę się pochwalić, że na podstwie błędów ortograficznych (w postaci przybliżania zapisu do wymowy, co przez fatalny poziom edukacji na wyspie jest normą) jestem w stanie przybliżyć, z której części Republiki Dominikany jest dziewczyna. Sztuczka opiera się na tym, że w jednych częściach państwa istnieje wyłącznie głoska "l", a w innych wyłącznie "r". Znacznie łatwiej numer powtórzyć jest jednak w Kolumbii, gdzie jak już wspomniałem różnice w wymowie, jak rówież pewne różnice w gramatyce i słownictwie są znacznie większe. Ogólnie trzeba powiedzieć, że wymowa każdego człowieka w pewnym stopniu odbiega od pisma. Różne dialekty charakteryzują się odejściem w różnym stopiu i na odmienne sposoby, dochodzi do tego ogólna różnica w akcencie.

Spróbujmy odpowiedzieć na dwa, jak myślę, podstawowe dla nas pytania, czyli po pierwsze, na ile rodowici użytkownicy języka z różnych regionów się ze sobą dogadują w praktyce, a po drugie, jak przekłada się to na możliwości komunikacyjne osoby uczącej tego języka i trudność jego nauki. To na ile się dogadują osobiście znam najlepiej z relacji Wenezuelki (od m.in. której się uczę), która na pół roku wyjechała do Madrytu. Jak wynika z opowieści po przyjeździe "nic nie rozumiała z tego co mówią". W ciągu tygodni przywykła do nowego akcentu, nowej wymowy i rozumiała normalnie. Opowiadała mi z przykładami jakie to dziwne rzeczy usłyszała w Hiszpanii, kiedy czegoś nie zrozumiała, lub Jej nie zrozumieli. Jako, że ja koncentruję się na wariantach z Jej części Ameryki przyznaję, że sam byłem słuchając tego zaszokowany i też na Jej miejscu bym nie zrozumiał. Z zabawniejszych sytuacji – poszła kiedyś do salonu i interesował Ją telefon LG. Ogłupiała kobieta w salonie rozgląda się i nie może znaleźć takiego telefonu, a to dlatego, że "LG" w Wenezuelii przeliterowują jak po angielsku, tymczasem gdy w Hiszpanii po hiszpańsku. Funkcjonowanie Wenezuelczyka w Madrycie jest możliwe; w ciągu kilku miesięcy Wenezuelczyk nauczy się rozumieć wszystko co istotne, jednocześnie jednak jest nieco utrudnione. Główny problem stanowi język potoczny, czyli dwa wzajemnie niezrozumiałe światy oraz różnice w wymowie i akcencie. W dalszej kolejności liczne różnice w słownictwie standardowym, na końcu pewnie różnice gramatyczne, które choć umiarkowane, również często zmieniają dokładne znaczenie wyrażenia. Poza Hiszpanami, w świecie hiszpańskojęzycznym za szczególnie ciężkich do zrozumienia uchodzą Kubańczycy, czasem Argentyńczycy, choć niektórzy oglądając telenowele są z nimi akurat osłuchani. Ja osobiście słuchając np. piosenki w hiszpańskim z Hiszpanii niby rozumiem, ale nie opuszcza mnie wrażenie, że słucham czegoś po czesku lub w jakimś innym języku obcym. Warto zauważyć, że w świecie hiszpańskojęzycznym nie panuje zgoda w kwesti tego, czy posługują się jednym, czy wieloma różnymi językami. Wśród szczególnie obstających za podziałem języka na kilka są Argentyńczycy, którzy sami przy tym posługują się jednym z bardziej specyficznych etnolektów.

Zanim dojdziemy do tego jakiego dialektu się uczyć i jak to robić, najpierw krótko ich podział. Dialekty można przypisać do kilku szerszych grup:
1. Hiszpania. Hiszpania to ogromna liczba zróżnicowanych gwar, mieszczących się jednak pod wspólnym standardem literackim. Standard ten jest szczególnie specyficzny i odrębny od dialektów zza oceanu. Jak wspomiałem w części historycznej, spośród tych gwar odmiany z Ameryki najbardziej przypomina mowa z Andaluzji.

2. Meksyk. Wariant ten jest spośród amerykańskich najczęściej nauczany i łatwo o podręczniki do niego. Wymowa meksykańska jest względnie prosta do nauki i zrozumienia jako, że spółgłoski są z reguły dość wyraźnie wymawiane, natomiast samogłoski mogą być na pewne sposoby redukowane.
3. Ameryka Środkowa. Dialekty te mają w słownictwie i gramatyce najwięcej cech wspólnych z Meksykiem, z drugiej strony wyraźne są też różnice. Wymowa charakteryzuje się bardzo silnym odejściem od pisma i może sprawiać trudności, w tym przez przekształcenia niektórych spółgłosek. Na język w tym regionie wpływ miały wysoki analfabetyzm, dość silna izolacja, oraz języki rdzenne tych obszarów. Brak materiałów szkoleniowych, relatywnie ciężki dostęp do "żywych materiałów" i native speakerów.
4. Karaiby. Obejmują wyspy Karaibskie, oraz w nieco mniej czystej postaci również karaibskie wybrzeża Ameryki Południowej, Środkowej i Panamę. Wymowa dość podobna do tej z Ameryki Środkowej, liczna redukcja spółgłosek, pewne przekształcenia samogłosek. Jest natomiast różnica w akcencie, który w moim odczuciu może być trudniejszy od środkowoamerykańskiego. Poza tym jest trochę łatwiejszy dostęp do native speakerów i żywych materiałów do nauki, w tym choćby dość ekspansywna w świecie muzyka.
5. Andy. Generalnie podobnie jak Meksyk powinny być względnie proste do nauki. Powinno być łatwo o "żywe materiały", czasem trafiają się w internecie nawet jakieś materiały szkoleniowe.
6. Chile. Ponoć różni się dość znacznie od północnej części łańcucha górskiego, niestety mało o nim wiem. Według mojego osobistego wrażenia trudniejszy od wariantów północnych.

7. Rioplatense, czyli Argentyna, Urugway i Paragwaj. Dialekty te są dość specyficzne, widać m.in. wpływ jezyka włoskiego. Łatwo o "żywe materiały" i native speakerów z Argentyny.

Który z dialektów wybrać do nauki? Jeśli celem nauki jest pomyślne zdanie matury lub zrobienie certyfikatu, to w zasadzie nie ma wyboru i trzeba się uczyć hiszpańskiego z Półwyspu Iberyjskiego. Jeśli jednak uczymy się "dla siebie" i z pasji, mamy wybór. Najłatwiej dostać anglojęzyczne materiały do nauki wariantu z Meksyku. Chcę jednak zaznaczyć, że nauka danego dialektu, podobnie jak ogólnie nauka języka i tak zawsze pozostanie jednak gł. samodzielnym czytaniem źródeł w nim napisanych (typu gazet online, książek), wyłapywaniem słówek, słuchaniem nagrań (choćby lokalnego radia online), czytaniem źródeł lingwistycznych na temat danego dialektu (naprawdę wystarczy internet) i rozmową z rodowitymi użytkownikami danego dialektu (osobiście, lub choćby przez internet). W ten sposób możemy się nauczyć dowolnego dialektu, brak podręczników nie stanowi przeszkody. Jeśli więc kogoś pasjonuje np. Argentyna, nie widzę przeszkód, dlaczego miałby nie spełniać swojej pasji przez naukę tamtego języka. Osobiście sporo koncentrowałem się na Kolumbii i jej okolicach, po pierwsze ze względu na dość znaczną liczbę rodowitych użytkowników, a po drugie i ważniejsze, przez położenie geograficzne mieszają się tam warianty andyjskie, karaibskie i środkowoamerykańskie, dając względnie uniwersalne komunikatywnie połączenie. Chyba jedyną dotąd rzeczą, w której ja i Benny (autor bloga "Fluent in 3 months") się zgadzamy jest wybór wariantu kolumbijskiego, w przypadku, gdy ktoś ma trudności z określeniem się geograficznie, co mu jest potrzebne, lub go interesuje.

Podsumowując zaryzykuję wyciągnąć wniosek, że język hiszpański przez swoje zróżnicowanie geograficzne jest niezwykle trudny, jeśli chcemy go doprowadzić do stanu faktycznej użyteczności. Native speakerzy mają większą od nas wiedzę ogólną i możliwości domyślania się sensu wypowiedzi. My Polacy natomiast musimy się bardzo wiele nauczyć. Wszystkim uczącym się życzę dużo sukcesów i stale narastającej pasji. Piotr

Podobne posty:
Język arabski – MSA, dialekty, od czego zacząć i jak się uczyć – autor: Mahu
Najłatwiejszy język świata
Najtrudniejszy język świata
Jakiego języka warto się uczyć?
Języki egzotyczne – jak, gdzie i czy warto?
 

Najłatwiejszy język świata

Czy pamięta ktoś jeszcze dyskusję jaką wywołał artykuł o najtrudniejszym języku świata? Pamiętając o tym, szczerze mówiąc, wahałem się, czy w ogóle jest sens poruszać ten temat, bo i tu może być sporo kontrowersji. Ale przecież obiecałem, a wiele osób wręcz pisało, że nie może się doczekać. Postanowiłem więc spełnić oczekiwania i przedstawić moją opinię na ten temat. 
"Najłatwiejszy język świata" to, podobnie jak "najtrudniejszy język świata", temat-rzeka, w którym na dodatek lubi się wypowiedzieć każdy – od osób względnie znających się na językach po ludzi, którzy nie nauczyli się żadnego. I każdy się tym interesuje, bo, jak to pisałem wcześniej, wiedza na temat tego co jest naj- potrafi uprościć postrzeganie świata. Czy tę wiedzę można zdobyć, to już inna sprawa. Ale szkoda tracić czas na wstęp – przejdźmy do sedna sprawy.

Jeśli ktoś posiada dowody naukowe na to, że jakiś język jest najłatwiejszy na świecie, to niech je przedstawi tu i teraz. Nikt takowych nie ma i raczej nie będzie miał. Piszę to dlatego, że chcę już na starcie stwierdzić, iż niemożliwym jest spojrzenie na sprawę obiektywnie. Żeby jednak nie było nudno, postaram się to ocenić z perspektywy użytkownika języka polskiego.

Jakie języki Polacy uważają za najłatwiejsze?
Szczerze mówiąc, zawsze w zdumienie wprawiają mnie wypowiedzi Polaków twierdzących, że najłatwiejsze języki to angielski, hiszpański i włoski. Żeby było zabawnie – z reguły osoby, które te języki rzeczywiście znają biegle, są innego zdania. Jak to więc jest tak naprawdę? Każda osoba przyzna, że podstawy angielskiego do najtrudniejszych nie należą. W zasadzie nie jest potrzebna żadna wiedza o gramatyce – nie ma przypadków, czasowniki się prawie nie odmieniają. Wyrazy natomiast łatwo zostają w głowie ze względu na swoją popularność w dzisiejszej kulturze masowej. Przyznam – podstawy są proste. Problem jednak w tym, że często mamy tendencję do oceniania produktu po okładce, a podstawy są w tym wypadku właśnie tą okładką. Im głębiej poznajemy język, tym jest on trudniejszy. Kto z osób, które twierdzą, że angielski jest najprostszym językiem, potrafi stosować wszystkie konstrukcje gramatyczne i używa ich niemal bezbłędnie? Pytam, bo z doświadczenia wiem, że spory procent uczniów angielskiego ogranicza swoją komunikację do 3-4 czasów, ponieważ pozostałe są dla nich czarną magią. Czasem nawet tak teoretycznie proste i podstawowe rzeczy jak rodzajniki "a/an/the" potrafią sprawić problem osobom, które uważają, że język angielski jest prosty. A istnieje jeszcze mnóstwo innych rzeczy, z których ludzie często sobie nawet nie zdają sprawy i lubią mówić, że znają język. Podobnie ma się zresztą sprawa z włoskim i hiszpańskim – mam wrażenie, że odsetek osób faktycznie mówiących tymi językami jest bardzo niewielki w porównaniu do tych, które zaczynają się go uczyć. Opinia osób władających językiem hiszpańskim bardzo dobrze była zawsze taka sama – to nie jest wcale tak prosty język, jak się na początku wydaje.
Jeśli ktoś chciałby spróbować czegoś łatwiejszego, ale podobnego, to polecam esperanto. Sam nie jestem entuzjastą języków sztucznych, bo uważam je za "pozbawione duszy" (cokolwiek to może oznaczać), ale jeśli kogoś interesuje nauka czegoś, co stworzono jako najprostszy język świata, to zachęcam. Może się wam spodoba.

Tak rozprawiliśmy się ze stereotypami, więc jeszcze pozostała odpowiedź na pytanie, jaki jest najłatwiejszy język. Uważam, że należy je rozpatrzeć przynajmniej na dwa sposoby. Po pierwsze: ze względu na pokrewieństwo językowe. Po drugie: ze względu na chęć i możliwości nauki.

Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że najbliższe językowi polskiemu są inne języki słowiańskie. Podobieństwa znajdziecie wszędzie. Od słownictwa po gramatykę – wszystko jest niemal identyczne (wyjątek stanowi tu język bułgarski, który, jak już wspominałem jest dość nietypowym przedstawicielem Słowiańszczyzny). W zasadzie w językach słowiańskich nie ma rzeczy, które radykalnie różniłyby się od polskiego i mogły sprawiać szczególną trudność. I nie piszę tego po to, by powiedzieć wszystkim, że rosyjskiego bądź serbskiego można się nauczyć w tydzień – dochodzenie do stanu idealnego i tak trwa latami. Opanowanie każdego języka obcego na poziomie bliskim poziomowi rodzimego użytkownika jest niezmiernie trudne. Rozpoczynając jednak wyprawę w świat słowiański, mamy na starcie ogromny bagaż słów i zasad gramatycznych, którego nie da się porównać z czymkolwiek innym. Wszystkie te rzeczy, których w języku rosyjskim się boją ludzie z Europy zachodniej, takie jak przypadki, są dla nas czymś oczywistym. Coś, z czym Niemiec będzie walczył przez całe życie, Polak jest w stanie opanować w ciągu kilku dni (wyłączając sytuacje, w których stosuje się inny przypadek, ale tych jest względnie niewiele). Dodatkowo od samego początku posiadamy pewien automatyzm wypowiedzi, którego nabycie w innych językach zabiera trochę czasu.

Dlaczego np. Holendrzy czy Szwedzi tak dobrze znają angielski? Bo są bardziej pracowici od nas? Nie sądzę. Bo mają filmy puszczane z napisami zamiast dubbingu? Słoweńcy też mają, a po angielsku nie mówią. Poza tym w erze internetu i ogólnodostępnych odtwarzaczy DVD oglądanie filmów z napisami jest rzeczą, na jaką niemal każdy może sobie pozwolić, a jednak największy odsetek osób mówiących po angielsku jest w krajach, gdzie urzędowymi są języki germańskie. Przypadek? No właśnie nie. Podobieństwo języków odgrywa ogromną rolę, jeśli chodzi o możliwości ich opanowania.

Jaki język słowiański jest natomiast najprostszy? Nie wiem. Wydaje mi się, że rosyjski i ukraiński, ale już mi niegdyś zarzucano, że demonizuję trudność języka czeskiego, więc nie chcę być o to oskarżany kolejny raz.  Dla mnie czeski wydał się dość trudny i  bardzo nieregularny, gdy go porównałem do dwóch języków wschodniosłowiańskich. Każdy jednak może mieć inne wrażenia. Języki południowosłowiańskie są natomiast trochę trudniejsze. Serbski posiada kilka cech, które może nie są szczególnie irytujące, ale nie znajdziemy ich w języku polskim. Niektóre rzeczy jak np. aspekt czasownika są postrzegane zupełnie inaczej, co zmniejsza dawkę "automatyzmu" jaką mamy w przypadku rosyjskiego i ukraińskiego. Do tego wypada znać kilka czasów, których w polskim nie ma. Bułgarski zaś to w ogóle inna bajka.

Często zdarza mi się też spotkać z opinią, że najłatwiejszy jest ten język, którego się chcemy nauczyć. Jest w tym sporo prawdy – motywacja to bardzo często kluczowy czynnik, pozwalający przetrwać nawet największe fazy plateau. Nie jest jednak lekiem na wszystko. Zapaleniec uczący się xhosa może mieć większe problemy niż osoba, którą zmusza się do nauki słowackiego. Podobnie ma się kwestia ze źródłami – co z tego, że nagle zupełnie szczerze postanowię, że nauczę się dolnoniemieckiego (Plattdeutsch – trochę pisałem o tym już wcześniej) jeśli język ten nie jest skodyfikowany, brakuje gazet, literatury, czy wreszcie, co najważniejsze, ludzi, z którymi mógłbym porozmawiać. Choć nie przeczę – motywacja odgrywa bardzo istotną rolę, jeśli chodzi o stopień trudności języka i potrafi zarówno ułatwić naukę czegoś trudnego, jak i, gdy jej brak, obrzydzić naukę czegoś łatwiejszego.

I tak oto wyszedł jeden z dłuższych postów, jakie kiedykolwiek się pojawiły na tym blogu. Oczywiście możecie się zgodzić lub nie – każdy komentarz na poziomie i jakieś nowe wątki w dyskusji zawsze będą mile widziane. Zachęcam też do ciągłej, codziennej pracy – bez tego żadna motywacja, podobieństwo leksykalno-gramatyczne i różne tego rodzaju rzeczy na nic się nie zdadzą. Pozdrawiam wszystkich i sukcesów życzę!

Podobne posty:
Najtrudniejszy język świata
Ile obcości jest w języku obcym?
5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego
Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?
Jakiego języka warto się uczyć?

Najtrudniejszy język świata

Ludzie mają to do siebie, że lubią patrzeć na świat czarno-biało. Lubią, gdy mają na tacy podane to, co jest dobre i złe, piękne i brzydkie. I w sumie nic w tym dziwnego – im świat prostszy, tym łatwiej go analizować, nie trzeba się przejmować zbyt wieloma rzeczami. Dlatego odwieczny pościg za najprostszymi pytaniami i najprostszymi odpowiedziami w końcu dotarł też do języków obcych. To nie przypadek, że na wszelakich forach pytanie o najtrudniejszy oraz najłatwiejszy język obcy pojawia się bardzo często i bije rekordy popularności. Dlatego postanowiłem ten temat poruszyć właśnie teraz i rozwiązać tę kwestię raz na zawsze.


Najczęściej pojawiające się w takich okolicznościach odpowiedzi to: arabski, chiński (mandaryński) bądź polski. Rozprawmy się po kolei z tymi stereotypami.

W arabskim ludzi z reguły przeraża dziwnie wyglądające pismo, którego w żaden sposób nie potrafią rozszyfrować i które porównują do szlaczków. Tymczasem prawda jest taka, że jest to pismo alfabetyczne i naprawdę nie ma żadnej filozofii, jeśli chodzi o opanowanie go, przynajmniej w stopniu podstawowym. Dla mnie największym problemem było przestawienie się na czytanie od prawej strony (co jednak nie jest aż tak trudne, jak mi się z początku wydawało) oraz brak zamieszczania krótkich samogłosek, który może być irytujący dla początkującego. Poza tym alfabet  ten różni się od alfabetu łacińskiego jedynie specyficznym kształtem liter, niczym innym. Jeśli ktoś mimo wszystko uznaje nadal, że pismo arabskie to coś nie do przejścia, to warto porównać je sobie z jego wersją w języku urdu, która dla mnie jest niemal kompletnie nieczytelna.

Następny jest chiński (mandaryński). Tu z jednej strony pojawia się pismo obrazkowe, którego istota sama w sobie jest genialna, bo pozwala na zapisanie niemal w identyczny sposób kilkunastu dialektów, które nie zawsze są wzajemnie zrozumiałe (ich podobieństwo nierzadko jest porównywalne z tym jakie mają polski i niemiecki). Przyznać jednak trzeba, że o ile alfabetu arabskiego można się nauczyć w kilka dni i nie zapomnieć do końca życia, nawet przy ograniczonym kontakcie z językiem, tak chińskie znaki bez regularnego użycia po prostu wylecą z głowy. Ale co mają powiedzieć osoby zamierzające nauczyć się języka, który w zasadzie nie jest w ogóle zapisywany (nie licząc przekładów Biblii)? Oprócz pisma ludzie często demonizują tony, które istnieją w chińskim w liczbie 4 lub 5 (w zależności od tego, czy ton neutralny liczymy osobno). Osobiście z tonami nie miałem wiele do czynienia (choć jakby się uprzeć, można się ich doszukać w serbskim), ale wiem, że istnieją języki, które posiadają ich więcej. W kantońskim i wietnamskim istnieje 6 tonów. Język hmong z pogranicza Chin, Wietnamu i Laosu posiada ich natomiast przynajmniej 7. Czyli mandaryński pod tym względem najtrudniejszy nie jest.

Przejdźmy zatem do polskiego. Dość często zdarzało mi się słyszeć, że polski jest najtrudniejszym językiem świata i że ktoś ma na to naukowe dowody (których oczywiście nigdy nie widziałem). Lubimy się chwalić tym, iż nasz język jest wyjątkowy i obcokrajowcy mają z nim problemy. Przecież mamy 7 przypadków, głoski trudne do wymówienia dla obcokrajowców, trudną koniugację czasownika… Jednym zdaniem – nie da się naszego języka nauczyć. Problem jednak w tym, że nie jesteśmy jedynymi, którzy tak myślą. Większość małych narodów uważa swój język za bardzo trudny dla obcokrajowca i jest to tendencja dość powszechna. Swoje źródło ma to natomiast w tym, że nie przywykliśmy do faktu, że ktoś z zewnątrz potrafi posługiwać się naszą mową ojczystą.

Tymczasem istnieją języki, które przebijają polski nawet w punktach, które uznajemy za szczególnie trudne. Sześć lat temu miałem bardzo krótki etap fascynacji Estonią. Postanowiłem wtedy m.in. wziąć udział w zajęciach z języka estońskiego, które organizował konsulat w Poznaniu. Jeśli ktoś uważa, że polski ma dużą liczbę przypadków to niech sobie uzmysłowi, że estoński posiada ich dwa razy więcej, a mimo tego jest znacznie prostszy pod tym względem niż fiński czy węgierski.

Trudna wymowa? Czym są polskie dźwięki w porównaniu do kilkudziesięciu mlasków jakie znajdują się w repertuarze języków khoisan, repertuaru duńskich samogłosek, czy blisko 60 spółgłosek w języku abchaskim, o którym była mowa w poprzednim artykule? A to co podałem to zaledwie czubek góry lodowej.

Przyjęło się, że na świecie istnieje zapewne ok. 6000 języków. Czy naprawdę ktoś potrafi powiedzieć, że chiński jest trudniejszy od języka Indian Navajo, arabski od atajalskiego (używanego w północnej części Tajwanu) a polski od tamilskiego? Czy ktokolwiek zna wszystkie języki świata, żeby obiektywnie na to pytanie odpowiedzieć? Czy ktoś wie, jakie kryteria należy przyjąć, by takowy język wybrać? Czy może nie jest tak, że język z pozoru łatwy, ale wymierający, jest w istocie trudniejszy do nauczenia niż język pozornie bardziej skomplikowany, ale posiadający mnóstwo użytkowników i całkiem szeroką gamę materiałów dydaktycznych? Warto sobie zadać takie pytania, zanim zaczniemy opowiadać, że "język x" jest najtrudniejszy na świecie. Dlatego też wszelakie gdybanie na temat najtrudniejszego języka świata jest pozbawione jakiegokolwiek sensu. Jeśli ktoś się ze mną zgodzi, to się bardzo ucieszę, jeśli natomiast wyrazi swoją dezaprobatę w komentarzach, to ucieszę się jeszcze bardziej, ponieważ nadarzy się okazja do kolejnej ciekawej dyskusji.

Za kilka dni napiszę też o tym, jakie języki można uznać za stosunkowo proste (stosunkowo, bo w istocie żaden język prosty nie jest), gdyż w tej kwestii można przynajmniej się choć trochę zbliżyć do prawdy i faktycznie wskazać to, co jest prostsze dla Polaka, Niemca, Turka, czy Araba. Tymczasem wypada mi tylko życzyć wszystkim wam, Drodzy Czytelnicy, powodzenia i wytrwałości w nauce języków. Zarówno tych najłatwiejszych, jak i najtrudniejszych.

Podobne posty:
A nie mylą ci się te języki?
Ile obcości jest w języku obcym?
Demony głupoty – część 1
Jakiego języka warto się uczyć?
RPA – państwo 11 języków urzędowych

Język arabski – MSA, dialekty, od czego zacząć i jak się uczyć – autor: Mahu

Jedną z ważnych umiejętności jaką powinien posiadać każdy człowiek jest umiejętność korzystania z porad osób, które w pewnych dziedzinach mają wiedzę większą od nas samych. W ciągu kilku miesięcy prowadzenia "Świata Języków Obcych" pojawiło się tu wiele komentarzy równie ciekawych i treściwych jak artykuły napisane przeze mnie. Jeden z takich wpisów pojawił się w temacie o języku  ukraińskim, a dotyczy nauki arabskiego.  W związku z tym, iż moje doświadczenie związane z językami semickimi jest bliskie zeru, bo nie wykracza zbytnio poza naukę pisma arabskiego i hebrajskiego, oraz podstawowych wiadomości o samej historii poprosiłem autora komentarza (Mahu) o zgodę na opublikowanie go w formie osobnego artykułu. Mam nadzieję, że przyda się osobom chcącym nauczyć się arabskiego i że sam Mahu będzie w stanie udzielić odpowiedzi na ewentualne pytania dotyczące tego języka. Oddaję więc głos koledze.

Przystępując do nauki arabskiego musisz sama się określić co od niego chcesz. Jeśli mają to być wyjazdy turystyczne, chęć pogadania ze sprzedwcami, obsługą hotelową, czy tym podobne to nie opłaca się, najlepiej wtedy wziąć jakieś rozmówki i już.
Jeśli chcesz uczyć się żeby czytać prasę, oglądać polityczne rozmowy w TV, czy np. strony internetowe będzie ci potrzebny MSA czyli standardowy arabski oparty na klasycznym języku (choć różni sie on od koranicznego dość znacznie wskutek czego do czytania Koranu znów musisz uczyć się troszkę innego arabskiego ale to nieważne).
Jesli chcesz i czytać i dogadywać się na ulicy, rozumieć potoczną mowę i być w pełni komunikatywna w kraju arabskim, musisz opanować dodatkowo dialekt używany w danym kraju.
Choć oczywiście wykształceni Arabowie (takich spotkasz bardzo mało, generalnie rozumienie MSA jest bardzo wysokie w Katarze czy ZEA, Libanie i troszkę w Kuwejcie, ale im kraj biedniejszy i większa ciemnota to tym bardziej MSA jest bezużyteczne) rozumieją MSA, to jednak potocznie go nie używają.
I tak masz do wyboru:

– Shami zwany dialektem lewantyńskim lub dialektem wschodnim , jest używany w Jordanii, Libanie, Palestynie, Syrii.
Dochodzi tu jeszcze podział na damasceński, bejrucki, palestyński, i tzw. Ashraf czyli dialekt chrzescijańskich maronitów – wlaściwie ciężko się go nauczyć z jednego względu. Jest strasznie rozbity wewnętrznie i jakakolwiek próba znalezienia dialektu, ktory wszędzie dawałby Ci swobodę rozumienia jest bezcelowa – najszerzej rozumiany jest dialekt jordański.
Z kolei najwięcej materiałów jest do syryjskiego ale ten np. jest bardzo znowu niepopularny i w Libanie i Palestynie. Także tu sie trzeba zdecydować co i jak.
Dużo w dialekcie syryjskim spiewa Hajfa Wehbe – nawet na youtube można poszukać.

Khaliji – dialekt uzywany w Kuwejcie, Bahrajnie, Katarze , wschodnim wybrzeżu Arabii Saudyjskiej, oraz ZEA i częściowo Omanie, raczej nie jest popularny bo kraje te sa dosc hermetyczne.

Hijazi – zachodnia Arabia Saudyjska , szczególnie okolice Mekki.

Ibri – Oman , jest to dialekt beduinów spotkałem sie z nim osobiscie. Praktycznie jest dosc niezrozumiały nawet dla Omańczyków ponieważ ludnosc beduińska dość niechętnie asymiluje się społecznie i niemal w ogóle nie posługuje się dialektami narodowymi, a dialekt ten dodatkowo stanowi o ich odrębności.

Masri – dialekt Egipski. Najłatwiejszy i najbardziej rozpowszechniony dzięki arabskim filmom , oczywiście najwięcej książek do nauki dialektu arabskiego jest oczywiscie o tym z Egiptu

Darija – dialekt maghrebski oparty na językach berberyjskich z dużymi wpływami francuskiego, od Libii po Maroko, dość odmienny od poprzednich.

Hassaniya – język Mauretanii, praktycznie niezrozumiały dla reszty Arabów. Ogromne wpływy subsaharyjskiego języka wolof.

Do tego dochodzą pomniejsze dialekty :
– cypryjski – używany na Cyprze przez Maronitów
– iracki  w Iraku
– jemeński w Jemenie , jest to język najbliższy klasycznemu arabskiemu, czasem nazywany Arabic-Arabic ze względu na swoje archaiczne słownictwo
– sudański – okolice Sudanu i Etiopii

Najłatwiejszy jest egipski i do niego dostaniesz najwięcej książek, do Darija też jest całkiem nieźle, za to do dialektu zatoki i lewantyńskiego trzeba już raczej mieć kontakt z żywym językiem danego kraju bądź miasta i minidialektami, bo próba uczenia się wielkiego dialektu tylko po to żeby wyjść na ulicę i stać jak dupa nie rozumiąc nic jest bezsensowna

Dalsze dialekty jak hassaniya czy jemański są w ogóle poza zasięgiem, nie znalazłem nic co mogłoby w jakiś sposób nadawać się do nauki tychże dialektów. 

Jak powinna wyglądać przygoda z MSA ?
Otóż musisz sobie uzmysłowić, że książek polskich do arabskiego NIE MA. Są tylko jakieś rozmówki i inne bzdury zajmujące czas jak np. gramatyka Daneckiego, który poza tym, że jest profesorem arabistyki i opisem stosunków miedzy religiami w świecie islamu to chyba nic innego nie stworzył dla ludzi zainteresowanych nauką, a jego książka do gramatyki ma gigantyczne błędy.

Najlepsze książki do nauki jezyka arabskiego, z którymi się spotkałem są pisane po hebrajsku i nic tego nie zmieni. Niestety nie każdy ma do nich dostęp i nie każdy zna hebrajski więc będziesz zmuszona korzystać z anglojęzycznych pozycji które mają jedną wielką wadę – wymowę pisaną często fonetycznie dla anglosaskich czytelników co bardzo utrudnia prawidłową naukę przy braku wystarczającej ilości materiałów dźwiękowych.

Nigy nie ucz sie arabskiego z jednego zródła , ten jezyk gramatycznie jest bardzo skomplikowany i czasem lepiej sprawdzić w wielu książkach co i jak niż skupiać się błędnie na jednej.

Książki anglojęzyczne, które mogę polecić do MSA i początków nauki to:
Mastering Arabic Book 
Mastering Arabic Script: A Guide to Handwriting 
Mastering Arabic 2
Te trzy książki zaznajomią cię z podstawami arabskiego i lekką mieszanką słówek z dialektu egipskiego , plus poznasz podstawy pisma

Teach Yourself Arabic Complete Course
To bedzie dalsza lekcja MSA , poznasz gramatykę, zasady wymowy + dalsza nauka czytania

Basic Arabic Workbook: For Revision and Practice

Arabic Calligraphy: Naskh Script for Beginners

Intermediate Arabic Workbook: For Revision and Practice

Arabic Script: Styles, Variants, and Calligraphic Adaptations

Learn Arabic calligraphy

Alif Baa: Introduction to Arabic Letters and Sounds

Let's Read the Arabic Newspapers

Ksiazki uczace pisma , roznych stylow pisania ( Rashi, Naskh czy ten cholerny Nastaliq ktory nawet i mnie po 15 latach sprawia problemy ) , plus odczytywnie kaligrafii

Basic Arabic Workbook: For Revision and Practice – tu szczególnie muszę pochwalić tę książkę, zawiera ona pismo odręczne z masą przykładów – aż 14 wariantów pisma odręcznego, przykłady ulotek, pisma z zeszytów, czy demonstracji ulicznych

The Connectors in Modern Standard Arabic
Skomplikowana gramatyka – jak dojdziesz do poziomu B1 będzie bardzo przydatna , opisuje tworzenie połączeń między zdaniami , coś jak angielskie the, at, an, on + masa partykuł objaśnień, wyjatków czasów i innych pierdółek.

Z audio polecam:
-Teach Yourself Arabic Complete Course i Ultimate Arabic Beginner-Intermediate (zawiera jeszcze podstawy 5 innych dialektów – iracki, lewantyński, maghrebski, egipski, saudyjski)

Następne dwie to dialekt zatoki perskiej, ale tylko w wersji standardowej bez podziału na etnolekt Bahrajnu czy rijadzki:
Teach Yourself Gulf Arabic Complete Course
Colloquial Arabic of the Gulf 

Do egipskiego:
Colloquial Arabic of Egypt

Do lewantyńskiego:
Colloquial Arabic Levantine

Living Arabic: A Comprehensive Introductory Course – zajebisty kurs oparty w duzej mierze na dialekcie jordańskim, ale zawiera słownictwo jakim Arabowie posługują sie na co dzień i wyjątkowo aktualne. Zdecydowanie polecam.

Spoken Lebanese – to ciężko dostać z plyta CD. Ja kupiłem wersję arabsko-angielską w miejscowości Jounieh w Libanie zamieszkanym tylko przez Maronitów, wszędzie indziej widziałem tylko samą książkę w tym na Amazonie – książka jest bardzo ciekawa bo zawiera Ashraf czyli mowę maronitów

Media Arabic: A Coursebook for Reading Arabic News – i to na koniec bo zapomniałem. Uczy czytania arabskich newsów. Po jakimś czasie będzie to jedno z ćwiczen, które polecam, nagywaj newsy z al jazeery i próbuj czytac lecące napisy aż dojdziesz do momentu, że nie będziesz sie zastanawiac co znaczą tylko zaczniesz czytać automatycznie – ja tak ćwiczylem i efekty są świetne

Mniej więcej w połowie nauki polecam jak najszybciej próbować przerzucić sie na strony o gramatyce i jezyku pisane juz po arabsku i tam szukać kolejnych kursów.
W przypadku wyjazdu do kraju arabskiego niezwłocznie kup ksiązkę w języku docelowym !!!

No i to by było na tyle jeśli chodzi o arabski. I nie masz co się bać – język jest trudny będziesz miala problemy, ale poruszając się za moimi wskazówkami i korzystając z tych źródeł opanujesz bardzo szybko to co powinnaś i myślę, że do poziomu B1 a reszta będzie już zależała od Ciebie.
Powodzenia. 🙂
I naprawdę nie ma co sie bać arabskiego, są gorsze języki. Jak ktoś ma pytania odnośnie arabskiego to zapraszam na meila.
Mahu

PS: Jeśli ktoś nie może się doczekać nowych wpisów mojego autorstwa to już niedługo powinien je ujrzeć. Pozdrawiam wszystkich uczących się języków obcych i życzę powodzenia!

Moja lista 20 języków – część 1

Poniższego posta proszę traktować z pewnym przymrużeniem oka. To nie będzie coś w rodzaju planu na życie, którego się będę kurczowo trzymał – raczej widziałbym w tym luźne rozmyślanie na temat tego jakie języki chciałbbym poznać w ciągu najbliższych kilkunastu, kilkudziesięciu lat. Zapewne ich lista w przyszłości ulegnie pewnym zmianom, w zależności od tego jak się życie potoczy. Myślę jednak, że niektórych może zaciekawić co o tym myślę aktualnie.

Pomysł pod napisanie tego artykułu podał mi już jakiś czas temu w jedym z komentarzy peterlin. Ostatnio reaktywowała tę myśl w mojej głowie Ev, która najpierw komentowała mojego bloga, a następnie zaczęła pisać swój własny – http://onaucejezykow.blogspot.com/. Wszystkim, szczególnie tym zainteresowanym językiem chińskim, hiszpańskim lub greckim gorąco go polecam.  Jako że z mądrych rad należy korzystać, tak więc wziąłem się za konstruowanie listy 20 języków jakich chciałbym się nauczyć w przyszłości i niniejszym ją publikuje.

Dlaczego 20?
Liczba 20 jaka widnieje w rubryce "O mnie" jest w dużej mierze przypadkowa. To może być równie dobrze 15, a może być 25. A jeśli ktoś chce wiedzieć dlaczego jest ich aż tyle, to od razu odpowiadam, że po prostu lubię to robić i jestem ciekawy świata. Lubię czytać o Rosji po rosyjsku, a o Niemczech po niemiecku. Jako że kultur jakie mogłyby mnie zainteresować w przyszłości jest znacznie więcej niż 20 tworzenie listy raczej będzie polegało na odrzucaniu języków, na które nie starczy czasu (niestety :/),

Główne języki 1-4
Tu zamieszczam te, których się uczę aktualnie, niejako "na pełny etat", tzn. codziennie im poświęcam dłuższą chwilę. Jeśli ktoś czyta mojego bloga od dłuższego czasu to wie, że są to rosyjski, angielski, niemiecki i serbski. Pod serbski mógłbym ewentualnie jeszcze podpiąć chorwacki, jako że z reguły uczę się chorwackich odpowiedników pojedynczych wyrazów (np.  rodzina – ser. porodica – chor. obitelj, teatr – ser. pozorište – chor. kazalište), ale generalnie zawsze używam sztokawskiej ekawicy, więc standardu serbskiego. Więcej na temat językowego systemu serbsko-chorwackiego możecie poczytać tu.

Języki jakich się kiedyś uczyłem i mam lepszą lub gorszą znajomość pasywną 5-6
Tu znalazły się 2 języki. Pierwszym jest ukraiński, z którym sytuacja jest dość zabawna. Rozumiem go bardzo dobrze (szczególnie w wersji pisanej), ale z aktywnym użyciem jest raczej kiepsko – właściwie nie używałem go już dłuższy czas, a nawet przedtem mieszałem go z rosyjskim. Na pewno jednak chciałbym tą lukę uzupełnić, tym bardziej, że, jak już zapewne wcześniej pisałem, jest to, moim zdaniem, najładniejszy język słowiański.
Drugim językiem w tej grupie jest natomiast francuski. Posiadam w domu 3 podręczniki do jego nauki, 2 ładne słowniki Wiedzy Powszechnej (z tej serii z lat 80. – mam też do rosyjskiego, angielskiego i niemieckiego – jak dla mnie jest to ideał słowników dwujęzycznych). Brałem się za niego już kilka razy, czytałem gazety, przeglądałem francuskie podręczniki – zaowocowało to znajomością pewnych podstaw (choć wciąż bardzo niewielką). Biorąc pod uwagę bogactwo kultury francuskiej oraz fakt, że z języków romańskich jest to jedyny jaki naprawdę mi się podoba, głupotą byłoby pozostawienie go na boku. Alors, je vais apprendre le français aussi 🙂

Język, który podoba mi się najbardziej 7-8
Jest nim niderlandzki. Przez długi czas zastanawiałem się, czy wybrać jego czy afrikaans, o którym mam aktualnie trochę większe pojęcie. I pewnie będę się zastanawiał jeszcze przez dłuższy czas. Na dzień dzisiejszy przeważyła możliwość wykorzystania tego języka w praktyce – jednak do Holandii łatwiej wyjechać niż do RPA, więcej jest materiałów po niderlandzku itp. Z drugiej strony Afrykanerzy są jedną z ciekawszych grup etnicznych, o jakich czytałem i na pewno ciekawym doświadczeniem byłoby obcowanie z ich kulturą. Ech… Wybór trudny. Możliwe, że skończy się nauką obydwu. Choć nie ukrywam, że wolałbym tego uniknąć.

Języki nieindoeuropejskie 9-10 (ewentualnie jeszcze 2 dodatkowo, ale raczej w ramach hobby, niż faktycznej nauki)
Dlaczego jedynie 2? Bo nie wierzę w to, bym był w stanie opanować więcej na naprawdę przyzwoitym poziomie. Może jeśli okaże się to prostsze niż myślałem, to zmienię zdanie. Mam jednak już doświadczenie z nauki estońskiego i wiem, że jeśli nie będę miał dostatecznie dużej motywacji to takiego języka się zwyczajnie nie nauczę. Dlatego w przypadku języków indoeuropejskich brałem pod uwagę dwa czynniki: przydatność oraz moje subiektywne zdanie na temat kultury danego języka. I tak, na dzień dzisiejszy jako pierwszy wybrałbym węgierski – Węgry są blisko, na dodatek historia tego kraju jest ciekawa jak mało która, a mniejszość węgierska w krajach ościennych jeszcze przez długie lata może być ciekawym tematem badawczym. Poza tym jest to bardzo przyjemny dla uszu język (przynajmniej moim zdaniem).
Drugim językiem nieindoeuropejskim jest arabski, rozumiany jako MSA (Modern Standard Arabic) – wątpię bym się kiedykolwiek wziął za osobne dialekty. Zastanawiałem się pomiędzy arabskim, tureckim, mandaryńskim, baskijskim, fińskim i japońskim. Ostatecznie wybrałem ten pierwszy z racji mojej subiektywnej oceny kultury danego języka. Pozostałych nie wykluczam, ale wolę być powściągliwy (choć samą listę 20 języków można uznać za brak powściągliwości – chodzi jednak przede wszystkim o zabawę).

Tym więc zamykam pierwszą dziesiątkę. Następne języki ukażą się niebawem. Ciekaw jestem waszych opinii na ten temat. A może sami macie podobne plany na przyszłość? Piszcie też, jeśli macie jakieś sugestie na temat tego co mogłoby się znaleźć w drugiej dziesiątce. Zaznaczam też, że powyższa lista jest jedynie luźną prezentacją tego co chciałbym poznać w przyszłości – wszystko może jeszcze ulec zmianie i – znając życie – ulegnie. Zdaję też sobie sprawę z tego, że jest to trudne, być może nawet niewykonalne zadanie – wydaje mi się jednak, że życie powinno polegać właśnie na tym, by poznawać jak najwięcej nowych rzeczy. Poza tym zawsze warto pomarzyć.

Podobne posty:
Ile obcości jest w języku obcym?
Języki egzotyczne – jak, gdzie i czy warto?
A nie mylą ci się te języki?
Czy 1000 słów i 70% rozumienia to dużo?
RPA – państwo 11 języków urzędowych

Ile obcości jest w języku obcym?

Na pomysł wpisania tego artykułu wpadłem ostatnio pracując z kolegą nad projektem na zajęcia dotyczącym multikulturowości miast Europy środkowej. Los chciał, że naszej grupie przytrafiły się m.in. trzy miasta leżące na Słowacji, czyli Trnava, Nitra oraz Bratysława. Z czystej ciekawości zajrzeliśmy na artykuły o tych miastach do słowackiej wikipedii, by upewnić się w tym, że bez problemu rozumiemy ich treść. Tego samego dnia przyszło mi wyczytać na blogu realirka artykuł o pojęciu poligloty, a następnie otrzymać maila od osoby, która napisała, że zna prawie wszystkie języki słowiańskie. I zacząłem się zastanawiać…

Po skończeniu pracy nad projektem związanym z środkowoeuropejskimi miastami postanowiłem z ciekawości poprzeglądać artykuły w różnych językach słowiańskich. Dodam, że większości nigdy się nie uczyłem (bułgarski, macedoński, słoweński, słowacki, łużyckie), bądź miałem kontakt bardzo ograniczony (czeski, białoruski, ukraiński). Wcale nie przeszkadzało mi to rozumieć teksty napisane w tych językach. Oczywiście trudno bym rozumiał dokładnie wszystko, ale faktyczny problemem istniał jedynie w kontakcie z bułgarskim i macedońskim oraz, w mniejszym stopniu, słoweńskim. Nie piszę tego w kategorii odkrycia – w sumie takiego czegoś się spodziewałem. I zapewne nie to byłoby tematem dzisiejszego artykułu, gdyby nie fakt, że pozostali blogerzy poruszyli kwestię tego kim jest poliglota. Jeśli uznamy, że jest to osoba władająca językami obcami, to pojawia się pytanie co oznacza, że język jest obcy. Zajrzyjmy zatem na chwilę na Bałkany.

W byłej Jugosławii jako lingua franca funkcjonował język serbsko-chorwacki, który w ciągu ostatnich 20 lat rozpadł się na przynajmniej cztery odrębne standardy: serbski, chorwacki, bośniacki i czarnogórski. O sensie takiego podziału i o tym co o tym sądzę pisałem już wcześniej. Niezależnie jednak od mojego osobistego stosunku do Jugosławii sytuacji prawnej nie zmienię – aktualnie istnieją cztery osobne języki posiadające status państwowych. W efekcie powstała rzecz kuriozalna: na obszarze od Istrii po Kosowo żyje ok. 20 milionów ludzi, z których każdy włada 4 językami – jest to chyba ewenement w skali światowej (jeśli ktoś zna podobny to niech mi da znać). Wystarczy jednak bardzo pobieżna obserwacja by zauważyć, iż osiągnięcie mieszkańców byłej Jugosławii nie jest niczym nadzwyczajnym, ba!, bardzo dziwnym byłoby gdyby opanowali tylko jeden z nich (choć w Chorwacji niektórzy wydają się mieć z tym problemy). Dlatego nikt nie nazywa Jugosłowian poliglotami.

Gdy spojrzymy trochę szerzej na języki słowiańskie można odnieść wrażenie, że wszystkie one są zaledwie dialektami jednego języka. Teza z jednej strony trochę radykalna, ale z drugiej strony w dużej mierze mająca odzwierciedlenie w rzeczywistości. Znając język polski jako ojczysty mamy już na starcie nauki każdego z pozostałych słowiańskich wykonane ok. 80% roboty (powiedzmy, że w przypadku bułgarskiego i macedońskiego trochę mniej). Niewiele rzeczy jest nas w stanie zdziwić, bądź okazać się trudnymi do zrozumienia. Gdy znamy w stopniu zaawansowanym 3 języki (najlepiej jeszcze z odrębnych podgrup tak jak w tym przypadku polski, rosyjski, serbski) jesteśmy w stanie przeczytać tekst z naszego zakresu zainteresowań w każdym z pozostałych. Nie chciałbym tu umniejszać nakładu pracy jaką włożyli niektórzy w opanowanie tych języków, jednak wydaje mi się, mając na uwadze naszą dyskusję o definicji poligloty, wielce niestosowne wartościowanie osób władających językami obcymi jedynie pod względem ich liczby. Sam jestem wrogiem jakiegokolwiek wartościowania, jednak jeśli ludzie już jakiekolwiek chcieliby robić to warto, aby widzieli różnicę pomiędzy Polakiem, który czyta we wszystkich językach słowiańskich i kilka z nich umie na bardzo dobrym poziomie, a Polakiem, który nauczył się biegle chińskiego lub arabskiego, czy nawet węgierskiego. Twierdzę, że ten drugi musi włożyć w to znacznie więcej pracy.

Podobnie zresztą patrzę na Hiszpanów władających kilkoma językami romańskimi lub Holendrów, którzy mówią po niemiecku, angielsku i gdzieś jeszcze podłapali któryś skandynawski. Czasem zaś podobne osoby są na różnych forach uważane niemal za bogów, a co najmniej za kogoś z niebywałym talentem. Wartość ich wyczynu natomiast w moich oczach spada, bo czasem bardziej widzę nie języki, a tylko bardziej lub mniej zróżnicowane dialekty łaciny, starogermańskiego i starosłowiańskiego. Można zresztą iść dalej tym tropem aż do praindoeuropejskiego (choć oczywiście zachowując pewien dystans) twierdząc, że dopiero opanowanie czegoś spoza tej rodziny jest wyczynem. W tym miejscu chciałbym się jednak zatrzymać i zrobić małe podsumowanie. Zanim nazwiemy kogoś poliglotą czy hiperpoliglotą (kolejne słowo, które pada stanowczo zbyt często) zastanówmy się jakie języki zna.
PS: O samym poziomie znajomości języków nie pisałem, bo to rzecz tak subiektywna, że można by o niej rozmawiać przez parę godzin i nie dałoby się dojść do żadnych sensownych wniosków.

Podobne posty:
A nie mylą ci się te języki?
Przewodnik po różnych rodzajach cyrylicy – języki słowiańskie
Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?
5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego
W jakim języku się mówi w byłej Jugosławii

A nie mylą Ci się te języki?

Istnieje wiele mitów związanych z nauką języków – od tych, że wystarczy znajomość 1000 słów by przeprowadzić konwersację na niemal dowolny temat, po te, że do nauki języków obcych jest potrzebny jakiś nadzwyczajny talent, a dzieci języka uczą się znacznie szybciej niż dorośli.  Jednak nie o tych będę dziś pisał. Zajmę się czymś na co w realnych sytuacjach życiowych trafiałem znacznie częściej, co większość ludzi uważa za "oczywistą oczywistość" (że zacytuję klasyka), a ja niekoniecznie. 


Na początek przedstawię krótki dialog, który najlepiej odda sytuację jaką zamierzam przedstawić.
– Jakiego języka się uczysz?
– Angielskiego, rosyjskiego, niemieckiego i serbskiego.
– A nie mylą ci się?

Obok standardowego "A powiedz coś po serbsku" była to najczęstsza reakcja. Innym zaś przykładem mogą być niektóre wypowiedzi na forach w stylu: "Nie będę się uczyć innego języka, bo wtedy będzie mi się mylić np. z angielskim". Muszę powiedzieć, że zaintrygował mnie ten fenomen i zamierzam omówić ów problem "mylenia się" języków.

Czy języki się mogą mylić?
Powiedziałbym, że i tak i nie. Przesadą jest twierdzić, że sama liczba języków spowoduje, iż będziemy je ze sobą notorycznie mylić. Wszystko zależy bowiem od podobieństw między nimi. Trudno, żebym mówiąc po serbsku używał angielskich słów, lub też nie używał przypadków, tudzież produkował zdania używając present  continuous. Języki te są od siebie na tyle dalekie, że jakiekolwiek ryzyko pomylenia jest bardzo znikome. To, że bym się nagle zaczął uczyć np. arabskiego i chińskiego niewiele zmieni. Nadal nie dałoby się pomylić któregokolwiek z nich. Porównam to do różnych dyscyplin sportu, tudzież różnych instrumentów muzycznych. Czy grając w koszykówkę spróbujesz kopnąć piłkę do kosza? Albo czy będziesz uderzał klawisze pianina tak jak struny gitary? Raczej nie.

Kiedy zatem mogą się mylić?
Istnieją jednak sytuacje kiedy dwa języki są do siebie na tyle podobne, że ich pomylenie jest możliwe. O ile zawsze mnie zastanawiało jak ludziom może się mylić angielski z niemieckim (a parę razy słyszałem takie stwierdzenia), które mimo oczywistego pokrewieństwa (obydwa należą do grupy języków germańskich) posiadają inne brzmienie oraz, w dużej części, leksykę, tak zupełnie nie dziwił mnie fakt, że problemy mają ludzie uczący się równolegle rosyjskiego i ukraińskiego. Podobieństwa pomiędzy tymi językami często bardziej przeszkadzają niż pomagają. Sam zresztą odczuwałem to na własnej skórze.

Osoba znająca wcześniej rosyjski zaczynając naukę ukraińskiego posiada z początku mnóstwo atutów. Ma zasadnicze pojęcie o cyrylicy, posiada ogromny zasób słownictwa, a mając odrobinę oleju w głowie jest w stanie w ciągu jednego wieczoru nauczyć się wszelkich odmian części mowy, bo większość różnic w tym zakresie zależy głównie od fonetyki. I tu się pojawia problem. Dlaczego?

Po pierwsze: cyrylica rosyjska się nieco różni od ukraińskiej. Nieznacznie, ale jednak. Z własnej obserwacji wiem, że ludziom trudno się przestawić z jednej na drugą. Po drugie: posiadamy ogromny zasób słownictwa pasywnego, które jak najbardziej rozumiemy (szczególnie w wersji pisanej), ale już niezbyt potrafimy go używać w praktyce. Automatycznie bowiem używamy ich wersji rosyjskich. Po trzecie: gdy wszystko wydaje się wyglądać tak samo często nie zauważamy subtelnych różnic, które dwa języki różnią. Staramy się mówić szybko i płynnie, wskutek czego zdarzy się odmieniać wyrazy ukraińskie po rosyjsku.

Podobne relacje z rosyjskim zauważyłem w nauce serbskiego, ale bardziej sporadycznie. Generalnie zasada jest prosta: nie polecam się uczyć równolegle dwóch języków bardzo blisko ze sobą spokrewnionych. Poniżej przedstawiam grupy języków, z których czasem lepiej jest najpierw wybrać jeden i doprowadzić go do "stanu używalności" (dopiero potem ewentualnie dodać następny jeśli czujemy niedosyt) niż rzucać się na obydwa i w żadnym nie mówić do końca prawidłowo:
czeski – słowacki
serbski – chorwacki – bośniacki – czarnogórski (moje zdanie na temat odrębności tych języków już przedstawiłem)
rosyjski – ukraiński – białoruski
bułgarski – macedoński
szwedzki – norweski (bokmål) – duński
niderlandzki – afrikaans
hiszpański – portugalski
kataloński – prowansalski
fiński – estoński

Spotkałem się również z opiniami jakoby równoległa nauka niemieckiego i niderlandzkiego, albo włoskiego i hiszpańskiego nie była najlepszym pomysłem, ale tą kwestię na razie zostawiam otwartą.

Wnioski
Sama liczba języków nie wpływa na to, czy będą się mylić. Ważniejsze jest ich pokrewieństwo.

Podobne posty:
5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego
Przewodnik po różnych rodzajach cyrylicy – języki słowiańskie
Czy 1000 słów i 70% rozumienia to dużo?
Co przyjdzie z słuchania radia przez godzinę dziennie?
W jakim języku się mówi w byłej Jugosławii?

Przewodnik po różnych rodzajach cyrylicy – języki słowiańskie

Dziś trochę informacji ze świata języków słowiańskich – dla tych, którzy się na tym znają nie będzie to żadną nowością, jednak dla niewtajemniczonych może się okazać całkiem ciekawe i pouczające. Czasem wydaje się bowiem, że sama znajomość rosyjskiej cyrylicy wystarcza, żeby bez problemu czytać teksty w innych językach – rzeczywiście bardzo to pomaga, ale do dziś pamiętam problemy studentów wschodoznawstwa, gdy zaczynaliśmy się uczyć ukraińskiego i znajomość rosyjskiego wariantu cyrylicy nie wszystkim pomagała. Tak więc postanowiłem, że umieszczę tu małą ściągę na temat tego jak czytać cyrylicę w różnych językach słowiańskich.

Obok każdej litery umieszczam jej polski odpowiednik. Jeśli istnieją natomiast różnice pomiędzy poszczególnymi wariantami, to będę je oznaczał następującymi skrótami: RUS – rosyjski, UKR – ukraiński, SER – serbski, BUL – bułgarski, BEL – białoruski, MAC – macedoński. Podobnie będzie też z czarnogórskim, który trudno mi uznać za osobny język, jednak miejscowi lingwiści mieli inne zdanie na ten temat i wynaleźli dwie litery, które odróżniają język tego małego państwa od serbskiego. Zaczynamy:

А а – czytamy jak "a"

Б б – "b"

В в – polskie "w"

Г г – w RUS, SER, BUL, MAC oraz według niektórych norm BEL czytamy jako "g", natomiast w UKR i BEL jako dźwięczne "h" (nie ma bezpośredniego polskiego odpowiednika i jest to jedna z "trudności" ukraińskiego)

Ґ ґ – występuje tylko w UKR i czyta się jak "g"

Д д – "d"

Ђ ђ  – jedynie w SER i czyta się jak "dź"

Е е – w UKR, SER, BUL, MAC jako "e", natomiast w RUS i BEL jako "je"

Ё ё – jedynie w RUS i BEL – czyta się jak "jo"

Є є – jedynie w UKR i czyta się jak "je"

Ж ж – "ż"

З з – "z"

И и – w RUS, SER, BUL jako "i", natomiast w UKR jako "y"

І і – jedynie w UKR i BEL – czyta się jak "i"

Ї ї – jedynie w UKR i czyta się jak "ji"

Й й – w RUS, UKR, BUL jako "j", nie występuje w SER

Ј ј – jedynie w SER i MAC – czyta się jako "j"

К к – "k"

Л л – w RUS, BEL, UKR i BUL jako coś pomiędzy "l" i "ł" (tzw. "ł sceniczne"), gdy stoi przed "a", "e", "o", "u" (brak odpowiednika w polskim) i jako "l" gdy stoi przed "je", "i", "j", "ja", "jo", "ju". W SER i MAC bardziej zbliżone do "l".

Љ љ – jedynie w SER i MAC, w łacińskim alfabecie zapisywane jako "lj", czytane jako jedna głoska będąca połączeniem "l" i "j" (wiem, że wyjaśnienie takie na chłopski rozum, ale trudno to zrobić prościej).

М м – "m"

Н н – "n"

Њ њ – jedynie w SER i MAC czyta się jako "ń"

О о – "o", w RUS zbliżone do "a" gdy jest nieakcentowane

П п – "p"

Р р – "r"

С с – "s"

Т т – "t"

Ћ ћ – jedynie w SER i czyta się jak "ć"

У у – "u"

Ф ф – "f"

Х х – "ch"

Ц ц – "c"

Ч ч – w RUS, BUL czyta się jak zmiękczone "cz", w UKR jak twarde "cz" (choć w niektórych regionach jak zmiękczone), w SER i MAC jak "cz".

Џ џ – jedynie w SER i czyta się jak "dż"

Ш ш – "sz"

Щ щ – w RUS niegdyś zmiękczone "szcz", obecnie wymowa zbliżona bardziej do "śś"; w ukraińskim jako twarde "szcz" (aczkolwiek spotkałem się też z ukraińskim wariantem zmiękczonym, albo wręcz z redukcją do samego "sz"), w BUL jak "szt", a w SER litery tej nie ma.

Ъ ъ – tzw. jer twardy, który w RUS oznacza, że poprzednia spółgłoska zachowuje swoją twardość (w UKR jest zapisywany jako apostrof – " ' "), w BUL czyta się go natomiast jako krótką samogłoskę pomiędzy "y" i "a" (nie ma odpowiednika w polskim), w SER litery tej nie ma.

Ы ы – w RUS jako "y"

Ь ь – tzw. jer miękki, w RUS i UKR zmiękcza poprzedzającą go spółgłoskę, w BUL w kombinacji z "o" (ьo) czyta się jak "jo", w SER litery tej nie ma.

Э э – jedynie w RUS i czyta się jak "e"

Ю ю – w RUS, BEL, UKR i BUL czyta się jak "ju", w SER tej litery nie ma.

Я я – w RUS, BEL, UKR i BUL czyta się jak "ja", w SER tej litery nie ma.

To na tyle. Dodam jeszcze wyjątkowe litery, które mają zastosowanie w mniej rozpowszechnionych językach słowiańskich.

Ѓ ѓ – w macedońskim "gj"

Ќ ќ – w macedońskim "kj"

Ѕ s – w macedońskim "dz"

Ў ў – w białoruskim czyta się jako "ł"

I na koniec jeszcze trochę o języku czarnogórskim. Otóż tamtejsi znawcy postanowili wprowadzić do swojego alfabetu (który był identyczny z serbskim) dwie litery, by nadać mu pewnych cech wyróżniających go spośród innych języków słowiańskich. Tym sposobem powstały dwie nowe litery "Ć", które zamieniło dwuznak "сј" (czyli polskie "sj") i З́, które weszło w miejsce dwuznaku "зј" (polskie "zj"). O ich podobieństwie do polskich "ś" i "ź" nic nie powiem, bo nigdy w życiu nie słyszałem ani nie widziałem tych liter w praktycznym użyciu. Zresztą patrząc na czarnogórskie gazety nie odnoszę wrażenia by były powszechnie znane. Więcej na temat sytuacji językowej w krajach byłej Jugosławii zresztą już pisałem.

Jak więc widać, świat słowiańskiej cyrylicy nie jest taki prosty jak to się na pierwszy rzut oka wydaje. Mam nadzieję, że komuś się na coś ten artykuł przyda, lub kogoś zainspiruje do nauki języków spokrewnionych z polskim. Naprawdę warto.

Podobne posty:
Jak (nie) uczyć się języków obcych – część 2 – rosyjski
Jak nauczyć się cyrylicy w 2 dni?
W jakim języku się mówi w byłej Jugosławii?
5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego

Pierwsze wrażenia z nauki xhosa

Jak już wcześniej pisałem w artykule o RPA, postanowiłem trochę zanurzyć się w zupełnie nieznanej mi przestrzeni językowej i dowiedzieć się czegoś więcej o jednym z tamtejszych języków innym niż angielski, czy afrikaans. Z różnych powodów padło akurat na język xhosa – ojczystą mowę Nelsona Mandeli, pochodzącą z rodziny języków bantu. Dziś przyszedł czas na podzielenie się pierwszymi wrażeniami, które, mam nadzieję, okażą się pomocne również dla ludzi uczących się innych języków (choćby dlatego, że zauważą, iż ten angielski, niemiecki czy rosyjski wcale takie trudne nie są w porównaniu do czegoś bardziej niszowego).

Na wstępie dodam, że mojego kontaktu z xhosa nie nazywam nauką, a jedynie zapoznaniem się z podstawową leksyką i gramatyką tego języka. Na naukę bowiem nie mam na razie zbytnio czasu – jeśli poświęcam temu językowi 20 minut dziennie to jest dobrze. Tymczasem stopień jego podobieństwa do języków mi znanych jest tak niewielki, że potrzebowałbym znacznie więcej by przyswoić sobie podstawy. Od czasu do czasu postaram się coś "wyprodukować" w xhosa i pokazać na blogu jak to wygląda w praktyce, ale z reguły będę to robił z pomocą podręcznika, chyba że jakieś konstrukcje wybitnie zostaną mi w głowie. Na razie jedyne co potrafię napisać z głowy to:
Molo! NdinguKharol. Ndihlala ePhoznan. Ndiyavuya ukukwazi.
Cześć! Jestem Karol. Mieszkam w Poznaniu. Miło Cię poznać.
 Jak widać – podobieństw do języków europejskich raczej nie ma.

Spotykam się czasem z ludźmi, którzy mówią, że języki obce, których się uczą są trudne. Ktoś powie, że np. wymowa angielskiego jest trudna. I faktycznie, znam osoby mające np. problem z wymową angielskiego albo niemieckiego "r", angielskiego "th", rosyjskiego "л". Próbują od lat i im nie wychodzi. Mniej lub bardziej mogą jednak tą kwestię rozwiązać używając głosek występujących w języku polskim. Będzie to brzmieć gorzej, ale obcokrajowiec powinien zrozumieć o co chodzi. Tymczasem niektórych wyrazów z xhosa nie da się tak łatwo poddać polonizacji. Nazwa własna języka jest tu pierwszym przykładem.

"X" oznacza mlask, który przypomina "kląskanie konia". "Xh" oznacza jego wersję aspiracyjną, czyli z wydychanym powietrzem (bez "h" powietrze nie jest wydychane). Nazwę xhosa czytamy więc "(mlask)osa". Jeśli już naprawdę nie jesteśmy w stanie tego wymówić można to "spolonizować" na "klosa", ale nie do końca oddaje to faktyczną nazwę. Tak czy inaczej jest to jeden z najprostszych przykładów użycia mlasku, którego opanowanie nie powinno przysporzyć ogromnych problemów.

Kliki niestety są trzy (x, q, c), każdy z nich ma dodatkowo wariant aspiracyjny (xh, qh, ch), którego rozróżnienia na tym etapie nie potrafię rozpoznać. Może później okaże się to dla mojego ucha bardziej jasne, ale aktualnie wyrazy xhoxha ("tłuc na papkę") i xoxa ("dyskutować") brzmią dla mnie niemal identycznie, podczas gdy różnica znaczeniowa jest ogromna. Istnieją też przypadki, w których najzwyklej nie potrafię jakiegoś słowa wymówić, a jeśli to robię to brzmi to nader zabawnie i mam pełną świadomość, że robię to źle. Należy do nich chociażby wyraz nkqonkqoza ("pukać"). Spróbujcie wymawiać "nk", zaraz potem przejść w mlask, a następnie powtórzyć całą sekwencję – wymaga to naprawdę sporo treningu.

Warianty aspiracyjne i nieaspiracyjne mamy też w przypadku głosek "b", "k", "p" i "t". "Bh", "kh", "ph" i "th" wymawia się mniej więcej tak samo jak po polsku "b", "k", "p", "t", czyli wydychając powietrze. Gdy są one pozbawione litery "h" powietrze jest zasysane. Dlatego też w zdaniach jakie napisałem powyżej moje imię jest napisane tak, aby lepiej oddawało faktyczną jego wymowę (Kharol), podobnie zrobiłem w wypadku nazwy miasta (iPhoznan).

Osobliwe są też głoski "rh" i "kr". Podobnie jak mlaski zostały one zapożyczone od języków khoisan, które dominowały na terenie dzisiejszego RPA jakieś 1000 lat temu. Jak brzmi jeden z takich języków można było zobaczyć wcześniej. Xhosa wydaje się ciut prostszy 😉 Przynajmniej jeśli chodzi o fonetykę.

Trochę się rozpisałem, a nawet nie przeszedłem do materiału zawartego w pierwszej lekcji "Teach Yourself Xhosa". Starczyło zaledwie na omówienie najciekawszych kwestii fonetycznych. Za jakiś czas postaram się omówić pozostałe aspekty tego jakże ciekawego języka. Jeśli kogoś to zaciekawi spróbuję nagrać siebie czytającego tekst w xhosa i zamieścić linka, aczkolwiek na razie takie nagranie może bardzo znacznie odbiegać od tego jak władają tym językiem jego rodzimi użytkownicy. Tak czy inaczej od czasu do czasu będę podawał informacje o postępach mojej przygody z xhosa. Mam nadzieję też, że po lekturze tej serii artykułów stwierdzi, że ten niemiecki, czy angielski to jednak nie jest taki straszny. Tak czy inaczej, jak zwykle, życzę powodzenia wszystkim innym uczących się języków obcych! Obojętnie czy to angielski, hiszpański, czy jakucki.

Podobne posty:
RPA – państwo 11 języków urzędowych 
Język kaszubski – jedyny regionalny język w Polsce
Najbardziej zagrożony język w Polsce – wilamowski
5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego

Język czeski – pierwsze wrażenia

W jakim języku się mówi w byłej Jugosławii?

Ostatnimi czasy na Półwyspie Bałkańskim nam się języków namnożyło. Jeszcze do początku lat 90 w Jugosławii był język serbsko-chorwacki, a obecnie powstały serbski, chorwacki, bośniacki, a ostatnio nawet czarnogórski. Powstaje zatem pewien mętlik w głowie i rodzą się pytania: jakim językiem ludzie w byłej Jugosławii mówią? I jakiego języka ja się uczę jeśli wybrałem akurat któryś z nich?

Napisanie tego artykułu obiecałem już parę tygodni temu, ale różne rzeczy mnie od tego powstrzymywały. Kwestia o jakiej piszę wzbudza też trochę kontrowersji i jest nieco skomplikowana, więc nie zdziwię się jeśli ktoś się z tym nie zgodzi lub zarzuci mi uproszczenie faktycznej sytuacji na Bałkanach – gdybym tego nie uprościł, musiałbym napisać nie artykuł, ale całą książkę. Jeśli natomiast ktoś jest zupełnie nowy w tym temacie, to będzie musiał się trochę skupić, ale mam nadzieję, że mu się opłaci. Ale do rzeczy.

Do chwili upadku Jugosławii oficjalnie istniał jeden język serbsko-chorwacki. Jego ojcami byli Serb Vuk Karadžić i Chorwat Ljudevit Gaj – język ten był oparty na bazie tzw. dialektu sztokawskiego, którym mówiła znaczna większość osób na terenie obecnej Serbii, Bośni i Czarnogóry oraz w pewnych regionach Chorwacji. W okolicach Zagrzebia panował za to dialekt kajkawski, a na wybrzeżu Adriatyku dialekt czakawski – nie stały się one nigdy nie podstawą żadnego języka narodowego. Poniższa mapa doskonale pokazuje podział tego obszaru na poszczególne dialekty.

Warto dodać, że sztokawski jest w niej podzielony na 3 podgrupy: ekawską, jekawską i ikawską. Różnica między tymi trzema grupami polega na innym wymawianiu głoski ě, która w każdym z nich wygląda nieco inaczej.

Przykład: polski ładny / ekawski lep / jekawski lijep / ikawski lip.

W komunistycznej Jugosławii język serbsko-chorwacki był oficjalnie używany w dwóch odmianach – ekawskiej i jekawskiej, a do zapisu mogły być używane dwa alfabety – łaciński i cyrylica. Nieoficjalnie odmianna ekawska była bardziej serbska, a jekawska bardziej chorwacka, ale ma się to nijak do podziału narodowościowego – Serbowie w Bośni posługują się bowiem jekawicą.

Sytuacja się znacznie skomplikowała po rozpadzie państwa. Wraz ze wzrostem separatystycznych tendencji grupy rządzące w poszczególnych republikach postanowiły podkreślać swoją odrębność ustanawiając nowe języki. Powstały więc serbski, chorwacki, bośniacki, obecnie jeszcze czarnogórski. I teraz największy paradoks: wszystkie 4 języki powstały na bazie tego samego dialektu. Z reguły to język dzieli się na dialekty – tu mamy natomiast sytuację odwrotną. W efekcie są całkowicie zrozumiałe względem siebie, często zaś niemal identyczne. Osobiście uczę się serbskiego, ale nie widzę większych problemów w czytaniu tekstów w żadnym z nich – ostatnio np. przeczytałem Povijest Bosne i Hercegovine („Historia Bośni i Hercegowiny”) N. Malcolma po chorwacku nigdy w życiu nie ucząc się tego języka. Czym się one więc w zasadzie różnią?

Po pierwsze leksyka – niekóre słowa znacznie różnią się od siebie. Najczęściej język chorwacki ma więcej zapożyczeń z włoskiego, węgierskiego, niemieckiego, mnóstwo wyrazów prasłowiańskich oraz pewnych wpływów dialektów kajkawskiego i czakawskiego (nota bene dla mnie już niezrozumiałych), a w serbskim jest więcej wpływów tureckiego, greki i niewątpliwie internacjonalizmów przyjętych w wielu innych językach (np. nazwy miesięcy). Oto przykładowe różnice (polski-serbski-chorwacki):
samolot avionzrakoplovchlebhlebkruh / styczeńjanuarsiječanj / luty februarveljača / marzecmartožujak / ktoko tko.
Jest ich jednak na tyle mało, że użytkownicy obydwu języków rozumieją się bez problemów. Do tego dochodzi charakterystyczna różnica w konstrukcji zdań – w serbskim rzadko używa się bezokolicznika, a zamiast tego konstrukcję “da + czasownik odmieniony”. Przykładowo zdanie “Lubię pić sok” po chorwacku brzmi “Volim piti sok”, a po serbsku “Volim da pijem sok”. Chorwacki używa jedynie alfabetu łacińskiego, serbski natomiast dopuszcza pisownię zarówną łacińską, ale też cyrylicę.
O bośniackim można powiedzieć tyle, że jest w nim trochę więcej turcyzmów i arabizmów, a czarnogórski posiada litery “ś” i “ź”, których nie ma w pozostałych – jednak jak to powiedziała moja nauczycielka od serbskiego: to jest mniej więcej tak jakby Wielkopolanie powiedzieli nagle, że nie mówią po polsku tylko po wielkopolsku.

Ludzie cały czas się spierają w jakich językach się mówi na obszarze byłej Jugosławii. Ja wiem tylko, że uczę się serbskiego, a wszystkie inne rozumiem niemal w takim samym stopniu. Jeśli masz jakieś pytania albo uwagi to pisz, bo ten artykuł to zaledwie czubek góry lodowej i zdaję sobie sprawę, że nie wszystko mogłem zawrzeć.

Podobne posty:
Język kaszubski – jedyny regionalny język w Polsce
Słownik polsko-kaszubski jest dostępny