metody nauki

Nauka języka bez podręcznika, czyli część 2 – czytanie

Autobiograficznie, czyli ja i serbskie słowniki.

Starając się uniknąć błędów popełnionych w przeszłości polegających na zbytnim wydłużaniu odstępów pomiędzy dwoma różnymi częściami jednego cyklu postanowiłem dziś kontynuować to co zacząłem przed kilkoma dniami i natychmiast opublikować dalsze rozważania na temat tego jak pracować z innymi materiałami niż podręczniki oraz jak ich szukać, zwłaszcza w językach, które powszechnie uważane są za niszowe mimo iż, jak się zaraz przekonamy, do niszowości im naprawdę daleko. Tych którzy jeszcze nie przeczytali pierwszej części, w której omówiłem niebezpieczeństwo pracy w oparciu jedynie o podręcznik oraz metodę tłumaczeń plików w formacie mp3 gorąco do tego zachęcam. Poniższy artykuł będzie bowiem kontynuacją wcześniejszych rozważań i zaczniemy od punktu drugiego, jakim jest rozwijanie umiejętności czytania.

Wiele osób uczących się języków obcych nastawia się w dzisiejszych czasach przede wszystkim na umiejętność mówienia jako funkcję nadrzędną w opanowaniu języka. Mówiąc, że ktoś zna język płynnie mamy często przede wszystkim na myśli fakt, iż dana osoba potrafi przeprowadzić z obcokrajowcem zwyczajny small-talk kompletnie ignorując fakt, że nie byłaby jednocześnie w stanie przeczytać w tym języku powieści, nie mówiąc już o napisaniu czegoś ambitniejszego. W efekcie umiejętności czytania w języku obcym poświęca się znacznie mniej uwagi – w szkołach uczniowie mają przeważnie do czynienia jedynie z fragmentami tekstów, które specjalnie nie zachęcają do kontaktu z językiem i słowem pisanym/drukowanym. Czytanie tymczasem ma dwie zasadnicze zalety, z powodu których warto rozważyć jego implementację w codzienny proces nauki języka:
1) jest najlepszym źródłem bardzo zróżnicowanego słownictwa, które w razie potrzeby możemy zapisać (w odróżnieniu np. od języka mówionego, gdzie przeważnie nie ma na to czasu) w celu jego utrwalenia.
2) w większości języków, jakich chcielibyście się uczyć dostęp do tekstów jest znacznie łatwiejszy niż do plików dźwiękowych czy osób, które chcą pomóc obcokrajowcowi nauczyć się ich języka.

Czytać należy zacząć tak szybko jak się da. Nie mówię tu naturalnie o rzucaniu się na powieści – te potrafią osobę na podstawowym poziomie znajomości języka do nauki raczej zniechęcić. Świetnym materiałem na początek jest natomiast Wikipedia. Po pierwsze, język encyklopedyczny, jakim ta się posługuje jest znacznie prostszy niż ten znany nam z powieści, a przy tym niesłychanie powtarzalny – przeczytawszy jeden dłuższy artykuł z danej dziedziny możemy być pewni, że wiele słów, które jeszcze niedawno były dla nas zupełnie nowe, powtórzą się w kolejnym. Po drugie, sami możemy wybrać o czym czytamy. W moim przypadku przeważnie były to zawsze teksty poświęcone historii bądź obecnej sytuacji politycznej danego kraju – tak na marginesie polecam to każdej osobie która woli patrzeć na otaczającą go rzeczywistość trochę szerzej niż poprzez pryzmat tego co podają nam w telewizji – zupełnie inaczej patrzy się na dzieje różnych regionów świata kiedy mamy możliwość o nich czytać w językach docelowych i poznawać różne, często bardzo odmienne od siebie punkty widzenia. Jeśli interesujesz się z kolei piłką nożną łatwiej będzie Ci przeczytać artykuły o klubach piłkarskich bądź biografię któregoś ze swoich idoli z czasów młodości. Jeśli muzyką to bez problemu znajdziesz strony poświęcone najwybitniejszym wykonawcom tworzącym w danym języku. Wymieniać można bez końca. W ostateczności, kiedy już nic innego nie pozostaje, można czytać o samym języku oraz kraju, w którym ten jest używany – jeśli to nas nie interesuje to powinniśmy się natomiast mocno zastanowić, czy danego języka w ogóle warto się uczyć.

Gdy artykuły z Wikipedii na tematy zbieżne z naszymi zainteresowaniami nie sprawiają nam większego problemu możemy przerzucić się na gazety. Ich treść jest bardzo różna, poczynając od czysto informacyjnych wiadomości po felietony, które przeważnie oferują nam znacznie bogatszy język niż suche relacje najnowszych wydarzeń. Czytanie prasy jest zajęciem generalnie poszerzającym naszą wiedzę o świecie – dlaczego więc nie robić tego w języku, którego się właśnie uczymy? Gdzie możemy znaleźć obcojęzyczne gazety? Jeszcze w czasach "Świata Języków Obcych" opublikowałem krótki wpis z linkami do angielskojęzycznych gazet, który o dziwo dostał się nawet do listy 10 najchętniej czytanych artykułów. Oparłem go wtedy na medialnych profilach anglojęzycznych państw znajdujących się na stronie BBC News i nadal uważam, że jest to świetny punkt wyjściowy dla kogoś kto nie wie gdzie znaleźć obcojęzyczną treść.

bbc_albanski

Na stronie BBC znajdziemy linki zarówno do gazet albańskich…

bbc_slowacki

…jak i słowackich.

Dla każdego państwa jesteśmy w stanie znaleźć tam przynajmniej kilka tytułów, które zupełnie wystarczą by zapewnić nam dzienną dawkę kontaktu z pisaną wersją języka. Dobrym pomysłem jest też dodanie profilu określonej gazety do "Ulubionych" na Facebooku bądź Twitterze, dzięki czemu będziemy otrzymywać regularnie powiadomienia o nowych artykułach. A co później? Cóż, najwyższym stopniem czytelniczego rozwoju jest sięganie po literaturę piękną. Pierwsze zderzenie z nią może być dość ciężkie, zwłaszcza jeśli mieliśmy wcześniej znacznie większe doświadczenie z językiem mówionym niż pisanym – do dziś pamiętam moje rozczarowanie kiedy po pierwszym pobycie na Ukrainie myśląc iż mój rosyjski jest na bardzo wysokim poziomie (no bo przecież się bez problemów dogadywałem) sięgnąłem po Dostojewskiego i przeraziła mnie mnogość słów, jakich nie rozumiałem. Z każdą przeczytaną pozycją jest już jednak coraz łatwiej, aż w końcu czyta się prawie z takim samym stopniem zrozumienia i podobną szybkością jak to ma miejsce w przypadku naszego języka ojczystego.

 

Jak się uczyć na podstawie tekstów z powyższych źródeł?
Każdy ma zapewne swoją metodę i zaręczam Wam, że ta poniżej przedstawiona wcale nie jest lepsza od pozostałych jakie gdziekolwiek znajdziecie. Każda metoda ma swoje wady oraz zalety i nie spotkałem nigdy metody uniwersalnej, jaka w równym stopniu wykształca każdą z czterech językowych umiejętności (tj. rozumienie ze słuchu, mówienie, czytanie, pisanie). Ważniejsza od samej metody jest zawsze wytrwałość w jej stosowaniu, regularność z jaką się uczymy i fakt, iż nie jest ona naszym jedynym kontaktem z językiem.

Nietrudno natknąć się w językowej blogosferze na spory ludzi dotyczące tego, czy warto uczyć się rzeczywiście wszystkich słów, czy może ograniczyć się jedynie do tych rzeczywiście potrzebnych w codziennej komunikacji. Osobiście mam bardzo podzielone zdanie – ciężko nie przyznać racji tezie, iż niektóre słowa są bardziej przydatne i bez nich ciężko mówic o jakiejkolwiek komunikacji, ale z drugiej strony w procesie samodzielnej nauki i samodzielnego doboru tekstów niemal wszystkie słowa spotykamy niejako z własnej woli, są one częścią naszego świata, co czyni je wartymi poznania na przyszłość zgodnie z zasadą, że jeśli coś już raz zobaczyliśmy to jest bardziej prawdopodobne iż ujrzymy to po raz drugi. Ten wewnętrzny konflikt oraz zamiłowanie do mierzenia postępu w statystykach (wspomnijmy tu chociażby wykres dotyczący faktycznego użycia języka z artykułu "Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz?" – graficzne mierzenie swoich postępów w rozmaitych dziedzinach wiedzy byłoby zresztą dobrym tematem na odrębny artykuł) spowodowały, że dla każdego języka, w jakim próbuję czytać założyłem zeszyt, do którego spisuję zdania zawierające słowa, struktury, powiedzenia, których nie znam. Nie same słowa, a właśnie całe zdania. Każde z nich staram się przy wpisywaniu również rozebrać pod względem gramatycznym, notując na boku ewentualne uwagi co do środków w nich zastosowanych. Operacja trwa wtedy naturalnie znacznie dłużej, ale już na łamach Woofli zdarzało mi się wspomnieć, iż słowo pozbawione kontekstu bardzo często ma bardzo nieokreślone znaczenie – użyte natomiast w zdaniu nabiera kolorytu i dodatkowo jest łatwiejsze do zapamiętania. Każdemu zdaniu jest też przyporządkowany numer, z którym jest ono wpisywane do programu Anki oraz dzienna data, która pozwala mi dane zdanie lepiej umiejscowić w czasie i nadaje moim zeszytom cech dość osobliwego pamiętnika. Z każdą pozycją wiążą się bowiem inne wspomnienia – fakt również mający niebagatelny wpływ na zapamiętanie danego słowa tudzież sentencji.

Zbliżając się do końca artykułu warto podsumować najważniejsze zasady czytania w języku obcym:
a) zacznij czytać tak wcześnie jak to możliwe – w każdym języku indoeuropejskim jest to możliwe (w różnym stopniu oczywiście) od pierwszego dnia nauki. Z językami bardziej egzotycznymi jest, z uwagi na niewielkie podobieństwa gramatyczno-leksykalne, znacznie trudniej, aczkolwiek warto się przemóc, chociażby po to, żeby nie przeżyć punktu plateau opisanego w pierwszej części naszego cyklu.
b) czytaj to co Cię rzeczywiście interesuje – dla mnie ostatnio obok przerabiania książki do arabskiego normą stało się codzienne przekopywanie przez artykuł z Wikipedii o kalifacie Umajjadów. W każdym języku można znaleźć coś ciekawszego niż czytanki z podręczników, co dodatkowo ma szansę poszerzyć naszą wiedzę o świecie.
c) czytaj coraz trudniejsze teksty – mam tu na myśli stopniowe podwyższanie sobie poprzeczki, przedstawione przeze mnie przykładowo w formie Wikipedia->gazety->literatura, choć jestem świadom, iż nie dla każdego proces ten musi wyglądać tak samo. Ważne jest jednak, by być świadom tego, że rozwój przeważnie osiągamy robiąc rzeczy, które przychodzą nam z trudem. Podobnie jak ciągłe granie "Wlazł kotek na płotek" nie zrobi z nas wirtuoza gitary, tak ciągłe czytanie czegoś co nie sprawia nam kłopotów nie spowoduje postępów w rozumieniu języka obcego. Dlatego warto podnosić stale poprzeczkę i czytać rzeczy coraz trudniejsze, napisane bogatszym językiem, poruszające niektóre tematy znacznie dogłębniej. Tyczy się zresztą każdej dziedziny wiedzy, nie tylko nauki języków obcych.
d) bądź wytrwały i konsekwentny – to co dziś wydaje się bardzo trudne po roku stanie się dla Ciebie chlebem powszednim, czymś co będziesz w stanie rozgryźć w ciągu 5 minut. Jeśli tylko w pewnym momencie nie spasujesz.

Zdaję sobie sprawę z tego, że artykuł nie wyczerpuje całego tematu nauki języka obcego poprzez czytanie. Gdyby pojawiły się jakiekolwiek pytania dotyczące wyżej opisanego procesu z wielką chęcią na nie odpowiem – w komentarzach, lub, jeśli szczegółowość tematu tego będzie wymagać, w osobnym wpisie.

Podobne artykuły:
Praca własna z tekstem oraz audio gdy brak podręcznika – część 1
Ilu języków warto się uczyć jednocześnie?
Dlaczego warto sporządzać tłumaczenia robocze obcojęzycznych tekstów?
Jak się nauczyć rosyjskiego?
Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?

Praca własna z tekstem oraz audio, gdy brak podręcznika – część 1

Praca z tekstemParę dni temu znalazł się na Woofli pod wpisem o dominikańskiej literaturze bardzo konkretny komentarz, którego treść przytoczę jako wstęp do naszego artykułu:
(…) chciałbym nauczyć się dobrze słowackiego z naciskiem na słownictwo górskie/taternickie/wspinaczkowe. Niewiele jest z tego co widziałem materiałów do nauki. Choć „pozorna” łatwość języka dla Polaka pewne sprawy ułatwia, jednak jakbyś kiedyś opisał swoje wypracowane metody nauki byłoby super.
Dodam, że z pewnych względów (limitowany internet i ogólna niechęć do czatów, skype’ów) chciałbym maksymalnie oprzeć się (chociażby w początkowym etapie) na pracy własnej z tekstem i audio. Z tekstem rozumianym nie jako dedykowany podręcznik a raczej autentyczne fragmenty tekstu w interesujących mnie dziedzinach. Wskazówki jak ćwiczyć wymowę nie mając zbyt dużych zasobów audio (a jak już to bez transkrypcji tekstu) byłyby również bardzo pomocne.

Początkowo odpowiedź miała dotyczyć jedynie języka słowackiego i być możliwie krótka, ale liczba rzeczy i metod, o jakich chciałbym wspomnieć jest na tyle spora, że ciężko ograniczyć się tu do jednego artykułu. Zaczynamy więc kolejny cykl – zasady w nim przedstawione będą bardzo ogólne i pomocne do pracy nad każdym językiem, zwłaszcza tym, który jest w jakimś stopniu podobny do języka, którym już w pewnym stopniu władamy.

O ile znalezienie materiałów do nauki angielskiego czy niemieckiego nie sprawia przeciętnemu Kowalskiemu problemów (mamy tu raczej problem związany z przesyceniem rynku wydawniczego pozycjami często wątpliwej jakości), o tyle ciężko wyśledzić na półkach sklepów cokolwiek poświęconego nauce języka słowackiego. To co na pierwszy rzut oka zdaje się nam być jednak barierą nie do przejścia może mieć paradoksalnie swoje dobre strony i od początku nauczy nas właściwego podejścia do języka, który chcemy opanować. Przeważnie proces nauki wygląda bowiem następująco:

P9170668Mirek kupuje podręcznik do nauki francuskiego dla początkujących z płytami CD, jest nastawiony do języka bardzo pozytywnie i decyduje się codziennie poświęcać mu przynajmniej godzinę dziennie. W drugim miesiącu przydarzy się Mirkowi kilka dni, w których nie będzie miał możliwości by zająć się swoim nowym językiem – pojedzie w delegację, na wesele, będzie miał sesję – powodów, dla których nie mamy czasu na realizację ambitnych celów jest mnóstwo. Po tych kilku dniach nasz bohater powróci do swojego podręcznika i zauważy, że coś mu umknęło, co spowoduje powrót w przeszłość. Mimo przeciwieństw losu po kilku miesiącach Mirkowi uda się skończyć podręcznik i znajdzie się w punkcie X, w którym musi zadecydować co dalej z językiem robić. Jeśli do tego czasu nie miał on żadnego kontaktu z językiem żywym tzn. chociażby z francuskojęzycznym radiem, gazetami, telewizją, stronami internetowymi prawdopodobnie będzie to dla niego z wielu względów niesłychanie trudny moment, gdyż stanie przed zadaniem przejęcia kontrolę nad procesem nauki, którym wcześniej kierował podręcznik. Wiele osób w tym momencie rezygnuje stwierdzając, że oni jeszcze nie są gotowi na zetknięcie ze światem zewnętrznym, bo nie opanowali materiału z podręcznika wystarczająco dobrze.

Artykuł nie ma na celu zdeprecjonowania podręczników. Kto czytał pozostałe wpisy wie, że jestem gorącym zwolennikiem materiałów dydaktycznych, sam posiadam całkiem pokaźną kolekcję książek do języków, których nigdy nie zacząłem się uczyć i uważam, że w ogromnej mierze są one potrzebne do tego, by nauczyć nas podstawowych zasad gramatycznych oraz słownictwa. Podręczniki mają jednak jedną zasadniczą wadę, która może bardzo negatywnie odbić się na naszym procesie nauki (w pewnym sensie dotyczy to również innych dziedzin wiedzy), mianowicie absolutnie nie przygotowują nas one do nadejścia momentu kiedy ich zabraknie. Bardzo często osoba kończy jakiś kurs, znajduje się we wspomnianym wyżej punkcie X i nie potrafi znaleźć odpowiedzi na pytanie "co dalej?". Przez 100 dni potrafiła poświęcać na podręcznik godzinę dziennie, ale absolutnie nie ma pomysłu co zrobić z językiem gdy podręcznika zabraknie. Nierzadko stwierdza taki ktoś, że nie posiada jeszcze właściwej wiedzy, aby sięgnąć po takie materiały jak gazety czy serwisy internetowe i stara się znajdywać wymówki w stylu "muszę poprawić się w tym, w tym, w tym…" – proces wyliczania można ciągnąć w nieskonczoność. Im dłużej powyższy problem pozostanie nierozwiązany tym większe prawdopodobieństwo, że cały wielomiesięczny proces nauki pójdzie na marne. A straconego czasu szkoda. Pieniędzy też.

Ciężki dostęp do materiałów dydaktycznych powoduje, że od samego początku musimy sobie jakoś radzić z tym co jest dostępne poza półkami sklepowymi. Będzie na pewno trudniej, ale będzie też ciekawiej. Rzadziej poprowadzi nas ktoś za rękę, ale znacznie częściej będziemy czuć radość z tego powodu, że sami odkryliśmy coś co dotychczas było dla nas czymś kompletnie niezrozumiałym. Nie przeżyjemy punktu X, bo ten będziemy mieć dawno za sobą, a do każdego wyzwania podejdziemy raczej z nastawieniem, iż wszystko jest wykonalne niż z obawą, czy damy mu radę podołać. Jednemu z największych wyzwań musimy bowiem stawić czoła już na samym początku – trzeba dokonać selekcji materiału, który będzie nam służył do nauki. To zadanie, przynajmniej w przypadku języka takiego jak słowacki – nie jest wcale takie trudne. Dlaczego? Bo mamy dostęp przynajmniej do kilku rzeczy, które w ogromnym stopniu pomagają nam obyć się z językiem:

1.Rozmówki lub kursy pozwalające nam przećwiczyć podstawowe konwersacje
goetheverlagŻeby daleko nie szukać wspomnę tutaj o czymś, co pojawiło się już raz na łamach "Świata Języków Obcych", czyli o rozmówkach w 50 językach ze strony http://www.goethe-verlag.com/book2 . Do samego serwisu można mieć wiele zastrzeżeń, ale mając wiedzę niemal zerową ciężko o lepszy prezent niż ponad tysiąc podstawowych zdań konwersacyjnych z załączonym słownikiem obrazkowym z objaśnieniem 1946 słów. Czy to nas nauczy języka? Na pewno nie, ale z pewnością pozwoli nam zaznajomić się z podstawami komunikacji, wymową oraz pismem.

Z doświadczenia mogę powiedzieć, że niewiele znam lepszych ćwiczeń konwersacyjnych niż praca z nagraniami mp3 w formacie podobnym do tych oferowanych przez "Book2. Przyjmijmy, że ściągnęliśmy zestaw polsko-słowacki. Otwieramy lekcję 60 ("W banku / V banke"), w której najpierw słyszymy polskie zdanie "Chciałbym otworzyć konto.", później natomiast jego słowacki odpowiednik "Chcel by som si otvoriť účet.". Moja praca z takim plikiem wygląda następująco: a) słucham polskiego zdania; b) zatrzymuję nagranie i staram się w tym czasie podać, koniecznie na głos, tłumaczenie na język słowacki; c) słucham słowackiego zdania starając się przede wszystkim dostrzec jakie błędy popełniłem w tłumaczeniu oraz w mojej wymowie; d) mechanizm ten powtarzam aż do końca lekcji; e) jeśli zrobiłem wszystko bezbłędnie mogę przejść do następnej, jeśli natomiast popełniłem chociażby jeden błąd to powtarzam całą lekcję od nowa – tak naprawdę im częściej dane zdanie powtórzymy, tym lepiej je zapamiętamy. A im lepiej zapamiętamy podstawy, tym łatwiej będzie nam w następnym etapie nauki. Przypomniała mi się tu maksyma Bruce'a Lee, który powiedział kiedyś: "I fear not the man who has practiced 10000 kicks once, but I fear the man who has practiced one kick 10000 times." Warto zwrócić uwagę na to jak wiele ma ona wspólnego z nauką języka.

Jak każda, ma ona swoje wady i zalety, o których kiedyś może szerzej napiszę, ale osobiście nigdy jeszcze nie odkryłem czegoś co w krótszym czasie byłoby mnie w stanie nauczyć podstaw konwersacji bez pomocy drugiej osoby. Przede wszystkim w taki sposób zacząłem jeszcze przed studiami uczyć się rosyjskiego (acz z innych, lepszych materiałów) i jadąc po raz pierwszy w życiu za wschodnią granicę byłem w pełni gotowy do akcji. Dalszy rozwój był już tylko kwestią czasu i praktycznego użycia języka (o tym będzie m.in. w następnym artykule). Kilkanaście lekcji z tłumaczeniami rosyjsko-estońskimi z Book2 przerobiłem natomiast w zeszłym roku tuż przed wyjazdem do Estonii – ciężko było oczekiwać, iż będę mówić lub czytać w tym języku. Była to jednak dawka pozwalająca już dostrzec pewne zasady kierujące estońskim (wyczytywanie słów z kontekstu itp.) i umożliwiająca użycie go w podstawowych sytuacjach co na ogół spotykało się z bardzo miłym przyjęciem. Przy okazji mogłem też przekonać się na własnej skórze, iż lepiej ludzi żegnać słowem Nägemiseni! (lub po prostu nägemist!) niż Hüvasti! choć dwa były podane w kursie prawie jako synonimy. I tutaj nasuwa się również ciekawe spostrzeżenie – nawet jeśli w jakimś kursie jest błąd to życie prędzej czy później go zweryfikuje. Im błąd ten będzie większy, tym lepiej zapamiętamy poprawne rozwiązanie. Często nawet utrwali nam się ono w głowie bardziej niż gdyby było z początku poprawnie podane w podręczniku. Przyznaję, że "Book2" jest kursem fatalnym w swojej prostocie, pozbawionym opisów gramatycznym, ale jego forma pozwala na wdrożenie podstawowych struktur, których płynne opanowanie zwłaszcza na początkowym poziomie znajomości języka jest ważniejsze niż liczba słów jaką posiadamy w swoim arsenale czy hiperpoprawność gramtyczna.

Myli się też ten kto twierdzi, że tylko z jednego źródła można się języka nauczyć. Nie można. Dlatego już teraz zapraszam na drugą część tego artykułu, która ukaże się we wtorek 20-go stycznia.

Podobne artykuły:
Myśl samodzielnie i nie patrz na innych, czyli krytyka poliglotów
Ile języków tak naprawdę potrzebujesz?
Jak się nauczyć rosyjskiego?
Ilu języków warto się uczyć jednocześnie?
Gold List, podręczniki do serbskiego oraz konwersacje w 50 językach

[MN8] Patrz z własnej perspektywy; szyj metodę na miarę własnych potrzeb i możliwości

Kilka ostatnich artykułów poświęconych: ergonomii wyboru materiałów do nauki języka, poliglotów mogących być inspiracją dla uczących się, czy samodzielnej ocenie swoich lingwistycznych potrzeb skłoniło mnie do swoistego 'rachunku sumienia' i wejrzenia w głąb siebie.


Bolesna spowiedź

Metoda nauki, którą stosuję jest wynikiem moich, mniej (szanghajski), średnio (mandaryński, japoński, niemiecki) lub bardziej (angielski, kantoński) intensywnych, zmagań z językami obcymi, z których część, ze względu na ograniczenia wynikające z natury świata (doba ma tylko 24h) odstawiłem na boczny tor. Muszę przyznać, że mnóstwo czasu zmitrężyłem na metody, które nie przyniosły większego rezultatu, okazały się stratą czasu. Wielokrotnie zmieniałem przekonania na temat technik, czy chociażby sposobu podejścia do pewnych zagadnień. Nie raz, po chwilowej fascynacji różnymi ‘nowinkami’  wycofywałem się z nich rakiem. Wszystkie te doświadczenia pozwoliły mi jednak wypracować pewien spójny algorytm postępowania.

Skupiam się głównie na tym co, wg moich obserwacji, jest skuteczne, oparło się próbie czasu i rzeczywiście to praktykuję niemal każdego dnia. Metody, które stosuję nie wymagają lingwistycznego talentu, którego muszę uczciwie przyznać, że jestem po prostu pozbawiony, lecz 'jedynie' wdrożenia 'niemieckiej dyscypliny' połączonej z ułańską fantazją, benedyktyńską pracą i wytrwałością.


„Mieć wzniosłe ambicje i dążenia, (…) jasną wiedzę i myśli – wszystko to zależy ode mnie. Dlatego też człowiek (…) szanuje to, co jest w jego własnej mocy (…), z każdym dniem idzie do przodu (…)”.

Xunzi

Maurits Cornelis Escher; Wchodzenie po schodach vel Względność

Maurits Cornelis Escher; "Względność"

W czasie II Wojny Światowej funkcjonowało hasło o kulach i 'przypadającej' na nie liczbie wrogów, podobnie jest w przypadku współczesnego niematerialnego 'przeciwnika' -"obcego", ale tym razem języka: JEDEN (każdy) UCZĄCY SIĘ – JEDNA (inna) METODA.

Poniżej zamieściłem zasady, którymi się kieruję: nie są one uniwersalną receptą, lecz jedynie spojrzeniem na wybrane tylko kwestie z mojej perspektywy. Jednak jako, że "człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce", to być może i to o czym piszę nie jest obce również innym.

#1: "Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem…"

Sam odpowiadam za porażki w walce ze 'swoimi' językami, ale i sukces zawdzięczam tylko sobie. Sam selekcjonuję materiał, którego się uczę, sam się też sprawdzam i rozliczam. Sam wybieram czas i sposób nauki. Wiem, że już nikt nigdy nie będzie mi kazał ślęczeć w słoneczny weekend nad 30 stronami kserówek – wypełnianek z angielskiego, do których przerobienia potrzebowałbym wpierw znaleźć 500 słówek w słowniku, z których 95% zapomnę już po 20 sekundach od wpisania w lukę.

#2: Usuwam to, co zbędne, nieskuteczne (a przynajmniej nie nazywam tego nauką).

Nie oszukuję się, że słuchanie piosenek jest wspaniałą metodą nauki, choć w trakcie pisania tego artykułu energii dodawał mi jeden z utworów Sammi Cheng. To co 'łatwe' zwykle nie działa. Umiem to, i tylko to, czego się sam nauczyłem. Nie czerpię wiedzy z promieniowania kosmicznego. Każde słowo, informacja, konstrukcja gramatyczna musi mieć swoje źródło, które potrafię wskazać w materiałach pisanych. Jeśli widzę, że coś nie działa stosuję zasadę praktykowaną przez opętanych wątpliwościami pisarzy i chirurgów:

"When in doubt, cut."

Ford Madox Ford

Nie popełniam wciąż tych samych błędów, przejmuję odpowiedzialność za swoje decyzje (lub ich brak – co też jest decyzją), jeśli coś nie działa, nie boję się eksperymentów. Nie potępiam jednak wszystkiego w czambuł. Stosuję metodę małych kroków, jestem za ewolucją, nie rewolucją.

„Autobiography in Five Chapters
 
I walk down the street.
There is a deep hole in the sidewalk
I fall in.
I am lost…
I am hopeless.
It isn't my fault.
It takes forever to find a way out.
II
I walk down the same street.
There is a deep hole in the sidewalk.
I pretend I don't see it.
I fall in again.
I can't believe I'm in the same place.
But it isn't my fault.
It still takes a long time to get out.
III
I walk down the same street.
There is a deep hole in the sidewalk.
I see it is there.
I still fall in…it's a habit
My eyes are open; I know where I am;
It is my fault.
I get out immediately.
IV
I walk down the same street.
There is a deep hole in the sidewalk.
I walk around it.
V
I walk down another street.”

Portia Nelson

 

#3: Muszę widzieć, przynajmniej  w sposób graficzny, postęp swoich działań.

„Ten, kto szybko idzie do przodu, szybko zawraca.”

Mencjusz

Nie 'wstydzę się' wielokrotnego powtarzania przerabianych wcześniej treści. Cenię sobie właśnie powtarzalność i przemyślane procedury. Nie ma tu miejsca na chaos i działanie po omacku.

Tabela powtórek - symulacja dla dwóch języków

"Dyscyplina, dyscyplina; to podstawa" … powtarzania.

Stosuję proste, ale nie bezmyślne metody; z niekończącymi się 'schodkami' nie straszne mi choćby plateau. Jak w przypadku każdego namiętnego kolekcjonera moją siłą napędową jest chęć zebrania całej kolekcji – zamalowania wszystkich kratek na pomarańczowo.

#4: Korzystam ze wszystkiego co zobaczyłem, przeczytałem, czym interesowałem się w swoim życiu.

Z rozbawieniem słucham reprezentantów gimbazy uważających się za specjalistów z matematyki, w związku z czym polski czy historia nie są im do szczęścia potrzebne. Wręcz 'fascynują' mnie filmiki licealnych humanistów twierdzących, że skoro biologia czy fizyka ich nie interesuje, to można na klasówkach z tych przedmiotów bezkarnie 'zżynać'. Zamykanie się w ciasnej klatce humanisty albo ścisłowca nie świadczy o wysokim stopniu wyspecjalizowania, lecz o ułomności.

Nie daję sobie nałożyć klapek na oczy: lektura pracy na temat okulistyki, podręcznika grafologii czy klasycznego języka egipskiego, artykułu o stenografii, fragmentu harcerskiego poradnika o alfabecie Morsa, benedyktyńskiego traktatu czy współczesnej książki o mnemotechnice, doświadczenie z projektowaniem syntez związków organicznych i przewidywania mechanizmów reakcji "na papierze" czy 'zabawa' z programami służącymi do badania frekwencji chińskich znaków w tekstach tylko pozytywnie wpływa na moje szersze spojrzenie na 'problem' przyswajania pisma ideograficznego.

#5: Jestem świadom swoich 'ułomności' i usposobienia.

Używanie komputera ograniczam w nauce do minimum, skoro wiem, że będzie mi się trudno powstrzymać od poszukiwania w internecie odpowiedzi na setki bombardujących mnie wątpliwości wynikających z rozmaicie definiowanej 'ciekawości świata'.

Jestem tym samym człowiekiem niezależnie od języka. Tak, jak nie szata zdobi człowieka, tak obca grafia i fonia języka jest jedynie pustą formą, która po prostu przyobleka pojęcia, którymi myślę i operuję, a mające swój źródłosłów w języku ojczystym. Przyznaję jednak, że pisząc ten artykuł bardzo brakowało mi kantońskiej 'góralskiej partykuły' 嘅(啦), która wyrażałaby silne stwierdzenia "tak było, jest i będzie!".

Nie zamierzam udawać, ani dążyć do poziomu mitycznego naitiva. Życie jest zdecydowanie za krótkie, by trwonić je na doskonałość. Skoro ograniczenia aparatu mowy nie pozwalają mi m.in. na osiągnięcie japońskiej wersji głoski "r", to będę wymawiał ją z premedytacją jak "l". Nie zamierzam również naciągać sobie oczu, farbować włosów ani sztucznie zwiększać poziomu bilirubiny by upodobnić się do Chińczyków.

Skoro mam introwertyczne usposobienie, to nie zacznę, za namową poliglotów, latać po ulicy i zaczepiać każdego napotkanego obcokrajowca. Jeśli w 'polskim życiu' chętniej wysyłam sms'y niż dzwonię, piszę maile niż osobiście załatwiam sprawy, to nie będę wbrew swojej naturze przesiadywać przed mikrofonem na Skype'ach i czatach, wolę zamiast tego, jak Martin Eden, rozkrawać piękno i dociekać tajników budowy języka w laboratorium swej małej izdebki.

Jeśli mam problem z szybkim podejmowaniem nawet mało istotnych decyzji, to tak muszę 'ustawić' swoją metodę, aby decyzje podejmowały się same lub sprowadzały się do problemów zero –  jedynkowych: umiem – nie umiem.

#6 Nie boję się krytyki ani swoich metod ani poglądów.

Nie powiem, że krytyka spływa po mnie jak woda po lateksowych wdziankach Chippendales'ów. Wręcz przeciwnie, nic tak mnie nie mobilizuje jak właśnie deprecjonowanie podjętych przeze mnie wysiłków, stwierdzenie, że jestem non compos mentis i na pewno coś mi się nie uda. Od razu rozpala mnie to do czerwoności i daje energię do jeszcze większego wysiłku. Słabość przekuwam w siłę do działania.

Znam jednak wartość skupienia (się i talentów, które ma każdy) oraz odcięcia od zewnętrznych rozpraszaczy (uwaga: nie należy poniższego tekstu traktować zbyt dosłownie*);

Château d'If;
"— O czym tak rozmyślasz? — spytał z uśmiechem Faria, sądząc, że młodzieniec milczy ogarnięty najwyższym podziwem.
— Myślę przede wszystkim o tym, jak ogromny zasób inteligencji potrzebny był księdzu, by osiągnąć takie rezultaty; czego by ksiądz dokonał, będąc na wolności*!
Pewnie nic; roztrwoniłbym może nadmiar mojej inteligencji na głupstwa. Dopiero nieszczęście odkrywa w ludzkich umysłach skarby nieprzebrane, a tajemne; kto chce wywalić bramę, musi przeć na nią całym ciężarem. Dopiero w więzieniu* skupiły się niejako w jednym punkcie wszystkie moje uzdolnienia, rozproszone w różnych kierunkach, zamknięte w ciasnej przestrzeni zderzały się ze sobą, a wiesz, że ze zderzenia chmur rodzi się elektryczność; z elektryczności błyskawica; z błyskawicy światło.(…)"

Alexander Dumas; „Hrabia Monte Christo”


Każdego uczącego się języków zachęcam do 'noworocznego rachunku sumienia', spojrzenia w głąb siebie, poznania i zdefiniowania zarówno swoich mocnych stron, jak i słabości, których znajomość może być wręcz produktywna. Wyjdę jednak z kościółkowych klimatów jeśli chodzi o żal za "grzechy" (marnowanie czasu, brak systematyczności itd.) …

"Nie ma potrzeby dyskutować o czymś, co już zrobiono.
Nie ma sensu czynić wyrzutów sumienia za czyn popełniony
Ani winić kogokolwiek za to, co minęło"

Konfucjusz

Namawiam do poszukiwania swojej własnej, lingwistycznej drogi, choć trzeba być przygotowanym na to, że nie będzie ona utkana różami;

„(…) szedłem od lat
Mą własną drogą
I tak bywało, iż
Myślałem, że nie tędy droga
Że pas lepiej mówić, niż
Kark skręcić na wysokich progach
I choć jak zbity pies, chciałem nie raz
Podkulić ogon
Wciąż gnał mnie, gnał mnie mój bies
Mą własną drogą
(…) Traciłem grunt, myliłem krok
By znów bez tchu pędzić przez mrok
By złapać kurs i znowu móc
Iść własną drogą
W krąg moc słyszałem rad
By z boku stać i sztorm przeczekać
Lub by pochwycić wiatr
Do przodu gnać i nie zwlekać
To znów radzono mi
Bym oddał cześć nie swoim bogom
Lecz ja wolałem iść
Mą własną drogą
I tak będę szedł, choć drogi szmat
Choć z każdym dniem wciąż przybywa lat
Dopóki sił wystarcza by
Z tej drogi pył przemieniać w sny
A żeby śnić, ja muszę iść
Mą własną drogą”
Claude François, Jacques Revaux
w wykonaniu Michała Bajora
prawykonanie Franka Sinatry
praprawykonanie Claude'a François’a
 

Zobacz również:

Zaczynając naukę języka, wpierw określ sobie cel i ‚obszar’ działania*

Jak, z głową, wybierać materiały do nauki tak, aby nie męczyć się … bez potrzeby?

Myśl samodzielnie i nie patrz na innych, czyli krytyka poliglotów

Najpiękniejszy z językowych przełomów

[MN7] Jak, z głową, wybierać materiały do nauki tak, aby nie męczyć się … bez potrzeby?

„Nie rób wszystkiego, najważniejsze jest bowiem, aby to, co zrobisz, było użyteczne”.

starożytna zasada chińskiej filozofii

Postępowanie w oparciu o zasadę Pareto

Zasada Pareto

Osiągane rezultaty nie są ściśle proporcjonalne do włożonego wysiłku. Okazuje się, że jedynie 20% nakładu pracy generuje aż 80% wyników. Natomiast pozostała część poświęconego czasu jest w zasadzie jałowa – przekłada się na ledwie 20 punktów procentowych sukcesu. Jak jednak kierować się tą swoistą zasadą ergonomii przy wyborze materiałów do nauki języków obcych?


Lingwistyka korpusowa

Zamek (więzienie) na wyspie If;

"(…)— Przyjdziesz kiedyś do mnie, to ci pokażę moją pracę, rezultat moich rozmyślań, poszukiwań, wreszcie spostrzeżeń gromadzonych przez całe życie i przemyślanych (…). W druku byłby to gruby tom in quarto. (…)

— Ale aby napisać taką pracę, ksiądz musiał poczynić badania historyczne. Czy ksiądz miał jakieś książki?

— W Rzymie miałem w mojej bibliotece około pięciu tysięcy tomów. Przeczytawszy je kilkakrotnie, stwierdziłem, że sto pięćdziesiąt dzieł umiejętnie dobranych daje nam, jeśli nie wyczerpujące streszczenie całej ludzkiej wiedzy, to przynajmniej tyle, co człowiek wiedzieć powinien. Na parokrotne przeczytanie tych dzieł poświęciłem trzy lata i tym sposobem umiałem je niemal na pamięć w chwili, kiedy mnie aresztowano. W wiezieniu wysiliwszy nieco pamięć przypomniałem je sobie dokładnie. Mógłbym więc recytować ci teraz Tucydydesa, Ksenofonta, Plutarcha, Tytusa Liwiusza, Tacyta, Stradę, Jornandesa, Dantego, Montaigne'a, Szekspira, Spinozę, Machiavellego, Bossueta. Wymieniam tylko najważniejszych.

— Ksiądz włada kilkoma językami, nieprawdaż?

— Znam pięć języków żywych: niemiecki, francuski, włoski, angielski i hiszpański; dzięki starogreckiemu rozumiem greczyznę współczesną, ale niezbyt dobrze mówię tym językiem i uczę się go teraz.

— Jak to być może?

— Po prostu sporządziłem słownik znanych mi wyrazów; ustawiam je, szeregując i przemieniam tak, bym mógł wyrazić moją myśl. Znam około tysiąca słów, to mi w ostateczności wystarczy, choć, o ile wiem, w słowniku jest ich ze sto tysięcy. Wymowny nie będę, ale porozumiem się doskonale z Grekiem i to mnie zadowoli.(…)"

Alexander Dumas; „Hrabia Monte Christo”


Z czego się uczyć?

Choć opisana powyżej historia jest jedynie motywującą fikcją literacką, to zawarte w niej, zgodne z 'doktryną': "Lepiej mniej, ale lepiej", podejście wydaje mi się dość racjonalne. Czym zatem kierować się przy wyborze materiałów edukacyjnych?

Moim zdaniem rozsądne jest skupienie się głównie na materiałach w znacznym stopniu już opracowanych tj. takich, z których korzystanie wymaga stosunkowo mało wysiłku (szacunkowe < 20 pp.). Jeśli wezmę nieznany tekst w obcym języku, to aby go „przerobić” muszę wpierw przetłumaczyć sobie słowa, których nie znam, zrozumieć lub rozpoznać konstrukcje gramatyczne, sporządzić transkrypcję fonetyczną, szukać (zwykle bezskutecznie) jego nagrań lub korzystać z niedoskonałych syntezatorów mowy. Gdybym dopiero rozpoczynał przygodę z językami azjatyckimi potrzebowałbym również formatek do rysowania ideogramów. Innymi słowy poświęcałbym 80% czasu na te, właściwie, mechaniczne czynności (szukanie w słowniku, książce do gramatyki, internecie) które przełożyłyby się na 20% efektu, po czym dopiero wtedy mógłbym przystąpić do właściwej nauki.


'Przetrawione' teksty

Lepiej skorzystać z gotowego podręcznika ze słowniczkiem, wyjaśnieniami gramatycznymi, plikami nagranych tekstów i skupić się „jedynie” na nauce. Bardzo dobre są również fragmenty w dużym stopniu opracowanych tekstów służących autorom artykułów, na tematy lingwistyczne, jako przykłady obrazowanych przezeń zjawisk w języku np: kantońskim (jak w poniższym przykładzie).

Kantońskojęzyczna audycja informacyjna

Tekst kantońskojęzycznej audycji informacyjnej

Bauer R.S. Written Cantonese of Hong Kong. Cahiers de linguistique – Asie orientale. 1988,

Pomimo średniej jakości transkrybowanego fragmentu audycji radiowej (pismo ręczne), konieczności przetworzenia autorskiej romanizacj na swoją i wielu innych zabiegów, jest to źródło zdecydowanie łatwiejsze w odbiorze, mniej pracochłonne i bardziej pewne (nawet pomimo konieczności skorygowania kilku 'nieścisłości' jeśli chodzi o ortografię* , wymowę* i tony– co, przy okazji, uczy 'czujności ustrojowej'), niż analiza zupełnie surowego sprawozdania, nawet gdybyśmy dysponowali jego 'drukowaną' (bardziej poprawną*) wersją na komputerze, nie mówiąc już o jedynie 'gołym' nagraniu, którego poprawioną transkrypcję graficzną zamieściłem poniżej:

警方下晝*t喺紅磡寶其利街捕押一個男人,懷疑佢將*g價值九百萬元嘅四號海洛*g英郵寄到美國。呢一個男子三十歳。現時俾*g警方扣留調查。當警方拘捕佢嘅時候,佢攞住二十包裹餵*g金魚嘅食品到附近一間郵購*w郵寄。經過探員搜*g查之後,證實其中六包魚糧*g裏面都藏*g有毒品,總重量係兩公斤半。


"Tłumaczenie techniczne" – zapowiedź

Im większy jest stopień opracowania tekstu, tym sprawniej jestem w stanie sporządzić (ręcznie!) jego "tłumaczenie techniczne". Każdy tekst w języku obcym, który zamierzam opanować (niezależnie czy jest on po angielsku czy kantońsku) poddaję najprostszej mozliwej, ale przemyślanej analizie gramatyczno – strukturalno – semantycznej, w wyniku której powstaje pewnego rodzaju mapa, z której się później uczę. Poniżej zamieściłem swoje opracowanie (komputerowe – dla większej czytelności), przytoczonego fragmentu audycji radiowej. W kolejnych artykułach wyjaśnię celowość właśnie takiej organizacji przestrzennej tekstu, użytych oznaczeń i przyświecającej temu ideii.

Przykład tłumaczenia technicznego - część 1 Przykład tłumaczenia technicznego - część 2


Szturmowanie 'surowych' tekstów

"Szabel nam nie zabraknie; szlachta na koń wsiędzie,

Ja z synowcem na czele, i – jakoś to będzie."

Adam Mickiewicz; "Pan Tadeusz"

Niestety sam niejednokrotnie z 'gorącą głową', rzucałem się z motyką na słońce, tracąc dużo czasu. Często też nie starczało mi cierpliwości, żeby skończyć przerabianie zaczętego ‘surowego’ tekstu w języku azjatyckim.

"Nie straciłam na namyśle
Niepotrzebnym czasu wiele –
Bo ja rzadko kiedy myślę,
Alem za to chyża w dziele."

Podstolina; "Zemsta"; Aleksander Fredro

Trochę inaczej wygląda sprawa, gdy jakiś język znamy już dość dobrze, a nowe słowa w analizowanym źródle trafiają się rzadko. Jednak i wtedy warto mieć choćby polską wersję przerabianego tekstu czy powieści by rozwiewać napotykane wątpliwości. Przerabiając 'moją metodą' rozdział powieści – "Paragraf  22" Joseph’a Hallera zastanawiałem się o co chodzi w pierwszym fragmencie zdania:  He sent shudders of annoyance scampering up ticklish spines, and everybody fled from him – everybody but the soldier in white who had no choice. ; by po otwarciu polsko-języcznej wersji powieści dowiedzieć się, że po prostu… „Dostawali na jego widok drgawek…”.


'Wyprawka' samouka

Warto wyposażyć się w podręcznik z nagraniami audio, słownik (wystarczy z języka obcego na „znany”), gramatykę oraz w późniejszym etapie powieść w języku obcym. Nie polecałbym filmów czy piosenek (zwłaszcza w przypadku języka kantońskiego). Na pewno pozwalają miło spędzić czas, nie nazwałbym tego jednak nauką. Korzystanie z internetu i komputera staram się ograniczyć do minimum, właściwie jedynie do zgromadzenia dostępnych w sieci legalnych materiałów, które można wydrukować, czy ewentualnie odczytać przy pomocy czytnika ebook’ów. W moim przypadku włączenie komputera = koniec nauki.

materiały do nauki (p.p. wymaganego od uczącego się nakładu pracy):

<20; podręcznik, ebook, gramatyka, słownik 

>20; powieść, gazeta, film, piosenka, 'internet'


Podręcznik

Spojrzenie w głąb najbardziej przyjaznego nauce narzędzia – podręcznika – pozwala wyselekcjonować te elementy, których przerobienie daje największe efekty – próbki rzeczywistych / symulowanych tekstów w języku obcym. Z drugiej jednak strony niekoniecznie warto uczyć się tych tekstów na pamięć, słowo w słowo, bo może się okazać, że zyskamy ledwie 20%, co okupimy 80% wysiłkiem.

Wszystkie pozostałe elementy będące jedynie testem naszych umiejętności można pominąć. Obecność ćwiczeń daje 'zgubny' komfort polegający na tym, że wydaje nam się, że nie musimy drobiazgowo analizować tekstu będącego rdzeniem lekcji, bo i tak jeszcze 'zdążymy' opanować materiał. Dlatego najbardziej cenię sobie podręczniki, w których nie ma różnego rodzaju odwracających uwagę ,uzupełnianek'.

podręcznik (p.p. objętości podręcznika przekładającej się na 80 p.p. treści):

<20; opowiadania, dialogi, zagadki, zdania ilustrujące zagadnienia gramatyczne

>20; listy słówek, ćwiczenia, krzyżówki, gry, gazetki, projekty, symulowane rozmowy, własne wypowiedzi pisemne


Wybór formy i treści

Kolejnym kryterium doboru materiału jest treść, która powinna być interesująca, a przynajmniej zabawna, ale też stanowić wyzwanie intelektualne, gdyż jedynie opanowanie trudnych elementów daje poczucie satysfakcji.

treść (p.p. nakładu pracy koniecznego do zmotywowania się do nauki):

<20; zabawna, interesująca, stanowiąca wyzwanie intelektualne

>20; żenująca (‘suchary’),nudna, zbyt prosta

 

"W życiu w ogóle największą przyjemność sprawia opanowanie tego, co trudne i czego inni opanować nie zdołali."

 Zygmunt Broniarek


Jak się nie męczyć bez potrzeby?

Właściwa selekcja pozwala skupić się jedynie na tym co istotne – przyswajaniu języka, natomiast czynności o charakterze ściśle technicznym ograniczyć do niezbędnego minimum. To na przyswajaniu materiału należy się skupić, a nie na doprowadzaniu go do przyswajalnej formy.

Lepiej zaczynać naukę od podręczników w języku polskim (jeśli takie istnieją). W przypadku mniej popularnych języków (np.: kantońskiego) koniecznością jest korzystanie z angielsko (lub mandaryńsko) języcznych publikacji. Zdecydowanie nie polecam jednak podręczników napisanych w języku, którego się uczymy.

instrukcje w języku: (p.p. nakładu pracy):

<20;  polskim < angielskim (lub innym 'znanym obcym')

>20; ‘azjatyckim’


'Lingwistyczna empatia' autorów podręczników

Ostatnia uwaga wynika, nie tylko, z tego, że wymaga to od nas przyswojenia skomplikowanej terminologii gramatycznej (np.: 結果動詞 czasownik rezultatywny,補語 dopełnienie komplementywne). Bardzo często autorzy podręczników napisanych w języku, do którego nauki służą, oprócz swojego języka ojczystego nie znają żadnego innego. Brak im ‘językowej empatii’. Mam wrażenie, że większość ‘kolorowych książeczek' używanych w szkole i na kursach, to twory takich właśnie ‘specjalistów’. Teksty pisane przez osoby, które często nawet nie podjęły wysiłku (na)uczenia się choćby jednego języka obcego, według mnie, mają wątpliwą wartość edukacyjną. Znacznie bardziej ‘ufam’ podręcznikowi do języka szanghajskiego napisanemu, po angielsku, przez Australijczyka, niż materiałom do nauki mandaryńskiego będących tworem rodzimego użytkownika tego języka.

autor (materiału edukacyjnego); (p.p. nakładu pracy potrzebnego do przyswojenia 80 p.p. treści i zrozumienia komentarzy gramatycznych):

<20; (tandem: obcokrajowiec + rodzimy użytkownik) < obcokrajowiec

>20; rodzimy użytkownik


Dość oczywiste wskazówki zamieszczone w powyższym artykule mają charakter głównie prewencyjny – postępowanie zgodnie z nimi powinno zapobiec prawdziwej zbrodni przeciwko samemu sobie, jaką jest marnowanie czasu w trakcie nauki języka obcego.

Otwarta jednak pozostaje kwestia, która dotyka prędzej, czy później każdego zgłębiającego języki, mianowicie – czy lepiej uczyć się z materiałów choćby częściowo opracowanych, ale nieszczególnie pasjonujących, czy z 'surowych' tekstów, co do których mamy przekonanie, że są bardzej ciekawe i zabawne, ale ich 'przerobienie' i opanowanie zajmie zdecydowanie dużo więcej czasu? Wybór często zależy od dostępności dobrych materiałów – "tak krawiec kraje, jak mu materii staje" i poziomu zaawansowania, przy którym nie musimy sprawdzać co drugiego słowa w słowniku.

Zobacz również:

Od czego zacząć naukę języka obcego?

Zaczynając naukę języka, wpierw określ cel i 'obszar' działania

Co jest potrzebne do nauki?

Jakie materiały warto czytać?

Czy 1000 słów i 70% rozumienia to dużo?

[MN6] Zaczynając naukę języka, wpierw określ sobie cel i 'obszar' działania*

W kolejnym cyklu artykułów chciałbym przedstawić swoją metodę samodzielnej nauki języków obcych. Nim jednak przejdę do opisu konkretnych wskazówek metodologicznych, które mam nadzieję, że zainteresują Czytelników, uważam, że warto poświęcić nieco miejsca aspektom o charakterze bardziej ogólnym, lecz nie mniej ważnym, a właściwie będącym fundamentem. Poniższy artykuł jest również moją odpowiedzią na pytanie postawione przez Piotra tj. –  "Od czego zacząć naukę języka obcego?".

Zaczynając coś, określ sobie cel działania

(* Tytuł artykułu jest aluzją do jednego z rozdziałów  – "Zaczynając coś, określ sobie cel działania" z książki Sean'a Covey'a "The 7 Habits of Highly Effective Teens"; z jej polskiej wersji językowej pochodzi powyższy obrazek).


„Mieć wzniosłe ambicje i dążenia, (…) jasną wiedzę i myśli – wszystko to zależy ode mnie. Dlatego też człowiek szlachetny szanuje to, co jest w jego własnej mocy (…), z każdym dniem idzie do przodu (…)”.

Xunzi


Sformułowanie celu

Żeglarze nigdy nie wpisują do dziennika pokładowego portu przeznaczenia, zanim w nim nie zacumują, jednakże takie asekuranctwo, w przypadku nauki języków obcych, już na starcie zmniejsza szansę na osiągnięcie ‘sukcesu’. Jeśli nie zdefiniuje się celu, to siłą rzeczy nie da się go zrealizować.

Ludzie mają zwykle dwa powody, dla których coś robią: jeden prawdziwy i jeden, który dobrze brzmi.”

John Pierpont Morgan

Niekiedy chęć nauczenia się języka, będąca wynikiem pewnego rodzaju, dramatycznego 'odkrycia',  jest jedynie środkiem do 'wyższego celu', jak choćby  w przypadku bohaterów literackich: Edmunda Dantèsa ("Hrabia Monte Christo") czy Martina Edena. W pierwszym wypadku jest nim chęć zemsty, w drugim natomiast – stania się godnym kobiety z wyższej sfery.

"Mądry wybiera właściwy moment. Po czym używa całej swojej siły, póki nie ukończy zadania, nie odpoczywa w południe, ani u schyłku życia."

Konfucjusz

W życiu realnym (nie)stety (?) rzadko doświadczamy tak emocjonalnego wpływu na chęć samodzielnej edukacji językowej.

Pamiętajmy również, że największą frajdą jest samo dążenie do celu. Jego osiągnięcie zwykle nie daje już tyle satysfakcji. Niemniej jednak jest do dobry punkt do postawienia przed sobą kolejnych, jeszcze bardziej ambitnych wyzwań.

"Gdzie to koniec tego pędu? Gdzie koniec sławy, siły, potęgi? – Nie masz go wcale…"

Książę Jeremi Wiśniowiecki

Henryk Sienkiewicz; "Ogniem i mieczem"


Mój cel (prawdziwy ?, czy ten, który dobrze brzmi ? 😉 ) 

W przypadku języka kantońskiego swój cel sformułowałem poprzez zaprojektowanie okładki książki, którą, mam nadzieję, że kiedyś będę w stanie uczciwie napisać.

 Jak samemu nauczyć się języka chińskiego - projekt okładki podręcznikaTutaj powstaje jednak pytanie, co oznacza pojęcie „nauczyć się języka obcego”. Wydaje się to dosyć mało konkretny cel. Najbardziej skłaniam się ku poniższej definicji:

„W studiach dochodzi się do momentu, w którym zaczyna postępować się zgodnie ze swą wiedzą, i na tym studia się kończy. Jeśli ktoś postępuje zgodnie ze swoją wiedzą, oznacza to, że wszystko zrozumiał do końca, i taki człowiek jest mędrcem. Mędrzec zatem to ten, (…) kto rozróżnia prawdę i fałsz, którego słowa i czyny są jednakie.”

Xunzi


Praktyczne hobby?

Często łapię się jednak na tym, że próbuję, co prawda w  nieśmiały, ale logiczny, sposób usprawiedliwiać swoje hobby,  jakim jest ‘grzebanie się’ w języku kantońskim (i kilku innych). Mógłbym napisać, że uczę się tego języka ze względu na odczuwaną fascynację kulturą starożytnych Chin, chęć sprzeciwu wobec komunizmu i łamania praw człowieka, uwielbiam filmy i samą postać Bruce’a Lee, chcę mieć poczucie, że chronię pewne dziedzictwo kulturowe i podać jeszcze milion innych powodów: np.: że kantoński jest prestiżowym językiem biznesu południowo-wschodniej Azji, najbardziej popularnym również wśród (potomków) chińskich emigrantów rozsianych po całym świecie, kluczem do zrozumienia wielu zjawisk lingwistycznych, doskonałym poligonem do testowania metod mnemotechnicznych, …ale to wszystko nieprawda.

 „(…) w każdym hobby nie o to chodzi i wszyscy hobbyści popełniają ciągle ten sam błąd: starają się (…) wytłumaczyć swe hobby z punktu widzenia praktyczności, zamiast się przyznać, że zastosowanie tego zamiłowania nie ma w praktyce absolutnie żadnego znaczenia. Oczywiście hobby może być praktyczne, (…) ale (…) tylko przy okazji (…) bo (…) hobby jest niczym innym jak ucieczką od rzeczywistości. Relaksem psychicznym. Oddaniem sprawom właśnie niepraktycznym, nieprzynoszącym dochodów, niepotrzebnym gospodarce narodowej i zawadzającym w domu.

A także pochłaniającym czas. (…) hobby pochłania czas, wciąga i angażuje (…) mózg. Hobbyści jako normalni ludzie nawykli do celowości działania na każdym kroku, wszystkimi siłami starają się usprawiedliwić te swoje niepraktyczne działania i robią to zupełnie niepotrzebnie, bo jedynym celem praktycznym [hobby] (…) jest właśnie (…) cudowna, ożywcza niepraktyczność, która daje efekt na wskroś praktyczny: pozwala odpocząć od codziennego działania praktycznego.”(…)

 Jacek Fedorowicz; „W zasadzie ciąg dalszy” (1978)

Nie wiem jak te, nico ironiczne, słowa odbierają Czytelnicy, ale moim zdaniem jest w nich dużo, choć może nieco 'wstydliwej', prawdy.


Wybór języka

„Kto chce iść jednocześnie dwiema drogami, nie dojdzie nigdzie (…)”.

 Xunzi

Aby jednak zawęzić pole działania do rozsądnych rozmiarów warto z pełną świadomością, przekonaniem i premedytacją zdecydować się na jeden język (a jeśli azjatycki, to w jednym systemie znaków). Poniżej przedstawiłem moją ścieżkę selekcji wynikającą z zainteresowań, dostępności materiałów edukacyjnych, potencjalnej użyteczności, subiektywnego ‘piękna’ fonii i grafii języka oraz … chęci pójścia pod prąd.

Wybór:

  1. języka 'narodowego': koreański, wietnamski, japoński, chiński v
  2. grupy języków: 官guan (mandaryński), 吳wu, 贛gan, 湘xiang, 閩min, 客家hakka, 粵yue (kantoński) v
  3. grupy dialektów: yue hai v, si yi, gao lei, qin lian, gui nan
  4. standardu miasta: Kanton (廣州), Hong Kong (香港)v
  5. formy graficznej; znaki: tradycyjne v, uproszczone

Zgubny poliglotyzm

Moim zdaniem naukę każdego kolejnego 'nowego' języka warto zaczynać dopiero wtedy, gdy dobrniemy z poprzednim(i) do jakiegoś mierzalnego poziomu. Nie chodzi tu o zdobycie certyfikatu, 'wystarczy' choćby gruntowne przerobienie dobrego podręcznika. Lepiej domknąć jedno zagadnienie, nim ‘rozgrzebie’ się kolejne. Nie oznacza to, że nie warto uczyć się kilku języków jednocześnie, warto, o ile pozostałe doprowadziliśmy uprzednio do pewnego poziomu.

Choć to sprawy pozornie oczywiste, to muszę jednak przyznać, że wielokrotnie, z opłakanym skutkiem, łamałem tę zasadę. Taki jest niestety rezultat zbytniej lingwistycznej ‘ciekawości’ i poczucia znużenia wałkowaniem języka, do którego nauki nie ma się przekonania. Problem potęgują wyrzuty sumienia, że przecież poświęciliśmy już na naukę kilku języków trochę czasu i pieniędzy, i bez większego przekonania miotamy się między nimi „dzięki” czemu nie jesteśmy w stanie opanować żadnego z nich na średnim choćby poziomie. Każdy znamy trochę, ale za mało, by coś z tym zrobić. Wydaje mi się, że panaceum na taką sytuację jest myśl zawarta w prostych słowach Yody (mistrza Jedi z Gwiezdnych Wojen):

 „Rób albo nie rób. Nie próbuj”.

Yoda

Nie masz przekonania do jakiegoś języka, to nie trać czasu na jego naukę. Jeśli nie jesteś pewien / pewna, którego języka (z kilku potencjalnie możliwych lub już 'rozbabranych') chcesz się uczyć to, po prostu nie ma znaczenia, który wybierzesz, ale ważne, żeby to był jeden.

"(…) w którą stronę mam pójść?

-Zależy to w dużym stopniu od tego, w którą stronę zechcesz pojść – powiedział Kot.

-Nie zależy mi na tym, w którą… – powiedziała Alicja.

-Więc nie ma znaczenia, w którą stronę pójdziesz. (…)"

Lewis Carroll; "Przygody Alicji w Krainie Czarów"


Niezależnie od tego jak nasz cel zostanie sformułowany, jego realizacja będzie wiązała się z opanowaniem umiejętności (czytania, pisania, mówienia, rozumienia ze słuchu, tłumaczenia) bazujących na zapamiętywaniu. Jednak do tego potrzebna nam jest metoda – metoda odpowiadającą naszym predyspozycjom (o czym już wspominał Piotr) i … mam wrażenie, że często wynikająca z naszych, niemających związku z językami, zainteresowań z dzieciństwa, o czym napiszę w bardziej odległej przyszłości.


Hasło przewodnie mojej metody

Aby nauczyć się czegokolwiek istotna jest koegzystencja trzech czynników: motywacji, czasu i metody. Jeśli metoda jest skuteczna, to potrzeba mniej czasu na dostrzeżenie efektów swoich działań, a co za tym idzie rośnie motywacja do dalszej nauki. Podstawowa idea mojego sposobu uczenia się polega na tym, by nie zmarnować niczego, na co JUŻ poświęciłem uwagę, a hasło przewodnie mogłoby brzmieć „Lepiej mniej, ale lepiej” gdyby nie było wcześniej zarezerwowane przez… Włodzimierza Lenina 😉 (tytuł manifestu politycznego – Лучше меньше, да лучше [Łuczsze mieńsze, da łuczsze]).

W kolejnym artykule odpowiem na, wpisujace się w powyższą 'sentencję', pytanie: "Jak, z głową, wybierać materiały do nauki tak, aby nie męczyć się … bez potrzeby?"


Na koniec przestroga dla wszystkich maniakalnie uczących się czegokolwiek, (nie tylko języków):

(…) hobby jest niebezpieczne i wciąga. Potrafi wciągnąć tak dalece, że stopniowo zastąpi nam świat realny i stanie się czymś żywo przypominającym narkomanię, tyle, że zdrowszym dla organizmu, ale za to zgubnym dla naszych działań realnych”.

 Jacek Fedorowicz; „W zasadzie ciąg dalszy” (1978)

 

Zobacz również:

Od czego zacząć naukę języka obcego?

Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz?

Jakiego języka warto się uczyć?

Języki egzotyczne – jak, gdzie i czy warto?

Chcesz być wiecznie młody i zdrowy? Ucz się języków.

A nie mylą Ci się te języki?

O szkołach językowych

leccion1Nie jestem orędowniczką szkół językowych. Nie jestem też ich wojującą przeciwniczką. Tak się złożyło, że mój pierwszy regularny kontakt z językiem hiszpańskim miał miejsce w jednej z takich szkół. Mam za sobą cztery i pół miesiąca kontaktu ze szkołą językową (półtora *) intensywnego kursu) i kilka przemyśleń, którymi chcę się podzielić.

Zacznijmy od kwestii zasadniczej: czy zapisanie się do szkoły językowej jest niezbędne, kiedy chcemy nauczyć się języka? Jeśli macie pomysł na własną naukę, wiecie jak i gdzie szukać właściwych na danym etapie materiałów, a przy tym jesteście odpowiednio zmotywowani, ale nie macie dużo pieniędzy – nie martwcie się. Poradzicie sobie i bez szkoły językowej, wbrew temu, co nieraz usłyszycie / przeczytacie w różnych mniej czy bardziej nachalnych reklamach. Internet naprawdę sprzyja samoukom językowym na wszelkie możliwe sposoby (przykłady w linkach pod artykułem). Jeśli natomiast absolutnie nie macie czasu, ale chodzi Wam po głowie, że fajnie byłoby przeznaczyć te dwie – trzy godzinki tygodniowo na zajęcia z jakiegoś popularnego / egzotycznego / arycpotrzebnego języka, to… możecie się zapisać, w końcu to Wasze pieniądze. Ale osobiście radziłabym wtedy przeznaczyć te pieniądze na coś, co przyniesie Wam większy pożytek – bo nikt jeszcze nie nauczył się języka przez sam fakt, że pojawiał się od czasu do czasu na zajęciach, czy to w szkole językowej, czy na lektoracie na studiach. Owszem, wiedza ma to do siebie, że nieraz potrafi sprawić wrażenie, że sama wpada do głowy – ale dziwnym trafem dzieje się to tylko wtedy, kiedy jesteśmy naprawdę mocno zaangażowani w jej zdobywanie.

Zdarza się jednak, że zapisanie się na kurs językowy to naprawdę dobra decyzja. Nie będę tu wnikać we wszystkie możliwe kombinacje sytuacji, w których ma to miejsce. Napiszę za to, jak było ze mną. Decyzję o zapisaniu się na intensywny kurs hiszpańskiego dla początkujących podjęłam po przeszukaniu internetu pod kątem materiałów do nauki tego języka, dostępnych po polsku. Nie znalazłam NIC sensownego, co mogłoby przysłużyć mi się na dłuższą metę. Nie bez znaczenia był też fakt, że w tamtym momencie takie doświadczenie zorganizowanej, grupowej nauki było mi bardzo potrzebne.

Jakie korzyści może przynieść nauka w szkole językowej? Przede wszystkim, od samego początku, od pierwszych zajęć na poziomie A1, wyrabia nawyk mówienia, wprawiania w ruch choćby minimalnego zasobu słownictwa. No i oczywiście jest nauczyciel, który poprawia nam błędy i wyjaśnia wątpliwości. W dodatku dobry nauczyciel wykorzystuje materiały z najprzeróżniejszych źródeł, co później może ułatwić nam poszukiwania własne. Brzmi super, prawda? Problem w tym, że nie zawsze tak to wygląda. Jeśli dobrze trafimy, kurs językowy będzie nieocenioną pomocą w nauce. Źle trafiony kurs – to wyłącznie strata czasu, pieniędzy i nerwów. Otóż to. "Trafienie" to tutaj słowo-klucz.

kot-w-worku-andrzej-czyczyloBo prawda jest taka, że zapisy na kurs w szkole językowej to jedna wielka loteria. W dodatku, ciągnąc to borgesowskie porównanie, duża część z puli losów to losy przegrane, co jeśli weźmiemy pod uwagę iż nie są darmowe, rysuje mało optymistyczny obraz. Konkretniej rzecz ujmując, wygląda to tak, że lektorzy są przydzielani do grup niemal w ostatniej chwili, jak już zbierze się komplet, nigdy odwrotnie (już wiecie, skąd ten rysunek z kotem w worku?). Ja za pierwszym razem miałam sporo szczęścia. Trafiłam nieźle (biorąc pod uwagę, że była to nauka samych podstaw). A pod względem umiejętności organizacyjnych prowadzącego i atmosfery w grupie – trafiłam bardzo dobrze. Spodobało mi się na tyle, że jakiś czort podkusił mnie do kontynuowania nauki na kolejnym kursie, dzięki któremu dla odmiany na zawsze wybiłam sobie z głowy wszelkie formy uczenia się grupowego i stałam się zdeklarowanym samoukiem…

Czy można jakoś dopomóc swojemu szczęściu w takiej loterii? Owszem, można. Czasami. Szkoły językowe dają np. możliwość zmiany grupy, jeśli coś nam nie pasuje… Już wiecie, gdzie jest haczyk? Otóż musi istnieć grupa równoważna z naszą (ten sam język, poziom, semestr). W praktyce taką możliwość mają wyłącznie osoby zapisane na angielski bądź niemiecki. Wybrałeś/aś nieco mniej popularny język? Przykro mi, musisz cierpieć, bo grupy alternatywnej raczej nie znajdziesz. Czy można zatem zrezygnować? Tak, teoretycznie można, ale warunki rezygnacji są skrajnie niekorzystne finansowo dla rezygnującego – żeby zobaczyć, jak szkoły językowe zabezpieczają się na taką okoliczność, przeczytajcie sobie regulamin dowolnej z nich. Jest jednak pewne wyjście, może nie idealne, ale całkiem niezłe: zapłata za kurs w ratach. Całość wychodzi wprawdzie nieznacznie drożej niż zapłata z góry, ale w razie ewentualnej rezygnacji traci się dokładnie tyle, ile wynosiła pierwsza rata. Bo kolejnej się już nie płaci.

Jeśli loteria Wam nie straszna, jeśli macie trochę oszczędności finansowych i chcecie przeznaczyć je na kurs językowy, być może zastanawiacie się, jaką szkołę językową wybrać. Moja podpowiedź brzmi: jakąkolwiek. Najlepiej niedrogą. Bo tak naprawdę wszystko zależy nie od szkoły, a od osoby prowadzącej i od grupy, na jaką się trafi. Nawet w drogich i prestiżowych szkołach, gdzie nauczają sami rodzimi użytkownicy, zdarzają się fatalni nauczyciele, których typowe zajęcia można streścić zdaniem: "macie, poczytajcie sobie teksty i zróbcie do nich ćwiczenia, a ja przez ten czas popiszę sms-y". Rzeczą kluczową jest umiejętność organizacji czasu i aktywizacji uczestników zajęć. Dobrze poprowadzone zajęcia to takie, po których poczujecie się jak po treningu sportowym: przyjemnie zmęczeni. Oczywiście fajnie jest też mieć absolutną pewność, że przyswojony na zajęciach materiał nie zawiera poważniejszych błędów, ale w końcu od czego są słowniki… (W ten pokrętny sposób próbuję powiedzieć, że wysoki poziom znajomości języka u nauczyciela jest bardzo potrzebny, ale na nic się nie zda, jeśli osoba ta nie będzie umiała sensownie swojej wiedzy przekazać. Czasem, zwłaszcza kiedy zaczynamy naukę od zera, lepiej sprawdzi się nauczyciel o średniej znajomości języka, ale wysokich umiejętnościach dydaktycznych).

Jak widzicie, ani nie zachęcam, ani specjalnie nie zniechęcam nikogo do nauki w szkole językowej. Mam nadzieję, że główny wiosek, jaki płynie z mojej pisaniny jest taki, aby co najmniej trzy razy zastanowić się przed podjęciem decyzji o zapisie na kurs. Dodam jeszcze na koniec, że zgodnie z moim doświadczeniem, nauka na kursie językowym ma sens tylko wtedy, kiedy:

1. Zaczyna się naukę języka od zera – bo już od poziomu A2 (czyli odkąd jest się w stanie zrozumieć polecenia z podręczników) zdecydowanie lepiej uczyć się samodzielnie.

2. Wybiera się kurs intensywny – bo to jedyne w miarę sensowne tempo, jeśli ktoś faktycznie zamierza się języka uczyć.  A i tak należy być przygotowanym na coraz więcej frustracji w miarę trwania kursu. Pamiętajcie, że będziecie w grupie. I będziecie się uczyć razem z osobami o mocno zróżnicowanym poziomie motywacji i zaangażowania, włączając w to typy, które postanowią sobie, że będą przychodzić na co trzecie zajęcia. Zawsze mocno spóźnieni. I przeważnie bez notatek. (Tak, tempo zajęć będzie dostosowywane właśnie do nich. I nie, nie możecie ich zabić). Więc wiecie… Tak, czy inaczej – OSTRZEGAŁAM.

Autorem ilustracji przedstawiającej kota w worku jest Andrzej Czyczyło.

*) półtora kursu wzięło się stąd, że z drugiego zrezygnowałam w połowie trwania, a miałam taką możliwość, bo nastąpiły niespodziewane zmiany, za które odpowiedzialność leżała po stronie szkoły językowej (oczywiście w tej nietypowej sytuacji otrzymałam zwrot za niewykorzystaną połowę, cóż to był za piękny dzień!)

 

Zobacz także:

75% samouctwa, czyli czarna owca na Woofli
O "łatwości" języka hiszpańskiego
Będąc niemłodą już iberystką: pierwsze wrażenia ze studiów
Czy Polak może (na)uczyć się hiszpańskiego meksykańskiego?
Meksykanie i ich język: prawdy, półprawdy, ćwierćprawdy i słówka-jokery

 

 

[MN4] Jak 'nauczyć się' hiragany… w godzinę?

Wbrew pozorom opanoFlaga Japoniiwanie hiragany – jednego z dwóch sylabariuszy będących podstawą japońskiego pisma – jest dość prostym i przyjemnym wyzwaniem pamięciowym z jakimi musi zmierzyć się każdy miłośnik języka japońskiego.

Podstawowe zadanie polega na przyswojeniu 46-ciu znaków graficznych oraz umiejętności przypisania im odpowiedniej sylaby (lub głoski):

んn
あa
かka
さsa
たta
なna
はha
まma
やja
らra
わła
いi
きki
しsi
ちci
にni
ひhi
みmi
りri
うu
くku
すsu
つcu
(tsu)
ぬnu
ふfu
むmu
ゆju
るru
えe
けke
せse
てte
ねne
へhe
めme
れre
おo
こko
そso
とto
のno
ほho
もmo
よjo
ろro
をło (o)

Zanim zaczniemy ‘zabawę’ proponuję, aby Czytelnik  wydrukował formatkę ukazującą na jednym rysunku kolejność, zgodnie z którą należy 'stawiać kreski' poszczególnych znaków  sylabariusza (źródło: Wikipedia).

Hiragana - Wikipedia

 Nim jednak włączymy stoper pamiętajmy o kilku zasadach:

  1. Próby doszukiwania się na siłę jakiejś logiki w budowie znaku wcale nie ułatwiają jego zapamiętania, wprost przeciwnie, a to dlatego, że logika zabija to, co w skojarzeniach najważniejsze – niecodzienność i komizm.
  2. Wielokrotne przepisywanie znaków nie jest metodą na skuteczne ich zapamiętanie, to nie dłoń, lecz pamięć (graficzna) jest organem umożliwiającym przyswojenie zarówno znaków sylabariusza jak i znaków 漢字. Po stworzeniu skojarzenia warto przepisywać nowo poznane znaki max 3 – razy (へhe wystarczy raz, ぬnu 2-3). Wielokrotne reprodukowanie znaków przeradza się w nieskuteczną bezmyślność.
  1. Nie bój się wulgarnych / niepoprawnych politycznie skojarzeń, takich które nie przystoją, w tym wypadku cel uświęca środki.
  1. Papier nie jest substytutem pamięci. Nie zapisuj swoich skojarzeń, powinny one pozostać tam gdzie powstały i skąd są dostępne ‘na wyciągnięcie ręki’ – w wyobraźni.

Pokażę w jaki sposób można zapamiętać kształt i wymowę tych 46-ciu znaków w bardzo krótkim czasie. Pamiętajmy, że użyte skojarzenia są tylko drogą do celu, a nie celem samym w sobie. Zabawimy się w chirurga: mnemotechnika będzie naszą igłą, a skojarzenia nicią pozwalającą połączyć ze sobą dwa kawałki rozciętej skóry, z których jeden jest wymową sylabiczną, a drugi formą graficzną znaku. Jest tylko jeden warunek – musimy zobaczyć te skojarzenia oczyma wyobraźni. Po operacji igła nie będzie już potrzebna, nić, po pewnym czasie, się rozłoży ('wchłonie'), a po zszytym miejscu nie pozostanie choćby blizna – osiągniemy stan nieświadomej kompetencji.


Stopery w dłoń – CZAS START 😉

Na początek małe doświadczenie wykorzystujące tylko logiczne skojarzenia. Ciekawe ilu czytelników będzie miało największe problemy z zapamiętaniem właśnie tych, pozornie najprostszych, przykładów 😉 .

たta;  た wygląda jak pisane ta

んn; en niemogące się zdecydować czy jest dużym N ん czy małym

とto; odwrócone „do góry nogami T przyklejone do niedokończonego O

いi; pamiętacie wiersz Juliana Tuwima „Abecadło”? „Abecadło z pieca spadło,
O ziemię się hukło, Rozsypało się po kątach,
Strasznie się potłukło: [pisane] i – zgubiło kropeczkę (…)” (a właściwie kreseczkę い)

にni; przewrócone o 90° w lewo ń

Logiczne, ale czy skuteczne? Zaczynamy rozgrzewkę 🙂 .

くku; wygląda jak naciągnięta cięciwa く kuszy

つcu (tsu); przypomina falę tsunami

へhe;  Henryk Sienkiewicz (lub jakiś Pan Heniek albo mitologiczny Hefajstos) odkręca specjalnym kluczem へ koło od Twojego samochodu

けke; zestaw do kendo: け drewniany kij i miecz

てte;  rzucamy z klifu て teczkę pełną dokumentów

すsu; sułtan w turbanie owija sobie miedziany miecz wokół palca.

Jedziemy dalej 😉 .

ひhi; wystrzeliwujesz Hitlera z armaty ひ cyrkowej (albo gotujesz go w kanibalskim kotle ひ)

しsi; uciekasz przed starszym Panem siekającym (albo sikającym 😉 ) na prawo i lewo (odwróconą) laską し.

りri; studenci z okna Riviery (największego i najwyższego warszawskiego akademika) łowią na haczyk laski 😉.

なna; ciapowatemu narciarzowi skleiły się narty な, a na dodatek opluła go jadem kobra

おo; katolicka kobra (z krzyżem na szyi) opluła się swoim jadem

はha; halabardzista zasypia oparty o swoją halabardę

ほho;  hokeista w berecie ucieka przed swoim kijem 

かka; przeznaczoną do tego łopatką か uprzątasz koci kał か

らra; olbrzymi rak 'rozwalony' na wiklinowym, bujanym fotelu ら

をło (o); król Łokietek grający w klasy を (albo wpadający do kałuży)

わła; przypomina widzianą z profilu ławkę わ(w parku) z oparciem

ねne; Neron wbijający w ławkę ね korkociąg (albo próbujący użyć ławki ねzamiast korkociągu do otwarcia wina)

れre; wygląda jak ławka, z której  wystaje ostra płetwa grzbietowa れ rekina

ゆju; w jukach trzymasz ryby  ゆnabite na wykałaczki, (a może znajomy Jurek wyjada Ci rybki ゆ z akwarium?)

るru; galopujący, narowisty rumak z lwim ogonem る (z 'berłem w ogonie')

さsa; zajadasz się sałatką i szaszłykami  一 z zająca 

きki; niczym czarodziej, z uszu kicającego zająca き wyciągasz kit kata  二  (batona)

あa; nauczyciel geografii w napadzie szału rozcina szablą あ atlas

めme; meeecząca owca nawija na patyk め wełnę め ze swojego grzbietu

ふfu,; żuraw, łabędź, ふ (lub inny wodny ptak) zakłada na siebie futro (albo gra na fujarce)

ちci, ćmy gęsto obsadzają krzyż ち na szczycie góry ち (np: Giewontu)

まma; dwie mace ま nabijasz na ostry metalowy szpikulec 

もmo; motocyklista (w potrzebie) mocuje się z opornym suwakiem

みmi; mała Mi (z Muminków), przebrana w czarną pelerynę, kreśli patykiem み znak Zorro み

えe; lunatykujący え elf ubrany w, ciągnącą się po ziemi, piżamę

よjo, samobieżne działo よ strzelające jojami 😉 (zabawkami jojo)

のno; z ogromengo wiklinowego koszyka の ( obróconego w prawo o 90°) wysypujesz oberżnięte ludzkie nosy

せse;  stereotypowa sekretarka z dowcipów przygotowuje 'dodatkowe stanowisko pracy' – łóżko せ (znak ten z jakiegoś powodu przypomina mi łóżko 廿 (lub  w wersji pościelonej 甘 ))

うu; wrzucasz ogryzek od jabłka do urny う wyborczej

ろro; rolnik w przebraniu stracha na wróble przegania ptaki  ろ (ろ obróć w lewo o 90°)

そso; sowa odwiesza znak Zorro na haczyku, na gałęzi przed swoją dziuplą

ぬnu; nurkująca, zmięta sprężyna ぬ

やja; Jaś Fasola próbuje skleić złamaną papieską laskę や klejem – kropelką や

むmu; murarzowi usiłującemu cięciem miecza zabić siedzącą na murze muchę む pozostaje w dłoni jedynie kawałek zmiętego żelastwa む.

こko; pijany kolejarz próbuje zespawać ze sobą dwa kawałki szyny


Test

Na oddzielnej kartce wypisz w kolumnie wszystkie 'sylaby' (w dowolnej kolejności). Bez podglądania (!) napisz przy nich odpowiednie znaki. Jeśli nie pamiętałeś/aś jakiegoś znaku, wzmocnij skojarzenie i po kilku minutach spróbuj wypełnić puste miejsca.

Pamiętaj, najlepsze są własne skojarzenia – te od razu przychodzące do głowy, bazujące na umiejętnej obserwacji 'otoczenia' i odnoszące się do własnych doświadczeń 😉.

A co Wam przypominają poszczególne znaki hiragany?


Zobacz również:

Japoński: z czym to się je?

Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?

Problematyka pisma ideograficznego (część 1)

Problematyka pisma ideograficznego (część 2)

Problematyka pisma ideograficznego (część 3)

Ilu języków tak naprawdę potrzebujesz?

Parę dni temu otrzymałem bardzo ciekawy komentarz do starego już wpisu pt. "Ilu języków warto się uczyć jednocześnie". Autor komentarza stwierdził, że, mimo swojej wieloletniej fascynacji hiszpańskim oraz językami Ameryki Południowej, tak naprawdę do życia potrzebny jest mu aktualnie ze wszystkich języków obcych jedynie angielski, i to wcale nie na wybitnie wysokim poziomie. Początkowo nie chciałem się z tą tezą zgodzić – później jednak pobudziła mnie ona do refleksji, którą teraz chciałbym się z Wami podzielić. No bo ilu języków tak naprawdę nam potrzeba?

Na pytanie to można paradoksalnie bardzo łatwo odpowiedzieć sobie samemu. Jak? Zrobiłem ostatnio mały eksperyment, mający określić do jakiego stopnia tak naprawdę są mi potrzebne obce języki w życiu codziennym. W tym celu kopiowałem każdy tekst, jaki zdarzyło mi się napisać w trakcie ostatniego tygodnia do osobnych plików, a następnie patrząc na statystyki zliczałem ilość słów w każdym tekście i w zależności od użytego w tekście języka przydzielałem do odpowiedniej kolumny. Dodam, że aby być zupełnie uczciwym brałem pod uwagę jedynie teksty napisane do konkretnych osób, tudzież publikowane w szerszym gronie – nie wliczałem w to rzeczy pisanych "do szuflady", starałem się też nie wpływać na wyniki tworząc obcojęzyczne wpisy na portalach w stylu lang8. Dlaczego właśnie pisanie wziąłem pod uwagę? Po pierwsze bardzo łatwo jest zmierzyć ile tekstu się napisało, po drugie tekst piszemy przeważnie w jakimś mniej lub bardziej określonym celu i wymaga to od nas znacznie więcej pracy i precyzji niż np. czytanie i mówienie. Wyniki eksperymentu ukazujące, jakich języków w ciągu tych dni używałem, przedstawiają się następująco:

jezyki_diagram

Trzeba mieć poważną wadę wzroku, żeby nie dostrzec zdecydowanej przewagi polskiej mowy (69,5% ogólnego użycia) nad pozostałymi. Pierwszą myślą, jaka mnie naszła po zamieszczeniu tego wykresu była chęć zredukowania użycia mojego języka ojczystego na rzecz obcych. Okazuje się jednak, że tak naprawdę byłoby to ciężkie do wykonania, zwłaszcza w krótkim czasie, bo poziom zakotwiczenia w środowisku, w którym jest on obowiązującym kodem komunikacyjnym jest ogromny. Moja rodzina oraz najbliżsi przyjaciele mówią po polsku, prawie wszystkie kwestie związane z administrowaniem Wooflą są z nim również związane(nasz dostawca serweru jest z Polski, wszyscy jesteśmy Polakami), w pracy gdy nie mam do czynienia z obcokrajowcami również używam polskiego, bo ten rodzaj komunikacji zdaje się być dla wszystkich najbardziej naturalnym, a moją pierwszą pracę zaliczeniową również napisałem w języku ojczystym. Czy mógłbym z dnia na dzień zamienić język polski na którykolwiek z języków obcych? Zakładając utrzymanie jakiejkolwiek stabilności życiowej byłoby to aktualnie niemożliwe. Nasuwa się więc pierwszy wniosek: do życia potrzebuję przynajmniej języka ojczystego, bądź tego w którym prowadzę swoje życie osobiste.

Na drugim miejscu pojawił się niemiecki (prawie 17%), co jest przede wszystkim wynikiem używania go w pracy. Języka tego teoretycznie mógłbym się pozbyć, jednocześnie jednak straciłbym swoją posadę, więc mogę zaryzykować stwierdzenie, że i jego w dużym stopniu potrzebuję. Możemy więc do zestawu dołączyć jeszcze język obcy, w którym pracujemy. I tutaj lista niespodziewanie się kończy. Ktoś mógłby się spytać co w takim razie z angielskim, rosyjskim, serbskim? Kontakt z nimi mam praktycznie na co dzień, ale w znacznej mierze polega on raczej na odbiorze informacji – czytaniu gazet, książek, słuchaniu radia, oglądaniu telewizji – stosunkowo rzadko natomiast zdarzało mi się w ostatnim miesiącu cokolwiek w tych językach napisać. Ich znajomość niewątpliwie mnie wzbogaca – czytam Rybakowa, Huxleya, Jergovicia czy Andruchowycza w oryginale, mogę śledzić na bieżąco sytuację na Ukrainie korzystając ze źródeł dostarczających znacznie więcej informacji niż polska telewizja (temat na zupełnie inną dyskusję, wykraczającą poza temat tego artykułu), ale w praktyce przeżyłbym i bez tego. Świadomie jednak staram się nie zatracać z nimi kontaktu i trzymam je w pogotowiu, bo nigdy nie wiem do czego mi się w życiu jeszcze przydadzą. Do czego bowiem zmierzam?

Potrzebuję języka – znam go, nie potrzebuję – nie znam

101_1262Często zdarzało mi się słyszeć westchnienia ludzi w stylu "chciałbym znać język x biegle, ale…" Tym "ale" bardzo często nie jest jakiś brak umiejętności, mało pracy włożonej w naukę, czy zbyt sędziwy wiek lecz właśnie brak praktycznego użycia języka w życiu. Bo to jak dobrze dany język znamy w ogromnej mierze zależy od tego, do czego jest on nam potrzebny. Przykład? Dwa lata temu zjechałem wraz z moją dziewczyną całą Francję autostopem. W rozmowach z kierowcami używałem tylko i wyłącznie francuskiego, który jakkolwiek bardzo kulawy zjednywał sobie autochtonów bardziej niż cokolwiek innego. Po dwóch miesiącach rozmów z kierowcami byłem niemal mistrzem francuskiego small-talku prowadzonego z perspektywy siedzenia pasażera. Mimo iż obiektywnie mój poziom samego języka wcale się aż tak nie podniósł. Teraz po dwóch latach braku kontaktu z mówionym językiem (pomijając sporadyczne okazje, takie jak przyjmowanie gości z Couchsurfingu) dobrze idzie mi w zasadzie jedynie czytanie artykułów na tematy historyczno-kulturowo-lingwistyczne, bo to jest właśnie moje główne zajęcie w tym języku. Gdybym miał natomiast coś napisać byłoby mi znacznie trudniej, bo nie zwykłem tego robić od dłuższego czasu. Podobne przykłady znajdziecie nawet w naszym ojczystym języku – nieprzypadkowo osoby, które piszą więcej piszą lepiej, a te które częściej muszą przemawiać do tłumów przeważnie są lepszymi oratorami niż osoby siedzące przez całe życie gdzieś w kącie.

Jak mam więc potrzebować języka jeśli go nie znam?
Na początek zacznij więc od znajomości pasywnej i uczyń korzystanie z języka w takiej formie swoją codziennością. Przeczytaj codziennie jeden artykuł z Wikipedii bądź obcojęzycznej gazety. To jest tak naprawdę pierwszy krok do tego by rzeczywiście języka używać w realnej potrzebie, wykraczając poza sztampowe czytanki, jakie znajdziemy w podręcznikach. Następnie po prostu szukaj okazji do kontaktu i jak już go znajdziesz to staraj się go utrzymać oraz w jakiś sposób rozwijać. Uważasz, że o kontakt trudno? Opowiem tylko co mi się ostatnio przydarzyło – otrzymałem parę dni temu maila po ukraińsku od osoby, która chce się nauczyć polskiego. Osoba ta wpisała po prostu w Google po polsku "Jak się nauczyć ukraińskiego" i tak trafiła na mnie. A ja, podobnie jak większość osób na moim miejscu, stwierdziłem, że z wielką chęcią pomogę. Żyjemy w naprawdę wyjątkowych czasach – dostęp do mediów jest wszechobecny, ale nadal jeszcze działa magia kontaktu ze znajomym, który mieszka w jakimś innym kraju. Od kontaktu z rodzimym użytkownikiem języka do jego profesjonalnego użycia jest naturalnie długa droga, ale jeśli mimo wszystko cały czas szukamy kontaktu z językiem to bez problemu znajdziemy coś do czego jest potrzebny. Musimy to zrobić, bo jeśli nie znajdziemy, to języka na wysokim poziomie nie opanujemy.

Podobne artykuły:
Czy to wstyd nie znać języka obcego?
Ilu języków warto uczyć się jednocześnie?
Jak tanio zorganizować językowe wakacje?
Jak znaleźć czas do nauki?
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych

Jak słuchać, żeby usłyszeć

W pierwszym artykule, jaki mam przyjemność opublikować na Woofli, podzielę się moją metodą na naukę rozumienia ze słuchu, która pomaga zredukować ten specyficzny rodzaju stresu, który sprawia, że często nawet osoby nieźle znające język obcy w formie pisLa Candelaria, Bogota, Colombiaanej i potrafiące tworzyć poprawne i sensowne wypowiedzi, zaczynają odczuwać blokadę przy próbie zrozumienia żywego języka mówionego.

Kiedy zaczęłam uczyć się hiszpańskiego, obiecałam sobie nie powtarzać błędów, które przez lata popełniałam w nauce angielskiego, a dzięki którym nigdy nie nauczyłam się tego języka w stopniu dla mnie satysfakcjonującym. Jednym z takich błędów był brak osłuchania z językiem. O ile bez problemów czytałam beletrystykę czy teksty naukowe, tak mój poziom rozumienia spadał gwałtownie w kontakcie z mówiącym native speakerem. Do dziś wpadam w lekką panikę, kiedy próbuję obejrzeć program albo film angielskojęzyczny bez napisów. (Jedyny wyjątek to odcinki "Breaking Bad", na które rzucałam się, kiedy tylko były dostępne, ale jak jeszcze nie raz pewnie podkreślę, niecierpliwość i wysoka motywacja czynią cuda).

Kiedy zatem najlepiej zacząć się osłuchiwać z naturalnym, żywym językiem? Im wcześniej, tym lepiej. W moim przypadku był to drugi, a może trzeci tydzień nauki. Ten moment jest wręcz idealny, z prostego powodu: słuchając sobie takiego Hiszpana, Kubańczyka czy Meksykanina, a mając praktycznie zerową znajomość języka, nie oczekujemy, że cokolwiek zrozumiemy. Słuchamy więc bezstresowo, chłonąc melodię języka i koncentrując się na tym, co słyszymy, a jak od czasu do czasu z tego całego chaosu wyłoni się jakieś znajomo brzmiące słowo, to w ogóle super! Satysfakcja gwarantowana, mówię wam. Dodatkowo, język hiszpański ma tę świetną cechę, że (ujmując rzecz w dużym uproszczeniu) "tak się czyta, jak się pisze", więc jest idealny do nauki ze słuchu. Dlatego zawsze, oglądając jakiś program na YouTube, warto mieć w drugiej karcie przeglądarki otwarty słownik (np. Ponsa; zaletą słowników internetowych jest to, że jeśli nie jesteśmy pewni, jak zapisać dane słowo, otrzymujemy podpowiedzi). Jedno z pierwszych słów, jakie w ten sposób poznałam, to ridículo. Dziś to jedno z moich ulubionych, bardzo przydaje się w opisywaniu rzeczywistości.

Jak wybierać programy / filmy do oglądania? A to już każdy sam wie najlepiej. Wybieramy coś, co a) dobrze znamy i b) jest dla nas bardzo interesujące. Bo, powiedzmy sobie szczerze, kto byłby w stanie wytrzymać dłużej niż pięć minut, słuchając Kolumbijczyka mówiącego nie wiadomo o czym, ale za to z pięknym kolumbijskim akcentem? Ważne jest, aby to było coś, co przykuje naszą uwagę na co najmniej pół godziny (na początek). A czy to będzie program o koszykówce, czy dubbingowany po hiszpańsku Harry Potter, czy program o zamachu na Trujillo – to już tylko od nas zależy. Obcowanie z materiałem, który odbieramy jako ważny i atrakcyjny podnosi motywację, żeby zrozumieć jak najwięcej i zmniejsza ryzyko szybkiego poddania się. Dodatkowo, względna znajomość problematyki bardzo pomaga domyślić się z kontekstu, o czym w danym momencie jest mowa i spokojnie wyłapywać to, co uda nam się zrozumieć. Na początku będą to pojedyncze słowa. Po pewnym czasie – jeśli tylko będziemy równolegle systematycznie uczyć się gramatyki, słownictwa i tych wszystkich innych niezbędnych rzeczy – zorientujemy się, że wyłapujemy już nie tylko słowa, ale całe zdania. I będzie ich coraz więcej i więcej. A wszystko to – praktycznie bezstresowo. (Co nie znaczy, że bezwysiłkowo, ale przy motywacji wewnętrznej zupełnie inaczej się ten wysiłek odczuwa).

Osłuchiwanie się z żywym językiem ma na celu przede wszystkim oswojenie się z tym, jak wymawiane są poszczególne słowa i zbitki słów w toku dłuższej i szybszej wypowiedzi rodzimego użytkownika. Jest to kompetencja językowa równie ważna jak każda inna i nie można jej zaniedbywać. Co komu po tym, że nauczy się znaczenia słowa abuelo (dziadek), jeśli brzmienie tego słowa w jego wyobraźni będzie inne niż faktyczne (w rzeczywistości nie słychać tam wyraźnego, zwartego "b" i niewprawione ucho może usłyszeć coś w rodzaju "auelo"). Tym niemniej, warto wszystko to, co usłyszymy i co przykuje naszą szczególną uwagę, gdzieś zapisywać i później analizować (np. pod kątem gramatyki, bo żaden podręcznik nie wyjaśni wystarczająco dobrze każdego możliwego zastosowania danej struktury).

Dzięki wyżej opisanej metodzie po kilku miesiącach nauki zorientowałam się, że jestem w stanie oglądać coraz bardziej różnorodne programy publicystyczne, popularnonaukowe i telenowele – bo w końcu przychodzi taki moment, że nie musimy się już kurczowo trzymać wytyczonego na samym początku zaklętego kręgu tematycznego. Próbowałam oszacować mój procent zrozumienia treści, ale zrezygnowałam z tego pomysłu, bo trudno byłoby to zrobić rzetelnie, biorąc pod uwagę rzeczy tak zmienne jak stopień skomplikowania wypowiedzi, używany przez mówiącego dialekt, możliwość domyślenia się z kontekstu tego, czego nie zrozumiałam itd. Mogę natomiast powiedzieć, że w miarę upływu czasu coraz częściej zdarzały się (i były coraz dłuższe) fragmenty, które rozumiałam w 100%. Oczywiście w tej chwili daleko mi jeszcze do oglądania w oryginale np. filmów Almodovara, co jest efektem nie tylko lekkopółśredniej obecnie znajomości języka, ale i nieosłuchania z hiszpańskim z północy Półwyspu Iberyjskiego – bo to akurat najmniej lubiana przeze mnie wersja hiszpańskiego, i nie wiem, czy nie jedna z najtrudniejszych w zrozumieniu, mimo że w Europie uznawana za wzorcową. Ale i na to przyjdzie kiedyś czas.

 

 

Ilu języków warto się uczyć jednocześnie?

W ciągu ostatniego tygodnia otrzymałem trzy maile o niemal identycznej treści. Kwestią poruszaną w każdym z nich była nauka kilku języków naraz – czy można tak robić, czy się opłaca i czy w ogóle ma to jakikolwiek sens. Podążając tym tropem postanowiłem napisać coś na ten temat i po raz kolejny (jak w przypadku podręczników do serbskiego i chorwackiego) rozwiać wątpliwości ludzi rozważających naukę kilku języków jednocześnie.

Zapewne każda osoba, która interesuje się językami obcymi i lubi się ich uczyć przynajmniej raz uległa pokusie rozpoczęcia nauki czegoś innego niż to co jest aktualnie jej największym celem. Każdy z nas chwycił kiedyś za książkę do japońskiego, portugalskiego, arabskiego czy afrikaans, pobawił się przy niej doskonale przez krótszy czas i następnie rzucił w kąt bez osiągnięcia wymiernych korzyści. Nie jestem zresztą pod tym względem wyjątkiem, co już wielokrotnie można było zaobserwować na blogu. Od czasu założenia "Świata Języków Obcych" (już przeszło 2 lata) oprócz moich języków standardowych miałem krótkie przygody z:
– czeskim (napisałem nawet całą serię artykułów zawierającą moje spostrzeżenia po miesiącu nauki)
– ukraińskim (podejście nr 3 lub nawet 4 do tego języka, który rozumiem bardzo dobrze, jednak próby rozmów zawsze kończą się przejściem na rosyjski)
– xhosa (tu optymistą nie byłem od samego początku, język potraktowałem zdecydowanie jako ciekawostkę lingwistyczną i byłbym bardzo naiwny wierząc w to, że opanuję go na zadowalającym poziomie – o wrażeniach z nauki xhosa można przeczytać tutaj)
– afrikaans (o języku oraz samych Afrykanerach również zdarzyło mi się wspomnieć na stronie)
– macedońskim (można mówić nawet o małym sukcesie, bo po 2 miesiącach nauki w domu byłem w stanie dogadać się w Macedonii, ale w ogromnej mierze była to zasługa znajomości serbskiego, który, bądź co bądź jest do macedońskiego bardzo podobny; od tego czasu używany bardzo rzadko i jego sytuacja jest taka sama jak w przypadku ukraińskiego)
– bułgarskim (bo mając językoznawcze zacięcie musiałem porównywać trzy języki południowosłowiańskie oraz czytać artykuły o Macedonii w bułgarskiej wersji językowej, w której to mają one zupełnie inny oddźwięk niż w serbskiej czy macedońskiej)
– albańskim (to było naprawdę poważne postanowienie. Zmotywowany poznaniem bardzo miłej mniejszości albańskiej w Macedonii i odmiennością albańskiego od pozostałych języków indoeuropejskich uzbroiłem się w materiały i przez dobre 2 miesiące uczyłem się codziennie)
– francuskim (od kwietnia do września 2012 miałem codzienny kontakt z tym językiem, latem natomiast wyjechaliśmy na dwumiesięczną podróż po Francji i Niemczech, więc siłą rzeczy doprowadziłem ten język do stanu, w którym mogę względnie rozmawiać, ale do prawdziwej znajomości bardzo daleko)

Lista tyleż imponująca, co obrazująca skalę zjawiska, o jakim mowa w tym artykule. Warto tutaj zauważyć, że aktualnie każdy z tych języków jest na dobrą sprawę nietykany (może z wyjątkiem okazjonalnego kontaktu z francuskim i ukraińskim) i bardzo możliwe, że mogłem lepiej ten czas wykorzystać. Czy rzeczywiście?

Czas, czas i jeszcze więcej czasu
Jednym z kluczowych czynników wpływających na jakość nauki języka obcego jest zdecydowanie czas, który jej poświęcimy. Najprostsze wyliczenia matematyczne wystarczą by udowodnić, że im więcej srok za ogon chwycimy tym mniej czasu na każdą jesteśmy w stanie poświęcić. Jeśli więc oczekujesz, że rozpoczynając od zera 3 języki osiągniesz w ciągu roku mniej więcej podobny poziom ich znajomości co z zaledwie jednym to niestety, ale jesteś w poważnym błędzie. Mając do czynienia jedynie z angielskim nie sprawia problemów codzienne poznanie 20 słówek, przetłumaczenie dłuższego tekstu, przesłuchanie audycji radiowej, przeczytanie kilkunastu stron książki czy rozmowa ze znajomym. Powiedziałbym wręcz, że ucząc się zaledwie jednego języka znajdujemy się w bardzo uprzywilejowanej sytuacji, gdy faktycznie możemy się nim otoczyć i wykonać w krótkim czasie to co naprawdę jest esencją skutecznej nauki języka obcego. W przypadku kilku jest to już niestety niemożliwe i musisz bardzo uważnie rozplanować wszystko, żeby każdemu ze swoich obiektów zainteresowania poświęcić niemal taką samą ilość czasu każdego dnia. Doba ma jedynie 24 godziny, więc siłą rzeczy trzeba zrezygnować z niektórych czynności wykonanych w języku A na rzecz języków B, C czy D.

Warto też nadmienić, że umiejętność władania językiem obcym ma tendencję do zanikania jeśli wystarczająco często się z niej nie korzysta i każda przerwa może być zabójcza dla całego procesu akwizycji. Ma to znaczenie zwłaszcza w przypadku, gdy nie osiągnęliśmy jeszcze wystarczającego poziomu znajomości danego języka, żeby używać go w życiu codziennym. Wtedy praktycznie każda dłuższa przerwa powoduje znaczny spadek naszej wiedzy i w konsekwencji konieczność powrotu do pierwszej lekcji naszego podręcznika.

Jeśli miałbym więc wydać  opinię z czysto pragmatycznego punktu widzenia to bez wątpienia napisałbym, że warto nauczyć się najpierw konkretnie jednego języka i dopiero potem dodawać kolejne. To co jednak radzę w teorii, jak można było zauważyć na samym wstępie do artykułu bardzo różnie wygląda w rzeczywistości. Dlaczego?

Inny język jako intelektualna odskocznia
Albowiem istnieje też inna, znacznie sympatyczniejsza strona medalu. O ile rozdrobnienie się w równym stopniu na kilka języków uważam za niemądrą decyzję, o tyle zainteresowanie się pozostałymi i przeczytanie np. kilku prac na temat gramatyki porównawczej języków słowiańskich czy nawet przejrzenie artykułów wikipedii w języku, który wydaje się być w pewnym stopniu zrozumiały uważam za rzecz ogromnie rozwijającą pod względem intelektualnym. Myślę bowiem, że jeśli ktoś chce się wypowiadać na tematy językoznawcze to powinien przynajmniej pobieżnie zapoznać się z podstawami najważniejszych grup językowych świata. Może wtedy rzadziej zdarzałoby się słyszeć opinie niektórych osób, iż język polski, chiński czy arabski jest najtrudniejszym językiem świata.

Poza tym uważam, że czasem warto zrobić sobie odrobinę przerwy od tego co w danym momencie zdaje się być priorytetem. Jeśli akurat inne języki są czymś co potrafi Cię zrelaksować, to spędzenie z nimi kilkunastu minut będzie dla Ciebie wspaniałą zabawą, a wiadomo, że ta również jest potrzebna do prawidłowego funkcjonowania.

Złoty środek
Najważniejsze to znaleźć w tym wszystkim jakiś złoty środek. Uczyć się jakiegoś drugiego języka na boku, czytać o nim (bo to określenie znacznie bardziej tu pasuje niż nauka) można, ale warto pamiętać, by nie przysłonił on tego w co naprawdę włożyliśmy już mnóstwo pracy i co tak naprawdę znacznie bardziej może się przydać. Większe możliwości potrafi dać jeden język opanowany na poziomie bardzo dobrym niż 10 na turystycznym. Pewnie, że można rozpocząć naukę języka grenlandzkiego lub tajskiego potrafiąc wydukać parę słów po angielsku czy niemiecku tylko warto się zastanowić czy w ogóle się to w jakikolwiek sposób opłaca. Ostatnie zdanie jednak zawsze należy do czytelników, więc jeśli macie jakieś własne sposoby na naukę kilku języków jednocześnie, opanowanie chęci nauki wielu języków bądź chcielibyście wyrazić na ten temat opinię to zachęcam do komentowania.

Podobne posty:
Jak znaleźć czas do nauki?
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych
Faza plateau – co to jest i jak przez to przejść?
Jakiego języka warto się uczyć?
Czy i kiedy opłaca się uczyć ukraińskiego?

Gold List, podręczniki do serbskiego oraz konwersacje w 50 językach

W związku z tym, że koniec roku coraz bliżej czuję się zobligowany do tego, aby zamieścić na blogu coś nowego, co tchnie w bloga trochę świeżości, a zarazem będzie motywacją dla wielu z was, aby nie zaprzestawać nauki i zagłębiać się coraz bardziej w świecie języków obcych. W ciągu ostatnich kilku miesięcy doskwierał mi raczej brak czasu wolnego, jeśli natomiast takowy posiadałem wolałem go przeznaczać na rzeczy pożyteczniejsze z mojego punktu widzenia niż pisanie bloga. Mam jednak nadzieję, że ten artykuł, będący w ogromnym stopniu wypadkową pytań, jakie w ostatnim czasie otrzymałem w komentarzach bądź drogą mailową, stanie się swoistym zadośćuczynieniem za ostatni okres ciszy na blog. A o czym wspomnę? 1)O metodzie GoldList, 2) o książkach do nauki serbskiego i chorwackiego oraz 3) o bardzo ciekawej stronie, na której można się nauczyć absolutnych podstaw 50 języków i przy okazji się językowo zabawić. Gotowi? No to zaczynamy.

Co sądzisz o metodzie GoldList?
To pytanie pojawiło się pierwszy raz w komentarzach już dwa lata temu, ostatnio zaś przypomniał mi je pewien internauta w prywatnej korespondencji. Jako iż miałem okazję swego czasu przetestować działanie wspomnianej wyżej metody mogę co nieco o niej powiedzieć. Na początku jednak wolałbym osobom w tym temacie nowym zwięźle przedstawić jej genezę oraz działanie.

Twórcą metody nauki obcych słówek jest pewien Brytyjczyk David James. Sam proces jej stosowania jest całkiem prosty – mamy przykładowo 25 obcych słówek i zapisujemy je od góry do dołu na stronie zeszytu. Do listy tej wracamy dopiero po dwóch tygodniach i wtedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zauważamy, że oto zapamiętaliśmy ok. 30% tego co zapisaliśmy poprzednio. Robimy więc kolejną listę składającą się z 17 słówek, które nie utkwiły nam w głowie po pierwszej serii. I wracamy do niej dopiero po dwóch tygodniach. I tak w kółko. To oczywiście ogromne uproszczenie całej metody, szczegółowy opis znajdziecie na stronie jej twórcy – http://huliganov.tv/goldlist-eu/.

Nigdy nie byłem specjalistą od tego jak działa ludzki mózg i osobiście niewiele rzeczy irytuje mnie tak bardzo jak debaty domorosłych poliglotów na temat pamięci krótkotrwałej i długotrwałej, ale jedno muszę przyznać – stosując metodę GoldList za każdym razem byłem w stanie rzeczywiście zapamiętać około 30% z tego co zapisałem dwa tygodnie wcześniej. Wraz jednak z upływem czasu zaczęły rosnąć w mojej głowie kolejne wątpliwości. Wbrew twierdzeniom Davida słowa zapamiętane po pierwszej serii niekoniecznie znajdowały się w naszej pamięci po miesiącu od jej wykonania. W zasadzie całkiem spory ich odsetek uciekł z mojej głowy już po dwóch miesiącach. Z jednej strony powodem tego mogło być specyficzne źródło, z którego owe słówka czerpałem – trudno bowiem uznać język używany w XIX-wiecznych opowiadaniach serbskich za mający wiele wspólnego z obecną rzeczywistością. Z drugiej jednak strony na czym miałbym ową metodę testować jeśli nie właśnie na tego rodzaju słownictwie – większość rzeczy bardziej popularnych ktoś mający na co dzień do czynienia z danym językiem obcym i tak zapamięta, bez stosowania jakichkolwiek cudownych metod.

Nie chciałbym nikogo tu zrażać – jeśli ktoś uważa, że wszystkie metody nauki słownictwa (takie jak chociażby ANKI, o czym mogliście przeczytać zarówno u mnie, jak i na "Przestrzeni Językowej" u Piotrka) go zawiodły może oczywiście wypróbować GoldList. Nie warto się jednak nigdy oszukiwać – jeszcze nikomu nigdy nie udało się wymyślić jednej perfekcyjnej metody, która w prosty sposób zainstaluje język obcy w naszej głowie.

Jakie książki do serbskiego mógłbyś polecić?
Wspominałem już o tym kilka (jeśli nie kilkanaście) razy i mam nadzieję, iż tym razem informacja ta znajdzie się w miejscu na tyle widocznym, że nie będę jej już musiał powtarzać po raz kolejny. Pierwszą pozycją, jaką uważam za godną polecenia jest książka z Wiedzy Powszechnej, wydawnictwa wielokrotnie już na łamach tego bloga wychwalanego, pod tytułem "Govorite li srpskohrvatski?" autorstwa Marii Krukowskiej. Podręcznik ten został ostatni raz wydany w latach 80., ale nadal można go dość często spotkać na aukcjach internetowych. Objętościowo jest raczej niewielki, ale wyjaśnia w przystępny sposób podstawy gramatyki i zaznajamia nas z podstawowym słownictwem. Po przerobieniu tego podręcznika nie miałem problemu z czytaniem gazet po serbsku i bardzo prostymi konwersacjami. Mankamentem jest może brak jakichkolwiek kaset, ale dzięki nieskomplikowanej relacji pisma i dźwięku (w myśl obowiązującej w języku serbskim zasady Piši kao što govoriš i čitaj kako je napisano) lukę tę można bardzo łatwo nadrobić słuchaniem radia. Tutaj polecam szczególnie trzy radiostacje: B92, Radio Beograd z bardzo interesującą cotygodniową audycją, jaką jest "Sedmica" oraz, dla miłośników Chorwacji, HRT, które oferuje nam wszystkie audycje do ściągnięcia w formie plików mp3.

Ostatnimi laty na rynku ukazała się też druga bardzo ciekawa pozycja dla osób uczących się serbskiego i jest to dwutomowy podręcznik "Język serbski", którego autorami są Anna Korytowska, Olivera Duškov oraz Irena Sawicka. Miałem okazję korzystać jedynie z drugiego tomu i mogę śmiało powiedzieć, iż nigdy nie znalazłem lepszego podręcznika do nauki tego języka. Jakby tego było mało jest też na polskim rynku dostępna spolszczona wersja "Teach Yourself Croatian", która, jak większość wydań z tego wydawnictwa ma swoje wady i zalety, ale biorąc pod uwagę podobieństwo do naszego ojczystego języka absolutnie wystarcza by opanować podstawy gramatyczno-leksykalne.

Absolutne podstawy 50 języków w formacie mp3 za darmo, czyli book2
Strona, która zamierzam przedstawić w ramach gwiazdkowo-noworocznego prezentu nie jest może niczym nowym, ale na pewno jest czymś bardzo ciekawym dla osób, które językami obcymi się interesują. Na stronie www.goethe-verlag.com/book2/ znajdziecie zestaw 100 lekcji zawierających najprostsze konstrukcje zdaniowe w 50 językach (!) do ściągnięcia w formie mp3. O ile z językoznawczego punktu widzenia wydaje mi się niemożliwe przetłumaczenie każdego z blisko 1800 zdań na dokładne odpowiedniki w 50 różnych językach, o tyle jako miłośnik języków obcych uważam taką ideę za niezwykle praktyczną i godną polecenia każdej osobie, która dopiero co zaczyna przygodę z językiem obcym. Podejrzewam, że w przypadku jednorazowego wyjazdu na wakacje przebrnięcie przez tłumaczenia podstawowych konwersacji z polskiego/angielskiego na chociażby chorwacki da więcej niż niejeden podręcznik, szczególnie jeśli chodzi o swobodę wypowiedzi – niewiele ćwiczeń jest w stanie tak znacznie poprawić swobodę wypowiedzi jak ustne tłumaczenie z języka ojczystego na ten którego się właśnie uczymy (przy okazji, na tej zasadzie działał kurs ESKK, z którym zaczynałem swoją przygodę z językiem rosyjskim).

Polecam również poeksperymentowanie ze stroną w celu porównania niektórych języków. Możemy np. ściągnąć zestaw konwersacji ukraińsko-białoruskich, otworzyć lekcję nr 48 pt. "Що ми робимо у відпустці/Заняткі на адпачынку" i następnie wysłuchać tłumaczeń z jednego języka na drugi zwracając uwagę na różnice pomiędzy nimi. Podobne operacje można przeprowadzić na innych parach słowiańskich, germańskich czy romańskich – jeśli jesteś miłośnikiem języków obcych gwarantuję dobrą zabawę.

Na koniec jeszcze jedna dobra wiadomość
Biorąc pod uwagę znaczny spadek częstotliwości ukazywania się nowych artykułów postanowiłem umieszczać artykuł dopiero wtedy, gdy w poczekalni znajduje się już kolejny. Dlatego możecie być niemal pewni, że już za dwa tygodnie ukaże się na blogu coś nowego. Tymczasem życzę wszystkim, aby nadchodzący rok był szczęśliwy, obfitujący w radości wszelkiego rodzaju i lepszy niż ten, wcale nie aż taki zły rok 2012!

Podobne posty:
Rewelacyjny program do nauki słówek – ANKI
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych
W jakim języku się mówi w byłej Jugosławii?
Macedoński – wstęp i z czego się uczyłem przez ostatni miesiąc
Jak (nie) uczyć się języków obcych – część 2 – rosyjski

Jak tanio zorganizować językowe wakacje?

Dzielnica La Plaine w Marsylii.

Języka obcego można się godzinami uczyć z podręczników, radia, telewizji, gazet i książek. Możemy również znaleźć rozmówców poprzez różnego rodzaju portale internetowe. Każda jednak osoba, która nauczyła się w dobrym stopniu języka obcego powie chyba, że nic nie daje takiej motywacji i w dłuższej perspektywie takich postępów jak wyjazd w miejsce, gdzie język, którego się uczymy jest używany na co dzień. Nie, wbrew pozorom artykuł ten nie będzie reklamą biura podróży bądź szkoły językowej organizującej mniej lub bardziej sensowne kursy. Zamiast polecać coś, o czym nie mam pojęcia postanowiłem skorzystać z doświadczenia i opowiedzieć o tym jak rzeczywiście za niewielkie pieniądze możemy sobie zorganizować niezapomniany wyjazd do obcego kraju.

Idąc ulicami Poznania nierzadko widuję wystawy biur podróży, na których widnieją oferty dwytygodniowych wycieczek do Chorwacji za ponad 2000 złotych. Trochę śmiać mi się chce biorąc pod uwagę, że rok temu mieszkałem w kraju spod znaku szachownicy 3 miesiące (gdyby wliczyć w to znacznie tańszą Macedonię liczba miesięcy wzrośnie nawet do czterech) i przeżywając masę przygód oraz spotykając na każdym kroku interesujące osoby wydałem na to dokładnie taką samą liczbę pieniędzy, co turyści, których świat nierzadko ograniczał się do tego, co pokazał im przewodnik. Każdy naturalnie pragnie od wyjazdów czegoś innego – rzecz jednak w tym, że chcąc opanować język obcy im wyjazd bardziej obfituje w kontakt z obcokrajowcami, tym lepiej. A pieniądze? Cóż, z reguły preferujemy wydawać ich mniej, czyż nie?

Rady co do zorganizowania wyjazdu oszczędniejszego a zarazem językowo bogatszego są dwie – jedna dotyczy zakwaterowania, druga jest już związana stricte z przemieszczaniem się.

Widok na stare miasto w Dreźnie.

Couchsurfing
Zapewne niejeden z Was spotkał się z portalem Couchsurfing i wie, na czym on polega. Pozwolę sobie zatem w skrócie wytłumaczyć jego działanie osobom, które nigdy o nim nie słyszały bądź są do niego negatywnie nastawione. Portal działa na prostej zasadzie – rejestrujemy się na nim, a następnie możemy do woli przeglądać bazę osób zarejestrowanych w miejscu, do którego się wybieramy, napisać do jednej z takich i następnie liczyć na pozytywną odpowiedź. Wyobraźcie sobie, że jedziecie do Berlina, Paryża czy Londynu i tam zamiast w hotelu spędzacie czas u kogoś kto mieszka w tym miejscu od dawna – rozmawiacie z nim, poznajecie jego zwyczaje, stajecie się na krótko częścią lokalnego społeczeństwa, które nierzadko potrafi o otaczającej przestrzeni powiedzieć więcej niż słynne zabytki czy kramy z kiczowatymi pamiątkami.

Nie macie czasu ani pieniędzy na wyjazd? Możecie zawsze gościć przybyszy zza granicy w swoim miejscu zamieszkania. To również jest świetna okazja do tego, by poznać ciekawe osoby, porozmawiać w obcym języku lub pomóc naszemu znajomemu nauczyć się języka polskiego (wbrew pozorom można spotkać obcokrajowców, którzy naszą mowę ojczystą opanowali na poziomie umożliwiającym komunikację).

Podróżując stopem przez Bułgarię.

Autostop
Do jazdy autostopem byłem kiedyś nastawiony bardzo negatywnie i doskonale rozumiem ludzi, którzy mają do tego sposobu podróżowania pewne zastrzeżenia. Wiele osób uważa, że jeżdżąc stopem bądź biorąc autostopowiczów narażamy się na niepotrzebne ryzyko i możemy stać się ofiarą przestępstwa. Jest w tym zapewne ziarnko prawdy, ale uważam, że równie dobrze można oberwać po głowie wracając wieczorem z imprezy, a nie jest to rzecz, której ludzie unikają jak ognia. Podróżując stopem oczywiście należy zachować pewne środki bezpieczeństwa, ale nie można popadać w panikę – znam mnóstwo osób, które ów środek transportu stosują od dawna w różnych miejscach na całym świecie, od Portugalii przez Tadżykistan po Chiny i nie zamieniliby go na żaden inny. Wiem jedno – nic tak nie potrafiło urozmaicić nigdy mojej podróży jak właśnie spotykanie ciekawych osób na drodze. Żeby nie być gołosłownym przytoczę tu historię z życia wziętą.


Rok temu ja i moja dziewczyna jechaliśmy z Tesalonik do Bitoli (Macedonia), gdzie mieliśmy rozbić namiot w parku narodowym Pelister, bo rano byliśmy w tym miejscu umówieni ze znajomym. W okolicach Edessy wziął nas pewien Grek, który po 30 minutach rozmowy zaproponował byśmy z nim zjedli kolację w jego domku nad jeziorem Prespa przy granicy grecko-macedońsko-albańskiej. Panos, bo tak ów Grek miał na imię, mieszkał w Agios Germanos (gr. Άγιος Γερμανός), przygotował nam greckie potrawy, obwiózł po okolicy odkrywając przed nami świat o jakim nie mieliśmy pojęcia. Mieliśmy okazję zobaczyć wymarłe wioski, których mieszkańcy zostali wypędzeni w trakcie wojny domowej pod koniec lat 40., usłyszeliśmy słowiańskie dialekty, którymi do dziś mówią niektórzy mieszkańcy tych ziem i których nazewnictwo jest dla Greków kwestią dość problematyczną – Panos nazywał to "językiem jugosłowiańskim" bądź "dialektem Skopje" zręcznie unikając nazwy "macedoński". Przenocowaliśmy w Grecji i nazajutrz nasz gospodarz odwiózł nas pod granicę, skąd do Bitoli pozostało nam jedynie 40 kilometrów. Gdybyśmy jechali publicznym środkiem transportu nie mielibyśmy szans na przeżycie tej przygody, która stała się jednym z najciekawszych momentów w czasie czterech miesięcy spędzonych na Bałkanach. Wieczór w Agios Germanos będę pamiętał lepiej niż wieżę Eiffla, Luwr i inne rzeczy, których zobaczenie jest marzeniem wielu ludzi. O tym, że spotkane przypadkiem osoby są lepszymi obiektami konwersacji niż budynki nie muszę chyba wspominać.

Port w Rovinju (Istria).

Językowe wnioski
Bez względu na to, czy Couchsurfing i jazda stopem przypadną komuś do gustu, warto wspomnieć, że sam wyjazd niewiele da pod względem językowym jeśli będziemy unikać kontaktów z miejscowymi ludźmi. Mitem jest bowiem przekonanie, że wystarczy długo przebywać w jakimś miejscu by nauczyć się danego języka, a zamknięcie się w bańce polskiej czy angielskiej jest często najprostszym i najmniej efektywnym rozwiązaniem (chyba, że akurat na tych językach nam najbardziej zależy). Couchsurfing i jazda stopem tylko zwiększają częstotliwość kontaktów z tubylcami – może więc warto się zastanowić, czy za rok nie spróbować? Naturalnie, jeśli macie inne pomysły spędzania wakacyjnego czasu i chciałby się nimi podzielić to zapraszam do dzielenia się nimi.

Podobne posty
Jak znaleźć czas do nauki?
Najlepsza rada dotycząca nauki języków obcych
Czy warto zapisać się na kurs językowy?
Język macedoński w praktyce
Płynny w 3 miesiące – czy aby na pewno?