fonetyka

Caesar czy Cezar?

Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego po ukazaniu się białego dymu nad Watykanem rozbrzmiewają słowa: „annuncjo vobis gaudium manium” (celowo pozwalam sobie na taką transkrypcję), chociaż w zapisie jak byk stoi „annuntio” i „magnum”? Albo może przechodzą was ciarki, kiedy Amerykanie wymawiają „vice versa” jako „wajse weesa”? Albo może sami powiedzieliście kiedyś za Cezarem „weni, widi, wiczi”? Cóż, jak powiedział jeden z bohaterów filmu „Asteriks i Obeliks: misja Kleopatra” – weni, widi – to tak, wiczi – to nie do końca.

W takim razie jak się mówi po łacinie? Cały szkopuł (nota bene, wyraz ten bynajmniej nie ma nic wspólnego ze Szkopem, co mogłoby sugerować tak brzmienie, jak i znaczenie) polega na tym, że po łacinie od dobrych paru lat się nie mówi. Osoby, które ewentualnie mówią po łacinie – duchowni, prawnicy, naukowcy, medycy, zwolennicy „żywej łaciny” – to nie jej rodzimi użytkownicy, ale osoby, które wyuczyły się łaciny w konkretnym celu. Właśnie dlatego zaliczamy łacinę do języków martwych – ponieważ nikt w sposób naturalny nie posługuje się nią od urodzenia. Nawet gdybyśmy wychowali dziecko, mówiąc do niego wyłącznie po łacinie, przejęłoby ono nasze naleciałości językowe.

Tutaj dochodzimy do sedna sprawy. W podanych wyżej przykładach możemy dopatrzyć się pewnych nie tyle błędów, co naleciałości. Skąd one wynikają? Posłużmy się przykładem. Może próbowaliście kiedyś czytać w języku, którego nie znacie. Jeżeli nie znaliście podstaw wymowy tego języka, czytaliście literka po literce, zgodnie z zapisem. Teraz wyobraźcie sobie, że ktoś w ten sam sposób czyta po polsku. Zamiast „cz” w słowie „czubek” wymawia osobno „c” i „z” – c-zubek. (Co za koszmarek… a teraz podstawcie tu Szczebrzeszyn albo Brzęczyszczykiewicza).

To samo dzieje się z łaciną. Czytając lub mówiąc, dostosowujemy wymowę do wymowy naszego języka rodzimego. Stąd też rzymski mówca Marek Tuliusz Cicero dla Włocha będzie nazywać się „Cziczero”, dla Niemca – „Kikero”, dla Anglika – „Sisero”, dla Francuza – „Siserą”, dla Rosjanina – „Cicjero”, a dla Polaka – „Cicero”. Taka wymowa stanowi pewną konwencję – nazywamy ją wymową tradycyjną albo konwencjonalną.

Dużym błędem jest zatem stwierdzenie, że „Amerykanie nie umieją mówić po łacinie” czy „Włosi tak okropnie kaleczą łacinę”. Owszem, łacina w wersji włoskiej nie musi się nam podobać, nie znaczy to jednak, że jest w jakikolwiek sposób niepoprawna – ot, po prostu trochę inna niż nasza (żeby już nie wchodzić w dywagacje, czy Włosi to faktycznie potomkowie Rzymian – niewątpliwie bliżej im do Romulusa niż nam i równie niewątpliwie mają domieszkę krwi barbarzyńców). Niemniej jednak pewne zjawiska są typowe dla wymowy łaciny przez daną nację. Stąd właśnie bierze się wspomniane już „wiczi” czy „gaudium manium” – to nic innego jak charakterystyczna dla języka włoskiego palatalizacja, czyli zmiękczenie głoski. Ale uwaga! Co wolno Włochowi, to nie Polakowi. W języku polskim zmiękczenia owszem, występują, jednakże działa to trochę inaczej. Nie zmiękczamy na przykład zbitki „gn” – słyszeliście kiedykolwiek, żeby ktoś mówił „niaty” zamiast „gnaty”? Dlatego właśnie po wyborze papieża Włosi odczuwają „gaudium manium”, a Polacy – „magnum”. Stąd też, nawiasem mówiąc, wynika osobiście rażąca mnie tendencja wśród polskiego duchowieństwa do „włoszczenia” łaciny – z racji umieszczenia stolicy Piotrowej w Watykanie wielu księży przejmuje włoskie nawyki językowe. To samo tyczy się muzyków, wykonujących na przykład łacińskie części Mszy. Właśnie dlatego słyszymy potem „gracja plena”, „andżelus Dei” czy moje ulubione „salve Redżina” z „dżementes et flentes”. Przykłady można by mnożyć, a jeśli ktoś chce się przekonać osobiście, polecam wybrać się do Filharmonii na którąś z Mszy Mozarta. Albo kogoś innego, zależnie od upodobań muzycznych. Eksperyment można również przeprowadzić w domu, odsłuchując w YouTube tego samego utworu po łacinie w kilku różnych wykonaniach – zupełnie inaczej będzie śpiewał Pavarotti, inaczej Renee Fleming – pomijając oczywiście różnice wokalne.

Wynikałoby z tego, że nie istnieje jedyny słuszny sposób wymowy łaciny. Jak zatem mówili sami Rzymianie? Odpowiedź wcale nie jest taka prosta. Imperium rzymskie rozciągało się daleko poza włoski „but” – od Portugalii do Syrii, od Brytanii do Egiptu. Zwyczajnie nie jest możliwe, żeby wszyscy mieszkańcy tak wielkiego obszaru mówili dokładnie tak samo. To samo zjawisko możemy zaobserwować obecnie w Ameryce – Teksańczyk mówi inaczej niż Nowojorczyk – lub na nieco mniejszą skalę na własnym podwórku – Ślązak mówi inaczej niż Białostoczanin (jeśli chcemy traktować śląski jako osobny język, zastąpmy w przykładzie Ślązaka Góralem).

Po drugie, imperium rozciągało się nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie – od niewielkiej, ale buńczucznej społeczności w VIII wieku przed Chrystusem do późnego cesarstwa w V wieku po Chrystusie (celowo nie mówię tu o Bizancjum, czyli cesarstwie wschodniorzymskim, ponieważ dominował w nim język grecki). Tak długa przestrzeń czasowa stwarza spore możliwości ewolucji, również w zakresie fonetyki.

Wreszcie rzymskie społeczeństwo – jak każde – było zróżnicowane klasowo, co również odbijało się na wymowie. Pochodzenie społeczne i wykształcenie ujawnia się w sposobie nie tylko wysławiania się, lecz także wymowy głosek („piejo kury, piejo, ni majo koguta” brzmi dość ludowo, nieprawdaż?). Zachowała się nawet dość urocza anegdota o cesarzu Wespazjanie, który z pochodzenia był prostym żołnierzem, co skutkowało pewnymi gminnymi naleciałościami w mowie.  Kiedy konsul Florus wytykał mu, że nazwę wozów towarowych – „plaustra” – wymawia po wiejsku jako „plostra”, cesarz w odpowiedzi zwrócił się do niego per „Flaurus”, co po grecku oznacza nicponia.

Niemniej jednak da się odtworzyć łacińską fonetykę. Rekonstruujemy ją na podstawie antycznych inskrypcji, metrycznych tekstów poetyckich, starożytnych dzieł poświęconych gramatyce i językoznawstwu, oraz kontynuantów występujących w językach romańskich. Wyniki takiej rekonstrukcji mogą zaskoczyć młodych adeptów języka Rzymian – o czym może następnym razem.

Musimy pamiętać o tym, że tradycyjna wymowa łaciny to sztuczna konwencja, zatem stosowanie jej do tekstów antycznych to anachronizm. Nie zmienia to faktu, że nawet taka wymowa, jako powszechnie przyjęta, ułatwia nam zrozumienie łaciny i wprowadza pewien porządek w jej użyciu – ujednolicanie zresztą, jakby nie spojrzeć, raczej wpisuje się w rzymski duch. Można się spierać o sposób wymowy łaciny – jednak niezależnie, jakie przyjmiemy stanowisko, wymawiajmy świadomie.


Autorką artykułu jest Maria Wolak


Zobacz również:

Rola współczesnej nauki języków klasycznych (łacina, greka, scs)

Na początku była łacina

Żywa łacina – lekcja mówienia w martwym języku. Część I

Żywa łacina – lekcja mówienia w martwym języku. Część II

Jak ujarzmić szwedzkie spółgłoski?

spolgloskiBądźmy szczerzy – sama umiejętność ujarzmienia szwedzkich samogłosek nie wystarczy, by budować północno-brzmiące wyrazy, zdania i wypowiedzi. Szwedzkie spółgłoski (konsonanter) zdają się nie być tak problematyczne jak samogłoski (vokaler) – nie musimy zwracać uwagi na ich długość (wyjątek stanowią oczywiście geminaty typu 'tt' czy 'bb'). Mimo to, warto zwrócić uwagę na to, jak poszczególne spółgłoski zachowują się w towarzystwie innych, oraz jak zmienia się ich wymowa w zależności od samogłoski, która po nich następuje. Wystarczy jedna czy dwie lekcje języka szwedzkiego, by wyjść całkowicie skonfundowanym zmiennością  chociażby brzmienia głoski 'k'.

Artykuł ten nie ma jednak na celu imitowania podręcznika do fonetyki ani szczegółowego wymieniania wszelkich zbitek spółgłoskowych wraz z uwzględnieniem subtelnych różnic między nimi (także w zależności od przyjętego dialektu). Już sama szwedzka część internetu (nie wspominając o międzynarodowej) pęka w szwach od zapytań i dyskusji okołofonologicznych. Chcę zachęcić do przyjęcia pewnego staroświeckiego sposobu pracy z językiem naszych północnych sąsiadów, bowiem ciężko mi czasem zrozumieć awersję kursantów wobec rozprawienia się z kwestią szwedzkiej wymowy raz, a dobrze. Oto garść moich prywatnych rad i spostrzeżeń:

1. Zapoznaj się z ogólnymi zasadami wymowy, choćby pobieżnie. Rzecz jasna prawie nikomu nie pomoże pamięciowe wkuwanie listy samogłosek, przed którymi dana spółgłoska zachowuje się tak, a nie inaczej. Jednak daje to pewien ogląd na to, jak gęsto rozsiane są językowe "miny", na które możemy szwedzkim nadepnąć. Mieć nieco szerszy ogląd na język, nawet jeśli nie umiemy się jeszcze w nim przedstawić. Tak samo, jak przed zwiedzaniem nieznanego miasta potrzebna jest chociażby kieszonkowa mapa.

2. Przyrównywanie obcych dźwięków do polskich raczej ci zaszkodzi, niż pomoże. Oczywiście jest to jakiś punkt wyjścia, jednak nie radzę utrwalać chociażby przekonania, jakoby 'tj' w słowie 'tjugo' było ekwiwalentem naszego 'ś' lub, nie daj Boże, 'sz'. Nie jest. Podobne odczucia mam na temat 'fun factu', który sama powtarzam napotkanym Szwedom – 'it's funny because 'tack' (szw. dziękuję) means 'yes' in Polish!'. Jest to oczywiście naciągane porównanie, bowiem nasze 'k' nie ma nic wspólnego z dźwięcznym 'ck'. Mówiąc 'tack' po szwedzku w sposób prawidłowy nie odczuwam nawet rzekomego podobieństwa tego wyrazu do naszego swojskiego przytaknięcia.

3. Być może kontakt ze Szwedami mówiącymi po angielsku zwróci twoją uwagę na to, z jakimi dźwiękami mają problem. Spostrzeżenia te poszerzą w jakiś sposób twoją wiedzę na temat zasobu fonetycznego rodzimych użytkowników tego języka. Większość z nich (lub raczej: pewna część) konsekwentnie omija dźwięk podobny do naszego 'dż' w jakich słowach jak 'just', 'justice' czy 'jealous', uparcie stojąc przy zwykłym 'jot'. Inna zaobserwowana przez jednego z moich wykładowców rzecz to ich nadużywanie 'ł'  w angielskich słowach z literą 'v', którą utożsamiają tym samym z 'w' (prawdopodobnie wynikająca z tego, że sami tej litery praktycznie nie używają).

4. Odwiedź uttal.se i przyjrzyj się swojej jamie ustnej. Wspomniana strona to dzieło pewnego miłego Pana, lektora kursów SFI (szwedzki dla imigrantów). Poprzez krótkie, acz treściwe filmiki przybliża on niemal każdy dźwięk w języku szwedzkim, tłumacząc przy tym jak powinniśmy układać nasz język, wargi i zęby. Demonstruje to wszystko, rzecz jasna, w mało komfortowym zbliżeniu na własny aparat gębowy. Instrukcje są podawane w języku szwedzkim, Pan mówi jednak (bardzo) powoli i wyraźnie, a co więcej, udostępnia nawet mini-słowniczek użytych pojęć i poleceń.

uttalslogga

5. Szukaj źródeł w szwedzkim Internecie. Większość "fajnych stron", które naprawdę ułatwią ci życie, to źródła szwedzkojęzyczne.  Chociażby materiały i kursy asymilujące przybyszów z innych krajów są z założenia bardzo intensywne, czemu osobiście mocno przyklaskuję. Ze stron tego typu, o których jeszcze tu nie wspominałam, przychodzi mi do głowy chociażby www.motmalet.nu – polecam sekcję ćwiczeń na odróżnianie od siebie par podobnych spółgłosek.

Spółgłoski i samogłoski to tylko wierzchołek fonetycznej góry lodowej języka szwedzkiego. Nie jest jednak moją intencją was straszyć – raczej zachęcić do dalszej podróży. Nie zapomnijcie jednak mapy – mimo, że wiele wydawnictw będzie wmawiało wam, że wcale jej nie potrzebujecie.

Zobacz także:

Szwedzie, porozmawiaj ze mną! Refleksje przedwyjazdowe
Szwedzie, porozmawiaj ze mną! Refleksje w trakcie wyjazdu
Jak ujarzmić szwedzkie samogłoski?
Szwedzkie plateau boli najbardziej

 

Jak ujarzmić szwedzkie samogłoski?

dlugie_aDzisiaj krótkie omówienie kwestii fonetycznej, której istotność  umieściłabym zdecydowanie bliżej początku "osi czasu" nauki języka szwedzkiego. Jej zaniedbanie upośledzi naszą umiejętność głośnego czytania już na samym starcie, zaś uważne jej traktowanie nie kosztuje wiele i może okazać się całkiem fajną zabawą. Mowa oczywiście o samogłoskach szwedzkich i ich podziale na krótkie i długie. Dlaczego jest to temat istotny? Po pierwsze, długość samogłoski determinuje wybór wariantu jej wymowy; po drugie, tak samo zapisane słowo może mieć dwa KOMPLETNIE różne znaczenia w zależności od tego, czy użyto w niej samogłoski krótkiej lub długiej. Zwrócę także uwagę na to, jak trenować wymowę poszczególnych samogłosek, gdyż dla niewprawionego ucha zlewają się one nierzadko w jedno.

Różne "bardzo śmieszne żarty" głoszą, że mowa Szwedów brzmi trochę jak ziewanie. Iloczas to inna nazwa tego zjawiska, które, mówiąc najprościej, determinuje długość dźwięku odpowiadającego wymawianej głosce lub sylabie. Dla niektórych nacji jest to rzecz intuicyjna – iloczas nie jest bowiem charakterystyczny wyłącznie dla szwedzkiego. Polacy niestety pozbawieni są takiego punktu odniesienia, ponieważ iloczas jest w polszczyźnie nieobecny od wieku XVI.

vokaler

[źródło: http://svenskab1b2.majby.se/doc/fonetik1.pdf] Kliknij, aby pobrać pdf z tablicą wszystkich znaków.

W szwedzkim, choć mówimy przeważnie o długości samogłosek (w tym przypadku aż dziewięciu: a, e, y, u, i, o, å, ö, ä), to zwraca się także uwagę na "długie", a więc podwojone spółgłoski, np. "tt", "bb". Znaleźć je można zazwyczaj na końcu wyrazu lub w jego środku. Zapisuje się je podobnie jak wydłużone samogłoski, używając czegoś w rodzaju trójkątnego dwukropka. Dla przykładu, w słowie sitter / (ktoś) siedzi / ['sɪt:ɛr] jesteśmy "w obowiązku" poświęcić ułamek sekundy dłużej na oddanie "długiego t" = "t:". Rzeczą oczywistą jest, że w polskim takie geminaty, a więc podwojone spółgłoski, są zjawiskiem nierzadkim, chociażby w popularnych imionach (Adriana / Adrianna robi różnicę!).

Zwracam uwagę na choćby pobieżną znajomość międzynarodowego alfabetu fonetycznego, ponieważ uważam, że nawet osoba początkująca zrobi z niego ogromny użytek. W kontekście omawianego tematu, a więc (samo)głosek długich w języku szwedzkim, ustalenie ich obecności lub nieobecności w przyswajanym słowie będzie kwestią zaledwie kilku kliknięć w jakimś dobrym, internetowym słowniku. Ja lubię lexin, właśnie z powodu uwzględnienia zapisu fonetycznego.

Przydatne reguły? Owszem, istnieją! Jeżeli ktoś nie może się bez nich obejść, to powinien pamiętać o tym, że…

  • Po samogłosce długiej zawsze następuje krótka spółgłoska, zaś po samogłosce krótkiej – spółgłoska długa;
  • Samogłoska jest krótka, jeśli jest akcentowana i ma po sobie spółgłoskę długą;
  • W sylabach nieakcentowanych wszystkie głoski są krótkie;
  • Przed samogłoską akcentowaną również;
  • Sylaba akcentowana zawsze jest długa (cechowana przez długą głoskę).

Powoływanie się na prawidłowości tego typu wymaga od uczącego się znacznego rozszerzenia wiedzy o akcentach i fonetyce szwedzkiej i nie ma nic wspólnego z nauką intuicyjną i naśladowczą, która, w mojej opinii, powinna być co najwyżej weryfikowana przy pomocy literatury.

Samogłoskowe faux-pas? Jak najbardziej możliwe. Chcąc wypowiedzieć się o zmarłym, łysym (kal) mężczyźnie, możemy nieopatrznie nazwać go zimnym (kall). Dyskusja nt. wyborów (val) może wprawić w konfuzję niespodziewanym przywołaniem nieokreślonej tamy (vall). Pan nadużywający wódki na weselu może zostać wyzwany od brzydkich (ful) zamiast pijanych (full). A to tylko niektóre z licznych przykładów.

OK, wiemy już gdzie głoskę skrócić, a gdzie wydłużyć, a prawdopodobieństwo gafy zostało zredukowane do minimum. Przejdę teraz do części praktycznej. Jak sprawić, by szwedzkie samogłoski brzmiały naprawdę szwedzko?

http://www.digitalasparet.se/

http://www.digitalasparet.se/

Raz, że słuchać native'ów – jasne. Jednak świadome wychwycenie subtelnych różnic między dźwiękami to sprawa dydaktyczna i przy użyciu narzędzi dydaktycznych wydaje się najbardziej efektywna. Nie każdy ma nauczyciela, ale (prawie) każdy ma internet. Stąd na pewno natrafiliście kiedyś na lub witrynę. Sama z nich korzystałam (sądzę, że z dobrym skutkiem!) i złego słowa nie dam o nich powiedzieć. Można zaangażowaniem pójść o krok dalej i spojrzeć na plansze artykulacyjne jak chociażby ta, którą wkleiłam po prawej stronie. Najlepiej byłoby oczywiście zmniejszyć się jak w Kingsajzie wejść jakiemuś Szwedowi do buzi (na szczęście większość z nich ma ładne zęby).

Moim absolutnym ulubieńcem jest pan Jacek Kubitsky i jego opracowanie gramatyczne języka szwedzkiego wydane przez Natur och Kultur. Kilka rozdziałów jest poświęconych także fonetyce, zaś podrozdziały w sposób opisowy i miejscami humorystyczny dadzą pewne WYOBRAŻENIE tego, jak za pomocą posiadanych przez nas – Polaków – umiejętności artykulacyjnych będziemy mogli wyczarować dźwięki dalekiej północy. Osobny fragment publikacji w całości poświęcono wymowie litery "o". Moim zdaniem jest to najlepsze źródło "beznagraniowe" służące do zgłębiania omawianego tematu. Poniżej mała próbka treści:

 

Samogłoska***

Długa

Krótka

E

 "Długie e jest bardziej ścieśnione (tzn. ma wymowę zbliżoną do i) niż (…) polskie e w słowie Ewa. Przypomina wymowę e w słowie klej (ale brzmi nieco dłużej)".  "Litery e oraz ä odpowiadają głosce jak w polskim wyrazie ser".

A

 "Długie a wymawiamy z domieszką polskiego o. Przypomina dialektalną wymowę a w wyrażeniu: skończony dziad".  "Wymawia się jak w polskim słowie matka"

*** [Tabela opracowana na podstawie książki, której współautorem jest p. Jacek Kubitsky (dokładny opis bibliograficzny pod artykułem), konkretnie rozdziałów 8.5 i 8.6]

Nie ukrywam (a wręcz przyznałam się do tego w tym artykule), że do treningu fonetycznego cudownie nadają się audycje dla dzieci. Dzieje się tak z bardzo prostego powodu (powodów): primo, mają one za zadanie nauczyć jak najmłodszego widza nie tylko samych literek, ale i odpowiadających im dźwięków; secondo: w piosenkach i dialogach uczestniczą zawodowi aktorzy o lepszej niż przeciętna dykcji.

Przyjrzyjcie się temu fragmentowi programu Fem myror är fler än fyra elefanter. Uszy nie spuchną, gdyż muzycznie audycja stoi na dość wysokim poziomie.

Śpiewana głoska (nuta) trwa odpowiednio długo i jest powtarzana z teatralną dokładnością, tak więc dźwięk ma doskonałe warunki do zaistnienia w naszej pamięci słuchowej.

Mankamentem łączenia treningu fonetycznego ze słuchaniem piosenek (takich, lub "dorosłych") wiąże się poniekąd właśnie z iloczasem – język "śpiewany" nie odda wszystkich niuansów akcentowych ani tempa języka mówionego.


Polak uczący się języka szwedzkiego napotka oczywiście więcej trudności fonetycznych niż tylko rozróżnianie samogłosek. Wszelkie zbitki spółgłoskowe to temat na osobny artykuł, który być może kiedyś się pojawi.


Polecam / korzystałam z:

  1. Szulc, A. (1992) Gramatyka dydaktyczna języka szwedzkiego. Kraków: Wydawnictwo UJ.
  2. Viber Å., Ballardini K., Stjärnlöf S., Kubitsky J. (1992) Mål. Gramatyka szwedzka po polsku. Svensk grammatik på polska. Sztokholm: Natur och Kultur.

Zobacz także…
SWEDEX: luźne przemyślenia

Po jakiemu uczyć się szwedzkiego?
Pitch accent w języku szwedzkim, cz. 1

Czy język szwedzki jest trudny?

 

Francuski w Québecu – jak zrozumieć Kanadyjczyka?

„Voyage, voyage!” – kojarzycie tę piosenkę, prawda? Podejrzewam, że nie ma osoby, która nie znałaby tego francuskiego hitu. Nie mieliście wrażenia, że ten język tak ładnie brzmi? Że słowa idealnie układają się w jedną melodyjną frazę? Jeśli tak, to macie świetne ucho – subiektywna opinia 🙂 To prawda, francuski jest ogromnie melodyjnym językiem, więc wszelkie piosenki i wiersze brzmią niesamowicie.
Obecnie językiem francuskim posługuje się około 240 mln ludzi na pięciu kontynentach. W dwudziestu dwóch krajach jest jedynym urzędowym, natomiast w pozostałych powszechnie się go używa – te kraje to między innymi Tunezja, Maroko, Algieria, Liban, Mauretania czy Wietnam. Oprócz tego jest oczywiście oficjalnym językiem Unii Europejskiej. Poniżej znajduje się mapka obrazująca użycie języka francuskiego na świecie.
pays_fr

Język francuski ma oczywiście kilka odmian – wprawdzie głównie uczymy się akcentu paryskiego, ale istnieją także inne wariacje, na temat których pisał już Karol, w swojej serii artykułów o językach regionalnych Francji.

Postanowiłam zająć się krajem, z którego pochodzą między innymi Celine Dion, Garou i Nelly Furtado. Ten tekst będzie poświęcony Kanadzie, jej językom oficjalnym i regionowi Québec. Na początek proponuję troszkę historii. Skąd język francuski w  Kanadzie?  Europejska kolonizacja Kanady rozpoczęła się w XV wieku, kiedy to angielski żeglarz odkrył wschodnie wybrzeże. W 1497 John Cabot dopłynął do wybrzeży Ameryki Pòłnocnej  i odkrył Nową Fundlandię i Labrador. Z kolei w 1534 Francuz Jacques Cartier dotarł do wybrzeży Kanady. Francja założyła swoją prowincję o nazwie Nowa Francja, następnie Port Royal w 1605 i Québec w 1608. Około 30 lat później Kanada stała się oficjalną prowincją Francji, a pozostałe tereny obok Nowej Francji były zarządzane przez Anglię. W XVIII wieku rozpoczęła się walka o Kanadę pomiędzy Anglikami i Francuzami. Ostatecznie Francja zrzekła się swoich posiadłości na rzecz Anglii. W 1867 roku powstała konfederacja kanadyjska w ramach Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, która w 1931 ogłosiła niepodległość. Voilà, oto historia Kanady w ogromnym skrócie. Niestety, musiałam zagłębić się trochę w historię, żebyście mogli zobaczyć, skąd tak silny wpływ języka francuskiego w tym miejscu na świecie.

Jako była kolonia francuska Kanada ma dwa języki oficjalne – język angielski oraz  język

Flaga Quebecu

francuski.  Jednakże przeważają miejsca, gdzie używa się tylko angielskiego. Wyjątkiem jest Québec – tutaj status jedynego języka urzędowego ma francuski, a konkretniej jego kanadyjska odmiana. Natomiast jedyną prowincją, gdzie oficjalnie używa się zarówno angielskiego, jak i francuskiego, jest Nowy Brunszwik.  Oczywiście ludzie mieszkający w Kanadzie posługują się również innymi językami, wśród których jednym z najpopularniejszych jest chiński.  Aczkolwiek w innych prowincjach także są społeczności , które posługują się językiem francuskim – szczególnie w Ontario, prowincji Manitoba i Nowej Szkocji. Przyjrzyjmy się tabelce, która pokazuje dane z roku 2006 i 2011 na temat posługiwania się językiem francuskim przez mieszkańców Kanady :

Kryterium znajomości języka Canada
2006 2011
liczba procent liczba procent
Język ojczysty 6 970 405 22,3 7 298 180 22,0
Język używany w domu 7 463 665 23,9 7 892 195 23,8
Język używany najczęściej 6 777 665 21,7 7 115 100 21,5
Język używany regularnie 686 000 2,2 777 095 2,3
Pierwszy oficjalny mówiony język 7 370 350 23,6 7 691 705 23,2
Umiejętność podtrzymania konwersacji 9 590 700 30,7 9 960 590 30,1

źródło : Statistique Canada

 

Jak wynika z tabelki, co trzeci mieszkaniec Kanady deklaruje umiejętność przeprowadzenia rozmowy w miejscowej odmianie francuskiego. Jak się mówi po francusku w Kanadzie? Porównałabym to do odmian języka angielskiego – mamy British English vs. American English – gramatyka się nie zmienia, słownictwo może się różnić, ale najwięcej trudności przysparza kwestia wymowy. Podobnie jest z francuskim z Francji i tym z Kanady.

Nie jest tajemnicą, że Francuzi uważają się za naród wybrany, a swój język za najpiękniejszy. I może właśnie dlatego tak bardzo przeszkadza im kanadyjski akcent, z którego często się śmieją. Generalnie mieszkańcy Québecu są częstym tematem żartów – oto przykład :

Jak nazywa się inteligentny mieszkaniec Kanady? Turysta 😉

Taki stan rzeczy spowodowany jest troszkę złośliwością, a troszkę faktem, że stereotypy na temat Kanadyjczyków wciąż funkcjonują i mają się dobrze. Powszechnie Kanada kojarzy się z zimnym krajem, gdzie ludzie ubrani w koszulach w kratę rano idą rąbać drewno, a wieczorem grają w hokeja. Spójrzcie też na to, jak do swojego pochodzenia odnosi się Jim Carrey – jak widać, część stereotypów pokutuje też w Stanach : Jim Carrey o Kanadzie

Ale wracając do samego języka i jego wariacji, pozwolę sobie wyróżnić kilka głównych punktów:

– anglicyzmy – z pewnością powiązane z historią Kanady i jej geograficznym położeniem. Z jednej strony francuski w Québecu jest bogaty w słowa pochodzenia angielskiego, ale istnieje też przekonanie, że ludzie niechętnie używają słów typu ‘le weekend’ i zastępują je francuskim ‘le fin de la semaine’ (koniec tygodnia). Przykładem może być wyrażenie idiomatyczne ‘Moi pour un' wzorowane na angielskim ‘I for one' podczas gdy we Francji używa się zwrotu „Pour ma part”.

– żeńskie odpowiedniki zawodów – we Francji o pani doktor powiemy raczej w formie męskiej natomiast w Québecu często używa się form żeńskich ; ‘la docteure’ (pani doktor), ‘l’écrivaine’ (pisarka), ‘la première ministre’ (pani premier).

– słownictwo dotyczące informatyki – ciekawe jest to, że zupełnie inaczej nazywa się na przykład email czy spam. I wygląda to następująco : e-mail – ‘le courriel’, mail spam – ‘le pourriel’, chat – ‘le clavardage’.

kontrasty samogłoskowe – francuski kanadyjski zachował rozróżnienie pomiędzy samogłoską "a" tylnią i przednią. O ile we Francji zanika granica pomiędzy tylnym i przednim 'a', o tyle w Kanadzie wciąż można je usłyszeć. Przykładem słowa, które wymawiane było z tylnym "a" jest âne – osioł.

Na wielki finał zostawiłam sobie unikatowy akcent z Québecu – osobiście nie umiem naśladować Kanadyjczyków, dla Francuzów natomiast jest to nie lada gratka. Jednakże ktoś, kto zna francuski nawet na podstawowym poziomie i nie jest mu obca fonetyka, będzie miał naprawdę twardy orzech do zgryzienia, aby zrozumieć francuski z Kanady. Ten akcent jest bardzo specyficzny – nawet tłumacze przyznają, że dla niewprawionego ucha jest to naprawdę ciężkie zadanie. Oczywiście posłużę się tutaj filmem, żebyście mogli usłyszeć różnice w wymowie: na tym filmiku pani mówi z akcentem québecois  (są też angielskie napisy z tłumaczeniem) —>French vs. Quebecois
Ogólnie największe różnice fonetyczne polegają na przekształceniu głosek t i d na głoski ts i dz przed u,i ,ui – Cela veut dire (d przechodzi w wymowie w dz). Ponadto, inną kwestią jest wymowa t na końcu wyrazu, którego w standardowym francuskim nigdy się nie wymawia, i tak na przykład wyraz łóżko ‘le lit’ we Francji czytane jest jako ‘li’, natomiast w Québecu jako ‘le lit’, co może bardzo utrudniać odbiór języka.

I tutaj kolejny film o wymownym tytule "straszliwy akcent quebecois" – Canadian accent

 

Istnieje także odmiana języka francuskiego, który różni się od tego, jakim mówi się w Québecu. Język francuski akadiański jest używany w atlantyckich prowincjach Kanady – przede wszystkim w Nowym Brunszwiku, południu Nowej Szkocji, na Wyspach Księcia Edwarda i Wyspach Magdaleny. Język akadiański charakteryzuje się tym, że nie ma tam właściwego francuskiego "r". Słowa wymawiane są z takim samym dźwiękiem, jaki mamy w języku polskim. Ciąg w pisowni "re" zmienia się w wymowie w "er" – wyraz fredaine będzie więc czytany jako fɛrˈdɛn

Odmiana języka francuskiego z Québecu jest bardzo ciekawa i ubolewam nad faktem, że w Polsce nie jest w ogóle nauczana – podejrzewam, że trudno też znaleźć native’a, który by z nami poćwiczył ten akcent.

A co Wy myślicie na ten temat? Czy podoba Wam się akcent Kanadyjczyków? Czy uważacie, że warto się uczyć i warto znać różne odmiany jednego języka? Jestem ciekawa Waszych odczuć, więc śmiało komentujcie 😉

Już niebawem ukaże się kolejny artykuł, w którym dowiemy się, co znaczy kanadyjski „tabarnak”, kim są Metysi i jak wygląda język michif.

[MN18] Taniec smoka; grafia versus fonia

Mortal_Kombat_Logo.svgRozdźwięk pomiędzy grafią a fonią

Do dziś pamiętam to rozczarowanie, gdy po otwarciu mojego pierwszego elementarza do języka chińskiego dowiedziałem się, że znaki 他  i 她 wymawiane są tak samo: 1ta i naiwnie (vel zgodnie ze zdrowym rozsądkiem) oczekiwałem, że wymowa wspólnego elementu graficznego 也 – fonetyka (sic!) to właśnie 1ta. Rzeczywistość skutecznie ostudziła mój dalszy – wróżkarski zapał dostarczając informacji, że 也 wymawia się jednak: 3jy. Ta, jak się okazuje, jedynie pozorna nielogiczność wynika z tego, że ideogram 他 złożony był niegdyś z elementów: 亻i 它 (wymawianego obecnie jako 1ta) . Fragment 它 uległ ewolucji / przekształceniu do formy graficznej, która nie różni się niczym od ideogramu 也. Czemu jednak podobny los nie spotkał znaków: 駝,鴕,陀,舵,蛇…? Warto wspomnieć, że chociaż w każdym (z wyjątkiem 蛇) 它 pełni funkcję fonetyka, to żadnego z wymienionych ideogramów akurat nie wymawia się jako 1taO wątpliwej korelacji między grafią, a wymową wspominałem już w jednym z pierwszych artykułów. Odłóżmy jednak dalsze wycieczki historyczne i zajmijmy się zjawiskami, które dotykają współczesnego języka kantońskiego.


Kantońska ciuciubabka

Twórczość Kantończyków jest pełna pułapek, na każdym kroku, czychających na "językowych sztywniaków". Niegdyś próbował mi to udowodnić kantoński znajomy, który "dla zabawki" wyszukiwał w swoim telefonie co bardziej pikantne sms'y, po czym zachęcał mnie, abym czytał je na głos i tłumaczył (dla udowodnienia, że naprawdę rozumiem ich treść) na angielski. Natknąłem się wtedy na kilka ciekawych przypadków.

分左手

fan6 oznacza "część", natomiast czytane jako fan0 jest już czasownikiem: "dzielić", zatem 分手 to "dzielić dłonie" = "zrywać" [związek chłopaka z dziewczyną]; aby w języku kantońskim utworzyć formę dokonaną należy do czasownika "przykleić" partykułę aspektową 咗 dzo2;

"zrywać" > "zerwać"

分手 > 分

W tym wypadku "lenistwo" spowodowało, że autor wklepał jednak prostszy znak (wymawiany tak samo jak 咗), oznaczający "lewo", czyniąc frazę niejednoznaczną:

"zerwać": 分左_

czy…

"dzielić + lewą dłoń": 分_


Prysznic po treningu

Z tropu zbiło mnie jednak, bezsensowne, na pierwszy rzut oka, złożenie:

五洗

"pięć + myć (się)",

Słowo nie ma jednak nic wspólnego z balią  – będącą bohaterką ostatniego artykułu. Chodzi raczej o wykorzystanie podobieństwa fonii do nieco bardziej złożonego pod względem graficznym słowa 唔駛 "nie (po)trzeba", które jest zaprzeczeniem czasownika 要 "trzeba":

唔駛 ≠ 要

m4 saj ju3

五洗

nk5 saj2

O ile, z trudem, ale jeszcze można zaakceptować podmiankę morfemów wymawianych tak samo 駛 (15 kresek) > 洗(9 kresek), o tyle użycie znaku 五, będącego podzespołem ideogramu wymawianego, z naszego punktu widzenia (słyszenia?) zupełnie inaczej (o tonie nie wspominając), wydaje się, co najmniej, dziwne. (m wymawia się ze ściśniętymi wargami, jak w polskim słowie "mchowy" (zieleń w kolorze mchu); nk to "n tylnojęzykowe" jak w angielskim "sing a song".)


Język kantoński jest dość specyficznym tworem jeśli chodzi o podejście do fonetyki. Z jednej strony zwraca się przesadną uwagę na tony, a z drugiej ignoruje bardziej zasadnicze różnice związane z "myleniem" fonemów segmentalnych. Można toczyć wielogodzinne boje z Kantończykami na temat tego, że n i l to dwie różne głoski, a podane niżej słowa wymawia się inaczej.

 (niebieski; indygo) 藍 lAm4 

(mężczyzna) 男 nAm4

Choć tego typu dyskusje przypominają próbę wyjaśnienia daltoniście czym różni się kolor zielony od czerwonego, to niektórzy rzeczywiście są w stanie taki sposób wymówić te głoski, że zachodzę w głowę, czy to jeszcze jest n czy już l.

W podobny sposób "mylone" są głoski m i nk.


Mania upraszczania

Zawbhkeymapstępowanie słów substytutami złożonymi z zamienników o podobnym konturze fonetycznym, lecz złożonymi z mniejszej liczby kresek wynika niekiedy z metod wprowadzania tekstu na telefonie. Wbrew pozorom, aby pisać po chińsku na komputerze / telefonie nie potrzeba klawiatury złożonej z 1000 klawiszy, wystarczy … 5 przycisków. Choć zwykle nie trzeba wstukać wszystkich kresek danego znaku, to jednak nie jest to szczególnie szybka metoda wpisywania ideogramów (zwłaszcza na komputerze).

weibihua

Opisany wcześniej przykład sms'owego uproszczenia polegającego na podstawieniu ideogramu 咗 prostszym, standardowym znakiem 左 jest zjawiskiem równoległym do tego, z którym spotykamy się w naszym języku zastępując litery z ogonkami (ą > a), kreskami (ć > c; ł > l) i kropkami (ż > z) "standardowymi" – występującymi w angielskim alfabecie.

Również kantońsko – języczne powieści internetowe (np.: 《我老母話我有未婚妻》roją się od tego typu prostszych, pod względem ortograficznym, substytutów – pewnego rodzaju zapożyczeń fonetycznych np.:

laj黎 zamiast laj

chaj6 係 zamiast chaj2 

chajdoł係到 zamiast chajdoł喺度

gam咁 zamiast gam

g(ł*)o2 果 zamiast go2 

果D g(ł*)odi1 zamiast godi1 嗰啲

*Wielu Kantończyków zbitki głosek "gł" i "kł" wymawia, odpowiednio,  jako "g" i "k"


E jak Eustachy, G – jak Genowefa… czyli chińskie imiona i nazwiska; odwołanie do wzorca

Języki chińskie charakteryzują się olbrzymią dysproporcją: bogactwo grafii versus ubóstwo fonii. Jednym z narzędzi, które sprawia, że języki te są w ogóle zrozumiałe w mowie jest sztuczne wydłużanie słów (napomknąłem o tym w artykule: Dlaczego warto sporządzać tłumaczenia robocze obcojęzycznych tekstów? ).

Każdy język, podobnie jak numer rachunku bankowego, zbudowany jest na zasadzie koegzystencji elementów niezbędnych do zrozumienia treści oraz informacji pustych – kontrolnych. I tak, jeśli w pierwszym zdaniu tego akapitu pominę słowo "się" to jest ono nadal zrozumiałe: "Języki chińskie charakteryzują olbrzymią dysproporcją". To powoduje, że jeśli rozmawiamy z kimś, a choć ruch uliczny, szumy, gwar rozmów w tle sprawiaja, że przez chwilę mamy zaburzony odbiór informacji, to rozrzedzenie wypowiedzi pustymi słowami, powoduje, że chwilowy problem z percepcją danych nie jest tak dotkliwy, jeśli chodzi o zrozumienie komunikatu.

Zupełnie inaczej jest, gdy słyszymy po raz pierwszy czyjeś nazwisko (o ile nie jest ono szczególnie popularne). Wtedy nie mamy stuprocentowej pewności, czy dobrze je usłyszeliśmy, choć nie mieliśmy takich wątpliwości jeśli chodzi o którekolwiek z wcześniej usłyszanych, w trakcie konwersacji, słów.

Jeśli chcemy telefonicznie zarejestrować się u lekarza (zaburzenie – zniekształcenie ludzkiej mowy oraz brak możliwości wspomagania aktu mowy gestami czy ruchem warg), a dodatkowo grafia naszego nazwiska wymyka się intuicji (np: Jan Skura, a nie Skóra; Tomasz Stockinger, a nie Sztokinger) odwołujemy się do wzorca:

"Sztokinger": S jak Stanisław, T jak Tomasz, O jak Onufry, C jak Celina itd.

Podobny problem dosięga większości chińskich nazw własnych czy też nazwisk i imion o typowej budowie:

ABC

A: nazwisko (wybór mocno ograniczony: najczęściej jeden z ledwie kilkuset ideogramów)

B i C: odpowiednik naszego imienia (niemalże niczym nieskrępowany wybór ideogramów – z wyjątkiem znaków dialektycznych i ściśle gramatycznych – semantycznie pustych)

Gdybym powiedział, że nazywam się:  nkaj4 maj4 choł4 (po kantońsku) albo 2ni 2mi 2chał (po mandaryńsku), to nawet chiński profesor języka chińskiego nie wiedziałby jak to zapisać, dopóki wokalnie nie odwołałbym się do znanego odbiorcy wzorca – poprzez użycie formułki angażującej partykułę oznaczającą posiadanie (A嘅 a = "a" należy do "A"):

倪謎豪

nkaj4 maj4 choł4

 2ni 2mi 2chał

 djun0 nkaj4 ge3 nkaj4; 端

1dłan 2ni 5de 2ni; 端

[znak wymawiany] nkaj4 / 2ni jak w [słowie] „trop / poszlaka / pojęcie”; djun0 nkaj41dłan 2ni > 

maj4 ju5 ge3 maj4語嘅

2mi 3ju 5de 2mi; 語的

[znak wymawiany] maj4 / 2mi jak w [słowie] „zagadka”; maj4 yu5 / 2mi 3ju  >  

ink1 choł4 gechoł4; 英

1ink 2chał 5de 2chał; 英

[znak wymawiany] choł4 / 2chał jak w [słowie] „bohater”; ink1 choł4 / 1ink 2chał  >  英

czyli

倪謎豪

nkaj4 maj4 choł4

 2ni 2mi 2chał

Pokazanie wizytówki pozwala uniknąć opisanej powyżej żmudnej procedury.

Odwołanie się do znanego odbiorcy wzorca jest uniwersalnym sposobem umożliwiającym wyjaśnienie rozmówcy tego, z jakich morfemów zbudowane jest słowo (bez koniecznosci zapisywania go na papierze).


Słowa obcojęzyczne

Dość ciekawa wydaje mi się kwestia związana z tym, w jaki sposób wymawia się zasymilowe słowa obcego pochodzenia. W Europie fonetyka ma przewagę nad fonią. Dlatego też nazwy sieci sklepów Geant [żan], Auchant [oszą] wymawiamy na wzór francuski, a nie zgodnie z polską ortografią: [a u ch a n t]. Podobnie jest w przypadku słów zapisywanych alfabetem łacińskim, które zakorzeniły się w języku polskim: attache [atasze], camembert [kamember], tournée [turne]… ale nie zawsze tak było. Jeszcze w czasach Władysława Reymonta angielskie słowo 'business' wymawiano po polsku tak, jak je zapisywano, czyli [b u s i n e s s]. Dopiero później forma ta została wyparta przez zbliżoną do oryginału [byznes], ale bardziej naturalną dla Polaka wersję: [biznes].

W "cywilizacji zauroczonej chińskim pismem" jest dokładnie na odwrót. To forma graficzna jest ważniejsza od fonetycznego oryginału. Poniżej zebrałem nazwy kilku największych japońskich firm i ich fonetyczne wersje funkcjonujące w mowie osób mandaryńsko– i kantońsko-języcznych. Innymi słowy, aby wymówić po chińsku nazwę japońskiej firmy należy wpierw wiedziec jakimi ideogramami jest ona zapisywana i następnie odczytać je zgodnie z lekcją języka mandaryńskiego, kantońskiego itd.

Japońskie firmy;

日立 Hitachi [hitaci] 2ży 2lijad6 lAp6

三菱 Mitsubishi [micubisi]   1san 2link / sAm0 link4

豊田 Toyota [tojota]  1fonk 2tien / funk1 tin4  豐*田

日産 Nissan [niSan2ży 3can / jad1 cAn日產*

本田 Honda [honda3ben 2tien / bun2 tin4

東芝 Toshiba [tosiba1dunk 1dży / dunk1 dz-i1

鈴木Suzuki [sudzuki2link 4mu / link4 muk6

Podobne zjawisko dotyka imion i nazwisk oraz nazw geograficznych.

"W przypadku nazw i nazwisk wietnamskich rzecz graniczy niemal z szaleństwem. Otóż Wietnamczycy od dawna [od 1918 r. !] nie posługują się pismem chińskim, lecz alfabetem łacińskim. A jednak swe nazwiska tworzą na wzór chińskich. Żeby więc wymówić nazwisko wietnamskie po chińsku czy po japońsku, trzeba wiedzieć [ciekawe skąd?], jakimi znakami pisma chińskiego byłoby ono zapisane, gdyby wietnamski nadal tym pismem notowano i dopiero potem przeczytać to w odpowiednim języku."   

Mieczysław Künstler; „Języki Chińskie”


Reasumując – Europejczycy starają się wiernie oddać wymowę obcojęzycznych słowa ignorując fakt, że bardzo często litery (lub 'zlepki liter') z jakich jest złożone powinny zostać przeczytane, zgodnie z lekcją ich języka, w inny sposób. W Chinach jest na odwrót. Podobna jest forma graficzna (z uwzględnieniem konieczności konwersji pomiędzy japońską* i chińską wersją pisma uproszczonego oraz chińskim tradycyjnym zapisem znaków*) natomiast wymowa może różnić się diametralnie.


Zobacz również:

Problematyka pisma ideograficznego (część 1)

Problematyka pisma ideograficznego (część 2)

Problematyka pisma ideograficznego (część 3)

Jak ‚nauczyć się’ hiragany… w godzinę?

Patrz z własnej perspektywy; szyj metodę na miarę własnych potrzeb i możliwości

Lepsza własna wędka, niż cudza ryba, czyli jak nie dać się złowić w sieć „edukacyjnych uzależniaczy”

Ortograficzny chaos

Zagadki pisma ideograficznego, czyli o wróżeniu z kuli żuka gnojarza

Wróżenia z fusów chińskiej herbaty ciąg dalszy

Najtrudniejszy język świata

Ludzie mają to do siebie, że lubią patrzeć na świat czarno-biało. Lubią, gdy mają na tacy podane to, co jest dobre i złe, piękne i brzydkie. I w sumie nic w tym dziwnego – im świat prostszy, tym łatwiej go analizować, nie trzeba się przejmować zbyt wieloma rzeczami. Dlatego odwieczny pościg za najprostszymi pytaniami i najprostszymi odpowiedziami w końcu dotarł też do języków obcych. To nie przypadek, że na wszelakich forach pytanie o najtrudniejszy oraz najłatwiejszy język obcy pojawia się bardzo często i bije rekordy popularności. Dlatego postanowiłem ten temat poruszyć właśnie teraz i rozwiązać tę kwestię raz na zawsze.


Najczęściej pojawiające się w takich okolicznościach odpowiedzi to: arabski, chiński (mandaryński) bądź polski. Rozprawmy się po kolei z tymi stereotypami.

W arabskim ludzi z reguły przeraża dziwnie wyglądające pismo, którego w żaden sposób nie potrafią rozszyfrować i które porównują do szlaczków. Tymczasem prawda jest taka, że jest to pismo alfabetyczne i naprawdę nie ma żadnej filozofii, jeśli chodzi o opanowanie go, przynajmniej w stopniu podstawowym. Dla mnie największym problemem było przestawienie się na czytanie od prawej strony (co jednak nie jest aż tak trudne, jak mi się z początku wydawało) oraz brak zamieszczania krótkich samogłosek, który może być irytujący dla początkującego. Poza tym alfabet  ten różni się od alfabetu łacińskiego jedynie specyficznym kształtem liter, niczym innym. Jeśli ktoś mimo wszystko uznaje nadal, że pismo arabskie to coś nie do przejścia, to warto porównać je sobie z jego wersją w języku urdu, która dla mnie jest niemal kompletnie nieczytelna.

Następny jest chiński (mandaryński). Tu z jednej strony pojawia się pismo obrazkowe, którego istota sama w sobie jest genialna, bo pozwala na zapisanie niemal w identyczny sposób kilkunastu dialektów, które nie zawsze są wzajemnie zrozumiałe (ich podobieństwo nierzadko jest porównywalne z tym jakie mają polski i niemiecki). Przyznać jednak trzeba, że o ile alfabetu arabskiego można się nauczyć w kilka dni i nie zapomnieć do końca życia, nawet przy ograniczonym kontakcie z językiem, tak chińskie znaki bez regularnego użycia po prostu wylecą z głowy. Ale co mają powiedzieć osoby zamierzające nauczyć się języka, który w zasadzie nie jest w ogóle zapisywany (nie licząc przekładów Biblii)? Oprócz pisma ludzie często demonizują tony, które istnieją w chińskim w liczbie 4 lub 5 (w zależności od tego, czy ton neutralny liczymy osobno). Osobiście z tonami nie miałem wiele do czynienia (choć jakby się uprzeć, można się ich doszukać w serbskim), ale wiem, że istnieją języki, które posiadają ich więcej. W kantońskim i wietnamskim istnieje 6 tonów. Język hmong z pogranicza Chin, Wietnamu i Laosu posiada ich natomiast przynajmniej 7. Czyli mandaryński pod tym względem najtrudniejszy nie jest.

Przejdźmy zatem do polskiego. Dość często zdarzało mi się słyszeć, że polski jest najtrudniejszym językiem świata i że ktoś ma na to naukowe dowody (których oczywiście nigdy nie widziałem). Lubimy się chwalić tym, iż nasz język jest wyjątkowy i obcokrajowcy mają z nim problemy. Przecież mamy 7 przypadków, głoski trudne do wymówienia dla obcokrajowców, trudną koniugację czasownika… Jednym zdaniem – nie da się naszego języka nauczyć. Problem jednak w tym, że nie jesteśmy jedynymi, którzy tak myślą. Większość małych narodów uważa swój język za bardzo trudny dla obcokrajowca i jest to tendencja dość powszechna. Swoje źródło ma to natomiast w tym, że nie przywykliśmy do faktu, że ktoś z zewnątrz potrafi posługiwać się naszą mową ojczystą.

Tymczasem istnieją języki, które przebijają polski nawet w punktach, które uznajemy za szczególnie trudne. Sześć lat temu miałem bardzo krótki etap fascynacji Estonią. Postanowiłem wtedy m.in. wziąć udział w zajęciach z języka estońskiego, które organizował konsulat w Poznaniu. Jeśli ktoś uważa, że polski ma dużą liczbę przypadków to niech sobie uzmysłowi, że estoński posiada ich dwa razy więcej, a mimo tego jest znacznie prostszy pod tym względem niż fiński czy węgierski.

Trudna wymowa? Czym są polskie dźwięki w porównaniu do kilkudziesięciu mlasków jakie znajdują się w repertuarze języków khoisan, repertuaru duńskich samogłosek, czy blisko 60 spółgłosek w języku abchaskim, o którym była mowa w poprzednim artykule? A to co podałem to zaledwie czubek góry lodowej.

Przyjęło się, że na świecie istnieje zapewne ok. 6000 języków. Czy naprawdę ktoś potrafi powiedzieć, że chiński jest trudniejszy od języka Indian Navajo, arabski od atajalskiego (używanego w północnej części Tajwanu) a polski od tamilskiego? Czy ktokolwiek zna wszystkie języki świata, żeby obiektywnie na to pytanie odpowiedzieć? Czy ktoś wie, jakie kryteria należy przyjąć, by takowy język wybrać? Czy może nie jest tak, że język z pozoru łatwy, ale wymierający, jest w istocie trudniejszy do nauczenia niż język pozornie bardziej skomplikowany, ale posiadający mnóstwo użytkowników i całkiem szeroką gamę materiałów dydaktycznych? Warto sobie zadać takie pytania, zanim zaczniemy opowiadać, że "język x" jest najtrudniejszy na świecie. Dlatego też wszelakie gdybanie na temat najtrudniejszego języka świata jest pozbawione jakiegokolwiek sensu. Jeśli ktoś się ze mną zgodzi, to się bardzo ucieszę, jeśli natomiast wyrazi swoją dezaprobatę w komentarzach, to ucieszę się jeszcze bardziej, ponieważ nadarzy się okazja do kolejnej ciekawej dyskusji.

Za kilka dni napiszę też o tym, jakie języki można uznać za stosunkowo proste (stosunkowo, bo w istocie żaden język prosty nie jest), gdyż w tej kwestii można przynajmniej się choć trochę zbliżyć do prawdy i faktycznie wskazać to, co jest prostsze dla Polaka, Niemca, Turka, czy Araba. Tymczasem wypada mi tylko życzyć wszystkim wam, Drodzy Czytelnicy, powodzenia i wytrwałości w nauce języków. Zarówno tych najłatwiejszych, jak i najtrudniejszych.

Podobne posty:
A nie mylą ci się te języki?
Ile obcości jest w języku obcym?
Demony głupoty – część 1
Jakiego języka warto się uczyć?
RPA – państwo 11 języków urzędowych

Pierwsze wrażenia z nauki xhosa

Jak już wcześniej pisałem w artykule o RPA, postanowiłem trochę zanurzyć się w zupełnie nieznanej mi przestrzeni językowej i dowiedzieć się czegoś więcej o jednym z tamtejszych języków innym niż angielski, czy afrikaans. Z różnych powodów padło akurat na język xhosa – ojczystą mowę Nelsona Mandeli, pochodzącą z rodziny języków bantu. Dziś przyszedł czas na podzielenie się pierwszymi wrażeniami, które, mam nadzieję, okażą się pomocne również dla ludzi uczących się innych języków (choćby dlatego, że zauważą, iż ten angielski, niemiecki czy rosyjski wcale takie trudne nie są w porównaniu do czegoś bardziej niszowego).

Na wstępie dodam, że mojego kontaktu z xhosa nie nazywam nauką, a jedynie zapoznaniem się z podstawową leksyką i gramatyką tego języka. Na naukę bowiem nie mam na razie zbytnio czasu – jeśli poświęcam temu językowi 20 minut dziennie to jest dobrze. Tymczasem stopień jego podobieństwa do języków mi znanych jest tak niewielki, że potrzebowałbym znacznie więcej by przyswoić sobie podstawy. Od czasu do czasu postaram się coś "wyprodukować" w xhosa i pokazać na blogu jak to wygląda w praktyce, ale z reguły będę to robił z pomocą podręcznika, chyba że jakieś konstrukcje wybitnie zostaną mi w głowie. Na razie jedyne co potrafię napisać z głowy to:
Molo! NdinguKharol. Ndihlala ePhoznan. Ndiyavuya ukukwazi.
Cześć! Jestem Karol. Mieszkam w Poznaniu. Miło Cię poznać.
 Jak widać – podobieństw do języków europejskich raczej nie ma.

Spotykam się czasem z ludźmi, którzy mówią, że języki obce, których się uczą są trudne. Ktoś powie, że np. wymowa angielskiego jest trudna. I faktycznie, znam osoby mające np. problem z wymową angielskiego albo niemieckiego "r", angielskiego "th", rosyjskiego "л". Próbują od lat i im nie wychodzi. Mniej lub bardziej mogą jednak tą kwestię rozwiązać używając głosek występujących w języku polskim. Będzie to brzmieć gorzej, ale obcokrajowiec powinien zrozumieć o co chodzi. Tymczasem niektórych wyrazów z xhosa nie da się tak łatwo poddać polonizacji. Nazwa własna języka jest tu pierwszym przykładem.

"X" oznacza mlask, który przypomina "kląskanie konia". "Xh" oznacza jego wersję aspiracyjną, czyli z wydychanym powietrzem (bez "h" powietrze nie jest wydychane). Nazwę xhosa czytamy więc "(mlask)osa". Jeśli już naprawdę nie jesteśmy w stanie tego wymówić można to "spolonizować" na "klosa", ale nie do końca oddaje to faktyczną nazwę. Tak czy inaczej jest to jeden z najprostszych przykładów użycia mlasku, którego opanowanie nie powinno przysporzyć ogromnych problemów.

Kliki niestety są trzy (x, q, c), każdy z nich ma dodatkowo wariant aspiracyjny (xh, qh, ch), którego rozróżnienia na tym etapie nie potrafię rozpoznać. Może później okaże się to dla mojego ucha bardziej jasne, ale aktualnie wyrazy xhoxha ("tłuc na papkę") i xoxa ("dyskutować") brzmią dla mnie niemal identycznie, podczas gdy różnica znaczeniowa jest ogromna. Istnieją też przypadki, w których najzwyklej nie potrafię jakiegoś słowa wymówić, a jeśli to robię to brzmi to nader zabawnie i mam pełną świadomość, że robię to źle. Należy do nich chociażby wyraz nkqonkqoza ("pukać"). Spróbujcie wymawiać "nk", zaraz potem przejść w mlask, a następnie powtórzyć całą sekwencję – wymaga to naprawdę sporo treningu.

Warianty aspiracyjne i nieaspiracyjne mamy też w przypadku głosek "b", "k", "p" i "t". "Bh", "kh", "ph" i "th" wymawia się mniej więcej tak samo jak po polsku "b", "k", "p", "t", czyli wydychając powietrze. Gdy są one pozbawione litery "h" powietrze jest zasysane. Dlatego też w zdaniach jakie napisałem powyżej moje imię jest napisane tak, aby lepiej oddawało faktyczną jego wymowę (Kharol), podobnie zrobiłem w wypadku nazwy miasta (iPhoznan).

Osobliwe są też głoski "rh" i "kr". Podobnie jak mlaski zostały one zapożyczone od języków khoisan, które dominowały na terenie dzisiejszego RPA jakieś 1000 lat temu. Jak brzmi jeden z takich języków można było zobaczyć wcześniej. Xhosa wydaje się ciut prostszy 😉 Przynajmniej jeśli chodzi o fonetykę.

Trochę się rozpisałem, a nawet nie przeszedłem do materiału zawartego w pierwszej lekcji "Teach Yourself Xhosa". Starczyło zaledwie na omówienie najciekawszych kwestii fonetycznych. Za jakiś czas postaram się omówić pozostałe aspekty tego jakże ciekawego języka. Jeśli kogoś to zaciekawi spróbuję nagrać siebie czytającego tekst w xhosa i zamieścić linka, aczkolwiek na razie takie nagranie może bardzo znacznie odbiegać od tego jak władają tym językiem jego rodzimi użytkownicy. Tak czy inaczej od czasu do czasu będę podawał informacje o postępach mojej przygody z xhosa. Mam nadzieję też, że po lekturze tej serii artykułów stwierdzi, że ten niemiecki, czy angielski to jednak nie jest taki straszny. Tak czy inaczej, jak zwykle, życzę powodzenia wszystkim innym uczących się języków obcych! Obojętnie czy to angielski, hiszpański, czy jakucki.

Podobne posty:
RPA – państwo 11 języków urzędowych 
Język kaszubski – jedyny regionalny język w Polsce
Najbardziej zagrożony język w Polsce – wilamowski
5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego

Język czeski – pierwsze wrażenia